Cóż teologia negatywna może mieć wspólnego z delfickim nakazem: poznaj siebie? Nie możemy co prawda powiedzieć: "Bóg jaki jest, każdy widzi", ale możemy się przynajmniej zgodzić, że jeżeli Bóg jest, jest on czymś absolutnym. I w tym nasze "ja" wydaje się go dość mocno przypominać. Przede wszystkim Bóg jest władcą absolutnym i posiada kontrolę nad tym czym włada. I tu warto zwrócić uwagę, że Budda odnosi się właśnie po tego poczucia kontroli, by wykazać pewnemu attavadinowi, wierzącemu we własne "ja", że to co bierze za swoje "ja" nie może w rzeczywistości nim być, gdyż nie ma on nad tym pełnej kontroli. (Co prawda jako przykład władcy absolutnego jest użyty przez Buddę król, nie zmienia to jednak w żaden sposób znaczenia tego co tu piszemy). Patrz M 35
Inną cechą "ja" jest poczucie trwałości, czy nawet wieczności - patrz Atta.
Dodatkowo możemy zauważyć, że nie mówimy tu nic nowego, pewne cechy boskości "ja" zauważa psychologia mówiąca o "ego totalitarnym", a sam Lec podsumował to stwierdzeniem, że nie ma na świecie ateistów, bo którz nie wierzy w samego siebie?
I teraz, trzymając się tego, co zauważyliśmy, możemy zastosować metodę poznania Boga poprzez negację do naszego własnego "ja". Dla przypomnienia, metoda ta zakłada, że do poznania absolutu można dojść jedynie przez ogołocenie go z wszelkich pozytywnych atrybutów. Zatem dochodzimy do Boga nie poprzez determinowanie, czym Bóg jest, ale na odwrót, przez zaprzeczenie, zaniechanie wszelkich determinacji wyznaczających poprzez definicje, granice Boga.
Dobry chrześcijanin, zamiast słowa "ja" może poprzez tą metodę rozpocząć poszukiwania swojej nieśmiertelnej duszy, w Dhammie słowa "ja" i "dusza" to synonimy.
Powiedzmy coś na temat egoizmu i egocentryzmu. Te rozróżnienie jest tylko na potrzeby tego artykułu i jest czysto umowne, słowa nie mają innego znaczenia oprócz tego jakie im nadajemy. Otóż większość dobrych ludzi uważa, że bycie egoistą nie jest dobrą rzeczą. Ale tak naprawdę to mają na myśli to co tu definiujemy jako egocentryzm, gdyż jeżeli ja jest czymś absolutnym, to nie mamy wyjścia, musimy kochać przede wszystkim siebie, swoje ja. Ale to my nadajemy znaczenie, determinujemy, czym to nasze "ja" właściwie jest, innymi słowy tworzymy swój własny mentalny wizerunek. I tak, nie mam wyjścia, rodzina dla ego jest ważna, ponieważ to "moja rodzina" i jest ona dla mnie źródłem przyjemności. Mówienie że ktoś kocha bardziej swą rodzinę niż siebie świadczy tylko o tym, że mówiący nie ma głębszego wglądu w naturę "ja".
To zresztą jeszcze nie egocentryzm. Przykładem egocentryzmu było zachowanie pewnych ojców i mężów podczas porwania samolotu. Terroryści ograniczyli racje żywnościowe, a oni, by przetrwać odżywiali się kosztem swych żon i dzieci. Co zresztą zaowocowało pewną liczbą rozwodów po zakończeniu tej niemiłej "przygody". Natomiast, to że kocham najbardziej siebie, a tym jest ego, nie znaczy, że nie mogę oddać życia za rodzinę, przeciwnie, jeżeli posiadam bardzo wyrazisty wizerunek samego siebie jako dobrego człowieka, ojca i męża, to co będę robił to dążenie do zachowania tego wizerunku i jego utrzymanie będzie dla mnie ważniejsze niż fizyczne przetrwanie i zachowanie życia. Zatem na poziomie etyki zwykłych ludzi nie ma nic złego w "ja" czy ego, różnice między dobrem a złem leżą w jakości własnego wizerunku jaki każdy człowiek sobie tworzy.
Na poziomie ariya jednak "ja" jest źródłem cierpienia, gdyż wszelkie szczęście na którym się ono opiera, jest temporalne i musi przeminąć. I tak inteligentny człowiek, zamiast szukania szczęścia w czasie i przestrzeni, powinien je szukać w sobie. Jak? No właśnie poprzez stopniowe ogołocenie się z wszelkich determinacji na temat swego ja, by dojść do sedna tego czym właściwie jest ta tajemnicza subiektywność, najwyraźniej roszcząca sobie boskie prawa a przecież oparta na temporalnych determinacjach. Nie wiem, na ile czytelnik zrozumiał o co chodzi w takim uwalnianiu się od determinowania swago ja. Dobrym testem na to jest pytanie: "gdzie jestem?" To pytanie może się wydać absurdalne, jeżeli nie idiotyczne. Ale czyż nie wydaje się ono takim temu kto determinuje swe "ja" jako ciało, które z pewnością nie nastręcza żadnych problemów ze swą lokalizacją? Skoro jednak porzucam determinowanie swego "ja" jako ciała, pytanie to od razu staje się pytaniem jak najbardziej uzasadnionym, a jeżeli tego się nie widzi, to tylko dlatego, że identyfikacja z ciałem jest tak silna, iż ofiara attavady nie może sobie wyobrazić wolności od tej konkretnej determinacji.
Na koniec tylko przypomnę, że to właśnie ariya, jest tym, który uwolnił się od wszelkich determinacji i w żaden sposób nie określa swego "ja", choć dalej jest obecna u niego postawa "jestem". I choć to "jestem" nie znajduje ucieleśnienia w determinowaniu go jako: "jestem tym, to moje ja", nie jest to jeszcze stan doskonały. Ale jak na potrzeby tego artykułu, myślę że możemy się zatrzymać w tym miejscu, każdy kto osiągnie ten poziom jest już samodzielny i nie potrzebuje dalszych instrukcji, ani od Buddy ani Jezusa, porzuciwszy ideę swej ograniczoności wynikającej z identyfikowania się z narodzinami ciała, jest on nowo narodzonym w duchu i prawdzie. Te ponowne narodziny w duchu i prawdzie jednak nie oznaczają, że coś nowego się zapoczątkowało. Przeciwnie, została odkryta odwieczna prawda, to co nowe to zamiana odwiecznej niewiedzy na odkrycie tego na co odwiecznie pozostawało się ślepym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.