czwartek, 29 sierpnia 2024

Skiwski i Jürgen Rausch

 

Ostatnim, a zarazem najmocniej ciążącym na biografii Skiwskiego i najsilniej oddziałującym na ocenę jego postawy epizodem, było współredagowanie – od kwietnia 1944 do stycznia 1945 roku – ukazującego się legalnie, za pozwoleniem (i niewątpliwie z aprobatą) władz okupacyjnych, dwutygodnika politycznego „Przełom” (choć faktycznie wychodził w Krakowie, to podawano fikcyjne miejsca wydania: Racławice, Wieliczkę, Warszawę22).

Pismo tworzone było głównie przez dwie osoby: Feliksa Burdeckiego i Jana Emila Skiwskiego; później dołączył do nich Jerzy de Nisau [Urbanowski 2003: 81]. W ocenie Mackiewicza:

„Przełom” było to drobne pisemko, jedyne w kraju, poza pro-pagandowymi urzędówkami niemieckimi w języku polskim, stojące na gruncie „nowego ładu Hitlera”. Miało być wyrazem szczerej wypowiedzi, dlatego artykuły w nim podpisywano pełnym imieniem i nazwiskiem. W rezultacie stoczyło się od razu do tuby propagandowej, ściśniętej cenzurą odpowiedniej „Stelle”… hitlerowskiego czynownictwa Generalnej Guberni, co w systemie totalitarnego szaleństwa nie było trudne do przewidzenia. [Mackiewicz 1993: 115]

Pojawienie się „Przełomu” związane było z realizacją wspomnianej akcji „Berta”. W kontekście niemieckiej polskojęzycznej prasy gadzinowej okresu II wojny światowej badacz tej problema-tyki umieszczał ten „ultrakolaborancki” tytuł pośród gazetek pozorujących istnienie niezależnej polskiej opinii publicznej, opowiadającej się za współdziałaniem z Niemcami, jako jedynym gwarantem biologicznego przetrwania narodu śmiertelnie zagrożonego przez ZSRR, a zdradzonego przez posłusznych Stalinowi Anglo-Amerykanów. W celu zdobycia zaufania czytelników pisemka te stylizowały się na co najmniej pół-legalne i podlegające także represjom niemieckim np. w postaci konfiskat numerów u kolporterów. [Woźniakowski 2005: 122]

Skiwski otwarcie, w tekstach podpisywanych własnym imieniem i nazwiskiem, zajął stanowisko proniemieckie, udzielając poparcia III Rzeszy i starając się przekonać polską opinię do propagowanych przez siebie i współpracowników „Przełomu” poglądów. W publicystyce drukowanej na łamach tego czasopisma23 postulował współdziałanie Polaków z Niemcami w związku z zagrożeniem ze strony wkraczającej Armii Czerwonej. System sowiecki Skiwski słusznie oceniał jako śmiertelne zagrożenie dla Europy, jej cywilizacyjnych zdobyczy i kulturowych podstaw, a zarazem – zdecydowanie nietrafnie – upatrywał ratunku w III Rzeszy, usiłującej wówczas zawłaszczyć dziedzictwo europejskie w ramach programu tzw. nowego porządku czy nowego ładu (Neue Ordnung)24. Jednocześnie występował z krytyką polityki koalicji antyhitlerowskiej, polskich władz w Londynie i państwa podziemnego w okupowanym kraju. Ten szczególny filogermanizm, odnoszony do hitlerowskich Niemiec, był jednym z nielicznych aktów kolaboracji ideowej, zdecydowanie odrzucanej i powszechnie potępianej przez społeczeństwo polskie. Przyjmując taką postawę, Skiwski jawnie wspierał hitlerowską – rzekomo proeuropejską – propagandę. Kisielewski jednoznacznie oceniał takie stanowisko: „Skiwski był niewątpliwie (obojętne czy z przekonania, czy nie) hitlerofilem, który oddał swoje pióro na usługi propagandy niemieckiej” [Jankowski, Kotarba 2003: 171]. W owym czasie, w obliczu nieuchronnej klęski Niemiec, był to gest desperacki, wyraz nie tyle nonkonformizmu, ile propagowania wątpliwych racji, jeśli nie politycznego zagubienia. Dla Czesława Miłosza

