wtorek, 8 kwietnia 2025

Kałmucja i Kirsan Ilumżynow

 

Kilka dni później byłem w innej części stepu. Na toczkę Badmy Badmajewa, należącą do sowchozu Czyłgir, trafiliśmy przypadkiem. Chcieliśmy wpaść gdziekolwiek na kałmucką herbatę, bo słońce mocno przygrzało i męczyło pragnienie. W stepie zajść do obcych ludzi to rzecz normalna, wędrowca wszędzie przyjmą i ugoszczą. Toczka była wyjątkowo licha. Składała się z obórki, drewnianej budy na narzędzia oraz dwuizbowej chałupy z polepą zamiast podłogi i folią w oknach zamiast szyb.

Ostatnie pieniądze Badma dostał w pracy pięć lat temu. Jak żyje? To proste - mięso i mleko ma swoje, chleb piecze sam. Kiedy kończą się cukier i mąka, wyprawia się z baranem na targ do Elisty. Podrzuca go szwagier, który jest w sowchozie szoferem. Największym problemem są ubrania, na ubrania już nie starcza.

Właśnie włączyli prąd i Badma uruchomił telewizor. Prąd dają godzinę dziennie, akurat w porze, gdy moskiewska telewizja ORTpokazuje amerykańską telenowelę. Pasterz z żoną i trzyletnim synem zasiadają przed ekranem i patrzą pełni skupienia na egzotyczny świat mężczyzn w garniturach i kobiet w pięknych sukniach.

Kirsan Ilumżynow był człowiekiem znikąd. Gdy z początkiem 1993 roku przyjechał do Kałmucji i wystawił swą kandydaturę w wyborach prezydenckich, ludzie wiedzieli o nim tyle, co sam napisał w ulotce: że skończył stosunki międzynarodowe w prestiżowym moskiewskim MGIMO,że prowadzi rozległe interesy i ma mnóstwo pieniędzy. Co prawda od jakiegoś czasu zasiadał w rosyjskiej Radzie Najwyższej jako deputowany z miejscowego okręgu, ale w stepie pojawiał się rzadko. Niektórzy w związku z tym uważali, że słabo zna kałmuckie realia, inni widzieli w nim polityka spoza układów, niezwiązanego z żadną lokalną koterią. Największe emocje budził wiek kandydata - zaledwie trzydzieści jeden lat.

- Kałmucji potrzebny jest chan - mówił Kirsan - dobry i sprawiedliwy chan, który zatroszczy się o każdego pastucha i pochyli nad każdym rybakiem. Chan, co jak Ajuka poprowadzi swój lud do szczęścia i potęgi, ale zarazem chan nowoczesny, idący z duchem czasu, chan na miarę dwudziestego pierwszego wieku. - Niezwykłe to były słowa, nie przypominały wystąpień sowieckich dygnitarzy ani tyrad polityków postkomunistycznych. Niezwykła była cała kampania. Ilumżynow w garniturze od Versacego objeżdżał step dziewięciometrowym lincolnem i bez przerwy potrząsał kiesą: kupował komputery dla szkół, sprzęt medyczny dla szpitali, fundował stypendia naukowcom, wspomagał artystów. Przez miesiąc dopłacał do chleba i mleka - w całej republice te artykuły staniały o połowę. Na gościnne występy ściągnął do Elisty znanych moskiewskich piosenkarzy. Głosujcie na mnie, mamił, a show nigdy się nie skończy.

Urzędowanie zaczął od rozpuszczenia sowietów, czyli rad, i powołania zawodowego parlamentu. Kałmucja stała się pierwszą rosyjską republiką bez władzy radzieckiej. Następnie rozwiązał wszystkie stare ministerstwa - było ich aż czterdzieści - a na ich miejsce utworzył pięć nowych. To rewolucja, tłumaczył wyborcom, pierwsza w byłym Związku Radzieckim kapitalistyczna rewolucja. Zmianom oparł się Lenin. Główna ulica i główny plac w Eliście zachowały jego imię, a pomnik, sięgający drugiego piętra pałacu prezydenckiego, obrócono tak, by wódz bolszewików spoglądał wprost na gabinet Kirsana. Lenin to część naszej historii, objaśniał Ilumżynow, a ja czuję się strażnikiem tradycji. Poza tym babka Lenina była Kałmuczką, więc gdyby wyrzucono mauzoleum z placu Czerwonego, przeniesiemy je do nas, w step.

