wtorek, 5 marca 2024

Siła kontemplacji. Uleczy nas cisza


Co wzmacnia życiową postawę kontemplacyjną?

   Po to, by kontemplacja mogła się rozwijać z całą siłą, jest ważne, żeby człowiek własne starania podczas medytacji kontynuował także w codzienności i tam podobnie przyjmo­wał postawy kontemplacyjne. Jeśli ograniczy swoje wysiłki tylko do czasu medytacji, podobny będzie do ogrodnika, który marzy o pięknym, kwitnącym ogrodzie. Rozpoczyna z wielką troską od posiania nasion, potem jednak o zasiewie zapomina. Wchodzi na ziemię, nie zważając na kiełkujące nasiona, czym utrudnia lub wręcz niszczy - nawet nieśli niezamierzenie - ich wzrost. Człowiek jako ogrodnik życia nie może zatem zapomnieć o zasianych nasionach, które wrzucił w ziemię podczas medytacji, musi dbać o nie także w normalnym ży­ciu. Poniższe wskazówki pokazują, czym można wzmocnić dobry zasiew, aby nasiona wykiełkowały i zakorzeniły się w codzienności oraz miały dobry wpływ na życie człowieka.

Cisza

  W ciszy znajduje się cudowna siła jasności, oczyszczenia, skupienia na tym, co istotne. Dietrich Bonhoeffer

   Wielu ludzi tęskni dziś za ciszą. Jest ona według Pete­ra Handkego utraconym prawem człowieka dzisiejszych czasów. Jest to zrozumiałe, jeśli sobie uświadomimy, że hałas wedle statystyk jest uważany za główną przyczynę obniżenia jakości życia. Dostęp do ciszy jednak nie otwiera się mechanicznie wraz z ustaniem zewnętrznego tła dźwię­kowego. Także jeśli na przykład u siebie w domu zadbamy o zewnętrzną ciszę, wyłączając telefon i komórkę, radio i telewizor, to jeszcze nie oznacza, że wewnętrzna cisza auto­matycznie się załączy. Gdy stanie się cicho i znikną wszelkie odciągające uwagę elementy, nieświadome może ujawnić się szybciej, a my poczujemy wyraźnie, co się z nami dzieje. Cisza działa jak lustro, w którym można jaśniej spojrzeć na to, co zachodzi w naszym wnętrzu, niż wtedy, gdy ciągle jesteśmy czymś zajęci.

   Kiedy zamiast oczekiwanego spokoju odczujemy nie­pokój i nieprzyjemne uczucie, niektórzy z nas pomyślą, że cisza nie jest ich przeznaczeniem. Tym jednak nie należy się przejmować. Nie jest niczym niezwykłym, że zbawienne działanie ciszy nie od razu da się odczuć. Nie można prze­skoczyć za jednym zamachem z krzątaniny i nerwowości w ciszę. Dla doświadczenia wewnętrznej ciszy potrzeba - mówiąc obrazowo - drogi dojazdowej. Jeśli na przykład chcemy rozkoszować się pięknym widokiem ze szczytu góry, najpierw trzeba pokonać drogę dojazdową, by dotrzeć na szczyt, który chcemy zdobyć. Marsz drogą asfaltową wy­daje się z początku nieatrakcyjny, bo nie ma nic wspólnego z pięknym widokiem. Lecz ta asfaltowa droga prowadzi nas do celu. Na takiej asfaltowej drodze do ciszy przyjmujemy postawę uważną, nasłuchującą. Może się zdarzyć, że po­strzegamy za wiele, co przeczy ciszy: zauważamy mnogość własnych myśli, odczuwamy niepewność, nerwowość albo smutek, a możliwe, że pojawiają się wewnętrzne obrazy, wyobrażenia czy wspomnienia. Na własnej drodze do ciszy pozwalamy istnieć temu wszystkiemu, co się w nas poja­wi. Nie musimy tego oceniać, lecz wsłuchiwać się w to, co istnieje poza tym. W ten sposób cisza prowadzi nas ku uważnosci. Nasz oddech jest naszym dobrym towarzyszem w drodze, a my postrzegamy, jak przychodzi i odchodzi. Możemy dać sobie tyle czasu, ile potrzebujemy, by powoli, lecz z każdą chwilą coraz bardziej, zbliżyć się do siebie samych. Cisza umożliwia nam wejście w kontakt ze sobą i pozosta­nie w nim. Święty Antoni radzi: „Wejdź w ciszę, a cisza wszystkiego cię nauczy". W ciszy chodzi o to, by pozostać ze sobą niezłomnie w takim zakresie, jaki jest możliwy. W byciu w ciszy następuje niepostrzeżenie jasność, oczysz­czenie i skupienie na tym, co najistotniejsze. I nawet jeśli spotkamy w ciszy samotność, której chętnie byśmy uniknęli, to ona jest właśnie „wartościowym wsparciem, by zawrzeć ze sobą samym przyjaźń" (przysłowie tybetańskie). Przyjaźń jest warta tego, by nie bać się drogi dojazdowej do ciszy. Stopniowo możemy zdawać się świadomie stale od nowa na działanie ciszy. Taka postawa może na przykład rano pomóc nam zrezygnować z włączenia radia, a wieczorem -może raz w tygodniu albo raz w miesiącu - telewizora czy innych rozpraszających uwagę urządzeń. Szukamy umyślnie spokojnych miejsc i pozwalamy, by przemówiły do nas ci­chą atmosferą kościoły czy kaplice. Dajemy sobie czas, by w ciszy obejrzeć zachód słońca lub nasłuchujemy w ciszy, która powstaje nawet wtedy, gdy pada deszcz.