Skiwski w okresie okupacji był rzadkim w Polsce okazem faszysty pur sang, który uważał, że ratunek cywilizacji leży w zwycięstwie Niemiec. Wykazał przy tym wiele stanowczości, hartu i charakteru, gdyż przeciwko sobie miał całą opinię Polski. [Jankowski, Kotarba 2003: 219]

Dodać do tego trzeba, że wydawanie „Przełomu” nie przynosiło Skiwskiemu profitów, zatem nie było motywowane względami finansowymi czy materialnymi. Podczas okupacji Skiwski żył biednie, nawet na skraju ubóstwa; przejściowo trudnił się handlem. Podczas prokuratorskiego dochodzenia Stella Olgierd wspominała, że „w czasie okupacji podejrzany Skiwski utrzymywał się z handlu wędlinami” [Jankowski, Kotarba 2003: 215]. Natomiast Jarosław Iwaszkiewicz zeznawał: „Podczas okupacji nie stykałem się z nim [Skiwskim], ale wiedziałem, że był w bardzo ciężkiej sytuacji materialnej” [Jankowski, Kotarba 2003: 211]. Czesław Miłosz uzupełniał:

Był śmiertelnie chudy i wynędzniały, głodował przez cały okres okupacji. W ogóle można o nim powiedzieć, że to, co robił, nie wynikało z pobudek materialnych. Był człowiekiem idei i pasji intelektualnej – dzięki temu niektóre koła intelektualne utrzymywały z nim kontakt, starając się nie odtrącać go całkowicie i ratować przed zabrnięciem w kolaborację zupełną, co jednak później nastąpiło. [Jankowski, Kotarba 2003: 219]

W tym kontekście warto jeszcze zacytować wypowiedź Jana Wiktora, który mówił o Skiwskim:

Wiem, że w okresie okupacji handlował wódką i słoniną, aby żyć. Rozmawiałem z nim po powstaniu, spotkałem go przypadkowo na ulicy, poruszaliśmy wiele zagadnień, zbijałem jego poglądy. Odniosłem wrażenie, że też chciał służyć Polsce według swego przekonania, nie patrząc, że ta służba jest błędna, a nawet obłędna i zła. Sądzę, że nie był człowiekiem przekupnym. Rzuciłem w czasie rozmowy wzmiankę: „mówią, że panu płacą”. „Tak”, odpowiedział, „Naród płaci mi kulą, dlatego muszę zmienić mieszkanie”. To był typowy warchoł w rodzaju Orzechowskiego czy Sicińskiego. [Jankowski, Kotarba 2003: 185]

Warto pamiętać, że już wcześniej pod adresem Skiwskiego były kierowane ostrzeżenia ze strony podziemia niepodległościowego. W związku z tym wydawanie „Przełomu” i jawne drukowanie w nim własnych tekstów przez autora Na przełaj obarczone było dużym ryzykiem; groźba wyroku zmuszała Skiwskiego do wzmożonej ostrożności. Ukazanie się nowego czasopisma, wydawanego od kwietnia 1944 roku, szybko odnotowała podziemna prasa:

[…] zdumiewające jest, że w piątym roku wojny, niezłom-nie toczonej przez cały naród polski, znaleźli się szubrawcy i zdrajcy, którzy poszli na służbę okupanta i wzięli udział w tym wydawnictwie. Pod artykułami podpisani są: Feliks Burdecki, osławiony „redaktor” pism szkolnych i wydawca podręczników, hitlerowski sługus, oraz literat Jan Emil Skiwski […]. Jeśli podpisy te nie są nowym niemieckim nadużyciem – świadczy nie tylko o nikczemności tych ludzi; ale jacyż głupcy! sami wypisali sobie bilet – na latarnię! [Bilet – na latarnię 1944: 1]

Cytowany już Józef Mackiewicz, który zresztą spotkał się w Krakowie z Burdeckim i Skiwskim25, redaktorów i współpracowników pisma sytuował w „subpodziemiu”, „głębszym podziemiu”  [Mackiewicz 1993: 115], funkcjonującym na specjalnych zasadach w okupowanym i stawiającym opór kraju:

