Nie wiadomo, czego dotyczyło – zachowane w archiwum uczelni – następujące pismo sporządzone 8 maja 1958 roku:
„Z polecenia Przewodniczącego Senackiej Komisji Dyscyplinarnej uprzejmie zawiadamiam, o wszczęciu postępowania dyscyplinarnego przeciwko Edwardowi Stachurze, stud. I roku Fil. Francuskiej, z powodu czynów nielicujących z godnością studenta Katolickiego Uniwersytetu”.
Być może wiązało się to ze zdarzeniem, o którym opowiadał mi Romuald Karaś, jeden z najlepszych polskich reportażystów, który dziennikarską karierę rozpoczynał w Lublinie.
– To był początek lata 1958 roku. Pracowałem wtedy jako reporter działu miejskiego w „Sztandarze Ludu”. Ten lokalny lubelski dziennik PZPR był drętwy, nasz dział dodawał mu trochę prawdziwego życia. Któregoś dnia przychodzi do redakcji kilku dziwnie i niekompletnie poubieranych młodzieńców i skarżą się, że nawet nie mieli się w co ubrać, idąc tutaj, ponieważ ograł ich w pokera jakiś oszust karciany. Grasuje w miasteczku akademickim. Ma bazę w akademiku męskim przy Langiewicza, a jest bezlitosny: jak w pokera ogra kogoś z pieniędzy, to potem temu, który chce się odegrać, proponuje, żeby wnosił do puli ubrania albo inne cenne rzeczy, które znowu wygrywa, czyli zabiera. Opisali mi, jak ten pokerzysta wygląda, ale nazwiska nie znali. Wiedzieli tylko, że mówiono na niego „Sted”, ale że to nie nazwisko, tylko jakiś pseudonim.
Romuald Karaś barwnie to w gazecie opisał, a bezlitosnego pokerzystę potępił. Ale w obawie przed ewentualną zemstą tego szulera „Steda” podpisał artykuł kryptonimem „Beryl”. Na drugi dzień do redakcji „Sztandaru Ludu” przyszedł młody człowiek i zażądał widzenia z panem Berylem. Odesłano go do Karasia.
– Nie wyglądał na oszusta. Ale też nie wzbudził mojej sympatii, bo trochę cuchnął papierosami i wódką. Mówił dość niewyraźnie i nieskładnie, że jest poetą i mieszka w Pawlaczu. Myślałem że to nazwa jakiegoś hotelu, a dopiero potem się dowiedziałem, że to był zwykły pawlacz w jednym z pokoi akademika, który służył bezdomnemu Stachurze jako miejsce do spania. I że teraz, przez niesprawiedliwe opisanie piórem Beryla, nie ma wstępu do akademika i grożą mu konsekwencje, bo jest studentem, a nie żadnym oszustem. Owszem, grywa w pokera. Owszem, idzie mu karta. Owszem, wygrywa, a jak następnie od tych studentów, co chcą się odegrać, wygrywa jeszcze te różne ich marynarki, spodnie czy koszule, to potem pokerową zdobycz rozdaje ubogim. Więc ten Beryl powinien go opisać jako dobroczyńcę, a nie nazywać szulerem.
Zaczęli rozmawiać z Karasiem (który nie ujawniał, że jest Berylem) o różnych sprawach. Okazało się, że obaj są zachwyceni powieścią Vercorsa Milczenie morza, a Stachura opowiadał, że czytał niedawno w oryginale książkę Camusa Człowiek zbuntowany, bardzo go interesuje motyw buntu przeciwko śmierci, ma własne zdanie na temat egzystencjalizmu. No, a teraz, przez tego Beryla, co go niesprawiedliwie oczernił, będzie musiał nocować chyba na dworcu kolejowym. I Karaś zaproponował Stachurze nocleg na Ogródkowej, gdzie sam pomieszkiwał. Ogródkowa to była maleńka uliczka koło stadionu „Lublinianki”, podobno przed wojną działała tam filia lwowskiej szkoły złodziei kieszonkowych.