Przyroda

Jeśli chcę dotrzeć do modlitwy, spokoju i medytacji, zawsze pomaga mi w tym, widok pól, wody i kwiatów, w nich odnajduję ślad Stwórcy. Teresa z Avili

   Przyroda jest wielką nauczycielką życia na naszej drodze do Boga. W jej pięknie i różnorodności łatwiej nam skon­centrować na niej uwagę. Jest zaproszeniem cichym i nie-narzucającym się do prostej zwykłej egzystencji i prowadzi nas do doświadczenia, które uszczęśliwia, bo nie musimy niczego osiągać, produkować ani zmieniać. W postawie kon­templacyjnej otwieramy się na bogactwo i piękno przyrody i jednocześnie na nas samych. Sposób, w jaki postrzegamy przyrodę i siebie w niej, będzie nas wspierał w odnajdy­waniu drogi do siebie samego, w zbliżaniu się do Stwórcy i w odkrywaniu Jego śladów. Chciałabym to przedstawić na przykładzie: kiedy wychodzimy na dwór i postrzegamy naturę świadomie, może się zdarzyć, że zatrzymamy na czymś wzrok - na przykład na małym kwiatku. Przystajemy i świadomie przyglądamy się kwiatkowi, pozwalamy, by na nas oddziaływał. W następnym, ważnym kroku zwracamy uwagę na to, co kwiat do nas mówi i jak na nas działa. To jest zwrot ku wnętrzu, ku sobie samemu. Może się zdarzyć, że odczujemy delikatną radość. Kwiat otworzył dostęp do tej radości, która jest w nas. Z tym odczuciem, postrzeganym przez nas teraz całkiem świadomie, kontynuujemy spacer. Tak samo powinno się postępować wtedy, gdy widzimy, że coś wywołało w nas konsternację: umierające drzewo, gołe pola albo owad złapany w sieć pająka. Zatrzymujemy się i tropimy, jak to, co postrzegamy, na nas działa, nie oceniając tego. Jeśli nie czujemy żadnych konkretnych odczuć albo nie potrafimy ich nazwać, nic nie szkodzi. Uważne zatrzymanie się i tropienie wystarczą, a my możemy kontynuować spacer, by obserwować, co jeszcze się stanie.

  Może się zdarzyć, że podczas spaceru narasta w nas nie­pokój. Nie byłoby odpowiednie, by się teraz zatrzymywać i coś świadomie obserwować. Idziemy zatem dalej swoją drogą. Kiedyś zatrzymamy się jednak na moment i dostrze­żemy świadomie własny niepokój. Tu następuje właśnie kolejny krok: kierujemy naszą uwagę umyślnie na otocze­nie: „Co jeszcze się dzieje? Co jeszcze istnieje, niezależnie od własnego chwilowego nieprzyjemnego stanu umysłu?". Tą zmianą punktu widzenia otwieramy się ponownie na przyrodę.

