Dla aktualnych przemian znamienne jest coraz bardziej powszechne przenoszenie dziennika intymnego do sieci społecznościowych; to zmiana będąca zarazem zupełnym zwrotem: zwierzenia intymne i sekretne ustępują miejsca ekshibicjonizmowi bez zahamowań. Droga od dziennika intymnego do Facebooka to przejście z sekretnego ogrodu na publiczny plac i, jak się sądzi, od samotności do towarzyskości, do wielkiego zbratania. A że facto od samotności prywatnej do wyeksponowanej. Bo któż jest bardziej samotny niż ktoś, kto się eksponuje, skupiając na sobie spojrzenia? Prowadzimy bloga, jesteśmy na czacie, twittujemy, czyli wyzbywamy się substancji, by stać się nieciekawą wydmuszką. Wyzbywamy się cienkiej warstwy tajemnicy, która osobowości nadaje pewną spójność. A istota pozbawiona tajemnicy skazuje się na samotność: kogóż jeszcze interesowałby taki transparentny byt, który wyjawił wszystkie swe sekrety?
Jednak sekrety te nie całkiem przepadają. Blogerzy i czatujący, bądźcie spokojni: już nigdy nie będzie sami, Big Brother czuwa nad wami. Armia podglądaczy: urzędy, policja, fiskus, dziennikarze, media, firmy handlowe albo po prostu ciekawscy obserwują was, notują, rejestrują, klasyfikują. Nie, już nigdy nie będziecie sami: patrzą na was miliony lat elektronicznych oczu.
Najbardziej fascynujące w tych nowych środkach komunikacji jest obserwowanie, jak jednostki cierpiące na brak relacji międzyludzkich i wolności, same z entuzjazmem podążają ku zastawionej na nie płapce. Nawet płacą za to, by się tam dostać: wykupują abonament, potem odnawiają go. Reżimy totalitarne musiały rozwijać cały arsenał środków, by śledzić czyny i gesty obywateli; w dobie elektroniki, opinii publicznej i demokracji to obywatele dobrowolnie udostępniają swe sekrety; wyposażonych w prawdziwe elektroniczne obroże, jakimi są telefony komórkowe można śledzić przy każdym przemieszczeniu, przy najmniejszej płatności, nie umknie żadna ich myśl i słowo. To co uważają za ohydne w metodach totalitarnych, z entuzjazmem akceptują w świecie hiperkomunikacji elektronicznej. Jak myszy kuszone kawałkiem sera do płapki. Sercem jest komunikacja: przekonano ich, że to dla nich dobre, a zatem komunikują się, obnażają, stają się transparentni. Zamienili jedną samotność na drugą: patrzą na nich, ale nikt ich nie widzi, a oni nie zdają sobie z tego sprawy. (...)
Przypadek telefonu komórkowego świetnie ilustruje ten paradoks. Rozmawiam z kimś. Jego telefon dzwoni. On natychmiast mnie porzuca, w trakcie wymiany myśli, nawet nie dokończywszy zdania, zostawia mnie samego, mnie który jestem o metr od niego, fizycznie obecny, i oddala się dziesiątki kilometrów albo więcej, by porozmawiać z kimś innym. Widocznie nie jestem dla niego ważny, a rytualne "przepraszam" nic nie zmienia. Ale on, czy on nie jest sam? Ktoś do niego dzwoni, on podbiega. Telefon daje pierwszeństwo nieobecnym przed obecnymi. Wybierać komunikowanie się z nieobecnymi to czynić ze swojej samotności instrument dominacji nad innymi.
Telefon bowiem pozwala wyswobodzić się z przestrzeni i czasu. Homo telephonans jest zarazem tu i tam, w teraźniejszości, przyszłości i - dzięki rejestrowanym wiadomościom - w przyszłości. On rozkazuje: może przeszkodzić innym gdziekolwiek i kiedykolwiek, i jest w taki sam sposób traktowany: jako nazwisko z numerem w innych telefonach. Rozproszony, jest wszędzie i nigdzie, nigdy w pełni obecny; dla rozmówcy obecnego fizycznie jego ciało jest tu, a umysł gdzie indziej. "Dzięki telefonom komórkowym, SMS-om, komputerom łatwiej dotrzeć do innych, pod jakimkolwiek pretekstem, jedynie po to, aby się uspokoić albo stworzyć iluzję braku samotności. To w pełni wystarcza do podtrzymania poczucia wszechmocy. Gdziekolwiek się będzie, można jednoznacznie być gdzie indziej, co sprawia, że można fizycznie być razem, nie wchodząc naprawdę w relacje, ponieważ każdy trwa w swoich komunikacjach."
Z książki Historia samotności i samotników
Georges Minois
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.