Urodził się w Poncie nad Morzem Czarnym, stąd znany jest jako Ewagriusz Pontyjski, zgodnie ze zwyczajem nadawania świętym przydomków od miejsca pochodzenia. Jest czczony jako święty w Kościele koptyjskim i ormiańskim. Na pustyni egipskiej był niewątpliwie największym intelektualistą, właściwie tej miary intelektualistą jedynym. I oczywiście drogę do tej pustyni miał długą i zawiłą.
Urodzony w roku 345, Grek z małego prowincjonalnego miasteczka, miałby mimo niezwykłych zdolności bardzo daleko do centrum wszelkich spraw świeckich i duchownych w Konstantynopolu, gdyby nie traf, że w latach 360—364 św. Bazyli Wielki, późniejszy biskup Cezarei Kapadockiej, a wówczas jeszcze nawet nie kapłan, prowadził w pobliżu życie pustelnicze. Ewagriusz, jak się zdaje, został wtedy jego uczniem, chociaż nie mnichem. Niewątpliwie poznał także jego przyjaciół i towarzyszy, w tym św. Grzegorza, zwanego dzisiaj Grzegorzem z Nazjanzu. Później, po roku 370, Bazyli wyświęcił jego ojca na tzw. wiejskiego biskupa (chorepi-skopos), samego zaś Ewagriusza na lektora; możliwe, że zabrał go ze sobą do Cezarei na dalszą naukę.
Po śmierci Bazylego w roku 379 Ewagriusz udał się do Konstantynopola, gdzie Grzegorz, który właśnie został tam biskupem, dał mu święcenia diakonatu. Nowy diakon miał 34 lata, był więc w pełni sił umysłu i ducha. Szybko zasłynął jako kaznodzieja; były to czasy wciąż jeszcze nie przewalczonych błędów ariańskich, w samej zaś stolicy — zdecydowanej dominacji arian. Wśród ogromnych trudności Grzegorz i jego nadworny (mówiąc dzisiejszym językiem) ekspert teologiczny zaangażowali się całym sercem, w mowie i w piśmie, w obronę wiary w bóstwo Chrystusa. W roku 381 Grzegorz jako biskup stołecznego miasta i czołowy tamtejszy obrońca ortodoksji odegrał kluczową rolę w przygotowaniach do Pierwszego Soboru Konstantynopolitańskiego, a tym samym w dziejach całego Kościoła, dla którego ów sobór miał być jednym z przełomowych momentów. Odejście Grzegorza ze stolicy, chociaż miało miejsce w czasie soboru, nie wywarło wpływu na losy Ewagriusza, który odznaczył się jako teolog podczas obrad i pozostał na dworze następnego biskupa, Nektariusza, w tej samej, co poprzednio, roli. Był więc już niemal u szczytu kariery: miał otwarte wszystkie drzwi, znał wszystkich ówczesnych wpływowych ludzi; jeszcze trochę, a w zmiennych układach kościelnej polityki byłby zapewne dostał jakąś stolicę biskupią. Nagle, w roku 382, uciekł.
Decyzja podjęta została we śnie... ale pod przysięgą, której nie śmiał złamać po obudzeniu. W drodze do dalszej kariery przeszkodziła mu kobieta; diakon mógłby się oczywiście ożenić, ale tu chodziło o mężatkę, i to jedną z pierwszych dam stołecznych, żonę prefekta miasta, w której nie najmłodszy już uczony zadurzył się jak chłopiec, może zresztą nadrabiając zaległości z lat chłopięcych. Bieda była w tym, że miał wzajemność i że dama odznaczała się dużą determinacją. Pozostawało więc albo nawiązać romans, albo zniknąć jej z oczu. Ewagriusz nie był tylko teoretykiem, wierzył naprawdę w to, co głosił, sumienie kazało mu wybrać drugą z tych dwu możliwości — więc zniknął. Obudziwszy się ze snu, w którym złożył aniołowi przysięgę ucieczki, spakował potrzebne manatki i poszedł prosto z domu do portu.
Dotarł do Jerozolimy i tam trafił w dobre ręce: Rufina i znanej już nam Melanii, którzy kierowali wspólnotą zakonną na Górze Oliwnej. Ucieczka nie rozwiązała jeszcze wszystkiego; znikło niebezpieczeństwo zewnętrzne, ale wewnętrzne trwało, i to Melania poradziła mu, żeby raz na zawsze oddał Bogu wszystko i został mnichem. Może niedawny domownik Grzegorza Teologa przypomniał sobie jedną z sentencji swojego mistrza: Całe życie ludzkie jest jak jeden dzień dla tych, których trudy płyną z tęsknoty. A on do Boga tęsknił szczerze i coraz bardziej. Więc zdecydował się na ten krok ostateczny; a chociaż mnichem mógł zostać wszędzie, postanowił także i pod tym względem pójść na całego: powędrował do Egiptu, a stamtąd na pustynię libijską. Powędrował tam zresztą już w habicie, który otrzymał z rąk Melanii; podobnie dwanaście wieków później św. Jan od Krzyża przyjmie habit od św. Teresy.
