piątek, 16 maja 2025

Anarch - o pisarstwie Ernsta Jüngera

 

Mój przypadek nie wprawił gremium w jakiekolwiek zakłopotanie: nie sprawiałem kłopotów. Jestem, co mogę o sobie powiedzieć, ustawiony nie tyle ukośnie, ile prostokątnie – nie obciążony ani na prawo, ani na lewo, ani do góry, ani do dołu, ani na Zachód, ani na Wschód, lecz wyważony. Te przeciwieństwa interesują mnie wprawdzie, choć tylko w aspekcie historycznym, a nie aktualnym; nie jestem zaangażowany.

Znany jest fakt, że mój ojciec i brat sympatyzowali z trybunami, choć umiarkowanie, a nawet nie bez skromnej krytyki. Było to w Eumeswil regułą; brakowało wyjątków, bo i po co? Piekarz, kompozytor, profesor mają ostatecznie inne troski niż polityczne zadęcia; troszczą się przede wszystkim o swój interes, sztukę, urząd, nie chcąc tracić najlepszych lat życia. Poza tym łatwo ich zastąpić; inni tylko na to czatują.

Pominąwszy to wszystko, takie typy bardziej potrzebne są następcy niż „sprawiedliwi, chroniący święty ogień idei, chorążowie dobrej sprawy”, którzy w ogóle zasługują na pochwały formułowane żargonem wojskowym, stanowiącym teraz słownictwo wojny domowej. Ci najlepiej prezentują się w nekrologach. Jako żywi ludzie stają się szybko dość nieprzyjemni.

Wiedzą o tym członkowie komisji; zapał jest podejrzany. Stąd korzystne było dla mnie, że w odniesieniu do Condora wypowiadałem się wyłącznie jako historyk. Jak sądzę, powiedziałem pod wpływem twardego narkotyku: „Nie jest przywódcą ludowym; jest tyranem”.

Wiedzą, jak groźne jest bezwarunkowe oddanie. Polityka, autora, aktora podziwiamy z oddali. Wreszcie dochodzi do spotkania z idolem – jako osoba nie jest w stanie sprostać oczekiwaniom. Łatwo zmienia się wówczas nastawienie. Niewiarygodne szczęście, udało się wejść do sypialni diwy – musi temu towarzyszyć rozczarowanie. Z szatami opada także boskość. Eros oddziaływa najsilniej w tym, co niespodziewane, nieoczekiwane.

Nie robiłem ceregieli. Byłem normalny, niezależnie od toni, jakie we mnie zgłębiali. A jednocześnie prostokątny. Trzeba powiedzieć, iż rzadko się zdarza, by normalność szła w parze z „prostokątnością”. Normalność jest konstytucją człowieka; prostokątny jest logiczny rozsądek. Dzięki niemu mogłem udzielać odpowiedzi, które ich zadowalały. Substancja ludzka natomiast jest czymś tak ogólnym, a jednocześnie zaszyfrowanym, że jej nie postrzegają, podobnie jak powietrza. Tak więc nie byli w stanie wniknąć w anarchiczną podwalinę mej struktury.

Niejasny idealizm anarchisty, jego dobroć bez współczucia albo także jego współczucie bez dobroci czynią go użytecznym na wiele sposobów, także dla policji. Przeczuwa tajemnicę, ale tylko przeczuwa: niesamowitą moc jednostki. Upaja go; trwoni się jak ćma, spalany w płomieniu. Absurd, jaki wiąże się z zamachem, nie zasadza się na sprawcy i jego samoświadomości, ale na czynie i jego powiązaniu z ulotną sytuacją. Sprawca sprzedał się zbyt tanio. Stąd jego zamiary obracają się najczęściej w swe przeciwieństwo.

*

Anarchista jest zależny – po pierwsze od swej niejasnej woli, po drugie od władzy. Podąża za władcą jak jego cień; książę wciąż musi mieć się przed nim na baczności. Gdy Karol V stał na wieży ze swym orszakiem, jeden z kapitanów zaczął się śmiać, a intensywnie wypytywany przyznał, iż naszła go myśl, że gdyby objął cesarza i runął z nim w otchłań, wówczas imię jego zapisałoby się nieśmiertelnie w historii.

Anarchista jest antagonistą monarchy, którego zniszczenie zamyśla. Uderza w osobę i umacnia dziedzictwo. Przyrostek „-izm” ma zawężające znaczenie; potęguje wolę kosztem substancji. Tę notatkę zawdzięczam gramatykowi Thofernowi, grawerowi sylab par excellence.

Pozytywnym odpowiednikiem anarchisty jest anarcha. Nie jest antagonistą monarchy, ale kimś najbardziej odeń oddalonym, nietknięty przezeń, choć groźny. Nie jest przeciwnikiem monarchy, ale jego odpowiednikiem.

