Telefon rozjazgotał się o piątej rano. Może trochę wcześniej, może trochę później. Komuś bardzo się spieszyło. A może dopiero co wylądował samolot? Ktoś chciał szybko dopaść telefonu i odpowiednio wcześnie puścić wieść, która nie dawała mu spokoju przez całą podróż powrotną. Wandzia upiera się i będzie się upierać, że weszła na Annapurnę, a przecież nie weszła. No bo jak? Z chorą nogą? Sama? A potem tak sobie schodziła po nocy, przy księżycu, pobłądziła, więc po prostu zawróciła, zabiwakowała i rankiem zeszła? Akurat. Bądź co bądź to nie byle co, tylko południowa ściana Annapurny. Tu nie ma żartów, a Wandzia była powolna, bardzo powolna, i chora. I jak wół było widać kogoś, kto zawraca spod szczytu, a nie lezie dalej w górę. Na 100 procent to była ona. No i dlaczego nie dała znać ze szczytu? A teraz przyleci i będzie wszędzie rozpowiadać, że weszła. A to skandal, rozumiesz, skandal.
Rozbudzonej rozmówczyni ze zdenerwowania słuchawka drży w ręce. A najgorsze, że Wałęsa ma zamiar udekorować Wandzię jakimś medalem czy coś, no i jak to ma być? Taką kłamczuchę? Ty masz tam znajomości, więc coś z tym zrób, żeby do tego nie doszło, bo to skandal będzie. Skandal, rozumiesz? Trzask odkładanej słuchawki. Uszy pałają od nadmiaru słów. I wstydu!
W Łodzi też zrobiło się gorąco. „Wanda jeszcze nie zdążyła wrócić do Polski – mówi Ewa Panejko-Pankiewicz – a do mnie już rozdzwoniły się telefony. Ja mówię, dajcie Wandzie wrócić. Ja nie wierzę, żeby Wanda skłamała. Za dobrze znam Wandę”.
„Gdy pod koniec listopada wróciła do kraju, wokół niej rozpętała się prawdziwa burza” – tak sytuację określa Maria Błaszkiewicz. Tym razem na lotnisku dziennikarzy nie ma. Przyjaciół też nie za wielu. Są niezawodni Hanna Wiktorowska – „Elizabeth Hawley” polskiego środowiska górskiego – i Józef Nyka. Chcą Wandę ostrzec. Próbują wydobyć z niej jakąkolwiek informację, dowód, jakiś fizyczny ślad jej bytności na szczycie. Ale nie, nie ma nic, zdjęć też nie. Nie wyszły, było za zimno, migawka się zacięła. W protokole wyprawy Wielicki napisał podobno, że wszyscy uczestnicy byli na szczycie, ale przecież ktoś puścił tę wieść o oszustwie? Kto? Zdania są podzielone. Podobno ktoś z wyprawy... któraś z koleżanek... Podobno... „Oficjalnie Krzysztof Wielicki ogłosił, że Wanda Annapurnę Południową zdobyła – ciągnie matka – prywatnie jednak rozpowiadał na lewo i prawo, że to nieprawda. Wanda wszędzie słyszała tylko, że jest za stara, że nie pamięta... Wmawiano jej, że o tej porze ktoś tylko schodził, że nie mogła tam wejść. Te kąśliwe uwagi, te pomówienia, gadanie za plecami... A przecież Wanda nigdy nie kłamała! Przecież byli z nią jej koledzy, znali ją. Współpracowała z nimi, chodziła z nimi w góry. Wszyscy razem zaczynali w Skałkach: Wanda, Kurtyka, Wielicki”.
Polski Związek Alpinizmu musi zareagować i wszczyna oficjalnie postępowanie. Zarząd powołuje specjalną komisję[52*], w której skład wchodzą Maciej Berbeka, Bogdan Jankowski i Janusz Majer. Pytania, wyjaśnienia, tłumaczenia, porównywanie relacji. Prawie przesłuchania. Wyprawowi koledzy jak jeden mąż trwają przy swoim zdaniu. Atmosfera jest ciężka od zarzutów i niechęci.
