sobota, 23 marca 2024

Ewagriusz - święty czy heretyk?

 

  Urodził się w Poncie nad Morzem Czarnym, stąd znany jest jako Ewagriusz Pontyjski, zgodnie ze zwy­czajem nadawania świętym przydomków od miejsca pochodzenia. Jest czczony jako święty w Kościele koptyjskim i ormiańskim. Na pustyni egipskiej był niewąt­pliwie największym intelektualistą, właściwie tej miary intelektualistą jedynym. I oczywiście drogę do tej pu­styni miał długą i zawiłą.

  Urodzony w roku 345, Grek z małego prowincjonal­nego miasteczka, miałby mimo niezwykłych zdolności bardzo daleko do centrum wszelkich spraw świeckich i duchownych w Konstantynopolu, gdyby nie traf, że w latach 360—364 św. Bazyli Wielki, późniejszy biskup Cezarei Kapadockiej, a wówczas jeszcze nawet nie ka­płan, prowadził w pobliżu życie pustelnicze. Ewagriusz, jak się zdaje, został wtedy jego uczniem, chociaż nie mnichem. Niewątpliwie poznał także jego przyjaciół i towarzyszy, w tym św. Grzegorza, zwanego dzisiaj Grzegorzem z Nazjanzu. Później, po roku 370, Bazyli wyświęcił jego ojca na tzw. wiejskiego biskupa (chorepi-skopos), samego zaś Ewagriusza na lektora; możliwe, że zabrał go ze sobą do Cezarei na dalszą naukę.

  Po śmierci Bazylego w roku 379 Ewagriusz udał się do Konstantynopola, gdzie Grzegorz, który właśnie został tam biskupem, dał mu święcenia diakonatu. Nowy diakon miał 34 lata, był więc w pełni sił umysłu i du­cha. Szybko zasłynął jako kaznodzieja; były to czasy wciąż jeszcze nie przewalczonych błędów ariańskich, w samej zaś stolicy — zdecydowanej dominacji arian. Wśród ogromnych trudności Grzegorz i jego nadworny (mówiąc dzisiejszym językiem) ekspert teologiczny zaangażowali się całym sercem, w mowie i w piśmie, w obronę wiary w bóstwo Chrystusa. W roku 381 Grze­gorz jako biskup stołecznego miasta i czołowy tamtej­szy obrońca ortodoksji odegrał kluczową rolę w przy­gotowaniach do Pierwszego Soboru Konstantynopoli­tańskiego, a tym samym w dziejach całego Kościoła, dla którego ów sobór miał być jednym z przełomowych momentów. Odejście Grzegorza ze stolicy, chociaż miało miejsce w czasie soboru, nie wywarło wpływu na losy Ewagriusza, który odznaczył się jako teolog podczas obrad i pozostał na dworze następnego biskupa, Nektariusza, w tej samej, co poprzednio, roli. Był więc już niemal u szczytu kariery: miał otwarte wszystkie drzwi, znał wszystkich ówczesnych wpływowych ludzi; jesz­cze trochę, a w zmiennych układach kościelnej polityki byłby zapewne dostał jakąś stolicę biskupią. Nagle, w ro­ku 382, uciekł.

  Decyzja podjęta została we śnie... ale pod przysięgą, której nie śmiał złamać po obudzeniu. W drodze do dalszej kariery przeszkodziła mu kobieta; diakon mógł­by się oczywiście ożenić, ale tu chodziło o mężatkę, i to jedną z pierwszych dam stołecznych, żonę prefekta mia­sta, w której nie najmłodszy już uczony zadurzył się jak chłopiec, może zresztą nadrabiając zaległości z lat chłopięcych. Bieda była w tym, że miał wzajemność i że dama odznaczała się dużą determinacją. Pozostawało więc albo nawiązać romans, albo zniknąć jej z oczu. Ewagriusz nie był tylko teoretykiem, wierzył naprawdę w to, co głosił, sumienie kazało mu wybrać drugą z tych dwu możliwości — więc zniknął. Obudziwszy się ze snu, w którym złożył aniołowi przysięgę ucieczki, spakował potrzebne manatki i poszedł prosto z domu do portu.

