środa, 14 sierpnia 2024

O tłumaczeniu Jerofiejewa

 

Rafał Zięba  MOSKWA – PIETUSZKI JAKO WYZWANIE INTELEKTUALNE, CZYLI RZECZ O INTENCJACH TŁUMACZA  

Pomysł dokonania kolejnego przekładu Moskwy-Pietuszek Wieniedikta Jerofiejewa może wydać się komuś nieco dziwny. Wiadomo wszak, że pozycja ta ma już trzy przekłady na język polski. Najstarszy, Szymona Szechtera i Niny Karsov, ukazał się jeszcze w drugim obiegu.

Powszechnie znany i wielokrotnie wznawiany jest przekład Andrzeja Drawicza, i to z nim właśnie kojarzone jest u nas dzieło Wieniedikta Jerofiejewa. Trzeci, najmniej znany, to przekład Barbary Dohnalik, który – jak mi się wydaje – wydany został tylko raz, w 1991 r. Postanowiłem podjąć się ponownego przekładu z przekonania o tym, iż Moskwa-Pietuszki to dzieło (poemat prozą, jak określał go sam autor) niezwykłej wagi. W Rosji pozycja ta jest przedmiotem nieustającej debaty literaturoznawców.

Według mojego rozeznania, główna oś sporu przebiega pomiędzy dwoma stronnictwami.
Obydwa odnoszą się do rozmiarów oraz charakteru intertekstualnych odniesień zawartych w dziele Jerofiejewa. Jedno z nich opowiada się za tezą Jurija Lewina, który w swoich, wydanych w Grazu w 1996 roku, komentarzach od Moskwy-Pietuszek pisał: „Możemy tu przede wszystkim wyodrębnić dwa bieguny: 1) Biblię (szczególnie – poza Nowym Testamentem – Pieśń nad Pieśniami oraz Księgę Psalmów);

2) propagandową radiowo-telewizyjną publicystykę z całym jej bagażem agitacyjnych truizmów, do których można dołączyć zestaw szkolnych wypisów z języka rosyjskiego mających na celu zapoznać uczniów z autorami okresu realizmu, ale przede wszystkim włączyć dorobek twórców rosyjskiej klasyki do arsenału sowieckiej propagandy.

Pomiędzy tymi biegunami znajdują się takie obszary odniesień jak: poezja rosyjska od Tiutszewa do Pasternaka i Mandelsztama, literatura doby sentymentalizmu – przede wszystkim Podróż sentymentalna A. Sterna oraz Podróż z Petersburga do Moskwy Radiszczewa, a także rosyjska proza XIX w. – Gogol, Turgieniew, Dostojewski i inni”.

Drugą grupę stanowią zwolennicy tezy, iż Moskwa-Pietuszki, sztandarowe dzieło rosyjskiego postmodernizmu, to dzieło przede wszystkim intertekstualne, w dziewięćdziesięciu procentach składające się z cytatów, kryptocytatów bądź trawestacji cytatów i zawierające masę odniesień do rosyjskiej i światowej kultury – głównie literatury, malarstwa oraz muzyki. Ważną rolę pełni tu dzieło Eduarda Własowa, Biezsmiertnaja poema Wieniedikta Jerofiejewa „Moskwa-Pietuszki”.
Sputnik pisatiela. Są to komentarze jego autorstwa, których pierwsza edycja ukazała się jeszcze w latach osiemdziesiątych, wydana przez Katedrę Rusycystyki na Uniwersytecie w Sapporo w Japonii. Do dzisiejszego dnia dzieło to jest nieustannie opracowywane i poszerzane przez swojego autora. Najświeższe, pochodzące z 2015 roku, wydanie Moskwy-Pietuszek z komentarzami Własowa liczy sześćset siedemdziesiąt stron, z czego sam tekst Jerofiejewa to jedynie sto dwanaście stron.

