Aby zerwać z potocznością, przykrawającą „Boga” do swojej miary, nie wystarczy pozostawić i wyrzec się tych rzeczy, do których człowiek jest najbardziej przywiązany i dzięki którym odnosi największe dla siebie korzyści. Nie wystarczy też wciąż ponawiane wyrzekanie się (pozostawianie) kolejnych, pociągających dóbr, gdy pojawiają się w horyzoncie ludzkiego pragnienia. Trzeba pozostawić wszystko z góry i w całości, a to możliwe jest tylko jako opuszczenie samego siebie, polegające na ekstatycznym odejściu od swojości, od takiego bycia sobą, które polega na działaniu „ze względu na coś”, a ostatecznie zawsze „ze względu na siebie”.
Oto Pan nasz powiada: „kto zostawia coś ze względu na mnie lub na moje imię, temu stokrotnie to zwrócę, a do tego dam życie wieczne”. Otóż jeśli wyrzekasz się tego ze względu na owo „stokroć”, nie zostawiłeś niczego; tak, jeśli zostawiasz ze względu na sto tysięcy razy większą nagrodę, nie zostawiłeś nic. Musisz opuścić siebie samego i to zupełnie, a wtedy [dopiero – P.A.] naprawdę [coś – P.A.] pozostawiłeś. Przyszedł razu pewnego do mnie człowiek – było to niedawno – i powiedział, że wyrzekł się ogromnej części swej ziemi i majątku po to, by ocalić swoją duszę. Pomyślałem tak: dalejże, jak niewiele i jak małe rzeczy zostawiłeś! To jest ślepota i głupota, gdy zwracasz uwagę na to, coś zostawił. Jeśli siebie samego opuszczasz, wtedy [dopiero naprawdę – P.A.] pozostawiasz. Człowiek, który siebie samego opuścił, jest tak czysty, że świat nie może go ścierpieć.2
Owo opuszczenie siebie („bycie opuszczonym” – gelâzen) musi być totalne.
Kto by w jednej chwili opuścił wszystko, temu wszystko byłoby dane. Gdyby zaś jakiś człowiek trwał przez dwadzieścia lat w opuszczeniu, ale na chwilę ponownie posiadł siebie, ten nigdy jeszcze nie był opuszczony. Ten tylko jest opuszczony, (...) kto [wszystko – P.A.] pozostawił i trwa w opuszczeniu, i nigdy już na to nie zerka, co pozostawił.3 2
Człowiek musi stać się opuszczeniem-siebie, które oznacza wyjście z siebie. Jest ono równoznaczne z zarzuceniem postrzegania siebie jako czegoś stworzonego. „Bóg pragnie tak bardzo tego, żebyś wyszedł z siebie samego pod względem stworzoności, jakby zależała od tego cała jego szczęśliwość.”4
Człowiek za sprawą opuszczenia siebie w swej stworzoności wkracza w obcą, nieznaną krainę. Wychodzi z siebie, a droga wyjścia staje się, paradoksalnie, drogą odnalezienia siebie. Wyjście z siebie jest drogą przywrócenia siebie w sposób właściwszy; odnalezienia właściwego siebie.
Te słowa zapisane są w Ewangelii (...): „Był pewien szlachetny człowiek, który wyszedł z siebie ku obcej krainie i powrócił stamtąd bogatszy.” Czytamy też w Ewangelii, że Jezus powiedział: „Nikt nie może być moim uczniem, jeśli nie idzie za mną” i nie opuścił siebie (...): Kto w ten sposób wyjdzie z siebie, ten będzie przywrócony sobie we właściwy sposób.5
Czym jest to inne, właściwe bycie sobą, polegające na wyjściu z siebie? Jest ono, wspominaną już, jednością z Bogiem, którą Eckhart formułuje bardzo radykalnie.
