PAKT Z DIABŁEM
Rozdział 1
Przegrana wojna
Polska w wyniku drugiej wojny światowej poniosła największą klęskę spośród wszystkich państw, które brały udział w tym konflikcie. Była to również największa klęska w długich i tragicznych dziejach narodu polskiego. Dwaj zbrodniczy okupanci, Niemcy i Związek Sowiecki, eksterminowali nasze elity i zgładzili kilka milionów naszych obywateli.
W gruzy obrócona została nasza stolica. Straciliśmy połowę terytorium i - na pół wieku - niepodległość. Przetrącono nam kręgosłup.
Mimo wręcz apokaliptycznej skali tej katastrofy Polacy patrzą dziś na drugą wojnę światową z bezbrzeżnym samozachwytem. Już od szkolnej ławy wbija nam się do głów, że z klęski tej musimy być dumni. Że nasi ówcześni przywódcy polityczni i wojskowi byli nieomylnymi mężami stanu, którzy podejmowali „jedynie słuszne” działania. Że nie popełnili ani jednego błędu, nie zrobili żadnego fałszywego kroku, a całe zło, które na nas spadło, jest winą naszych zbrodniczych sąsiadów i wiarołomnych sojuszników.
Niestety piękne baśnie mają na ogół niewiele wspólnego z rzeczywistością. Służą zabawianiu dzieci, którym nie wypada mówić, jak paskudne jest prawdziwe życie i jak odpychający jest prawdziwy świat. Nie można jednak być dzieckiem wiecznie. Od końca drugiej wojny światowej minie niedługo siedemdziesiąt lat i najwyższa pora wreszcie powiedzieć sobie pewne rzeczy wprost. Nawet jeżeli są to rzeczy nieprzyjemne i przykre, których wolelibyśmy nie słyszeć.
Otóż głęboko zakorzenione w polskiej świadomości mity dotyczące drugiej wojny światowej są fałszywe. Darzony przez Polaków tak niezasłużoną miłością Napoleon Bonaparte powiedział kiedyś, że wojnę wygrywa ten, kto popełnia najmniej błędów.
Powiedzenie to do żadnego innego narodu i do żadnego innego okresu historycznego nie pasuje lepiej niż do Polaków podczas drugiej wojny światowej. Konflikt ten z naszej strony był bowiem jednym wielkim pasmem koszmarnych błędów.
Polityka prowadzona przez Polskę podczas drugiej wojny światowej szła wbrew polskiemu interesowi narodowemu. Polityka ta była dla sprawy polskiej ogromnie szkodliwa, spowodowała olbrzymie straty. Na najważniejszych stanowiskach wojskowych i politycznych
- zarówno na wychodźstwie, jak i w Polskim Państwie Podziemnym - zamiast mężów stanu znaleźli się ludzie, którzy nie dorośli do rządzenia. Bez charyzmy, inteligencji, wyobraźni. A przede wszystkim zrozumienia, na czym polega polityka międzynarodowa.
Elity polityczne naszego państwa w latach drugiej wojny światowej całkowicie oderwały się od rzeczywistości i zatraciły poczucie racji stanu. Ludzie, którzy decydowali o losie Rzeczypospolitej, nie podejmowali decyzji, opierając się na chłodnej analizie rzeczywistości, ale na swoich hurraoptymistycznych przewidywaniach i nadziejach. Nadziejach, które okazały się mirażami.
Wskazać tu trzeba przede wszystkim na dwóch premierów - Władysława Sikorskiego i Stanisława Mikołajczyka. A także na kierownictwo Polskiego Państwa Podziemnego z generałem Tadeuszem Borem-Komorowskim na czele. Byli to ludzie, których rozumowanie polityczne stało na poziomie rozumowania egzaltowanej pensjonarki. Ślepo wpatrzeni w ”sojuszników” do końca wierzyli w ”papierowe gwarancje” i byli święcie przekonani, że za „wielki wkład w zwycięstwo nad Niemcami” nie ominie Polski nagroda.