Rutkiewicz zawsze była twarda, ale w takiej sytuacji jeszcze się nie znalazła. Jest załamana, roztrzęsiona. Rozmawia z mediami, nagrywa długi wywiad z Marią Lerman z Polskiego Radia. Nietrudno wyczuć w nim jej zdenerwowanie, ale i wzburzenie. „Nagranie, które wtedy powstało, niestety nigdy nie zostało wykorzystane – mówi Maria Błaszkiewicz – a pomówienie Wandy o to, że nie weszła na szczyt Annapurny, było jedną z największych tragedii jej życia. A przecież Wanda zawsze dobrze wiedziała, co jest dobre, a co złe, i umiała to rozgraniczyć. Może źle zrobiła, że nie dała znać ze szczytu, ale dla niej to było zupełnie naturalne: przecież byłam! Aparat się zaciął, machnęła więc na niego ręką. Mogła im też zniknąć z oczu, to jest możliwe. Ale oni widzieli same minusy, zresztą utopiliby ją w łyżce wody. Już od dwóch lat wytwarzali wokół niej taką atmosferę: że nie jest już taka szybka, taka dobra jak kiedyś, że jest za stara. Nawet mnie o tym chcieli przekonać. A ja zawsze wiedziałam, kiedy coś jest z nią nie tak: wtedy coś zażywała, coś piła”.
Dwa, może trzy dni przed końcowym posiedzeniem komisji w mieszkaniu Józefa Nyki rozlega się dźwięk dzwonka. Wanda. W zupełnie innym nastroju. „Usiądź, bo się przewrócisz. [...] Właśnie dostałam z Wiednia wywołane moje materiały z Annapurny. Wyobraź sobie, to zdjęcie ze szczytu jest jakimś cudem udane. Ciemne, bo był głęboki zmierzch, ale kontury grani widać wyraźnie. Sam zobaczysz. Na razie widział je Zbyszek [Kowalewski – przyp. Józef Nyka], nie ma wątpliwości, to zdjęcie ze szczytu”[1].
Rzeczywiście, zdjęcie w zasadzie nie wyszło. Jest niedoświetlone, niewyraźne, z wyraźną rysą w poprzek kadru. Ale jest i może przesądzić o postanowieniu komisji. I co najważniejsze, nie jest odcięte od reszty filmu. Slajd zostanie poddany analizie przez himalajskiego eksperta, prawdziwą wyrocznię w tych kwestiach, autora fachowych opracowań na temat Himalajów i Karakorum, Zbigniewa Kowalewskiego, który porównuje go ze zdjęciami z innych wypraw. Wątpliwości nie ma: zostało zrobione na wierzchołku Annapurny. Sporządza pisemne oświadczenie. Komisji to wystarczy. Stwierdza brak podstaw do potwierdzenia tak poważnego zarzutu, jakim jest oszustwo, i oficjalnie zamyka sprawę.
Oficjalnie, ale nie w środowisku. Werdykt nie pozbawił sprawy smrodku podejrzeń, złośliwości i satysfakcji z dokopania koleżance. Nawet Alek Lwow wykpił ów fotograficzny dowód, przecież widać tylko ciemny grzbiet i wyższy punkt. Był przekonany, że komisja wydała przychylną decyzję, nie mając dowodu, że było inaczej. Jednocześnie twierdzi, że „kłamstwa [...] my, alpiniści, zawsze unikamy, bo w naszym sporcie nie ma sędziów, nie ma stadionów, opieramy się na zaufaniu i na deklaracji, byłem to byłem, nie byłem to nie byłem, a jak byłem dwa metry od szczytu, to byłem dwa metry od szczytu”[2]. Krzysztof Wielicki nigdy swoich słów nie odwoła. Ogólnie dominowało przekonanie, że nawet jeśli Wanda nie zrobiła tego rozmyślnie, to po prostu na skutek zmęczenia i deterioracji „zgubiła” jeden dzień lub sądziła, że dotarła do celu. A może wróciła, by zrobić dobre zdjęcie? Nie zgadzały się daty. Trudno było coś ustalić. „Była blisko, ale nie na szczycie”[3]. No i dlaczego o sukcesie powiadomiła bazę dopiero po dotarciu do obozu II? Wielicki mija się z Rutkiewicz na schodach PZA, przy ulicy Ciołka. „Uznaliśmy, że weszłaś – oznajmia koleżance – ale ja ci, kurwa, nie wierzę!”[4].
Elżbieta Sieradzińska
Wanda Rutkiewicz. Jeszcze tylko jeden szczyt
***
21 października 1991 roku Krzysztof Wielicki staje na szczycie Annapurny. Razem z nim górę zdobywa Bogdan Stefko.
