wtorek, 27 grudnia 2022

Nietzsche i jego demon

 


Skazany na śmierć morderca, dobry i zacny przedtem człowiek, opowiada w przeddzień egzekucji swoją historię. Zgubił go „duch przewrotności, duch, którego filozofia nie bierze w rachubę".

A przecież (ciągnie opowiadający) nawet to, że dusza moja żyje, nie jest dla mnie tak pewne jak to, że przewrotność, jeden z najbardziej pierwotnych impulsów ludzkiego serca, kształtuje charakter człowieka. Któż nie dopuścił się w życiu nikczemnych i głupich uczynków tylko dlatego, że wiedział, iż nie powinien ich był popełnić? Ach, duch przewrotności, niezgłębione pragnienie duszy dręczenia samej siebie, zadawania gwałtu własnej naturze, czynienia zła dla samego jedynie zła, grzeszenia tak ciężkiego i śmiertelnego, że usuwa grzesznika poza zasięg nieskończonego miłosierdzia najmiłosierniejszego i najstraszniejszego Boga.

Tak Edgar Allan Poe sformułował w niesamowitej noweli The Black Cat jeden biegun egzystencji diabła, ten, który każe twierdzić: diabeł we mnie. Drugim był czarny kot z tytułu noweli, podżegacz do zbrodni, jedna z jej ofiar i równocześnie jej odkrywca. Krótko mówiąc, diabeł poza mną. Niesamowitość noweli Poego (napisanej w tych samych mniej więcej latach co przypowieści Hawthorne'a) polega na oscylacji między  biegunami. Ale czarny kot jako wcielenie „diabła poza mną" zbyt jest konwencjonalny, by nie ustąpić w końcu miejsca „diabłu we mnie", lekceważonemu przez filozofię „duchowi przewrotności".

Obok bohatera enigmatycznego Hawthorne Ja pojawił się ledwie zarysowany diaboliczny bohater Edgara Poego, który w kilka dziesięcioleci później dojrzeje już na tyle, aby powiedzieć do diabła: „Ty to ja, ja i nic więcej".

Naturalnie mam na myśli Iwana Karamazowa. To on woła z wściekłością do diabła:

Czasem cię nie widzę, nawet nie słyszę twego głosu, ale zawsze rozumiem, co pleciesz, ponieważ to ja, ja sam mówię, a nie ty!... Ani przez chwilę nie uważam cię za realną prawdę. Jesteś kłamstwem, moją chorobą, jesteś marą. Tylko nie wiem, jak cię zniszczyć, i widzę, że przez pewien czas trzeba będzie pocierpieć. Jesteś moją halucynacją. Jesteś uosobieniem mojego własnego ja, zresztą tylko jednostronnym... jesteś wcieleniem moich myśli i uczuć, ale najbardziej obmierzłych i głupich.

A jednak Iwan dorzuca naraz „dziwnie" (według określenia powieści): „Nawet chciałbym w ciebie uwierzyć". I trochę później, opisując Aloszy swoją rozmowę z diabłem, zapewniając, że „on to ja", znowu dodaje „bardzo poważnie i jak gdyby konfidencjonalnie": „Wiesz, Alosza, bardzo bym pragnął, aby to naprawdę był on, a nie ja".

Tego samego, wolno przypuszczać, pragnął bohater noweli Poego w swoim sam na sam z własnym „duchem przewrotności". Lecz na- stawała i długo miała potrwać epoka przygód i cierpień duszy „bez- religijnej", jak mawiał Brzozowski.
**
W wieku dwudziestu czterech, pięciu lat Nietzsche uchodził za człowieka silnego i zdrowego, nie skarżył się na żadne dolegliwości z wyjątkiem rzadkich i przelotnych bólów, przypuszczalnie pamiątki po upadku z konia. We wszystkich świadectwach z tego okresu mowa o jego wyśmienitym zdrowiu, szczególnie w świadectwach siostry. Tylko wielka edycja historyczna dzieł zebranych zawiera w piątym tomie „adnotację autobiograficzną", która, zdaniem redaktorów, napisana była między jesienią 1868 i wiosną 1869 roku, „niewątpliwie w stanie szalonego wzburzenia". Brzmi ona dosłownie tak: „Czego się boję, to nie strasznej figury za moim krzesłem, lecz jej głosu; i nawet nie słów, lecz straszliwie nieartykułowanego i nieludzkiego tonu tej figury. Gdybyż mówiła chociaż, jak mówią ludzie!".

