– Ten nowy to jakiś dziwak. Dzisiaj jest jego pierwszy dzień, dopiero skończył szkolenie, prawda? Nie umie jeszcze dobrze obsługiwać kasy, a przed chwilą powiedział mi, że chce zrobić zamówienie!
– Naprawdę?
„Ważne, że mu się chce, mniejsza o szczegóły” , pomyślałam. Pulchne policzki Sugawary uniosły się w uśmiechu.
– Pani się nigdy nie denerwuje, prawda?
– Hm?
– Jest pani niesamowita, naprawdę. Ja nie trawię takich ludzi, od razu się wkurzam.
A pani, jasne, czasami denerwuje się pani razem ze mną i panią Izumi, ale sama z siebie nigdy, prawda? Nigdy pani nie widziałam zirytowanej, nawet przy nowych.
Jej słowa wzbudziły we mnie przerażenie.
W panice poprawiłam wyraz twarzy. Poczułam się, jakby powiedziała, że nie jestem prawdziwym człowiekiem – Gdzie tam, po prostu po mnie nie widać!
– Naprawdę? Chyba bym padła na zawał, gdyby się pani na mnie zdenerwowała!
Sugawara roześmiała się piskliwie i swobodnie, a ja dobierałam słowa z najwyższą starannością, w skupieniu poruszając mięśniami twarzy.
Koszyk stuknął o blat. Natychmiast się odwróciłam – przy kasie stała starsza kobieta o lasce, nasza stała klientka.
– Dzień dobry!
Zaczęłam energicznie skanować produkty.
– Och, tutaj nic się nie zmienia, prawda? – zapytała staruszka z szerokim uśmiechem.
– Rzeczywiście! – odpowiedziałam po chwili.
Kierownik, ekspedienci, jednorazowe pałeczki i plastikowe łyżeczki, uniform, monety, zeskanowany karton mleka i jajka, plastikowa torebka, w którą je wkładałam – w sklepie nie zostało praktycznie nic z czasów, gdy zaczynałam pracować. Choć wszystko było w nim cały czas, jedno po drugim ulegało wymianie.
„Czy to oznacza, że nic się nie zmienia?” , zastanawiałam się.
– Poproszę trzysta dziewięćdziesiąt jenów! – powiedziałam głośno.
**
– Zdaj sobie pani sprawę z własnej sytuacji. Przecież jesteś najgorszą miernotą.
Macica pewnie zestarzała, z wyglądu nie nadajesz się nawet do zaspokojenia czyjegokolwiek popędu, nie zarabiasz tyle, co mężczyźni, ba, nawet nie masz etatu, tylko dorabiasz. Mówiąc wprost: balast dla reszty społeczeństwa. Ludzki śmieć.
– Rozumiem. Tylko że ja nie umiem pracować gdzie indziej. Próbowałam kiedyś, ale okazało się, że potrafię nosić tylko maskę ekspedientki w konbini. Nic na to nie poradzę.
– No więc mówię, ten świat jest dysfunkcyjny. Wszyscy bredzą, że teraz każdy może żyć, jak chce, a tak naprawdę nic się nie zmienia. Przyrost naturalny coraz bardziej ujemny, cofamy się prosto do neolitu. Nikt nie zwraca uwagi, jak ciężko niektórym się żyje. Dochodzi do tego, że obwinia się ludzi za samo istnienie, jeśli nie przydają się reszcie wioski.
Shiraha wylewał swoje żale na świat, choć jeszcze przed momentem mnie obrażał.
Nie wiedziałam, o co dokładnie się złościł. Wyglądało to tak, jakby uderzał słowami na oślep.
– W pierwszej chwili uznałem pani pomysł za absurdalny, ale wcale nie jest taki zły. Mogę się zgodzić. Ludzie pewnie będą patrzeć z wyższością, że dobrało się dwoje biedaków, ale łykną całą historyjkę bez zastrzeżeń. Bo w obecnej sytuacji jest pani jakąś zagadką. Ani ślubu, ani porządnej pracy, dla społeczeństwa nie ma pani żadnej wartości. Takie jednostki się z wioski wypędzało.
– Aha… – Daleko pani do mojej idealnej kandydatki na żonę. Nie pomoże mi pani w założeniu firmy, bo w konbini kokosów się nie zarabia, co więcej, wygląda pani, jak wygląda, więc popędu też nie zaspokoję.
