Obcowanie ze starcem Sylwanem miało wyjątkowy charakter - dzięki jego całkowitej prostocie i naturalności, pełnej wolności od jakiegokolwiek skrępowania czy strachu przed pomyłką w czymkolwiek. Można było być pewnym, że żadna reakcja, niezręczne słowo czy nawet niedorzeczność nie zaburzy spokoju, nie spotka się z wyrzutem ani nie narazi się na gwałtowne odepchnięcie. W jego obecności lęk nie imał się serca, ale równocześnie jakaś wewnętrzna struna naprężała się w najwyższym napięciu modlitewnym, aby dostąpić zaszczytu oddychania tym samym duchem, jakim on był przepełniony.
Gdy wchodzi się do miejsca napełnionego aromatyczną wonią, wówczas pierś mimowolnie się rozszerza, aby przez głęboki oddech przyjąć tę woń całym swoim wnętrzem. Taki też ruch duszy obserwowało się podczas przestawania ze Starcem. Duszę ogarniało spokojne, ciche, ale zarazem bardzo silne, głębokie pragnienie, by przyjąć piękną woń tej sfery ducha Chrystusowego, w której dane było żyć Starcowi.
Jakże niespotykaną, wyjątkową i przedziwną rozkosz daje obcowanie z takim człowiekiem.
Starzec mógł w prosty sposób, bez najmniejszej próżności, mówić o rzeczach przekraczających miarę człowieka. Jeżeli słuchacz dawał mu wiarę, to w efekcie tej prostej rozmowy, w dostępnym mu stopniu wchodził w ów nadprzyrodzony stan, w którym znajdował się Starzec.
Pamiętam jego opowieść o pewnym wybitnym rosyjskim ascecie, ojcu Stratoniku, który przyjechał z Kaukazu na Górę Atos w odwiedziny. Ojciec Stratonik posiadał rzadki dar słowa i modlitwy z płaczem. Wyciągnął on wielu pustelników i mnichów z rozprężenia oraz zniechęcenia i pobudził do nowego wysiłku ascetycznego, otwierając przed nimi drogi walki duchowej. Również na Górze Atos o. Stratonik został przyjęty w kręgu ascetów z wielką miłością, a jego natchnione słowo na wielu wywarło głębokie wrażenie. Bogate rozważania, piękny i silny umysł, ogromne doświadczenie, dar prawdziwej modlitwy - wszystko to czyniło go centralną postacią w gronie ascetów. Na Świętej Górze spędził około dwóch miesięcy i już zaczął się martwić, że na darmo podjął trud dalekiej podróży ku „pożytkowi", wszak niczego nowego nie dały mu spotkania z mnichami Góry Atos. Przyszedł do starca Agafodora, spowiednika rosyjskiego monasteru Świętego Pantelejmona, i opowiedziawszy o swoim strapieniu, poprosił o wskazanie któregoś z ojców, z którym mógłby porozmawiać o ascezie i innych praktykach mniszych. Ojciec Agafodor posłał go do Starego Rossikonu, gdzie w tym czasie (do wojny 1914 roku) zebrało się kilku wybitnych ascetów, braci klasztoru.
Stary Rossikon położony był w górach, na wysokości około dwustu pięćdziesięciu metrów nad poziomem morza, na wschód od monasteru, w odległości godziny i dziesięciu minut drogi pieszo. Ustanowiona tam była surowsza dyscyplina postu niż w monasterze. Było to miejsce odludne, ciche, właśnie dlatego ciągnęli tam mnisi pragnący większego odosobnienia w celu jak najściślejszego skoncentrowania umysłu na modlitwie. W tym też czasie żył tam ojciec Sylwan.
W Starym Rossikonie przyjęto ojca Stratonika bardzo przychylnie. Dużo rozmawiał on z ojcami Rossikonu, zarówno indywidualnie, jak i w grupie. Pewnego świątecznego dnia schimnich ojciec Dosyfeusz zaprosił go do swojej celi wraz z innymi mnichami, wśród których byli ojcowie Beniamin z Kalagry, Onezyfor i Sylwan. Rozmowa była bardzo treściwa. Wszyscy byli zafascynowani tym, co mówił ojciec Stratonik, nie tylko dlatego że jako gość miał specjalne względy, ale i z powodu daru słowa, którym przewyższał pozostałych. Ojciec Sylwan, jako najmłodszy ze wszystkich tam obecnych, siedział w kącie celi i milczał. Uważnie przysłuchiwał się każdemu słowu kaukaskiego ascety. Po rozmowie ojciec Stratonik, który nie odwiedził jeszcze osobiście ojca Sylwana, wyraził chęć przybycia do kolibki [Kolibka - lokalna atoska nazwa domku pustelnika], którą Sylwan zbudował sobie, szukając odosobnienia, w odległości pięciu - sześciu minut marszu na południowy wschód od zabudowań braci. Umówili się na następny dzień, na godzinę trzecią. Tej nocy ojciec Sylwan dużo się modlił, aby Pan pobłogosławił ich spotkanie i rozmowę.
