Najlepiej będzie zacząć od tego, jak Agendę 21 określa sam ONZ na okładce deklaracji:
Agenda 21 to spójny plan działań, które będą podejmowane w skali globalnej, narodowej i lokalnej przez Organizację Narodów Zjednoczonych, rządy państw i wspólnoty wszędzie tam, gdzie ludzkie poczynania wpływają na środowisko. Warto z powagą potraktować to ostatnie sformułowanie, gdyż zasadnie można argumentować, że niemal wszystko, co ludzie robią, ma swój wpływ na środowisko. To, co jemy, jak się przemieszczamy, jak ogrzewamy i ochładzamy mieszkania, bez wątpienia oddziałuje na środowisko.
Co się absolutnie pokrywa z wizją oraz intencjami ONZ.
Główne założenie Agendy 21 polega na tym, iż chodzi w niej przede wszystkim o kontrolę. Kontrolę nad użytkowaniem Ziemi, zasobami naturalnymi, a ostatecznie nad całą ludzkością. Agenda 21 chce mieć pod kontrolą powietrze (regulacja emisji dwutlenku węgla), lądy (regulacja „trwałego i zrównoważonego rozwoju”) oraz morza (regulacja ekologiczna). W tym sensie Agenda 21 bardzo przywodzi na myśl plan wojenny. Jak wiedzą wszyscy dobrzy generałowie, kiedy zapewniona już jest kontrola nad powietrzem i morzami, można rozpocząć kampanię lądową, gdyż wróg niewiele już może zrobić, by się przeciwstawić. Trudno się zatem dziwić, że język Agendy 21 i cele przez nią wskazywane są zwieńczeniem marksistowsko-progresywistycznych fantazji, których namnożyło się przez ostatnie stulecia. Od edukacji i komunikacji poczynając, a na żywności i wodzie kończąc — nie ma takiej sfery ludzkiego życia, której Agenda 21 nie chciałaby w jakiś sposób regulować i kontrolować.
Nie ukrywa ona także, iż osiągnięcie jej celów wymagać będzie znacznych wyrzeczeń. W gruncie rzeczy wszystkie te wzmianki o „słuszności” w poprzednich dokumentach były ledwie przygotowaniem do takiego oto stwierdzenia z Preambuły Agendy 211:
Osiągnięcie celów dotyczących rozwoju środowiska, jakie stawia przed państwami Agenda 21, wymagać będzie uruchomienia nowych i dodatkowych znacznych środków finansowych dla państw rozwijających się, ze względu na konieczność pokrycia zwiększonych kosztów ich działalności związanej z rozwiązywaniem globalnych problemów środowiskowych oraz w celu przyspieszenia ich zrównoważonego rozwoju2.
Słowa te nie pozostawiają wątpliwości co do tego, że prawdziwym celem tego planu jest redystrybucja bogactwa w skali globu. Skoro kraje rozwijające się mają otrzymać „znaczne środki finansowe”, w naturalny sposób nasuwa się pytanie: a skąd owe środki mają pochodzić? Odpowiedź jest oczywista: ze świata rozwiniętego, a więc Ameryki, Kanady, Europy Zachodniej, Australii itd. A chociaż autorzy planu będą twierdzić, iż środki te pomogą Trzeciemu Światu dorównać Światu Pierwszemu, w istocie ma to działać w przeciwną stronę.
REALIZACJA AGENDY 21
Agenda 21 jest niesłychanie szeroko zakrojona i skomplikowana, dlatego też trzeba jej program czytać w całości, aby zobaczyć, że w istocie ma ona objąć każdy zakątek naszego życia. Niemniej jest kilka punktów, na których trzeba się skupić szczególnie, ze względu na ich wagę w całej opowieści.
Wykorzystanie ziemi
Przekonanie o tym, iż prywatna własność ziemi jest złem, które powoduje koncentrację bogactwa i społeczne nierówności, nie tylko nadal jest obecne, lecz stanowi wręcz jeden z centralnych tematów Agendy 21 (aczkolwiek autorzy stali się ostrożniejsi i dają temu przeświadczenie delikatniej niż w deklaracji z Vancouver).
