Kogut, Lis i ja byliśmy na wakacjach, kiedy w stolicy zmieniła się władza. Zebraliśmy się na naradę.
– Panowie – powiedziałem. – Dotychczasowa władza była taka sobie, ani dla nas dobra, ani zła. A teraz się zmieniła, czyli może być dla nas albo lepsza, albo gorsza. Więc zanim wrócimy do stolicy, trzeba się koniecznie dowiedzieć, jaka ona teraz jest.
– Ale żeby się dowiedzieć, trzeba najpierw wrócić – zauważył Lis.
– Zaś bezpiecznie wrócić można tylko wtedy, jeżeli teraz władza jest dla nas lepsza, a nie gorsza – podjął myśl Kogut.
– Czego się jednak nie dowiemy, jeżeli najpierw nie wrócimy – zakonkludowałem.
Zapanowało milczenie.
– A gdyby wrócił tylko jeden z nas i rozpoznał sytuację? Rozpoznawszy, mógłby zawiadomić pozostałych.
– Który z nas? – zapytał Kogut, dając tym samym do zrozumienia, że nie uważa się za ochotnika.
– Ten, kto ma lepsze kwalifikacje. Ktoś, kto jest chytry, przebiegły i zręczny.
Nasz wzrok padł na Lisa. Nasz, to znaczy Koguta i mój.
– Naprawdę uważacie, że ja się do tego nadaję? – próbował bronić się Lis. Obłudnie, jak to zwykle Lis. Bo wiadomo było, że jako Lis posiadał te wszystkie wymienione cechy, którymi powinien odznaczać się wywiadowca.
– Jesteś Lisem czy nie jesteś?
Lis opuścił głowę. Nie mógł przecież zaprzeczyć, że jest.
Następnego dnia, żegnając Lisa, po męsku panowaliśmy nad wzruszeniem.
– Poradzisz sobie – rzekł Kogut twardo i położył mu łapę na ramieniu. – Jesteś przecież najchytrzejszy ze wszystkich Lisów. Kto jak kto, ale ja się na Lisach znam i mogę poświadczyć.
– Tym bardziej jeżeli się okaże, że nie ma żadnego niebezpieczeństwa. A nuż przywitają cię z otwartymi ramionami?
– Właśnie. W każdym razie jednego możesz być pewien: my zachowamy o tobie jak najlepsze wspomnienia.
Lis odjechał. Przez pewien czas nie mieliśmy od niego żadnej wiadomości. Już zaczęliśmy się niepokoić, kiedy nadszedł telegram.
„Dla Lisów jest nieźle. Lis”.
Odetchnęliśmy z ulgą. Ulga byłaby jednak znacznie większa, gdyby telegram nie był aż tak zwięzły. O mnie i Kogucie nie było w telegramie ani słowa. Prawdę mówiąc, już po pierwszym oddechu przestaliśmy odczuwać ulgę.
– Dla Lisów... – zadumał się Kogut posępnie. – To dobrze, że dla Lisów. Ale co z Kogutami?
– Może dla Kogutów także?
– Może, ale nie na pewno. W tym telegramie o mnie ani słowa.
– Ani o mnie.
– Głupi jest ten Lis! – zdenerwował się Kogut i podarł telegram.
Czekaliśmy na następną wiadomość. Nadeszła po pewnym czasie.
„Koguty mile widziane. Lis”.
Tym razem Kogut odetchnął z ulgą i nadal już tak oddychał. Poweselał i nabrał o Lisie lepszego mniemania.
– Rozumiem, dlaczego przedtem nic o mnie nie wspomniał. Bo co do mnie nie miał jeszcze pewności, a teraz ma. Mądry jest ten Lis i dobry kolega.
– Ale o mnie dlaczego dalej nie pisze?
– Nie pisze, bo co do ciebie jeszcze nie wie na pewno. Więc ty musisz poczekać, ale ja już jadę.
Radziłem mu, żeby się tak nie spieszył, bo głupio mi było zostawać samemu. Ale on nie chciał przyjąć mojej rady.
– Jak mile widziane, to mile widziane. Spójrz, tu jest napisane wyraźnie. A nawet z tego wynika, że dla Kogutów widoki na przyszłość są jeszcze lepsze niż dla Lisów. „Mile widziane”, rozumiesz? To oznacza sympatię.
– A jeżeli telegram jest sfałszowany?
– Niemożliwe. „Koguty mile widziane”, tego się nie da sfałszować.
Przy pożegnaniu Kogut wyraził nadzieję, że wkrótce podążę jego śladem i wszyscy trzej odnajdziemy się w stolicy. To ładnie z jego strony, że jednak o mnie pomyślał, mimo że tak był zajęty myślami o czekającej go karierze, radośnie podniecony i niecierpliwy. Jak to Kogut.
Teraz już w samotności oczekiwałem na trzeci telegram. Codziennie chodziłem na pocztę i pytałem, czy nadszedł. Pewnego dnia, jak zwykle, wszedłem do urzędu pocztowego i zauważyłem, że na ścianie wisi portret, którego przedtem tam nie było. Portret przedstawiał dorodnego mężczyznę w kolorach naturalnych.
– Kto to jest? – zapytałem urzędnika, wskazując na portret ponad jego głową. Urzędnik obejrzał się, po czym powstał i stojąc na baczność, odpowiedział głosem urzędowym:
– To nasz nowy, najukochańszy władca.
Po czym usiadł i dodał, prywatnie już:
– Dzisiaj rano przysłali.
Wpatrywałem się w portret. Przywódca był w paradnym uniformie. Na głowie miał czako ozdobione pióropuszem z kogucich piór, a przy boku szablę ozdobioną lisim ogonem.
– Owszem, jest coś dla pana – mówił dalej urzędnik i wręczył mi telegram.
Podziękowałem i wyszedłem. Dopiero na ulicy rozpieczętowałem i przeczytałem:
„Tobie też będzie dobrze. Przyjeżdżaj natychmiast. Kogut i Lis”.
Ukrywam się jednak do tej pory. Bo nie wiem, mam czy nie mam czegoś takiego, co by nasz nowy, najukochańszy przywódca mógł sobie gdzieś wetknąć czy przywiesić?
Sławomir Mrożek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.