Spór ciągle trwa i raczej nie zostanie rozstrzygnięty, ponieważ zdążył już nabrać charakteru kojarzącego się bardziej z prawosławną schizmą aniżeli naukową dyskusją. Jedni z uporem nie dostrzegają jak najbardziej rzucających się w oczy kontekstów; drudzy widzą je tam, gdzie ich w oczywisty sposób nie ma, i przekraczają – moim skromnym zdaniem, obserwującego ten spór „innostrańca” – granicę nadinterpretacji. Nie zmienia to faktu, że zagadnienie jest istotne i ciekawe i w swoim przekładzie postanowiłem przybliżyć nieco tę sprawę – przede wszystkim samemu opatrując swój przekład w przypisy. Po części posiłkowałem się pracami rosyjskich badaczy, jak wspomniani powyżej Jurij Lewin i Eduard Własow, a także wieloma innymi. Kolejna ważna sprawa, nie dająca się, moim zdaniem, pominąć w dziele Jerofiejewa to Biblia.

Po części jej obecność wpisuje się w zagadnienia intertekstualne, jednakże trzeba pamiętać, że dla samego autora Pismo Święte było czymś znacznie ważniejszym niż źródło literackiego odniesienia. Niejednokrotnie chwalił się tym, że zna Biblię na pamięć i stanowi ona dla niego bardzo ważny punkt oparcia. Co więcej – powodem bardzo wielu kłopotów Jerofiejewa było to, że w sowieckiej Rosji nie tylko ją czytał, ale i zapoznawał innych z jej zawartością. Z tego właśnie powodu został skreślony z listy studentów Wyższej Szkoły Pedagogicznej we Włodzimierzu. Nie był to zresztą pierwszy jego taki przypadek. Za podobne przewinienia został usunięty wcześniej z Uniwersytetu Moskiewskiego. Skoro Pismo Święte było dla Wieniedikta Jerofiejewa tak ważne, nie ma co się dziwić, że co kilka stron Moskwy-Pietuszek znajdujemy cytat lub wyraźne odniesienie do niego. G.S. Prochorow w swoim artykule Biblijskij prototekst w poemie Wien. Jerofiejewa Moskwa-Pietuszki (Twer, 2001) zauważa kilkadziesiąt takich cytatów i odniesień. Okazało się, co było dla mnie zaskakujące, że nie wszystkie wymienione przez Prochorowa odniesienia dają się zastosować w polskim przekładzie bez uciekania się do żmudnych analiz biblistyczno-językowo-kulturowych.

Pozwoliłem sobie więc na pominięcie tych spostrzeżeń rosyjskiego badacza, które dla polskiego czytelnika mogłyby być nieoczywiste.

Za to, co było dla mnie jeszcze większym zaskoczeniem, w języku polskim niejako „zaistniały” inne, wyglądające na oczywiste, odniesienia biblijne. Tłumaczę sobie to ewentualną nieuwagą G.S. Prochorowa, który mógł przeoczyć to, co w języku rosyjskim pozostawało ukryte jako odległa aluzja, a zostało wydobyte przez język polski. Dlatego też w umieszczonych przeze mnie przypisach oznaczam skrótem GSP te odniesienia, które zostały wykryte przez Prochorowa, a skrótem RZ te, które są wynikiem mojego domysłu.