Curt Paul Janz w ogromnej biografii filozofa zastanawia się, czy nie było w tym okresie takich adnotacji więcej, zwłaszcza że po wielu latach chory już Nietzsche napomykał o swoich atakach epileptycznych (bez utraty przytomności) w młodości. Całkiem możliwe, że siostra Nietzschego „oczyściła" wczesne zeszyty z analogicznych adnotacji, a tej, wplecionej w zapiski filologiczne, po prostu nie zauważyła.

Możliwe również, według biografa, że młody Nietzsche miewał częste halucynacje, był nimi wstrząśnięty i przerażony, ale dopiero figura za krzesłem, przemawiająca straszliwie nieartykułowanym 10 nieludzkim głosem, popchnęła go do odnotowania wizyty „wysłannika królestwa, do którego miał sam wejść dwadzieścia lat później". Zacny i wierny biograf nie umie tu powściągnąć własnego przejęcia:

Nie wiemy, ile razy demon najgłębszych otchłani i najzawrotniejszych szczytów pojawił się za krzesłem dwudziestoczteroletniego uczonego, pogrążonego w pracy i medytacjach; nie wiemy, co mu na ucho szeptał tym swoim straszliwie nieartykułowanym i nieludzkim głosem, co takiego przenikało słuchającego do szpiku kości; nie wiemy, jak głęboko wnikał w niego ten demon, i w jakim stopniu Nietzsche odczuwał jego podziemną obecność także w pełnym świetle dnia; wiemy jednak, że walczył z nim, że go pokonał i spętał na dwadzieścia lat. I może też być, że w ciągu tych długich dwudziestu lat nie spuszczał go nigdy z oka, a później, gdy go w pełni rozpoznał, złączył się z nim jak z najbardziej intymnym i sekretnym Ty.

Bardzo dobre to ostatnie zdanie, widać, że Janz biegły jest w demonologii. Nie tak dawno pisałem w dzienniku, na marginesie noweli Edgara Poego The Black Cat, o swoistej demonologicznej dialektyce „diabła poza mną" i „diabła we mnie". Oto ona w biografii Nietzschego: dwadzieścia lat filozof trzyma na uwięzi „straszną figurę za krzesłem", „wysłannika podziemnego królestwa", aby w końcu wyrzucić z siebie słowa Iwana Karamazowa z jego dialogu z diabłem: „Ty to ja". Ale przy uderzających zbieżnościach między Nietzschem i Dostojewskim w tych samych mniej więcej latach zeszłego wieku (Nietzsche pisał w Uście do Gasta, że lektura Dostojewskiego daje mu poczucie obcowania z bliskim krewnym), jedna i ważna różnica, która w pewnym sensie nadaje dziś osobistemu doświadczeniu Nietzschego większą dramatyczność i aktualność niż powieściowej wizji Dostojewskiego. „Zawsze rozumiem, co pleciesz", woła w dialogu Iwan Karamazow, zgodnie z tradycją diabła, nosiciela zła i księcia ciemności, posługującego się jednak ludzkim językiem. A diabeł Nietzschego? „Gdybyż mówił chociaż, jak mówią ludzie!" I w nim, w strasznej figurze za krzesłem filozofa, a nie w rozmówcy Iwana Karamazowa, rozpoznajemy protoplastę diabła nam współczesnego, tego, co język zbliżony do ludzkiego zastąpił nieludzkim, nieartykułowanym, ciemnym bełkotem.

Herling-Grudziński
Dziennik pisany nocą

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.