piątek, 16 grudnia 2022

Śmierć Miasta czyli zemsta Synagogi Szatana

"Jeśli chodzi o osobisty sukces, nie było bardziej szczęśliwej kariery niż kariera Winstona Churchilla. Jeśli chodzi o cierpienie milionów ludzi i zniszczenie szlachetnego gmachu ludzkości, nie było bardziej katastrofalnej kariery”. The European and English Journal. .Źródło:  American Manifest Destiny and the Holocausts , s. 176.

„Zamyka się te tomy z niespokojnym poczuciem, że prawdziwymi bohaterami opowiadanej przez nie historii nie są ani walczący marszałkowie lotnictwa, ani nawet 55 888 oficerów i żołnierzy Bomber Command, którzy zginęli w akcji. Byli nimi mieszkańcy atakowanych niemieckich miast; mężczyźni, kobiety i dzieci, którzy ze stoickim spokojem wytrwali i pracowali pośród płonących ruin swoich domów i fabryk, aż do momentu, gdy zajęły je armie alianckie”.  Recenzent  London  Times na temat British Official History of the Strategic Air Offensive.

MIASTO MUSI UMRZEĆ

Wpleciony w gobelin drugiej wojny światowej, powietrzny nalot jest wyraźnym przypomnieniem, że ta wojna, być może bardziej niż jakakolwiek inna dotykająca kontynent europejski, przewidywała celowe niszczenie ludności cywilnej jako instrument polityki. Większość z nas jest zaznajomiona z najważniejszymi wydarzeniami drugiej wojny światowej, a wśród nich nalotami na takie duże miasta, jak Londyn i Liverpool, wyróżniającymi się jako symbole dewastacji. Blitz na Coventry był równie tragiczny, a przerażenie wzrasta, gdy później dowiadujemy się, że straty wśród ludności cywilnej można było znacznie zmniejszyć, gdyby nie fakt, że Winston Churchill, ówczesny premier, odmówił ostrzeżenia mieszkańców Coventry, że na ich miasto ma zostać przeprowadzony nalot, aby wróg nie zorientował się, że jego kod został złamany.

Sir Basil Liddell Hart, czołowy brytyjski historyk, opisał politykę bombardowania celów cywilnych jako: „Najbardziej niecywilizowana metoda prowadzenia wojny, jaką świat zna od najazdów mongolskich”. Smutna to refleksja dla Wielkiej Brytanii, że to właśnie rząd brytyjski zainicjował tę zbrodnię wojenną, która ze swej natury niepotrzebnie pozbawiła życia tak wielu Europejczyków, nie mówiąc już o życiu Brytyjczyków, którzy zginęli w nalotach odwetowych.

10 maja 1940 r., zaledwie dzień po nominacji na stanowisko premiera, Winston Churchill ogłosił, że rozpoczną się bombardowania ludności cywilnej Niemiec. JM Spaight, CB, CBE, który był głównym sekretarzem w Ministerstwie Lotnictwa, przyznał, że: „Hitler niechętnie podjął się bombardowania brytyjskich celów cywilnych dopiero po trzech miesiącach od rozpoczęcia przez RAF bombardowania niemieckich celów cywilnych”. 1

Dodał, że: „Hitler byłby gotów w każdej chwili przerwać rzeź. Hitlerowi naprawdę zależało na osiągnięciu z Wielką Brytanią porozumienia ograniczającego działania samolotów do stref walk”. 2

Decyzja Churchilla o zbombardowaniu niemieckich celów cywilnych miała drogo kosztować Wielką Brytanię w postaci ofiar śmiertelnych. Tlące się, poczerniałe ruiny Londynu, Liverpoolu, Coventry i wielu innych brytyjskich miast były tego niemym świadectwem. Blitz na Coventry wyróżnia się jako przykład takich najazdów odwetowych, i Brytyjczycy w swojej niewinności, nieświadomi prawdziwych przyczyn swoich cierpień, unieśli się nienawiścią i dali z siebie wszystko, by uderzyć na niemieckich barbarzyńców. Kiedy wojna zakończyła się w 1945 roku, Coventry opłakiwało 380 swoich obywateli, którzy zginęli w wyniku niemieckich nalotów bombowych, a 100 akrów ich miasta legło w gruzach. Tragedia o ogromnych rozmiarach, która jednak blednie do względnej znikomości w porównaniu ze skutkami nalotów alianckich bombowców na miasta niemieckie. [Tak czy tak, taki odwet był bezsensowny. Trzeba było się ograniczyć do tzw London City, i posiadłości Rodszyldów i innych Mędrców Syjonu]

Na każdego Brytyjczyka zabitego przez niemieckie bomby przypadało nie mniej niż dziewięciu Niemców zabitych przez alianckie bomby. Szacuje się, że w zdemilitaryzowanym Dreźnie w ciągu zaledwie 24 godzin w alianckich nalotach bombowych zginęło około 135 000 ludzi, głównie uchodźców cywilnych. I to bez żadnej innej motywacji niż zwykła żądza krwi. To piękne miasto, które w niewielkim stopniu przyczyniało się do niemieckiego wysiłku wojennego, zostało praktycznie usunięte z powierzchni ziemi. Była to zbrodnia na taką skalę, że jeden z najwybitniejszych brytyjskich socjalistów, RHS Crossman, opisał ją jako: „Długo ukrywana historia najgorszej masakry w historii świata”.

Następnie powiedział: „Zniszczenie Drezna w lutym 1945 roku było jedną z tych zbrodni przeciwko ludzkości, których autorzy zostaliby postawieni przed sądem w Norymberdze, gdyby ten sąd nie był wypaczony”. 3

Równie przerażające były wcześniejsze ataki na Hamburg. W ciągu dziesięciu strasznych dni od 24 lipca do 3 sierpnia 1943 roku brytyjskie bombowce obróciły w gruzy ponad 6000 akrów Hamburga. Szacuje się, że w ciągu tych dziesięciu niesamowitych dni życie straciło około 100 000 osób. Kiedy tysiącletnie miasto zamieszkałe przez 2 000 000 ludzi zostaje spalone w ciągu zaledwie kilku dni, w wyniku czego ginie tyle istnień ludzkich, jaki to ma wpływ na ocalałych? Oficjalny niemiecki dokument stwierdza: „Przez wiele tygodni naoczni świadkowie nie mogli zeznawać bez trząszenia się i histerycznych płaczów. Próbowali mówić, a potem załamywali się i krzyczeli: „Nie mogę znieść, że znowu to zobaczę; Nie mogę tego znieść!”

Wiele tygodni później przeprowadzono wywiad z kobietą, która przeżyła. Nadal nie doszła do siebie po tym doświadczeniu: „Widziałam ludzi zabitych przez spadające cegły i słyszałam krzyki innych umierających w pożarze. Wyciągnęłam moją najlepszą przyjaciółkę z płonącego budynku i umarła w moich ramionach. Widziałem innych, którzy oszaleli. To szok dla nerwów i duszy, którego nigdy nie da się wymazać”. Przewodniczący policji w Hamburgu relacjonował: „Horror nalotu objawia się w wyciu i szalejących burzach ogniowych, piekielnym hałasie eksplodujących bomb i krzykach umierających męczenników, a także w wielkiej ciszy po nalotach. Mowa nie jest w stanie oddać miary horroru, który wstrząsał ludźmi przez dziesięć dni i nocy, a którego ślady zapisały się w sposób niezatarty na obliczu miasta i jego mieszkańców.

„Żadna wyobraźnia nigdy nie zdoła zmierzyć i opisać makabrycznych scen grozy w wielu podziemnych schronach przeciwlotniczych. Potomność może tylko pochylić głowę na cześć losu tych niewinnych, poświęconych przez morderczą żądzę sadystycznego wroga”.

Martin Caidin, jeden z czołowych światowych autorytetów w dziedzinie nauk wojskowych, który był wysokiej rangi urzędnikiem rządu USA w dziedzinie skutków bombardowań i autorem wielu powiązanych z tym tematem książek, opisał bombardowanie Hamburga jako: „Wyróżniające się jako najgorsza z katastrof która nawiedziła cywilizację podczas szaleństwa drugiej wojny światowej”. 4

Jako drugie co do wielkości miasto nazistowskich Niemiec, Hamburg był naturalnym celem alianckich nalotów bombowych. Wstyd związany z „Operacją Gomora” polega na tym, że daleko wykraczała ona poza to, co było konieczne do sparaliżowania wkładu miasta w wysiłek wojenny Niemiec. „Gomora” to kryptonim nadany planowi spalenia Hamburga w 1943 roku.

Hamburg był miastem hanzeatyckim, leżącym po obu stronach pięknej rzeką Alster, uwiecznionym w wielu pieśniach i balladach, a w szczególności w walcu „Moonlight on the Alster”. Być może jego najbardziej ujmującą cechą były średniowieczne domy z muru pruskiego w stylu elżbietańskim, które przyciągały turystów z całego świata. Niestety ta cecha sprawiła, że ​​stało się atrakcyjne także dla sprzymierzonych Lordów Wojny, którzy uważali, że takie miasto łatwiej spłonie i przyniesie więcej potencjalnych ofiar na milę kwadratową. Opracowana metoda całkowitego zniszczenia Hamburga była prosta i, jak zobaczymy, niezwykle skuteczna. Pierwsze fale bombowców zrzuciły na miasto tysiące bomb odłamkowo-burzących, które zatrzymały ludność, a zwłaszcza straż pożarną, w swoich schronach. Następnie kolejne naloty zrzucały bomby magnezowe. 

Ostrożnie szacuje się, że w ciągu tych dziesięciu dni na Hamburg uderzyło 1200 min lądowych, 30 000 ciężkich bomb odłamkowo-burzących i 3 000 000 bomb zapalających. Oprócz tego, prawdopodobnie najbardziej makabryczna broń wymyślona przez ludzkość, bomba fosforowa, także została uznana za odpowiednią do zrzucenia na ludność cywilną miasta. Zrzucono osiemdziesiąt tysięcy tych 100-funtowych bomb fosforowych, a także 500 kanistrów z fosforem i 500 fosforowych zapalników. Wpływ, jaki ten rodzaj broni wywarł na ludność cywilną, jest jednym z najgorszych koszmarów II wojny światowej, jak zobaczymy później.

MIASTO SIĘ PRZYGOTOWUJE

Jak można by się spodziewać po niemieckim mieście narodowo-socjalistycznym, nie szczędzono wysiłków, aby miasto było jak najlepiej zabezpieczone przed atakiem powietrznym. Było to prawdopodobnie najlepiej chronione miasto w Europie z punktu widzenia ataku powietrznego. Prezydent hamburskiej policji napisał: „Los naszych miast w Zagłębiu Ruhry i nad Renem był ostrzeżeniem. Żadne zdobyte tam doświadczenie nie zostało pominięte. Wyraźnie wzrastająca intensywność wojny powietrznej doprowadziła do przyspieszenia tempa w ciągłym rozwoju środków ochrony powietrza, które w końcu osiągnęły granicę możliwości”. Nastąpiła całkowita mobilizacja wszystkich środków i nie brakowało ochotników. Mężczyźni, kobiety, a nawet dzieci bezustannie pracowali, aby ich miasto było bezpieczne. Sprzęt był utrzymany w idealnym stanie i zawsze pod ręką. Rozpoczęto masowy program budowy schronów przeciwlotniczych, a władze pomagały ludności cywilnej w budowaniu schronów przeciwlotniczych w domach i fabrykach. Te same władze zadbały również o zaopatrzenie miejskich szpitali, budynków rządowych, szkół, budynków administracyjnych i policyjnych.

Przewidując warunki, w których każda kropla wody będzie cenniejsza niż samo złoto, rozpoczęto program, który zrewolucjonizuje cały system wodny w mieście i jego okolicach. Zarekwirowano wszystkie wody otwarte. W miejskim porcie i systemach kanałów zbudowano specjalne rampy, podejścia i platformy umożliwiające łatwy dostęp. Tam, gdzie było to możliwe, budowano systemy magazynowania wody. Potoki i rzeki zostały spiętrzone, a wszystkie jeziora i stawy w okolicy zostały oczyszczone, powiększone i pogłębione. Nawet kanały ściekowe były używane do doprowadzania wody do potrzebujących obszarów.