Żaden naród podczas drugiej wojny światowej nie ulegał też tak łatwo jak polski prowokacjom i podszeptom obcych agentów. Żaden tak lekkomyślnie, bezsensownie i na tak wielką skalę nie szafował krwią swoich najlepszych synów i córek. Jeżeli rzeczywiście w narodzie polskim drzemią jakieś mistyczne skłonności samobójcze, to nigdy wcześniej i nigdy później nie dały one o sobie znać tak mocno jak w tragicznych dla nas latach 1939-1945.
Wedle największego z polskich mitów dotyczących drugiej wojny światowej naród polski od pierwszego do ostatniego dnia wojny niezłomnie walczył przeciwko dwóm wrogom
- Niemcom i Związkowi Sowieckiemu. Oparł się totalitarnej pokusie i - jako jedyny naród okupowany - nie wydał z siebie Quislinga. W efekcie rzekomo zachowaliśmy czystość i dzisiaj, chociaż wojna skończyła się dla nas straszliwą porażką polityczną, możemy ze spokojem patrzeć w lustro. Jesteśmy bowiem moralnymi zwycięzcami.
Niestety to nieprawda. Wcale nie walczyliśmy niezłomnie przeciwko dwóm wrogom. Walczyliśmy niezłomnie tylko przeciwko jednemu wrogowi - Niemcom. Z drugim wrogiem, Związkiem Sowieckim, nie tylko nie walczyliśmy, ale też ochoczo współpracowaliśmy.
Zasada podwójnych standardów, jaką stosowaliśmy wobec obu zbrodniczych najeźdźców, zaczęła obowiązywać już 17 września 1939 roku. Podczas gdy Wojsko Polskie w zachodniej Polsce dzielnie przeciwstawiało się Wehrmachtowi, marszałek Edward Śmigły-Rydz jednostkom rozlokowanym na wschodzie kraju wydał rozkaz „Z bolszewikami nie walczyć”. W efekcie oddaliśmy Stalinowi połowę ojczyzny niemal bez jednego wystrzału.
Nieliczne starcia polsko-sowieckie, do których doszło we wrześniu 1939 roku, wynikały z tego, że rozkaz naczelnego wodza albo nie dotarł do poszczególnych oddziałów, albo został przez niektórych oficerów uznany za prowokację i odrzucony.
Najbardziej fatalną konsekwencją tej zadziwiającej postawy było niewypowiedzenie wojny Związkowi Sowieckiemu przez Polskę, choć państwo to napadło na nas i oderwało połowę naszego terytorium. Rzeczpospolita znalazła się więc wobec bolszewików w dziwacznym położeniu. W stanie wojny de facto, ale nie de iure. Potem już było tylko gorzej. Kolejny polski rząd, kierowany przez generała Sikorskiego, który z taką mściwością i zacięciem zwalczał wszystko, co pachniało sanacją, akurat w tej sprawie wszedł w buty swoich poprzedników. Pod kierownictwem Sikorskiego Polska wstąpiła na otwartą drogę ugody ze Związkiem Sowieckim. Zaczęło się w 1941 roku od podpisania paktu Sikorski-Stalin, który do historii - aby nie drażnić Polaków, większą wagę przywiązujących do pozorów niż do treści układów politycznych - przeszedł jako pakt Sikorski-Majski.
Przez cały okres trwania tego kuriozalnego „sojuszu” Polacy w sposób pożałowania godny nadskakiwali Stalinowi. Nie zmieniło się to ani na jotę w roku 1943 po ujawnieniu zbrodni katyńskiej i zerwaniu stosunków dyplomatycznych przez Sowiety. Choć bolszewicy nie ukrywali, że zamierzają odebrać Polsce połowę jej terytorium, zarówno rząd na uchodźstwie, jak i Polskie Państwo Podziemne udzielały im wszelkiej możliwej pomocy i uparcie dążyły do kompromisu. Nie ośmielono się tknąć palcem działającej na terenie Polski niezwykle groźnej bolszewickiej agentury, próby podjęcia walki z sowiecką partyzantką były surowo potępiane przez czynniki rządowe. Tak to Polacy sami kręcili stryczek na własną szyję.
