Czy chciałbym wykonywać zawód księgarza? Ogólnie rzecz biorąc, choć pracodawca traktuje mnie dobrze, a w księgarni spędziłem sporo miłych chwil – nie.
*
Kiedy pracowałem w antykwariacie – co ludzie, którzy nigdy tego nie robili, wyobrażają sobie jako swoisty raj, gdzie szarmanccy starsi panowie spokojnie przeglądają oprawione w skórę wolumeny – zaskakiwało mnie głównie to, jak niewielu klientów naprawdę kocha książki.
*
Mieliśmy wyjątkowo ciekawy towar, ale wątpię, czy nawet co dziesiąty klient potrafił odróżnić dobrą książkę od złej.
*
To nieprawda, że mężczyźni nie czytają powieści, ale prawdą jest, że są całe działy beletrystyki, których unikają. Ogólnie rzecz biorąc, powieści ze średniej półki – zwyczajne, dobre i trochę gorsze książki Galsworthy’ego oraz popłuczyny po nim – wydają się domeną wyłącznie kobiet. Mężczyźni czytają albo powieści godne szacunku, albo kryminały.
*
Po ulicach zawsze chodzi mnóstwo lekko niepoczytalnych wariatów. Zwykle ciągną do księgarni, bo to jedno z niewielu miejsc, gdzie można długo przebywać i nie wydać ani grosza. Po pewnym czasie człowiek uczy się błyskawicznie ich rozpoznawać. Mimo napuszonej gadki jest w nich jakaś zatęchłość i bezcelowość.
[Od czasów Orwella sytuacja trochę się zmieniła. Być może służba zdrowia zajęła się „lekko niepoczytalnymi wariatami”, którzy uprzykrzają innym życie, a może znaleźli sobie inną, równie tanią rozrywkę. Mamy jednego czy dwóch klientów, którzy pasują do opisu, ale znacznie częściej odwiedzają nas ludzie, którzy wpadają na kilka minut, po czym wychodzą z pustymi rękami, mówiąc: „Można by tu spędzić cały dzień”, albo młode małżeństwa, które parkują olbrzymi, pancerny wózek tam, gdzie zawadza najbardziej, i wyczerpani zasiadają w fotelach przy kominku. Dziś, kiedy klient ma „bezcelowy” wyraz twarzy, prawie na pewno czeka, aż farmaceuta (trzy budynki dalej) zrealizuje jego zamówienie, albo miejscowy mechanik zadzwoni, że samochód po przeglądzie jest już gotowy do odbioru.] Z książki Pamiętnik księgarza Shaun Bythell
*
Istnieją dwa rodzaje szkodników, które zatruwają życie wszystkim antykwariuszom. Pierwszy to degenerat, który roztacza woń spleśniałego chleba, przychodzi codziennie, a czasem nawet kilka razy dziennie, i usiłuje sprzedać ci bezwartościowe książki. Drugi to człowiek, który zamawia duże ilości książek, choć nie ma najmniejszego zamiaru za nie płacić.
*
Jak większość sklepów z używanymi książkami sprzedawaliśmy na boku wiele innych rzeczy, na przykład stare maszyny do pisania czy znaczki, też używane. Filateliści to dziwne, milczące, przypominające nieco ryby plemię. Należą do niego ludzie w każdym wieku, ale jak wynika z moich obserwacji, wyłącznie płci męskiej – najwyraźniej kobiety nie mogą pojąć, jak bardzo urokliwe może być wklejanie do albumu kawałeczków kolorowego papieru. Sprzedawaliśmy też horoskopy za sześć pensów sporządzone przez kogoś, kto rzekomo przewidział trzęsienie ziemi w Japonii. Horoskopy były w zaklejonych kopertach. Sam nigdy żadnej nie otworzyłem, ale klienci, którzy je kupili, często wracali, żeby powiedzieć nam, jak bardzo okazały się „prawdziwe”. (Niewątpliwie każdy horoskop wydaje się „prawdziwy”, jeśli dowiadujesz się, że jesteś niezwykle atrakcyjny, a twoją największą wadą jest szczodrość).