Obawiam się, że nie byłem, niestety, w stanie uwzględnić w należyty sposób odniesień do języka sowieckiej propagandy. Po pierwsze dlatego, że sowiecka nowomowa nie jest mi na tyle dobrze znana, abym mógł wychwytywać ją z należytą precyzją. Po drugie – dziś ten język jest już językiem martwym i zapewne, tak jak nowomowa PRL-u, nie byłby literacko nośny.
Półprzezroczystość, jaką cechują się języki propagandowe – ich intelektualne półprzewodnictwo, sprawiające, iż trafiają do umysłów ludzi wbrew, lub pomimo ich woli, funkcjonuje również dzisiaj, choć zjawisko to przeniosło się z polityki do reklamy i marketingu i stamtąd czasami, niejako reemigruje jako marketing polityczny lub korporacyjny PR. Jednak jest to już całkiem inne słownictwo, całkiem inna frazeologia. Nawet złe intencje, leżące zawsze u podstaw takich zabiegów, zmieniły się również. Pozostała ta sama głupota i manipulacja. To jednak za mało, aby móc posłużyć się językiem współczesnej reklamy jako zamiennikiem języka sowieckiej propagandy. Postanowiłem więc zawierzyć swojej pamięci i jako punkt odniesienia obrałem nowomowę PRL-u z epoki gierkowskiej. Nie mogłem być jednak zbyt nachalny w jej odtwarzaniu z racji innego, niezwykle ważnego elementu, który czyni Moskwę-Pietuszki arcydziełem literackim. Elementu poetyckiego.

Sam autor nazywał swoje dzieło poematem. Nazwa ta przyjęła się w rosyjskim literaturoznawstwie, co widać choćby w przytaczanych powyżej tytułach komentarzy i tekstów literaturoznawczych. Nie napotkałem wprawdzie żadnej rosyjskiej pracy z zakresu genologii literackiej, która uzasadniałaby tak stosowaną terminologię, ale muszę przyznać, że dotychczas nie prowadziłem w tym kierunku żadnych poszukiwań. Po prostu z całym dobrodziejstwem wiadomości niezbędnych mi do tego, aby dokonać nowego przekładu Moskwy-Pietuszek, które zaczerpnąłem z rosyjskiego literaturoznawstwa, przejąłem również i to, że nauczyłem się myśleć o tej pozycji jako o dziele poetyckim, choć napisanym prozą. Nic to zresztą w literaturze nowego.
Istnieje wszak taki termin genologiczny jak proza poetycka. Wieniedikt Jerofiejew był pasjonatem poezji. Czytał bardzo wiele wierszy – zwłaszcza tych, które funkcjonowały w drugim obiegu. Ludzie, którzy się z nim przyjaźnili, wspominali o kuferku wypełnionym po brzegi rozmaitymi odpisami poetyckich utworów. 


Ta pasja, połączona z niezwykłą wrażliwością literacką Jerofiejewa, nie mogła nie wpłynąć na całokształt jego najważniejszego dzieła. Oprócz tego, że umiejętnie wplata on w swój tekst cytaty i parafrazy fragmentów Radiszczewa, Puszkina, Mirry Łochwickiej i wielu innych, na których zwrócił uwagę choćby cytowany tutaj Lewin (a przecież wielu polemistów Lewina doszukiwało się jeszcze licznych poetyckich odniesień – np. Nikołaj Bogomołow dorzuca jeszcze Błoka czy Władysława Chodasiewicza), to i sam tekst Moskwy-Pietuszek przedstawia liczne walory poetyckie. Wszystkie te aspekty: intertekstualny, duchowy, polityczny (o który otarłem się tylko wspominając o języku propagandy szyderczo używanym przez Jerofiejewa, a który wymagałby chyba odrębnego pogłębionego omówienia) i poetycki, uznałem za na tyle istotne, aby podjąć się nowego przekładu tego „nieśmiertelnego poematu”. Zwłaszcza, iż uznałem, że recepcja Moskwy-Pietuszek w Polsce jest stanowczo zbyt wąska. Gdy ktoś chce rozmawiać o tym dziele, słyszy: „Ach, jasne... Biblia alkoholików”. I właściwie na tym się sprawa zamyka: pocieszna, a czasem rzewna powieść o zabawnym, sympatycznym faceciku, bożym człowieku o zapijaczonej lecz czystej duszy.