Nic nie zostało pominięte. Baseny, zbiorniki na deszczówkę, przemysłowe zbiorniki chłodnicze, studnie, puste zbiorniki na olej; wykorzystano nawet zbiorniki na wodę w laboratorium Doświadczalnego Instytutu Budowy Okrętów w Hamburgu. Jeśli to prawda, że ​​potrzeba jest ojcem wynalazków, przygotowanie Hamburga było tego dowodem. Kiedy wszystkie takie środki zostały podjęte, zmobilizowane miasto rozejrzało się za innymi metodami i sposobami magazynowania wody. Piwnice dwóch zniszczonych budynków zostały oczyszczone, i wykorzystane jako zbiorniki. Zinwentaryzowano siedem tysięcy studni prywatnych, a do ogólnego systemu podłączono 52 studnie prywatne na terenach przemysłowych. Wykorzystano również firmy, takie jak koncerny naftowe, browary, które korzystały ze specjalnie skonstruowanych pojazdów do przewozu płynów. Rzadko w historii ludzkości cała populacja mobilizowała się do obrony lepiej niż Hamburg. Bez względu na to, jak mały i pozornie nieistotny pomysł, nic nie zostało przeoczone. Wszystkie istotne cele zostały zakamuflowane, a tam, gdzie było to potrzebne, umieszczono generatory zasłon dymnych. Wszystkie łatwopalne materiały zostały usunięte, chyba że były absolutnie konieczne. Zgodnie z prawnym dekretem wszystkie strychy zostały oczyszczone z wszelkich materiałów łatwopalnych, a wszystkie domy podlegały wyrywkowym kontrolom, aby upewnić się, że przestrzegane są środki obronne.

Gdy wszystkie możliwe środki obronne zostały wykonane, nie można było już ich ulepszyć. Prawie wszyscy, bez względu na wiek czy płeć, byli zaangażowani w jakiś aspekt obrony. Caidin napisał, że szkolenia i działania obrony cywilnej w Hamburgu osiągnęły niemal niewiarygodny poziom koordynacji i skuteczności.

Ludzie byli całkowicie zmobilizowani jako strażacy, strażnicy przeciwlotniczy, ekipy ratownicze i ochotnicy, grupy robotnicze, ekipy ewakuacyjne, zespoły medyczne i posłańcy. Oprócz tych działań uruchomiono programy pomocy sąsiedzkiej oraz grupy samopomocy. Kiedy w końcu holokaust spadł na tych ludzi, nie można było powiedzieć, że ich bezczynność przyczyniła się do ich tragedii.

W swoim oficjalnym raporcie Prezydent Policji w Hamburgu napisał: „Większy stan gotowości Służby Ochrony Powietrza nie był możliwy. Od strony materiałowej – biorąc pod uwagę istniejące warunki – granica została osiągnięta. Ze strony personalnej i organizacyjnej nie tylko spełniono, a nawet przekroczono przepisy prawa, ale wśród całej ludności Hamburga panował duch gotowości do obrony, który musiał przezwyciężyć każdą próbę. Trudności natury biurokratycznej, które w nowoczesnym państwie, z masą niezbędnych władz z reguły są nieuniknione, w Hamburgu praktycznie nie występowały. Współpraca ze wszystkich stron, w duchu prawdziwej wspólnoty narodowo-socjalistycznej, była tak wzorowa, że ​​przynajmniej jeden warunek pomyślnego stawienia czoła najcięższej próbie ognia został zapewniony”. 5

Przez cały czerwiec 1943 roku i w połowie lipca hitlerowskie Niemcy stawiały opór nieustannym falom bombowców, zarówno amerykańskich, jak i brytyjskich. W ciągu dnia niebo nad Niemcami było zaciemnione przez bombowce amerykańskich sił powietrznych, a nocne niebo wypełniały brytyjskie bombowce RAF. Niewiele uwagi poświęcono prawdopodobnym ofiarom bomb zrzucanych na oślep. Rzeczywiście, sojusznicy już zdecydowali, że cywile, a nawet uchodźcy, są nie tylko uzasadnionymi celami, ale w niektórych przypadkach celami preferowanymi.

Premier Chamberlain, zanim został usunięty przez klikę Churchilla, był nieugięty w kwestii bombardowania ludności cywilnej. Powiedział, że taka polityka „była całkowicie sprzeczna z prawem międzynarodowym”. I zapewnił, że: „Rząd brytyjski nigdy nie ucieknie się do umyślnego ataku na kobiety i dzieci w celach zwykłego terroryzmu”.

Winston Churchill nie miał takich skrupułów i był głównym uczestnikiem najbardziej przerażających aktów masowego mordu, w tym ostrzeliwania kobiet i dzieci uchodźców, gdy uciekali z płonących miast lub przed gwałcącymi hordami azjatyckimi Armii Czerwonej. 6

Objęciu władzy przez Churchilla towarzyszyła nowa polityka wojenna, w której zdecydowano, że za wszelką cenę hitlerowskie narodowosocjalistyczne Niemcy muszą zostać bezwarunkowo i całkowicie zniszczone, a użyte środki muszą mieć mały lub żadnego respektu dla ustalonych od dawna zasad prowadzenia wojny. Rzeczywiście, można śmiało powiedzieć, że w ten sposób Churchill obalił zasady prowadzenia wojny, które obowiązywały przez ponad 1000 lat europejskiej historii.

To, co miało się wydarzyć, było starannie ukrywane przed brytyjską i amerykańską opinią publiczną. Nawet uwzględniając podsycaną propagandą wojenną histerię, niegodziwi spiskowcy wiedzieli, że zwykli ludzie nigdy nie zgodziliby się na masowe mordy na taką skalę. Wściekłość i wstręt powstrzymałyby nadmierną żądzę krwi. 

Poseł Partii Pracy Richard Crossman, który w 1964 roku został ministrem ds. mieszkalnictwa w rządzie Harolda Wilsona, mówił surowo o zasłonie kłamstw, która została ustawiona, by oszukać opinię publiczną w sprawie terrorystycznych bombardowań Niemiec. „Jedną z najbardziej niezdrowych cech ofensywy bombowej było to, że Gabinet Wojenny – a w szczególności Sekretarz ds. Lotnictwa, Sir Archibald Sinclair, uznał za konieczne publiczne zanegowanie rozkazów, które sami wydali Dowództwu Bombowemu”.

Nic nie ilustruje lepiej tego zatuszowania niż wydarzenia, które wynikały z pytań postawionych przez posła Richarda Stokesa w Izbie Gmin 6 marca 1945 r. Domagał się on poznania prawdy o raporcie sporządzonym w Naczelnym Dowództwie Aliantów w Paryżu, który chełpliwie opisywał terrorystyczne bombardowanie Drezna, wypełnionego uchodźcami. Ten konkretny raport był szeroko publikowany w Stanach Zjednoczonych i emitowany w radiu paryskim. Ale oficjalny cenzor w Wielkiej Brytanii wstrzymał jego publikację, prawdopodobnie w wyniku protestów oburzenia, które już wzbudził.

Pan Stokes nalegał, aby mu powiedziano: „Czy bombardowania terrorystyczne są teraz częścią naszej polityki? Dlaczego ludzie w tym kraju, którzy powinni być odpowiedzialni za to, co się dzieje, są jedynymi ludźmi, którzy mogą nie wiedzieć, co się dzieje w ich imieniu? Z drugiej strony, jeśli bombardowanie terrorystyczne nie jest częścią naszej polityki, dlaczego w ogóle opublikowano to oświadczenie? Myślę, że dożyjemy tego, by żałować dnia, w którym to zrobiliśmy, i że [nalot na Drezno] pozostanie na zawsze jako plama na naszej tarczy herbowej”. 7

Warto również zauważyć, że podczas gdy posłowie do parlamentu wszystkich opcji politycznych – w tym ministrowie rządu, wychwalali cnoty brytyjskiej klasy robotniczej, profesor Frederick Lindemann, [Jeżeli czytelnik się nie domyśla, wyjaśniam: był żydem] najbliższy doradca Churchilla, stawiał na swoim, domagając się, aby dywanowe naloty bombowe Dowództwa Bombowego skoncentrować na robotniczych obszarach Niemiec, ponieważ przyniosłoby to znacznie wyższy wskaźnik zabójstw na tonę materiałów wybuchowych. Domy robotnicze budowano w znacznej wzajemnej bliskości. Brytyjskie naczelne dowództwo rozumowało, że gdyby niemieccy robotnicy byli zajęci chowaniem żon i dzieci, produkcja przemysłowa spadłaby. 8 Trudno byłoby, jeśli nie wręcz niemożliwe, wyobrazić sobie bardziej potworną nieludzką bezduszność niż ta. I to jest najstraszliwsza ironia losu, że pierwszy naukowy doradca Churchilla i jego krwiożerczy pochlebcy ostatecznie dowiedli, że się mylili. Można sobie tylko wyobrażać, dlaczego Churchill wybrał Lindemanna na swojego pierwszego doradcę, skoro zapis jego naukowych dokonań był szeregiem niepowodzeń. [Nic tu sobie nie trzeba wyobrażać, żydowska marionetka churchill nie miał nic do gadania. Być może Lindemann był jednym z tych, którzy wybrali churchilla na premiera.]

Któż może znać stan umysłów tych, którzy do tej pory kierowali brytyjską machiną wojenną? Chociaż przekracza to zrozumienie racjonalnych istot ludzkich, z perspektywy czasu i nieznanych dotąd faktów sugeruje się, że Churchill i inni Lordowie Wojny zostali uwikłani w wir szatańskiego rozlewu krwi. W 1953 roku HM Stacjonarne Biuro wydało pierwszy tom pracy zatytułowanej  The Royal Air Force, 1939-1945 . W odpowiednim tomie  The Fight at Odds, który został oficjalnie zlecany i oparty w całości na oficjalnych dokumentach zatwierdzonych przez Wydział Historyczny Ministerstwa Lotnictwa, autor Dennis Richards stwierdził: „Głównym celem tych nalotów było sprowokowanie Niemców do podjęcia nalotów odwetowych o podobnym charakterze na Brytanię. Takie naloty wywołałyby w Wielkiej Brytanii silne oburzenie na Niemcy i wywołałyby w ten sposób psychozę wojenną, bez której niemożliwe jest prowadzenie nowoczesnej wojny”. 9

Wygląda na to, że naród brytyjski zaczynał być zmęczony tym, co wyraźnie było europejską wojną domową w sprawach, które nie były przedmiotem zainteresowania lub troski Wielkiej Brytanii, i że gabinet wojenny Churchilla był zdeterminowany, by sprowokować Niemców do zaatakowania cywilnej ludności Wielkiej Brytanii, aby wzniecić u Brytyjczyków nieco większego ducha walki.

W tym czasie stalinowska komunistyczna Rosja chwiała się po ataku Wehrmachtu, podczas gdy hitlerowskie Niemcy starały się raz na zawsze usunąć zagrożenie ze strony światowego komunizmu. Stalin wpadł w ślepą panikę, którą spotęgowała świadomość, że nie może już liczyć na Armię Czerwoną w obronie swojego niewolniczego imperium. Gdziekolwiek pojawiła się zwycięska armia niemiecka, uważano ją za zbawiciela wyzwalającego Rosję i jej państwa wasalne od komunistycznych władców. Dziesiątki tysięcy żołnierzy Armii Czerwonej wstępowało do legionów Hitlera, a kontrrewolucja ogarniała wszystkich. Rosyjskie miasta, w dużej mierze niebronione przez zastraszoną ludność, padły ofiarą armii niemieckiej, a Stalin, towarzysz broni Churchilla, głośno potępił Winstona za to, że nie zrobił wystarczająco dużo, by odciągnąć Niemców. Z gruzińską przebiegłością, Stalin argumentował, że niemieckie bombowce nie mogą zaatakować Kijowa, gdy atakują Coventry. Niemieckie bombowce i myśliwce nie mogły znajdować się w dwóch miejscach jednocześnie. W pokręconym umyśle Stalina Rosja brała wszystkie ofiary na siebie i trzeba było polegać na Churchillu, aby odciągnąć niemieckie siły zbrojne.

JM Spaight, główny sekretarz Ministerstwa Lotnictwa, napisał później w swojej książce  Bombing Vindicated : „Dało to Coventry i Birmingham, Sheffield i Southampton prawo do spojrzenia w twarz Kijowowi i Charkowi, Stalingradowi i Sewastopolowi. Nasi sowieccy sojusznicy byliby mniej krytyczni wobec naszej bezczynności, gdyby zrozumieli, co zrobiliśmy”.

Fakty są poza dyskusją. Według tego autorytatywnego oficjalnego źródła niemieckie bombowce zostały zaproszone do zbombardowania miast Wielkiej Brytanii w celu złagodzenia presji na miasta Rosji. Życie brytyjskiej gospodyni w zamian za życie Rosjanki. Prawdą jest, że kolejnym powodem nakłaniania Niemców do atakowania brytyjskich miast było zmniejszenie presji na brytyjskie lotniska, ale generalnie bombowce Luftwaffe, które atakowały brytyjskie miasta, nie były w dużym stopniu wykorzystywane do ataków na brytyjskie lotniska.

