Parę ładnych lat temu do jednej benedyktyńskiej wspólnoty przyjechał pewien angielski opat z ważnego i znanego włoskiego klasztoru. Pozostając pod wrażeniem polskiej pobożności maryjnej wygłosił konferencję o Matce Bożej w Regule św. Benedykta.
Po początkowej konsternacji słuchaczy (wszak w Regule nie ma ani słowa o Matce Bożej!), w miarę, jak ta konferencja się rozwijała, przesłanie stawało się coraz jaśniejsze i coraz bardziej przekonywujące: chodziło o dyskretną, milczącą, lecz pełną miłości i kontemplacji obecność, która charakteryzowała życie Matki Bożej i może też być uważana za charakterystykę życia mnicha.
Milczenie to wszak jeden z głównych tematów monastycznych. To podstawowa charakterystyka życia w klasztorze. Święty Benedykt poświęca mu cały szósty rozdział swej Reguły. Także w innych jej miejscach dyskretnie wskazuje na konieczność jego zachowania. Stąd w klasztorze benedyktyńskim są miejsca i czas, w których trzeba milczeć. Nie mówi się w bibliotece, refektarzu, kapitularzu. Nie rozmawia się też idąc. Raczej należy się zatrzymać w dyskretnym miejscu, aby nie przeszkadzać innym. Nie woła się na nikogo z daleka. Nie hałasuje się we własnej celi. Cisza wymaga troski - tak, gdy chodzi o jej zagwarantowanie innym, jak i sobie.
Tam, gdzie życie klasztoru styka się z przebywaniem gości, milczenie może być problemem. Aby uniknąć nieporozumień wiele wspólnot posługuje się specjalnymi napisami. Często też sam układ klasztornych pomieszczeń, ich forma, faktura i kolor nierzadko same w sobie zachęcają do milczenia. Jest to też pewna forma gościnności: pomoc odwiedzającym w osiągnięciu pokoju, także zewnętrznego, dzięki któremu życie staje się prostsze i lepsze. Trwając w milczeniu można więcej i łatwiej dostrzec otaczającego nas piękna. Oczywiście łatwiej też słuchać.
Z pewnością bardziej potrzebujemy pomocy w zamilczeniu, niż w wypowiadaniu słów. Mówienie samo przychodzi. W łatwy sposób kanalizuje wiele frustracji - tym samym jednak nierzadko szkodząc innym. A przecież, jak to ktoś słusznie zauważył, mamy dwoje uszu a tylko jedne usta. Dlatego tak ważne jest, by stworzyć właściwe warunki do milczenia. W pewnym sensie jest to nawet wyraz troski o innych, forma udzielenia im pomocy.
Tylko, czy zawsze zostanie ona dostrzeżona? Ktoś, kto w kółko gada poczuje się zakłopotany spotykając postawę milczenia.
Należy odróżnić milczenie od ciszy. Sama cisza to po prostu brak bodźców akustycznych, który nieraz może być dotkliwy czy wręcz zabójczy. W milczeniu, o które chodzi św. Benedyktowi (używa on tu słowa taciturnitas) chodzi o świadome powstrzymywanie się od słów - i to nie tylko tych niepotrzebnych, ale nawet dobrych. Wszak nie zawsze jest na nie dobry czas. Kiedy co powiedzieć - to również zadanie do rozeznania. Święty Grzegorz Wielki, mnich, który w końcu VI w. został papieżem pisał, że nie należy mówić wtedy, gdy trzeba zamilczeć - i milczeć wtedy, gdy należy mówić. Jak to wygląda w praktyce, wiemy z naszego własnego doświadczenia.
W życiu klasztornym są także momenty, gdy trzeba mówić - zasadniczo po to, by nawiązać dobry kontakt ze współbratem. Służą temu tzw. rekreacje, czyli spotkania wspólnoty po to właśnie, by być ze sobą, głównie przez rozmowę. Można tu zauważyć ciekawą zasadę: im kto bardziej nie przestrzega milczenia w codzienności klasztornej, tym bardziej milczący (czyli w praktyce niekontaktowy) jest podczas rekreacji. I na odwrót: odpowiedzialnie i owocnie przeżywane milczenie w codzienności owocuje pięknymi i owocnymi rozmowami w czasie rekreacji. Bo rozmowa, zwłaszcza z tym, z kim się żyje na co dzień, i to często przez wiele lat, jest sztuką. O tym jednak innym razem...
