poniedziałek, 8 grudnia 2025

Co to właściwie znaczy: „survival of the fittest”? Kto jest „najlepiej przystosowany”? Kto przetrwa i po co przetrwa?

 O wadze nauki o ewolucji dla antropologii filozoficznej i pojęcia człowieka powiedziano wiele. Podobnie jak przewrót kopernikański, na pozór wydaje się ona „wielkim poniżeniem człowieka”, który zamiast być podobnym bogu okazuje się wytworem natury – dla niektórych miłośników tradycji po dziś dzień koncept „pokrewieństwa z małpą” stanowi intelektualny skandal. Ale podobnie jak heliocentryzm dał człowiekowi właściwe pojęcie o jego własnej kosmologicznej pozycji, a więc realną władzę w miejsce dziecinnych fantazji, tak ewolucjonizm napawa przecież dumą, w istocie pokazując, że człowiek jest tworem natury najbardziej zaawansowanym i najbardziej na awans podatnym – w istocie zdolnym do nieograniczonego awansu, awansującym „z natury”, ekspansywnym, podbijającym, „człowiekiem sukcesu”. Ale w związku z tym ewolucjonizm wprowadza do debaty najżywszy spór i największe problemy, również polityczne, przed jakimi stanęło nowoczesne człowieczeństwo. Pierwsza rzecz to właściwa interpretacja samego darwinizmu; co to właściwie znaczy: „survival of the fittest”? Kto jest „najlepiej przystosowany”? Kto przetrwa i co znaczy to, że „przetrwa”? I co przetrwa? Niegdyś było to pytanie spekulatywnej teologii o zbawienie, jego sens, kryteria i warunki – teraz zostaje ono zsekularyzowane, staje się pytaniem o sens, kryteria i warunki „przetrwania” – „sukcesu życiowego”. Pytanie to otwiera oczywiście całą problematykę naturalistyczną i moralną związaną z egoizmem i altruizmem – od zarania nowoczesności (patrz: Hobbes, Spinoza) aż po dzień dzisiejszy (teoria gier, „dylemat więźnia”) kwestia tego, czym jest dobro własne, jak właściwie rozumieć interes indywidualny, „jak grać, żeby wygrać?”, współpracować czy nie współpracować?, pomagać słabszym czy pozwalać im sczeznąć? – oraz jeszcze bardziej fundamentalne: co znaczy wygrać, jakie są kryteria wygranej? – pozostaje jednym z głównych problemów samozrozumienia człowieka. Kto, dlaczego i jak wygrywa? Jak jest, jak być powinno?

Właśnie kategoria gry, która jest – co istotne – grą wygranych i przegranych, a więc nie tylko zabawą, bo czymś o wiele gorszym: zabawą śmiertelnie poważną, opisuje najlepiej nowoczesną zmianę w dynamice egzystencji jednostki – oto do życia wkracza element rywalizacji, walki, wyścigu – „walka o przetrwanie” to drugi klasyczny już banał ewolucjonizmu. Zasada: „rób swoje, a będzie ci wynagrodzone”, przekształca się w zasadę: „staraj się, jak możesz, a może ci się uda”. Przy tym pluralizm świata nowoczesnego jest tylko tak szeroki, jak wiele dopuszcza wariantów i odmian wygranej walki i zwycięskich strategii. Wszelako jak każda zasada paradygmatyczna, ewolucjonizm zdaje się wprowadzać tu pewne ograniczenia i redukować wielość do jedności: większość musi przegrać, point de rêveries!