Wychylił puszkę napoju do dna, zupełnie jakby był w niej alkohol.
– No, ale bilans zysków i strat wychodzi na zero. Zrobię pani tę przysługę i zostanę tu.
– Aha… Wyjęłam z papierowej torby ze zgniotkami napój o smaku czekoladowo-melonowym i postawiłam przed Shirahą.
– Ale jakie pan będzie miał z tego korzyści?
Zamilkł na chwilę.
– Chcę, żeby mnie pani ukryła – powiedział cicho.
– Słucham?
– Chcę, żeby mnie pani ukryła przed światem. Może pani wykorzystać moje istnienie i rozpowiadać o mnie do woli. Ja chcę cały czas siedzieć tu w ukryciu. Mam dość ludzi wtrącających się do mojego życia.
Zwiesił głowę i wziął łyk napoju.
– Jak wyjdę na zewnątrz, znowu będą gwałcić moją prywatność. Ci z wioski. Jesteś facetem? To do pracy, bierz ślub; masz żonę, to więcej zarabiaj, rób dzieci. Świat każe nam pracować przez całe życie. Nawet moje jądra są własnością wioski. Ludzie uważają, że moja sperma się marnuje, bo nie mam doświadczeń seksualnych.
– Musi być panu ciężko.
– Pani macica też należy do nich, po prostu się pani nie zorientowała, bo jej pani nie używa. Chcę nic nie robić do końca życia. Chcę po prostu trwać aż do śmierci, w spokoju. Tylko tego pragnę.
Złożył ręce, niczym do modlitwy.
Rozważałam, czy obecność Shirahy rzeczywiście przyniosłaby mi korzyści. I siostra, i mama, i ja sama byłyśmy zmęczone tym, że wciąż nie wyzdrowiałam.
Jakakolwiek zmiana, na dobre czy złe, wydawała się konieczna.
– Może nie cierpię tak bardzo jak pan, ale nie da się ukryć, że w obecnej sytuacji ciężko byłoby mi dalej pracować w konbini. Każdy nowy kierownik pyta, dlaczego nigdy nie pracowałam gdzie indziej, i robi się podejrzliwy, jak nie zmyślę jakiegoś powodu. Akurat szukałam dobrej wymówki. Choć nie wiem, czy pan się nadaje.
– Ludzie przyjmą pani wersję bez zastrzeżeń. Wystarczy, że tu będę. Dla pani ta wymiana to czysty zysk.
Wydawał się bardzo pewny siebie. Wzbudzało to moje podejrzenia – Shiraha tak naciskał, choć pomysł był przecież mój. Przypomniałam sobie reakcję siostry, jakiej nie widziałam jeszcze nigdy wcześniej, oraz minę Miho, kiedy powiedziałam, że nigdy z nikim nie byłam.
„To nie taki zły pomysł, mogę spróbować” , uznałam.
– Powiedziałem „wymiana” , ale nie musi pani mi dawać nic w zamian. Wystarczy, że będę mógł tu mieszkać i dostanę wyżywienie.
– Hm… Cóż, nie ma sensu wymagać pieniędzy, skoro i tak nie ma pan dochodów.
Ja też jestem biedna, więc gotówki pan nie dostanie, ale zapewnię karmę, jeśli to panu pasuje.
– Karmę?
– A, przepraszam. Pierwszy raz będę miała zwierzę w domu.
– Niech będzie – rzucił z zadowoleniem, choć samo wyrażenie chyba nie przypadło mu do gustu. – Tak na marginesie, od rana nic nie jadłem.
– Och, oczywiście, w zamrażarce jest ryż, a w lodówce ugotowane dodatki, proszę się częstować.
Wyjęłam talerze i położyłam na stole. Gotowane warzywa polałam sosem sojowym, do tego rozmrożony ryż.
Shiraha zmarszczył nos.
– Co to ma być?
– Rzodkiew daikon, kiełki, ziemniaki i ryż.
– Zawsze je pani takie rzeczy?
– Takie rzeczy?
– Przecież to nie jest żadna potrawa.
– Ja tylko gotuję ryż i dodatki, a potem to zjadam. Nie dbam o smak, a kiedy potrzebuję soli, używam sosu sojowego.
Wyglądało na to, że Shiraha dalej nie rozumiał, choć wytłumaczyłam mu to starannie.