„Przełom” nie zamieszczał adresu ani redakcji, ani administracji, zadowalając się numerem skrzynki pocztowej. Redaktorzy tego pisma, które miało „przełamać” opinię polską, zmuszeni byli, wobec stanowiska tej opinii, przenieść swe osobiste życie w najgłębsze podziemia. Nie wiem, do ilu osób w Polsce mogło się ograniczyć koło ich bliższych znajomych. Zapewne zerwali z wszystkimi. Posługiwali się fałszywymi nazwiskami. Nikt w kraju nie wiedział, gdzie mieszkają, gdzie bywają, gdzie jadają. Wiedziało o tym zapewne Gestapo, ale była to marna ochrona. Zagubieni w morzu współrodaków, pilnować się musieli już nie przed agentami czy obławą, ale przed każdym dosłownie cieniem na chodniku… Płynęły miesiące. Oni zaś nie mogli się już ani zatrzymać, ani wysiąść, ani zawrócić. [Mackiewicz 1993: 116]

Warto przy tym zaznaczyć, że relację Mackiewicza częściowo zakwestionował sam Skiwski, który w liście do Stanisława Cata--Mackiewicza z czerwca 1955 roku prostował:

Pan Józef Mackiewicz doskonale wiedział, że nie tylko nie ukrywałem się, ale że spotykałem się z różnymi osobami, znanymi również panu J. Mackiewiczowi, a już rozmowa z Bocheńskim odbyta w kawiarni na tematy polityczne w duchu jak najbardziej sprzecznym z poglądami „obowiązującymi” świadczy, że byłem daleki od ukrywania się.

W ciągu tych dwóch czy trzech dni mojego pobytu w Krakowie, w którym to czasie spotkałem się kilka razy z Panem J. Mackiewiczem, rozmawiałem z szeregiem osób, wśród których byli ludzie z RGO [Rady Głównej Opiekuńczej], kilku literatów (bynajmniej nie przyjaciół politycznych), wreszcie paru zwykłych śmiertelników. [Urbanowski, oprac. 2002: 52]

Uzupełnić trzeba, że redaktorzy „Przełomu” zasilali swymi tekstami jedno z czasopism kierowanych do polskich robotników przymusowych na terenie Rzeszy, publikowane pod koniec wojny (od listopada 1944 do marca 1945 roku) – „Wiadomości Polskie”. Jak pisał badacz polskiego piśmiennictwa lat II wojny światowej, tygodnik ten był wspomagany czynnie piórami najskrajniejszych kolaborantów Feliksa Burdeckiego i Jana Emila Skiwskiego (prawdo-podobnie także co najmniej współredagujących pismo) […]. Dział polityczny „Wiadomości Polskich” powtarzał koncepcje „Przełomu” i innych „neogadzinówek” z Generalnego Gubernatorstwa, tzn. upatrywał w zwycięstwie Niemiec jedyną nadzieję przeżycia dla Polaków, zagrożonych – jak twierdzono – w swej fizycznej egzystencji w przypadku wojennych sukcesów ZSRR, Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych. Zdaniem „Wiadomości” wstrząs klęski powstania warszawskiego winien uświadomić wszystkim cyniczną grę aliantów i skłonić naród do gruntownego przewartościowania dotychczasowych postaw oraz przyjęcia stanowczej opcji proniemieckiej. [Woźniakowski 2005: 135]