– Na Ogródkowej mieszkałem u państwa Gregorczyków. Dziadek Antoni był niewidomy i pracował jako szczotkarz. W pokoju mieszkało nas kilku. Wyciągaliśmy spod łóżka materac i na nim, przykryty kocem, sypiał nasz nowy lokator Sted. Raz na Ogródkowej zaprowadziłem pana Stachurę (bo nigdy nie przeszliśmy na ty) do wróżki Grzywaczowej, znanej w okolicy z trafnych przepowiedni. Ale co od niej usłyszał, tego mi nie powiedział. Moje rachuby, że dzięki Stachurze podciągnę się we francuskim, spełzły na niczym. Kiedy ja buszowałem po Lublinie jako reporter, on odsypiał zarwane noce. Bo wracał najczęściej późną nocą, nie zawsze trzeźwy, zwykle głodny i myszkował w spiżarce, szukając ulubionego smalcu. Wracał z gry w pokera lub szachy.
– A co – pytam Karasia – robił Stachura z wygranymi pieniędzmi? Przecież ogrywał nie tylko biedną studenterię. Wiadomo, że już wtedy chadzał w miejsca, gdzie w pokerowej puli bywała duża kasa.
– Uparł się, jako że był bardzo ambitny, że kiedyś wreszcie wygra jednak w szachy z Józefem Gromkiem, siedmiokrotnym finalistą mistrzostw kraju, mistrzem Polski w tej grze w roku 1955. Szachy to była druga, obok pokera, pasja Stachury. Bardzo lubił hazard. Grał dobrze, ale do Gromka wiele mu brakowało. Grywali oczywiście na pieniądze. Dużo, oj dużo z Gromkiem przegrał.
Stachura z noclegu na Ogródkowej korzystał przez półtora miesiąca. Nocował też za lubelskich czasów, krócej lub nieco dłużej, u państwa Mikulskich, u Stanisława J. Rostworowskiego, Wojciecha Papieża, Stefana Zarębskiego, a kiedy zapisywał się na KUL, podał adres: Lublin, ul. Nadbystrzycka 14/1 u Stefana Kozaka.
Z indeksu Edwarda Stachury wynika, że uzyskał wszystkie zaliczenia wykładów i ćwiczeń przewidzianych programem pierwszego semestru i semestr ten zaliczył. Zajęć przewidzianych w programie drugiego semestru roku akademickiego 1957/1958 w indeksie nawet nie wpisano. Czyli: żegnajcie studia, witaj wojsko. Chyba że.
Pierwszego roku studiów nie można było powtarzać. Stachura, chcąc odzyskać status studenta, planuje ponowne przystąpienie do egzaminu wstępnego na tę samą filologię francuską Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.
Biblioteka nie zna jego planów, bibliotekarz sądzi, że Stachura będzie się żegnał z uczelnią, więc do dziekanatu trafia pismo (podpisane: K. Miewel) następującej treści:
„Proszę o niewydawanie papierów Stachurze Edwardowi do chwili zwrotu czterech książek z biblioteki Domu Akademickiego”. Data: 2 czerwca 1958 roku i okrągła pieczątka: Katolicki Uniwersytet Lubelski DOM AKADEMICKI MĘSKI.
Egzamin odbywa się 2 lipca 1958 roku. Stachura wybiera ten sam, co poprzednio temat: Moja ulubiona książka. Znowu otrzymuje z pracy pisemnej ocenę dostateczną. Nawet dopisek egzaminatora jest podobny: „Duże oczytanie; poprawny styl i bogate słownictwo, tekst mówiony byłby niemal bez zastrzeżeń. Rażące błędy ortograficzne”.