Istotą rzeczy jest to, że ewolucjonizm redukuje kryteria do materialistycznych. Nie jest tak, by sprawa zwycięstwa sprowadzała się kryterialnie wyłącznie do liczby potomstwa – wkracza tu wszakże kultura i jej własne, pozabiologiczne stawki. Niemniej istnieje wspólny mianownik – ewolucjonizm o tyle zmienia postrzeganie hierarchii, że skupia spojrzenie i osąd na kwestii indywidualnej adaptacji, wysiłku w zabezpieczeniu i ekspansji własnego bytu: każdy więc musi ewoluować sam, na własną rękę „dawać z siebie wszystko”, działać, wytwarzać, powiększać zasoby, pracować, oto kolejna konsekwencja ewolucjonizmu – przy czym znowu niejasne pozostaje, co to znaczy, ale znaczy to w każdym razie tyle, że jakkolwiek pojmowałabyś swoją porażkę i źródła frustracji, główną przyczyną jest zawsze i przede wszystkim twoje własne „nie najlepsze przystosowanie”. Z drugiej strony, co wiedział dobrze już Hobbes, nie ma też absolutnego sukcesu, ostatecznej wygranej – każde życie pozostaje nienasycone, wszelka satysfakcja jest tylko odpoczynkiem po walce i przygotowaniem do kolejnej walki, jedynie śmierć przynosi spoczynek – jakże to daleko od greckiego przekonania o osiągalności satysfakcji, takiego na przykład jak epikurejskie. Różnica polega może na tym, że samopoznanie greckie zmierzało do umiarkowania, polegało, nie tylko u Epikura, na świadomym zarządzaniu i rozróżnianiu swoich potrzeb, które właściwie zrozumiane – dzięki skrupulatnej samoświadomości – okazują się skromne i łatwe do zaspokojenia; i właśnie ta łatwość jest przesłanką epikurejskiej „gnuśności”, w rytmie przyjacielskich pogawędek w ogrodzie, zdrowego ciała i spokojnego ducha. Natomiast nowoczesna bezmierność człowieka – to, że człowiek właśnie już nie jest miarą wszechrzeczy, ale bezmierną ekspansją, ewolucją wszechrzeczy – sprawia, że jego pragnienie nie ma końca, nie ma nasycenia: nikt nie zadowala się nigdy tym, co już ma, ale chce więcej i więcej tego, co najbardziej kocha. Oto nowe źródło ludzkiego tragizmu, nazwijmy go [w stylu Spenglera]: faustycznym.

O ile mechanicyzm wczesnej nowożytności wprowadził do bytu dynamikę, czyli zasadę samoczynności ruchu wraz z zasadą przyspieszenia, o tyle ewolucjonizm dojrzałej nowoczesności zdaje się implikować dodatkową zasadę maksymalnego możliwego przyspieszenia i nieskończoności wzrostu: w świecie powszechnego przyspieszenia tylko najwyższe, największe przyspieszenia mogą oznaczać zwycięstwo w grze. Byt staje się wyścigiem, a jednostka jego uczestnikiem – egalitaryzm nie oznacza zniesienia hierarchizmu świata, a jedynie, znowu, pewną jego dynamizację (zawsze ograniczoną i regulowaną przez czynniki pozamerytokratyczne), otwarcie sztywnej struktury na wewnętrzne ruchy, których masowości i kinetyki nie dopuściłyby inne epoki. 

Dla człowieka pojedynczego i jego samowiedzy oznacza to tyle, że „poznawanie samego siebie” staje się mniej lub bardziej podstawowym elementem ogólniejszej „strategii przetrwania”, jednym z elementów gry w życie, jego celom podporządkowanym, jemu służącym: odchodzi w cień pewna bezinteresowność, samowiedza staje się funkcjonalna (lub też dysfunkcjonalna), służy czemuś więcej niż ona sama. W ten sposób otwiera się zresztą jeden z lukratywnych i wciąż dynamicznie się rozwijających rynków nowoczesnej konsumpcji – konsumpcja samowiedzy, komercjalizacja technik jej pogłębiania i rozwijania, przemysł psychologiczny i psychoterapeutyczny, popularne nauki o umyśle, poznawaniu swoich słabości i sił, odnajdywaniu własnej drogi itd. Ogromna dziedzina wiedzy naukowej, popularnonaukowej, paranaukowej i pseudonaukowej, uzupełniająca bardziej starożytnej proweniencji, ale wciąż żywe w powszechnej praktyce społecznej: astrologię, horoskopy, numerologię itp. Nie należy jednak gardzić tego typu formami autorefleksji, [również one świadczą o tym, że samopoznanie nie jest czystą abstrakcją].

Człowiek nowoczesny musi poznać przede wszystkim swoje słabości i siły, gdy starożytny poznawał raczej cnoty i przywary – oto kolejny skutek ewolucjonistycznego pojęcia życia, za sprawą którego indywidualna egzystencja przekształca się w fitness. (...)

Jacek Dobrowolski 

Wzlot i upadek człowieka nowoczesnego

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.