Ataki lotnicze na niemieckie miasta nasiliły się i stały się stałym elementem niemieckiego życia. Ale nagle rankiem 15 lipca 1943 roku niebo nad Niemcami stało się wolne od bombowców. W całym narodzie niemieckim zapanowała niesamowita cisza. Nieobecność nieustannego warkotu na niebie była czymś od dawna nieznanym, a Niemcy spoglądali na siebie ze zdumieniem, gdy wychodzili ze swoich piwnic i schronów przeciwlotniczych. Mówiono nawet, że podpisano tajne porozumienie pokojowe. Ta głęboka cisza miała trwać dziesięć dni i nie bez powodu. Alianci przygotowywali się do „Operacji Gomora”.

ROZPOCZYNA SIĘ HOLOKAUST

Kiedy 24 lipca 1943 r. dobiegł końca, a słońce schowało się za zachodnim horyzontem, zapachy i dźwięki kolejnego angielskiego letniego dnia przeszły w przygotowania do ataku, prawie 800 ciężkich bombowców było gotowych do wypowiedzenia wojny wielkiemu miastu. Ponad 5000 brytyjskich lotników, pilotów, drugich pilotów, bombardierów i nawigatorów, radiooperatorów i artylerzystów przygotowywało się do wzięcia udziału w pierwszej fali szturmowej lotniczej armady, która w ciągu dziesięciu dni zmiecie z powierzchni ziemi jedno z najstarszych i najpiękniejszych miast.

Gdy zapadła ciemność, angielskie lotniska wibrowały od ryku prawie 4000 najpotężniejszych silników lotniczych jakie wymyślił człowiek. Każdy bombowiec był ustawiony do długiego, ciężkiego startu od nosa do ogona. Silniki ryczały na pełnych obrotach, podczas gdy piloci sprawdzali swoje przyrządy. Ich hamulce były włączone, podczas gdy piloci czekali na sygnał. 

W końcu go dano i hamulce zostały zwolnione. Bombowce; Lancastery i Halifaxy wolno poruszały się po pasach startowych, próbując nabrać prędkości, ale utrudniały to ogromne ładunki bomb.

W każdym z nich poświęcono wszystko, aby umożliwić im przenoszenie jak najcięższego ładunku bomb i urządzeń zapalających. Lancaster mógł przenosić bombę o masie siedmiu ton. Pod względem wagi odpowiada to autobusowi piętrowemu. Mógł przenosić monstrualne bomby o wadze kilku ton każda. Halifax mógł również przenosić bomby o masie siedmiu ton i lecieć z prędkością 230 mil na godzinę. Na ziemi bombowce były nieporęczne, chociaż poczucie ich mocy było przytłaczające, gdy te monstrualne samoloty niezdarnie kołysały się na pasach startowych. To było niesamowite widowisko. Każde z czterech śmigieł samolotu łapczywie żuło powietrze, ciągnąc za sobą niechętny kadłub i powoli zwiększając prędkość, aż osiągnięto 60 do 70 mil na godzinę. Następnie każdy ogon powoli zaczął się podnosić, gdy ciśnienie powietrza pod samolotem wzrosło.

Ta powietrzna armada, złożona z prawie 1000 bombowców, ruszyła z angielskich wybrzeży, a następnie jako jakby jeden samolot skierowała się nad Morze Północne w kierunku Niemiec. Na czele roju byli Pathfinders – elitarny korpus składający się z najbardziej doświadczonych i wykwalifikowanych załóg. W samej armadzie było 51 bombowców, które nie brały udziału w ataku na Hamburg. To były wabiki. Miały oderwać się od głównego korpusu i skręcić w kierunku innych obszarów przybrzeżnych, trik mający na celu zmylenie niemieckiej obrony. Kiedy to robili, te bombowce jak i inne również, wypuszczały tysiące pasków folii aluminiowej zwanych „oknami”, które pojawiały się na ekranach niemieckich radarów jako samoloty wroga, powodując dalsze zamieszanie. Niemieckie samoloty myśliwskie kierowane przez jednostki kontroli naziemnej bezskutecznie przeszukiwały niebo w poszukiwaniu nieistniejącego wroga. Zanim zdali sobie sprawę, że Brytyjczycy atakują Hamburg, byłoby dla nich za późno, aby cokolwiek z tym zrobić. Odkryją, że ziemia pod powietrzną armadą została rozdarta i że duża część ich ojczyzny stała się morzem płomieni.

W ciągu dnia mieszkańcy Hamburga ucierpieli już z powodu dwóch fałszywych alarmów przeciwlotniczych, ale kiedy syreny zaczęły wyć ponownie 24 minuty po północy, posłusznie udali się ponownie do swoich schronów przeciwlotniczych. Cisza nocna została ponownie przerwana 33 minuty po północy, a chwilę później naglące wycie ostrzeżeń zostało zagłuszone przez ryk prawie 1000 bombowców. Na miasto spadł już pierwszy śmiercionośny deszcz min przeciwpiechotnych, bomb odłamkowo-burzących i urządzeń zapalających. Rozpętało się piekło i żadne słowa nie są w stanie odpowiednio oddać niesamowitego spektaklu, który rozegrał się na oczach ludzi obserwujących go z bezpiecznych małych miast poza samym Hamburgiem.

Czyste nocne powietrze lata przerywane było niezliczonymi migoczącymi, chwiejnymi błyskami reflektorów, które dźgały ciemność w poszukiwaniu powietrznego wroga, w którego możnaby wycelować działa przeciwlotnicze. Połączony hałas armady powietrznej, syren nalotowych i wystrzałów dział przeciwlotniczych uniemożliwiał mówienie. Hałas w uszach wystarczył, by niektórzy ludzie stracili zmysły. Ciemność nocnego nieba, teraz przełamana reflektorami i pospiesznymi salwami artylerii przeciwlotniczej, została rozjaśniona bardziej złowrogą poświatą, gdy bomby uderzały w miasto, a bomby zapalające uderzały w domy i budynki, podpalając je.

Płomienie rozprzestrzeniały się po mieście, a samo powietrze pulsowało rytmem setek ciężkich bombowców nad głowami. Z miasta zaczął unosić się dym; najpierw wiele setek pojedynczych kolumn, by wkrótce stać się jedną kolumną mdlących, dławiących gazów. Pod tym czarnym całunem tańczyły płomienie. Niektóre miały setki stóp wysokości i wirowały od budynku do budynku. Fale uderzeniowe spadających bomb były odczuwalne przez ziemię kilka kilometrów dalej. Gdy obserwatorzy obserwowali z bezpiecznej odległości, a horyzont stał się morzem migoczących płomieni, byli zahipnotyzowani niesamowitym widokiem. Ich umysły zostały sparaliżowane przez przerażenie, które się przed nimi pojawiło, ponieważ wiedzieli, że w tych płomieniach zabijano tysiące ich rodaków, w tym kobiety i dzieci.

Nędza niemieckich obrońców miasta była jeszcze większa, ponieważ wobec wirujących chmur folii aluminiowej zrzucanych przez bombowce ich reflektory i działa przeciwlotnicze były praktycznie bezużyteczne. Obrona naziemna wpadła w zamęt, ponieważ zarówno reflektory, jak i działa przeciwlotnicze były kontrolowane radarowo. Urządzenie, które zwykle kieruje promienie reflektorów i celowniki do celów, najwyraźniej uległo uszkodzeniu. Aparat zgłaszał bombowce tam, gdzie ich nie było. Wiązki światła błąkały się bez celu, dźgając bezużytecznie we wszystkich kierunkach. Daleko ponad zamieszaniem pilot bombowca relacjonował z radością: „Machali bez celu we wszystkich kierunkach. To był piękny widok”.

KIEDY RZĄDZIŁ SZATAN, BÓG PŁAKAŁ

W samym Hamburgu obrona przeciwpożarowa została całkowicie pokonana. Przepowiednia Bombowca Harrisa się spełniła i stare średniowieczne części miasta z suchego drewna płonęły od jednego końca miasta do drugiego. Bomby odłamkowo-burzące zniszczyły sieci wodociągowe, a strażacy bezradnie patrzyli, jak płomienie przeskakują z budynku na budynek. Hałas wykraczał poza wszelkie wcześniejsze doświadczenia. Na miasto spadały wszelkie znane człowiekowi ładunki wybuchowe. Dźwięk zmiażdżył uszy, oszołamiał mózg. Ludzie, przerażeni do utraty przytomności, ulegali gwałtownym spazmom i drżeniom. Ze wszystkich stron słychać było krzyki; a ponad krzykami wrzaski bólu, szaleństwa, agonii, przerażenia, udręki i przerażenia. Dopiero po dwunastu godzinach od odlotu Lancasterów i Halifaxów zdano sobie sprawę z pełnego horroru. Przedstawiciele miasta byli przerażeni liczbą zabitych podczas tego dwu i półgodzinnego ataku, 1,500 mieszkańców Hamburga zostało zabitych i wielokrotnie więcej poważnie zranionych i okaleczonych, poza możliwością jakiejkolwiek praktycznej pomocy.

Cała sieć gazowa, wodna, elektryczna została zniszczona. Dewastacja była wszędzie. Światowej sławy Zoo Hagenbeck zostało całkowicie zniszczone, a kawałki ciał zwierząt zostały rozrzucone po okolicy.

Radiooperatorzy w Lancasterach i Halifaxach nie mogli opanować radości, słuchając w swoich radiach zdezorientowanych okrzyków na niemieckich falach radiowych, jak przez dwie i pół godziny ich bombowce zrzucały 2396 ton bomb na dotknięte miasto poniżej. Pierwszy nalot był przerażający dla mieszkańców Hamburga. Duża część ich miasta była w płomieniach, a przedmieście Barbeck na lewym brzegu Alster zostało prawie całkowicie zniszczone. Przedmieścia Hoheluft, Elmsbuttel i Altona, a także centrum miasta również były opustoszałe. Nie mogli wiedzieć, że pro-syjonista Winston Churchill podjął z zimną kalkulacją politykę wymazania Hamburga i jak największej liczby jego obywateli z powierzchni ziemi, że przerażające wydarzenia nocne było tylko przekąską dla Bomber Command, i że w przeciągu dziesięciu dni, nie będzie już ich miasta, że będzie przypominało nic więcej jak pustynię kraterów po bombach i rozpadających się ruin spalonych budynków.

Bombardowanie tej nocy było tylko ponurym przedsmakiem tego, co miało dopiero nadejść. Być może po raz pierwszy w historii ludzkości jeden naród europejski wykorzystał przewagę technologiczną do zrównania z ziemią całych miast, nie myśląc o ocaleniu mieszkańców, niewinnych czy też nie. Jest to bombardowanie terrorystyczne, którego celem nie jest żaden inny cel, jak zaszczepienie w populacji bezgranicznego strachu, bezmyślnego terroru. To, co Armia Czerwona dokonała używając barbarzyńskich azjatyckich hord, zachodni dokonali używając armad bombowców.

Kiedy nadszedł świt, ukazał się koszmar. Gęsty żółty płaszcz chemicznego pyłu spowijał miasto, a pożary buchały dymem i oparami, które jeszcze bardziej go powiększały. Ludzie byli w ciężkim szoku. Inni z początku wydawali się racjonalni i opanowani, dopóki nie spojrzało im się w oczy, które odzwierciedlały okropności, które widzieli. Tysiące z tych ludzi wędrowało przez ruiny i poza miasto, prawie nie wiedząc ani nie dbając o to, dokąd prowadzą ich chwiejne kroki. Ledwie oddalili się od miasta, gdy za nimi ponownie usłyszeli wycie syren. Było dwadzieścia minut przed trzecią po południu i bomby znów zaczęły spadać na sparaliżowane, sterroryzowane miasto. Tym razem były to siły powietrzne USA. Dla nich dni, dla RAF noce.

Następne 48 godzin było przerwyane przez powtarzające się ostrzeżenia o nalotach, symulacje i drobne ataki bombowe. A potem, w nocy 27 lipca, nadszedł atak, który śmiertelnie zranił to wielkie miasto północnych Niemiec.

Zaczęło się to dwadzieścia cztery minuty przed północą i huk tysięcy bomb rozerwał noc na strzępy. Dźwięk wybuchających z dużą prędkością bomb skierowanych na ludzi, którzy się przed nimi chronili, można porównać jedynie do dźwięku pociągu ekspresowego przejeżdżającego przez dom. Niebo, gdyby było jasne, i tak zostałoby zaciemnione przez budzącą grozę falangę 1000 bombowców w idealnym szyku, płynących po niebie miasta w niekończącym się ciągu zniszczenia. Zaledwie piętnaście minut po tym pierwszym ataku Hamburg był skończony. Nie było potrzeby wyrządzania dalszych szkód. Przemysł stanął w miejscu, doki były bezużyteczne, ludzie nie byli w stanie pomóc w wysiłkach wojennych. Pod każdym względem miasto Hamburg przestało istnieć. Stało się płonącym piekłem od jednego końca do drugiego. Jedyna odmienność warta skomentowania była taka: pewne części miasta były całkowicie zniszczone, podczas gdy inne były zdewastowane częściowo, lecz wszelkie normalne życie, lub to co w przybliżeniu mogłoby zań uchodzić, zamarło.

