Niedawno pewien angielski tygodnik przytoczył wzorcową wręcz anegdotę: w dość wypełnionym przedziale kolejowym dwoje zakochanych przez dłuższy czas całowało się namiętnie aż wreszcie, pod niezmąconym spojrzeniem pozostałych pasażerów, dokonało pełnego aktu płciowego. Kiedy wreszcie kochankowie post coitum zapalili papierosy, ich towarzysze podróży nagle wyzbyli się powściągliwości i przypomnieli im z oburzeniem, że palenie w miejscu publicznym jest absolutnie niedopuszczalne.
Tę jakże charakterystyczną anegdotę mógłby uzupełniać inny epizod kolejowy, który lubił opowiadać ojciec C. S. Lewisa. A. N. Wilson przytacza tę prawdziwą historię w swojej biografii C. S. Lewisa. Rzecz działa się w Ulsterze na początku XX stulecia. Albert Lewis — ojciec C. S. Lewisa – „podróżował jednym z tych pociągów w dawnym stylu, bez korytarzy, gdzie pasażerowie są uwięzieni w swoich przedziałach dopóty, dopóki pociąg jest w ruchu. Nie był w przedziale sam: naprzeciw niego siedział inny podróżny, nobliwie wyglądający farmer w tweedowym garniturze. Jego napięty wyraz twarzy wynikał, jak się wkrótce wyjaśniło, z nieodpartej potrzeby naturalnej. Ponieważ pociąg nadal sapiąc pokonywał góry i doliny, a w zasięgu wzroku nie było żadnego dworca, gdzie można by było znaleźć toaletę, osobnik, o którym mowa, ściągnął spodnie, przykucnął na podłodze przedziału i wypróżnił się. Kiedy było już po tej operacji i podróżnik, znów ubrany, rozsiadł się na siedzeniu naprzeciw Alberta Lewisa, odór unoszący się w przedziale był tak potworny, że Lewisowi zebrało się na wymioty. Nie mogąc zagłuszyć tego srogiego smrodu, Albert Lewis spróbował przynajmniej go jakoś urozmaicić i w tym celu zapalił fajkę. Ale w tym momencie człowiek siedzący naprzeciw niego, który podczas całej podróży nie wyrzekł ani słowa, nachylił się ku niemu i surowo wskazał naklejony na oknie plakacik, na którym wypisane było: PALENIE WZBRONIONE. Dla C. S. Lewisa ta anegdota, opowiadana przez jego ojca, zawsze streszczała w szaleńczy sposób pewną głęboką prawdę na temat Irlandii Północnej i świadczyła, co znaczy tam żyć”.
Nie ulega wątpliwości, że gdyby antytytoniowa brygada zdołała dopiąć swych celów, przekształciłaby cały świat w rodzaj posępnego i widmowego Ulsteru. Sądzę, że to dlatego – mimo że sam teraz nie palę – ilekroć mam wybór, zawsze w kawiarniach, restauracjach, poczekalniach i innych miejscach publicznych instynktownie wybieram salę dla palących: towarzystwo jest tam sympatyczniejsze. Z pewnego punktu widzenia palacze są obdarzeni czymś w rodzaju wyższości duchowej nad niepalaczami: mają ostrzejszą świadomość tego, że wszyscy jesteśmy śmiertelni. Ale za to są winni wdzięczność lobby antynikotynowemu. Rzecz w tym, że ostrzeżenia, które prawo nakazuje drukować na paczkach tytoniu i papierosów, są mimowolnym echem pewnego pięknego i starożytnego obrzędu kościoła katolickiego: w środę popielcową, pierwszym dniu wielkiego postu, ksiądz poświęconym popiołem czyni wiernym znak krzyża na czole i przypomina: „Pamiętaj, że jesteś prochem i w proch się obrócisz”.
Nowoczesne życie przez większość czasu stara się zatrzeć w nas lub usunąć myśl o śmierci. Tej świadomości śmierci nie należy mylić z jej chorobliwym kultem, który jest chrześcijańskiemu humanizmowi wstrętny {¡Viva la muerte! było obleśnym faszystowskim hasłem; kiedy jeden z frankistowskich generałów rzucił je w początkach hiszpańskiej wojny domowej, Unamuno, który był już u kresu życia, potępił je we wzniosłej i namiętnej mowie). Przeciwnie, ta świadomość jest hołdem złożonym życiu. Mozart zwierzył się w pewnym liście, że co dzień myśli o śmierci i ta myśl jest najgłębszym źródłem całej jego twórczości muzycznej. To ona z pewnością wyjaśnia niewyczerpaną radość, jaką czerpiemy z jego sztuki.
Nie chcę przez to powiedzieć, że natchnienie, jakie można czerpać ze złowieszczych ostrzeżeń rozmaitych instytucji dbających o nasze zdrowie i poprawne myślenie, przemieni każdego palacza w kogoś w rodzaju Mozarta, ale z pewnością te krzykliwe wezwania paradoksalnie nadają używaniu tytoniu nowy powab, czy wręcz metafizyczne znaczenie. Ilekroć widzę którąś z tych groźnych etykietek na paczce papierosów, bardzo mnie kusi, by wrócić do palenia.
Fragment eseju PAPIEROSY SĄ CUDOWNE z książki Szczęście małych rybek
autor: Simon Leys
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.