Abba Lot poszedł odwiedzić abba Józefa i powiedział mu: „Abba, żyję według małej reguły, trochę poszczę, trochę się modlę i medytuję, żyję w milczeniu i staram się utrzymać moje myśli w czystości, wszystko to w miarę moich możliwości. Co jeszcze powinienem robić?". Wtedy starzec wstał i wyciągnął ręce w kierunku nieba, a jego palce stały się jak dziesięć płonących pochodni. I rzekł: „Jeżeli chcesz, cały możesz stać się płomieniem".
Niewiele wiemy o abba Józefie i o abba Locie poza tym, że przez jakiś czas z abba Józefem przebywał Kasjan, a abba Lot, uczeń abba Józefa był koptyjskim kapłanem i sprzeciwiał się nauce Orygenesa. Opowieść tą przytacza się często jako przykład pragnienia chrześcijanina, aby zapłonąć miłością ku Bogu. I chociaż można ją interpretować w ten sposób, jest to historia o wiele głębsza, aniżeli mogłoby sugerować takie jej magiczne odczytanie. Jest to historia o przemianie świadomości, o metanoi, której człowiek sam z własnej woli i o własnych siłach nie jest w stanie dokonać. Aby lepiej zrozumieć, o czym mówi ta przypowieść, rozważmy sytuację człowieka chorego na amnezję, a także to, czym jest dla nas stan zwykłego snu. Człowiek chory na amnezję funkcjonuje doskonale, tyle tylko, że nie pamięta niczego, co dotyczy jego własnej przeszłości. Nie pamięta swojego imienia ani imion rodziców, współmałżonka czy dzieci. Nie pamięta też żadnych innych faktów dotyczących jego osobistej historii.
I choć ludzie z jego otoczenia próbują mu pomóc odtworzyć jego przeszłość, on jednak nadal tkwi w swojej chorobie. Im więcej będziemy mówić mu o jego zapomnianej przeszłości, tym bardziej rosną w nim wątpliwości i tym gorzej się czuje. To, co mówią inni, jest prawdą, na której człowiek ten mógłby polegać, jednakże chory na amnezję sam we własnej świadomości nie potrafi odtworzyć opowiadanych mu faktów. Pozostaje zależny od innych w tym, co chce lub czego nie chce usłyszeć. Może nawet oglądać fotografie, na których znajduje się w rozmaitych okolicznościach wspólnie z przyjaciółmi, nie „widzi" jednak na nich siebie. Może się zdarzyć, że pewnego razu przebiegną mu przez myśl jakieś fragmenty dotyczące przeszłości, o której dawno zapomniał i jego świadomość coś zarejestruje. W wyniku tych nikłych przebłysków pamięci coś w jego głowie zacznie się dziać. Są to chwile, w których budzą się dawne uczucia związane z zapomnianymi zdarzeniami z przeszłości. Pamięć zaczyna współbrzmieć z faktami.
Celem systematycznych ćwiczeń jest pokonanie zakłóceń naszej niepamięci po to, by zbudzić nas ze stanu amnezji ku Prawdzie dotyczącej naszej Pierwotnej Tożsamości. Utrwalając swoje własne iluzje, zapomnieliśmy nie tylko o tym, kim jesteśmy, ale także o tym, że nie pamiętamy. Zapomnieliśmy, że jesteśmy Deus incognito.
Oto o czym mówi nam chrześcijańska mistyka. Brzmi to jak herezja, dziwacznie i — szczerze mówiąc — tak szaleńczo, że trudno to przyjąć. Czy nie przypomina to sytuacji chorego na amnezję, którego udało się chwilowo podleczyć, i który dowiaduje się, że naprawdę jest zdolnym finansistą i najbogatszym człowiekiem na świecie? Gdybyś żył wśród chorych na amnezję i był jedynym człowiekiem, który cokolwiek pamięta, wówczas brak pamięci uznany byłby za stan normalny, natomiast pamięć za szaleństwo. Oto świat wielu chrześcijańskich mistyków, którzy używali metafor i paraboli, ażeby mogła się do nas przedostać prawda, zanim ją odrzucimy.