Ktoś bardziej wykształcony powie, że to jeden z czołowych przykładów rosyjskiego postmodernizmu. I tyle. Kiedy go zapytać, dlaczego tak sądzi, to się okaże, że słyszał o tym na studiach, na kursie literatury współczesnej lub jakichś zajęciach monograficznych z literatury postmodernistycznej. Polubiliśmy Wieniczkę, głównego bohatera poematu, nie za erudycję, z której wielu czytelników nawet sprawy sobie nie zdaje, a za to, iż dostrzegamy w nim prostoduszność bożego człowieka oraz za ciekawy sposób przedstawienia pijaństwa. Wątek duchowy i wątek alkoholowy są w Moskwie-Pietuszkach niezwykle ważne, ale te, na których postarałem się skupić swoją uwagę z nadzieją, że uda mi się także i skupić na nich uwagę Czytelnika, są właśnie czynnikami, które stworzyły z tej książki pozycję z najwyższej półki literatury światowej, a w samej Rosji nieustannie otwarty temat do dyskusji i sporów, zarówno w kręgach badaczy jak i publicystów, a wreszcie i przeciętnych odbiorców literatury.

Na koniec jeszcze kilka słów w prywatnej sprawie: składam serdeczne podziękowania dla Jewgienija Sztala, założyciela i szefa Muzeum Twórczości Wieniedikta Jerofiejewa w Kirowsku, który z tak odległej Północy służył mi wsparciem i pomocą, doradzał i przysyłał teksty niezbędne do mojej pracy.

Krytyka literacka 2016

***

Nikolskoje – Sałtykowskaja

Nie w radość obróci się tych twoje trzynaście łyków – pomyślałem dopijając ostatni, trzynasty łyk – Przecież sam dobrze wiesz, że druga poranna dawka z rzędu, jeśli pić ją prosto z gwinta, mroczy duszę; wprawdzie nie na długo, a tylko do trzeciej kolejki, jeśli wypić ją ze szklanki – ale jednak mroczy. Co? Może nie miałeś o tym pojęcia?

Może i tak, ale niech twój dzisiejszy dzień będzie pogodny. A niech twoje jutro będzie jeszcze bardziej pogodne i jasne!

Ale dlaczego Aniołowie posmutnieli, kiedy tylko wspomniałeś o radościach na pietuszkowskim peronie i o tym, co później? Cóż oni sobie myślą? Że nikt tam na mnie nie czeka? Albo że pociąg spadnie z nasypu? Albo że w Kupalnej wsiądą kontrolerzy? Lub że gdzieś około 105. kilometra zdrzemnę się po winie i mnie, śpiącego, uduszą jak dziecię? Albo zarżną? Dlaczego Aniołowie smucą się i milczą? Moje jutro jest jasne. Tak. Nasze jutro światlejsze od naszego wczoraj i naszego dzisiaj… Jednakże kto zaręczy, czy nasze pojutrze nie będzie gorsze od naszego przedwczoraj?

O tak. Tak właśnie. Bardzo dobrze to, Wieniczko, ująłeś: nasze jutro i tak dalej… Bardzo składnie i mądrze żeś to powiedział. Rzadko mówisz tak składnie i mądrze. Ogólnie rzecz biorąc, to ty za dużo rozumu nie posiadasz. Chyba zdajesz sobie z tego sprawę? Pogódź się chociaż z tym, że twoja dusza jest pojemniejsza od twojego umysłu. Zresztą po co ci rozum, skoro masz sumienie a ponadto masz jeszcze poczucie dobrego smaku? Sumienie i smak – to już tyle, że twoja mózgownica zdaje się być zgoła niepotrzebna… A kiedy to po raz pierwszy, Wieniczko, zauważyłeś, że ty głupek jesteś?

Ano wtedy, gdy usłyszałem jednocześnie dwa przeciwstawne zarzuty: że jestem nudny i że jestem lekkomyślny. Jeśli człowiek jest niegłupi i nudny, to nie dopuści się lekkomyślności; jeżeli zaś jest lekkomyślny lecz niegłupi, to wtedy z kolei nie pozwoli sobie na nudziarstwo. A ja, nieborak, jakoś potrafiłem to połączyć.