ROZMOWA- DRUGA STRONA MILCZENIA?
Przyjmując Regułę św. Benedykta w całości łatwo dostrzeżemy powiązanie zachęty do milczenia z pierwszymi zaleceniami Reguły „Słuchaj, synu..." Wszak milczenie jest warunkiem słuchania - skutecznego i budującego.
Wie o tym dobrze benedyktyńska tradycja i praktyka życia zakonnego. Znając naturę człowieka i stosując kluczową zasadę umiaru, oferuje ona klasztornej Wspólnocie momenty „bycia razem" tak zwyczajnie, tylko po ludzku - głównie na rozmowie. Ta tzw. rekreacja jest dzisiaj coraz bardziej aktualnym laboratorium wzajemnych relacji i kultury.
Warto przytoczyć tu zalecenia św. Benedykta dotyczące rozmowy. W rozdziale o narzędziach dobrych uczynków czytamy, iż mnich ma „Strzec ust swoich od złej i przewrotnej mowy. Nie mieć upodobania w wielomówstwie. Nie wypowiadać słów czczych lub pobudzających do śmiechu. Nie lubować się w nadmiernym lub głośnym śmiechu" (RB 4,51-54). Dziewiąty stopień pokory polega zaś na tym, że mnich powstrzymuje język od mówienia, a zachowując milczenie, nie odzywa się nie pytany, gdyż Pismo poucza, że nie uniknie się grzechu w gadulstwie (Prz 10,19; RB 4,58) I że mąż gadatliwy nie znajdzie kierunku na ziemi (Ps 139,12 Wig; RB 7,56-57).
Nie da się ukryć, że każda rozmowa jest ryzykiem - nie tylko dlatego, że można popełnić grzech. Nie wiadomo, jak zareaguje rozmówca. Czy rozmowę podejmie, czy może nasze starania odrzuci. A ponieważ dzisiaj zasadniczo ludzie bardziej mówią, niż słuchają, rozmowa staje się rzadkością. Proszę to sprawdzić samemu, analizując ostatnie, „bezinteresowne" konwersacje przez siebie przeprowadzane. Zazwyczaj jest tak, że się opowiada o sobie, o swoich sprawach. Rzadziej chce się usłyszeć o innych a już prawie nigdy nie zachodzi wymiana myśli, czyli to, co jest istotą konwersacji - wspólne rozwijanie określonego wątku.
Po jakości rozmowy można określić jakość relacji rozmawiających osób. Jest to tak samo aktualne i ważne w rodzinie, jak i w klasztornej wspólnocie.
Są wspólnoty (głównie żeńskie, ale nie tylko), które mają „rekreację" codziennie. Trwa ona pół godziny a nawet dłużej. W przypadku jednej Wspólnoty polega ona na wspólnej konwersacji: w rozmowie biorą udział wszyscy obecni. Swobodnie i twórczo rozwija się pewien temat, przy okazji dowiadując się ciekawych rzeczy. Każdy daje od siebie to, co ma -szczerze i spontanicznie. Wszystko rozwija się naturalnie, z wzajemnym szacunkiem ale nie bez humoru. Oczywiście nieobecni żałują, że ich nie ma.
Innym biegunem, często obecnym we wspólnotach męskich (ale nie tylko), jest „rekreacja wymuszona", tzn. sprawiająca wrażenie, że jej uczestnicy wcale jej nie chcą. Ot, rozmawiają ze sobą kiedy indziej (tj. gdy chcą - zatem ... łamiąc klasztorne milczenie!). Poza tym — niekoniecznie wydają się zainteresowani kontaktem z takim czy innym bratem.