(...) święty Augustyn (...) mówi: wylałem mą duszę ponad siebie. Z całą pewnością jest tak, że musi ona podążyć ponad siebie, żeby stać się jednym z Synem; i o ile wychodzi ona z siebie, o tyle staje się ona jednym z Synem.6 Gdybym wyszedł z siebie i stał się zupełne niezwiązany, dalejże, wtedy Ojciec rodziłby swego Syna w moim duchu w tak przeczysty sposób, że duch by go współrodził.7
W tej pierwotnej jedności z Bogiem człowiek jest nie-stworzony, daleki od potocznej logiki „stworzenia” jako bycia czymś oddzielnym, wsobnym, ale początek swój mającym poza sobą i wszelką stworzoną skończonością.
Gdy dusza otrzymuje pocałunek od Boskości, staje ona w pełnej doskonałości i szczęśliwości, ponieważ zostaje objęta jednością. W pierwszym dotknięciu, gdy Bóg dotknął i dotyka duszy w sposób niestworzony i niestwarzalny, dusza jest wtedy tak szlachetna, dzięki dotknięciu Boga, jak on sam.8
Fragment 5: „wyjść z siebie”. Aby szukać Boga, a nie metafizycznego Absolutu potoczności, trzeba zmienić punkt wyjścia, czyli wyjść z siebie. Jak tego wyjścia dokonać? Nie prowadzi do niego żadne częściowe rezygnowanie z szukania korzyści i zysku. Człowiek może bowiem w ten sposób różnorako umartwiać, powściągać czy „odchudzać” swojość. Może nawet, zwłaszcza na początku, rozluźnić, czy zrelatywizować, działanie wedle wyznaczonej przez nią „logiki”. Jednak pomimo tych, choćby nawet najbardziej usilnych, działań ascetycznych, swojość będzie wciąż podstawową strukturą ludzkiego bycia sobą, a jej początkowe „stłumienie” i „ograniczenie” doprowadzi prędzej czy później do nawrotu jej panowania, do ekspresji o wzmożonej sile. A im większy napotka opór, tym działać będzie bardziej podstępnie, „sublimując” przedmiot swych zabiegów do korzyści ostatecznej (zbawienia) i jej pozaświatowego, absolutnego źródła. Takie „wyjście z siebie”, polegające na zaprzeczaniu i powstrzymywaniu się od realizacji swej „naturalnej” dążności, doprowadzi nieuchronnie nie do Boga, ale do jego metafizycznej karykatury. W istocie nie jest to w ogóle „wyjście z siebie”, a tylko próba nieuchronnie nieskutecznej rebelii przeciwko sobie.
Dla prawdziwego wyjścia z siebie, stanowiącego wstępny warunek szukania Boga, konieczne jest nie wyrzekanie się realizacji swoich potrzeb – wyznaczanych strukturą swojości – ale całkowite zerwanie z wyznaczaną przez nią „logiką” odrębnej skończoności. Potrzeba zerwania z „logiką”, układającą się w powtarzalną sekwencję poczucia zagrożenia, potrzeby umocnienia, szukania i uzyskania korzyści, ponownego zagrożenia i tak dalej bez ustanku. Tej „logicznej” sekwencji nie da się przerwać, gdyż jest ona „zaprogramowana” w swoim punkcie wyjścia, i dopóki on trwa na swoim miejscu, dopóty „logika” ta wciąż się będzie odradzać, pomimo podejmowania przeróżnych transgresyjnych działań. Wyjść z siebie w sposób umożliwiający szukanie Boga to zerwać z tym punktem wyjścia, z pierwotną strukturą bycia sobą, czyli swojością, która jest egzystencjalnym „pierwszym początkiem”. To bowiem bycie na sposób swojości „każe” człowiekowi postrzegać wszystko, nawet Boga, jako przedmiot wyzysku, jako oswajalne źródło umocnienia, jako coś na swoją miarę. Wymuszone przez nią ciągłe szukanie i odnoszenie korzyści umacnia trwanie człowieka jako własne, swoje; utrwala bycie sobą polegające na byciu swoim, czyli posiadaniu siebie, na tożsamości ze sobą, ustanawiającej odrębną tożsamość innych rzeczy w taki sposób, aby możliwe było ich przyswojenie. Bez tego zerwania ze swojością każde wyjście z siebie będzie dwuznaczne, każda ekstaza będzie miała w sobie rys ekspansji, mieszczącej się w „logice” ciągłego przywłaszczania i przyswajania.
