czwartek, 1 grudnia 2022

O tzw. «puszeniu się»

 Pierwszy Boy zwrócił uwagę na charakterystyczny dla nas Polaków fakt niczym nie usprawiedliwionego tzw. „puszenia się” pewnych ludzi. Np. Dziedzierski, szlachcic co najwyżej średni, ma trochę pieniędzy, może się porządnie ubrać, manier pewnych nauczył się. Nawet jest „skoligacony117”, bo ktoś tam ze sfer naprawdę wysokich popełnił kiedyś w przystępie szału mezalians118 i ożenił się z jakąś Dziedzierską. I nagle pan taki zaczyna „bywać”, jedzie coraz wyżej i wyżej. Bóg z nim, jeśli bywanie robi mu przyjemność — dla mnie bywanie byłoby torturą nie-do-zniesienia. Ale im więcej bywa, tym więcej się puszy. Zaczyna z pogardą patrzeć na szlachciców równych mu, a nawet lepszych od niego, maniery ma coraz lepsze, w głowie za to robi mu się coraz puściej i po pewnym czasie zaczyna wierzyć, że jest prawdziwym arystokratą — jeszcze chwila, a już z pobłażaniem patrzy na pomniejszych hrabiów, już mu nie imponują Lubomirscy czy Sanguszkowie, już marzy o małżeństwie z jakąś Habsburżanką (wszystko przecie jest możliwe) i nagle widzimy, że Dziedzierski jest faktycznie arystokratą. Wywodzi się od jakiegoś pra-Dziedzierza z czasów przed-Mieszkowych, opowiada dzikie rzeczy o przodkach swych i, co najdziwniejsze, wszyscy prawdziwi panowie wierzą mu i traktują, przynajmniej pozornie, jak równego sobie. Może się tam który czasem uśmiechnie pod wąsem lub o ile takowego nie ma, po prostu staropolskim zwyczajem w kułak, ale na ogół Dziedzierski ma wrażenie, że jest wielkim panem, a o to właśnie chodzi. Lubię czasami prawdziwych wielkich panów — nie jestem arystokratycznym snobem — chyba może un tout petit bout de soupçon119, jak każdy zresztą bezpióry dwunóg, ale w prawdziwie wielkich panach jest coś sympatycznego, coś paleontologicznego — tego się nie da w krótkim szkicu adekwatnie wyrazić. Ale bądź co bądź byli oni czymś kiedyś i jako tacy mają bezwzględnie inny odcień niż ci, których przodkowie niczym nigdy nie byli, tylko miazgą, na której wyrastały tamte kwiatki. Nie można odmówić arystokracji pewnych specyficznych właściwości, bo się wpada w przesadę i popełnia się niesprawiedliwość. Tak jak nie można powiedzieć, że byle kundel jest to samo, co bardzo rasowy taks120 czy san-bernard121; tak samo nie można twierdzić, że jakiś książę a Ciumpała to jedno. Chodzi o to tylko — jeśli już jesteśmy w tych nieistotnych sferach i problemach — aby byle kundel nie udawał prawdziwie rasowego bydlęcia. Uwagi te mogą się wydać niektórym nie na czasie. Nieprawda. Właśnie teraz, gdy mamy republikę i gdy zniesiono oficjalnie przywileje i tytuły, ogarnął wielu ludzi, nawet tych, którzy przedtem nigdy się podobnymi głupstwami nie zajmowali, jakiś niepokój co do ich pochodzenia. Są ludzie, którzy doskonale żyją z samego potwierdzania tytułów, wyrabiania szlacheckich dyplomów i dociągania genealogii do najdalszych krańców możliwości, aż do pęknięcia. Dlatego właśnie pożądanym byłoby teraz zhierarchizowanie wszystkich rodów i uniemożliwienie dalszego puszenia się Dziedzierskich i innych, co jest czasami dla niektórych bardzo nieprzyjemne. Mnie osobiście to nie dotyczy — ja nie „bywam”, ale dla niektórych problemat ten jest stosunkowo dość jadowity. Dlaczego za granicą nie ma tego podobno zupełnie. Tam tyle się ktoś puszy, na ile ma prawo i koniec. Wypuszy się, ten drugi, o ile chce, odda mu należną jego stanowisku w tym wymiarze cześć i potem mogą już swobodnie mówić, o czym chcą. A tu u nas puszyć się trzeba ciągle, ciągle podtrzymywać swój autorytet przy pomocy specjalnych uśmiechów, niedomówień, drgnięć twarzy itp. Ile energii na to idzie — strach pomyśleć. Saint-Simon stracił pół życia podobno na udowodnianie, że jest o jeden stopień wyższej marki diukiem od ks. de Luxembourg, i miał ze swego punktu widzenia rację, że o to walczył. Czy mu się udało, nie wiem. Ale w każdym razie tam było to na miejscu, były jakieś kryteria, według których można było udowodnić wyższość lub niższość w tych wymiarach. U nas panuje pod tym względem chaos. Niech się zbierze jakaś Wielka Heraldyczna Rada, niech popracują, zhierarchizują według pochodzenia i koligacji, niech wydadzą odpowiednie wspaniałe almanachy (zarobią na tym idiotyzmie kolosalne sumy) i niech ukrócą puszenie się. Ktoś wchodzi i mówi: „Seria A, oddział drugi, nr trzeci” — wszyscy wstają, kłaniają się i już jest z tym skończone. Ale nie te ciągłe wysiłki wywyższenia się, te ciągłe szprynce i szpryngielki, aby udowodnić innym i samemu uwierzyć, że się jest nie tym, kim się jest, tylko czymś o wiele lepszym — i to w takim wymiarze! Wstyd!

Witkacy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.