Monarcha pragnie panować nad wieloma, ba, nad wszystkimi; anarcha jedynie nad sobą samym. Daje mu to obiektywny, a także sceptyczny stosunek do władzy, której postacie defilują przed nim – z pewnością nie jest nią skażony, choć we wnętrzu niepozbawiony ani emocji, ani namiętności historyka. Anarchą jest w mniejszym lub większym stopniu każdy urodzony historyk; jeśli ma wielkość, wówczas wznosi się z tego powodu, pozbawiony partyjnych namiętności, do urzędu sędziego.

Dotyczy to mego zawodu, który traktuję poważnie. Poza tym jestem nocnym stewardem w kasbie; nie chcę powiedzieć, że tę funkcję traktuję z mniejszą powagą. Tu jestem wpleciony bezpośrednio w zdarzenia, mam do czynienia z ludźmi żyjącymi. Substancja anarchy nie wpływa źle na moją służbę. Raczej ją gruntuje jako to, co mam z innymi wspólnego, jedynie odczuwam to świadomie. Służę Condorowi, który jest tyranem – to jego funkcja, jak moją jest być jego stewardem. Obaj możemy się wycofać ku substancji: ku temu, co ludzkie w jego bezimiennym rodzaju.

Gdy w trakcie moich prac dokonywałem przed luminarem rekapitulacji prawa państwowego od Arystotelesa do Hegla i do epok jeszcze późniejszych, przyszedł mi do głowy aksjomat pewnego Anglosasa o równości ludzi. Nie szukał jej we wciąż zmieniającym się podziale władzy i jej środków, ale w konstatacji: każdy może zabić każdego. Jest to banał, sprowadzony jednak do frapującej formuły. Możliwość zabicia innego należy do potencjału anarchy, z którym to potencjałem każdy się obnosi, rzadko zdając sobie z tego sprawę. Drzemie zawsze w tle, nawet wówczas, gdy dwaj ludzie pozdrawiają się na ulicy lub omijają wzajemnie. Przybliża się już choćby w chwili, gdy stoimy na wieży lub koło nadjeżdżającego pociągu. Prócz technicznych zagrożeń wietrzymy obecność innego. Może nim być także mój brat. Dawny pisarz, Edgar Allan Poe, ujął to na sposób geometryczny w „Maelströmie”. W każdym wypadku: nic nie może zagrażać w sposób niespodziewany. Później tłok w trakcie katastrofy, głowa meduzy, głód w łodzi ratunkowej.

Ów Anglik sprowadził to do mechanistycznej formuły. Przyczyniło się do tego doświadczenie wojny domowej. Prowadzi to do wniosków przedkartezjańskich. Pod prawem ludzkim działa prawo zoologii, pod nim zaś prawidła fizyki. Nasz czyn warunkują moralność, instynkt i czysta kinetyka. Nasze komórki składają się z molekuł, te zaś z atomów.

*

Zaznaczam tylko to, co tyczy się mojej służby. W każdym razie znalazłem się z tą wiedzą w zasięgu Condora, w owym najwęższym kręgu, który Monsignore określał mianem „Parvulo”. Mogę go zabić, w pełni dramatyzmu lub niepostrzeżenie. Jego napoje – lubi szczególnie lekkie czerwone wino – przechodzą ostatecznie przez moje ręce.

Jest zresztą bardzo nieprawdopodobne, że go zabiję, choć absolutnie możliwe. Kto zna konstelacje, w jakie będzie uwikłany? Moja wiedza jest zatem przede wszystkim bardzo teoretyczna, na tyle jednak istotna, na ile podnosi mnie na jego stopień. Mogę nie tylko go zabić; mogę go także ułaskawić. Wszystko spoczywa w moim ręku.

Naturalnie nie dlatego próbowałbym uderzyć w niego, że jest tyranem; nazbyt dobrze znam dzieje, a zwłaszcza model, jaki zrealizowaliśmy w Eumeswil. Egzekucję można pozostawić anarchistom, o niczym innym nie myślą. Dlatego tyrania rzadko staje się dziedziczna; rzadko wybiega, w odróżnieniu od monarchii, poza wnuki. Parmenides „odziedziczył” tyranię po swoim ojcu „jak chorobę”. Wedle Talesa zjawiskiem najrzadszym w jego podróżach był leciwy tyran.

Z takim oto podstawowym nastawieniem spełniam swą służbę u Condora, być może lepiej niż ktokolwiek inny. Jestem mu równy; różnica zasadza się na ubiorze i na ceremoniach, którymi tylko durnie pogardzają; dopiero gdy sytuacja kulminuje, zdejmuje się szaty.