Pożary były tak intensywne, że cały dom znikał tak całkowicie i tak szybko, jak kartka papieru wrzucona do ognia płonącego na ruszcie w domu. W ciągu trzydziestu minut od pierwszego ataku płonęły dwa na trzy budynki na obszarze sześciu mil kwadratowych. A jednak bombowce nadal zrzucały swoje śmiercionośne ładunki na dotknięte klęską miasto. Najbardziej zaludniony obszar Hamburga był skazany na zagładę.

Tej nocy w Hamburgu nie było wiatru, ale pożary stworzyły własny wiatr. Hamburg był miastem, które było martwe, jeśli nie liczyć intensywnego migotania płomieni i zapalonych gazów. Ci, co pozostali z przerażonej ludności, byli pod ziemią: ukryci i świadomi, że wyjście na ulice prawie na pewno doprowadzi do szybkiej i strasznej śmierci. Żar był tak intensywny, że zaczęły pojawiać się zjawiska nieznane wcześniej człowiekowi. Części budynków po prostu stanęły w płomieniach, chociaż w ich pobliżu nie było żadnego ognia. Płomienie, długie na setki stóp, tańczyły i falowały w powietrzu, nie przyczepione do żadnego palnego materiału. Eksplodowały kieszenie powietrza nagrzanego do niewiarygodnych temperatur.

Stało się możliwe zobaczenie ruchu powietrza. Płomienie skazanego na zagładę miasta potrzebowały tlenu, a bryza podsycająca pożary stała się silnym wiatrem wiejącym alejami i ulicami prowadzącymi do miasta. Gdy milion płomieni połączyło się i złączyło w jeden w wielomilowym piekle, wiatry zmieniły się w wichury, a częściowo zniszczone budynki zaczęły się zapadać w szybko poruszających się strumieniach powietrza. Płonący wrak został podniesiony i rzucony ulicami do samego miasta. Nigdy w historii ludzkości nie widziano takich scen. Kule ognia wyskakiwały w powietrze i eksplodowały.

Ryczała wichura, gdy okolica otaczająca okaleczone miasto została pozbawiona powietrza. Zaczęło wyglądać tak, jakby niebo nad Hamburgiem płonęło. Dla dziesiątek tysięcy straconych dusz w schronieniach przeciwlotniczych ucieczka była beznadziejna. Warunki poza ich schronami były takie, że czas przeżycia można było mierzyć w minutach, jeśli nie chwilach. Zamknęli szczelnie drzwi i zaryglowali się w środku, nie wiedząc, że zapieczętowali własne grobowce i że nigdy więcej nie zobaczą swojego miasta. Nie było ucieczki, ale niektórzy próbowali. Byli kompletnie nieprzygotowani na to, co mieli zobaczyć. Okolica, którą znali przez całe życie, zniknęła. Powitała ich nie do poznania płonąca pustynia. Drogi zniknęły pod gruzami, a gdzieniegdzie w groteskowych pozycjach leżały zwęglone zwłoki.

A najgorsze miało dopiero nadejść.

HAMBURGA JUŻ NIE MA

Hamburg przedstawił wizję tego, jak musi wyglądać wnętrze ziemi, czy ogniste pustkowia powierzchni Słońca. Odgłosy wyjących wiatrów konkurowały z ogłuszającym trzaskiem tysięcy pożarów. Wybuchy wypełniły powietrze, a smoła na drogach stała się płynna, falując i poruszając się powoli. Był to widok, którego człowiek nigdy wcześniej nie widział, a pod względem ofiar śmiertelnych i zniszczonych budynków ten armagedon znacznie przewyższał zniszczenia wyrządzone w atomowym ataku na Nagasaki. W takim żarze jak ten wszystko, dosłownie wszystko płonęło. Gazy były wymiotowane przez rozbite budynki.

Przegrzane gazy poruszające się z niewiarygodną prędkością paliły niebo aż do ziemskiej troposfery, niewiarygodne 40 000 stóp nad samym miastem. Mimo to wciąż nadlatywały bombowce, a słup kłębiącego się dymu i gazów sięgnął pięciu mil wyżej niż poziom ich lotu. To była burza ogniowa.

Powietrze nad Hamburgiem było czystym płomieniem. Sześć mil kwadratowych Hamburga ogarnął największy na świecie pożar i samo patrzenie na oślepiający żar i światło mogło terroryzować i niszczyć umysł. Nie było już pojedynczych płomieni, a wiatry nieubłaganie podsycające płomienie były zasysane z coraz większą prędkością. Nawet na przedmieściach wiatr nie przypominał zwykłego wiatru. Takie wiatry, jakich wszyscy doświadczamy każdego dnia naszego życia, wirują w wirach i podmuchach. Wieją w ten sposób na jednym rogu, w inny sposób na następnym rogu. Ale te wiatry nie wykazywały żadnych zmian kierunku ani prędkości. Wiatr wdzierał się do miasta ze stałą prędkością. We wczesnych stadiach wiatry te osiągały czterdzieści, a potem pięćdziesiąt mil na godzinę.

Dziewięćdziesiąt minut po tym, jak spadły pierwsze bomby, drzewa na obrzeżach miasta zaczynały tracić liście. Wyglądało to tak, jakby odsysał je jakiś gigantyczny nadprzyrodzony odkurzacz. Drobne gałęzie były łamane, a naturalne szczątki ulic były zbierane jakby przez jakąś niewidzialną rękę i wirując, odbijały się od skorup budynków, ale zawsze były zasysane w jednym kierunku. Poza granicami miasta zgromadziły się dziesiątki tysięcy ludzi, aby być świadkami tego, czego nie widział żaden człowiek przed nimi. Całe miasto zamieniło się w pulsujące piekło intensywnego żaru. Patrzyli, jak słup ognia o szerokości mili dociera do wewnętrznych granic kosmosu. To z pewnością była noc, kiedy Bóg płakał!

Wiatry osiągały nadprzyrodzone prędkości i znacznie przekraczały prędkości tornada lub huraganu. Spłaszczało to płomienie i zamieniło miasto w jeden gigantyczny miotacz ognia lub pochodnię. Płomienie o długości wielu setek stóp zostały pochwycone przez podmuch wiatru i spalały ulice, gdzie tysiące ludzi wciąż kuliło się na otwartej przestrzeni, chowając się za częściowo zburzonymi murami, kuląc się w zaułkach. Ci nieszczęśnicy spłonęli, a ich wrzaski przerażenia i bólu zmieszały się i zaginęły w wyjącym wietrze i trzaskającej burzy ogniowej. Nigdy się nie dowiemy, ilu takich ludzi po prostu zniknęło, jakby nigdy nie chodzili po ziemi. Nawet kilka zwęglonych kości nie pozostało by świadczyć o ich obecności na ziemi. Szacuje się, że wiatry zasilające płonące ognisko jakim było miasto osiągały prędkość nawet 150 mil na godzinę, a może nawet więcej.

Dla tych z nas, których wiedza o ogniu ogranicza się do naszego doświadczenia z kontrolowanymi przez człowieka ogniami, takie ciepło, jakie powstało podczas burzy ogniowej w Hamburgu, jest nie do pojęcia. Temperatura osiągnęła 1400 stopni Fahrenheita. W takich temperaturach ołów staje się bulgoczącym płynem, równie płynnym jak sama woda. Bale drewna po prostu eksplodują, niekoniecznie wchodząc w kontakt z płomieniem. Metal, guma i szkło topią się.

Ogień – bo miasto było dosłownie ogniem – wyrzcał płomienie na trzy mile w niebo, a jego gazy  osiągnęły taką samą wysokość i jeszcze wyższą. Był to widok tak spektakularny i przerażający, że dobrze znany efekt wybuchu bomby atomowej staje się relatywnie niewielkim. Gdy przegrzane gazy z ognia wrzały w górę, przechodziły przez warstwę zimnego powietrza wysoko nad miastem. Gruz w szybujących płomieniach i dymie przyciągnął wilgoć i spowodowały reakcję meteorologiczną. Naturalne elementy połączyły się, odrzucając gruz, który został przekształcony i ponownie spadł na ziemię w postaci wielkich, tłustych, czarnych kroplach deszczu.

Dla tych, którzy wciąż byli uwięzieni w mieście, nie było ucieczki, ale będąc ludźmi, wielu próbowało. Niektórzy uznali, że lepiej uciec płonącymi ulicami, niż ryzykować w dusznym upale pozbawionych tlenu schronów. Być może dali się zwieść widokowi akra lub dwóch stosunkowo spokojnych, niewielkich, trzaskających ognisk. Takie obszary były równie zwodnicze jak spokojne oko burzy. Wybiegając na ulice, wkrótce wpadli na ścianę ognia. Wycofując się, niektórzy szukali innej drogi i ginęli, podczas gdy inni, zdając sobie sprawę z beznadziejności swojej sytuacji, zataczali się z powrotem do drzwi swojego schronienia. Waląc bezużytecznie w drzwi w celu wejścia, gdy płomienie lizały róg i schodziły po schodach do piwnicy, ich drgające ciała zostały pochłonięte przez płomienie.

Dla przebywających w schronach upał stał się nie do zniesienia. Bezskutecznie łapali powietrze. Niektórzy mdleli i słabsi, zwłaszcza starsi, mieli ataki serca. Dzieci wpadały w histerię, a matki odchodziły od zmysłów ze strachu i przerażenia. Mieli tylko jedno przytłaczające pragnienie, aby uciec i robili to, otwierając drzwi i rzucając się na oślep na spalone upałem ulice. Nie było ucieczki. Byli skazani na zagładę.

Położyły się na nich głownie ognia. Powietrze było wypełnione duszącymi gazami i wirującymi żarami ognia. Równie dobrze można próbować unikać kropel deszczu podczas burzy. Płonące głownie przyczepiły się do ubrań, ciał, i matki z dziećmi – i dzieci, które straciły rodziców – biegli krzycząc przez płonące ulice. Był taki upał, że gdy biegli, wielu po prostu stawało w płomieniach. Bili się szaleńczo we włosy, oczy lub inne części ciała, które płonęły i biegli w kierunkach, które nie miały już żadnego celu i znaczenia. Ludzie odchodzili od zmysłów, zataczali się, często wpadając na oślep na ściany. Potykali się, podnosili i biegli jeszcze kilka stóp, a ci, którzy mieli najmniej szczęścia, tracili rozum i popadali w obłąkanie w ostatnich chwilach. Inni stawali w płomieniach. Niektórzy, wychodząc z siebie, rzucali się nie patrząc wprost w płomienie, wielu po prostu biegło dopóki mogło, poczym padali na bulgoczący asfalt drogi.

Żadna inna przyczyna, z wyjątkiem satanizmu, nie wyjaśnia horroru, jaki bezdusznie zadano Hamburgowi w ciągu tych dziesięciu dni. To było coś więcej niż plama na herbie Wielkiej Brytanii. Było to przypomnienie, że w człowieku mieszka zarówno sam diabeł, jak i Pan, i że rozjemcą między nimi jest nasze własne sumienie.

Kiedy niewinni ludzie, a w szczególności dzieci, stają się wrogami, których należy pozbyć się za pomocą najbardziej wyrafinowanych metod tortur, wówczas każda sprawa, którą w ten sposób się broni, zostaje zdegradowana. Nie służy już idealizmowi ani wolności, gdy zło zostaje zrekrutowane jako sojusznik. Jest wielu ludzi motywowanych wzniosłymi i szlachetnymi ideałami, którzy staną się tak zniewoleni przez te ideały, że stracą wszelkie prawa do szlachetności, a nawet człowieczeństwa. Popełnią każdą zbrodnię, zaprzedają dusze diabłu, aby zobaczyć swoje zwycięstwo. Ci, którzy wypowiadają wojnę dzieciom, wypowiadają wojnę Bogu, a tej nocy w Hamburgu i w dziesiątkach innych niemieckich miast dzieci cierpiały tak, jak nigdy dotąd.

Zwłoki znalezione w schronach. Najprawdopodobniej zabójcą był tlenek węgla: wzrastające potem ciepło poczerniało ciała.