Polityka Polski podczas drugiej wojny światowej nosiła wszelkie znamiona obłędu.
Jego apogeum przypadło na rok 1944, kiedy najpierw Polacy podjęli masową kolaborację z sowieckim okupantem. Akcja „Burza” - bo o niej mowa - była jednym z najbardziej zawstydzających epizodów naszych dziejów. A jej ukoronowanie - hekatomba Powstania Warszawskiego - największym tych dziejów dramatem. W roku 1944, w akompaniamencie chórów anielskich, patriotycznych pieśni i obleśnego rechotu Stalina, popełniliśmy zbiorowe samobójstwo.
Powstanie Warszawskie, którego skutkiem była zagłada polskiej elity i najważniejszego polskiego ośrodka kulturalno-politycznego, leżało tylko i wyłącznie w interesie Związku Sowieckiego. Powstanie, z którego jesteśmy dzisiaj tak dumni, było nie tylko bezsensowną rzezią najlepszych Polaków, ale i otworzyło Józefowi Stalinowi drogę do sowietyzacji i łatwego ujarzmienia Polski. Po wyrżnięciu Armii Krajowej łapskami Hitlera nie miał już kto przeciwstawić się nowemu okupantowi.
Tragiczny bezsens Powstania Warszawskiego nakazuje wreszcie zadać głośno pytanie, które można czasami usłyszeć wypowiadane szeptem w kuluarach konferencji naukowych i w gabinetach uniwersytetów. Na ile decyzja o wywołaniu powstania na ulicach milionowego miasta była suwerenna? Jaki wpływ na tę fatalną decyzję Komendy Głównej Armii Krajowej miała sowiecka prowokacja i działanie czerwonych agentów na szczytach polskiej machiny władzy? Wnioski, które nasuwają się na podstawie analizy dostępnych materiałów, są szokujące.
Książka, którą trzymają państwo w rękach, jest przede wszystkim próbą odpowiedzi na pytanie, jak to było możliwe. Dlaczego Polacy, tak niezłomni wobec jednego okupanta, byli tak ugodowi wobec drugiego. Dlaczego do jednego okupanta strzelali, a przed drugim się płaszczyli.
Jako Polak nie potrafię bowiem myśleć bez wstydu o roku 1944, gdy młodym żołnierzom Armii Krajowej kazano witać na polskiej ziemi chlebem i solą morderców z katyńskiego lasu. Nie mogę myśleć bez wstydu o tym, że 200 tysięcy moich rodaków zostało pogrzebanych pod gruzami stolicy mojego kraju, bo kilku panów wpadło na pomysł, że będą uroczyście witać w Warszawie „sojusznika naszych sojuszników”. A w rzeczywistości - czego nie mogli lub nie chcieli zrozumieć - największego z wrogów, jakich kiedykolwiek miała Polska: Związek Sowiecki.
Liczne fakty i tezy zawarte w tej książce dla wielu czytelników mogą być wstrząsające. Są one bowiem sprzeczne z utartymi poglądami i propagandowymi tezami, którymi faszerują nas media, podręczniki szkolne, dyżurni telewizyjni historycy i przede wszystkim politycy. Uważam jednak, że nie ten jest prawdziwym patriotą, kto powtarza piękne frazesy, żeby utrzymać swoich rodaków i siebie w błogim samozadowoleniu. Patriotą jest ten, kto ma odwagę cywilną wskazać popełnione błędy. Bez uznania tych błędów i wyciągnięcia z nich wniosków będziemy bowiem skazani na ich powtarzanie w przyszłości.
