sobota, 10 listopada 2018

Trwałość "ja"

I gdzie tu wchodzi Budda? Jeżeli zrozumiemy „wieczne” (którym dla Kierkegaarda jest zasadniczo Bóg – tj dusza będąca częścią Boga) jako „podmiot” czy „ja” i „to co powstałe” jako całkiem oczywiście nietrwałe „obiekty” w świecie (co jest również w znaczeniu K) sytuacja staje się jasna. To co nazywamy „ja” jest pewną charakterystyką wszelkiego doświadczenia, które wydaje się być wiecznym. Jest całkiem oczywiste, że dla wszystkich ludzi rzeczywistość i trwałość ich „ja” jest brana za absolutnie pewną i rozbieżność o której mówi K jest prosto tą pomiędzy moim „ja” (które automatycznie biorę za trwałe) i aż nadto jawnie nietrwałymi „rzeczami” w świecie, które „ja” usiłuje posiąść. Wieczny „podmiot” dąży do posiadania temporalnego „obiektu” i sytuacja jest od razu zarówno komiczna jak i tragiczna – komiczna, ponieważ coś temporalnego nie może być posiadane na wieczność, i tragiczna, ponieważ wieczne nie może się powstrzymać od czynienia daremnych prób by posiąść temporalne na wieczność. Ta tragi-komedia jest cierpieniem (dukkha) w jego najgłębszym sensie. I to uwolnienie się od tego jest tym czego naucza Budda. Jak? Przez wskazanie, że odwrotnie do naszych naturalnych założeń (które przyjmują, że podmiot „ja”, dalej by kontynuował istnienie nawet gdyby w ogóle nie było obiektów) egzystencja podmiotu zależy od egzystencji obiektu; a skoro obiekt jest jawnie nietrwały, podmiot musi być takiż sam. I od razu gdy domniemany podmiot jest widziany jako będący nie mniej temporalnym niż obiekt, rozbieżność pomiędzy wiecznym i temporalnym zanika (na czterech etapach – sotapatti, sakadagamita, anagamita i arahatta); i z zanikiem rozbieżności dwie kategorie „tragiczna” i „komiczna” również zanikają. Arahat ani się nie śmieje ani nie płacze, i to jest koniec cierpienia (z wyjątkiem oczywiście fizycznego bólu, który znika wraz z rozpadem ciała).

W ten sposób możesz dojrzeć progresywne przesuwanie się z bezmyślnej bezpośredniości (zarówno dziecięcego rozbawienia, które odmawia wzięcia tragicznego poważnie, czy pompatycznej powagi, która odmawia potraktowanie humorystycznie komicznego) ku świadomej refleksji (która jest limitem filozofii puthujjana) do pełnej realizacji ariya dhammy (gdzie zarówno tragiczne jak i komiczne ostatecznie giną, by nigdy już nie powrócić).

Nanavira Thera

Każdy przeciętniak, czy puthujjana jest attavadinem, wierzącym w istnienie swego "ja", lub formułując to inaczej, przekonanym o własnym istnieniu. Attavada determinuje stan istnienia, z utrzymywaniem (upadana) jako warunek (bhava) istnienie.

Tak długo jak interpretujemy doktrynę anatta ogłaszaną przez Buddę jako mówiącą, że "ja" nie istnieje, jako attavadini będziemy kontynuować nasze istnienie, nie wiedząc nawet jaka praca jest do wykonania. W końcu "wiemy" że "ja" nie istnieje... Możemy czuć nawet wyższość nad naiwnymi chrześcijanami, którzy wierzą w istnienie duszy -atta- czy hinduskimi joginami poszukującym atta  -Self-.

Podchodząc jednak do problemu od strony praktycznej i zakładając, że Budda chce pomóc nam, że to my mamy problem z błędną interpretacją doświadczenia, musimy zdać sobie sprawę, że w Nauce Buddy, jak najbardziej istnieje coś takiego jak self-knowlege, czy samopoznanie, i że to samopoznanie daje nam nieśmiertelność. Tyle, że to co poznajemy, to to czym nie jesteśmy, nie jesteśmy ciałem, pamięcią, uczuciem, jakikolwiek aspekt doświadczenia musimy widzieć jako nie-ja. Innymi słowy doktryna anatta, zaprasza nas do podjęcia procesu dezidentyfikacji i widzenia wszystkich rzeczy w ten sposób: "to nie moje, tym nie jestem, to nie moje ja".

Warto zdać sobie sprawę, że idee mają konsekwencje, które nie zawsze są rozumiane. I tak, koncepcja świata, nie jest tak smooczywistą, jak się to ludziom wydaje. Czy świat jest wieczny, czy nie? Czy świat jest skończony czy nieskończony? Te wszystkie pytania biorą za pewne to co pojawia się w naszym doświadczeniu tylko w obecności somo-identyfikacji z ciałem:
Najgorszą ideą jest ta, że jesteś ciałem. Z ciałem przychodzi świat, ze światem Bóg, który jak się zakłada stworzył świat i tak to się zaczyna, lęki, religie, modlitwy, ofiary, różnego rodzaju systemy – a wszystko to by chronić i wspierać dziecko – człowieka przerażonego potworami które sam stworzył.
Można się nie zgadzać z Nisargadattą Maharajem i twierdzić że są gorsze idee, jak samo-identyfikacja z umysłem, ale konsekwencje wynikające z identyfikowania się z ciałem opisuje on jak najbardziej poprawnie. W bezpośrednim doświadczeniu, ciało jest tylko jednym z obiektów w polu świadomości, inne obiekty są "zewnętrzne" w stosunku do ciała, ale to nie tworzy jeszcze świata, w "świecie" zaczynamy istnieć dopiero gdy identyfikujemy się z ciałem.

Albo też idea "moje". Jeżeli widzimy coś co należy do nas, to tym samym zakładamy nasze istnienie jako posiadacza. Idea "to moje" implikuje "ja".

Zatem intuicyjne przeczucie nieśmiertelności bynajmniej nie powinno być lekceważone, śmiertelność która wydaje się być nieunikniona wynika z nie widzenia śmierci jako nietrwałej, determinowanej i powstałej współzależnie. Wraz z odrzuceniem wszelkich samo-identyfikacji, nie ma w nas już nic co mogłoby być podmiotem śmierci.

"Ja" w Nauce Buddy jest błędnym poglądem i jako taki zostaje już porzucony przez sotapannę, u którego dalej istnieje fundamentalna postawa "jestem". Wraz z dalszą kontynuacją procesu dezidentyfikacji, i ona zanika, co jednak może zająć trochę czasu, nie dłuższego jednak jak siedem kolejnych egzystencji. Bez wspierającego "jestem tym", samo " jestem" także musi upaść.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.