Co można powiedzieć o dzieciach podczas tych strasznych nocy? Ich strach przerodził się w przerażenie, a potem w panikę, gdy ich maleńkie umysły były w stanie pojąć fakt, że ich rodzice nie byli już w stanie pomóc im w ich nieszczęściu. Jak przypuszczał Martin Caidin, traciły rozum i opanował ich wszechogarniający terror. Ich świat stał się wrzaskliwym centrum wybuchającego wulkanu, z którego nie było fizycznej ucieczki. Niczego, co oferowało piekło, nie można się bardziej bać. Z ręki człowieka stały się stworzeniami, ludzkimi w formie, ale nie w umyśle. Wydobywały się z nich zduszone odgłosy, gdy zataczały się żałośnie ulicami, po których smoła i asfalt płynęły jak strumienie. Niektórym z tych maleńkich stworzeń udało się przebiec kilkaset stóp. Inne dawały radę przejść tylko dwadzieścia, może dziesięć stóp. Ich buty się zapalały, a ich stopy, dolne części ich nóg stały się migoczącymi pałeczkami ognia. Oto Joanny d'Arc... ich tysiące. Wszyscy, którzy niesprawiedliwie zginęli w ogniu średniowiecza, byli niczym w porównaniu z tym, co działo się tej nocy. Głosy wielu były niezrozumiałe, i niewątpliwie o wiele więcej wzywało swoich rodziców, z którymi rozłączyła ich śmierć lub przypadek. Chwytały swoje umęczone kończyny, ich maleńkie płonące nóżki, aż nie były już w stanie stać ani biec. A potem padały na ziemię, gdzie wiły się w bulgoczącej smole, dopóki śmierć nie uwolniła ich od fizycznej nędzy.

Jakże bym chciał, żeby to było niczym więcej niż fikcyjną fabułą sensacyjną. To nie są moje słowa, ale opisowa relacja Martina Caidina, który jako rzeczowy naukowiec nie ulega tendencji wzbudzania emocjonalnych sensacji. W swojej książce  The Night Hamburg Died  opisuje, jak „ogień natychmiast ogarnia ich zwiniętymi językami, podpala ich ubrania, włosy i skórę, wdziera się do ich ust i wypala ich języki, nawet gdy krzyczą bezgłośnie z już czerniejących gardeł, już parujące od parowania płynów ustrojowych”. Och, jaką cenę płaci się za narodową obłudę. Ale komu bije dzwon?

Horrorowi nie było końca. Dla tych, którzy wciąż przebywali na ulicach, upał był nieustannym bodźcem do ruchu i poruszali się, dopóki nie pochłonął ich żar i płomienie. Tych, którym przeznaczenie umożliwiło ucieczkę, było tragicznie mało. Pozbawieni schronienia z wielu powodów, tysiące cywilów biegło bez powodu i kierunku, a kiedy to robili, przegrzane powietrze przepływało przez ich języki, które stały się spuchnięte i poczerniałe. Kanały powietrzne do płuc zgrzytały, stając się suche jak skórzane miechy. Płuca zdawały się boleśnie eksplodować z każdym udręczonym oddechem. Wyobraźcie sobie przerażenie tych, którzy umierają jako ostatni w takich grupach. Pędzili w szale przez otwarte przestrzenie, a przed nimi mężczyzna, kobieta, dziecko stawali w płomieniach.

WODA, SŁODKA WODA

Hamburg to miasto, które ma sporo dróg wodnych, kanałów i basenów portowych, i tysiące ludzi szukało schronienia w wodzie. Szukali zbawienia w słonawych wodach, które płynęły nitkami przez ich miasto. Ci, którzy przeżyli ogniste ulice, rzucili się do takich wód, gdy skwar palił ich ciała; starając się uniknąć gorąca, które już wypaliło ich włosy i często ubrania z ich ciał. Najsilniejsi przedostawali się na środek, na głębsze wody, gdzie godzinami kroczyli po wodzie, wielokrotnie zanurzając głowy pod powierzchnię, aby uciec przed gorącem powietrza. Było wielu, którzy nie potrafili pływać lub byli na to zbyt słabi. Schodzili tak głęboko, jak tylko mogli, stając na palcach i zanurzając się po brody, a także nieustannie zanurzali głowy pod wodę, aby uciec przed niewiarygodnym upałem.

Pomimo takich wysiłków wielu w wodzie nadal umierało z powodu upału. Duże połacie odsłoniętej skóry na ich twarzach i szyjach zaczerwieniały się i puchły, pojawiały się pęcherze i pękały. Gałki oczne wychodziły z oczodołów. Pojawiły się wielkie pęcherze wodne i niepostrzeżenie pękały, a popękane fałdy skóry zsuwały się po surowych twarzach do dyszących ust. W taki sposób zginęli niezliczeni europejscy cywile: mężczyźni, ich żony i ukochane, ich matki, ich dzieci.

Tak, najbardziej ucierpiały dzieci. Można z dużą dozą prawdy powiedzieć, że najsłynniejsi światowi pisarze horrorów nigdy nie przekroczyli w opisach przerażających wydarzeń, horroru który nawiedzał te nieszczęsne sieroty wojny. Rodzice zachowywali pozory zdrowego rozsądku tylko dzięki instynktowi utrzymywnia dzieci przy życiu. „Dzieci, ratujcie dzieci! O Boże, niech przeżyją!”

Jest to instynkt, który przewyższa wszystkie inne i jest tak samo totalny, nawet gdy wszelka nadzieja jest stracona, a tej nocy nawet Bóg został wypędzony z Hamburga. Tej nocy miasto należało do Szatana.

Stojąc po szyję w kanałach i ciekach wodnych płonącego Hamburga, rodzice – głównie matki – trzymały swoje dzieci w górze, aby nie utonęły. Ale to nie wystarczyło. Ich nadludzkie wysiłki nie mogły się równać z przerażającymi wydarzeniami, które ich otaczały. Ciągle podnosili i opuszczali swoje dzieci, aby upał nie obdzierał ich młodych skórek. Strasznie cierpiały i nie były w stanie nawet krzyknąć. Z trudem wstrzymywały oddech, gdy zanurzone pod wodą; ssąc i plując, wymiotowały i sapały z gorąca, gdy unosiły się nad wodą. Ich włosy, które tak niedawno były czule uczesane i pielęgnowane, parowały i spływały strumieniami w upale. Ich języki spuchły i nie mogły krzyczeć. Tylko jęki i szlochy torturowały ich udręczonych rodziców.

Jak długo podtrzymywała ich siła rodziców? Ich energia była wyczerpana, mięśnie bolały i słabły, aż w końcu zapadli się pod wodę, nie będąc już w stanie walczyć z tak przytłaczającymi przeciwnościami losu. Ich dzieci, pozostawione na pastwę losu w wodzie, słabe i przerażone do szaleństwa, rzucały się dziko w wodzie kierowane instynktowną reakcją przeciwko utonięciu.

W miarę upływu godzin na powierzchni unosiło się coraz więcej ciał. Niemowlęta, starsze dzieci, ich matki i ojcowie, dziadkowie. Gdy zwłoki unosiły się w słonawych wodach, ubrania wciąż na powierzchni parowały, a następnie stanęły w płomieniach, podobnie jak widoczne kępki włosów. Pływające zwłoki zamieniły się w płonące tratwy grozy. Caidin pisze: „Zwłoki były częściowo ożywiane przez płomienie. W większości odsłonięta skóra staje się obrzmiała i pęka w postaci wielkich wodnistych krostek. Skóra kurczy się i łuszczy, a pod nią pojawia się zaczerwienienie.

Ale przynajmniej ci zmarli uciekli przed fizycznym bólem...

„Kto po pobycie w piekle i powrocie,  mógłby opisać najwyższy poziom horroru nałożony na horror? W wodach są tacy, którzy cierpią nieopisane tortury. Pozostają w pozycji stojącej, nieustannie oblewając udręczone bólem twarze i szyje. Przerażenie i zmęczenie dają się we znaki i w końcu brakuje im sił, by utrzymać się na powierzchni. Stoją lub na wpół unoszą się w wodzie, podczas gdy płonące szczątki wyrzucane do wody przez otaczające ich pożary, padają na ich twarze, a iskry kłują ich w oczy. Torturowani bólem, szukając jedynie słodkiego zapomnienia śmierci, próbują się utopić, a nad ich głowami wciąż ryczą bombowce. Zrzucają bomby na bomby. Tworzą kratery w kraterach. Okaleczają tych, którzy już są okaleczeni. Bombardują zmarłych. Bombardują kostnicę. To jakby zrzucający już dłużej nie panowali nad sobą, ale byli we władaniu jakiejś monstrualnej siły ".

Caidin opisuje sceny grozy, w których życie straciły tysiące ludzi. Opisuje krewnych krzyczących jeden do drugiego, gdy zostają rozdzieleni i zagubieni na zawsze. Wielu uciekających uchodźców zawija się w mokre koce lub moczy ubrania, ale żyje tylko wystarczająco długo, by zwariować z powodu wizji okropności, które ich przeżyją. Nawet w takich przypadkach ubrania parują, wysychają i ostatecznie stają w płomieniach. Umęczone, obłąkane dusze rzucają się na ziemię, miotają się i rzucają, ich stopy bębnią w agonii, ich ręce ściskają twarze w zadanym sobie nieświadomie bólu. Jeszcze wciąż są ... i już ich nie ma.

Pośród tak wielkiej rzezi, wyjący wiatr podsyca piekło. Jest tak potężny, że szarpie i ciągnie częściowo zniszczone budynki, aż ich ściany się zawalą. Ogromne bale drewna, wszelkiego rodzaju gruzy są ciągnięte przez wyjące wiatry wzdłuż płonących ulic. Wyobraź sobie przerażenie, gdy ci, którzy żyją, zarzucają ramiona na drzewo, aby uchronić się przed wciągnięciem przez wiatr, tylko po to, by poczuć, jak drzewo, którego się trzymają, jest wyrywane z ziemi. Nie będzie przesadą opisywanie sytuacji, w których mężczyźni, kobiety i dzieci, już płonący żywcem, bezradnie zmiatani po drogach, są chwytani w porwiste palce wiatru i rzucani całymi ciałami w płomienie. Byli tak bezradni jak suszone jesienne liście unoszące się na wirujących wiatrach otaczających ognisko.

PIEKŁO NA ZIEMI

Przez 2000 lat chrześcijaństwa najbardziej pomysłowi i natchnieni artyści na świecie przedstawiali piekło tak, jak sobie je wyobrażali, w całym jego horrorze. Jednak każdy opis pozostawia nas niewzruszonych w porównaniu z takimi wydarzeniami jak te. Gdy bombowce ryczały nad głowami, a wiatry znacznie przekraczały siłę huraganu, tysiące ocalałych parło w kierunku kanałów i dróg wodnych, które już były wypełnione skazanymi na zagładę ludźmi. W wodach nie było miejsca na więcej ludzi, a mimo to szli naprzód, popychani przez płomienie za nimi. Ludzie w kanałach stojący i pływający ramię w ramię krzyczeli do tych na brzegach, żeby tam zostali. Równie dobrze mogli krzyczeć na płomienie, ponieważ hordy przerażonych ludzi, które parły naprzód, nie miały wyboru. Zatrzymanie się oznaczałoby pozbawienie życia ich samych, ich rodzin, ich dzieci. Wpadali do wody, uderzając stopami i rękami w tych, którzy już tam byli. Niektórzy udusili się lub utonęli w natarciu tych na wpół szalonych istot ludzkich. Zaklinowani między sobą jak patyki płoneli, dusili się i gineli, a mimo to tłumy wciąż parły naprzód, aż to, co kiedyś było kanałem, stało się czymś w rodzaju węża, który wije się i wije między płonącymi budynkami. Spośród tych, którzy jeszcze żyli, wielu zrobiło to kosztem słabszych, których ciała znajdowały się teraz pod ich stopami i wokół nich w mętnych wodach. Na płyciznach sterty zwłok płonęły niebieskawymi, migoczącymi płomieniami, ale nawet tam życie pozostawało, ponieważ od czasu do czasu kopiec słabo się poruszał.

To był Hamburg doświadczający ostatecznego barbarzyństwa, bezmyślnej dzikości, która prawdopodobnie nie miała precedensu w historii ludzkości.

Nie sposób sobie tego wyobrazić, nie mówiąc już o udokumentowaniu każdego prywatnego horroru. Samo dotknięcie powierzchni wydarzeń jest wystarczająco przygnębiające. Rycząc wiatr  wyrywał dzieci z ramion rodziców. Miotane jego siłą, leciały szaleńczo po płonących drogach tego inferno, podczas gdy ich obłąkane matki wpół biegnąc, wpół wlecząc się, ciągnęły za nimi. Zataczający się ludzie, uderzani są ze wszystkich stron przez niewidzialne pięści eksplodujących prądów powietrza. Po zakończeniu holokaustu wciąż można było zobaczyć ślady palców na drogach, gdzie ludzie, oszaleli z przerażenia, kurczowo trzymali się nawierzchni drogi, aby nie dać się unieść porywistym wiatrom. Gorączkowo próbowali ratować się przed spaleniem żywcem. Ich usta były otwarte, ale nie były w stanie krzyczeć, a ich oczy wyrażały zwierzęcy ból. Ich próby uratowania się były bezużyteczne w obliczu wiatru, który unosił samochody i ciężarówki jak zabawki i ciskał je w pochłaniające wszystko piekło.

