sobota, 22 lipca 2023

Dezinformacja Oręż Wojny  - Vladimir Volkoff (fragment przedmowy)


Wymiana informacji jest cechą właściwą ludziom.

Odmienność punktów widzenia, niedoskonałość percepcji, różna ocena względnego znaczenia wydarzeń sprawia jednak, że każda lub niemal każda informacja zawiera w sobie pewien, chociażby najmniejszy ładunek dezinfor­macji.

Czy można tu uczynić wyjątek dla informacji naukowej? Przecież nawet postulat Euklidesa jest w jakimś stopniu dezinformujący.

Dzieje się tak dlatego, że informacja jest dezinformująca z samej swej natury.

Nie możemy się przejrzeć w lustrze bez pewnej dozy dezinformacji; jakość tafli szklanej, naszego wzroku, oświetlenie, nasz nastrój deformują nasze widzenie.

A przecież chodzi tu o informację, która powinna być tak obiektywna jak to tylko możliwe, gdyż jest przeznaczona do naszego osobistego użytku.

Kiedy tylko zwracamy się do innej osoby, na błędy w ocenie popełnione przez nas samych nakładają się te, które popełnia ona, i tak dalej. Wystarczy kilku pośredników, żeby oryginalny przekaz uległ znacznej modyfikacji z powo­du regularnego wzbogacania go o elementy dezinformacji. I to w najlepszym wypadku, to znaczy wówczas gdy informację wymieniają w dobrej wierze osoby kompetentne i niezainteresowane jej zniekształceniem.

Wystarczy jednak wprowadzić do łańcucha przekazu informacji głupca lub spryciarza, żeby elementy dezinformacji już nie sumowały się, ale wręcz mnożyły.

Nietrudno sobie wyobrazić, co będzie, jeśli mamy do czynienia już nie z pojedyńczymi osobami lecz z masami i masy te są informowane przez organizmy zainteresowane w lansowaniu określonej ideologii politycznej lub po prostu — rozpowszechnianiu wiadomości niezwykłych, szokujących, sen­sacji.

Socjologowie szczegółowo dowiedli jak dalece przygotowany w ten sposób grunt sprzyja upowszechnianiu zbiorowych urojeń; publicyści i politycy nie omieszkali tego wykorzystać. Już przed drugą wojną światową Hitler w Mein Kampf i Tchakhotine w Gwałceniu tłumów przez propagandę polityczną pokazy­wali jak wykorzystywać techniki zapożyczone z psychologii eksperymentalnej do ukierunkowywania opinii publicznej, a raczej jej namiętności.

Wszystko to jest wystarczająco znane, jeśli nawet nie zwykłym ludziom, to na pewno specjalistom. Nas interesuje tu inny aspekt zagadnienia — nie chodzi o manipulowanie demos w ramach jednego kraju lecz o dezinformację trak­towaną jako oręż w wojnie.

* * *

Aby sprecyzować pojęcia, należy zakreślić ramy działania dezinformacji w porównaniu z innymi rodzajami broni z tego samego arsenału: podstępem, wprowadzaniem w błąd, tzw. białą (jawną) propagandą, tzw. czarną (tajną) propagandą oraz wpływaniem.

Podstęp stosowano w wojnie zawsze. Więcej, jest on nieodłącznym elemen­tem szermierki, bo trzeba nieustannie grozić przeciwnikowi en ąuarte, żeby zadać mu trafienie en sixte. Szczebel wyżej mamy do czynienia z działaniami dywersyjnymi, polegającymi na odwróceniu uwagi przeciwnika od miejsca, w którym zamierzamy zaatakować. Posuńmy się o jeszcze jeden szczebel i już jesteśmy blisko wprowadzania w błąd. I tak na przykład Grecy nie zadowolili się pozorowaniem wycofania się, ukrywając jednocześnie zbrojnych we wnętrzu konia; wmówili jeszcze Trojanom, że koń jest darem Ateny, bez czego nie zdołaliby wprowadzić go do miasta.
Wprowadzanie w błąd (intoksykacja) przeciwnika zawsze było jedną z ulubionych taktyk kontrwywiadu. Nie ma bowiem lepszego sposobu ochrony prawdziwych tajemnic, niż dostarczenie wywiadowi nieprzyjaciela — fał­szywych. Doskonale ujął to Edmond Rostand:

To fałszywy szpieg hiszpański.
Wielce dla nas Użyteczny.
Wiadomości, które zanosi
Nieprzyjaciołom, ma ode mnie, dzięki czemu
Możemy wpływać na ich decyzje.