Ojciec Stratonik przyszedł o ustalonej godzinie. Rozmowa między dwoma ascetami rozpoczęła się swobodnie i od razu przyjęła zamierzony kierunek. Zarówno jeden, jak i drugi duchem podążali do wspólnego celu. Niepodzielnie nurtowały ich te same problemy, uważane przez nich za jedyne naprawdę ważne.
Sylwan, słuchając poprzedniego dnia ojca Stratonika, zauważył, że mówił on „według swojego rozumu", i że jego słowa o spotkaniu się woli człowieczej z wolą Bożą oraz o posłuszeństwie były „niejasne".
Rozmowę rozpoczął Sylwan. Zadał trzy pytania i poprosił o odpowiedź na nie: „W jaki sposób wypowiadają się doskonali?", „Co oznacza oddawanie się woli Bożej?", „Na czym polega posłuszeństwo?".
Widocznie owa zadziwiająca aura ducha, w której przebywał, od razu wpłynęła na ojca Stratonika. Poczuł on wagę oraz głębię pytań i zamyślił się. Po chwili milczenia odpowiedział:
- Nie wiem tego... Niech ojciec mi powie. Sylwan odrzekł:
— Doskonali nic nie mówią od siebie... Tylko to, co daje im Duch. Widocznie w tym momencie ojciec Stratonik doświadczył tego stanu, o którym mówił Sylwan. Otworzyła się przed nim nowa tajemnica życia duchowego, dotychczas mu nieznana. Poczuł swoje przeszłe braki, zrozumiał, jak daleko mu było do doskonałości, o której rozmyślał po tylu spotkaniach z mnichami, kiedy jego przewaga bywała ewidentna. A przecież spotykał się z wieloma znanymi ascetami. Z wdzięcznością spoglądał na ojca Sylwana.
Po tym jak została rozstrzygnięta w głębi jego duszy pierwsza kwestia - a wpłynęła na to modlitwa ojca Sylwana - pozostałe dwie łatwo już przyszło mu sobie przyswoić.
Dalsza rozmowa dotyczyła modlitwy. Ojciec Stratonik mówił, że jeśli modlitwie nie towarzyszą łzy, to oznacza, że nie osiągnęła ona swojego celu i dlatego jest bezpłodna. Ojciec Sylwan odpowiedział na to, że łzy towarzyszące modlitwie, tak samo jak każda inna władza ciała, mogą ustać. Ale wtedy umysł, wysubtelniony przez płacz, przechodzi do pewnego delikatnego odczuwania Boga i, będąc wolny od myśli, w milczeniu Go kontempluje. I to może nawet być cenniejsze od płaczu.
Ojciec Stratonik odszedł wdzięczny. Później przychodził jeszcze kilka razy do Sylwana i do końca jego pobytu na Świętej Górze trwała między nimi wielka miłość. Podczas jednej ze swoich późniejszych wizyt potwierdził on słowa Sylwana dotyczące modlitwy. Widocznie Bóg obdarzył go poznaniem również i tego stanu.
Wkrótce po tej rozmowie ojciec Stratonik, opuściwszy Stary Rossikon, udał się do pustelnika, ojca Beniamina. Był to człowiek wyjątkowej szlachetności, mądry, oczytany, zdolny do głębokich rozważań. W całym jego wyglądzie, w obliczu oraz smukłej sylwetce, widoczna była jakaś niewypowiedziana wewnętrzna tragedia. Przez dziesiątki lat oddawał się milczeniu na „Kalagrze". Chciałbym opowiedzieć więcej o tym wyjątkowym ascecie, ale uważam, że nie mogę tu sobie pozwolić na podobną dygresję, ażeby nie przedłużać opowieści na podstawowy temat. Ojciec Stratonik wcześniej też często odwiedzał ojca Beniamina, wówczas wiele rozmawiali, ale tym razem, inaczej niż zazwyczaj, był milczący i zamyślony. Ojciec Beniamin spytał się go o jedno - w odpowiedzi tylko milczenie, spytał o drugie - też to samo. W końcu zdziwiony rozłożył ręce z właściwą mu nieco teatralną gracją i zapytał:
- Ojcze Stratoniku, co ojcu jest? Nie poznaję ojca. Zawsze ojciec był taki ożywiony, a teraz siedzi smutny i zamknęły się natchnione usta ojca... Co się z ojcem stało?
- Cóż mogę odpowiedzieć na to pytanie? - odezwał się o. Stratonik. - Nie mnie o tym mówić. Macie tu ojca Sylwana, radźcie się jego.
O. Beniamin zdziwił się, gdyż Sylwana znał od dawna, kochał go i szanował, ale nie uważał za tak wielkiego, ażeby zwracać się do niego po radę.
Za: Archimandryta Sofroniusz (Sacharow), Święty Sylwan z Góry Atos, tytuł oryginału: Prepodobnyj Siluan Afonskij, przełożył ks. Piotr Nikolski, ORTHDRUK, Białystok 2007
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.