Starożytny lekarz leczy cierpienie ciała; filozof stara się leczyć choroby duszy. Podobieństwa są duże i tłumaczą, zamierzone bądź nie, pomieszanie słownictwa. Skądkolwiek by pochodził, smutek depresyjny wymaga leczenia słowem, lekarstwami, codzienną dietą.
W świecie chrześcijańskim nieskończenie ważniejsze staje się odróżnianie choroby duszy od choroby ciała. Choroba duszy, jeżeli wola na nią przyzwoliła, będzie traktowana jako grzech dopominający się kary boskiej, podczas gdy choroba ciała, bez żadnych konsekwencji w zaświatach, jest doświadczeniem chwalebnym. Nie zawsze łatwo jest rozpoznać, czy mamy do czynienia z jedną, czy z drugą. A przypadłości depresyjne stanowią wyjątkowo drażliwą kwestię. Bardzo często Ojcowie Kościoła musieli wyrażać opinię: czy chodzi o dolegliwość melancholiczną wymagającą pomocy lekarskiej69? Czy może jest to grzech smutku? Objaw acedii? A czy sama acedia jest naprawdę grzechem?
A przede wszystkim: czym właściwie jest acedia? To ociężałość, odrętwienie, brak inicjatywy, utrata wszelkiej nadziei na zbawienie. Niektórzy opisują ją jako smutek, który zmusza do milczenia, jako duchową afonię, prawdziwy „zanik głosu” duszy. Odbiera nam ona moc słowa i modlitwy70. Człowiek wewnętrzny zamyka się w swym milczeniu i odmawia kontaktu ze światem zewnętrznym (Kierkegaard będzie mówił o „hermetyczności”). Tym samym dialog z bliźnim i z Bogiem zanika, zamiera u samego źródła. Usta ofiary acedii są zakneblowane. Człowiek jakby połknął i pożarł własny język – mowa została mu odebrana. Ale jeśli się na to godzi, jeśli jego dusza znajduje w tym upodobanie, jeśli owa ociężałość, być może narzucona przez ciało, otrzyma przyzwolenie zdeprawowanej woli, wówczas jest to grzech śmiertelny. Znajdziemy owych accidiosi w piekle Dantego, w pobliżu choleryków, dla których karą jest wieczna agresja skierowana przeciwko sobie samym. Accidiosi są unurzani w szlamie ogromnego bagna i wydają dźwięki, które są tylko niezrozumiałym bulgotem. Ich mowa jest pomrukiem. Duchowa afonia, niemożność wysłowienia się, jest ukazana za pomocą najdobitniejszego alegorycznego obrazu: accidiosi są zamuleni (w dosłownym sensie tego potocznego określenia), a przez to są więźniami błota. Tylko poeta może dosłyszeć bezkształtny pomruk, który z siebie wydają.
Wepchnięci w błoto, mówią:
Smutkiem byliśmy karmieni
Na lubym świecie, który się weseli
W słońcu; gnuśnymi dymy napełnieni,
Więc smutek żre nas w tej błotnej topieli!71
Tę pieśń bełkoczą z głębi gardła, nie mogąc wymówić całego słowa.
Acedia atakuje wybrane ofiary: anachoretów, mnichów, kobiety i mężczyzn, którzy poświęcili się życiu zakonnemu i których myśli powinny być ofiarowane „dobru duchowemu”, które teraz wydaje im się nieosiągalne. Niepokój serca, według Jana Kasjana, dopada ich zwykle w środku dnia, niczym codzienna gorączka pojawiająca się o stałej porze. Ta dolegliwość przypomina zatem dziwnie napady gorączki w chorobie czysto somatycznej. Ale Jan Kasjan skłonny jest sądzić, że chodzi raczej o pułapkę zastawioną przez „demona południa”, o którym mowa w psalmie 91. Jego obecność wyraża się jednoczesnym paraliżem wszelkich poruszeń duchowych oraz niespokojnym pragnieniem zmiany miejsca i podróżowania. Kiedy acedia osaczy duszę ofiary, budzi w niej uczucie obrzydzenia do miejsca, w którym się ona znajduje, odrazę do celi klasztornej, pogardę wobec towarzyszy. Wszelki wysiłek duchowy wydaje się jej daremny, przynajmniej dopóki pozostaje ona w tym samym miejscu. Opanowana jest chęcią wyjazdu, szukania zbawienia w oddali, w innych miejscach, z innymi braćmi. Rozgląda się na wszystkie strony, żeby zobaczyć, czy ktoś jej nie odwiedza, i wzdycha, gdy znów jest sama; bez ustanku wchodzi i wychodzi z celi, i za każdym razem patrzy na słońce, jakby spóźniało się ono z zachodem; tym sposobem, przez niedorzeczny zamęt w duszy, tak jakby ziemia okrywała się ciemnościami, staje się gnuśna i pozbawiona pobożności, oczekując jako jedynego lekarstwa na tak wielki szturm duchowy wizyty jakiegoś brata lub pociechy we śnie… „Nudzę się niepomiernie” – powie świnia świętego Antoniego w dziele Gustave’a Flauberta72 (świnia symbolizuje popędy istoty cielesnej).