Zalecenie 7.28. Podstawowym celem jest zapewnienie gruntów pod osiedla ludzkie w sposób wykluczający powstawanie zagrożeń dla środowiska oraz takie wykorzystanie gruntów, które umożliwi dostęp do nich wszystkim gospodarstwom domowym oraz tam, gdzie to konieczne, społecznościom, które same zarządzają wykorzystaniem gruntów. Szczególną uwagę należy zwrócić na uwzględnienie potrzeb kobiet i ludzi miejscowych oraz względy ekonomiczne i kulturowe3.
Mówiąc inaczej, wszyscy powinni mieć dostęp do ziemi. To rzecz jasna jest niemożliwe, dlatego pojawia się wzmianka o „społecznościach, które same zarządzają wykorzystaniem gruntów”. Ponieważ zaś zdaniem autorów planu ziemia jest jednym z „rzadkich zasobów”, więc niepodobna jej zostawić w rękach prywatnych właścicieli.
W naszej opowieści wysnuliśmy z tego przekonania skrajne konsekwencje. Jeśli nie ma prywatnych właścicieli, a większość ludności trzeba przesiedlić, aby ziemię na powrót zalesić czy „zdziczyć”4, to gdzie wszyscy się podzieją?
Zrównoważony i trwały rozwój
Innym z kluczowych pojęć Agendy 21 jest określenie „zrównoważony i trwały rozwój”. Jak większość idei progresywistycznych, brzmi to miło i przyjemnie, aczkolwiek prawdziwa treść okazuje się złowieszcza. Zasadniczą rolę odgrywa przekonanie, że Matka Ziemia będzie mogła przetrwać tylko wtedy, jeśli zdecydowanie ograniczymy swoje poczynania przemysłowe, a wykorzystanie zasobów naturalnych poddamy surowym regulacjom. Termin ten spróbowano zdefiniować w raporcie wydanym w roku 1987 przez powołaną przez sekretarza generalnego ONZ Javiera Péreza de Cuéllara Światową Komisję do spraw Środowiska i Rozwoju:
Rozwój zrównoważony i trwały odpowiada na potrzeby teraźniejszości, nie naruszając możliwości przyszłych pokoleń, by i one mogły realizować swoje potrzeby.
Wystarczy chwilę zastanowić się nad tą definicją, aby zdać sobie sprawę z tego, że jeśli istotnie nie chcecie naruszać możliwości przyszłych pokoleń, aby realizowały swoje (nie wiadomo jakie) potrzeby, to tak naprawdę niewiele możecie zrobić. Chcecie ściąć drzewo, aby nie zagradzało dojazdu do nowo postawionego domu? Bardzo nam przykro, ale drzewa pomagają oczyszczać powietrze z dwutlenku węgla, są więc wręcz nieodzowne dla przyszłych pokoleń. Chcecie ogrodzić swój ogródek? Bardzo nam przykro, ale może to przeszkodzić w swobodnym przemieszczaniu się dzikich zwierząt, co będzie mieć fatalne konsekwencje dla przyszłości. Chcecie latem mieć temperaturę 20°C? Bardzo nam przykro, ale będzie to zwiększało zużycie energii elektrycznej. I tak dalej, i tak dalej.
Niezliczone są sposoby, na jakie władza może realizować cele Agendy 21. Takie jak „powtórne zdziczenie” są zbyt radykalne, aby sięgać po nie natychmiast, na razie więc trzeba się zadowalać czymś mniejszym i bardziej prozaicznym. Kiedy zaś opinia publiczna stanie się mniej zapalczywa (jeśli chcecie zobaczyć dokładniej, jak to się dzieje, polecam moją książkę The Overton Window), władze mogą przejść do idei bardziej ambitnych, które parę lat temu zostałyby z oburzeniem odrzucone.
Po drodze natomiast jest mnóstwo sposobów i sposobików, które pozwalają rządom i zainteresowanym grupom kształtować nasze życie i powolutku urzeczywistniać zasadnicze cele Agendy 21. Ot, na przykład, inteligentne systemy pomiaru zużycia energii są instalowane w coraz liczniejszych amerykańskich domach. Dzięki nim władze państwowe — a nader często niewybierani przez obywateli biurokraci — mogą nadzorować to, kto ile energii zużywa. Jeśli nałożone są limity, urzędnicy mogą zmieniać panującą w domu temperaturę, a nawet w ogóle wyłączyć klimatyzację. „W imię większego dobra zbiorowego.” Regulacja to inny obszar, na którym władza może rozpocząć wdrażanie w skali państwowej niektórych z owych celów. Wprowadzone w roku 1975 przez Kongres USA standardy przeciętnego zużycia paliwa dla różnych typów pojazdów zmuszają producentów do zmian w sposobie wytwarzania samochodów. Ofiarą konieczności sprostania normom — które wcale nie muszą znacząco wpływać na cokolwiek — padają ceny, wygląd pojazdów, a nawet bezpieczeństwo jazdy (auta bardziej efektywnie zużywające paliwo są często lżejsze, a więc gorzej trzymają się drogi). Na przykład Ford Motor Company w przyszłym roku w samochodach dostawczych F-150 stal zastąpić chce aluminium, chociaż wiadomo, że ludzie zapłacą życiem za dostosowanie się do norm.