   Podobnie postępujemy z myślami, które w nas narastają. Jak tylko je sobie uświadomimy, odwracamy się od nich i zwracamy się ku konkretnemu postrzeganiu przyrody. Otwierając się w ten sposób na przyrodę, przestajemy sku­piać się na sobie, aby przyjąć to, co istnieje niezależnie od naszych myśli i uczuć.

   Podczas spaceru nie potrzebujemy nic zmieniać. Całe stworzenie jest już obecne. My jesteśmy. To, że nic nie trzeba zmieniać i nic nie trzeba robić, nie oznacza jednak pozosta­wania w bierności. Przeciwnie, aby postrzegać przyrodę, jest ważne, by wykorzystać wszystkie zmysły, które mamy do dyspozycji: widzieć oczyma, słuchać uszami, dotyk wiatru czuć na skórze, wąchać zapach kwiatów, dotykać surową powierzchnię kwiatów, smakować słodycz owoców. Wszyst­kimi zmysłami postrzegamy przyrodę i zwracamy się ku niej i jej istnieniu, a wtedy poczujemy ozdrowieńczy dotyk jej siły. Wielkim wsparciem na drodze kontemplacji jest to, by samemu sobie ciągle od nowa ofiarować chwile spędzone na łonie natury i tak obdarowanym wracać do swojego domu.

Przerwa

  Praca nie ucieknie, gdy pokażesz jakiemuś człowiekowi tęczę - ale tęcza nie poczeka, aż skończysz pracę. Mądrość chińska

To przysłowie uczy, że przerwy są potrzebne, by w życiu nic nam nie umknęło. Przerwy są na drodze do Boga tak istotne, że teolog Johann Baptist Metz określił je nawet jako najkrótszą definicję religii. Przerwy określająrok liturgiczny w Kościele. W czasie adwentu i postu człowiek otrzymuje zaproszenie, by spowolnić codzienne życie i zrobić sobie przerwę, by przygotować się na święta Bożego Narodzenia i Wielkanocy, i w ten sposób nastawić się na odbiór wielkich tajemnic. Każda niedziela jest przerwą w tygodniu pracy, jeśli traktować ją będziemy jako dzień odpoczynku. Przerwa i zatrzymanie się dają odpoczynek, tworzą przestrzeń dla przyjęcia nowego i umożliwiają świadome, ciągłe otwieranie się na obecność Boga.

   Przerwa i zatrzymanie się są naturalnie związane nie tyl­ko z kalendarzem kościelnym, lecz mogą być spontanicznie przeżywane w każdym czasie. Przerywamy na przykład codzienne zajęcia i patrząc krótko ku niebu i głęboko od­dychając, mówimy Bogu, co nas w danej chwili porusza i prosimy Go o wsparcie, a potem wracamy znów do swoich obowiązków. To nie kosztuje wiele czasu, ale wymaga pa­miętania o tym, że trzeba takie przerwy robić, by stały się potem coraz bardziej i bardziej oczywiste.

  Ponieważ jednak dzień wypełniony codziennymi obo­wiązkami szybko przesłania łączność z Bogiem, bardzo pomocne mogą tu być drobne przypomnienia. Wybieram na przykład jakąś określoną czynność jako okazję do przy­pomnienia sobie o Bogu, która pozwala na zrobienie krótkiej przerwy w rutynie dnia. To może być włączanie komputera, naciskanie klamki u drzwi, zanim wejdę do pokoju, albo przygotowanie posiłku, chwila zanim zacznę jeść. Krzyż, ikona, wezwanie szczególnie mi bliskie mogą mi podobnie przypomnieć o przerwie. Przerwy takie zatem to nie tylko czas, kiedy robimy sobie chwilę odpoczynku pośród zajęć, lecz w znaczeniu duchowym czas, kiedy się zatrzymujemy i świadomie przez moment czujemy swoje istnienie. Takimi przerwami zwracamy się ponownie do Boga i kierujemy naszą uwagę na samo istnienie. To pozwala nam inaczej kro­czyć naszą drogą. Przerwy są najpierw jak niepozorne małe perły pośród codzienności, lecz pod koniec dnia stają się cennym naszyjnikiem, który wzbogaca dzień i go upiększa.