Warunkiem szukania Boga czyni Eckhart wyjście z siebie, wyłożone najbardziej skrajnie jako zerwanie z sobą, rozumianym jako przywiązanie do siebie, do swej tożsamości-swojości. Jakkolwiek trudno wyobrazić sobie sposób osiągnięcia takiego stanu, Mistrz podaje ważne kryterium, pozwalające go rozpoznać. Radykalne wyjście z siebie objawia się w ten sposób, że „wyrzeczenie się” czegoś nie ma już w sobie posmaku utraty, niespełnionego pragnienia. Stan ten nie ma nic wspólnego z pełnym napięcia, dokonywanym z wysiłkiem odmawianiem sobie czegoś. Nie jest to też żadne dramatyczne porzucenie. Eckhart używa tu czasownika lâzen, oznaczającego tyle co „pozostawiać”, „opuszczać”.
Człowiek, który wyszedł z siebie, pozostawia wszystko, pozostawia, jak podkreśla Eckhart, w sposób „nieporuszony”, bez żadnej retorsji żalu, bez szamotaniny z samym sobą.
Owa „nieporuszoność” lâzen jest możliwa nie za sprawą jakiegoś „stoickiego” wygaszenia, całkowitego stłumienia potrzeb, wynikających z bycia sobą, ale dlatego, że wiąże się z opuszczeniem siebie, do którego sprowadza się rozważane tu wyjście z siebie. Znów mamy tu do czynienia z czasownikiem lâzen. Człowiek, który wyszedł z siebie, jest, jak powiada Eckhart, gelâzen,„opuszczony”, „pozostawiony”.
Nieporadne to tłumaczenia; trudno przełożyć ten Eckhartiański termin na język polski. Powrócił on jako Gelassenheit we współczesnej filozofii dzięki Heideggerowi, który świetnie przypomniał jego pierwotny filozoficzny sens.9 Stan bycia gelâzen to takie wyjście z siebie, takie opuszczenie siebie, które jest wyzbyciem się perspektywy własnej swojości, wokół której zostaje rozpostarta potoczność. Zatem być gelâzen to być – zaryzykuję neologizm – „wyrzeczonym”. Nie „wyrzec się”, ale „wyrzeczyć” się, czyli „wyjść” z potocznej optyki opartej na swojości, wymuszającej postrzeganie innych istnień jako „rzeczy”, z których można skorzystać dla umocnienia siebie. Co miało swój wyraz w metafizyce (ontologicznej wykładni potoczności) interpretującej wszystko (a więc tak człowieka, jak inne istoty) jako „coś”, jako skończoną rzecz-w-sobie, a w teologicznym dopełnieniu języka metafizycznego jako stworzenie. „Wyrzeczony” jest niestworzony i niestwarzalny [ungeschaffen und ungeschepflich] w potocznym, pierwszopoczątkowym sensie tych słów. Owo „wyrzeczenie” jest ostatecznym sensem wyjścia z siebie. Jest całkowitym opuszczeniem siebie jako swojości, brzemiennej potocznością i jej metafizyczną wykładnią. Jest zupełną niewrażliwością na ten sposób bycia, myślenia i doświadczenia siebie oraz świata.
Owo opuszczenie siebie jako swojości, siebie wykładanego teologicznie jako stworzoność, wyprowadza poza dotychczasowy punkt wyjścia konstytucji świata; poza „pierwszy początek”. Eckhart podkreśla jednak, że jest to droga prowadząca „z powrotem” do siebie. Nie chodzi tu jednak o powrót do opuszczonej swojości i o ponowne „urzeczenie” „wyrzeczonego”. (...)
