środa, 1 lipca 2015

Sedno chrześcijańskiej „rewolucji" ascetycznej


  Jedyną rzeczą, która zdolna jest uratować człowieka przed całkowitym rozkładem moralnym, jest duchowa przemiana. Chrześcijaństwo, z samej swej natu­ry, domaga się takiej przemiany. Gdyby wszyscy chrześci­janie żyli zgodnie z zasadami, które wyznają, przemiana dokonałaby się. Duch tej przemiany zawiera się w przeży­waniu czegoś więcej niż doczesność, w uwolnieniu się od świata i w zjednoczeniu się z Bogiem. Chrześcijanin musi być wierny powołaniu, które otrzymał na chrzcie świę­tym, a które żąda od niego całkowitego i jednoznaczne­go odrzucenia świata. Wbrew pozorom, taka postawa nie kłóci się z podstawową dla owocnego apostolatu działal­nością wśród ludzi.

  Ludzkość stoi obecnie wobec największego w swej hi­storii kryzysu, bo oto ważą się losy religii. Powszechny niepokój na pięciu kontynentach, gdzie każdy drży przed ogólną zagładą, rzucił już wielu na kolana. Nie powinno nam się jednak wydawać, że świat jest na jak najlepszej drodze do powrotu do Boga. Dziewiętnastowieczne mity o „nieskończonym postępie" i „wszechmocy" nauk empirycznych doprowadziły świat do utraty tożsamości. Wielu ludzi szuka wyjścia z pułapki, samorzutnie zwracając się ku jedynej widocznej nadziei na duchowe i moralne odro­dzenie; nadziei opierającej się na filozoficznej i teologicz­nej prawdzie i dającej wyraz podstawowemu pragnieniu człowieka. Zwrot ten osiągnął tak poważne rozmiary, że wielki przedstawiciel psychoanalizy, Carl Jung, nie zawa­hał się stwierdzić:

„Leczyłem setki ludzi, większość z nich to byli pro­testanci, mniej liczni Żydzi i pięciu lub sześciu to ka­tolicy. Wśród pacjentów, którymi zajmowałem się w drugiej połowie mego życia, nie było ani jednego, którego problem nie sprowadzałby się w ostateczno­ści do znalezienia właściwego, religijnego poglądu na świat. Twierdzę nawet, że każdy z nich zachorował, ponieważ utracił to, co wielkie religie wszystkich cza­sów miały człowiekowi do zaoferowania, a powrót do zdrowia możliwy był dla nich tylko pod warun­kiem odzyskania wiary".

  To nie wrogowie zewnętrzni Chrystusa są największym niebezpieczeństwem dla chrześcijaństwa. Prześladowania nigdy nie wyrządziły wewnętrznemu życiu Kościoła wiel­kich szkód; sedno problemu leży w sercach tych z nas, któ­rzy wierzą w Boga i wiedzą, że powinni Go kochać i Mu służyć - ale tego nie robią!

  Świat, w którym żyjemy, jest jałową ziemią dla nasie­nia Bożej Prawdy. Nowoczesne miasto amerykańskie jest miejscem, gdzie kochać Boga jest bardzo trudno. Dotąd nie można Go kochać, dopóki się Go nie zna. A nie moż­na Go poznać, nie przeznaczając nieco czasu i ciszy na modlitwę, rozmyślanie i poznawanie Jego Prawdy. W na­szej cywilizacji bardzo trudno o czas i ciszę. Wielu wie­rzących musi się obejść bez jednego i drugiego, rezygnując z nadziei na własne życie wewnętrzne. Jakie rozmiary może mieć to poświęcenie? Gdzie kończy się poświęce­nie, a zaczyna omijanie prawdy? Nie możemy poświęcić się Bogu bez jednoczesnego rozwoju naszego życia we­wnętrznego. Oto powód: wszystko, czym staramy się słu­żyć Bogu, musi być ożywione przez nadprzyrodzoną moc Jego łaski. Ale łaska jest nam udzielana w takim stopniu, w jakim przygotowujemy się do jej przyjęcia, pozwalając działać w nas otrzymanym cnotom teologicznym: wierze, nadziei i miłości. Cnoty te wymagają całkowitego zaan­gażowania i nieustannego ćwiczenia rozumu i woli. Z ko­lei jednak ten proces napotyka na przeszkody w postaci czynników zewnętrznych, które oślepiają nas namiętno­ściami i odciągają nas od nadprzyrodzonego celu. Tego nie można uniknąć, ale można z tym walczyć - przez wytrwa­le realizowaną dyscyplinę modlitwy, medytacji, rekolek­cji, wnikliwych dociekań, umartwienia pożądań oraz choć odrobiny samotności i odosobnienia.

  Oczywiście nie jest możliwe, ani tym bardziej wska­zane, aby każdy chrześcijanin opuścił świat i wstąpił do klasztoru trapistów. Niemniej jednak nagłe zaintereso­wanie wśród Amerykanów życiem kontemplacyjnym do­wodzi chyba jednego: kontemplacja, asceza, modlitwa wewnętrzna i porzucenie świata muszą być przez współ­czesnych chrześcijan odkryte na nowo. Działalność apo­stolska i w ogóle zewnętrzna wiele na tym nie ucierpi. Niedawna adhortacja Piusa XII stwierdza, że zbyt wielką wagę przywiązuje się w pewnych środowiskach do działal­ności zewnętrznej i przypomina katolikom rzecz dla nich najważniejszą - własne uświęcenie i zjednoczenie z Chry­stusem w głębokim życiu wewnętrznym. Jego Świątobli­wość pisze:

„Nie możemy się powstrzymać, by nie wyrazić Naszej troski i niepokoju o tych, którzy na skutek specjal­nych warunków i okoliczności zbyt często i do tego stopnia rzucali się w wir zewnętrznej działalności, iż zaniedbywali pierwszy swój kapłański obowiązek, ja­kim jest staranie się o uświęcanie samego siebie. Za­bieraliśmy już głos publicznie, aby na prawą drogę przywołać tych, co niebacznie mniemają, że można dać światu zbawienie przez działalność, którą słusz­nie nazywa się «herezją czynu»" [Pius XII, Adhortacja apostolska Menti nostrae (23 września 1950),].

  Fakt, że komuniści buntowali się przeciw wszystkiemu z nalepką „burżuazja", narzucił każdemu prawdziwemu komuniście obowiązek praktykowania surowego i niemal­że religijnego ascetyzmu praktycznie wobec wszystkiego, co ma jakąś wartość w społeczeństwie, którego on nienawi­dzi. Mówię „buntowali się", ponieważ jasne jest, że impe­rium wschodnie szybko osiągnęło taki poziom kulturowy, na którym wszystko, co najpodlejsze w materializmie burżuazyjnym, stało się jego ideałem. Jeśli chrześcijaństwo ma pokazać swą wartość w otwartej walce przeciw stan­dardom społeczeństw materialistycznych, wśród których przyszło mu żyć, może to osiągnąć tylko przez bardziej zdecydowane agere contra, przez ów pozytywny „opór", który jest sednem chrześcijańskiej „rewolucji" ascetycznej. Boga można poznać tylko za cenę tego sprzeciwu.


Za: Tomasz Merton, Wspinaczka ku prawdzie, przekład: Piotr Parlej, w: Szukanie Boga, Wydawnictwo OO. Karmelitów Bosych, Kraków 1983

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.