Jeśli z płaszczyzny taktycznej przeniesiemy się na strategiczną, a nawet polityczną, wprowadzanie w błąd przestaje być jedną z technik kontrwywiadow­czych, stając się samodzielną dyscypliną. Dla Pierre Norda, znawcy w tej dziedzinie, „polega ona na tym, żeby przeciwnik uwierzył w to, w co powinien uwierzyć, aby działał na własną zgubę na płaszczyźnie politycznej lub wojs­kowej”. Hitler zdołał przekonać Stalina, że sowiecki sztab generalny konspiruje z Niemcami w celu obalenia komunizmu w ZSRS. Skutek: połowa wyższego korpusu oficerskiego zostaje zlikwidowana. Alianci, podjąwszy decyzję o lądo­waniu na Sycylii, postanawiają przekonać Hitlera, że zaatakują w Grecji, Sycylia zaś będzie tylko obiektem pozorowanego ataku. W tym celu wrzucają do morza u wybrzeży Hiszpanii zwłoki brytyjskiego oficera z materiałami mający­mi wprowadzić Niemców w błąd. Skutek: niemiecka 11 flotylla torpedowców i inne siły opuszczają Sycylię i Alianci lądują nie napotykając nieomal oporu.
Biała propaganda, kiedy stosuje się ją przeciw innemu krajowi, jest także orężem wojny, ponieważ ma na celu podkopanie morale przeciwnika. Siłą rzeczy jednak skutki jej są ograniczone, ponieważ pochodząc otwarcie z nie­przyjacielskich źródeł cieszy się ograniczoną wiarygodnością. Francuscy sym­patycy hitleryzmu czy komuniści wychwalając ZSRS są w sposób tak oczywisty narzędziami obcego państwa, że ich działalność może mieć wpływ jedynie na ich własne szeregi, poputczików i niezdecydowanych.

Czarna propaganda natomiast ukrywa swoje prawdziwe pochodzenie i w ten sposób czyni wiarygodnymi świadome kłamstwa. Arcymistrzem czarnej propagandy podczas drugiej wojny światowej był Anglik Sefton Delmer.

Zorganizował on kilka radiostacji rzekomo prohitlerowskich. Jedna z nich przedstawiała się jako niemiecka radiostacja wojskowa nadająca „muzykę i wiadomości przeznaczone dla naszych kolegów z Wehrmachtu”. Inna posługiwała się bardziej przebiegłą metodą: „Chciałem — pisze Delmer — żeby słuchacze uwierzyli, że przypadkiem natrafili na audycję przeznaczoną nie dla nich. Kręcąc gałką odbiornika trafiali nagle na program jakiejś podziemnej organizacji... Radiostacja ta nadawała poufne informacje pochodzące od wiernego i lojalnego zwolennika Hitlera, gardzącego hołotą, która rządzi krajem w imieniu Fiihrera”. Program okazał się tak skuteczny, że po wojnie Sefton Delmer musiał napisać książkę Black Boomerang, aby zdementować legendy, które sam stworzył i nadał im walor wiarygodności.

Wpływanie łączy się niekiedy ze stosowaniem technik czarnej propagandy, ale jest metodą nieporównanie subtelniejszą. Agent wpływu jest, by użyć określenia Rogera Mucchiellego, „rodzajem agitatora w stanie czystym”.

