Istnieją przede wszystkim cztery niebezpieczeństwa, jakie, wedle doświadczenia mnichów, mówienie przynosi ze sobą. Pierwszym niebezpieczeństwem jest ciekawość.
Jeden z Ojców miał zwyczaj mawiać: „Mnich nie powinien nigdy pragnąć wiedzieć, jak ten czy ów się miewa; taka ciekawość powstrzymuje go tylko od modlitwy i doprowadza do oszczerstw i plotkarstwa; dlatego najlepiej jest całkowicie milczeć” (Apo 996).
Ciekawość wiedzie do roztargnienia. Człowiek roztargniony troszczy się o wszystko, co się da. Jest on wylewny, pusty, powierzchowny. Myśl o Bogu nie może się w nim utrzymać. Nic nie może w nim dojrzeć. W jednym z apoftegmatów przedstawiono to bardzo drastycznie:
Bracia ze Sketis wybrali się do abba Antoniego; i kiedy wsiedli na łódź, spotkali pewnego starca, który też tam jechał, a którego oni nie znali. Rozsiedli się w lodzi i rozprawiali najpierw o słowach ojców, potem o Piśmie świętym, potem znowu o swoim rękodziele. A starzec milczał. Kiedy dotarli do przystani, okazało się, że i on idzie do abba Antoniego, i gdy do niego przybyli, powitał ich: „Dobrego towarzysza drogi znaleźliście w tym starcu!” A do starca powiedział; „Dobrych braci miałeś w drodze ze sobą abba” Odrzekł starzec: „Dobrzy, to oni są, ale ich zagroda nie ma bramy, i każdy, kto zechce, wchodzi do stajni i odwiązuje osła”. Powiedział to w tym sensie, że mówili wszystko, co im ślina na język, przyniosła (Apo s. 53, JR).
Gdy ktoś nie może niczego zachować, dla siebie; ale musi wszystko wygnać, dobre czy złe, to wydaje się, że nie mu on w sobie głębi. Nie wie, co to tajemnica, bo nie chcę trwać w swoim wnętrzu. Nie potrafi jej zachować. Niszczy ją przez to, że natychmiast chce o niej opowiadać. Koniec końców w tym nieustannym mówieniu wyraża się strach przed tajemnicą, a może i przed samym Bogiem. W mowie chce się wszystko określić, przeniknąć, przekazać, aby nad tym zapanować. To, o czym. mówię, mam jakby w ręce i podaję to drugiemu. Zatem tajemnica nie może mną wstrząsnąć.
Drugie niebezpieczeństwo mówienia to osądzanie innych. Kiedy dokładnie obserwujemy nasze rozmowy, to ich większa część dotyczy innych. Stale rozwodzimy się na temat innych. Ci inni są wszak tak interesujący. Stale dostarczają nowego materiału do rozmowy. Nawet gdy chcemy mówić pozytywnie o innych, to przecież, przyłapujemy się na tym jak osądzamy, klasyfikujemy lub nawet porównujemy siebie z nimi. Często mówienie o drugich, jest mówieniem o samym sobie, choć nikt tego nie jest świadom. Mówi się o rzeczach, które by się chętnie miało na własność lub o rzeczach, które kogoś denerwują, albo wpędzają w niepewność i prowokują. Wszakże w mówieniu o drugich nie uświadamiam sobie właśnie tego, że mówię o sobie samym i o moich problemach. I przeważnie nie prowadzi to do poważniejszego poznania siebie, lecz przeciwnie, do obrony przed uczciwa samoobserwacją. Gdy mówimy o innym, pozbywamy się własnej rzeczywistości. A przecież nie jest trudno dla każdego obserwatora rozpoznać, że stale czym się zajmujemy, z czym wewnętrznie nie uporaliśmy się. Znasza mowa zdradza innym nasze emocje i życzenia, nasze motywacje, nasze problemy i kompleksy.
Trzecim niebezpieczeństwem mówienia jest dla mnicha żądza sławy. Kto dużo mówi, przeważnie stawia siebie w centralnym punkcie. Wciąż także mówi o sobie, przesuwa się w stronę, korzystnego oświetlenia, aby się go też należycie uszanowało. A Climaeus mówi tak: Gadatliwość jest tronem próżnej żądzy sławy, na którym ona sama zasiada na sąd przeciw sobie i trąbi o sobie na cały świat.
Kto mówi, chce być szanowany. Kto mówi, ten oczekuje, że się go będzie słuchać, że go się będzie traktować poważnie. A dość często oczekuje, że się go zaakceptuje, czy zgoła obdarzy podziwem. Nie zauważając, tak manipuluje się słowami, aby można było nimi wywołać uznanie. Tak więc mówienie służy często- zaspokojeniu żądzy sławy.
Czwartym niebezpieczeństwem mówienia jest zaniedbywanie wewnętrznego wzrastania. W toku mówienia zawsze wypada się z czujności wobec siebie. Sentencje Ojców wyrażają to tak:
Opat Diadochos powiedział:. „Jak stale otwarte drzwi łaźni bardzo szybko pozwalają-ciepłu wypłynąć z wewnątrz łaźni na zewnątrz, tuk sumo ten, który wiele mówi — jeśli nawet to, co mówi, jest dobre — pozwala -ulotnić się wspomnieniu o sobie poprzez drzwi głosy,”. (U, 12).
Przez, „wspomnienie” (mneme) Diadochos rozumie „bycie w sobie”, związanie się z Bogiem, pamiętanie o Bogu. Mówiąc, wciąż wypadam z siebie i z mego centrum, pomijam moje osobiste reguły, które ustanowiłem po to, by uzyskać ład w moich uczuciach i myślach. Tego doświadczył H. Nouwen, holenderski kapłan i psycholog podczas swego siedmiomiesięcznego pobytu w klasztorze Trapistów. Pisze on:
Milczenie. –Faktycznie, milczenie jest dla mnie bardzo ważne. Ostatni tydzień, w którym często wyjeżdżam do New Havem był pełen dyskusji i rozmów, często pozornie koniecznych oraz wielu spotkali z mnichami. Milczenie stawało się wtedy coraz mniejszym działem, dlaczego czuję się jakoś brudny, zakurzony i nieczysty, ale z biegiem czasu zaświtało mi, że to brak milczenia musi być główną tego przyczyną. Uświadamiam sobie, że wraz ze słowami do mego życia wtargnęły dwuznaczne uczucia. Wydaje się rzeczą prawie niemożliwą mówić, a przy tym nie grzeszyć. Nawet na najwyższym poziomie dyskusji wślizguje się coś, co wydaje się zanieczyszczać atmosferę. W niewyjaśniony sposób mówienie zmniejsza moją zdolność do bycia czujnym i otwartym i robi ze mnie egocentryka. Po mojej dyskusji ze studentami w New Haven ostatniej niedzieli; czułem się nie tylko zmęczony i wyczerpany, ale czułem się tak, jakbym dotknął czegoś, czego dotykać nie należy; jakbym coś zeszpecił przez to, że o tym mówiłem; jak gdybym próbował pochwycić kropelkę rosy. Potem byłem przepełniony wewnętrznym niepokojem i nie mogłem spać ...
Za: Szkoła Służby Pańskiej [praca zbiorowa], tłumaczył o. Wojciech Szlenzak OSB, nakładem Opactwa Benedyktynów Tyniec 1962
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.