Przyjrzyjmy się też zwykłemu doświadczeniu snu. Gdy śpimy, doświadczamy siebie zupełnie inaczej aniżeli na jawie. Prawda ta staje się dla nas zupełnie oczywista, kiedy się obudzimy, lecz nie jest taką w ogóle, gdy śnimy. We śnie znamy jedynie bezczasowy magiczny świat, pozbawiony pamięci i ograniczony do bezpośrednio danego nam, śnionego pejzażu. Cokolwiek się zdarza, dzieje się w danej chwili, a w nowym wydarzeniu nie trwa już nic z poprzedniej sceny. Oczywiste są jedynie zdarzenia i okoliczności snu, które zachodzą w danym momencie. Stan snu usuwa z naszej świadomości rzeczywistość znaną nam na jawie. Gdy śnimy, nie jest dla nas czymś oczywistym, że leżymy w łóżku, w domu, o którego dach uderzają krople deszczu. Usłyszymy być może odgłos uderzających kropli, ale we śnie doświadczymy ich jako spadających na naszą głowę, płonących węgli.
Badając, w jaki sposób doświadczamy siebie podczas snu, zauważamy, że we śnie wydaje nam się, iż jesteśmy tacy sami jak na jawie, z tą różnicą, że we śnie nie jesteśmy zdolni do refleksji nad sobą ani nad naszym doświadczeniem. We śnie możemy być mądrzy lub głupi, słabi albo mocni, przerażeni lub spokojni albo też znajdować się w jakimkolwiek innym stanie. Nie potrafimy jednak wybrać tego, jacy będziemy za chwilę. W stanie snu jesteśmy ofiarami śnionej rzeczywistości, na którą składają się chaotyczne obrazy tkwiące w naszej psychice.
Kiedy się wreszcie budzimy, doświadczamy siebie zupełnie inaczej. Rozpoznajemy czas i przestrzeń. Pamiętamy, że spaliśmy. Możemy zastanowić się nad snem i dojść do wniosku, że nic z tego nie zdarzyło się naprawdę bądź też, że była to jakaś zapowiedź albo znak od Boga lub cokolwiek innego, co uznamy za stosowne. Świadomość „na jawie" jest refleksyjna. Przeżyte doświadczenia konfrontuje z pamięcią, wyuczonymi znaczeniami, wzorcami zachowań, obranymi celami, tak, że jesteśmy raczej skłonni odrzucić to, czego nie potrafimy wytłumaczyć lub zrozumieć. Czego nie można objaśnić światłem rozumu, zostaje ocenzurowane przez naszą świadomość, odrzucone lub wykluczone jako nierealne. Świat świadomości „na jawie" jest światem ukształtowanym na wzór naszego własnego procesu mentalnego. Jeśli metaforę snu posuniemy o krok dalej i z jej pomocą spróbujemy zrozumieć, o czym mówią mistycy, dojdziemy do przekonania, że stan umysłu, który znamy jako świadomość „na jawie" jest jedynie innego rodzaju snem, stanem transu świadomości. Świadomość mistyczna jest światem, w którym tracimy wszelkie poczucie odrębnego, ja" i cieszymy się spokojem i wolnością, o której możemy jedynie śnić w stanie „na jawie", który, według relacji mistyków, jest czymś niewiele większym od transu.
Podobnie jak rankiem po przebudzeniu ze snu znika to, ja" zastanawiające się nad sensem i celem życia.