Z kolei zniósł rozdział Kościoła od państwa. Kałmucja była niegdyś drugim po Tybecie ośrodkiem lamaizmu, z setką churułów i tysiącamilamów. Na rozstajach dróg stały kapliczki -burchany,koczownicy wozili ze sobą z miejsca na miejsce religijne obrazy na płótnie -tanki, wieszane potem w kibitkach. Komunizmu nie przetrwała ani jedna świątynia, nie przeżył ani jeden duchowny. Teraz ruszyła budowa wielkiego kompleksu klasztornego, otwarto buddyjskie szkoły. Prezydent nie dyskryminował innych wyznań. Dał pieniądze na cerkiew, katolicki kościół i luterańską kirchę. W Eliście pojawiły się billboardy: Kirsan z Dalajlamą, Kirsan z patriarchą Aleksiejem, Kirsan z Janem Pawłem II.Ale prawdziwym bogiem Kirsana była mamona.

Początki fortuny Ilumżynowa skrywa mrok. Niewykluczone, że zrodziła się z machlojek na skalę trudną do ogarnięcia, z niewyobrażalnych przekrętów, z hochsztaplerskiej wirtuozerii. Jelcynowska Rosja widziała mnóstwo takich karier. To była codzienność: finansowe piramidy, banki na wariackich papierach, holdingi na lodzie, znikające bez śladu po paru tygodniach. Być może jednak żadna fortuna nie istniała - Ilumżynow dopiero ją budował, a kampanię prowadził za pożyczone pieniądze. Byłby zatem figurantem, pionkiem, narzędziem w ręku tajemniczych mocodawców? Kim byli, jaki układ ich łączył? Ale nikt niczego Ilumżynowowi nie udowodnił, zaś rodacy wierzyli w szczęśliwą gwiazdę geniusza stepów, kałmuckiego wunderkinda, i z zachwytem powtarzali prezydenckie bon moty: „Jeśli jesteś mądry, to czemu brak ci gotówki?”, „Zabierzcie mi wszystko, a za rok znów będę milionerem!”! Była w tym duma z krajana, który zaszedł tak wysoko, była nadzieja, że pociągnie za sobą innych.

Spotkałem go dwa razy. Najpierw w początkach kadencji, gdy na murach wisiały jeszcze plakaty wyborcze, a cały naród trwał w zbiorowym orgazmie. Właśnie wrócił z Moskwy, gdzie świętował sto dni prezydentury, wynająwszy na tę okazję kremlowski Pałac Zjazdów. Przyjął mnie w swoim gabinecie o dwunastej w nocy (gabinet: wielkie biurko z komputerem, stół do narad, w kącie flagi Rosji i Kałmucji, na ścianie bajecznie kolorowatankaz Buddą nauczającym, na stoliku makieta cerkwi katedralnej w Eliście). Robił dobre wrażenie - opanowany, ale z poczuciem humoru, pewny siebie, lecz nie zarozumiały, błyskotliwie inteligentny. Mimo późnej pory wyglądał na rozluźnionego. Mówił, że chce rządzić republiką jak ogromną firmą, w której każdy zna swoje miejsce.

Tamtej nocy widziałem go jeszcze w małym prywatnym klubie. Siedziałem przy stole z całą kałmucką radą ministrów. Zaprosił mnie Menke Koniejew, redaktor naczelny miejscowej gazety i najbliższy współpracownik Ilumżynowa. Rej wodził minister przemysłu, Tamerlan Gasanow, wówczas jeden z najpotężniejszych rosyjskich biznesmenów, latający po świecie własnym odrzutowcem - opowiadał świńskie dowcipy i narzekał na małe kieliszki. Prezydent zajrzał na parę minut, wpadł rozerwać się po pracy.

Minęło kilka lat. Cud nie nastąpił. Kałmucja nie stała się drugim Hongkongiem. Ze stepu napłynęły informacje o procesach politycznych, prześladowaniach opozycji, a także o korupcji, złodziejstwie i nepotyzmie. Przyznane Kałmucji kredyty rozpływały się, miejscowy bank zaczął sam drukować ruble. Łarisa Judina, dziennikarka, która o tym pisała, została zamordowana. Zabójcami okazali się dwaj bliscy współpracownicy Ilumży-nowa. Jemu znów nikt niczego nie udowodnił.

Prezydent oddał się tymczasem ezoteryce. Ogłosił, że jedynym ratunkiem dla świata jest Prawo Moralne, jednakowe dla wszystkich ludzi, oparte na duchowości Wschodu i technicznym postępie Zachodu. Inaczej zapanują siły ciemności. Zaczął wydawać książki:Musi następować aktywne, między-etniczne zjednoczenie na poziomie Ducha, na poziomie Życia Duchowego. A Duch - to Droga do Nieśmiertelności. Niezbędne są planetarne konferencje etniczne, sympozja, zjazdy oraz działający stale etniczny Parlament.Albo:Zombifikacja ludzkości to nie nocne koszmary, to rzeczywistość. Czyżby wszystkie te wojny, wszystkie zamachy stanu - nie były eksperymentami, wiodącymi do zombifikacji całych państw i kontynentów? A może jednak istnieje trzecia, głęboko zakonspirowana siła, władająca wielką potęgąi nieskończonymi finansami, która te procesy generuje i nimi zarządza? Trzecia siła, marząca o światowym przywództwie, realizowanym dzięki sterowaniu ludzką psychiką?