Świadomość tego, że jestem mu równy, sprzyja raczej służbie; jestem na tyle wolny, aby sprawować ją lekko i przyjaźnie – przypomina to taniec. Często robi się późno, a gdy wszystko poszło dobrze, poklepuję się po ramieniu przed zamknięciem baru jak artysta cyrkowy, któremu wyszedł numer.

Możni cenią ten nastrój, zwłaszcza w Parvulo. Nieskrępowana atmosfera w pomieszczeniu podsyca ich zadowolenie. Oczywiście należy ją dozować. To oczywiste, że nie piję, także wówczas, gdy mam zaproszenie, co się zdarza, gdy gości u nas Żółty Chan – wówczas trzeba zachować ostrożność.

Pozwalam też, by rozmowa płynęła obok mnie, choć bardzo pilnie ją śledzę i często mnie fascynuje. Mój uśmiech wyraża brak zaangażowania, jest to element służby, ale nie śmieję się wraz z innymi, gdy pada puenta. Jestem tapiserią.

Mogę zakładać, że Condor jest ze mnie zadowolony. Jego „Dobranoc, Manuelo”, gdy opuszcza bar, brzmi przychylnie. Niekiedy pyta o moje studia. Ma sympatie historyczne, na przykład do okresu diadochów; to zrozumiałe w Eumeswil. Jakby też fascynowała go historia bitew morskich; zanim doszedł do władzy, przejściowo dowodził flotą. Przewrót został zainicjowany ostrzałem miasta od strony morskiej.

To intermezzo pozostawiło w nim swego rodzaju dyletanckie upodobanie do motywów morskich. W kasbie czuł się chyba jak na statku, którym chwilowo płynie przez czas. Zamawiam z pantry napoje, serwowane przez stewardów w mesie. Kopuła kasby podobna jest do mostku kapitańskiego; na pokładzie brak kobiet.

Ernst Jünger Emeswil

Tłumaczenie
Wojciech Kunicki

***

Czy któraś z koncepcji wytworzonych lub rozwiniętych przez Jüngera wydaje Ci się szczególnie trafiona – lub wręcz przeciwnie, szczególnie chybiona (np. wczesne koncepcje totalnej mobilizacji, robotnika czy konstrukcji organicznej, albo późniejsze – anarchy, posthistorii, eksploracji bezdroży)? Dlaczego?

Natalia Żarska: Wciąż wydają mi się przerażająco aktualne! Coraz aktualniejsze, niekiedy wręcz prorocze. W ubiegłe wakacje, podczas mej ostatniej uważnej lektury „Eumeswil”, włosy stawały mi dęba, kiedy odkrywałam kolejne analogie do sytuacji, w jaką popadliśmy. Podobnie musieli czuć się czytelnicy „Na marmurowych skałach” po roku 1939… Cóż nam bowiem pozostało, jaki mamy wybór w obliczu kompletnego wyjałowienia naszego świata? Jak uratować siebie? Możemy przyjąć postawę anarchy –kompletnego cynika moim zdaniem – albo ruszyć w prapuszczę z nadzieją, że na czole wyrośnie nam róg.

(Po co Pani Żarskiej róg w prapuszczy? O ile nie jesteśmy nastawieni na totalny ascetyzm, i zamieszkanie pod drzewem w pełni nas satysfakcjonuje, podstawą egzystencji w dżungli czy puszczy jest domek z dobrym wodoszczelnym dachem.)

Z rozmowy o Ernście Jüngerze, cała rozmowa dostępna tu→

***
Ernst z „Robotnika” wydaje się bardziej woluntarystyczny, opisowy i apodyktyczny, a Friedrich Georg z „Perfekcji” dużo bardziej refleksyjny i analityczny. Czy to jest reguła?

Tak, Friedrich Georg był bardziej refleksyjny – no, może pominąwszy jego publicystykę polityczną z lat 20. – napisał wtedy np. taki artykuł, „Oblicze demokracji”, który był bardzo ostry. Istnieje ta różnica stylu i sądzę, że ten styl refleksyjny, bardzo filozoficzny powoduje, że jego książka nie była porządnie recypowana.

Ale dziś wielu czytelników woli „Perfekcję techniki” od „Robotnika”.

Możliwie, że to jest takie późne działanie. Dzisiaj ta książka wzbudza zainteresowanie, są nowe przekłady, np. świetny przekład rosyjski, przekład włoski, hiszpański, angielski itd. Także odkrywa się ją na nowo w ramach rozwoju „prawicowej” myśli ekologicznej. W ogóle z Friedrichem Georgiem jest kompletna tragedia – on pisał wyśmienite powieści, wyśmienite opowiadania, był znakomitym poetą, ale to wszystko zniknęło, nie ma szans na jakąś sensowną recepcję. Sam nie wiem dlaczego. Zresztą nawet Ernst Jünger próbował, cytował brata wielokrotnie…

(...)