Ta Rzeczywistość nie może być czymś oczywistym dla tego, kto nieustannie śpi w obrębie transu-świadomości (świadomości „na jawie"). I nawet deszcz nie stuka tym razem o dach śpiącego. Pojąć tę ukrytą Rzeczywistość jest wysiłkiem takim samym, jak dla śpiącego zrozumieć, że „po prostu śni". Nie chodzi zresztą o to, by pojąć mistyczną Rzeczywistość, ale by się do niej przebudzić. Mistyczna świadomość jest Rzeczywistością, która transcenduje świat świadomości „na jawie" dlatego, że przekracza granice naszych myśli i naszego pojmowania. Jednak — i to jest najistotniejsze w powszechnym nieporozumieniu dotyczącym mistycyzmu — nie jest to świat inny od tego, którego doświadczamy bezpośrednio w danej chwili, zanim dokonamy refleksji — bez względu na to, jaki to rodzaj doświadczenia. Zewnętrzne okoliczności i warunki życia pozostają takie, jakimi zawsze były. Nie są jednak już dłużej interpretowane przez oddzielony od nich podmiot, bo nie ma już podmiotu! Są tylko warunki i okoliczności doświadczane jako świadomość sama w sobie. Błogosławiony Jan van Ruysbroeck wyraził to tymi słowy: „Nasze życie stanowi jedność jedynie wtedy, gdy praca i kontemplacja przebywają w nas obok siebie, a my jesteśmy w obydwóch nich naraz". Jedyna Rzeczywistość jest identyczna z naturalną ewolucją świadomości do jej nieskazitelnego, niezaśmieconego stanu, świadomości wolnej od ciężaru osądu na temat integralności innych i nas samych i od ograniczających sądów co do znaczenia egzystencji. Jedyna Rzeczywistość Mistyczna nie jest mistyczna w etymologicznym sensie tego słowa, nie jest „ukryta". Jest oczywista dla tego, kto się do niej przebudził. Ona jest zawsze i tylko przebudzeni radośnie i bez wysiłku wiedzą, że są tym, co zawsze istniało! Wszystko inne jest transem lub rodzajem snu wytworzonym przez ludzki umysł.
Pośród wielu różnych idei głoszonych przez współczesną psychologię jest jedna, szczególnie odpowiednia dla tej dyskusji o mistycznej drodze. Nie żyjemy w obiektywnym i neutralnym świecie. Żyjemy w świecie pełnym zaczarowań, który czerpie swoją siłę względem nas z naszych własnych projekcji. Kształt, forma, kolor i faktura mogą być wspólne dla wszystkich, jednak ich oddziaływanie na poszczególne jednostki zależy od ich indywidualnych projekcji, narzucanych światu danemu w doświadczeniu. Mechanizm projekcji jest tak przemożny i potężny, że nie jest błędem stwierdzić, iż nie doświadczamy świata w sposób obiektywny. Raczej subiektywnie kreujemy świat, którego chcemy doświadczać.
Stopień w jakim narzucamy rzeczywistości nasze znaczenia i cele decyduje o tym, na ile jesteśmy więźniami ograniczonych i ograniczających projekcji. Duchowa czy też materialna natura tych projekcji nie ma znaczenia, ponieważ to nie natura naszych projekcji nas więzi, ale sam fakt, że ich dokonujemy. I jest to prawdą, niezależnie od tego, czy pojmujemy (projektujemy) znaczenie życia jako okazję do tego, by zaspokoić własne potrzeby, czy też po to, by adorować i wielbić obiektywnego odkupiciela i współczujące bóstwo. W obydwu przypadkach jest to nic innego jak więzienie stworzone z naszych subiektywnych projekcji. To, czy kraty i ściany wykonane są z kamienia czy z brylantów nie ma żadnego znaczenia dla tego, kto w nim tkwi. Nasza tożsamość jest uwikłana w projekcje. Ceną, która wiąże się nieodwołalnie z faktem „otwarcia oczu" jest intensywne cierpienie, ból, o którego celu ani znaczeniu nie mamy pojęcia, ponieważ droga, na której nasza świadomość rozrywa granice stworzone przez nasze projekcje przebiega w nieświadomości i ciemności. Ostatecznym i nieuniknionym efektem tego procesu wzrastania jest utrata odrębnej tożsamości.
„Bóg pozwolił duszy poznać jej nicość" — to nie znaczy próżnię nieistnienia, ale niemożliwość i niewłaściwość identyfikowania własnego ,ja" z czymkolwiek. Myśl ta mówi, jakkolwiek w sposób negatywny, że wszystkie dotychczasowe projekcje były czymś innym aniżeli ,ja". Wszystko to „inne" znika i ponieważ nie ma żadnego „innego", a nawet „Innego", nazywanego Bogiem, do którego można by się porównywać, znika też ,ja". „Dusza przeobraża się w Boga i staje się z nim jednym, tak jak szklanka wody wlana do oceanu staje się jednym z wodami oceanu".