Pierwsze dwa lata spędził w Nitrii, potem zaś przeniósł się do Cel, gdzie już pozostał do śmierci.
Zamiast uczyć się rzemiosła koszykarskiego, o którym oczywiście nie miał nigdy dotychczas pojęcia, zaczął zarabiać na życie przepisywaniem książek. Piszących biegle było na pustyni o wiele mniej niż umiejących czytać; wystarczy przypomnieć, że w Księdze Starców wymieniony jest tylko jeden przepisywacz, mianowicie Marek, młody uczeń Sylwana w Sketis, gdy powroźników i koszykarzy spotykamy dziesiątki. Na pracę przepisywaczy był więc popyt większy od podaży, a była i ta korzyść, że produktu nie trzeba było nosić na targ do miasta — klienci odbierali go sami. Ewagriusz wyznaczył sobie pewną miarę tej pracy, tyle, aby na życie zarobić, i nie więcej. Resztę czasu przeznaczał na modlitwę i studium.
Za mistrza obrał sobie Makarego z Aleksandrii, podówczas kapłana i zwierzchnika mnichów mieszkających w Celach. Zapewne był to wybór świadomy, a w takim razie Ewagriusz musiał dokonać bardzo realistycznego rachunku, co ma, a czego mu brak. Ma: całą podbudowę myślową, w tym teologiczną (uczeń Grzegorza z Nazjanzu!), ale i monastyczną, zaczerpniętą choćby z pism Bazylego, autora genialnych reguł; umysł subtelny i wyćwiczony w odróżnianiu ziarna od plewy oraz długoletnią już wprawę w modlitwie i rozwinięte życie wewnętrzne. Brak mu: właśnie tego, czym odznaczył się Makary Aleksandryjczyk: konsekwentnej i surowej ascezy fizycznej, tej zewnętrznej oprawy życia modlitwy. Więc jakkolwiek mógł szukać dla siebie łagodniejszych i bardziej umiarkowanych mistrzów, do których miał równie blisko — także i w tej sprawie poszedł na całego i poddał się temu twardemu postnikowi. Sposób żywienia, wyznaczony mu przez Makarego jako kuracja na zmysłowe pokusy, doprowadził u Ewagriusza po kilku latach do całkowitego zastoju procesu trawienia i musiał zostać zmodyfikowany: z suchego chleba pozwolono mu przejść na surowe jarzyny i wywar ziołowy. Oczywiście, jak wszyscy mnisi, mógł zawsze chodzić po „słowo" do każdego starca i wiadomo, że bywał na przykład u Makarego „Egipcjanina"; niemniej rozstrzygające musiało być zdanie jednego mistrza, a tym był dla Ewagriusza Aleksandryjczyk. Niewątpliwie, to ze szkoły tego ostatniego pochodziły takie zabiegi, jak odpędzanie pokus zmysłowych przez zamrażanie się zimą w wodzie albo walka z pokusą do bluźnierstwa przez wystawienie się na ukąszenia owadów. Ewagriusz stracił tu rozsądną miarę właśnie dlatego, że oczywistej dla siebie mierze nie ufał i czuł potrzebę korygowania jej cudzą. Nieraz zresztą i rozwiązania problemów teologicznych szukał u starców, którzy teologami absolutnie nie byli, a to dlatego, ze chciał do zrozumienia dojść przez upokorzenie.
Niemniej owe „kuracje" to była tylko jedna strona jego życia na pustyni, sensacyjna, ale nie najważniejsza. Jednocześnie ciągła modlitwa, studium i dodatkowy kontakt z Pismem Świętym, jaki dawała mu praca (niewątpliwie przepisywał przede wszystkim biblijne teksty), prowadziły go do porządkowania i układania myśli w syntezę doświadczenia monastycznego. Mógł sobie zostać uczniem wyczynowego ascety, nie zaś myśliciela — ale było rzeczą naturalną, że wszyscy, którzy w tamtejszym kręgu monastycznym odznaczali się skłonnością do myślenia, szybko nawiązali z nim kontakt i zaczęli się wokół niego skupiać. Ci, którzy się tą skłonnością nie odznaczali, patrzyli na niego krytycznie, i nieraz, jeśli się podczas jakiegoś wspólnego zebrania odezwał, wypominali mu nadmiar wiedzy. Sam Makary Aleksandryjczyk kiedyś przy takiej okazji dał Ewagriuszowi do zrozumienia, że może lepiej by zrobił, pozostając w ojczyźnie, gdzie dzisiaj byłby już biskupem i wielkim przywódcą... Ewagriusz milkł w takich razach pokornie. A biskupem mógł zostać nawet i teraz; zaproponował mu to aleksandryjski Teofil, ale Ewagriusz nie przyjął. Wymówił się patriarsze kurtuazyjnym listem i na wszelki wypadek uciekł na jakiś czas, żeby nie być pod ręką, gdyż zdarzało się na pustyni wyświęcanie kogoś bez uprzedzenia, znienacka, przez nałożenie rąk od tyłu...