Podejście profilaktyczne
Podejście takie kieruje się zasadą „winny jest ten, kto nie dowiedzie swej niewinności”. Mówiąc dokładniej, jeśli pojawia się podejrzenie, że coś może zaszkodzić danej osobie czy otoczeniu, odeprzeć je musi osoba planująca działanie. Przykład takiego podejścia mamy w rozdziale 22 Agendy 21, mówiącym o obchodzeniu się z odpadami radioaktywnymi. W punkcie 22.5 (c) wyraźnie wskazuje się, iż przy rozpatrywaniu sprawy trzeba stosować „zasadę etapu wspólnego”5.
I o co robić taki wielki szum? Otóż o to, że w ten sposób na głowie zostaje postawiony cały system prawny. Zastanówcie się nad taką oto sytuacją: wylewacie do oceanu szklankę kawy, więc żeby was za to ukarać, władze, korzystając z argumentacji naukowej, musiałyby wykazać, że rozmyślnie zatruliście środowisko. Jeśli natomiast zastosować „zasadę etapu wstępnego”, wtedy wy musielibyście najpierw wykazać, że żadna szkoda dla środowiska nie jest możliwa.
Dzięki takiemu podejściu możliwe stają się wszelkiego rodzaju restrykcje, które w innej sytuacji byłyby zbyt kosztowne lub skomplikowane. Firmy, a może nawet pojedyncze osoby będą musiały wydatkować czas i pieniądze, aby wykazać nieszkodliwość poczynań, które wydają się wątpliwe jakimś agendom krajowym czy międzynarodowym. To bardzo głęboka przemiana, której konsekwencje mogą odcisnąć się na wszystkich aspektach naszego życia — a wcale nie najmniejszą spośród nich byłoby to, że koszta takich procedur musieliby ostatecznie pokryć konsumenci.
WSZELKA POLITYKA JEST LOKALNA
Jedną z różnic między Agendą 21 a innymi szeroko zakrojonymi programami ekonomicznymi jest nacisk położony na decyzje podejmowane na szczeblu lokalnym, a jedną z głównych organizacji kładących na to akcent jest Międzynarodowa Rada Lokalnych Inicjatyw Środowiskowych (International Council of Local Environmental Initiatives — ICLEI). Rada mająca siedzibę w niemieckim Bonn oferuje szkolenia i pomoc władzom samorządowym, które chcą realizować program Agendy 21. Tej sporej, chociaż nie bardzo znanej sieci udało się zgromadzić spore prywatne dotacje (sam Instytut Otwartego Społeczeństwa George’a Sorosa wpłacił w 1997 roku 2,1 miliona dolarów), dzięki którym mogła usadowić swoje przedstawicielstwa w licznych miastach i hrabstwach USA.
Na stronie internetowej ICLEI USA czytamy:
ICLEI USA powstała w roku 1995 i z garstki samorządowych wspólnot uczestniczących w projekcie pilotażowym rozrosła się do solidnej sieci obejmującej ponad sześćset miast, miasteczek i hrabstw, które aktywnie dążą do wydatnego ograniczenia redukcji gazu cieplarnianego i stworzenia korzystniejszych dla środowiska i ludzi warunków życia. ICLEI USA jest krajowym liderem, jeśli chodzi o ochronę klimatu i forsowanie zrównoważonego rozwoju na poziomie władz samorządowych.
Austin w Teksasie to jedno z miast, których władze dały się urzec propagandzie ICLEI. Zanim doszło do głosowań rady nad przyjaznymi Agendzie 21 inicjatywami, John Bush, członek stowarzyszenia „Teksańczycy na rzecz Odpowiedzialnych Władz” („Texans for Accountable Government” — TAG), zaprezentował ICLEI oraz Agendę 21 w sposób nawiązujący do tradycyjnej wartości teksańskiej: własności ziemi.