Wkroczenie armii sowieckiej na teren Generalnego Gubernatorstwa zakończyło ostatni epizod okupacyjny z udziałem Skiwskiego, który w obliczu zagrożenia ewakuował się wraz z wycofującymi się z Krakowa Niemcami. Dalsze losy literata układały się już na obczyźnie. Zawiłe wojenne i powojenne szlaki wiodły go – po ucieczce z Krakowa w styczniu 1945 roku, tuż przed wkroczeniem do miasta Armii Czerwonej – przez Niemcy (Neuhaus koło Monachium), Austrię (obóz dla dipisów w Kufstein), powtórnie Niemcy (obóz w Wildflecken, krótki pobyt w Ratyzbonie) via austriacki Innsbruck do Włoch. Z Ankony, gdzie zgłosił się do stacjonującego tam II Korpusu Polskiego, został – jako podejrzany o współpracę z okupantem w kraju – przekazany w ręce aliantów, prawdopodobnie w celu zbadania jego przypadku, a następnie – zapewne w listopadzie 1946 roku26 – osadzony w obozie w Rimini, przeznaczonym głównie dla niemieckich jeńców wojennych i kolaborantów III Rzeszy. Po wojnie nie powrócił już nigdy do Polski i – począwszy od czerwca 1946 roku27 – ukrywał się pod zmienionymi personaliami, używając nazwiska Jan Rogalski.

Droga powrotna do kraju była dla niego w zasadzie odcięta. Tuż po zakończeniu wojny prokurator Jerzy Sawicki, w Ministerstwie Sprawiedliwości pełniący funkcję zwierzchnika nadzoru prokuratorskiego nad sądownictwem specjalnym, polecił 21 czerwca 1945 roku wszcząć dochodzenie przeciwko Goetlowi i Skiwskiemu. Kolejnym krokiem było wydanie 25 czerwca 1945 roku przez prokuratora Specjalnego Sądu Karnego w Krakowie, doktora Romana Martiniego, zarządzenia o aresztowaniu podejrzanych, a następnie, 10 lipca 1945 roku, podpisanie przezeń listu gończego28. Wkrótce w krakowskim „Dzienniku Polskim” (1945, nr 158 z 15 lipca) zamieszczone zostały listy gończe za literatami Goetlem i Skiwskim oraz lekarzem Marianem Wodzińskim, starszym asystentem Państwowego Instytutu Medycyny Sądowej i Kryminalistyki w Krakowie. Były one elementem represji komunistycznych władz oraz szerzej zakrojonych działań skierowanych przez organa ścigania przede wszystkim przeciwko polskim uczestnikom zorganizowanej przez Niemców delegacji do Katynia.

2.
Jan Emil Skiwski (występujący już wtedy pod przybranym nazwiskiem) został umieszczony w Prisoners of War Camp w Rimini, gdzie doświadczył nadzwyczaj srogiej, właściwie niespotykanej we Włoszech zimy. Wtedy zetknął się z Jürgenem Rauschem (1910– 1995), nieco zapomnianym dziś (choć chyba nigdy niecieszącym się szczególną popularnością) niemieckim literatem, filozofem i pedagogiem, który podczas wojny służył w Wehrmachcie na terenie Włoch, prawdopodobnie w wywiadzie wojskowym. Wcześniej, w latach studenckich, zdobył rozległe wykształcenie humanistyczne (studiował filozofię, filologię germańską, historię), co znalazło odbicie w jego dość bogatym dorobku pisarskim obejmującym pozycje zarówno naukowe, jak i literackie (proza narracyjna, liryka, diarystyka, eseistyka). Już przed wojną, po obronie doktoratu (wydany pt. Zum Problem des Primats. Studie zum Charakter der Sit t lichkeit und ihrer Stellung im Wertreich [Problem prymatu. Studium o charakterze moralności i jej pozycji w systemie wartości], Berlin 1934), rozpoczął działalność naukową w dziedzinie filozofii na uniwersytecie w Jenie, kontynuowaną później, od 1962 roku, w Pädagogische Hochschule (Wyższa Szkoła Pedagogiczna) w Bonn (w 1964 roku został rektorem tejże uczelni). Po wojennej przerwie, przedłużonej służbą w wojsku i prawie dwuletnim pobytem w niewoli, osiadł w Monachium jako wolny literat, współpracujący także z radiem.

