poniedziałek, 4 marca 2013

Pirsig o prawdziwym uniwersytecie

Zaczął od przytoczenia artykułu prasowego na temat wiejskiego kościółka, nad którego wejściem zawieszona neonową reklamę piwa. Budynek kościelny został przedtem sprzedany i zamieniony na bar. Można się domyślać, że w tym miejscu rozległy się na sali wykładowej śmiechy. Uczelnia słynęła z pijackich wybryków, obrazek więc jakoś się kojarzył. Gazeta donosiła, że wielu członków lokalnej społeczności religijnej skarżyło się przedstawicielom Kościoła z powodu owej reklamy. Był to kościół katolicki i ksiądz, który miał odpowiadać na te skargi, wydawał się być nimi mocno zdenerwowany. Według niego ujawniały one bowiem niewiarygodne niezrozumienie samej istoty Kościoła. Czyż parafianie wyobrażali sobie, że kościół składa się z cegieł, desek i szkła? Albo że kształt dachu określa jego sakralny charakter? W przebraniu pobożności występował tutaj ten właśnie materializm, któremu Kościół się przeciwstawiał. Budynek, o który chodziło, nie był miejscem świętym. Został on zeświecczony. I na tym sprawa się kończyła. Neon reklamujący piwo wisiał nad barem, a nie nad kościołem, a ci, którzy nie mogli pojąć tej różnicy, ujawnili po prostu, że nie są godni swej parafii.

Fedrus twierdził, że takie samo nieporozumienie dotyczyło istoty uniwersytetu i dlatego właśnie utrata akademickiej rangi przez uczelnię była trudna do pojęcia. Prawdziwy uniwersytet nie jest obiektem materialnym. Nie jest to zespół budynków, który może być chroniony przez policję. Wyjaśnił, iż kiedy uczelnia utraci prawa akademickie, nikt nie przyjdzie jej zamknąć. Nie będzie sankcji prawnych, kar do zapłacenia ani wyroków więziennych. Wykłady będą dalej prowadzone. Wszystko będzie po prostu tak jak było. Studenci otrzymają takie samo wykształcenie, jakie byłoby ich udziałem, gdyby uczelnia nie utraciła praw akademickich. To, co stałoby się naprawdę, byłoby tylko urzędowym potwierdzeniem warunków, jakie już w rzeczywistości zaistniały. Byłoby to jak ekskomunika, jak usunięcie z szeregu wiernych. Uniwersytet, któremu żadna władza nie może nic dyktować i który nie może być utożsamiany z żadnym obiektem z cegły, desek i szkła, oświadczyłby po prostu, że miejsce zajmowane przez uczelnię utraciło swój święty charakter. Prawdziwy uniwersytet zniknąłby z tego miejsca, pozostawiać jedynie swoją materialną manifestację, cegły i książki.

Koncepcja taka musiała być niezwykła dla wszystkich studentów i wyobrażam sobie, że musiał dość długo czekać, aby dotarło do nich jej znaczenie, a jeszcze dłużej na pytanie: „A czym według pana jest prawdziwy uniwersytet?”

W jego notatkach można znaleźć następującą odpowiedź: „Prawdziwy uniwersytet nie ma żadnej lokalizacji. Nie posiada żadnej własności, nie wypłaca pensji i nie pobiera żadnych opłat ani nie otrzymuje świadczeń materialnych. Prawdziwy uniwersytet jest stanem umysłu. Jest wielką spuścizną myśli racjonalnej przekazywanej nam przez stulecia, a spuścizna ta nie wiąże się z żadnym szczególnym miejscem. Jest stanem umysłu utrzymywanym przez stulecia przez grupę ludzi noszących tradycyjne tytuły profesorskie, ale nawet te tytuły nie należą do prawdziwego uniwersytetu. Jest on bowiem nie mniej ni więcej tylko samą kontynuacją istnienia rozumu.

Poza tym stanem umysłu istnieje jednostka prawna nosząca niefortunnie tą samą nazwę, będąca jednak w istocie czymś zupełnie innym. Jest to korporacja publiczna, jednostka państwowa z określonym adresem. Rozporządza ona własnością, jest zdolna do wypłacania pensji, do otrzymywania pieniędzy i do reagowania na nacisk władzy związanej z jej działalnością.

Ale ten drugi uniwersytet, ta korporacja, nie może ani nauczać, ani poszerzyć naszej wiedzy, ani wreszcie poddawać idei swoim ocenom. Nie jest ona w ogóle prawdziwym uniwersytetem. Jest po prostu budynkiem kościelnym, sceną, miejscem, w którym stworzono warunki sprzyjające istnieniu kościoła.

Ludzie, którzy nie mogą pojąć tej różnicy, pozostają w ustawicznym pomieszaniu pojęć, sądząc, że kontrola nad budynkiem kościelnym oznacza również jej sprawowanie nad samym Kościołem. Uważają oni profesorów za pracowników tego drugiego uniwersytetu, porzucających rozum na rozkaz i jak pracownicy innych korporacji przyjmujących polecenia bez sprzeciwu.

Widzą drugi uniwersytet, ale nie dostrzegają pierwszego”.

