Myślący badyl
W lutym 1980 roku Jarosław Iwaszkiewicz opuścił podparyską wieś, gdzie miał dojść do zdrowia. Zaniemógł tam na dobre i zupełnie schorowany, niezdolny do chodzenia, został przewieziony do miasta, do hotelu „Cayré” przy Boulevard Raspail, gdzie zwykle się zatrzymywał.
Odwiedzili go tam przyjaciele, a po uprzedniej rozmowie telefonicznej, pani Ola Watowa.
Kiedy zapukała, nikt się nie odzywał. „Otworzyłam cichutko drzwi − czytamy w książce Wszystko, co najważniejsze − które prowadziły do małego korytarzyka, a dopiero z niego wchodziło się do pokoju. Poruszałam się na palcach sądząc, że może zasnął, tymczasem odezwał się jego głos, taki od razu intymny, domowy, prosty: «A kto tam się skrada?».
Leżał w łóżku. Zobaczyłam po latach, długich latach, Iwaszkiewicza starego, chorego, bezsilego. Ale od razu zmobilizował się i przyjął mnie jak gdyby w normalnych warunkach. Zachwycił się różami, zauważył, że noszę perły [...] «Olu», powiedział ze łzami w oczach, «wszystkie nieszczęścia chodzą w parze». I pokazał na uszkodzoną sztuczną szczękę.
I wtedy zakrzątnęłam się koło niego, płatkiem gazy nasyconej wodą kolońską obmyłam mu twarz i tors wyłaniający się z rozchylonej pidżamy. Oboje wiedzieliśmy, że pewnie nigdy się nie zobaczymy. Był ciężko chory i zrozpaczony po śmierci swojej żony”.
Rozmowa miała oczywiście na celu rozwianie smutku, który jak zatruta mgła wypełniał ten hotelowy pokój. Były naturalnie wspominki o przeszłości promiennej, szczęśliwej, tętniącej potęgą życia. Ale ciągle, niby Prastary Wąż wiła się po pokoju „czarna myśl”. „I jakże to możliwe − dodała pani Ola Watowa − żeby tak wszystko miało się skończyć w starości, w chorobie i w poczuciu tak wielkiej samotności”. I nagle, kiedy w świętym współczuciu ucałowała tę „biedną głowę”, „on zaszlochał. To nie był płacz, nie pozwolił wyrwać mu się ze ściśniętego gardła. Dlaczego tak przejmujący jest płacz mężczyzny?”.
Może dlatego, że w bardzo wielu przypadkach jest nie tyle ekspresją, ile informacją. Przede wszystkiem informacją. Ten szloch był bowiem reakcją na „czarne myśli”, którymi starość zatruwa umysł odchodzącego z życia człowieka.
Odreagowania na stres wieku podeszłego bywają bardzo różne. Jakiś czas temu pewien stary prozaik, w środku ożywionej i poważnej rozmowy, w której oprócz mnie brał udział jeszcze profesor Cari Stieff z Kopenhagi, nagle przerwał swą wypowiedź w pół zdania i zaczął bełkotać. Nie mówił językiem transmentalnym tak charakterystycznym dla radosnego uniesienia niektórych wspólnot religijnych. Nie wymawiał zdań niby poprawnych, a w gruncie rzeczy bezsensownych.
Było to obsesyjne, namolne zwielokrotnienie dźwięku, którym inteligencja polska od pewnego czasu oznacza pustą gadaninę, niepotrzebne mielenie ozorem; to, co kiedyś określano przez ple−ple. Grymasy twarzy, zirytowane oczy, popluwanie i nie kończący się szereg ble ble ble ble ble ble wyrażał dokładnie to, co Iwaszkiewicz powiedział o przeróżnych pretensjach, z jakimi w stosunku do niego wystąpiła pani Ola Watowa w telefonie: „Teraz to już nie ma znaczenia, teraz to już jest nieważne”. W starości wszystko, co należy do życia, staje się nieważne.
Odreagowanie Iwaszkiewicza nie miało nic z gombrowiczowskiego skrzeczenia. To nie mogła być błazenada. Podobno są mędrcy, którzy potrafią wykpić wszystko. Szydząc ze stłumionego szlochu, przemieniają się w hieny i zadowoleni z siebie odchodzą na swoją duchową pustynię.
Stłumienie szlochu jest sakralne i heroiczne. W salonie, w okopach czy w szpitalu trzeba trzymać fason. Nie wiadomo dlaczego, ale wiadomo dla kogo. Ten szloch Starego Poety, gwałtowny i niespodziewany, w geście, w mowie ciała, w języku pozawerbalnym, przekazał nam wiedzę o intymnym i tajemnym doświadczeniu starości.
Iwaszkiewicz zebrał tę wiedzę w swoich trzech niezwykłych tomach: Ogrody (1974), Mapa pogody (1977) i Muzyka wieczorem (1980). Spróbujmy więc skorzystać z jego przemyśleń. To się opłaca, nawet dwudziestolatkowi.
Z książki Baśń zimowa Ryszarda Przybylskiego
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.