Z wolna tryb jego życia zmieniał się, gdyż kilku braci i uczniów osiadło przy nim na stałe, tworząc wspólnotę, a spoza Cel napływali pragnący go posłuchać ludzie, i to takim strumieniem, że w końcu nie miał już ani dnia wolnego. Uczniów przyjmował więc w soboty i niedziele, spędzając nieraz całą noc na głoszeniu im konferencji i odbywaniu indywidualnych rozmów; dla gości miał dni powszednie.
Oczywiście przepisywanie musiał już zarzucić, zresztą niewątpliwie około pięćdziesiątki także słabnący wzrok nie pozwalał mu na taką pracę. Nie znano jeszcze wtedy szkieł, toteż ludzie starsi do pisania i czytania potrzebowali młodszych od siebie sekretarzy. Wspólnota żyła częściowo z pracy uczniów, a częściowo z jałmużny pielgrzymów. Zapewne przynajmniej jeden uczeń, może wielu, zajmował się pisaniem pod dyktando mistrza, gdyż Ewagriusz zaczął wreszcie swoje syntezy myślowe układać w dzieła. Ciekawa to była wspólnota, zważywszy zwłaszcza na środowisko, w którym żyła; jej członkiem był na przykład Palladiusz, człowiek od dziecka wykształcony, późniejszy znany historyk i biskup. Jemu to zawdzięczamy większość wiadomości o Ewagriuszu.
Tu przy okazji warto zauważyć, że chociaż ruch monastyczny zaczął się w środowisku bynajmniej nie intelektualnym — a miał i takich przedstawicieli, którzy na działalność umysłu ludzkiego patrzyli wręcz wrogo — to jednak swoim duchowym bogactwem pociągał także intelektualistów, i to tak bardzo, że większość tak zwanych Wielkich Ojców Kościoła, czy to greckich, czy łacińskich, przeszła przez monastyczną formację. Byli to: Bazyli, Jan Chryzostom, Grzegorz z Nazjanzu, Hieronim, Augustyn, Grzegorz Wielki... niemal wszyscy ci, których teologia miała karmić i wiarę, i pobożność chrześcijańską przez dalsze wieki.
Pisma, które Ewagriusz dyktował na pustyni, nie należały w zasadzie do teologicznych, raczej do moralistycznych i ascetycznych: dotyczyły życia modlitwy oraz wszystkiego, co się z tym wiąże, a więc przykazań Bożych, ascezy, zwyczajów monastycznych... Jednak żaden z tych tematów nie był osadzony w próżni ani nie mógł być uprawiany w oderwaniu od dogmatu: na przykład komentarz Ewagriusza do Modlitwy Pańskiej opiera się na teologii Trójcy Świętej. Każdy temat jest przedstawiony u niego na szerokim tle doktrynalnym; wzorem i mistrzem był dla Ewagriusza, jak pamiętamy, Grzegorz z Nazjanzu, a także wielce przez Grzegorza ceniony Orygenes (przypomnijmy: zmarły w roku 254 teolog aleksandryjski). Co może najważniejsze, Ewagriusz podjął praktyczną, doświadczalną psychologię wypracowaną przez Ojców Pustyni, usystematyzował ją, zaopatrzył w podstawy doktrynalne i, jako pierwszy, dał wykład tego, co dziś nazywamy teologią mistyczną, włącznie z podziałem drogi duchowej na trzy fazy (oczyszczenie, oświecenie, zjednoczenie). Kasjan musiał go znać i czerpie z niego pełnymi rękami, chociaż nie podaje jego imienia; z Kasjana z kolei czerpią myśl Ewagriusza wszyscy mistrzowie zachodni, nic o tym nie wiedząc.
Rozmiar jego pisemnej spuścizny zadziwia, jeżeli zważyć, że Ewagriusz spędził na pustyni tylko szesnaście lat; umarł w wieku lat pięćdziesięciu czterech, 6 stycznia 399 roku, tuż po Komunii przyjętej z okazji święta. Umarł w samą porę... Właśnie zaczął się w Palestynie i w Egipcie spór o prawowierność Orygenesa; spór, w którym po obu stronach doszło do głosu mnóstwo względów politycznych oraz mnóstwo prywatnych animozji, a także wiedzy teologicznej... delikatnie mówiąc, nierównej. Zacietrzewienie było tak wielkie, że niektóre z najtęższych ówczesnych umysłów straciły chęć do myślenia, niektórzy zaś z najświątobliwszych mężów rzucili się do walki z bronią w ręku. Straszny byłby zapewne w tym wirze los człowieka, który zachowałby jasność myśli i opanowanie.