Oprócz prac stricte naukowych na uwagę zasługują eseje Rauscha (m.in. Europa im Zeitalter der unbewältigten Technik [Europa w wieku nieopanowanej techniki], Bremen 1956; Der Mensch als Märtyrer und Monstrum [Człowiek jako męczennik i potwór], Stuttgart 1957; Die Sünde wider die Zeit [Grzech przeciwko czasowi], Heidelberg 1957), sytuujące się na pograniczu dzieł dyskursywnych i beletrystyki. To w nich pisarz – z pozycji konserwatywnych – stawiał krytyczne diagnozy współczesności, wpisując się w nurt filozoficzno-kulturowej refleksji, rozwijanej choćby przez Martina Heideggera i Ernsta Jüngera (notabene temu ostatniemu poświęcił interesujące studium Ernst Jüngers Optik [Optyka Ernsta Jüngera], Stut t gart 1951). Jedną z jego myśli w tym kontekście był pogląd, iż nie stworzono ani nie wynaleziono dotychczas takiej formy społeczno-politycznej, która odpowiadałaby warunkom i potrzebom zdominowanej przez technikę cywilizacji. W następnych dekadach Rausch skupił się na twórczości literackiej – pisał kolejne tomy wierszy, prozy, esejów, jednak nie wszystkie utwory doczekały się publikacji29. W Polsce twórca ten pozostaje właściwie nieznany.

Szczególną pozycję w dorobku Rauscha zajmuje jego dziennik, prowadzony od końca II wojny światowej (obejmuje zapiski od ucieczki z Wenecji w kwietniu 1945 roku przez ukrywanie się w górach Tyrolu, następnie aresztowanie, zamknięcie w obozie aż do powrotu z niewoli w kwietniu 1947 roku), będący tyleż zapisem indywidualnego losu, ileż przenikliwą refleksją nad duchową kondycją Europejczyka po wojennej katastrofie. W dzienniku dostrzegalny jest bowiem nieprzeciętny zmysł obserwacji autora, a zawarte w notatkach oceny odznaczają się niezwykłą trafnością. Dzieło zostało wydane kilka lat później, w 1953 roku, pt. In einer Stunde wie dieser [W godzinie jak ta]30. Właśnie na kartach tej książki natrafić można na ślady niecodziennego spotkania – niemieckiego jeńca wojennego z polskim uciekinierem. Zetknęli się wówczas ze sobą na płaszczyźnie prywatnej (uznać niech będzie wolno, że w wymiarze „ludzkim, arcyludzkim”), dwaj niepośledni intelektualiści, a zarazem ludzie pióra – oczytani, o rozległych zainteresowaniach, bogatej wiedzy i szczególnych zdolnościach literackich. Polak i Niemiec, będący w różnym wieku (należeli do innych pokoleń), mający rozmaite – życiowe, zawodowe, kulturowe i intelektualne – doświadczenia; obaj znaleźli się w podobnej sytuacji – wojennych rozbitków. Warto zatem odwołać się do tych fragmentów, które uzupełniają wiedzę o ich życiu, zwłaszcza o obozowym epizodzie Skiwskiego.

Dodać trzeba, że w obozie w Rimini przebywał również Jan Maleszewski, kuzyn Skiwskiego (matka Jana Emila, Zofia Skiwska, była de domo Maleszewska), przed wojną dziennikarz tygodnika „As”, należącego do prasowego koncernu krakowskiego „Ilustrowanego Kuriera Codziennego”. W czasie okupacji hitlerowskiej Maleszewski podjął współpracę z Niemcami – wszedł do redakcji wydawanego w Krakowie „Ilustrowanego Kuriera Polskiego”, a później, w 1944 roku, znalazł się w wąskim zespole pracowników przygotowujących audycje w języku polskim emitowane w niemieckiej radiostacji „Wanda” [Wolsza 2015: 158], nadającej we Włoszech i kierującej defetystyczny przekaz do żołnierzy II Korpusu Polskiego.