Wandzie mówi w twarz: – Skoro mówisz, że byłaś na szczycie, to ogłoszę, że byłaś. Natomiast osobiście wątpię.
PAP nadaje depeszę: kierownik wyprawy kwestionuje wejście Rutkiewicz na szczyt Annapurny.
Skąd wątpliwości?
Wielicki: – Byłem w bazie, cały czas na nasłuchu. Pawłowski wszedł na szczyt, zameldował się i zszedł do „dwójki”. Po drodze minął idących do góry Rüdigera i Wandę, ale żadne z nich nie nawiązało łączności. Do „trójki” dotarli podchodzący do góry Ingrid, Gonçalo i Mariusz. W namiotach nikogo nie zastali. Wszystko wskazywało na to, że Rüdiger i Wanda złapali kibel [przymusowy postój]. Wanda skarżyła się we wspomnieniach, że nikt się nią nie przejmował, ale to nieprawda. Bardzo się o nią baliśmy. Siedzieliśmy jak na rozżarzonych węglach, bo w ogóle nie łączyła się z nami przez radio. Pewnie była wciąż obrażona, że Stefko na nią nie poczekał.
– Rano przez lornetki wypatrzyliśmy na grani szczytowej idącą w górę postać – dodaje Wielicki. – Nie wiedzieliśmy, kto to jest. Po chwili połączył się z nami Mariusz. Powiedział, że atakująca szczyt trójka jest w innym miejscu, pod kuluarem. Rüdigera spotkali niżej. To mogła być tylko Wanda. Pomyśleliśmy, że biwakowała w nocy i idzie do szczytu. Potem zobaczyliśmy, że zawróciła i schodzi. Uznaliśmy, że zrezygnowała.
Wersja Wandy: schodząc w dół, pomyliła drogę – zamiast iść grańką, poszła za jakimiś śladami w dół. Ale ślady się skończyły. Zamiast trawersować do grańki, postanowiła wciąż schodzić, a robiło się coraz bardziej stromo. Opamiętała się na polu lodowym. Niebezpieczne miejsce, wiatr mógłby ją łatwo zdmuchnąć. Ruszyła wyżej, po dojściu do grańki zabiwakowała na niewielkiej platformie. Rano rozpoczęła zejście. Nigdzie już nie podchodziła, szła cały czas w dół. U wylotu kuluaru spotkała Ingrid, Mariusza Spruttę i Gonçalo Veleza. Powiedziała im, że była na szczycie.
Sprawę rozstrzyga zdjęcie. Udaje się je wywołać, a komisja Polskiego Związku Alpinizmu oficjalnie uznaje, że Wanda była na szczycie.
Wielicki dzisiaj: – Zdjęcie dowodziło, że była blisko szczytu. Moje trochę się różni. Niewielkie różnice świadczą o tym, że nawet jeśli jej zdjęcie nie zostało zrobione na wierzchołku, to bardzo blisko niego. Poza tym nie wyjaśniła, dlaczego podchodziła rano w kierunku szczytu. Zaprzeczała, ale widziały to cztery osoby!
Pawłowski też ma wątpliwości: – Była za nisko, bolała ją noga, szła wolno. W takim tempie jej wejście na szczyt było mało prawdopodobne. No i wypytywała mnie, jak wygląda wierzchołek!
Wielicki: – Była, nie była... Dopóki nie ma jednoznacznych dowodów, że alpinista kłamie, kwestia wejścia to jego osobista sprawa. Ucieszyłem się, że Wanda ma zdjęcia. Nigdy nie wierzyłem, że jest zdolna do mistyfikacji.
Zapewnia, że to nie on rzucił na Rutkiewicz cień podejrzenia. – Dziennikarzy odsyłałem do raportu PZA – mówi. Zdaniem Wielickiego podejrzenia, że Wanda nie zdobyła szczytu, wzięły się z tego, że nie była lubiana w środowisku. Miała twardy charakter.
Na spotkaniach z publicznością Wielicki zawsze powtarza: – Wanda Rutkiewicz była chorobliwie ambitna. Ambicja nie pozwoliła jej zrezygnować ze wspinaczki. Góry nie były dla niej tylko drogą wolności. Stały się jej więzieniem, bo tylko tam mogła udowadniać sobie i innym, że jest najlepsza. Nie potrafiła żyć już tak, jak żyją zwyczajni, szarzy śmiertelnicy. Co to była za kobieta!
Dariusz Kortko
Krzysztof Wielecki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.