Gorzką ironią bowiem napawa fakt, że święci mężowie stanęli przeciw nauce Orygenesa nie z powodu niektórych jego błędnych tez, ale z powodu tego, co głosił akurat jak najbardziej prawowiernie: on i rozczytani w nim teologowie tacy jak właśnie Ewagriusz. Poszło o powszechny w Egipcie antropomorfizm, czyli wyobrażanie sobie Boga jako posiadającego ciało, oczywiście podobne do ludzkiego; chyba jeszcze i dzisiaj ludzie, u których wyobraźnia działa silniej niż myślenie, po cichu żywią takie przekonanie, chociaż nas od samego początku katechizacji uczono, że Bóg jest duchem. Egipscy pustelnicy katechizmu nigdy się nie uczyli, toteż antropomorfizm był wśród nich rozpowszechniony. Kasjan przytacza epizod ze starcem imieniem Serapion, który — kiedy mu wreszcie dowiedziono, że Bóg nie jest cielesny — umiał z tego wywnioskować tylko tyle, że w ogóle Go nie ma... Teologowie z kręgu Ewagriusza, usiłujący szerzyć rozsądną doktrynę, traktowani byli przez współbraci z rosnącym oburzeniem, a winą za ich „bezbożność" obarczono Orygenesa. Patriarcha Teofil wdał się w ten spór, opowiadając się najpierw po stronie autentycznej wiary i potępiając antropomorfizm w liście pasterskim, wydanym na Epifanię 399 lub 401 roku. Kiedy jednak w reakcji na ten list tłum mnichów antropomorfistów ruszył na Aleksandrię z argumentami do dyskusji w rękach, Teofil postąpił zgodnie ze swą naturą dyplomaty: przyjąć antropomorfizmu oczywiście nie mógł, bo ośmieszyłby się na cały Kościół, ale dla uspokojenia mnichów potępił Orygenesa, „orygenistów" zaś ekskomunikował i zaczął prześladować. Później jeszcze wykorzystał całą sprawę do politycznych rozgrywek.
Ewagriusz już nie żył, ale jako „przywódca orygenistów" został pośmiertnie potępiony z taką siłą, że wielu ludzi, którzy nie odróżniali Orygenesa od szczotki do butów, uważało za stosowne żegnać się ze zgrozy na sam dźwięk Ewagriuszowego imienia. Jego dzieła jedni niszczyli, inni nadal przepisywali, ale najchętniej podając je za prace innych autorów. Pamięć o nim trwała wśród uczniów, którzy z tego powodu bywali podejrzewani o herezję. Czciły go tylko niektóre Kościoły odłączone od Rzymu. Kiedy ponownie przypomniano sobie o rzeczywistych błędach Orygenesa, potępiono go za nie powtórnie, i Ewagriusza razem z nim. Później nastąpiło wiele wieków całkowitego zapomnienia. I dopiero w naszych czasach ludzie przytomni zabrali się do zbadania, o co właściwie chodziło Orygenesowi w III wieku oraz jego krytykom w wiekach IV i V, a przy okazji także i Ewagriuszowi. Zaczęto zbierać teksty tego ostatniego, których do dziś jeszcze nie mamy wszystkich, a znajduje się je w przekładach ormiańskich, perskich, syryjskich... albo po grecku, ale wśród pism na przykład Nila z Ancyry czy innych autorów o nigdy nie zakwestionowanej prawowierności, skąd trzeba je wydobywać i identyfikować drogą mozolnej analizy. I dopiero pomału zaczynamy odkrywać, kogośmy mieli.
A wszystko dlatego, że się kiedyś w głowach zapaliło. Orygenes nie mógł w III wieku formułować tez w takiej terminologii teologicznej, jaka się ustaliła dopiero w wieku IV, Ewagriusz zaś, który może nie zawsze umiał odróżnić w tezach Orygenesowych luźne domysły od pewnej już i dopracowanej nauki Kościoła, zasługiwał co najwyżej na wydanie z przypisami, nie na potępienie. A w każdym razie na pewno nie zasługiwał na to, żeby zapomnieć, jak żarliwie, całym sercem i całym umysłem miłował Boga i jak stał w obronie prawdy. Trzeba było wielu wieków, żebyśmy zaczęli przyznawać (a i to z początku niechętnie), że nawet błędnowierca może być święty. A cóż dopiero, jeśli to błędnowierstwo wcale nie jest takie pewne...
Twarze Ojców Pustyni
Siostra Borkowska
Wydawnictwo Tyniec
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.