*
Sporo handlowaliśmy książkami dla dzieci, głównie starymi. Te wydawane teraz są okropne, zwłaszcza kiedy ogląda się je en masse. Osobiście wolałbym dać dziecku Satyrikon Petroniusza niż Piotrusia Pana, ale nawet Barrie wydaje się męski i pouczający w porównaniu z jego epigonami.
*
Snobów kupujących wyłącznie pierwsze wydania było znacznie więcej niż prawdziwych miłośników literatury. Jeszcze liczniejsi byli orientalni studenci, którzy targowali się o podręczniki, natomiast najliczniejszą grupę stanowiły niezdecydowane kobiety szukające prezentów urodzinowych dla siostrzeńców.
*
Z dobrym pomysłem i odpowiednią ilością kapitału każdy wykształcony człowiek powinien być w stanie zarobić na chleb, prowadząc księgarnię. Pod warunkiem, że nie pójdzie się w „rzadkie” książki, fachu wcale nie tak trudno się nauczyć, a ogólne oczytanie od razu stawia w uprzywilejowanej pozycji (większość księgarzy w ogóle się w tym nie orientuje. Można się o tym przekonać, przeglądając gazetki branżowe, gdzie ogłaszają, co chcą kupić. Aż roi się tam od sprzedawców, którzy szukają Zmierzchu i upadku Boswella czy Młyna nad Flossą T.S. Eliota). Jest to też branża z ludzką twarzą, która raczej nie zejdzie poniżej pewnego poziomu.
*
W okresie świątecznym przez dziesięć dni gorączkowo walczyliśmy z bożonarodzeniowymi kartkami i kalendarzami. Sprzedawanie ich jest udręką, ale w sezonie przynosi niezły dochód. Dawniej z zainteresowaniem obserwowałem brutalny cynizm, z jakim wykorzystuje się tradycje chrześcijańskie.
Nagabywacze z firm sprzedających kartki zjawiali się już w czerwcu. Do dziś pamiętam frazę z jednej faktury: „2 tuziny Jezusków z królikami”.
*
Antykwariusz musi kłamać o książkach, a to sprawia, że czuje do nich niesmak. Jeszcze gorsze jest to, że cały czas je odkurza i przenosi. Kiedyś naprawdę kochałem książki – to, jak wyglądają, jak pachną, jakie są w dotyku, oczywiście jeśli miały co najmniej pięćdziesiąt lat. Nic nie sprawiało mi większej radości niż zakup całego księgozbioru za szylinga na wiejskiej wyprzedaży.
*
Wielkie kombinaty nigdy nie unicestwią niezależnych sprzedawców książek*, tak jak unicestwiły drobnych sklepikarzy czy mleczarzy. Godziny pracy są jednak bardzo długie – ja byłem zatrudniony na niepełny etat, ale mój pracodawca harował siedemdziesiąt godzin w tygodniu, do czego dochodziły nieustanne wyprawy po towar w czasie wolnym. Nie jest to higieniczny tryb życia. Zimą w księgarniach i antykwariatach z reguły jest przeraźliwie zimno, bo jeśli za bardzo się nagrzeje, zaparowują okna, a to wystawy przyciągają klientów. Poza tym kurz na książkach jest znacznie paskudniejszy niż inne rodzaje kurzu, a każda mucha marzy o tym, żeby po śmierci spocząć na okładach książki.
George Orwell, Bookshop Memories
* Okazało się, że „kombinaty”, o których pisze Orwell, praktycznie wysiudały z rynku niezależnych księgarzy. Właśnie taki był zamiar trzech gigantów: Ottakar’s, Waterstones i Dillons. Teraz dwójka z nich sama przestała istnieć, natomiast przyszłości ostatniego na polu bitwy, Waterstonesa, zagraża arcykombinat, czyli Amazon. Właściciele Waterstonesa próbowali wejść w układ ze „sklepem ze wszystkim” i zaczęli sprzedawać u siebie czytniki Kindle. Do jedzenia z diabłem potrzeba jednak długich łyżek, a żadna łyżka – nawet najdłuższa dostępna w dziale „kuchnia i dom” na Amazonie – nie jest na tyle długa, żeby Waterstones trochę za bardzo nie zbliżył się do Amazona.
Z książki Pamiętnik księgarza Shaun Bythell
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.