  Przerwa taka może oczywiście potrwać dłużej. Każda medytacja jest taką przerwą, w której świadomie odchodzi­my od swoich zajęć. Może ona potrwać dłużej, jeśli zapla­nujemy sobie raz w miesiącu tak zwany dzień na pustyni. Odnotowujemy go sobie w kalendarzu jak każdy inny ważny termin. To jest dzień, który świadomie zostawiam dla siebie, by się oddalić i być samemu z Bogiem i ze sobą. Szukam wtedy ciszy, idę na spacer, pozwalam sobie na poobiednią drzemkę i rezerwuję sobie czas na medytację. Taki dzień na pustyni pomaga dotrzeć do własnego wnętrza bądź uświa­domić sobie jego istnienie i z innej perspektywy spojrzeć na życie.

  Szczególnie długi i intensywny czas takiej przerwy to rekolekcje. Podczas „Dni ciszy" pozwalamy sobie na to, by celowo na kilka dni zostawić codzienność gdzieś dale­ko za sobą. Dajemy wtedy Bogu wiele czasu i przestrzeni i otwieramy się na Jego obecność. Takie długie okresy ciszy przyczyniają się znacząco do tego, by odnaleźć się w posta­wie kontemplacyjnej i w niej się wyćwiczyć, tak by dała się ona przenieść do życia codziennego.

  Jeśli człowiek nie pozwala sobie w ogóle na takie przerwy i cały czas coś robi, staje się podobny do pociągu, który pędzi do jakiegoś celu, nie zatrzymując się na żadnej z mijanych stacji."

Stałe terminy

  A jeżeli będziesz przychodził o byle jakich porach, nigdy nie będę wiedział, o której godzinie przygotować moje serce. Należy przestrzegać pewnych rytuałów. -  A co to jest rytuał? - spytał Mały Książę. -  To także coś zupełnie zapomnianego - rzekł Lis. - To powoduje, że dzień różni się od innych dni, godzina od innych godzin. Antoine de Saint-Exupery, Mały książę

   Codzienność wielu ludzi jest dziś całkowicie wypełniona, tak że nie ma w niej prawie miejsca na odpoczynek. Jeśli zaczniemy drogę medytacji z nastawieniem, że będziemy medytować wtedy, gdy czas pozwoli, szybko się przekona­my, że w większości wypadków coś nam wejdzie w drogę: zadzwoni telefon, pojawią się maile, na które nie odpo­wiedzieliśmy, stosy świeżo upranych rzeczy, których nie uprasowaliśmy, jakiś ciekawy film w telewizji lub po prostu zmęczenie. Potrzebna jest jasna deklaracja, że chcemy medytować, w przeciwnym razie jest wielce prawdopodobne, że człowiek pośród zajęć i bodźców zewnętrznych zapomni o niej, wcale tego nie chcąc. Przy takiej decyzji jednak nie chodzi o to, by się zastanawiać, jak wygospodarować czas na medytację w codziennym harmonogramie zajęć, wstawić ją tam, a potem odhaczyć z satysfakcją, że udało się wszystko załatwić. Chodzi raczej o to, by skierować wzrok na to, co było zbędne w ciągu dnia. Zabrało czas i przestrzeń, a można było spokojnie z tego zrezygnować. Dla Michała Anioła piękno oznaczało usunięcie tego, co zbędne. Dla naszej re­lacji do Boga ważne jest, by zdecydować się na usunięcie tego, co zbędne, a co może otworzyć na tęsknotę za Bogiem i pozwolić odkryć piękno własnej powszedniości. Usunięcie niepotrzebnych spraw pomoże nam w takim rozplanowaniu dnia i ustaleniu priorytetów, że medytacja stanie się stałym punktem dnia. Podobnie jak każda żywa relacja, także re­lacja do Boga wymaga czasu, w którym faktycznie będzie przeżywana. Medytacja zatem nie jest czymś, co mamy załatwić lub co mamy wykonać. Takie podejście przeczy prawdziwej relacji i wskazuje na to, że łączymy z medytacją konieczność odhaczenia kolejnego obowiązku.
 
To, ile czasu poświęcimy na medytację w codziennym życiu, zależy od indywidualnych uwarunkowań i sytuacji życiowej, i będzie odpowiednio zróżnicowane: codziennie albo raz w tygodniu, pół godziny lub cała godzina. Franci­szek Salezy daje następującą radę: „Powinieneś codziennie słuchać Boga przez pół godziny, a jeśli masz wiele do zrobie­nia, wtedy poświęć temu całą godzinę". Za tą wypowiedzią, która wywołuje lekki uśmiech na twarzy, stoi doświadczenie życiowe, że najwięcej czasu tracimy, chcąc go zyskać (John Steinbeck). Niektóre błędy, których naprawienie zabiera człowiekowi wiele czasu, popełniliśmy tylko dlatego, że się spieszyliśmy, by zaoszczędzić czas.