Oficjalną ideologią republiki stała się Koncepcja Myślenia Etnoplanetarnego, opracowana przez sekretarza stanu Aleksieja Nuschajewa.

Do Elisty, jak do Mekki, ściągnęli ze wszystkich stron astrolodzy, jasnowidze, okultyści, chiromanci, szamani, fakirzy i guru. Wróżbiarka Wanga z Bułgarii została honorową obywatelką stepów. Prorok Ajzen z Groznego przesiadywał u Ilumżynowa godzinami. Pojawił się Dima Czekmenow, kolega prezydenta z MGIMO, cybernetyk i psychotronik, specjalista od poszerzania świadomości. Dostał zadanie zreformowania kałmuckiego systemu oświatowego i wychowania prezydenckiego syna. Dima uczy dzieci korzystania z trzeciego oka. Jego podopieczni zamykają powieki i łapią rzucane w nich przedmioty.

Fortuna prezydenta ciągle rosła. Kirsan otwierał listy najlepiej zarabiających polityków Rosji, z oficjalnymi dochodami przekraczającymi milion dolarów rocznie.

Drugi raz spotkałem go jesienią 1998 roku, na meczu Uralana Elista z Dynamem Moskwa. Siedział dziesięć metrów ode mnie, otoczony świtą klakierów i przytakiwaczy. Wstawał - wszyscy wstawali, krzyczał - wszyscy krzyczeli, machał ręką - wszyscy też zaczynali machać. Wschodni dwór, chan i lokaje, ale niech tylko chanowi powinie się noga, żaden się nie obejrzy, od razu pobiegną służyć nowemu władcy. To dziełem któregoś z tych lizusów musiał być komiks, opublikowany na kałmuckiej stronie rządowej w internecie: na jednym z obrazków Kirsan występował jako wcielenie boga Wisznu, ze skrzyżowanymi nogami i trzema parami rąk. Miejscowi przegrali i prezydent nie ukrywał wściekłości. Z szatni Uralana dochodził płacz.

(Kiedy drużynie udało się pokonać moskiewski Spartak, Ilumżynow nagrodził orderami napastnika, który strzelił gola, i bramkarza, który obronił rzut karny. Obu piłkarzom poświęcono osobną gablotę w kałmuckim muzeum narodowym. Najważniejszym sportem w republice są jednak szachy. Szachów uczy się na obowiązkowych zajęciach w szkole, w szachy muszą grać ministrowie i deputowani. Na przedmieściu Elisty, w gołym stepie, powstało szachowe miasteczko. Składa się z Pałacu Gry, kilkudziesięciu luksusowych rezydencji oraz terenów wypoczynkowych. Pochłonęło morze pieniędzy: glazura przyjechała z Włoch, instalacje z Kanady. Wodę doprowadzono z Manyczy. Kirsan potrzebował miasteczka na trzy tygodnie. Tyle trwała zorganizowana w Eliściexxxiiiolimpiada szachowa. Dzisiaj obiekty stoją puste).Po meczu odszukałem Menkego - tego, który na początku kadencji Ilumżynowa bratał mnie z kałmuckim rządem. Menke był jednym z pierwszych wielbicieli Kirsana. Pomagał mu w kampanii wyborczej, uczył, jak rozmawiać z pasterzami i rybakami. Wówczas, w elistańskim klubie, tryskał entuzjazmem. Zapewniał, że Kałmucja zadziwi świat. Roztaczał wizję kwitnącej republiki, z której inne rosyjskie regiony będą brać przykład. Tłumaczył, że prezydent biznesmen łatwo przyciągnie zachodnie inwestycje.

Rozczarował się po kilku miesiącach. Nie podobał mu się przepych prezydenckiego dworu, dostrzegał rodzącą się dyktaturę. Co gorsza - otwarcie o tym mówił. Stracił posadę, żonę zwolniono z pracy w administracji. W jednej chwili stał się pariasem. Znajomi obchodzili go teraz szerokim łukiem, sąsiedzi przestali wpadać na herbatę. Dostawał anonimy: „sprzedawczyk”, „zdrajca narodu” Raz oberwał w ciemnym zaułku.