Powiedzieć wam czemu? Ponieważ jestem chory na duszy – tylko że nie mam pojęcia z jakiego powodu? Dlatego też, odkąd tylko pamiętam, staram się w każdej chwili symulować zdrowie duchowe. Idą na to wszystkie – wszystkie do ostatka – moje siły umysłowe, fizyczne i jakiekolwiek bądź. Ot, i dlatego jestem nudny. Wszystko o czym rozmawiacie, wszystko co zajmuje was na co dzień – są to sprawy kompletnie mi obce. Tak. A o tym, co naprawdę mnie zajmuje… O tym nigdy nikomu nie powiem ni słówka. Może z obawy, że wezmą mnie za pomylonego, może i z jeszcze innego powodu – tak czy siak, ani słówka!

Pamiętam, że już od dawna, kiedy toczono w mojej obecności jakąś dysputę lub spór dotyczący jakiejś tam bzdury, ja mówiłem: „Ejże! Chce się wam naprawdę rozmawiać o takich głupotach?”.
Dziwiono się wtedy i mówiono: „Jak to, głupotach? Jeżeli to są głupoty, to co w takim wypadku nie jest głupie?”. Na to ja odpowiadałem: „Och, nie wiem, nie wiem. Ale wiem, że coś takiego jest”.

Nie twierdzę, że teraz poznałem już całą prawdę, ani też, że wreszcie do niej docieram. Nic z tych rzeczy. Ale doszedłem do niej na taką odległość, z której już można się jej dobrze przyjrzeć. Patrzę więc i widzę, i od tego, co widzę, pełen jestem boleści. I nie wierzę, żeby ktokolwiek z was jeszcze chciałby wziąć na siebie tak gorzki ciężar.

Cóż to jest za ciężar? Trudno to ująć w jednym słowie. Zresztą, tak czy siak, byście tego nie pojęli.
Czegoż w nim więcej? Goryczy? Strachu? Ujmijmy to tak: goryczy i strachu jest w nim najwięcej, ale jeszcze i oniemienia. Każdego dnia, od samego rana, moje szlachetne serce wydziela ten ekstrakt i jest w nim skąpane aż do wieczora. U innych – ja wiem?... Innym się to przytrafia kiedy, na przykład, ktoś bliski umrze lub jeśli umrze ktoś lub coś, co stanowiło niezbędny element samej istoty życia, sensu istnienia. Lecz u mnie… u mnie taki stan trwa bezustannie! Spróbujcież to zrozumieć! Jak mam nie być przygnębiony (a więc i nudny), jak mam nie pić „kubańskiej”? Należy mi się!

Uczciwie mi się to należy! Lepiej niż wy zdaję sobie sprawę, co to jest „ból świata”. To nie żadna fikcja wydłubana ze staroświeckiej literatury. Wiem, bo noszę ten ból w sobie. Wiem, co to za ból i nie zamierzam się z tym ukrywać. Musiałem się z nim pogodzić i śmiało, z godnością patrzeć ludziom w oczy. Kto, jeśli nie my sami, jest w stanie ocenić, ile jest w nas dobra?

Na przykład: czy oglądaliście obraz Iwana Kramskiego Niepocieszony smutek? Jasne, że oglądaliście. Tak więc: jeśli by tej odrętwiałej z cierpienia księżnej czy hrabini, w chwili, gdy ona tak stoi, jakiś kot nagle strącił coś ze stołu: czarkę z sewrskiej porcelany – albo, przypuśćmy – podarłby na strzępy jakiś niebotycznie cenny peniuar – to co by ona zrobiła? Zaczęłaby się miotać jak wariatka i machać rękami? Ani trochę. To wszystko byłoby dla niej bzdurą, ponieważ ona, na dzień, albo na trzy… w każdym razie na tę chwilę – ona jest ponad wszelkie peniuary, kotki i porcelany.