Zajmuje się agitacją nie w zamiarze zmiany biegu wydarzeń w jakimś okreś­lonym kierunku lecz w sposób ogólniejszy, żeby zdestabilizować społeczeństwo przeciwnika. Nie jest dla niego istotne, czy bezpośrednie skutki jego działań przyniosą korzyści państwu, dla którego pracuje; rzecz w tym, aby przyniosły one szkodę krajowi, przeciw któremu są wymierzone.

Dla przykładu: w wielu krajach Trzeciego Świata Związek Sowiecki nie interesował się swymi komunistycznymi zwolennikami, a nawet z zimną krwią wydawał ich na pastwę prześladowań ze strony mniej lub bardziej reakcyjnych reżimów, jeśli tylko liczył, że mogą one mu być bezpośrednio lub pośrednio przydatne w przyszłości. Na pozór więc wpływ ZSRS na sytuację w tych krajach przejawiał się w formach sprzecznych z jego otwarcie głoszonymi interesami politycznymi.

Tu pewna istotna uwaga: wpływanie jest wyrafinowaną techniką, której absolutnie nie należy mylić z prymitywną jawną propagandą. Co za tym idzie, każda osoba, każda organizacja, która nie kryje się ze swą sympatią dla państwa-mocodawcy, automatycznie wyłącza się z gry. Różowego zawsze podejrzewa się o sympatię dla czerwonych; czerwony może się więc skutecznie ukryć tylko pod maską zielonego, czarnego czy białego. Stronnictwo Młodorosjan, manipulowane przez KGB, oficjalnie mieniło się monarchistycznym i posługiwało rytuałem zapożyczonym od czarnych koszul Mussoliniego. 

Niektórzy nacjonaliści francuscy, podsycając nastroje antyamerykańskie, nie­świadomie pracują dla ZSRS, którego nienawidzą. Należy zawsze pamiętać, że kiedy Sun Cy radzi na przykład, żeby w kraju będącym celem działań wywrotowych buntować młodych przeciw starym, nie chodzi mu wcale o wpojenie jednym lub drugim jakiejś doktryny korzystnej dla kraju-mocodawcy tych działań; wystarczy wykopanie przepaści między pokoleniami.

* * *

Dezinformacja może być rozumiana w wąskim lub szerszym znaczeniu.

W wąskim tego słowa znaczeniu mieści się ona w połowie drogi między wprowadzaniem w błąd a wpływaniem. Podczas gdy wprowadzanie w błąd — jako takie — jest czynnością jednorazową, związaną z konkretnym zadaniem, dopuszcza pewną amatorszczyznę, wykorzystuje najprzeróżniejsze środki i zmierza do wmówienia pewnych określonych rzeczy określonym osobom, dezinformacja prowadzona jest w sposób systematyczny, fachowy, zawsze za pośrednictwem mass mediów i jest adresowana do opinii publicznej, a nie sztabów krajów-obiektów działań.

I analogicznie: podczas gdy wpływanie przejawia się w działaniach pozornie niezorganizowanych, oportunistycznych, głównie ilościowych, dezinformacja stawia sobie za cel realizację konsekwentnego programu zmierzającego do zastąpienia w świadomości, a przede wszystkim podświadomości mas będących przedmiotem tych działań, poglądów uznanych za niekorzystne dla dezinformatora takimi, które uważa on za korzystne dla siebie.

W szerszym tego słowa znaczeniu dezinformacja obejmuje także techniki wpływania, a to z dwóch zasadniczych powodów. Z jednej strony ci sami ludzie, w ramach tej samej organizacji (na ogół związanej z kontrwywiadem) prowadzą działania w obu tych dziedzinach. Z drugiej — obie one posługują się analogiczną charakterystyką celu. Zarówno w dezinformacji jak i we wpływaniu cel widzi się jako wspólnika. Wystarczy wprowadzić do opinii publicznej mikroskopijny nawet, ale odpowiedni katalizator i następuje reakcja, mająca — co najistotniejsze — wszelkie pozory spontaniczności.

Tu jednak pojawiają się trzy ograniczenia.