Pośród jawnie formułowanych celów Agendy 21 znajdujemy „powtórne zdziczenie Ameryki”. Chodzi tu ni mniej, ni więcej o usunięcie ludzi z ponad połowy terenów USA, aby uczynić z nich obszary „na powrót dziewicze”. Nie będzie się liczyło to, gdzie kiedyś mieliście gospodarstwo — tak czy owak ani wasza, ani niczyja inna stopa nie będzie mogła tam stanąć. Wokół nich powstaną na dodatek ściśle kontrolowane strefy buforowe, w których ruch będzie znacznie ograniczony.
Ta zwięzła argumentacja przeciw projektowi na nic się nie zdała, gdyż chwilę później jednogłośnie (7:0) został on przyjęty.
A daleko do tego, by Austin było jedyną taką miejscowością.
Syracuse w stanie Nowy Jork to inny przykład wspólnoty, która zamierza zgodnie ze wskazaniami Agendy 21 kontrolować własność ziemi, a także nie dopuścić do „rozrastania się” miast za sprawą „Planu zrównoważonego rozwoju hrabstwa Onondaga”. I sam tytuł, i inne sformułowania (np. „Zrównoważony rozwój przynosi wielkie dywidendy w przyszłości”) jasno wskazuje na to, że źródłem inspiracji była Agenda 21.
Kalifornia może być wprawdzie praktycznym bankrutem, jednak ani myśli wycofywać się z niezwykle kosztownego projektu superszybkiej kolei, który wymyśliła grupa zdecydowanie opowiadająca się za rozwojem zrównoważonym, a nosząca nazwę America 2050. (Jednym z jej donatorów jest Surdna Foundation, która jasno deklaruje, iż jej „inicjatywy ekologiczne wyrastają ze zrozumienia tego, jak wzajemnie na siebie wpływają otoczenie, gospodarka i społeczna sprawiedliwość”).
W Kalifornii mają też nadzieję na to, iż na jej terenie do przeszłości będą należeć samodzielne, wyizolowane domostwa. Artykuł z „Wall Street Journal” California Declares War on Suburbia („Kalifornia wypowiada wojnę przedmieściom”) wyjaśnia, w jaki sposób Złoty Stan chce pół swej ludności przesiedlić do wzorowanych na Agendzie 21 gęsto zaludnionych centrów:
Stowarzyszenie Samorządów Południowej Kalifornii chce, aby więcej niż połowa nowych mieszkań w hrabstwie Los Angeles i pięciu innych hrabstwach południowych była skoncentrowana w gęsto zaludnionych „osiedlach przelotowych”, ze wskaźnikiem 30 i więcej jednostek mieszkalnych na akr6… Kampania przeciw przedmieściom jest efektem uchwalonej w roku 2006 ustawy w sprawie globalnego ocieplenia, która wymusiła redukcję emisji gazu cieplarnianego, oraz uchwalonej w roku 2008 ustawy o planowaniu urbanistycznym. Ta ostatnia, jak to celnie ujął „Los Angeles Times”, „ma za zadanie kontrolować rozrastanie się przedmieść, sprzyjać budowaniu domów bliżej centrów miejskich, zmniejszając intensywność przejazdów, co z kolei powoduje mniejszą emisję gazu cieplarnianego”. Mówiąc krótko, chodzi o zniechęcanie do używania samochodów osobowych.
Podobną kwestię rozważa Stanley Kurtz w swej książce Spreading the Wealth: How Obama Is Robbing the Suburbs to Pay for the Cities [Rozsmarowywanie bogactwa: jak Obama łupi przedmieścia, aby móc zapłacić za miasta]:
Prezydent Obama nie jest fanem przedmieść amerykańskich. Mówiąc prawdę, bardzo pragnie je zlikwidować… Od dawna jest zagorzałym zwolennikiem „regionalizmu”, czyli poglądu, że winny być one wchłonięte przez miasta, czego efektem będzie koncentracja szkół, zaludnienia, komunikacji, a przede wszystkim podatków. W tym celu Pan Prezydent uruchomił już realizację planów, które w trakcie jego drugiej, przewidywanej kadencji pchnęłyby społeczeństwo na drogę takiej transformacji, której zasadniczym celem jest wyrównanie dochodów dzięki gigantycznemu przeniesieniu podatków z przedmieść do miast.