Chodzi tu najwyraźniej o szczególną odmianę nerwicy lub psychozy biorącej się z odosobnienia, która nie ma nic wspólnego z naszymi endogennymi depresjami. Można by się w niej dopatrywać pewnego rodzaju dekompensacji psychicznej pojawiającej się u osobników, którzy nie mają koniecznej siły, by wytrzymać życie w samotności. Może się do tego dołączyć przesadne przejmowanie się zbawieniem i potępieniem – frasunek, który będzie istotą „melancholii religijnej” autorów renesansowych i siedemnastowiecznych. W każdym razie już w średniowieczu w alegoriach przedstawiających „temperament melancholijny” pojawia się nieustannie pustelnik lub – co niemal na to samo wychodzi – dzieci Saturna73. Z jednej strony temperament melancholijny predysponuje do kontemplacji i aktywności intelektualnej – jest to przede wszystkim przywilej, a nie choroba; z drugiej strony niebezpieczeństwo jest ściśle związane ze sprzyjającymi okolicznościami, a kontemplator jest narażony na zgubne skutki acedii – większość średniowiecznych artystów umieszcza symbole acedii w ciemnej sferze czarnej żółci, wbrew teologicznym rozróżnieniom między grzechem a chorobą ciała.
Eremita często bywa ukazywany przy wykonywaniu pracy fizycznej: na przykład wyplata kosze wiklinowe. Ten wizerunek nie jest przypadkowy – przedstawia zjawisko typowe. Praca bowiem jest najlepszym sposobem, jaki Ojcowie Kościoła zalecali dla przezwyciężania melancholii życia samotnego. „Módl się i pracuj!” Pustelnik może przerywać modlitwę tylko dla pracy fizycznej. Oto, według Jana Kasjana, jedyna skuteczna kuracja przeciw smutkowi i acedii: z całych sił opierajcie się pokusie dalekiej ucieczki, walczcie na miejscu, pozostańcie niezłomni i niewzruszeni, jednocześnie zajmując i trudząc swoje ciało. Widzimy tu, jak później u Petrarki74, pojawienie się metafory oblężonej twierdzy. Acedia otacza was kołem, więzi, z zamiarem powalenia i pokonania. Na próżno chce się jej uniknąć, odwracając się do niej plecami – to oznaczałoby jej zwycięstwo. Prawdziwy „mocarz Chrystusa” (athleta Christi) odważnie stawia jej czoło. Jan Kasjan z podziwem przytacza osobliwy przykład pustelnika z Egiptu, który każdego roku palił owoc swej pracy, aby mieć stale nowe zajęcie, któremu mógł się poświęcić. Bez wątpienia, jeśli nadarzy się okazja, nadwyżkowe wytwory pracy można miłosiernie rozdać ubogim i więźniom. Gdyby nawet nie miało się z nimi co zrobić, to nie należy pozostawać bezczynnym. Dla Ojców Kościoła ważna jest zatem nie korzyść ekonomiczna z pracy, ale jej walor terapeutyczny oraz duchowy pożytek, który czerpie z niej ten, kto ją wykonuje. Pracowity człowiek unika nudy, zamętu marnowanego czasu; opiera się pokusom grzesznego próżnowania. Bo tym, co się liczy, nie jest to, co praca wytwarza dzięki przekształcaniu natury, lecz to, przed czym znój pozwala się ustrzec. Praca jest dobra nie dlatego, że zmienia świat, lecz dlatego, że jest zaprzeczeniem bezczynności. Tymczasem acedia rozwija się w błędnym kole gnuśności. Wynika z niej i ją pogłębia, paraliżując wszelką aktywność duchową. Jest urzeczeniem lenistwem, które się pogłębia i grzęźnie w sobie samym. Rzec by można, że praca – w porównaniu z kontemplacją, modlitwą, myśleniem o zbawieniu – jest odwróceniem uwagi i rozrywką. Jest to jednak także sposób na zadomowienie się w miejscach, do których opuszczenia dla kuszących i zwodniczych dalekich miejsc acedia nas zachęca. Istotnie, praca powoduje całkowite wypełnienie czasu, który nie może być poświęcony modlitwie ani aktom pobożności. Jej zadaniem jest zatkanie szpar, przez które mógłby przeniknąć demon i przez które również mogłaby się wydostać leniwa myśl. Tym samym błogie rozmyślania, które mogły stać się swobodne i grzeszne, wchłaniają się i zamykają w określonym zajęciu – dokonuje się zbawienne zakorzenienie. Praca ukierunkowuje w sposób konkretny i