   Jest ważne, żeby realistycznie wyznaczyć sobie czas na medytację, o którym można powiedzieć, że jest dobrze do­stosowany do rytmu codzienności. Stałe terminy nadają co­dzienności zewnętrzny porządek, nadają mu odpowiedni rytm, dzięki któremu wewnętrzne życie może się dobrze rozwijać.

Troska o samego siebie

  Od czego masz zacząć? Najlepiej od swoich licznych zająć, bo z ich powodu bierze mnie najczęściej litość dla ciebie. Obawiam się, że utknąłeś pośród licznych zajęć i nie widzisz wyjścia z sytuacji i dlatego marszczysz czoło... Mądrzej byłoby, gdybyś od czasu do czasu odciągnął się od swoich zajęć, by one nie ciągnęły cię i nie prowadziły stopniowo do punktu, w którym nie chcesz się znaleźć. Pytasz, do jakiego punktu? Do punktu, w którym serce staje się twarde... Jak staniesz się całkowicie i prawdziwie człowiekiem, jeśli sam siebie stracisz? Aby stać się człowiekiem wszystko ogarnia­jącym i doskonałym, nie powinieneś traktować uważnym sercem tylko innych ludzi, lecz także siebie samego... Ten, kto sam siebie źle traktuje, dla kogóż będzie dobry? Pomyśl więc o tym: pożałuj siebie. Nie mówię: rób to zawsze, nie mówię: czyń to często, ale mówię: zrób to raz po raz. Bądź dla siebie taki, jaki jesteś dla wszystkich innych albo przy­najmniej po wszystkich innych. Bernard z Clairvaux

  Gdy czytamy list Bernarda z Clairvaux do papieża Eu­geniusza III, trudno nam uwierzyć, że został napisany przed ponad 800 laty. Nic nie stracił na aktualności, a jego słowa dotyczą człowieka współczesnego bardziej niż jakiekolwiek inne. Aby utrzymać własną relację do Boga, ważne jest, by być w stałym kontakcie ze sobą samym.

To z reguły przyj­muje się jako oczywistość. Choć się to tak gładko mówi, jednak być w kontakcie ze sobą samym to jedno z większych wyzwań naszych czasów. Wielkie obciążenie pracą, brak czasu i goniące terminy wpływają coraz bardziej na to, że nie zważamy już na siebie i własne potrzeby, tracimy siebie z pola widzenia i przekraczamy stale granice wytrzymałości. Liczba osób dotkniętych wypaleniem zawodowym (burn--out) w naszym społeczeństwie jest przerażająco wysoka. To każe dostrzec konieczność, by człowiek nie traktował uważnie tylko pracy i innych ludzi. Powinien to czynić także względem siebie. Aby jednak serce mogło pozostać uważne i nie twardnieć, trzeba odpowiedzialnie troszczyć się o sie­bie. Troską o siebie samego przejmujemy też odpowiedzial­ność za własne życie. Nie można nikogo wyznaczyć, by zrobił to za nas. W istocie ta troska wyraża się poprzez to, że stajemy się wobec samych siebie uważni. To oznacza na przykład, że respektujemy nasze fizyczne potrzeby. Teresa z Avili dała w tym względzie następującą radę: „Traktuj swoje ciało tak, żeby duszy dobrze się w nim mieszkało". Dobrze będzie się jej w nim mieszkać, jeśli damy mu wy­starczająco dużo snu, ruchu i zdrowego jedzenia. Aby zadbać faktycznie o te podstawowe potrzeby, musimy podejmować decyzje małe i wielkie, które mają wpływ na styl życia. Du­chowa droga zachęca do uważnego traktowania własnych potrzeb, uczuć i sił. To umożliwi życie w swoistej równo­wadze między rozmaitymi obszarami życia: praca, czas wol­ny, rodzina i przyjaciele, życie służące zdrowiu i łączności z Bogiem.