– Rzeczywiście, karma – rzucił pod nosem, przełykając niechętnie.
„No przecież mówiłam” , pomyślałam. Nabiłam daikon na widelec i włożyłam go do ust.
**
Czułam się, jakbym pozwalała u siebie mieszkać naciągaczowi, doskonale wiedząc, kim jest, ale o dziwo wszystko szło zgodnie z zapowiedziami Shirahy.
Szybko przekonałam się jednak, jak bardzo przydaje się jego obecność.
Okazja, by komuś o nim powiedzieć, nadarzyła się na kolejnym spotkaniu u Miho.
Przy deserze jakby od niechcenia rzuciłam, że mieszka u mnie mężczyzna.
Dziewczyny zareagowały tak emocjonalnie, że aż zaczęłam się zastanawiać, czy wszystko u nich w porządku z głową.
– Co? Jak to?! Od kiedy?!
– Kim on jest?!
– Och, to cudownie! Tak się martwiłam, co z tobą będzie! Całe szczęście!
– Dziękuję – powiedziałam tylko, uznając ich entuzjazm za dziwaczny.
– Powiedz, czym się zajmuje.
– Niczym szczególnym. Mówił, że marzy o założeniu własnej firmy, ale to chyba tylko gadanie. Siedzi w domu i się obija.
Wszystkie słuchały z zainteresowaniem, nachylone w moją stronę, choć miny trochę im zrzedły.
– Zdarzają się tacy faceci, oj tak… Ale właśnie oni często są bardzo wierni, życzliwi albo czarujący. Moja koleżanka ma do takich słabość, choć ja sama nie bardzo ją rozumiem… – Moja znajoma też. Chłopak ją zdradził i skończyła z takim jednym utrzymankiem. Gdyby zajmował się domem, można by go jeszcze nazwać męską wersją gospodyni domowej, ale nawet tego nie robił. Wydoroślał dopiero, kiedy znajoma zaszła w ciążę. Teraz żyją sobie szczęśliwie.
– Właśnie, na takich najlepiej działa ciąża!
Były o wiele radośniejsze niż wtedy, gdy powiedziałam, że nigdy nikogo nie miałam. Rozmawiały dalej tak, jakby wszystko o mnie wiedziały. Wcześniej okazywały zupełne niezrozumienie, kiedy jeszcze byłam tą, która nigdy nie uprawiała seksu ani nie miała pracy na etat. Gdy tylko wyznałam, że pozwalam u siebie spać facetowi, zaczęły się zachowywać, jakby nawet moja przyszłość nie kryła przed nimi żadnych tajemnic.
Ich rozmowa o nas dwojgu brzmiała dla mnie jak dyskusja o zupełnie obcych ludziach. Nie czułam żadnego związku z historią, którą tworzyły. Jej bohaterowie tylko przypadkiem nazywali się tak samo jak ja i Shiraha.
Kiedy próbowałam coś wtrącić, zagłuszały mnie radosnymi głosami.
– Lepiej posłuchaj naszych rad!
– Właśnie, dopiero zaczynasz w tych sprawach, a my wiemy wystarczająco dużo o takich facetach!
– Miho, ty w młodości też miałaś kogoś takiego, prawda?
Uznałam, że będę tylko odpowiadać na pytania.
Zachowywały się tak, jakbym naprawdę została jedną z nich. Miałam wrażenie, że przyjęły mnie do swojego świata.
Przysłuchiwałam się ich dyskusji, obserwując, jak plują przy tym drobinkami śliny.
Co jakiś czas przytakiwałam energicznie tonem Sugawary. Teraz w pełni rozumiałam, że do tej pory byłam dla nich kimś obcym.
**
– Tak, przekażę, jak tylko wróci.
– Koniecznie! Mam tego po dziurki w nosie, ten facet nic tylko by pieniądze wyciągał!
Gdzieś w tle jej wściekłych pokrzykiwań usłyszałam inny głos, chyba płacz dziecka.
Nagle wpadłam na pewien pomysł. Skoro konbini przestało być moim punktem odniesienia, to może powinnam kierować się logiką zwierząt? Przecież człowiek to zwierzę. Może właściwą ścieżką byłoby urodzenie dzieci – jeśli w ogóle mogłam – czyli działanie na rzecz przedłużenia gatunku.
– Przepraszam, mam takie pytanie: czy robiąc sobie dziecko, przyczyniłabym się do rozwoju ludzkości?