Rozdział 2
Na wschodzie trzymamy kciuki za Wehrmacht
Pierwszym ogniwem łańcucha kolejnych fatalnych pomyłek, które uczyniły z nas największą ofiarę drugiej wojny światowej, było zarzucenie logicznego rozumowania. Logika jasno wskazywała bowiem, że skoro we wrześniu 1939 roku Rzeczpospolita została napadnięta przez dwóch wrogów i przez dwóch wrogów została rozebrana, to niepodległość odzyska, jeżeli obaj ci wrogowie zostaną pokonani. Oprócz logiki wskazywało na to również niedawne doświadczenie historyczne.
W wyniku pierwszej wojny światowej Rzeczpospolita odrodziła się niczym feniks z popiołów właśnie dlatego, że konflikt ten przegrały zarówno Niemcy, jak i Rosja. Najpierw w roku 1917 Niemcy rozbiły Rosję, a rok później same załamały się na froncie zachodnim. W efekcie Polacy nie tylko odzyskali wolność, ale jeszcze rozepchnęli się łokciami na mapie Europy.
Jasne więc było, że podczas kolejnego światowego konfliktu Polska będzie mogła odzyskać niepodległość, tylko jeśli ten scenariusz się powtórzy. Dla wielu Polaków wychowanych na PRL-owskiej propagandzie to teza szokująca, ale jest ona niepodważalna.
Polska mogła wyjść zwycięska z ostatniego konfliktu europejskiego tylko i wyłącznie wtedy, gdyby na froncie wschodnim III Rzesza pokonała Związek Sowiecki, a w drugiej fazie wojny kapitulowała na zachodzie na rzecz Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych. Obaj nasi wrogowie leżeliby wówczas w gruzach i wybiłaby nasza godzina.
Bezsporność tej tezy potwierdził przebieg wydarzeń. Polska przegrała drugą wojnę światową wyłącznie dlatego, że wygrał ją Związek Sowiecki. Załamanie się III Rzeszy nie przyniosło nam automatycznie - jak to się wydawało naszym „genialnym strategom” z Londynu i podziemnej Warszawy - odzyskania wolności. Na placu boju pozostał bowiem zwycięski Związek Sowiecki, który naszą ojczyznę zalał swoimi armiami i ujarzmił.
W efekcie na niepodległość musieliśmy czekać aż do czasu, gdy to państwo się załamało, co niestety nastąpiło dopiero w roku 1991. Jest więc oczywiste, że w interesie Polski leżało, żeby Sowiety upadły już podczas wojny, i do takiego rozwoju wypadków Polacy powinni się byli przyczyniać. Niestety postąpiliśmy na opak, robiąc wszystko, by pomóc bolszewikom zwyciężyć Niemcy i zająć naszą ojczyznę. Było to skutkiem błędnej polityki sterowanego przez Brytyjczyków rządu na uchodźstwie i suflującego mu kierownictwa ruchu oporu w kraju.
Nie, nie są to żadne wydumane teorie snute po latach zza biurka. Podczas drugiej wojny światowej byli Polacy, którzy właśnie tak rozumowali i usiłowali zawrócić naród z drogi wiodącej prosto ku przepaści. Mało tego, przez pewien, niestety bardzo krótki czas zdrowy rozsądek zdawał się dominować nawet wśród czynników kierowniczych Polskiego Państwa Podziemnego.
Zacznijmy od „Biuletynu Informacyjnego”, oficjalnego organu Związku Walki Zbrojnej, poprzednika Armii Krajowej. W pierwszym numerze tego pisma, który ukazał się po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej, zamieszczony został artykuł pod wiele mówiącym tytułem Panu Bogu chwała i dziękczynienie.
Żaden z nas nigdy nie wątpił w zwycięstwo Wielkiej Brytanii nad Niemcami - pisał
jego autor. - Ale dalekowzroczni politycy polscy z troską myśleli o tej chwili, w której runie wreszcie potęga germańska, gdyż oprócz nas na ten dzień zachwiania się Niemiec czekał również olbrzym rosyjski, potężnie uzbrojony, nietknięty wyczerpaniem wojny. To, co się stało 22 czerwca 1941 roku, wyzwala nas od zmory nierównej walki z Moskwą nazajutrz po załamaniu się Rzeszy. Albowiem przed własnym upadkiem Rzesza przygotuje Polsce cudny dzień na odrodzenia podarunek: podważenie, a może nawet rozbicie imperium sowieckiego!