W schronach tysiące, może dziesiątki tysięcy ludzi spotkał inny, ale nie mniej przerażający los, gdy świat płonął nad nimi. W wielu przypadkach żadne płomienie nigdy ich nie dotknęły, ale i tak ginęli. Nikt nie przeżył w obszarze burzy ogniowej. Ani mężczyzna, ani kobieta, ani dziecko. Cały teren został wysterylizowany. Nawet owady nie przeżyły tego holokaustu.

W tych schronach skuleni, zalęknieni i zdezorientowani cywile mogli tylko domyślać się okropności rozgrywających się nad nimi. Siedzieli, niejasno świadomi obecności innych siedzących lub leżących obok nich w ciemności, czekających i oszczędzających siły. Ich oddechy stały się płytkie i szybkie, ponieważ tlen, którego tak bardzo potrzebowali, zaczął znikać. Podsycał płomienie powyżej. Dla niektórych śmierć przychodziła powoli i w porównaniu ze śmiercią innych była przyjemna. Przyszła w postaci powolnego duszenia się. Zasypiali i już się nie budzili. Nawet nie wiedzieli, kiedy ich serce przestało bić.

Grupy ludzi, zwłaszcza rodziny, lgnęły do ​​siebie w ciemności lub półmroku swoich schronów. Obejmowali się. Matki mocno obejmowały swoje dzieci, szepcząc pocieszające wyrazy nadziei, podczas gdy szalejąca burza krzyczała gdzieś wysoko nad nimi. W ten sposób umarli. Długo po tym, jak ostatnia osoba wpadła w ramiona śmierci, upał nadal wzrastał w schronach, metrze, piwnicach daleko pod płonącymi ulicami. Żaden płomień nigdy ich nie dotknął, ale grube szklane butelki miękły, a potem topniały w bezkształtne kałuże stopionego płynu. Narzędzia kuchenne, noże, widelce, patelnie, stopione tworzyły kałuże lepkiej cieczy. Cegły zaczęły się żarzyć i palić, pulsując intensywnym żarem, aż temperatura znacznie przekroczyła temperaturę, która kiedyś je stworzyła. W końcu rozsypały się w pył w owych piecach intensywnego żaru. Minie dużo czasu, zanim te schrony zostaną ponownie otwarte, a kiedy już zostaną otwarte, ludzie zobaczą widoki, których ludzkość nigdy wcześniej nie była świadkiem i miejmy nadzieję nigdy więcej nie będzie.

Zmieszane ze stopionym szkłem i metalem, znajdą ohydne kopce pół-ludzkich szczątków. Takie kopce to głównie pył lub lepki płyn. Takimi kopcami są ich współobywatele. Niektóre z tych schronów musiały być pozostawione same sobie nawet na dwa tygodnie po zakończeniu holokaustu, żar był tak intensywny. Każdego dnia ekipy dekontaminacyjne odkrywały tysiące kolejnych zwłok, aby dodać je do swojej oszałamiającej listy. Liczenie ciał było zadaniem beznadziejnym. W niektórych schronach przebywały setki ludzi, ale zniknęli bez śladu, pogrzebani pod gruzami zawalonych budynków. Często, gdy otwierano schrony, robotnicy musieli ratować się ucieczką. Gdy otworzyli drzwi schronu, powietrze zostało zassane do przegrzanego, pozbawionego tlenu wnętrza, a wnętrze schronu eksplodowało w płomieniach. Niektóre musiały zostać pozostawione na wiele tygodni, aby ostygły.

W większości schronów liczbę zwłok można było tylko zgadywać. Ciała stopiły się w gruzy i zastygły ze zniekształconym, stopionym szkłem i żelazem, a cegły zamieniły się w kopce drobnego pyłu. Często pozostało tylko kilka spalonych kości: mężczyzny, kobiety, dziecka?

Zespoły dekontaminacyjne weszły do ​​niektórych schronów, aby znaleźć martwych mężczyzn i dzieci, często w grupach rodzinnych leżących jak we śnie. W niektórych przypadkach grupa rodzinna może siedzieć przy stole, przygarbiona lub siedzi tak, jak umarli. Było tak, jakby spali. Śmierć przyszła do nich bez ostrzeżenia. Zmarli w wyniku zatrucia tlenkiem węgla, ale żar nigdy ich nie dotknął.

Były jeszcze inne schrony, w których zespoły odnajdywały oznaki terroru i paniki. Odkryli ludzi, którzy w ostatnich chwilach szaleńczo drapali ściany lub rzucali się ciałami na ściany i filary. Ciała często znajdowały się w gęstych kałużach tłustej czarnej substancji, która później okazała się stopionym ludzkim tłuszczem. Odkryto wszelkiego rodzaju dziwne zjawiska, gdy zespoły chorych, zmęczonych pracowników pomocy humanitarnej weszły do ​​schronów. Odkryli ciała, które zostały spalone na wiór długo po śmierci ofiary. Tlen wpuszczony do schronu po ich przybyciu wystarczył, aby zwłoki stanęły w płomieniach. Inne schrony zawierały jedynie sterty popiołu z rozrzuconymi kośćmi, z których wnioskowano, że były to szczątki innej ofiary.

W POWIETRZU

Współczesne działania wojenne osiągnęły nowy poziom barbarzyństwa, głównie dzięki ludzkiej pomysłowości w opracowywaniu broni, której skutki są dla pilota prawie nie do pomyślenia. Wtedy, podobnie jak dzisiaj, pilot i załoga samolotu oszczędzili sobie męki bycia świadkiem wyniku naciśnięcia przez niego przycisku strzału. Thomas Kiernan, amerykański autor, opisał z wielką jasnością osobistą tragedię, która sama w sobie była tak nieistotna dla całego świata, że ​​nie więcej niż dwie lub trzy osoby były jej świadkami, a jeszcze mniej było chętnych do jej utrwalenia. Jednak skutecznie wyjaśnia, dlaczego stare zasady walki i rycerskość nie odgrywają żadnej roli we współczesnej wojnie. Opisał, co się stało, gdy amerykański odrzutowiec, uzbrojony w amerykańską broń i pilotowany przez Żyda, zaatakował osadę palestyńską.

„Postać ludzka zmaterializowała się z mroku, niesamowity, niezrozumiały śpiew wydobywający się z tego, co kiedyś było jej ustami. Potykając się, splatając, a potem padając na kolana i czołgając się, skradał się w naszą stronę. To było dziecko, a jego zwęglona skóra dosłownie się topiła, zostawiając za sobą ślad lepkiej cieczy. Jego twarz nie miała żadnych rozpoznawalnych rysów. Czubek czaszki prześwitywał przez ostatnią warstwę spalonej błony na głowie. Nie dalej niż dziesięć jardów od nas przewróciło się na bok, odsłaniając rzepki kolanowe jak skorupki gotowanych jajek. Drgnęło raz czy dwa w kurzu, wydało ostatni świst, a potem znieruchomiało w kałuży stopionego mięsa, która utworzyła się wokół niego w kurzu.

„Obok mnie Albricht był chory. Poczułem w gardle smak własnych wymiocin."

Pilot samolotu z pewnością zjadł tego wieczoru posiłek z wielkim smakiem. Nie widział rezultatu swojej codziennej pracy. Tak było z Hamburgiem i sześćdziesięcioma innymi niemieckimi miastami, nie wspominając o Tokio, Hiroszimie i Nagasaki, które łącznie straciły 250 000 ludzi w zaledwie trzech nalotach. Doskonale zdaję sobie sprawę, że taki krytyczny pogląd może wydawać się stronniczy, ale ta relacja dotyczy tylko bombardowań terrorystycznych i ich konsekwencji. Istnieje wiele doskonałych książek na temat bombardowania jako legalnego aktu wojny, ale jest to coś zupełnie innego i całkowicie odmiennego od polityki bombardowań dywanowych w celu terroryzowania i niszczenia ludności cywilnej.

Brytyjskie bombowce latały w ciemności i rzadko widywały inne samoloty. Wysoko na nocnym niebie każda załoga była małą społecznością, wykonującą bez emocji zadanie najlepiej, jak potrafiła, w przyćmionym świetle wnętrza samolotu. Widzieli płomienie poniżej, ale nie mogli sobie wyobrazić scen rzezi pod nimi. Ich pogląd na wydarzenia był odległy, być może akademicki. Wiedzieli, że syreny przeciwlotnicze zawyły w mieście poniżej, kiedy ucichły elektryczne błyski tramwajów. Z odległości stu mil widzieli płomienie. Z wysokości 15 000 stóp mogli zobaczyć pojedyncze pożary, ale często nie było im dane tego widzieć z powodu chmur dymu ciągnącego się kilometrami pożaru. Jednak nawet piloci dalecy od opisywanych okropności wiedzieli, że to, co się dzieje, to zupełnie nowy i straszny rodzaj działań wojennych.

Jeden powiedział:

„To było morderstwo na mieście. Wiedziałem, że burze ogniowe, które nadeszły później, były straszne i niepodobne do niczego, co kiedykolwiek się wydarzyło, a pożary w mieście były tak wielkie, jak nic co do tej pory widziałem w całej wojnie – a brałem udział w większości ataków”.

Następnie powiedział: „Nigdy nie miałem okazji zobaczyć burzy ogniowej w pełnej sile. Wielu innych kolegów to widziało, a ich historie były prawie nie do uwierzenia. Kilku Lanców wpadło w komin przegrzanego powietrza, gdy przelatywali nad miastem na 16 000, i wyglądało to tak, jakby były niczym więcej niż kawałkami drewna podczas sztormu na morzu. Piloci powiedzieli mi, że nie mają już kontroli nad swoim samolotem. Był rzucany przez gorąc, a nawet przewracany o 180 stopni. Wszystko poszło w diabli, dopóki Lancowie nie zdołali uwolnić się od poważnych turbulencji.

„Byliśmy na wysokości 16 000 stóp. Wszyscy wciąż wyrzucali folię aluminiową „okienną” ze swoich samolotów, a my wyliśmy z radości, słuchając radia Jerry'ego i słysząc, jak szaleją.

Potępienie może przyjść łatwo, ale to, czy byłoby uzasadnione, można dyskutować z obu punktów widzenia. Naprawdę mądry pies nie szuka kija, który go bije, ale ręki, która trzyma kij. Ci potężni ludzie, tacy jak Churchill, Lindemann i inni, byli tak bardzo świadomi konsekwencji swoich działań i rzeczywiście zaprojektowali je pod kątem dokładnych rezultatów, które teraz osiągali. W żadnym wypadku nie można było powiedzieć, że nie byli świadomi konsekwencji. Ci potężni ludzie dzierżyli władzę życia i śmierci nad milionami swoich bliźnich i nieodpowiedzialnie nadużywali tej władzy. Takie bombardowanie terrorystyczne było polityką, która nie miała innego celu niż zaspokojenie ich żądzy krwi. Pewni wysocy rangą członkowie wewnętrznych kręgów władzy, także w Siłach Zbrojnych, sprzeciwiali się polityce bombardowań terrorystycznych nie tylko ze względów moralnych, ale i strategicznych. Pozbyto się ich równie szybko, jak podwładnych Stalina, którzy się z nim nie zgadzali.

Odpowiedzialność za niepotrzebną śmierć setek tysięcy niemieckich cywilów spoczywa na Churchillu. Jak również za niepotrzebną śmierć tysięcy brytyjskich cywilów, którzy zginęli w nalotach odwetowych. I wreszcie, wielka odpowiedzialność spoczywa na tym, który w celu zainicjowania swojej żądzy krwi, swojej żałosnej walki o osobistą władzę, poświęcił nie mniej niż 55 888 brytyjskich lotników, którzy zginęli podczas ofensywy bombowej. Liczba ta reprezentuje prawie liczbę brytyjskich młodszych oficerów, którzy zginęli podczas całej pierwszej wojny światowej.

Nie ma wątpliwości, że gdyby wojna zakończyła się inaczej niż się zakończyła lub gdyby procesy norymberskie były zarządzane przez kraje neutralne, takie jak Szwecja, Szwajcaria czy Chile, Churchill i jego najbliżsi doradcy zakończyliby życie na końcu sznura, i słusznie. Pomnik Churchilla, który stoi dziś na Placu Parlamentarnym, nie jest pomnikiem jego wielkości, podobnie jak pomnik Lenina czy Stalina na Placu Czerwonym w Moskwie.

MIASTO W RUINACH

Słowa, nawet w języku tak bogatym i opisowym jak angielski, nie oddają czystego przerażenia, jakie spotkało ocalałych z holokaustu w Hamburgu. Obrzydliwy smród rozkładających się zwłok, obrzydliwy słodkawy zapach pieczonego ludzkiego mięsa wypaczył umysł i wypalał duszę. Zanieczyszczał, kilometr za kilometrem zdewastowane miasto. Sam akt oddychania, choć płytki, wystarczył, by wywołać gwałtowne wymioty, ale ludzie przecież muszą oddychać. Tego miasta   już nie było, ale życie, które pozostało, musi toczyć się dalej, i tysiące ocalałych, przygnębionych, wydostało się z ruin, by zrobić, co w ich mocy. Przeżyli ostateczną żałobę, ale okoliczności pozbawiły ich nawet możliwości poszukiwania własnych bliskich.