– Że co?! – po drugiej stronie rozległ się jej pisk.
– Jesteśmy zwierzętami, więc należy się rozmnażać, prawda? Myśli pani, że powinniśmy z Shirahą zacząć kopulować, aby przedłużyć gatunek? – sprecyzowałam.
Przez dłuższą chwilę nie było odpowiedzi, aż zaczęłam się zastanawiać, czy nie przerwało połączenia; wtedy nagle usłyszałam przeciągłe westchnienie, tak głośne, że niemal poczułam ciepłe powietrze płynące ze słuchawki.
– Niech mnie pani nie rozśmiesza… Pani dorabia, on nie pracuje, jak sobie poradzicie z dzieckiem? Naprawdę, wybij to sobie pani z głowy. Dla ludzkości będzie najlepiej, jak w ogóle nie przekażecie swoich genów.
– Tak?
– Zachowajcie ten zwyrodniały materiał genetyczny i weźcie go ze sobą do nieba, tak żeby nic z niego tutaj nie zostało.
– Rozumiem… – przytaknęłam z podziwem.
Nie ma co, bratowa Shirahy potrafiła racjonalnie podejść do sprawy.
– Słowo daję, oszaleję, rozmawiając z panią. Strata czasu. Możemy już skończyć?
Tylko proszę mu koniecznie przekazać, co mówiłam! – dodała i rozłączyła się.
Wyglądało na to, że biorąc pod uwagę interes ludzkości, nie powinnam kopulować z Shirahą. Trochę mi ulżyło, bo stosunek płciowy wydawał mi się czymś dziwacznym i choć nigdy tego nie robiłam, nie miałam ochoty próbować. Musiałam uważać, by przypadkiem nie zostawić gdzieś swoich genów, powinny ulec zniszczeniu wraz z moją śmiercią. Podjęłam jakąś decyzję, ale równocześnie wciąż czułam się kompletnie zagubiona. Już wiedziałam, jak skończę, ale co mam robić do tego czasu?
**
Dawno nie wychodziłam na zewnątrz. Prawie nic nie zostało ze skromnych oszczędności, które odłożyłam, pracując w konbini.
– No, idziemy.
Shiraha zadeklarował się, że odprowadzi mnie na miejsce i zaczeka przed budynkiem. Kiedy wyszliśmy, zdałam sobie sprawę, że była już pełnia lata.
Jechaliśmy pociągiem. Tego też dawno nie robiłam.
– Trochę za wcześnie dotarliśmy. Mamy jeszcze ponad godzinę – Tak?
– A, pójdę skorzystać z toalety. Proszę tu poczekać – rzucił i odszedł.
Nie widziałam nigdzie publicznej toalety, więc obejrzałam się zdziwiona – Shiraha zmierzał do konbini.
„Ja też lepiej skorzystam” , pomyślałam i ruszyłam za nim. Gdy tylko rozsunęły się przede mną drzwi, do moich uszu dotarła dawno niesłyszana melodyjka.
– Dzień dobry, zapraszamy! – zawołała dziewczyna przy kasie, posyłając spojrzenie w moją stronę.
Była kolejka. Spojrzałam na zegar: dochodziła dwunasta. Lada chwila miał się zacząć południowy szczyt.
Za kasami stały tylko dwie młode dziewczyny, jedna miała na piersi plakietkę „Uczę się” . Obie dawały z siebie wszystko, skupione na obsłudze.
Byliśmy w dzielnicy biznesowej – wśród klientów zdecydowanie dominowali mężczyźni w garniturach i kobiety w kostiumach lub garsonkach.
Wtedy wypełnił mnie głos konbini.
Dźwięki całego sklepu napłynęły do mnie, wprawiając powietrze w przesycone znaczeniami drgania. Przeniknęły prosto do komórek mojego ciała, przekazując informacje; rozbrzmiewały niczym muzyka.
Natychmiast zrozumiałam, czego potrzebuje to konbini – instynkt zadziałał szybciej niż umysł.
Przy półkach chłodniczych wisiał plakat informujący: „Od dzisiaj spaghetti o 30 jenów taniej!” , ale objęte promocją gotowe dania były wymieszane z innymi; nie rzucały się w oczy.