To jak jest z tym obrazem? Przedstawia nudę? Bezsprzecznie jest to jeden z najnudniejszych obrazów. A czy przedstawia też lekkomyślność? A tak! Lekkomyślność. I to w najwyższym stopniu!

I ze mną też tak jest.

Czy już pojmujecie, dlaczego jestem najsmutniejszym spośród pijaczyn? Najbardziej niepoważnym spośród idiotów lecz i najbardziej posępnym spośród gówniarzy? Dlaczego to tak:
demon, głupek i pleciuga zarazem?

No to pięknie, że pojmujecie. Wypijmy za pojętność. Jest jeszcze końcówka kubańskiej, więc niezwłocznie wypijmy ją z gwinta. Patrzcie: tak to się robi!

   Sałtykowskaja – Kuczyno

Resztka „kubańskiej” bulgotała jeszcze w przełyku, więc gdy dobiegł mnie głos z Nieba – „Czemuś ty wszystko wypił, Wienia? Toć to zbyt wiele” – tak się zakrztusiłem, że ledwie zdołałem odpowiedzieć:

– Na całej Ziemi… Na całej Ziemi, od samej Moskwy do samych Pietuszek, nie ma niczego, czego byłoby dla mnie zbyt wiele. Czemu się tak boicie Aniołowie Pańscy?

– Boimy się, że ty znowu… – Że co znowu? Że znowu zacznę bluzgać? Och, nie! Ja po prostu nie zdawałem sobie sprawy, że wy nieustannie jesteście przy mnie… Gdybym wiedział… Ja z każdą minutą staję się szczęśliwszy… więc nawet jeśli zacząłbym w tej chwili przeklinać, to tak jakoś szczęśliwie, jak w wierszach niemieckich poetów: „Ja wam pokażę tęczę!” albo „Idźcie między perły!” i ani trochę bardziej. Ech, głuptasy, głuptasy… – Nie jesteśmy głuptasami, po prostu boimy się, że ty znów nie dojedziesz…

– Dokąd nie dojadę? Do nich? do Pietuszek nie dojadę? Do niej nie dojadę? Do mojej bezwstydnej królowej z oczyma jak obłoki? Śmieszne jesteście!

– Nie jesteśmy śmieszne. Boimy się, że ty do niego nie dojedziesz i on zostanie bez orzechów.
– No, co wy! Jakem żyw… No, co wy! W ubiegły piątek, prawda, w ubiegły piątek ona mnie nie puściła. Wymiękłem, Aniołowie, tak się zapatrzyłem w jej brzuch, krągły jak Niebo i Ziemia... Ale dziś – dziś dojadę. Choćbym miał zdechnąć – dojadę… Albo nie. Dzisiaj nie. Dziś zostanę u niej i do rana pasł się będę między liliami, ale jutro… – Biedny chłopczyk – westchnęli Aniołowie.
– „Biedny chłopczyk”? Dlaczego to „biedny”?... Ale powiedzcie mi, Aniołowie: będziecie ze mną do samych Pietuszek? Co? Nie odlecicie wcześniej?

– Nie. Do samych Pietuszek nie możemy. Odlecimy, kiedy tylko się uśmiechniesz. Ty dzisiaj jeszcze ani razu się nie uśmiechnąłeś. Gdy się uśmiechniesz – odlecimy, ale będziemy już o ciebie spokojne.

– Ale tam, na peronie, spotkamy się znowu?

– Tak. Tam się spotkamy.

Wspaniałe istoty, ci Aniołowie! Tylko dlaczego „biedny chłopczyk”? On wcale nie jest biedny. Czy chłopiec znający literę „ju” jak swoje pięć palców i kochający ojca swego jak siebie samego, potrzebuje litości?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.