Ulice Hamburga były pokryte trupami w różnych stadiach rozkładu i zniszczenia. Śmierć bezkrytycznie wybierała swoje ofiary. Były matki i ich dzieci, stosy martwych niemowląt z domów położniczych i dzieci w wieku szkolnym. Widać było rzędy trupów starców, którzy zginęli w pobliskim domu starców. Tu i ówdzie znajdowano zwłoki samotnego dziecka albo młodej damy, która kilka dni wcześniej zajmowała się najnowszym hitem albo listem od swojego chłopaka z frontu. Byli tam mężczyźni i kobiety, leżący często w absurdalnych pozach, jakże nie przypominających godności, ich dopiero co straconego życia. Wiele z nich było teraz pomarszczonymi i zwęglonymi przedmiotami na usianych gruzem drogach. Tu znowu doszło do nieznanych dotąd zjawisk. Znaleziono ciała, które były spalone nie do poznania, ale ubrania były nietknięte przez ogień. Były nagie ciała, które wydawały się nie nosić śladów przemocy ani śladów spalenia. Wielu zmarło z powodu wszechogarniającego przerażenia. W tym zaczyna się pojmować ogrom tragedii, bo w rzeczywistości, chyba że w zupełnie wyjątkowych okolicznościach, człowiek jest odporny i niełatwo umiera ze strachu. Wielu przeżywa naprawdę okropne traumatyczne doświadczenia. Jednak później ujawniono, że nie mniej niż 12,6% osób, które zmarły w ciągu tych dziesięciu dni, zrobiło to w wyniku szoku.

Tysiące ciał było nagich; przypominały woskowe manekiny w zakładach krawieckich. Niektórzy wyglądali na spokojnych po śmierci, podczas gdy inni byli skurczeni w agonii. Wyobraź sobie, że mamy miasto podobne wielkością do Manchesteru czy Birmingham, w którym życie straciło ponad 100 000 osób. Wielokrotnie większa liczba została okaleczona lub w inny sposób ciężko ranna. Kolejne 750 000 osób zostało bez dachu nad głową. Pomyśl o mieście porównywalnym pod względem wielkości do dowolnego większego miasta brytyjskiego i zastanów się, jak by to było przedzierać się przez gruzy z jednego jego końca na drugi. Znaleźć na tym obszarze ponad 100 000 twoich współobywateli martwych w gruzach. I płacz, bo nie miało to żadnego wpływu na przebieg wojny poza jej przedłużeniem. Jak ujął to jeden z analityków: „Brutalna aliancka ofensywa powietrzna przeciwko Niemcom okazała się kosztowna, nieskuteczna i wątpliwej moralności”.10  Z pewnością! Można powiedzieć, że to wybór Zofii, czy lepiej być „wyzwolonym” przez brytyjskich lordów wojennych, czy też przez moskiewskie hordy gwałcących i plądrujących Azjatów.

USUNIĘTY Z REJESTRU

Brytyjczycy oczywiście nie mieli możliwości dowiedzieć się, co robi się w ich imieniu, a jak widzieliśmy, nawet posłowie byli ofiarami spisku mającego na celu zaprzeczanie i ukrywanie faktów. Nie ulega wątpliwości, że naród brytyjski i ludzie innych narodów zaangażowanych w wojnę z Niemcami nigdy nie tolerowałby rzezi na taką skalę, zwłaszcza że przyniosła ona jedynie nieszczęście także po naszej stronie. Dopiero teraz, wiele lat po zakończeniu wojny, pełna prawda jest dostępna i to tylko dla uczonego na tyle pilnego, by zadał sobie trud jej odnalezienia. Tak nieliczne książki, które zajmują się tą i pokrewnymi tragediami, są traktowane przez brytyjskie media z chłodno. Jednak te same media nie marnują czasu na pełne nagłośnienie opowieści o żydowskim cierpieniu, nawet tych opowieści o wątpliwej autentyczności. I tak, w sposób inny niż jawna cenzura, kłamstwa i zatajenia dalej mylą opinię publiczną.

Ale jest jeden element w tym strasznym i żałosnym wydarzeniu, który był tak przerażający, że dowództwo aliantów zadało sobie wiele trudu, aby ukryć wszelkie jego ślady. To było użycie i konsekwencje użycia bomb fosforowych wobec ludności cywilnej. Nawet dzisiaj żadna brytyjska stacja telewizyjna, radiowa ani gazeta nie odważyłaby się wspomnieć o jej konsekwencjach z obawy przed odrazą, jaką by to wywołało.

Martin Caidin, który, jak wspomniano wcześniej, jest prawdopodobnie lepiej wykwalifikowany niż jakikolwiek żyjący człowiek, aby komentować skutki bombardowań terrorystycznych, który jako autor prawdopodobnie zbadał więcej materiałów związanych z bombardowaniami terrorystycznymi niż ktokolwiek inny, spędził lata próbując dowiedzieć się o szczegółach stosowania w ten sposób fosforu. Jak sam mówi, „odniósł sukces mniejszy niż wymagany przez historyka do włączenia tego epizodu do książki dokumentalnej”.

Mówi: „Być może rozwiązaniem tajemnicy całkowitego braku jakiejkolwiek wzmianki w oficjalnych (powojennych) niemieckich dokumentach jest wyjaśnienie zawarte w historii opowiedzianej mi przez oficera armii amerykańskiej, który dowiedział się, że fragmenty dokumentów dotyczące następstw ataków na Hamburg nakazano zniszczyć, a wszelkie wzmianki o ocalałych ofiarach bomb fosforowych usunięto na zawsze z akt”. 11

Niemniej jednak ustalono, że wśród brytyjskiej broni użytej podczas holokaustu w Hamburgu było wiele bomb, których zawartość zapalającą stanowił fosfor. US Strategic Bombing Survey oficjalnie donosi o tych bombach fosforowych, stwierdzając: „Oparzenia fosforem nie były rzadkie”, ale większość takich oparzeń „zdarzała się ludziom, którzy mieli kontakt z niewypałami pojemników z fosforem leżących na ulicach lub w gruzach.”

Nawet w tak wymownym oświadczeniu, jak to, wyczuwa się powiew winy. Zanotuj uważnie sformułowanie. Być może Niemcy dociekliwie przechadzali się po ulicach, wtykając palce w zawartość niewypałów, aby sprawdzić, ich dotyk i smak! A bomby fosforowe oczywiście uprzejmie spadły na budynki, ostrożnie unikając ludzi, gdy samoloty rozpylały ich morderczą zawartość. Oficjalne brytyjskie źródło było nieco bardziej uczciwe, gdy jako powód stosowania fosforu podało: „ponieważ wykazał on zdolność obniżania morale Niemców”. 12

Czy pałka i zatłuczenie na śmierć nie służyłoby temu samemu celowi, ale w trochę bardziej humanitarny sposób? Co takiego szczególnego jest w fosforze, że sprzymierzone naczelne dowództwo zadało sobie tyle trudu, aby to ukryć? Po prostu to: jako wyrafinowane barbarzyństwo użycie fosforu nie ma sobie równych i wątpliwe, czy kiedykolwiek będzie miało, z wyjątkiem tych znalezionych w dołach komór tortur KGB w moskiewskim więzieniu na Łubiance.

Jedną rzeczą jest walka z bomba zapalającą, którą można przynajmniej zgasić zwykłymi środkami – a która i tak szybko się wypala. Zupełnie inną rzeczą jest stawić czoła bombie, która bez względu na to, jak się ją traktuje, wciąż na nowo budzi się do życia. A co więcej, ponuro przykleja się do wszystkiego, czego dotknie: cegły, drewna, betonu, stali... i ludzkiego ciała. Niezależnie od materiału, fosfor trwale do niego przywiera i pali się, dopóki nie zostanie zeskrobany. Wyobraźcie sobie, jaki to ma wpływ na organizm ludzki, nie mówiąc już o ciele dziecka. Można tylko stać z niemym przerażeniem wobec umysłowości tych, którzy wymyślili taką szatańską broń i zezwolili na jej użycie w celu „obniżenia morale Niemców”.

Podczas holokaustu w Hamburgu miał miejsce jeden incydent, który jest odnotowany i który stanowi świadectwo użycia fosforu, który, nawiasem mówiąc, jest nadal używany w konflikcie żydowsko-arabskim. [Tylko jedna strona go używa, zgadnij która] To zdarzenie miało miejsce w kulminacyjnym momencie bombardowania. Było to w tym najstraszliwszym okresie opisanym wcześniej, kiedy całe miasto było ogarnięte płomieniami, dziesiątki tysięcy już nie żyło, a wielu innych było na skraju śmierci. Wśród tych tysięcy uwięzionych w piekle było kilkaset osób uwięzionych w gęstym deszczu bomb fosforowych. Okaleczenia wyrządzone tym biednym ludziom były natychmiastowe.

Eksplodujące bomby fosforowe rozpryskiwały swoją zawartość bez rozróżnienia, a ubranie zapalało się i musiało zostać szybko zdarte z ciała, w przeciwnym razie użytkownik doznawał strasznych koszmarnych oparzeń. Kiedy płyn spryskał ludzkie włosy, los ofiary był przesądzony. Nie było szans na obcięcie włosów. Chemiczne kuleczki, jak płonąca galareta, paliły się gwałtownie, podpalając całą głowę i rzeczywiście, sama głowa płonęła.

Widziano, jak ci przerażeni i nękani bólem ludzie skaczą w szale, uderzając głowami o ziemię w ślepej panice – wszystko po to, by ugasić płomienie. Zwyczajny pożar można ugasić, tłumiąc go ubraniem, ale takie metody były bezużyteczne w przypadku fosforu. Nadal palił i podpalał każdy materiał, który został na niego rzucony. Takich ludzi w tych okolicznościach można było tylko pozostawić swemu smutnemu losowi w przerażającej poświacie tła płonących ulic.

Wili się na zasypanych gruzem drogach, a ich ciała częściowo płonęły. Inni znajdowali się bliżej rzeki Alster i dziesiątki tych wrzeszczących, obłąkanych ofiar, ciągnąc za sobą języki płonącego dymu i ognia, rzucały się szaleńczo do wody, by zanurzyć się w ratującą życie ciecz. Mężczyźni, kobiety i dzieci również biegli histerycznie, upadając i potykając się, wstając, potykając się i upadając ponownie, przewracając się, i tak w kółko. Większość z nich zdołała stanąć na nogi i przedostać się do wody. Ale wielu z nich to się nie udało i zostali w tyle, ich stopy bębniły z oślepiającego bólu na przegrzanych chodnikach pośród gruzów, aż nastąpił ostatni konwulsyjny dreszcz dymiącego „czegoś” na ziemi, a potem bezruch.

Ci, którzy dotarli do wody, odnaleźli bezpieczeństwo, którego tak desperacko szukali – ale co niewiarygodne, niektórzy stanęli przed wyborem, który oszałamia swą grozą. Woda zapobiega spalaniu galaretki fosforowej, ponieważ pozbawia substancję chemiczną jedynej rzeczy, której potrzebuje do spalania: tlenu. Osoby z płonącą substancją chemiczną na rękach, nogach lub ciałach były w stanie ugasić płomienie, pozostając pod wodą. Ale wielu miało galaretę fosforu na twarzach lub głowach. Z pewnością pryskające ogniste chemikalia gasły, gdy ofiary zanurzyły głowy pod wodę, ale w momencie, gdy ponownie podniosły głowy nad powierzchnię aby zaczerpnąć powietrza, fosfor natychmiast ponownie stawał w płomieniach. I tak, tacy ludzie stanęli przed wyborem. Śmierć przez utonięcie lub śmierć przez spalenie.

Podczas gdy inni patrzyli, chorzy i zrozpaczeni, ofiary fosforu na twarzach i głowach dziko miotały się w słonawych wodach, krzycząc z bólu i frustracji. Krztusząc się i plując, na przemian płonęli żywcem lub tonęli. Spotkała ich powolna i bolesna śmierć. W końcu ich dzikie ruchy ustały, a piana na wodzie powoli opadła.

Nic dziwnego, że takie okropności „wykreślono z zapisów”. Można sobie tylko wyobrazić rozgłos, jaki zyskałby taki sposób prowadzenia wojny, gdyby zastosowali go Hitler lub Mussolini.