I dalej:
Gdyby nawet Rzeszy udało się zdobyć całą Rosję - nie wzmocni to Niemiec. Łatwo sobie wyobrazić, ile ten kraj wchłonie po przypuszczalnym pobiciu niemieckich wojsk okupacyjnych. Zwycięstwo nad Rosją nie da Rzeszy żadnych korzyści. Na odwrót - niesie z sobą same tylko straty! Hitler tak samo dobrze jak my zdaje sobie sprawę, że zwycięstwo nad Rosją będzie zwycięstwem nikomu na nic nie przydatnym. Nikomu na nic nie przydatnym? Źle powiedzieliśmy! Zwycięstwo to będzie zbawienne dla Rzeczypospolitej Polskiej i ludów ciemiężonych przez Sowiety.
Czytając te ustępy, trudno nie pochylić czoła przed rozumem politycznym autora. I trudno nie czuć żalu na myśl o tym, że ta przenikliwa analiza sytuacji nie stała się podstawą do opracowania polskiej strategii wobec konfliktu dwóch naszych zaborców. Ileż cierpień i ile upokorzeń zostałoby wówczas oszczędzone narodowi polskiemu.
Anonimowy autor Panu Bogu chwała i dziękczynienie nie był zresztą wcale odosobniony. W podobnym duchu pisała „Rzeczpospolita Polska”, organ podziemnych władz cywilnych, czyli Delegatury Rządu na Kraj, piłsudczykowska „Polska Walczy”, a także narodowy „Szaniec”. Dowcip opowiadany wówczas na ulicach Warszawy mówił, że tory, którymi niemieckie pociągi wiozły wojsko na front wschodni, Polacy chętnie wysmarowaliby masłem.
W ”Biuletynie Informacyjnym” z 3 lipca 1941 roku napisano tymczasem, że w wojnie między Hitlerem a Stalinem „dla wyzwolenia naszej Ojczyzny korzystniejsza jest przegrana Sowietów”. A trzy tygodnie później artykuł wstępny pisma nosił charakterystyczny tytuł Niemartwmy się niemieckimi zwycięstwami. „Sukcesy niemieckie na Wschodzie wywołały w niektórych środowiskach polskich zdenerwowanie i przygnębienie - pisał autor. - Czy istnieją choćby najmniejsze powody do smutku? Stanowczo nie. Rozbicie zaborczej potęgi moskiewskiej jest nieodzownym warunkiem dla odzyskania przez nas wolności”.
Święte słowa! Musimy zdać sobie sprawę i wreszcie przyjąć do wiadomości to, co pisał „Biuletyn”. Że „rozbicie zaborczej potęgi moskiewskiej było nieodzownym warunkiem dla odzyskania przez nas wolności”. Jest to jedno z najmądrzejszych zdań napisanych przez Polaków podczas drugiej wojny światowej. Szkoda, że tak szybko o nim zapomniano.
Wydaje się, że na ówczesne ideowe oblicze Polskiego Państwa Podziemnego olbrzymi wpływ miał pierwszy dowódca ZWZ generał Stefan Grot-Rowecki. W rozkazie wysłanym jeszcze w 1940 roku do komendantów okręgów wschodnich pisał on: „Najwygodniejszym dla nas rozwiązaniem byłoby, gdyby Niemcy, zaatakowawszy Rosję, zniszczyli jej siłę militarną”. Jak widać, był to nie tylko znakomity żołnierz, oficer obdarzony olbrzymim autorytetem i charyzmą, ale również człowiek zdolny do racjonalnego politycznego myślenia. Aresztowanie go w roku 1943 przez Niemców było jedną z największych polskich tragedii drugiej wojny światowej. Po jego odejściu polskie podziemie znalazło się na równi pochyłej.
Piotr Zychowicz
Oblęd ' 44
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.