„Tragedia!” , westchnęłam w duchu, pospiesznie przekładając spaghetti w lepiej widoczne miejsce. Jedna klientka spojrzała na mnie podejrzliwie, ale kiedy powitałam ją standardowym „Dzień dobry, zapraszamy!” , chyba stwierdziła, że też jestem pracownikiem, i sięgnęła po jedną ze świeżo ułożonych tacek z makaronem z ikrą mintaja.
Ucieszyłam się, ale moją uwagę zaraz przyciągnęła półka ze słodyczami. W panice sięgnęłam po telefon i sprawdziłam datę. Był piątek, dzień nowych produktów. Jak mogłam zapomnieć, że akurat wypada najważniejszy dla każdego ekspedienta dzień w całym tygodniu?
Nowe słodycze leżały na najniższej półce. Tylko jeden rząd. Prawie krzyknęłam z przerażenia. Pralinki, które pół roku temu stały się wielkim hitem i ciągle doskonale schodziły, wyszły teraz w limitowanej edycji z białej czekolady. Nie do pomyślenia, żeby położyć coś takiego na dolnej półce. Błyskawicznie przeorganizowałam ekspozycję: niesprzedające się zbyt dobrze słodycze, które zajmowały aż trzy rzędy na samej górze, ścisnęłam w jeden i przełożyłam nowe czekoladki w ich miejsce.
Poprawiłam też etykietkę „Nowość!” , którą przyczepiono przy zupełnie innym produkcie.
Dziewczyna przy kasie przyglądała mi się podejrzliwie. Zauważyła, co robię, ale przez kolejkę nie mogła zareagować.
– Dzień dobry! – zawołałam na tyle cicho, aby nie przeszkadzać klientom.
Udałam, że pokazuję plakietkę na piersi, i ukłoniłam się.
Ekspedientka odkłoniła się lekko i wróciła do obsługiwania klientów z ulgą na twarzy. Pewnie uznała, że jestem kimś z centrali. Tak łatwo dała się oszukać? Z przepisami bezpieczeństwa najwyraźniej też mieli problem. Co by zrobiła, gdybym była złodziejem i spróbowała otworzyć sejf na zapleczu albo ukraść pieniądze z kasy?
„Muszę jej później zwrócić uwagę” , pomyślałam, wracając wzrokiem do półki ze słodyczami.
– O, patrz, wypuścili nową wersję tych czekoladek! – rzuciła jedna klientka do drugiej, sięgając po nowość, którą przed momentem ułożyłam. – Dzisiaj widziałam reklamę! Spróbujemy?
Konbini nie może stanowić dla klientów jedynie miejsca, gdzie kupują niezbędne produkty – musi zapewniać radość i przyjemność odkrywania nowych ulubionych rzeczy. Krążyłam po sklepie szybkim krokiem, z satysfakcją kiwając głową.
Nie uzupełniono wody mineralnej, choć było upalnie. Dwulitrowe kartony herbaty jęczmiennej też dobrze schodziły w takie dni, a w lodówce stał tylko jeden, co gorsza gdzieś z boku.
Słyszałam głos konbini. Doskonale rozumiałam jego potrzeby i pragnienia.
Kiedy kolejka zniknęła, pracownica z kasy podeszła do mnie.
– Ojej, niesamowite! Magia po prostu! – westchnęła, patrząc na uporządkowaną półkę z czipsami. – Mamy dzisiaj katastrofę, jedna osoba nie przyszła, nie mogę się też skontaktować z kierownikiem. Jesteśmy we dwie z nową dziewczyną.
– Rozumiem. Zerkałam na kasy i dobrze sobie radzicie z obsługą, bardzo grzecznie. Proszę tylko uzupełnić zimne napoje, jak minie szczyt. I lody, gorąco dzisiaj, więc schodzą te na patyku, orzeźwiające. Byłoby dobrze poprawić ekspozycję w zamrażarkach. Poza tym półki z czasopismami są trochę zakurzone. Proszę później wszystko wyjąć i je wyczyścić.
Nie mogłam przestać słuchać głosu sklepu. Forma, jaką chciał przybrać, rzeczy, których potrzebował – wszystkie te informacje napływały wprost do mojego umysłu. To nie ja mówiłam, tylko on. Głosiłam świętą wolę konbini.
– Oczywiście! – odpowiedziała ekspedientka, chłonąc moje słowa.