Dezinformacja i wpływanie mogą być skutecznie stosowane dopiero, gdy istnieje już pewna masa krytyczna zdezinformowanych lub ulegających wpły­wom. Jedostka, rodzina, grupa zawodowa mogą zostać wprowadzone w błąd, ale nie zdezinformowane, bo w sposób naturalny wytwarzają przeciwciała zwalczające kłamstwa w imię szacunku dla prawdy, szaleństwo — w imię zdrowego rozsądku. Po przekroczeniu jednak pewnej liczby jednostki prze­kształcają się w tłum. Sproletaryzowane intelektualnie (bez względu — nawia­sem mówiąc — na poziom wykształcenia), zatracają instynkt samozachowaw­czy i ich masa zerwawszy wszelkie cumy, przesuwa się bezładnie z jednej strony na drugą pod własnym ciężarem, gotowa z wdzięcznością poddać się manipulac­jom ekspertów przywracających jej poczucie bezpieczeństwa. Szczurołap z Hamelin nie zdołałby wyprowadzić z miasta jednego szczura — czy jednego dziecka — potrzebował do tego wszystkich szczurów i wszystkich dzieci.

Podobnie dezinformacji i wpływania nie da się stosować „pod prąd”.

W obecnym stanie wiedzy naukowej na temat psychologii tłumu nie udałoby się przekonać Amerykanów, że powinni zrezygnować z niepodległości i uznać królową angielską za swą prawowitą władczynię; Murzynów afrykańskich, że kolonizacja była absolutnym błogosławieństwem; współczesnych chrześcijan, że ich obowiązkiem jest ewangelizacja świata ogniem i mieczem. Chociaż więc wpływanie może w określonych wypadkach pobudzać aberacyjne tendencje w celu rozpalenia waśni tlących się w obozie przeciwnika, to naprawdę skuteczne może być tylko wykorzystując tendencje i mody, które już „wiszą w powietrzu”. Gazy bojowe stosuje się tylko wówczas, gdy jest przychylny wiatr. Podobnie jest z dezinformacją.

I wreszcie — wpływanie i dezinformacja wymagają czasu, dużo czasu, gdyż obliczone są nie na popełnianie błędu przez władze, ale stopniowe zaszczepienie określonych stereotypów całemu narodowi. Związek Sowiecki bardzo szeroko wykorzystywał wojnę wietnamską w celu zaszczepienia narodowi amerykań­skiemu kompleksu winy i częściowo mu się to powiodło, ponieważ wojna ta trwała długo, jednak nie wystarczająco długo, gdyż kompleks ten ustąpił dość szybko i kilka lat po porażce wietnamskiej Amerykanie odzyskali utraconą niewinność — jeśli nawet nie w stu procentach, to na tyle wystarczająco, żeby trzeźwo dostrzec konieczność przeciwstawiania przemocy — siły.

Wszystkie te trzy ograniczenia wynikają ze specyfiki dezinformacji w szerokim tego słowa znaczeniu: nie polega ona na tym, aby dezinformowani „uwierzyli” w ' coś, lecz na zmodyfikowaniu ich reakcji, mimo tego w co wierzą. Z punktu widzenia dezinformacji nie jest istotne, czy Europa Zachodnia uwie­rzy na przykład, że Związek Sowiecki jest rajem na ziemi; chodzi o to, żeby zaatakowana nie broniła się, a —jeśli to możliwe — poddała się, zanim się jeszcze tego od niej zażąda. Nie jest ważne, że każdy obywatel Europy wie, iż kapitulacja w Monachium doprowadziła do największej wojny w dziejach ludzkości; chodzi o to, żeby w  dowolnym momencie masy wolały każdy pokój od wojny.

Dewizą dezinformacji nie jest: „Kłamcie, kłamcie, zawsze coś z tego zostanie” lecz: „Perorujcie, perorujcie, w końcu odpowiednio do tego po­stąpicie”.