  Dotarł do Jerozolimy i tam trafił w dobre ręce: Rufina i znanej już nam Melanii, którzy kierowali wspólno­tą zakonną na Górze Oliwnej. Ucieczka nie rozwiązała jeszcze wszystkiego; znikło niebezpieczeństwo zewnę­trzne, ale wewnętrzne trwało, i to Melania poradziła mu, żeby raz na zawsze oddał Bogu wszystko i został mni­chem. Może niedawny domownik Grzegorza Teologa przypomniał sobie jedną z sentencji swojego mistrza: Całe życie ludzkie jest jak jeden dzień dla tych, których trudy płyną z tęsknoty. A on do Boga tęsknił szczerze i coraz bardziej. Więc zdecydował się na ten krok ostateczny; a chociaż mnichem mógł zostać wszędzie, postanowił także i pod tym względem pójść na całego: powędrował do Egiptu, a stamtąd na pustynię libijską. Powędrował tam zresztą już w habicie, który otrzymał z rąk Mela­nii; podobnie dwanaście wieków później św. Jan od Krzy­ża przyjmie habit od św. Teresy.

  Pierwsze dwa lata spędził w Nitrii, potem zaś prze­niósł się do Cel, gdzie już pozostał do śmierci.

Zamiast uczyć się rzemiosła koszykarskiego, o którym oczywi­ście nie miał nigdy dotychczas pojęcia, zaczął zarabiać na życie przepisywaniem książek. Piszących biegle było na pustyni o wiele mniej niż umiejących czytać; wystar­czy przypomnieć, że w Księdze Starców wymieniony jest tylko jeden przepisywacz, mianowicie Marek, młody uczeń Sylwana w Sketis, gdy powroźników i koszyka­rzy spotykamy dziesiątki. Na pracę przepisywaczy był więc popyt większy od podaży, a była i ta korzyść, że produktu nie trzeba było nosić na targ do miasta — klienci odbierali go sami. Ewagriusz wyznaczył sobie pewną miarę tej pracy, tyle, aby na życie zarobić, i nie więcej. Resztę czasu przeznaczał na modlitwę i studium.

  Za mistrza obrał sobie Makarego z Aleksandrii, podówczas kapłana i zwierzchnika mnichów mieszkają­cych w Celach. Zapewne był to wybór świadomy, a w ta­kim razie Ewagriusz musiał dokonać bardzo realistycz­nego rachunku, co ma, a czego mu brak. Ma: całą pod­budowę myślową, w tym teologiczną (uczeń Grzegorza z Nazjanzu!), ale i monastyczną, zaczerpniętą choćby z pism Bazylego, autora genialnych reguł; umysł sub­telny i wyćwiczony w odróżnianiu ziarna od plewy oraz długoletnią już wprawę w modlitwie i rozwinięte życie wewnętrzne. Brak mu: właśnie tego, czym odznaczył się Makary Aleksandryjczyk: konsekwentnej i surowej ascezy fizycznej, tej zewnętrznej oprawy życia modlitwy. Więc jakkolwiek mógł szukać dla siebie łagodniejszych i bardziej umiarkowanych mistrzów, do których miał równie blisko — także i w tej sprawie poszedł na całego i poddał się temu twardemu postnikowi. Sposób żywie­nia, wyznaczony mu przez Makarego jako kuracja na zmysłowe pokusy, doprowadził u Ewagriusza po kilku latach do całkowitego zastoju procesu trawienia i mu­siał zostać zmodyfikowany: z suchego chleba pozwolo­no mu przejść na surowe jarzyny i wywar ziołowy. Oczywiście, jak wszyscy mnisi, mógł zawsze chodzić po „sło­wo" do każdego starca i wiadomo, że bywał na przykład u Makarego „Egipcjanina"; niemniej rozstrzygające musiało być zdanie jednego mistrza, a tym był dla Ewa­griusza Aleksandryjczyk. Niewątpliwie, to ze szkoły tego ostatniego pochodziły takie zabiegi, jak odpędzanie pokus zmysłowych przez zamrażanie się zimą w wodzie albo walka z pokusą do bluźnierstwa przez wystawienie się na ukąszenia owadów. Ewagriusz stracił tu rozsądną miarę właśnie dlatego, że oczywistej dla siebie mierze nie ufał i czuł potrzebę korygowania jej cudzą. Nieraz zresztą i rozwiązania problemów teologicznych szukał u starców, którzy teologami absolutnie nie byli, a to dlatego, ze chciał do zrozumienia dojść przez upoko­rzenie.