Osoby o tendencjach mistycznych mogą rozważyć o incydent, który miał miejsce wysoko na niebie, gdy floty bombowców pędziły w powietrzu w kierunku dotkniętego klęską miasta. Porucznik lotu Robert Burr z 44 dywizjonu (Rodezja) opisał, jak podczas startu masy gęstych czarnych chmur wisiały nisko nad Anglią. Warunki klimatyczne były takie, że zakładano, że dzisiejsza armada zostanie odwołana. Deszcz padał strugami, ale oczekiwane odwołanie nie nadeszło. Bombowce wyruszyły tej nocy. Wbrew niewiarygodnym przeciwnościom naturalnym, walcząc z burzliwym deszczem i wiatrem, bombowce walczyły o utrzymanie się w powietrzu. W samolot Roberta Burra wiał wiatr z prędkością ponad stu mil na godzinę, a błyskawice rozdzierały czerń nocy. Instrumenty samolotu z niewyjaśnionych przyczyn oszalały. Wskaźnik prędkości całkowicie oszalał i wahał się między 40 a 50 mil na godzinę. Wysokościomierz był bezużyteczny. 

 W jednej chwili wskazywał, że bombowiec wznosi się z prędkością 2000 stóp na minutę; w następnej chwili igła uderzała w dół, wskazując, że samolot spada w kierunku ziemi z prędkością 3000 stóp na minutę. Wydawało się, że nie ma dobrego wytłumaczenia do takiego zachowania.

Była to misja, w której pogoda przerosła zagrożenie ze strony wroga i stała się wrogiem znacznie bardziej śmiercionośnym i skutecznym. Na wysokości 17 000 stóp bombowce odmówiły dalszego wznoszenia się, ale przynajmniej znajdowały się powyżej turbulencji i dalej płynęły w kierunku niemieckiego wybrzeża między masywnymi brzegami chmur. Wtedy, bez żadnego ostrzeżenia, natura ujawniła ukrytą broń. Z całkowitej ciemności, rozświetlonej krótkimi chwilami bladego, cienistego światła, sączył się dziwny, nowy rodzaj światła, które powoli ogarnęło bombowce. Była to forma błyskawicy, której nie towarzyszy grzmot; ani nie przedziera się ona przez niebo w poszarpanych piorunach. Był to jakby osobisty ogień piekielny, uporczywy i przerażający. Pilot powiedział:

„Wszystkie metalowe części samolotu lśniły niebieskimi kolcami ognia św. Elma. Około ćwierć mili od lewej burty inny samolot leciał równoległym kursem. Wydawało się, że jest w masie płomieni i zdałem sobie sprawę, że też musi być pokryty ogniem św. Elma. Wpatrywałem się w tę latającą latarnię morską i nagle, gdy tak patrzyłem, błyskawica rozdarła niebo. Nastąpił ogromny błysk i płonące fragmenty oderwały się. Płonący wrak runął w chmury i szybko zniknął”. 13

I czyż nie było sprawiedliwym odwetem, że Franklin Roosevelt, amerykański prezydent, którego bombowce latały w świetle dziennym wspierane dodatkową perfidią jego myśliwców ostrzeliwujących uciekających niemieckich uchodźców, został spalony nie do poznania, kiedy potknął się i wpadł w żarzące się węgle swojego kominka w Warm Springs W Georgii? 14  Coś jeszcze, co praktycznie zostało „wykreślone z zapisów”.

OSTATNIE KONWULCJE

Rankiem 3 sierpnia 1943 r. Hamburga już nie było. Przynajmniej nie w prawdziwym znaczeniu tego słowa. Nie mniej niż 6000 akrów kwadratowych zostało całkowicie wypatroszonych. Miasto zrujnowane nie do naprawienia. Można się tylko zastanawiać nad skalą wartości „historyków”, którzy zrównują Coventry z Hamburgiem czy Dreznem. Nie mam na celu w żadnym sensie zminimalizowania utraty 380 osób, które zginęły w Coventry, lub utraconych 100 akrów, ale jeśli możemy wzdrygać się na taką ruinę, to co z 100 000 ludzi zabitych w Hamburgu w ciągu kilku dni i nocy? Na każdą osobę, która zginęła w Coventry, w Hamburgu zmarło nie mniej niż 300 osób. Jak dobrze takie porównania ujawniają ogrom tej zbrodni, która przewyższa wszystkie inne i która przez tysiąc lat i więcej będzie oczerniać imię Wielkiej Brytanii i Ameryki.

Co najgorsze, nigdy nie zmieniło to biegu wojny ani o jotę. To, co niewątpliwie osiągnięto, to ugruntowanie w umysłach narodu niemieckiego, że ich kraj rzeczywiście walczył o wyższy porządek wartości przeciwko wrogowi tak barbarzyńskiemu, że Atilla i Czyngis-chan wydawali się w porównaniu z nim odmawiającymi służby wojskowej ze względu na sumienie. Niemiecka produkcja wojenna prawie nie osłabła, jak miał później zeznać Albert Speer. Z pewnością taka polityka wydłużyła przebieg wojny i rozgoryczyła niemieckie siły zbrojne, zachęcając do walki w duchu zemsty. Rozsądnie jest przypuszczać, że tysiące brytyjskich żołnierzy i kobiet, a także cywilów zginęło z powodu zamiłowania Churchilla do satanistyczno-sadystycznych zbrodni na niespotykaną dotąd skalę.

Gdy wielka burza ogniowa w Hamburgu osiągnęła swój punkt kulminacyjny, szalejące pożary ustały dopiero wtedy, gdy po prostu nie zostało już nic do spalenia. Nigdy w dziejach ludzkości żadna ludzka wspólnota nie została tak doszczętnie wyniszczona, choć podobny los, jaki spotkał później Drezno i ​​inne miasta niemieckie, z pewnością temu dorównywał. Sześćdziesiąt procent miasta zostało zniszczone nie do naprawienia. Nie mniej niż 30 mil kwadratowych Hamburga i jego przedmieść zostało poważnie uszkodzonych. Dwanaście i pół mil kwadratowych zostało całkowicie spalonych, co uczyniło Hiroszimę mniejszą tragedią. Trzysta tysięcy mieszkań po prostu zniknęło. Jeśli Bóg kiedykolwiek opłakiwał słabość ludzkości, to z pewnością był to właściwy czas ku temu.

Był jeden rozległy obszar miasta, który nazywano po prostu „martwą strefą”. To właśnie na tym terenie nie przetrwało nic, absolutnie nic. Została ona ogrodzona i tylko dekontaminacyne i inne specjalistyczne jednostki robocze mogły wejść do „martwej strefy”. Na jego skraju ocaleni stłoczyli się w grupach. Niewielu z nich przetrwało ten holokaust bez wpadnięcia w problemy psychiczne. Ci, którzy nadal przebywali w wodach Alsteru i innych dróg wodnych, którzy nie zostali spaleni przez fosfor lub w inny sposób ubezwłasnowolnieni w wyniku odniesionych obrażeń, przedostali się najlepiej, jak mogli, na najdalsze brzegi Alsteru lub jak najdalej od krańca dewastacji. Ci, którzy nie mogli przebyć żadnej odległości ani przepłynąć przez wody, nie mieli innego wyjścia, jak tylko zostać tam, gdzie byli. Pozostali gromadzili się na płyciznach lub skuleni w kraterach na dziobatej pustyni, która kiedyś była miastem. Byli odrętwiali. Niektórzy byli obłąkani psychicznie, a inni przeżywali ciężki szok. Dzieci, z których wiele stało się teraz sierotami, leżały unieruchomione, ich maleńkie umysły były sparaliżowane, ich udręczone bólem ciała były przeznaczone do fizycznego życia w powojennych zakładach i szpitalach psychiatrycznych. Takie było „wyzwolenie” Niemiec.

W takich warunkach niewiele lub nic nie można było zrobić dla ofiar, chyba że miały one środki na samodzielne przetrwanie przez jakiś czas. Osób sprawnych fizycznie było za mało. Brakowało środków medycznych i innego sprzętu. Wielu w wodach cierpiało z powodu gorąca i pęcherzy wodnych i znajdowało się w końcowej fazie agonii. Pomimo swojego udręczonego stanu, brutalnie walczyli ze swoimi niedoszłymi ratownikami, ponieważ wiedzieli, że ich prawdziwe męki nadejdą, gdy ich ciała opuszczą wodę i zetkną się z powietrzem.

Ograniczeni narzuconymi realiami ludzie, którzy mogli przyjść im z pomocą, zrobili to i zrobili wszystko, co w ich mocy, aby złagodzić piekielne tortury ofiar fosforu, wciąż częściowo zanurzonych w kuleczkach chemikaliów, które wciąż do nich przylegały i groziły wybuchem płomieni, natychmiast po zetknięciu się z powietrzem. Ratownicy płakali, podając tym ofiarom świeżą wodę do picia. Starali się opatrzyć widoczne rany i oparzenia. Ale tak naprawdę niewiele można było zrobić, a wielu w wodzie było w rzeczywistości żywymi trupami.

Ich skóra w ogromnych fałdach zaczęła się złuszczać. Oparzenia ropiały i sączyły się  odsłaniając surowe mięso i mięśnie, które normalnie widzą tylko chirurdzy przeprowadzający operacje. Większość ofiar była do pewnego stopnia obłąkana i gdy zapadła noc, ciszę, która zapadła na Alsterze, przerywały jedynie żałosne jęki i udręczone krzyki obłąkanych dusz, które wciąż znajdowały się w wodzie. W ciemnościach nocy można było zobaczyć skulone postacie, przyczajone w mroku wzdłuż brzegów, podtrzymujące w wodzie udręczone ofiary, zaspokajające ich potrzeby. W miarę narastania nocy ogromne fałdy skóry zsuwały się z ciał ofiar jak skóra z łuszczącego się węża. W oczach wielu widać było szaleństwo. Krzyczeli w agonii. Dziwne, nieludzkie krzyki i przeklinanie wszystkich, którzy by ich tak zostawili.

Znacznie później tej nocy, gdy zbliżał się świt, miało miejsce najbardziej rozdzierające serce zadanie, jakie kiedykolwiek zlecono urzędnikom miejskim i armii narodowej. Gdy niebo rozjaśniło się na wschodzie, ostatni cywile w okolicy zostali usunięci przez niemieckich urzędników i personel wojskowy. Po zamknięciu całego obszaru małe łodzie z policjantami i żołnierzami, którzy byli w domu na urlopie, zaczęły się poruszać, a fale uderzały o burty małego statku w chłodnym porannym powietrzu. 

Poruszając się powoli i delikatnie między kiwającymi się w wodzie kikutami głów, a innymi w pobliżu linii brzegowej, wykonywali swoje ponure zadanie, a przy tym niejeden człowiek wymiotował.

Ponad pluskiem wioseł uderzających o wodę i jękami obłąkanych istot ludzkich dobiegał dźwięk metalicznego kliknięcia. Był to odgłos wycofywania karabinowych młotów; zimne, metaliczne ostrzeżenie, że lugery są odbezpieczone. A potem... rozlegał się strzał. Kolejny, i kolejny, i kolejny.

Łodzie cicho poruszały się wśród pniaków. Więcej strzałów, więcej wciąż ponawianych strzałów.

W niektórych łodziach zabrakło amunicji. Rozlegał się ostry łoskot, trzask ciężkich wioseł uderzających o ludzkie czaszki. Był to jedyny i ostateczny akt miłosierdzia, jakiego można było dokonać. To był jedyny spokój, jaki można było znaleźć. Chmura żółtawo-czarnego dymu wisiała nad dziobatą pustynią i hektarami zdewastowanych skorup budynków, w których kiedyś stało piękne miasto. Słońce ponuro świeciło przez żółtawe niebo, ale dla tych, którzy byli w wodzie, było już po wszystkim. Odeszli do domu.

Michael McLaughlin Death of a city

BIBLIOGRAFIA

1 F.J.P. Veale. Advance to Barbarism. Mitre Press London.
2 Ibid.
3,Austin J. App. The Bombing Atrocity of Dresden: Review and comment by Prof. A. J. App of R.H.S. Crossman’s article, ‘Apocalypse at Dresden,’ in the November 1963 issue of Esquire. Boniface Press, Maryland (1967).
4 Martin Caidin. The Night Hamburg Died. Ballantine Books, N.Y. (1960).
5 Ibid.
6 Sunday Telegraph, 1 October 1961.
7 David Irving. The Destruction of Dresden. Transworld Publishers Ltd. London.
8 F.J.P. Veale. Advance to Barbarism. Mitre Press London.
9 Ibid.
10 War Monthly. April 333?
11 Martin Caidin. The Night Hamburg Died. Ballantine Books, N.Y. (1960).
12 Ibid.
13 Ibid.
14 Conrad Grieb. American Manifest Destiny and the Holocausts: Millions of people exterminated, where it happened, when it happened, how it happened, who made it happen: An historical and sociological encyclopedia of domestic and foreign affairs. Examiner Books, N.Y. (1979).




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.