* * *

Z tego punktu widzenia jedną z najbardziej podstępnych form dezinformacji jest ta, którą można by nazwać logomachią. Polega ona na wynajdywaniu formułek, które przypadłszy najpierw do gustu profesjonalistom od komunika­cji masowej są następnie rozpowszechniane przez nich wśród opinii publicznej, która akceptuje je jako prawdziwe, podczas kiedy w rzeczywistości są tylko efektowne. Termin „polowanie na czarownice” został prawdopodobnie ukuty w takiej właśnie intencji. A cóż można powiedzieć o owocnej operacji logomachicznej przy użyciu słowa „faszysta”? Dziennikarz, który wylansował termin „prawicowy stalinowiec”, zasłużył na miano mistrza logomachii. Posługiwanie się tym terminem oznacza stawianie na jednej płaszczyźnie prawicy, która rodzi własnych stalinowców — i stalinizmu, który w tej optyce staje się tylko jedną z wielu odmian despotyzmu.

Miejmy nadzieję, żc pewnego dnia ukaże się jakaś bardzo rzeczowa praca naukowa poświęcona temu zagadnieniu, z precyzyjną chronologią użycia poszczególnych formułek i — rzecz jasna — listą publikacji, w których pojawiły się po raz pierwszy. W wojnie ideologicznej dać sobie narzucić słownictwo przeciwnika, to już połowa przegranej. Oficerowie francuscy, którzy przebywali w niewoli Vietminhu niewiele mówią o „klatkach dla tygrysów” i złym traktowaniu, bardzo dużo natomiast o tym, że nie można bezkarnie powtarzać po kilkanaście razy dziennie „oficer francuski równa się zbrodniarz wojenny”.

Sama historia pojęcia „dezinformacja” jest interesującym przykładem logomachii. Słowo to pojawiło się po raz pierwszy w sowieckim słowniku encyklopedycznym i jest zdefiniowane jako metoda stosowana przez państwa kapitalistyczne przeciwko demokracjom ludowym. Niemniej jednak w języku rosyjskim żargon dezinformacji dawno już zdobył sobie prawo obywatelstwa i sowieccy agenci wpływu powszechnie posługują się zwrotem podpustit diezu („podrzucić dezę”, czyli puścić w obieg dezinformację).

* * *

Państwa, które uprawiają dezinformację traktowaną jako środek prowadze­nia wojny powierzają ją na ogół swym służbom specjalnym. Dezinformacja stanowi bowiem syntezę służby wywiadowczej (zdobywanie wiadomości doty­ czących nieprzyjaciela) i kontrwywiadowczej (infiltrowanie jego służb wywiado­wczych) dlatego, że umożliwia „zdalne sterowanie” celem za pomocą wcześniej przygotowanych materiałów i to nie poprzez tajne, pełne niewiadomych wpływanie na specjalistyczne organy, lecz przez jawne oddziaływanie na człowieka ulicy, a poprzez niego na władzę i ekspertów, jako że eksperci są uzależnieni od władzy, ta ostatnia zaś — od opinii publicznej.

Procedura taka — na ile mi wiadomo — przypomina metody stosowane w manipulowaniu agentami wywiadu.

Obywatel kraju — celu, którego pozycja lub zdolności umożliwiają mu dezinformację rodaków lub wpływanie na nich zostaje zwerbowany przez kadrowego oficera werbunkowego kraju-inicjatora. Wachlarz motywów może być bardzo szeroki: od zbieżności poglądów politycznych aż po szantaż, poprzez całą gamę sytuacji pośrednich. Oficer werbunkowy bardzo szybko przekazuje agenta oficerowi manipulującemu, który podsuwa mu tematy działań, jakie ma prowadzić zależnie od swych możliwości i wpływów. Wykorzystując takie środki oddziaływania jak na przykład publicystyka prasowa czy telewizyjna, katedra uniwersytecka, ambona — agent rozpuszcza wśród opinii publicznej informacje, interpretacje, wątpliwości, przewidywania, których nikomu nie przyjdzie do głowy łączyć z państwem-dezinformatorem, ale które w ostatecz­ nym rozrachunku służyć będą jego interesom. Agent jest opłacany i oceniany podobnie jak agent wywiadu — zależnie od skuteczności swego działania.