  Niemniej owe „kuracje" to była tylko jedna strona jego życia na pustyni, sensacyjna, ale nie najważniejsza. Jednocześnie ciągła modlitwa, studium i dodatkowy kontakt z Pismem Świętym, jaki dawała mu praca (niewątpliwie przepisywał przede wszystkim biblijne tek­sty), prowadziły go do porządkowania i układania myśli w syntezę doświadczenia monastycznego. Mógł sobie zostać uczniem wyczynowego ascety, nie zaś myśliciela — ale było rzeczą naturalną, że wszyscy, którzy w tam­tejszym kręgu monastycznym odznaczali się skłonno­ścią do myślenia, szybko nawiązali z nim kontakt i za­częli się wokół niego skupiać. Ci, którzy się tą skłonno­ścią nie odznaczali, patrzyli na niego krytycznie, i nieraz, jeśli się podczas jakiegoś wspólnego zebrania odezwał, wypominali mu nadmiar wiedzy. Sam Maka­ry Aleksandryjczyk kiedyś przy takiej okazji dał Ewagriuszowi do zrozumienia, że może lepiej by zrobił, pozostając w ojczyźnie, gdzie dzisiaj byłby już bisku­pem i wielkim przywódcą... Ewagriusz milkł w takich razach pokornie. A biskupem mógł zostać nawet i te­raz; zaproponował mu to aleksandryjski Teofil, ale Ewagriusz nie przyjął. Wymówił się patriarsze kurtu­azyjnym listem i na wszelki wypadek uciekł na jakiś czas, żeby nie być pod ręką,  gdyż zdarzało się na pustyni wyświęcanie kogoś bez uprzedzenia, znienacka, przez nałożenie rąk od tyłu...

  Z wolna tryb jego życia zmieniał się, gdyż kilku bra­ci i uczniów osiadło przy nim na stałe, tworząc wspól­notę, a spoza Cel napływali pragnący go posłuchać lu­dzie, i to takim strumieniem, że w końcu nie miał już ani dnia wolnego. Uczniów przyjmował więc w soboty i niedziele, spędzając nieraz całą noc na głoszeniu im konferencji i odbywaniu indywidualnych rozmów; dla gości miał dni powszednie.

Oczywiście przepisywanie musiał już zarzucić, zresztą niewątpliwie około pięć­dziesiątki także słabnący wzrok nie pozwalał mu na taką pracę. Nie znano jeszcze wtedy szkieł, toteż ludzie starsi do pisania i czytania potrzebowali młodszych od siebie sekretarzy. Wspólnota żyła częściowo z pracy uczniów, a częściowo z jałmużny pielgrzymów. Zapewne przynaj­mniej jeden uczeń, może wielu, zajmował się pisaniem pod dyktando mistrza, gdyż Ewagriusz zaczął wreszcie swoje syntezy myślowe układać w dzieła. Ciekawa to była wspólnota, zważywszy zwłaszcza na środowisko, w którym żyła; jej członkiem był na przykład Palladiusz, człowiek od dziecka wykształcony, późniejszy znany historyk i biskup. Jemu to zawdzięczamy większość wia­domości o Ewagriuszu.