Zapiski pozostawione przez mistyków nie są ani wyjaśnieniami, ani usprawiedliwieniami ich doświadczeń. Są to po prostu fakty z Rzeczywistości, które są dla nas czymś nie do pojęcia, skoro żyjemy zamknięci w projekcjach naszego zwyczajnego i iluzorycznego świata. Jednak ich świadectwa o tej Rzeczywistości, przelewające się przez krawędzie zawartych w nich myśli, stanowią znaki nawigacyjne świecące ku nam na krańcu drogi do doskonałości. Kulminacja tej podróży może nastąpić nawet w tym życiu poprzez zjednoczenie ze Światłem, kiedy nasza świadomość zostaje „przemienieniona w Boga". „Moje ja jest Bogiem"— powiedziała święta Katarzyna z Genui. — „Bóg jest moim istnieniem nie przez proste uczestnictwo, ale przez prawdziwe przemienienie mojego istnienia".
Oto głębia tej krótkiej rozmowy między abba Lotem a abba Józefem. W małej regule abba Lota nie było niczego złego, jego modlitwy, medytacje, jego asceza. Jednak abba Józefa nie interesowało zadowolenie śpiącego czy chorego na amnezję. Wiedział, że nie potrafi objaśnić istotnych rzeczy abba Lotowi. Wytłumaczenie Rzeczywistości Ostatecznego śpiącemu lub choremu na amnezję jest tak samo niemożliwe, jak przekonanie dziecka w łonie matki o naturze „rzeczywistego świata". Odpowiedź abba Józefa przecina wszelkie nękające nas pytania i możliwe odpowiedzi, zmierzając od razu do samego sedna: dlaczego nie stać się płomieniem?
Niemal każde pokolenie pozostawiło jakąś opowieść, zapis swoich czasów, który możemy dziś odczytać i ujrzeć światło, jak blask latarni morskiej święcący ku nam z oddali. Maria Magdalena di Pazzi, natchniona mistyczka, która napominała papieża i kardynałów, tak mówi o swoich doświadczeniach związanych z mszą świętą z rytuałem, który, jak wiemy, pełen jest transcendentnej symboliki. „Rozmyślałam o wspaniałym zjednoczeniu duszy z Bogiem w sakramentach i... poczułam się całkowicie zjednoczona z Bogiem, zmieniona w Boga... Byłam z Nim i nie wiedziałam nic o sobie. Widziałam tylko, że przebywam w Bogu, ale nie widziałam siebie — tylko Boga". Doświadczenie Marii Magdaleny di Pazzi rozpoczęło się medytacją przedmiotową: „Rozmyślałam o...". Następnie przeszło w kontemplację: „Poczułam się całkowicie zjednoczona z Bogiem...", i zakończyło w zjednoczeniu: „Widziałam tylko, że przebywam w Bogu, ale nie widziałam siebie — tylko Boga". W tym przypadku nawet pośrednictwo sakramentu, które pozwalało na bardzo intymne odczucie obecności kochającego Boga, jak mówią o tym świadectwa katolików z przeszłości, traci swą moc oddziaływania w obliczu spotkania z Rzeczywistością Oczywistego, „tylko Bóg".
Ta relacja zachowuje swoją aktualność szczególnie w czasach, kiedy moralny autorytet religii Zachodu ulega erozji, a kultura i wartości załamują się pod naporem gwałtownych zmian społecznych i psychologicznych, nie mających swego odpowiednika w przeszłości. Tak wielu ludzi Zachodu porzuca dziś religijne tradycje dzieciństwa nie tyle ze złej woli, ile dlatego, że nie dają one żadnej odpowiedzi na pytania, które stają przed nimi w całej wyrazistości. W swoich wędrówkach zwracają się ku Wschodowi, poszukując tam tego, o czym zapomina Zachód. Bóg nie jest kimś innym aniżeli „ja", nie jest jednak tym „ja", o którym sądzę, że nim jestem. Oto prawda, która dociera do nas dzięki żmudnej dyscyplinie, która zrywa z nas wszystkie pozostałości naszej tożsamości osobnego ego. Religijne praktyki, które dla wielu pokoleń stanowiły inspirację, a także symbolizowały życie takie, jakim jest w istocie, a nie jakim się wydaje być, zdają się obecnie tracić siłę swego oddziaływania. Wielkie mity, stanowiące napęd ludzkiej kreatywności i służące transcendentnym celom, zostały odrzucone w tym wieku racjonalizmu i zdają się usychać pod palącym słońcem technologicznego realizmu. Nie ulega wątpliwości, że odziedziczone po przeszłych pokoleniach zubożałe religijne praktyki utraciły swą moc oddziaływania i nie były w stanie zahamować ogromu nieprawości i barbarzyństwa, które stały się zmorą dwudziestego wieku. Wojny i próby ich usprawiedliwiania stają się normą, a nie czymś wyjątkowym. Oto szalony świat, w którym dopuszcza się możliwość nuklearnego unicestwienia jako łagodny środek obrony wolności. Ekonomiczna przepaść pomiędzy krajami bogatymi a ubogimi każdego roku narasta w stopniu trudnym do zaakceptowania i usprawiedliwienia. Dążenie do maksymalnych zysków, uważane za cnotę, degraduje godność ludzkiej pracy. Ziemia, na której żyjemy, choruje na alergię z powodu naszej zaawansowanej technologii. To świat natychmiastowej konsumpcji, w której wygrywają najsilniejsi, podczas gdy słabym pozostają odpadki.