Wyższość jego nad zwykłym szpiegiem polega na tym, że zamiast „ekspor­tować” informacje — „importuje” je, to znaczy nie ogranicza się do przekazy­wania realiów kraju-celu, ale je modyfikuje.

Po wprowadzeniu katalizatora do machiny opinii publicznej (zakładając oczywiście, że katalizator ten został należycie dobrany pod kątem opinii, którą zamierza się manipulować), agent nie ma już nic więcej do roboty. Pod warunkiem, że jest na to wystarczająco dużo czasu i że objęto nią dostatecznie dużą liczbę jednostek „z tłumu”, operacja będzie się już teraz rozwijać samoczynnie, dzięki tzw. rezonatorom.

Ludzie odgrywający rolę takich właśnie rezonatorów najczęściej czynią to mniej lub bardziej nieświadomie. Wydaje im się, że rozpowszechniają informa­cję w imię wolności, podczas gdy w rzeczywistości szerzą dezinformację na korzyść totalitaryzmu. Niektórzy z nich są bez wątpienia mniej niewinni niż chcieliby wyglądać, czy nawet sami wierzyć; można przyjmować drobne upominki, ugiąć się przed drobnym szantażem, nie oprzeć się pokusie opub­likowania wyłącznej wiadomości, nawet jeśli nie utrzymuje się stałych kontak­tów z nieprzyjacielskim wywiadem, czy nie jest się na jego żołdzie...

W każdym razie to, co powiedział Sun Cy nie straciło nic ze swej aktualności:

choćby pochyłość była jak najmniejsza, wystarczy położyć na niej kulkę, a kulka stoczy się na dół.

* * *

Wprowadzanie w błąd jest techniką; dezinformacja — doktryną.

Podstawy jej znajdziemy w traktacie Sun Cy Sztuka Wojenna. W dziele tym, liczącym prawie 2500 lat, znalazło się takie oto stwierdzenie o kapitalnym znaczeniu: „Najwyższą umiejętnością w sztuce wojennej jest podporządkowanie sobie nieprzyjaciela bez walki”.

Nawiasem mówiąc, Sun Cy wiele miejsca poświęca taktyce: działania bojowe, marsze, wykorzystanie terenu, użycie ognia, podtrzymywanie ducha bojowego; ale uciekanie się do użycia broni uważa za wyjście ostateczne i najmniej pożądane. „Na wojnie, najlepszą polityką jest opanowanie nie­ przyjacielskiego państwa w nietkniętym stanie; zniszczenie go, to ostateczność”.

I udziela nauk. umożliwiających osiągnięcie pożądanego celu. Należy za­stosować wszelkie możliwe środki, żeby zabić w przeciwniku gotowość do walki i wiarę w zwycięstwo, które Sun Cy uważa za równorzędne.

Sun Cy nie rozporządzał środkami, jakimi dziś dysponujemy: ani psycho­logią eksperymentalną, ani mass mediami, ani środkiem negatywnym, jakim jest paraliżujący strach przed konfliktem atomowym. Jego doktryna poczyniła piorunujące postępy w XX wieku. Najpierw doszła do głosu zarówno w propa­gandzie narodowo-socjalistycznej jak i komunistcznej (nie należy zapominać, że Gwałcenie tłumów przez propagandę polityczną było zadedykowane wybitnemu psychologowi Pawłowowi i wybitnemu socjaliście Wellsowi), ale dziś już etap ten mamy za sobą, czy raczej stał się on częścią postępów, jakie doktryna poczyniła od owego czasu. Nie chodzi już bowiem o „gwałcenie tłumów” lecz o kierowanie ich w kierunku, który i tak je pociąga i wykroczenie poza poziom propagandy poprzez zorganizowane zniekształcenie obrazów i schematów myślenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.