Gdy go w tym czasie odwiedzałem, wychodziliśmy rozmawiać na balkon. W domu był podsłuch. Menke mówił, że się nie boi, bo nosi znane nazwisko. W trzystutysięcznej Kałmucji wszyscy słyszeli o rodzinie Koniejewów. Po powrocie narodu z zesłania jego ojciec organizował w Eliście uniwersytet. On sam dał się poznać jako zdolny dziennikarz, działacz narodowy, zwolennik odrodzenia buddyzmu.

Nie przystał do opozycji. Był zdania, że ci ludzie nie są lepsi od Ilumżynowa, tylko mają mniej fantazji, gdyby dorwali się do władzy - też zamieniliby Kałmucję w folwark. Planował napisać historię republiki, ale nie mógł się skupić. Na razie wynotowywał cytaty z prac historycznych i dawnych kronik. Na przykład taki: Znadejściem wiosny hordy Czyngis-chana ogarniał bliżej nieokreślony niepokój.Poza cytatami, dzień za dniem upływał Menkemu na jałowej wegetacji.

Po paru latach zachorował mu syn. Do tej pory jakoś sobie radzili. Menke zarabiał tłumaczeniami, żona chałupniczo szyła i haftowała. Rodzina z sowchozu przywoziła mięso. Teraz jednak potrzebne były większe pieniądze. Poprosił Kirsana o audiencję. Pokajał się. Zapewne ucałował w rękę - w ten sposób mongolscy książęta okazywali chanowi szacunek.

Został ministrem informacji. Ma dbać o wizerunek prezydenta w mediach. Ma pilnować, by dziennikarze nie pisali głupot.

Podczas spotkania był zamyślony i nieswój. Dużo opowiadał o planach Ilumżynowa - zachowania fotela prezesa Międzynarodowej Federacji Szachowejfide,kandydowania na stanowisko prezydenta MKOl i startu w rosyjskich wyborach prezydenckich. Znów, jak pięć lat wcześniej, wychwalał Kirsana, jednak bez tamtego entuzjazmu. Dobrze go rozumiałem. W kałmuckim rządzie jak w sowchozie Ułan-Checz - w jednej chwili mogą człowieka zgnoić, zmiażdżyć, wdeptać w błoto.

Prosty naród kocha swego pana. W zapadłych toczkach pasterze wieszają na honorowym miejscu jego portrety. Na każde wezwanie przyjeżdżają do Elisty uczestniczyć w wiecach poparcia. Pójdą za Kirsanem w ogień i wodę. Nie zawahają się, gdyby przyszło mu do głowy zjednoczyć mongolskie narody, a potem, wzorem Czyngis-chana, ruszyć na Europę.

- Kirsan przywrócił nam dumę z tego, że jesteśmy Kałmukami - powiedział mi starzec z Czyłgiru.

Być może bezwarunkowe zawierzenie przywódcy tkwi korzeniami w lamaizmie.Momentem sprzyjającym krzewieniu się tego kierunku- zauważa Wiesław Kotański -była niewątpliwie koncepcja przerzucenia balastu odpowiedzialności za należyte rozumienie i przestrzeganie rytuału i dogmatów na jednostki specjalnie wdrożone do takich obowiązków. Wiara w taką osobę, w jej wiedzę i umiejętności zwalnia lamaistę od potrzeby zbyt głębokiego wnikania w istotę obrzędów i przykazań.

Z Kałmucji jechałem zwykle do Dagestanu. Droga prowadzi przez wieś Komsomolskoje, gdzie jest wielbłądzia ferma, przez Czarne Ziemie - część dawnego Stepu Nogajów - na których pasą się jeszcze suhaki, stepowe antylopy, niewiele większe od zajęcy; przez roponośne okolice Artezjanu. Tędy zdążał przed dwustu laty Jan Potocki, a pół wieku po nim Aleksander Dumas ojciec. Tędy wiodły szlaki tysięcy innych podróżników, tajnych agentów i żądnych przygody awanturników, którzy ciągnęli z Rosji na Kaukaz.

W jednej ze swoich książek Ilumżynow napisał:Kiedy jedziesz długo przez letni step i monotonny krajobraz zaczyna cię powoli usypiać, nagle, gdzieś na horyzoncie, wyłania się z rozedrganego powietrza miraż. Jedziesz dalej, miraż gęstnieje, nabiera kształtu, hipnotyzuje. I rzeczywistość zaczyna mieszać się z fantazją, i nie pojmiesz już, gdzie kończy się jawa, a zaczyna sen, bo zatarły się między nimi granice, jedno płynnie przechodzi w drugie.

Na Stepie Nogajów Kałmucja płynnie przechodzi w Dagestan.

Wojciech Górecki 

Planeta Kaukaz 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.