– Na drzwiach widać sporo śladów palców, więc proszę umyć szybę. Poza tym kupuje tutaj wiele kobiet, więc przydałoby się więcej rodzajów zupek błyskawicznych z makaronem sojowym. Proszę przekazać kierownikowi. I jeszcze jedno… – wyjaśniałam potrzeby konbini, gdy nagle usłyszałam czyjeś wołanie.
– Co ty wyprawiasz?!
Nie wiadomo kiedy Shiraha wyszedł z toalety i chwycił mnie za nadgarstek, krzycząc.
– Coś się stało, proszę pana? – zapytałam odruchowo.
– Nie rób sobie jaj! – wrzasnął i wyciągnął mnie na zewnątrz. – Co to za wygłupy?! – zapytał wściekle.
– Słyszę głos konbini – odpowiedziałam.
Patrzył na mnie z obrzydzeniem. Blada, cienka skóra pokrywająca jego twarz zmarszczyła się, jakby coś ją ściskało.
Ja jednak nie odpuszczałam.
– Ten głos rozbrzmiewa w mojej głowie. Urodziłam się, aby go słyszeć.
– O czym ty… Wyglądał na przerażonego. Mówiłam dalej.
– Wreszcie zrozumiałam. Jestem bardziej pracownicą konbini niż człowiekiem.
Mogę być dziwadłem, mogę nie mieć na jedzenie i umrzeć gdzieś pod murem, ale nie ucieknę od mojej prawdziwej natury. Każda komórka mojego ciała istnieje po to, aby pracować w konbini.
Shiraha próbował zaciągnąć mnie na rozmowę kwalifikacyjną.
– Odbiło ci. Świat nie zgodzi się na coś takiego. To wbrew zasadom wioski!
Będziesz żyła samotnie, prześladowana przez całą resztę. O wiele lepiej na tym wyjdziesz, pracując na moje utrzymanie. Ludziom ulży, zaakceptują to. W ten sposób wszyscy będą szczęśliwi.
– Nie pójdę z panem. Jestem innym stworzeniem. Pracownicą konbini. Nie mogę postępować wbrew instynktowi.
– Oni ci na to nie pozwolą!
Stałam z Shirahą twarzą w twarz, wyprostowana jak przy recytowaniu Przysięgi.
– Nie potrzebuję niczyjej zgody. Gdybym była człowiekiem, pana obecność może i byłaby przydatna, rodzina i znajomi pewnie by nas zaakceptowali. Ale dla mnie ekspedientki, przedstawicielki innego gatunku, jest pan zupełnie zbędny.
Rozmawiając z nim, marnowałam czas. Musiałam przygotować swoje ciało dla konbini. Musiałam je ulepszyć, aby poruszać się sprawniej i precyzyjniej, jeszcze szybciej uzupełniać napoje i zmywać podłogę, jeszcze lepiej wypełniać wolę konbini.
– Obrzydliwe. Ty nawet nie jesteś człowiekiem – wypluł z siebie Shiraha.
„Przecież o tym właśnie mówię” , pomyślałam. Wreszcie wyrwałam rękę z jego uścisku i przycisnęłam do piersi.
Drogocenna dłoń do wydawania reszty i pakowania fast foodów. Czułam na niej obrzydliwy, lepki pot Shirahy, a to afront wobec szanownych klientów; pragnęłam ją jak najszybciej umyć.
– Pożałujesz tego! Zobaczysz! – krzyknął wściekle i ruszył w kierunku stacji kolejowej.
Wyjęłam telefon z torebki. Najpierw należało poinformować firmę, w której miałam umówioną rozmowę, że nie mogę przyjść, bo przecież jestem ekspedientką.
Potem musiałam poszukać sobie nowego miejsca pracy.
Odruchowo spojrzałam na swoje odbicie w szybie sklepu, z którego przed chwilą wyszłam. „Moje ręce i nogi istnieją dla konbini” , uświadomiłam sobie, pierwszy raz w życiu czując, że istnienie stworzenia, które tam widzę, ma jakiś sens.
– Dzień dobry, witamy!
Przypomniałam sobie szybę, przez którą spoglądałam w szpitalu na mojego nowo narodzonego siostrzeńca. Zza witryny dobiegł wesoły głos podobny do mojego.
Czułam wyraźnie, jak wszystkie komórki ciała drżą mi pod skórą, reagując na muzykę rozbrzmiewającą po drugiej stronie.
Sayaka Murata
Tłumacz: Dariusz Latoś
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.