Egzaminatorem i tym razem jest magister Alfons Pilorz, który – jak każdy asystent – lubił przed studentami udawać potwora. Po latach, w 2008 roku, Dariusz Pachocki zapytał profesora Alfonsa Pilorza, ile jest prawdy w krążącej po uczelni opowieści, inaugurującej KUL-owską legendę Stachury. Otóż podobno (a jednym z naocznych świadków była, też rozpoczynająca wtedy studia, Nell Słomkowska-Strzałkowska) podczas ponownego egzaminu wstępnego Stachura, zamiast pisać o swojej ulubionej książce, siedział bezczynnie, jakby czekał na natchnienie, a minął już prawie kwadrans egzaminu. Zapytany przez magistra Pilorza, dlaczego to kandydat na studenta nie raczył nawet zacząć pisania, Stachura odrzekł po francusku: „Ponieważ nie mam pióra”. I magister Pilorz, który był postrachem studentów, zamiast wyprosić bezczelnego Stachurę – wyjął swoje wieczne pióro i podał zapominalskiemu.
Profesor Alfons Pilorz nie pamięta zdarzenia, choć prawdą jest, że u początków naukowej kariery napełniał pióro zielonym atramentem, a takim też kolorem napisana jest praca egzaminacyjna Stachury (która zachowała się w archiwum KUL). Samego Stachurę z okresu studiów profesor Pilorz kojarzy tak: zdolny, oczytany, strasznie beztroski, nieliczący się z realiami życia; z jednym tylko celem: zostać pisarzem[106].
Z okresu ponownego ubiegania się o przyjęcie na pierwszy rok studiów w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim pochodzi najmniej konwencjonalny życiorys napisany przez Stachurę na urzędowym formularzu „Życiorys kandydata”:
Urodziłem się 18 VIII 1937 roku w Pont-de-Chéruy (dep. Isére) we Francji. Dzieciństwo miałem spokojne i piękne.
Mając jeszcze 7 lat, śniło mi się, że posiadam zdolność lotu. W tym czasie zacząłem uczęszczać do francuskiej szkoły elementarnej i sny zaczęły się zmieniać jak nowe obrazy w fotoplastykonie. Drugą wojnę światową pamiętam tylko ze smaku czekolady, którą obdarowywali nas Amerykanie. Pamiętam jeszcze pająka na suficie w naszej piwnicy, w której musieliśmy się ukrywać przez dwa tygodnie. Kiedy miałem 11 lat, rodzice doszli do wniosku, że należy opuścić słodką Francję i powrócić do jeszcze słodszej Polski. Nie rozumiałem jeszcze wtedy słowa: nostalgia. Teraz dopiero rozumiem, ileż smutku się w nim zawiera. Z opowiadań i książek słyszałem dużo o wilkach grasujących w Polsce. W listopadzie 1948 roku przyjechaliśmy do Polski. Nie widziałem nigdzie wilków, ale nie mogłem się spodziewać, że tak małe będzie moje rozczarowanie. Osiedliliśmy się w ponurym miasteczku w Aleksandrowie Kuj. Było to kiedyś graniczne miasteczko i słynęło szeroko z przemytu. Tutaj skończyłem szkołę podstawową. Ponieważ wykazywałem wysokie zdolności, oddano mnie do «Gimnazjum»w Ciechocinku, żeby zrobić ze mnie «inżyniera» lub «doktora». Po trzech latach przeniosłem się do liceum ogólnokształcącego w Gdyni, które ukończyłem i gdzie do tej pory otoczony jestem legendą, jak wyczytałem na tamtejszej szkolnej gazetce. Jeden rok, tzn. 1956, włóczyłem się po Polsce, napotykając wszędzie ślady wilków, ale nigdy ich samych. Potem zacząłem studiować filologię francuską na KUL-u, gdzie doskonała dobroć kilku osób wzruszyła mnie do głębi. Studia przerwałem przede wszystkim z własnej winy, a może z winy wierności tradycji moich wielkich „ancetrês”.
Egzamin wstępny po raz drugi zdany, więc znowu Stachura jest studentem. I znowu studiowanie nie staje się zajęciem pierwszoplanowym. Mówiąc elegancko: Stachura realizował indywidualny tok studiów. A tak naprawdę liczyło się tylko pisanie. Oczywiście nie prac zaliczeniowych czy referatów, tylko wierszy oraz prozy.
Literacko-redakcyjnych kontaktów szuka nie tylko w Lublinie.
Marian Buchowski
Buty Ikara. Biografia Stachury
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.