Pamiętam, że czytając ten tekst po raz pierwszy, podziwiałem talent, z jakim autor przeprowadził zawarty w nim wywód analityczny. Unikał on dzielenia uniwersytetu na dyscypliny i wydziały, jak i oparcia analizy na takiej właśnie podstawie. Unikał również tradycyjnego podziału na studentów i profesurę i administrację. Przyjmując którykolwiek z tych podziałów za punkt wyjścia analizy, trudno jest otrzymać więcej niż to, czego dowiedzieć się można z uczelnianych biuletynów, zaś cały rezultat sprowadza się do zbioru banałów. Zamiast tego Fedrus wyróżnił „kościół” i „miejsce”, zaś nudną i mało przejrzystą instytucję z urzędowych biuletynów można było ujrzeć z całą niedostępną przedtem jasnością. Na podstawie tego podziału wyjaśnił wiele zagmatwanych, choć całkiem normalnych aspektów życia uniwersyteckiego. Po tych rozważaniach powrócił do analogii z kongregacją religijną. Obywatele budujący kościół za własne pieniądze czynią to zapewne w przekonaniu, że działają dla dobra ogólnego. Dobre kazanie może skierować myśli parafianina na właściwą drogę i - być może – utrzymać je tam przez cały następny tydzień. Niedzielna szkółka pomoże dzieciom wyrosnąć na porządnych ludzi. Proboszcz, który wygłasza kazania, a prowadzi także szkółkę niedzielną, rozumie tak postawione zadanie i zazwyczaj je uznaje, ale równocześnie świadom jest, że jego podstawową misją nie jest służenie parafii. Jego głównym zadaniem jest zawsze służba Bogu. Najczęściej nie ma tu sprzeczności, ale bywa, że powstają rozdźwięki, kiedy któremuś spośród członków rady kościelnej nie podobają się kazania proboszcza, a w wyniku tego ograniczenie funduszów staje się realną groźbą. To się przecież zdarza.

Prawdziwy proboszcz musi działać a takich przypadkach tak, jak gdyby nigdy żadne pogróżki nie dotarły do jego uszu. Jago najpierwszym celem nie jest służenie członkom wspólnoty religijnej, zawsze musi służyć Bogu.

Najważniejszym celem Świątyni Rozumu, twierdził Fedrus, jest zawsze służenie starej sokratejskiej zasadzie prawdy, objawiającej się w coraz to nowych formach w procesie ciągłej racjonalizacji. Wszystko inne jest podporządkowane tej służbie. W normalnych warunkach zadanie to nie stoi w sprzeczności z doraźnym celem moralnego podnoszenia ogółu obywateli, ale oczywiście zdarzają się konflikty, jak to było zresztą w przypadku samego Sokratesa. Powstają one wówczas, kiedy członkowie rady kościelnej i przedstawiciele władz, którzy poświęcili przecież wiele czasu i środków na budowę Świątyni, wyznają poglądy odmienne od wyrażanych przez profesorów na wykładach lub w publicznych oświadczeniach. Mogą oni w takich przypadkach polegać na administracji, która chętnie wysunie groźbę ograniczenia budżetu, o ile profesorowie się nie opamiętają i nie zaczną głosić tego, co władza chce usłyszeć. To się także zdarza.

Prawdziwi słudzy Kościoła muszą działać w takich sytuacjach tak, jak gdyby do nich żadne groźby nigdy nie dotarły. Służba społeczności nigdy nie jest ich najważniejszym celem. Jest nim bowiem służenie prawdzie przy pomocy rozumu.

R. Pirsig, Zen i sztuka oporządzania motocykla s 139-141
tłumaczenie Andrzej Sitkowski


Ta analiza jest dość ciekawa, trzeba jednak pamiętać, że choć rozum gra olbrzymią rolę w Dhamie, to jednak zaledwie przez samo rozumowanie, nie da się osiągnąć Dhammy. Dhamma wychodzi poza myślenie. Tu zatem miałyby bardziej zastosowanie słowa Gomeza Davili: „Uniwersytet jest miejscem gdzie młodzi ludzie powinni uczyć się milczeć”. Milczenie ust, myśli i serca. Podczas gdy milczenie serca jest samą prawdą, milczenie myśli może być etapem podczas którego dochodzi do pełnej realizacji Czterech Szlachetnych Prawd. Świątynia Rozumu Pirsiga choć stanowi jeden z jej filarów, nie może być w pełni utożsamiana ze świątynią Dhammy. Można powiedzieć, że idąc do świątyni Dhammy trzeba przejść przez Świątynię Rozumu, jednak nie wolno się w niej zatrzymywać i konieczne jest wyjście poza nią za pomocą skupienia medytacyjnego. Myślenie jest dość topornym doświadczeniem i znika już w drugiej jhanie.

Nie mniej warto zapamiętać lekcję Pirsiga. Dhamma zawsze szła pod prąd światowym tendencjom, a współczesny świat i Dhamma rozmijają się już zupełnie. Stąd też pewni „nauczyciele” próbują dostosowywać swe poglądy do poglądów światowych, lekceważąc Świątynię Dhammy. Kto wybiera jednak Dhammę, dokonuje odpowiedniego wyboru, niezależnie od ceny jaką trzeba za to zapłacić. Po stronie Dhammy jest wolność i nieśmiertelność tutaj i teraz, po stronie świata co najwyżej efemeryczna popularność wśród ludzi, dla których Dhamma jest jedną z wielu rzeczy jakimi się interesują w życiu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.