  Tu przy okazji warto zauważyć, że chociaż ruch monastyczny zaczął się w środowisku bynajmniej nie intelektualnym — a miał i takich przedstawicieli, któ­rzy na działalność umysłu ludzkiego patrzyli wręcz wro­go — to jednak swoim duchowym bogactwem pociągał także intelektualistów, i to tak bardzo, że większość tak zwanych Wielkich Ojców Kościoła, czy to greckich, czy łacińskich, przeszła przez monastyczną formację. Byli to: Bazyli, Jan Chryzostom, Grzegorz z Nazjanzu, Hie­ronim, Augustyn, Grzegorz Wielki... niemal wszyscy ci, których teologia miała karmić i wiarę, i pobożność chrze­ścijańską przez dalsze wieki.

  Pisma, które Ewagriusz dyktował na pustyni, nie na­leżały w zasadzie do teologicznych, raczej do moralistycznych i ascetycznych: dotyczyły życia modlitwy oraz wszystkiego, co się z tym wiąże, a więc przykazań Bo­żych, ascezy, zwyczajów monastycznych... Jednak żaden z tych tematów nie był osadzony w próżni ani nie mógł być uprawiany w oderwaniu od dogmatu: na przykład komentarz Ewagriusza do Modlitwy Pańskiej opiera się na teologii Trójcy Świętej. Każdy temat jest przedstawiony u niego na szerokim tle doktrynalnym; wzorem i mistrzem był dla Ewagriusza, jak pamiętamy, Grze­gorz z Nazjanzu, a także wielce przez Grzegorza ceniony Orygenes (przypomnijmy: zmarły w roku 254 teolog aleksandryjski). Co może najważniejsze, Ewagriusz pod­jął praktyczną, doświadczalną psychologię wypracowa­ną przez Ojców Pustyni, usystematyzował ją, zaopatrzył w podstawy doktrynalne i, jako pierwszy, dał wykład tego, co dziś nazywamy teologią mistyczną, włącznie z podziałem drogi duchowej na trzy fazy (oczyszcze­nie, oświecenie, zjednoczenie). Kasjan musiał go znać i czerpie z niego pełnymi rękami, chociaż nie podaje jego imienia; z Kasjana z kolei czerpią myśl Ewagriusza wszy­scy mistrzowie zachodni, nic o tym nie wiedząc.

  Rozmiar jego pisemnej spuścizny zadziwia, jeżeli zważyć, że Ewagriusz spędził na pustyni tylko szesna­ście lat; umarł w wieku lat pięćdziesięciu czterech, 6 stycznia 399 roku, tuż po Komunii przyjętej z okazji święta. Umarł w samą porę... Właśnie zaczął się w Palestynie i w Egipcie spór o prawowierność Orygenesa; spór, w którym po obu stronach doszło do głosu mnó­stwo względów politycznych oraz mnóstwo prywatnych animozji, a także wiedzy teologicznej... delikatnie mó­wiąc, nierównej. Zacietrzewienie było tak wielkie, że niektóre z najtęższych ówczesnych umysłów straciły chęć do myślenia, niektórzy zaś z najświątobliwszych mężów rzucili się do walki z bronią w ręku. Straszny byłby zapewne w tym wirze los człowieka, który zacho­wałby jasność myśli i opanowanie.