Jak się dokonuje „wy-rzeczenie”, czyli przejście do „innego początku”, do właściwego siebie? Wydaje się, że to kwestia działania człowieka. Trzeba coś zrobić, coś więcej niż tylko ciągle wyrzekać się jakichś dóbr, kolejnych pociągających rzeczy. Zrobić coś więcej, czyli pozostawić wszystko z góry, opuszczając siebie, wyjść poza „pierwszy początek”. Na próżno szukać u Eckharta wskazówek, jak to zrobić. Tego się nie da zaplanować, nie sposób podać przepisu na sukces, skutecznej receptury postępowania, ponieważ jest to kwestia daru i łaski. Powrót do siebie, czyli do jedności ze Słowem, jest możliwy tylko dzięki łasce [von gnâden].10 Stan bycia gelâzen jest określany przez Eckharta jako bycie niezwiązanym i wolnym [ledic und vrî]. Nie jest to żadną miarą coś, co można samemu wyćwiczyć jako stan uwolnienia od przywiązań.
Z książki Inna Boskość
Pana Piotra Augustyniaka
Pełne wyzwolenie, gdzie osoba za którą uprzednio się mieliśmy znika, w rzeczy samej następuje nagle i nie da się go wymusić w sensie: w piątek trzynastego o osiemnastej nastąpi pełne wyzwolenie. Ale jako że samo bycie osobą istniejącą w przestrzeni i czasie jest związane z błędnym poglądem, wyzwolenie zdecydowanie zależy od nas samych. To my mamy błędny pogląd i to my możemy go porzucić. No może nie dokładnie od nas samych, gdyż potrzebujemy Jezusa, który powiedziałby nam: gdziekolwiek jesteś zaprzyj się siebie ... innymi słowy pewna linia działania zwykłemu człowiekowi sama z siebie nie przyjdzie do głowy, gdyż jest sprzeczna z ... nazwijmy to instynktem samozachowawczym. Dlatego Sutty mówią o "głosie drugiego" kogoś kto sam ma już właściwy pogląd.
Jednak nawet po porzuceniu błędnego poglądu, wciąż istnieje afirmująca stan bycia postawa "jestem". Jako że nie jest ona żadnym absolutem, ale pochodną i wyprowadzoną z różnych aspektów doświadczenia, z których wszystkie są temporalne jej porzucenie również zależy od nas i czym konsekwentniej zaadoptujemy wobec wszelkiego doświadczenia postawę: "to nie moje, tym nie jestem, to nie moje ja" tym szybciej ulegnie ona wstrzymaniu.
Idea „innego początku” nie jest mi znana z tłumaczeń Pana Prokopczuka i jest raczej myląca. Metafizyczne możemy powiedzieć że wyzwolenie jest odkryciem tego czym jesteśmy odwiecznie i co nie ma żadnego początku.
Mistrz Eckhart: I dlatego jestem niezrodzony i zgodnie ze sposobem (bycia) niezrodzonego, nie mogę nigdy umrzeć. Zgodnie ze sposobem (bycia) niezrodzonego, byłem wieczny, jestem teraz, i będę na wieki. To zaś, czym jestem z racji moich narodzin, umrze i obróci się w niwecz, albowiem jest śmiertelne; dlatego musi ono z czasem zginąć.
Oczywiście kazania Mistrza Eckhatra znam tylko z tłumaczeń i o ile się orientuję nie koniecznie to termin nieobecny u Eckhatra. Z pewnością można go nazwać wielkim filozofem życia, ale jego przekaz odnosi się w znacznej mierze do intuicji czytelnika, i bynajmniej nie jest wolny od pewnych sprzeczności na poziomie werbalnym, które w takim nauczaniu, praktycznie nie mają większego znaczenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.