Czy zgodziłby się pan, że kiedy Jünger już dojrzał, stał się niejako pisarzem programowo bez-refleksyjnym, w nietrywialnym znaczeniu tego słowa – w tym sensie, że nie uprawiał refleksji, ale poświęcał się opisowi, bardzo wnikliwemu opisowi przy bardzo szerokim zakresie oglądu?

Widzi pan, wracamy znowuż do tego, że on był entomologiem i interesował się chrząszczami – i to nie takimi dużymi chrząszczami tylko maleńkimi chrząszczami. Trzeba mieć niesamowite wyczucie i niesamowite oko, aby zobaczyć różnicę między takimi chrząszczami. A był entomologiem uznanym na całym świecie, również w świecie naukowym. Jego oko, czyli możliwość dostrzegania różnic, stanowi największą atrakcję tego pisarstwa. Nieprzypadkowo w zasadzie głównym dziełem Jüngera są te wszystkie pamiętniki, te wszystkie dzienniki, które napisał i które są zebrane pod zbiorczym tytułem „Strahlungen”. Następne są eseje, w których moment obserwacji dominuje – jak „Subtelne łowy” – a potem dzienniki z podróży, gdzie również dominuje element deskryptywny. Rewelacyjność jego twórczości polega na tym, że potrafi łączyć opis i refleksję – jego refleksja nie wyrasta z abstrakcji, nie jest czymś, co wyrasta tylko ze spekulacji filozoficznej, ale przede wszystkim z obserwacji – i to jest symptomatyczne.

(...)

Jünger, choć we wczesnym okresie tworzył bardzo męską literaturę, jako wnikliwy obserwator rzeczywistości społecznej na pewno dostrzegł, jak istotna dla przemian cywilizacyjnych jest emancypacja kobiet i zmiana stosunków między płciami. Mam jednak wrażenie, że w jego pisarstwie zupełnie brak wątków kobiecych.

(śmiech) To jest stary zarzut, który mu się stawia, a zarazem bardzo ciekawy problem. Jak pan zobaczy, w „Eumeswil” występują właściwie trzy kobiety. Ja w ogóle myślałem początkowo, że to jest powieść gejowska. Jedna kobieta to po prostu prostytutka, Latifah. Druga to Ingrid, podwładna głównego bohatera, która też uprawia z nim interesowny seks – ona jest już trochę mniej sympatyczna. Czyli dwie kobiety, które są w tej powieści de facto kurwami, przepraszam. Trzecią kobietą jest matka – czyli albo matka, albo kurwa. A tak zupełnie poważnie, „Eumeswil” to właściwie męska powieść. Z drugiej strony sądzę, że te kreacje kobiecości w dobie powojennej, zwłaszcza po ‘68 roku, kiedy zaczęto te sprawy tematyzować, są ze strony Jüngera częściowo prowokacją. Jüenger prowokuje opinię publiczną, trzymającą się sfeminizowanych wyobrażeń społecznych.

Friedrich Georg Jünger był niedawno krytykowany w „Machinie Myśli” za stwierdzenie, że kobieta jest obca technice – podczas gdy on faktycznie afirmuje kobiecość pierwotną albo pierwotność kobiecości, kobiecości nieujarzmionej przez technikę.

Dokładnie – bardziej niż u Ernsta Jüngera, mimo że Ernst Jünger był, że się tak wyrażę, podwikarzem. Miał kochankę jeszcze w Norwegii w latach 30., później w Paryżu słynny romans z Sophie Ravoux i takie różne inne rzeczy; dopiero pani Liselotte Lohrergo ucywilizowała go i trzymała za mordę. Jego pierwsze małżeństwo średnio funkcjonowało. Moja uczennica, pani Żarska, stwierdziła kiedyś, że „Eumeswil” to jest zupełny skandal, że tam są niemiecko-maskuliniczne wyobrażenia na temat życia, rzeczywistości, a zwłaszcza na temat kobiet. Może gdzieś w „Strahlungen” ta kobiecość jest wyartykułowana, może u szczytu romansu z Sophie Ravoux Jünger stał się bardziej miękki, bardziej przystępny w tym względzie. Poza tym jego rzeczywistość była praktycznie rzeczywistością bez kobiet. Może był ukrytym gejem, choć osobiście wątpię, to zresztą nie ma nic do rzeczy. To raczej zjawisko kulturowe – kult męskości w tamtej epoce, Jugend, Fronterlebnis, na froncie sami faceci, później działalność polityczna, w której też nie było przecież żadnych kobiet. Dopiero narodowy socjalizm wpuścił je do polityki, dopiero on emancypował. Studentki na uniwersytetach w Niemczech to dopiero połowa lat 30., podczas gdy w czasie wojny już całe wyższe uczelnie były sfeminizowane.

Rozmowa o autorze z Wojciechem Kunickim →


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.