Problemy i kryzysy, z jakimi ma do czynienia ludzkość, są tak skomplikowane i poważne, że można się zastanowić, w jaki sposób ludzki rozum może im zaradzić. Przyjrzyjmy się proponowanym rozwiązaniom. Stanowią one przeważnie mieszaninę złożoną po części z magii, po części ze złudzeń wspartych na niewzruszonej wierze w ubóstwioną technikę. Obiecują usunięcie zła, ale bez żadnych kosztów ponoszonych z naszej strony. Jest to doprawdy sytuacja wołająca o boską interwencję. Nie w rodzaju deus ex machina, lecz interwencję natury mistycznej.
Można się jedynie zastanowić, jak wyglądałby świat zarządzany według zrównoważonych i humanitarnych wizji mistyków zamiast bezdusznej machiny państwa, zobojętniałej biurokracji i niewidzialnych mechanizmów rynku. Tak, sytuacja domaga się nadprzyrodzonej interwencji ze strony mistyków, doświadczonych mistyków, którzy wiedzą jak sensownie wykorzystać możliwości techniki, jak administrować mniej za pomocą prawa, a bardziej mądrości, którzy, kierowani zdrowym rozsądkiem, potrafią powiedzieć: „dość", których wizje pozwolą poskromić nasze apetyty na to, by konsumować wciąż więcej i więcej, i jeszcze więcej. Wystarczy jednak, że mistycy po prostu są, ponieważ świadczą przeciwko ludzkiej głupocie i chciwości.
Przebudzeni mają o wiele większe szanse, by uprzątnąć ten bałagan aniżeli ci, którzy śpią. Mistycy nie znają jednak żadnych magicznych rozwiązań na kłopoty związane ze zbiorowym ludzkim szaleństwem. Nawet gdyby mieli, któż by im uwierzył? Jeżeli mistyk proponowałby nam pokutę, a jakiś technokrata powołanie komitetu, który z nich w obecnych czasach znalazłby łatwiej posłuch? Jak powiedział abba Antoni Wielki: „Przychodzą takie czasy, że ludzie będą szaleni, i jeśli kogoś zobaczą przy zdrowych zmysłach, to powstaną przeciw niemu, mówiąc: »Jesteś szalony, bo nie jesteś do nas podobny«". Potrzebujemy przemiany świadomości, opamiętania, przebudzenia, metanol, są nam teraz niezbędne dlatego, że źródłem obecnego globalnego dylematu jest stan uśpienia świadomości znajdującej się w transie. Żeby ustrzec się od gorszych jeszcze rzeczy, posłuchajmy mądrej przestrogi C. G. Junga, który mówił, że społeczeństwo nie ulegnie odnowie tak długo, jak długo nie odnowimy w nim indywidualnej jednostki, jako że społeczeństwo nie jest niczym innym jak zbiorem indywiduów. Możemy to streścić następująco: nie rozwiążemy problemów związanych z sennym koszmarem, zanim się z niego nie obudzimy.
Za: Gregory Mayers CSSR, Wsłuchaj się w głos pustyni, (tytuł oryginału: Listen to the Desert), Poznań 2003 (Wydawnictwo Polskiej Prowincji Dominikanów „W drodze”), przełożył: Krzysztof Pachocki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.