Rausch tak opisał ów oversea camp tuż po swoim przybyciu do Rimini pod koniec maja 1946 roku: „Obóz jest wielki. Bytuje w nim na pewno 10 000 ludzi. My zostaliśmy umieszczeni w obozie specjalnym [Sondercamp]” [Rausch 1953: 345]31. W paru fragmentach dziennika znalazło odbicie niespodziewane polsko-niemieckie spotkanie. 5 listopada 1946 roku Rausch notował:

Chaotyczne dni. Dzisiaj znów zaczęło padać. Ciężkie ulewy. Musieliśmy zamknąć namiot i siedzieć po ciemku. Wieczorem nad morzem burze. W przeczuciu bliskiego zwolnienia na nic nie mogę się zdecydować. […] Zmiany i nowi ludzie. Podpułkownik Grundmann, kapitan Friedemann, hrabia Maleszewski (Polak). [Rausch 1953: 401]

W długim zapisie z 8 grudnia 1946 roku natrafić można na następujący passus: „«Dzień dobry, panowie!» mówi hrabia Maleszewski, a w jego głosie słychać całą nędzę świata” [Rausch 1953:404]. Pod datą 19 grudnia 1946 roku mowa z kolei o warunkach panujących w obozie, a także o okolicznościowej gazetce przygotowywanej przez samych osadzonych na nadchodzące święta Bożego Narodzenia:

Minus 12 stopni Celsjusza, najniższa dotąd zanotowana temperatura. Nie mamy żadnego pomieszczenia, w którym moglibyśmy się ogrzać. Nikt nie wie, gdzie można by wysuszyć wyprane rzeczy. Jeśli panuje bezwietrzny mróz, da się jeszcze wytrzymać. Jeśli jednak rozpęta się zawieja, nic nie pomoże nawet o parę stopni wyższa temperatura. Ziąb przenika do szpiku kości. […] Teraz panuje cisza. Słychać pióra piszące na papierze. Od czasu do czasu ktoś zaciera ręce, chucha w nie i wyciera sobie kapiący nos. Maleszewski pisze opowiadanie do świątecznej gazetki, którą redaguję. [Rausch 1953: 410–411]

W wigilijnym zapisie z 24 grudnia 1946 roku po raz pierwszy pojawił się Rogalski:

Dzień zaczął się promiennym blaskiem słońca. Cudowna jasność! Od jak dawna nie widzieliśmy szczeliny w chmurach ni horyzontu! […] Jagwitz i Grundmann dostali duże paczki żywnościowe od swoich spadochroniarzy z obozu ogólnego. Tak więc mieliśmy wszystko, co tylko można było sobie zażyczyć, więc zaprosiliśmy pana Rogalskiego, Polaka, z którym zapoznał nas Maleszewski, na wieczerzę. […] Jako że w naszym namiocie wszystkim się dzielimy, mieliśmy sutą wieczerzę.

[…] Starszy pan Rogalski odżył, a i Maleszewski mniej narzekał. Z tyłu za nim, pogrążone w ciemności, stoją trzy drewniane skrzynie, pozostałości jego dobytku, wypełnione starymi dokumentami, materiałami heraldycznymi, pieczęciami, fotografiami zamków, jeźdźców na koniach, parków oraz jego zmarłej żony. Te skrzynie, z których sam nie uniesie nawet jednej, chce zabrać do Francji. Rogalski w ogóle nie ma nic. Jednak nie mówi o swoich stratach, pomimo że starsi znoszą katastrofy trudniej niż my. Jest opanowany – właściwość, którą wysoko cenię. I to tym bardziej, kiedy znać, że w gruncie rzeczy ma on namiętną, wojowniczą naturę. Jego spokój wzmaga wrażenie siły i budzi zaufanie. [Rausch 1953: 413]

Warto w tym miejscu dostrzec, że zauważona przez diarystę cecha (opanowanie) zdaje się trafnie oddawać stan ducha Skiwskiego/Rogalskiego podczas pobytu w obozie. Potwierdza to inne dostępne świadectwo, jakim jest list autora Na przełaj z 22 listopada 1946 roku do towarzyszki życia, Genowefy Okonek, która wówczas znalazła się wraz z synami w obozie dla dipisów w Bagnoli koło Neapolu. Wówczas pisał do niej m.in.:

Mieszkamy w ośmiu. Jestem jedynym Polakiem, poza tym Niemcy i jeden Rosjanin z Rumunii. Warunki obozowe, jedzenie ujdzie. Niczego nie oczekuję i o nic się nie pytam. Jestem spokojny. Myślę o was i oczekuję chwili, kiedy znowu Was będę mógł zobaczyć. [cyt. za: Urbanowski 2003: 105]