Miasto Hailey w stanie Idaho postawiło sobie za cel zredukowanie do roku 2050 emisji dwutlenku węgla o 50% (w stosunku do poziomu z roku 2001). Czyżby istotnie burmistrz tej niewielkiej (7960 mieszkańców) miejscowości chciał zgodnie z poradami i wskazaniami ICLEI ukrócić o połowę jej gospodarkę? Jak wiele innych małych miasteczek szykuje się do podjęcia takich drastycznych działań?
Skoro już mowa o emisji dwutlenku węgla, Barack Obama chciałby nałożyć na przemysł węglowy regulacje utrzymane w duchu Agendy 21. Przed wyborami w roku 2008 udzielił „San Francisco Chronicle” wywiadu, w którym przedstawił swoje stanowisko w kwestii węgla:
Jeśli więc ktoś chce zbudować fabrykę zasilaną energią węglową, proszę bardzo, ale tyle będzie musiał zapłacić za emisję gazu cieplarnianego, że po prostu zbankrutuje…
W tekście napisanym dla FoxNews.com Phil Kerpin pokazuje, jak efektywna okazuje się ta strategia:
Z raportu The US Energy Information Administration wynika, że w pierwszym kwartale roku 2012 nastąpiła gwałtowna redukcja zużycia węgla w branży energetycznej. Zakłady węglowe dostarczają teraz 36% amerykańskiej elektryczności, podczas kiedy rok temu było to 44,6%. To efekt bezprecedensowych regulacji.
UWAŻAJCIE, CO MÓWICIE
I tak oto się dzieje, że miasteczka i miasta w całym kraju zaczynają używać języka Agendy 21, często nawet o tym nie wiedząc. Rada Planistyczna w Kingwood, w New Jersey, postanowiła ostatnio przeprowadzić następującą zmianę w planie zagospodarowania przestrzennego:
Rada Miasta chce utrzymać status ulokowanych wzdłuż pasa autostrady 12 niewykorzystanych terenów rolniczych, aby dzięki temu zachować rustykalny charakter miejscowości oraz wspaniałe miejsca krajobrazowe…
Owo zachowanie „rustykalnego charakteru” oraz „miejsc krajobrazowych” pochodzi właśnie ze słownika Agendy 21, a podobne sformułowania bez trudu można znaleźć w oświadczeniach i deklaracjach innych rad samorządowych. Chociażby w dokumentach Scandii, stan Minnesota, Tacoma, Waszyngton, Torry Pines, Kalifornia, Charleston, Karolina Południowa, Rancho Palos Verdes, Kalifornia, Dacula, Georgia, Hemet, Kalifornia, Davis, Kalifornia możemy odnaleźć wszystkie cele Agendy 21. I najpewniej większość z orędowników tych pomysłów nie ma nawet pojęcia, jakie jest ich pochodzenie.
CO MOŻNA ZROBIĆ?
Ta sytuacja ma jednak także dobrą stronę. Skoro Agenda 21 tak bardzo zależy od akceptacji oraz inicjatyw władz samorządowych, to można skutecznie zablokować postępy w jej realizacji. Kluczową rolę odgrywa edukacja. Najczęściej wystarczy, by ludzie dojrzeli prawdziwe zamierzenia Agendy 21, a stają się jej poważnymi krytykami. I chociaż wydaje się, że w ostatnich latach znacznie wzrosła świadomość odnośnie do tego, o co tak naprawdę chodzi, ciągle bardzo wiele jest jeszcze do zrobienia. Wielu lokalnych działaczy samorządowych wykazuje wciąż dużo naiwności w tej kwestii i nie wiedzą oni, za czym i za kim, a przeciwko czemu i komu w rzeczy samej występują.
Spośród świadomych przeciwników Agendy 21 na szczególne wyróżnienie zasługuje, moim zdaniem, pewna mieszkanka Kalifornii, Rosa Koire. To liberalna demokratka, która rozumie, że Agenda 21 zniszczy Amerykę taką, jaką znamy. Jeździ po całym kraju i występuje zarówno przed zwolennikami, jak i przeciwnikami swoich poglądów, wytaczając solidne argumenty przeciw ICLEI oraz Agendzie 21. Adres jej strony internetowej podany jest niżej, a naprawdę warto się zapoznać z tymi informacjami, jeśli chcecie wspomagać prawdę przeciw złotoustej propagandzie.
Glenn Beck Harriet Parke
Agenda 21
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.