  Gorzką ironią bowiem napawa fakt, że święci mężo­wie stanęli przeciw nauce Orygenesa nie z powodu nie­których jego błędnych tez, ale z powodu tego, co głosił akurat jak najbardziej prawowiernie: on i rozczytani w nim teologowie tacy jak właśnie Ewagriusz. Poszło o powszechny w Egipcie antropomorfizm, czyli wyobra­żanie sobie Boga jako posiadającego ciało, oczywiście podobne do ludzkiego; chyba jeszcze i dzisiaj ludzie, u których wyobraźnia działa silniej niż myślenie, po ci­chu żywią takie przekonanie, chociaż nas od samego początku katechizacji uczono, że Bóg jest duchem. Egip­scy pustelnicy katechizmu nigdy się nie uczyli, toteż antropomorfizm był wśród nich rozpowszechniony. Kasjan przytacza epizod ze starcem imieniem Serapion, który — kiedy mu wreszcie dowiedziono, że Bóg nie jest cielesny — umiał z tego wywnioskować tylko tyle, że w ogóle Go nie ma... Teologowie z kręgu Ewagriusza, usiłujący szerzyć rozsądną doktrynę, traktowani byli przez współbraci z rosnącym oburzeniem, a winą za ich „bezbożność" obarczono Orygenesa. Patriarcha Teofil wdał się w ten spór, opowiadając się najpierw po stronie autentycznej wiary i potępiając antropomorfizm w liście pasterskim, wydanym na Epifanię 399 lub 401 roku. Kiedy jednak w reakcji na ten list tłum mnichów antropomorfistów ruszył na Aleksandrię z argumentami do dyskusji w rękach, Teofil postąpił zgodnie ze swą naturą dyplomaty: przyjąć antropomorfizmu oczywi­ście nie mógł, bo ośmieszyłby się na cały Kościół, ale dla uspokojenia mnichów potępił Orygenesa, „orygenistów" zaś ekskomunikował i zaczął prześladować. Później jeszcze wykorzystał całą sprawę do politycz­nych rozgrywek.

  Ewagriusz już nie żył, ale jako „przywódca orygenistów" został pośmiertnie potępiony z taką siłą, że wie­lu ludzi, którzy nie odróżniali Orygenesa od szczotki do butów, uważało za stosowne żegnać się ze zgrozy na sam dźwięk Ewagriuszowego imienia. Jego dzieła jedni niszczyli, inni nadal przepisywali, ale najchętniej poda­jąc je za prace innych autorów. Pamięć o nim trwała wśród uczniów, którzy z tego powodu bywali podej­rzewani o herezję. Czciły go tylko niektóre Kościoły odłączone od Rzymu. Kiedy ponownie przypomniano sobie o rzeczywistych błędach Orygenesa, potępiono go za nie powtórnie, i Ewagriusza razem z nim. Później nastąpiło wiele wieków całkowitego zapomnienia. I do­piero w naszych czasach ludzie przytomni zabrali się do zbadania, o co właściwie chodziło Orygenesowi w III wieku oraz jego krytykom w wiekach IV V, a przy okazji także i Ewagriuszowi. Zaczęto zbierać teksty tego ostatniego, których do dziś jeszcze nie mamy wszyst­kich, a znajduje się je w przekładach ormiańskich, per­skich, syryjskich... albo po grecku, ale wśród pism na przykład Nila z Ancyry czy innych autorów o nigdy nie zakwestionowanej prawowierności, skąd trzeba je wydobywać i identyfikować drogą mozolnej analizy. I do­piero pomału zaczynamy odkrywać, kogośmy mieli.

  A wszystko dlatego, że się kiedyś w głowach zapali­ło. Orygenes nie mógł w III wieku formułować tez w ta­kiej terminologii teologicznej, jaka się ustaliła dopiero w wieku IV, Ewagriusz zaś, który może nie zawsze umiał odróżnić w tezach Orygenesowych luźne domysły od pewnej już i dopracowanej nauki Kościoła, zasługiwał co najwyżej na wydanie z przypisami, nie na potępie­nie. A w każdym razie na pewno nie zasługiwał na to, żeby zapomnieć, jak żarliwie, całym sercem i całym umysłem miłował Boga i jak stał w obronie prawdy. Trze­ba było wielu wieków, żebyśmy zaczęli przyznawać (a i to z początku niechętnie), że nawet błędnowierca może być święty. A cóż dopiero, jeśli to błędnowierstwo wcale nie jest takie pewne...

Twarze Ojców Pustyni
Siostra Borkowska
Wydawnictwo Tyniec 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.