W większych wspólnotach nie jest to wielki problem. Można z powodzeniem unikać, i to nawet przez dłuższy czas, nielubianego (nudnego, denerwującego, problematycznego) brata. W mniejszych wspólnotach o takie postępowanie już trudniej. Dobra rozmowa staje się więc koniecznym wyzwaniem.
Wydaje się, że jakość wzajemnych relacji jest kluczem do dobrej i rozwijającej rozmowy. Tu właśnie konieczne jest milczenie - jednak nie mechaniczne czy abstrakcyjne, ale uważne, nasłuchujące, gościnne, rzec by się chciało - pełne miłosierdzia. Bo rozmowa może być czasem miłosierdzia - tj. odnajdowania i doceniania innych, wyrażania naszego zrozumienia, akceptacji i bliskości.
Do tego potrzeba zamilknąć o sobie, zatrzymać potok własnych spraw i słów, by wsłuchać się w to, co gra w sercu mego rozmówcy. Tylko wtedy jest szansa na usłyszenie, zrozumienie i odpowiedź -na podjęcie spraw tematu i wspólne kroczenie dalej drogą konwersacji.
Bardzo często w żyjącej ze sobą grupie tworzą się podgrupy - by nie rzec mocniej: koterie, stronnictwa czy nawet ...partie. Rozmawiają ze sobą ci, którym ze sobą zawsze jest dobrze, pozostawiając na zewnątrz mniej śmiałych czy mniej lubianych. Nieraz mogą powstać grupy antagonistyczne, których członkowie nigdy się ze sobą nie wymienią.
Szczera i głęboka rozmowa sprawia, że wspólnota staje się bardziej zintegrowana. Nikną wtedy podziały. Każdy staje się ważny i może mieć relacje z każdym. To, rzecz jasna ideał, ale jednak chyba możliwy.
W samej rozmowie potrzebna jest też inteligencja. To kolejny aspekt milczenia. Bo ono tworzy korzystną przestrzeń dla właściwej refleksji. Dzięki niej - znając interlokutora - wiemy, jak odpowiedzieć, jak pociągnąć temat, jak jeszcze bardziej go otworzyć — czyli pogłębić więź. O to chodziło św. Benedyktowi - by słowa nie były zbyt szybkie czyli nieprzemyślane. One maja być środkiem, narzędziem. A ważne jest nie tylko co, ale jak powiemy.
Czasem ktoś uważa, że trzeba nade wszystko mówić prawdę. Ale - kto ma na nią monopol? I czy nasz rozmówca jest na „naszą prawdę" przygotowany? Jeden ze współczesnych teologów (a zarazem artysta) powiedział, że prawdzie towarzyszy piękno. Jest przekazywana tak, by być przyjętą. Gdy dzieje się inaczej, nie jest prawdą. Jak w tym kontekście wyglądają nasze rozmowy?
Jakże łatwo nam się poróżnić, pokłócić - a nawet obrazić. Nie wspominajmy polityki. Wystarczą nasze rozmowy rodzinne. I w tych przypadkach milczenie może pomóc - jako możliwość właściwego dystansu - wręcz rozsądku - pomagającego przejść na wyższy poziom widzenia innych, niż tylko ich polityczne czy inne przyzwyczajenia.
Milczenie jest jak dobre wino. Zazwyczaj wino ożywia rozmowę. I może się zdarzyć nawet w praktyce klasztornej, że lampka wina uczyni wzajemne rozmowy mnichów jeszcze bardziej lotnymi. Ten jednak, kto jest „upojony" milczeniem - i to do tego stopnia, że jego słowa nabierają smaku poprzez milczenie - wie, że wcale nie potrzeba wina, by rozmowa stała się fascynującym odkryciem drugiego, wspólną drogą w nieznane. Wystarczy wierność milczeniu. Ono samo już się zatroszczy o płynące z tej wierności korzyści.
Za: Bernard Sawicki OSB, Selfie z regułą. Benedyktyńskie motywy codzienności, Tyniec- Wydawnictwo Benedyktynów, Kraków 2018
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.