Świąteczny zapis z 25 grudnia 1946 roku również zawiera passus o rozmowie ze Skiwskim/Rogalskim:

Pod wieczór spacer z panem Rogalskim. Niebo znów się zachmurzyło. Tematy: chrześcijaństwo, stosunki polsko-niemieckie i moja przyszłość, którą on interesuje się po ojcowsku. Czytanie w wąskim kręgu Aufzeichnungen eines schlechten Menschen [Zapiski niegodziwca]. Po zmroku zebraliśmy się w wielkim, ponurym i zupełnie pustym namiocie-kaplicy, ustawiliśmy świeczkę na kanistrze po benzynie i opatuleni w koce usiedliśmy wokół światła. Nikt nam nie przeszkadzał. Namiot lekko łopotał na wietrze. W oddali szumiało morze. Kiedy chciałem zakończyć, poproszono mnie, bym kontynuował. Tak więc czytałem, aż wypaliła się świeczka. Gdy wychodziliśmy z namiotu, prószył śnieg. Listy od matki i Inge. Dobry dzień! Bez uczucia czczości w sercu i w żołądku. [Rausch 1953: 414]

W ostatni dzień roku (31 grudnia 1946 roku) Rausch krótko relacjonował temat jednej z kolejnych rozmów:

Odwiedziny. […] Rogalski, z którym przeprowadziłem długą rozmowę o Joginie i komisarzu Koestlera. Unię personalną świętego i rewolucjonisty uważam za niemożliwą. To postaci, które się wykluczają. Jednak nie przeczę, że mimowolne skutki uboczne świątobliwego życia mogą rewolucjonizować w wymiarze politycznym. Lecz jakże często nieporozumienie wspomaga ducha władzy! [Rausch 1953: 416]

Jak wolno sądzić na podstawie przytaczanych – raczej dość oszczędnych – notatek, zawiązał się między Skiwskim a Rauschem rodzaj intelektualnego braterstwa, najwyraźniej bardzo oczekiwanego w ich niepewnej sytuacji i trudnych warunkach obozowych. Kolejny zapis z 9 stycznia 1947 roku przekonuje o znaczeniu prowadzonych z Rogalskim rozmów:

Codziennie rozmowy z Rogalskim. Wiele [z nich] należałoby utrwalić. Ale przychodzi mi z trudem przypominanie sobie przebiegu rozmów albo czuję się zbyt zmęczony, aby jeszcze pisać. Rogalski zapoznał mnie z profesorem Petrowiczem [Petrowitsch], starym, głęboko religijnym człowiekiem, z ktrrym niedawno alianci źle się obeszli w więzieniu w Rzymie. Zawieziono go tam na przesłuchanie. Wrócił postarzały o lata i leży teraz w izbie chorych. [Rausch 1953: 420]

Jest to zarazem ostatni zapis w dzienniku, w którym pojawia się nazwisko „Rogalski”. 20 stycznia 1947 roku Rausch opuścił obóz w Rimini i został przewieziony do Niemiec. Niewiele dni potem – prawdopodobnie pod koniec stycznia– Skiwski został przeniesiony do innego obozu, co odczytywał jako „oznakę zwolnienia” [cyt. za: Urbanowski 2003: 107]. Sprawa zwolnienia odwlekała się jednak. W liście z 29 marca 1947 roku opisywał swoją sytuację:

Sprawa moja przedstawia się w ten sposób. Władze angielskie orzekły, że nie mają do mnie żadnych pretensji i nie mają nic prze-ciw temu, abym powrócił do obozu cywilnego otwartego. Czyli zgadzają się na mój przyjazd do Bagnoli. Takie jest orzeczenie głównej kwatery brytyjskiej w Padwie. Cała moja sprawa była nieporozumieniem, które się ostatecznie wyjaśniło. Zostało mi to zakomunikowane oficjalnie przez majora angielskiego. Teraz chodzi o to, abym był zwolniony z obozu. Na to potrzebna jest zgoda głównej komisji zarządzającej wszystkimi obozami cywilnymi otwartymi. Jeśli ona orzeknie, że mogę wyjechać, w takim razie zaraz mnie puszczą. [cyt. za: Urbanowski 2003: 108]

