Jedyną rzeczą, która zdolna jest uratować człowieka przed
całkowitym rozkładem moralnym, jest duchowa przemiana.
Chrześcijaństwo, z samej swej natury, domaga się takiej
przemiany. Gdyby wszyscy chrześcijanie żyli zgodnie z
zasadami, które wyznają, przemiana dokonałaby się. Duch tej
przemiany zawiera się w przeżywaniu czegoś więcej niż
doczesność, w uwolnieniu się od świata i w zjednoczeniu się z
Bogiem. Chrześcijanin musi być wierny powołaniu, które otrzymał
na chrzcie świętym, a które żąda od niego całkowitego i
jednoznacznego odrzucenia świata. Wbrew pozorom, taka postawa
nie kłóci się z podstawową dla owocnego apostolatu działalnością
wśród ludzi.
Ludzkość stoi obecnie wobec największego w swej historii
kryzysu, bo oto ważą się losy religii. Powszechny niepokój na
pięciu kontynentach, gdzie każdy drży przed ogólną zagładą,
rzucił już wielu na kolana. Nie powinno nam się jednak wydawać,
że świat jest na jak najlepszej drodze do powrotu do Boga.
Dziewiętnastowieczne mity o „nieskończonym postępie" i
„wszechmocy" nauk empirycznych doprowadziły świat do utraty
tożsamości. Wielu ludzi szuka wyjścia z pułapki, samorzutnie
zwracając się ku jedynej widocznej nadziei na duchowe i moralne
odrodzenie; nadziei opierającej się na filozoficznej i
teologicznej prawdzie i dającej wyraz podstawowemu pragnieniu
człowieka. Zwrot ten osiągnął tak poważne rozmiary, że wielki
przedstawiciel psychoanalizy, Carl Jung, nie zawahał się
stwierdzić:
„Leczyłem
setki ludzi, większość z nich to byli protestanci, mniej
liczni Żydzi i pięciu lub sześciu to katolicy. Wśród
pacjentów, którymi zajmowałem się w drugiej połowie mego życia,
nie było ani jednego, którego problem nie sprowadzałby się w
ostateczności do znalezienia właściwego, religijnego poglądu
na świat. Twierdzę nawet, że każdy z nich zachorował, ponieważ
utracił to, co wielkie religie wszystkich czasów miały
człowiekowi do zaoferowania, a powrót do zdrowia możliwy był dla
nich tylko pod warunkiem odzyskania wiary".
To nie wrogowie zewnętrzni Chrystusa są największym
niebezpieczeństwem dla chrześcijaństwa. Prześladowania nigdy nie
wyrządziły wewnętrznemu życiu Kościoła wielkich szkód;
sedno problemu leży w sercach tych z nas, którzy wierzą w
Boga i wiedzą, że powinni Go kochać i Mu służyć - ale tego nie
robią!
Świat, w którym żyjemy, jest jałową ziemią dla nasienia
Bożej Prawdy. Nowoczesne miasto amerykańskie jest miejscem, gdzie
kochać Boga jest bardzo trudno. Dotąd nie można Go kochać, dopóki
się Go nie zna. A nie można Go poznać, nie przeznaczając
nieco czasu i ciszy na modlitwę, rozmyślanie i poznawanie Jego
Prawdy. W naszej cywilizacji bardzo trudno o czas i ciszę.
Wielu wierzących musi się obejść bez jednego i drugiego,
rezygnując z nadziei na własne życie wewnętrzne. Jakie rozmiary
może mieć to poświęcenie? Gdzie kończy się poświęcenie,
a zaczyna omijanie prawdy? Nie możemy poświęcić się Bogu bez
jednoczesnego rozwoju naszego życia wewnętrznego. Oto powód:
wszystko, czym staramy się służyć Bogu, musi być ożywione
przez nadprzyrodzoną moc Jego łaski. Ale łaska jest nam udzielana
w takim stopniu, w jakim przygotowujemy się do jej przyjęcia,
pozwalając działać w nas otrzymanym cnotom teologicznym: wierze,
nadziei i miłości. Cnoty te wymagają całkowitego zaangażowania
i nieustannego ćwiczenia rozumu i woli. Z kolei jednak ten
proces napotyka na przeszkody w postaci czynników zewnętrznych,
które oślepiają nas namiętnościami i odciągają nas od
nadprzyrodzonego celu. Tego nie można uniknąć, ale można z tym
walczyć - przez wytrwale realizowaną dyscyplinę modlitwy,
medytacji, rekolekcji, wnikliwych dociekań, umartwienia pożądań
oraz choć odrobiny samotności i odosobnienia.
Oczywiście nie jest możliwe, ani tym bardziej wskazane, aby
każdy chrześcijanin opuścił świat i wstąpił do klasztoru
trapistów. Niemniej jednak nagłe zainteresowanie wśród
Amerykanów życiem kontemplacyjnym dowodzi chyba jednego:
kontemplacja, asceza, modlitwa wewnętrzna i porzucenie świata muszą
być przez współczesnych chrześcijan odkryte na nowo.
Działalność apostolska i w ogóle zewnętrzna wiele na tym
nie ucierpi. Niedawna adhortacja Piusa XII stwierdza, że zbyt wielką
wagę przywiązuje się w pewnych środowiskach do działalności
zewnętrznej i przypomina katolikom rzecz dla nich najważniejszą -
własne uświęcenie i zjednoczenie z Chrystusem w głębokim
życiu wewnętrznym. Jego Świątobliwość pisze:
„Nie
możemy się powstrzymać, by nie wyrazić Naszej troski i niepokoju
o tych, którzy na skutek specjalnych warunków i okoliczności
zbyt często i do tego stopnia rzucali się w wir zewnętrznej
działalności, iż zaniedbywali pierwszy swój kapłański
obowiązek, jakim jest staranie się o uświęcanie samego
siebie. Zabieraliśmy już głos publicznie, aby na prawą drogę
przywołać tych, co niebacznie mniemają, że można dać światu
zbawienie przez działalność, którą słusznie nazywa się
«herezją czynu»" [Pius XII, Adhortacja apostolska Menti
nostrae (23 września 1950),].
Fakt, że komuniści buntowali się przeciw wszystkiemu z nalepką
„burżuazja", narzucił każdemu prawdziwemu komuniście
obowiązek praktykowania surowego i niemalże religijnego
ascetyzmu praktycznie wobec wszystkiego, co ma jakąś wartość w
społeczeństwie, którego on nienawidzi. Mówię „buntowali
się", ponieważ jasne jest, że imperium wschodnie szybko
osiągnęło taki poziom kulturowy, na którym wszystko, co
najpodlejsze w materializmie burżuazyjnym, stało się jego ideałem.
Jeśli chrześcijaństwo ma pokazać swą wartość w otwartej walce
przeciw standardom społeczeństw materialistycznych, wśród
których przyszło mu żyć, może to osiągnąć tylko przez
bardziej zdecydowane agere contra, przez ów pozytywny „opór",
który jest sednem chrześcijańskiej „rewolucji" ascetycznej.
Boga można poznać tylko za cenę tego sprzeciwu.
Za:
Tomasz Merton, Wspinaczka ku prawdzie, przekład: Piotr Parlej, w: Szukanie
Boga, Wydawnictwo OO. Karmelitów Bosych, Kraków 1983
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.