    W troskę o samego siebie włączone jest i to, by widzieć swoje ograniczenia i z pełną odpowiedzialnością mieć od­wagę powiedzieć także „nie". By się tego nauczyć, potrzeb­ne jest w pewnych okolicznościach wsparcie z zewnątrz. W trosce o siebie pozwalamy, by ktoś nam pomógł lub sami świadomie szukamy pomocy. Człowiek nie musi od razu wszystkiego umieć i nie musi też wszystkiego robić sam. To dotyczy także naszej drogi do Boga: nie trzeba nią iść samemu, można szukać wsparcia i towarzystwa, aby na szczególnie trudnych etapach tej drogi nie stracić orientacji.

   Wspólnota

Tym, którzy ćwiczą się w modlitwie wewnętrznej, szczegól­nie początkującym, chciałabym dać pewną radę: szukajcie przyjaźni i obcowania z innymi, którzy podobnie jak wy ćwiczą się w medytacji. Teresa z Avili

   Wartościowym doświadczeniem stanie się to, że na swo­jej wewnętrznej drodze nie będziemy sami. Przeżywanie wspólnoty wspiera własne poszukiwanie Boga i umacnia nas w tym, by również trwać przy Nim w trudnych okre­sach życia. Wspólne milczenie i medytowanie, podobnie jak wymiana doświadczeń, staną się źródłem siły. Obec­ność Chrystusa jest w szczególny sposób doświadczana we wspólnocie ludzkiej. Jezus zapewniał: „Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich" (Mt 18,20). We wspólnym ukierunkowaniu na Boga moż­na doświadczyć właśnie tej tajemnicy. Obecność innych członków grupy działa umacniająco, a wspólne bycie daje wsparcie. Przychodzimy na przykład zmęczeni i obciążeni wieloma myślami po długim dniu pracy na wieczorną me­dytację i doświadczamy niepostrzeżenie przemiany: stajemy się spokojniejsi, radośniejsi, wdzięczni za wspólną obecność. Może się też zdarzyć, że rozkojarzenie podczas wspólnego spotkania medytacyjnego nie ustąpi. Mimo to poczujemy siłę, która umożliwi nam to, byśmy pozostali tu razem z na­szymi problemami, a na koniec mimo to byli zadowoleni ze wspólnie spędzonego czasu na medytacji.

  W wielu parafiach istnieją już grupy medytacyjne, które same się organizują i spotykają się raz w tygodniu albo raz w miesiącu na wspólnych medytacjach. Warto rozpytać w najbliższym otoczeniu o taką grupę medytacyjną lub sa­memu dać impuls do jej założenia.

Wnioski końcowe

   Jeśli ktoś chciałby wiedzieć, czyjego starania na drodze kontemplacyjnej rzeczywiście zbliżyły go do Boga, jest jed­no niezawodne kryterium: wdzięczność. Wiemy, że tego, co najistotniejsze w naszym życiu, nie możemy dać sobie sami, lecz możemy to tylko otrzymać. Wdzięczny człowiek ma świadomość, że nic nie jest oczywiste. Czuje się obdarowany i gotowy do nauczenia się mówić „tak" także wtedy, gdy w swoim życiu czegoś nie dostał lub coś zostało mu zabrane.

  Drogę do Boga można w pewnym sensie przyrównać do podróży na otwartym morzu. Kierowany tęsknotą człowiek rozpoczyna podróż do własnego wnętrza, podróż, o której Dag Hammarskjold mówi, że jest najdłuższa. Podczas tej podróży doświadcza, jak wyjątkowe i delikatne, jak uszczęśliwiające i jak smutne może być życie. W każdej sytuacji stara się nie tracić orientacji i pozostać w łączności z Bogiem. Jednak wy­daje się, że linia horyzontu każdego dnia jest tak samo daleko. Może powstać wrażenie, że mimo wszystkich starań posu­nęliśmy się do przodu tylko odrobinę. Jeśli jednak człowiek przez pryzmat minionych lat spojrzy wstecz na swoje życie, na wszystko, co dał mu Bóg lub czego mu oszczędził, może być wdzięczny, a jego łódź życia jest na właściwym kursie.

Za: Karin Seethaler, Siła kontemplacji. Uleczy nas cisza, tytuł oryginału: Die Kraft der Kontemplation. In der Stille Heilungfinden, przełożyła: Barbara Grunwald- Hajdasz, Wydawnictwo Polskiej Prowincji Dominikanów W drodze śp. z o.o. Wydanie I, 2015"


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.