Ostatecznie Skiwski wyszedł na wolność latem 1947 roku. Zastanawiał się nad wyborem kraju do osiedlenia się; po paru nieudanych próbach możliwość tę uzyskał w Wenezueli, dokąd na początku 1948 roku wyjechał wraz z rodziną. Jak układały się dalsze kontakty między towarzyszami niewoli – brak dokładniejszych informacji źródłowych. O tym, że wymiana myśli między dwoma intelektualistami miała jednak kontynuację, upewnia egzemplarz dzieła Nachtwanderung [Nocna wędrówka] Rauscha, który pozostał w domowej biblioteczce autora Na przełaj. Jak można się zorientować, książka została wysłana na prośbę autora przez wydawcę, Deutsche Verlags-Anstalt36, do Wenezueli. Należy przyjąć, że po zwolnieniu z obozu obaj twórcy pozostawali w kontakcie korespondencyjnym. W zachowanym liście do Melchiora Wańkowicza wysłanym z Caracas, datowanym na 28 stycznia 1956 roku (czyli ostatni rok życia nadawcy) Skiwski wspomniał mimochodem o niedawnym otrzymaniu listu oraz artykułu swego – jak go określił – przyjaciela, doktora Rauscha, dodając w nawiasie znacząco:„[…] który czasu mojej niedoli obozowej był mi bratem” [Urba-nowski, oprac. 1997: 78].

Poza tą jedną, notabene nadzwyczaj serdeczną wzmianką, nie znamy innych przekazów autora Człowieka wśród potworów na temat tej osobistej przyjaźni polsko-niemieckiej, zawartej w cieniu wojny, po klęsce… (Należy przy tym mieć na uwadze, że powojenne archiwum Skiwskiego nie zachowało się w całości; niewykluczone, że niektóre dokumenty lub listy przepadły bądź uległy zniszczeniu).

. . .
Po wojnie Skiwski zmienił tożsamość i do śmierci żył pod przy-branym nazwiskiem; pracował w Biblioteca National w Caracas. Prawdopodobnie – przynajmniej dla większości – pozostawał nierozpoznany w środowisku, w którym obracał się na obczyźnie. W kraju osiedlenia redagował gazetkę „Polak w Wenezueli”. Żył więc na emigracji w intelektualnym osamotnieniu, niejako w ukryciu i na uboczu, z dala od głównych centrów polskiego wychodźstwa niepodległościowego. Do dziś zresztą sprzeciw wywołują próby klasyfikowania go jako „pełnoprawnego członka emigracyjnej społeczności” [Lewandowski 2006: 409]37.

W tym czasie Skiwski rozstał się z krytyką literacką; zajmował się za to publicystyką polityczną oraz literaturą (pisał głównie opowiadania, ale jest też autorem refleksyjno-aforystycznego notatnika pt. Z „Pamiętnika literackiego” oraz niewydanego do dziś dramatu Droga mleczna). Bez większych nadziei i specjalnego zaangażowania sondował na emigracji możliwość druku swoich prac, jednak szanse na ich opublikowanie miał nikłe. Jeszcze przed opuszczeniem Europy autor Na przełaj nawiązał kontakt z redaktorem nowo powstałego miesięcznika „Kultura”. Jerzy Giedroyc właściwie jako jedyny okazywał mu – do czasu – zrozumienie i życzliwość; zamieścił parę jego, ogłoszonych pod pseudonimami, tekstów. W tym czasie w kraju odbył się proces (7–13 czerwca 1949 roku przed Sądem Okręgowym w Krakowie) współpracowników legalnej prasy Generalnego Gubernatorstwa. W jego wyniku Skiwski został zaocznie skazany na dożywotnie więzienie i utratę praw publicznych. Ten wyrok pogrążył go na kilka dekad w niepamięci. (...)

Krzysztof Polechoński

Fragment:

Między nonkonformizmem a kolaboracją.
Kontakty polsko-niemieckie w biografii Jana Emila Skiwskiego

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.