niewinny energie, które bez niej rozpraszałyby się na wszystkie strony i ulegały wszelkim pokusom. Przerywa przyprawiający o zawrót głowy dialog świadomości z jej własną pustką, ustanawia opór i stawia przeszkody, w zetknięciu z którymi dusza może zapomnieć o swym niezaspokojeniu; przywiązuje ją do t u t a j, podczas gdy acedia śpiewałaby jej peany na chwałę jakiegoś urojonego t a m. „Nie bądźcie samotni, nie bądźcie gnuśni” – to konkluzja, do jakiej dochodzi Robert Burton pod koniec rozdziału na temat leczenia melancholii religijnej75. Do sposobów duchowych, do pracy, dochodzi jednak długa lista sposobów „fizycznych”, które w rzeczywistości mają związek z magią lub astrologią. Lepiej wiele środków ostrożności niż jeden: jeśli zamieszany jest w to demon, to trzeba zrobić wszystko, żeby go wygnać. I nawet jeśli występują medyczne objawy melancholii, to nie należy rezygnować z obrony przed zakusami mocy piekielnych, bo „diabeł działa za pośrednictwem humorów, a na mieszane choroby winno się stosować mieszane remedia”76. Nie jest zatem od rzeczy zabezpieczać się zarówno przed czarną żółcią, jak i przed Złym. Melancholia balneum Diaboli. Uznajmy przeto amulety, zioła, kamienie, które polecają dobrzy autorzy: szafiry, chryzolity, karbunkuły, rutę, miętę, dzięgiel litwor, piwonię, dziurawiec; można do tego dodać bukwicę zwyczajną, pod warunkiem, że – jak uściśla Burton – rosła na cmentarzu.
„Trzeba uprawiać nasz ogródek” – rada Kandyda jest tylko świecką wersją tej, której udzielał Jan Kasjan. Nuda (albo spleen) zastąpiła acedię, ale lekarstwo pozostaje to samo. Swift, który znał teologię, opisuje ową kurację w Podróżach Guliwera. Pewien Houyhnhnm stosuje ją na pewnym Yahoosie: „Yahoosa czasem nachodzi pragnienie, by skryć się w kącie, położyć, skamlać tam i pędzić od siebie każdego, kto się przybliży; a dzieje się tak, choćby ów Yahoo był młody i tłusty, mając także dość jadła i wody. Służba nie mogła pojąć, co mogłoby takiemu dolegać. Jedynym lekarstwem było wówczas zapędzenie go do ciężkiej pracy, która niezwłocznie pozwalała mu przyjść do siebie. Przemilczałem to z przyjaźni do mego rodzaju; gdyż jasno mogłem tu odkryć prawdziwe oznaki spleenu, który ogarnia jedynie l e n i w y c h, t o n ą c y c h w z b y t k u i b o g a t y c h. Gdyby zmuszono ich do podobnej kuracji, ręczę, że powróciliby do zdrowia”77.
Odnajdziemy tu zapowiedź wszelkich „terapii zajęciowych”. Lecz jest to katorga stosowana bez litości. Stan depresyjny jawi się jako konsekwencja grzesznego żywota i prawie jako kara za te grzechy. Choroba jest zapłatą za nie (jak będzie twierdził Heinroth jeszcze na początku XIX wieku). Gniew i ironia Swifta demaskują w spleenie karykaturalne następstwo niemoralnej bezczynności. Lekiem jest stosowanie kary jako środka zaradczego.
69 Święty Hieronim, list 95, Ad Rusticum; list 97, Ad Demetriadem.
70 Opisujemy tu acedię według definicji podanych w De institutis coenobiorum (księga IX: De spiritu tristitiae, oraz księga X: De spiritu acediae) Jana Kasjana, De institutis coenobiorum, Migne, PL, t. IL i L.
71 Dante Alighieri, Piekło, pieśń VII, wiersz 121–124, przełożył Edward Porębowicz, Zielona Sowa, Kraków 2004, s. 39.
72 Gustave Flaubert, La Tentation de saint Antoine (Kuszenie świętego Antoniego, 1874), w: idem, Œuvres complètes, Paris 1924, t. III.
73 Na temat średniowiecznych obrazów melancholii zob. ważną pracę Erwina Panofskiego i Fritza Saxla Dürers „Melencolia I”, Leipzig 1923.
74 Petrarca, Secretum (De secreto conflictu suarum), 1489, s. 1.
75 Robert Burton, The Anatomy of Melancholy, op. cit.
76 Ibidem.
Starobinski
Atrament melancholii
77 Jonathan Swift, Podróże Guliwera do wielu odległych narodów świata, przełożył Maciej Słomczyński, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 1988, s. 268.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.