KŁAMSTWO SPORTU
Do prawie połowy wieku sport – ze wszystkimi jego trikami, lewymi handicapami i "drugimi dnami" – nie był w Polsce gangreną fizyczną i etyczną. Pandemia zaczela się po skomunizowaniu Rzeczypospolitej i trwała przez cały czas "Polski Ludowej". Program oficjalny głosił (cytuje tekst W.Golebiowskiego z PZPR-owskiej "Trybuny Ludu"): "Sport służy wychowaniu młodych ludzi dla pracowitości, lojalności, koleżeństwa, poszanowania przepisów, godnego reprezentowania kraju" (1975), itd., itp. – słowem sport miał służyć wszechstonnej humanizacji młodzieży. Praktyka byla zupełnie inna – sport służył wszechstronnej demoralizacji młodzieży. Że zaś "cenzura prewencyjna" nie byla wobec afer sportowych równie mocno prewencyjna, co wobec innych czarnych kart PRL-u – opinię publiczną czesto bulwersowano doniesieniami o "kryminałkach" ubarwiających sarmackie "życie sportowe". A to polscy juniorzy kradli stos dżinsów we francuskim miescie La Ferte (były setki takich afer złodziejskich za granicą); a to seniorzy zgwałcili jakieś pokojówki w hotelu czy pasażerki w pociągu (funkcjonariusze PZPN-u ledwie wyrwali nieznajomą kobietę z rąk takich gwiazd jak Szarmach i Gorgon); a to kompletnie pijani "wielcy sportowcy" robili bezkarnie masakrę drogową (Musial) lub demolowali lokal gastronomiczny (Iwan); a to zapaśnicy dokonywali "włamu", bokserzy "rozboju", lekkoatleci przemytu itd.; a to trenerzy (pływacy, gimnastyczni i in.) trenowali hurtowo pedofilstwo z nieletnim "narybkiem sportowym"; etc., etc., etc.W PRL-u sport byl "czysto amatorski", wiec wszystko kręciło sie wokół grubych pieniedzy (cienkie nie interesowaly nawet juniorow). Kupić można było każdy wynik w każdej dyscyplinie sportowej, a każdy wyjazd zagraniczny stawał się wyjazdem "biznesowym" (kontrabanda plus handel). Ryby psuły się, rzecz prosta, od głów – najwiekszymi złodziejami i łapownikami byli wodzowie, czyli sędziowie, prezesi związków oraz klubów i "dzialacze" formujący mafię bardzo profesjonalnie zorganizowaną. Co prawda polscy sędziowie byli przez cudzoziemców pogardzani jako "taniocha" (czołowego polskiego jurora futbolu kupowano w RFN za karton whisky – sic!), jednak chętnie zapraszani do sędziowania miedzynarodowych spotkań, bo to dawało oszczędność. Rekompensowali sobie korupcją na ligowych boiskach "ludowej ojczyzny". Demoralizację sankcjonowała dwulicowość mediow, ktore wywlekały tylko afery puszczone przez sito cenzury, i jednoczesnie używały relatywistycznego ("patriotycznego" jezyka typu "Jak Kali ukraść krowę...". Gdy Mc Farland powstrzymał szarzujacego Latę chwytem za koszulkę (pamiętny mecz z Anglią na Wembley) – to było "boiskowe chuliganstwo"; gdy nasz Kasperczak identycznym sposobem zatrzymał Valdomiro (pamietny mecz z Brazylią podczas World Cup 74) – to był "faul taktyczny na przeciwniku". Faryzejski bełkot sportowych dziennikarzy, gwiazdorów, juniorow i prominentów tamtej doby równał do poziomu zepsucia, fałszu i demagogii wszystkich elit PRL-u, kulturowych nie wyłączając (ulubieniec "europejczykow", J. Waldorff, beszczelnie głoszący na łamach swej ukochanej czerwonej "Polityki", że jest współautorem ... Boyowskich tłumaczeń literatury Balzaka, bo Żeleński prosił go o translatorską pomoc! – to symbol adekwatnosci kłamstw farmazonów "kultury duchowej" i magikow "kultury fizycznej"). Zdemoralizowany był caly PRL-owski futbol, czemu trudno się dziwić – jako dyscyplina najpopularniejsza miał w obiegu najwiekszy "szmalec". Przez całe dziesięciolecia ligą pilkarzy rządziły "spółdzielnie" i układy magfijnych bossów (perfekcyjnie pokazał to film J. Zaorskiego "Piłkarski poker" 1993), z góry mianujące mistrzów, wicemistrzów i spadkowiczów, a niektóre drużyny (np. Krakowska Garbarnia) notorycznie grały rolę "regulatorów" – nie chciały lauru mistrzowskiego, chciały tylko przehandlować jak najwięcej meczów za jak największą gotówkę. A.D. 1977 moj brat poznał (w kurorcie) piłkarza z ligowego "regulatora", a ten mu "pod śledzika" sprzedał kulisy futbolowego jarmarku:
- Przyjeżdżamy, kapujesz, do N ... Frajerzy są na krawędzi, jeden przegrany mecz i lecą na mordę. No to mówimy przed meczem: tyle i tyle i macie mecz. Ale oni pyskują, że nie – nie chcą bulić, bo myślą, że u siebie dadzą radę. No to my, kapujesz, gramy na ura, i do przerwy jest 0:0. I frajerzy normalnie miękną, kapujesz, strach do tyłka. W przerwie przyłazi dwoch do naszej szatni i śpiewają: bulimy. No to w porzasiu – po przerwie, kapujesz, gramy na jedną bramę. I tu, brachu, zaczyna się cyrk. I my, i oni, chcemy wkopać w te nasze brame - i, cholera, nic! Pomagamy im jak możemy, chodzimy jak po hajnie-medyna, a tu, szlag trafił, nic i nic, nie mogą palanty wbić do pustej bramy! Taki fart, rany boskie, czegoś takiego w życiu nie widziałem – forsa wzięta, podkładamy się jak te bure suki, a tu ciagle 0:0! Trzy minuty do końca, śmierć w oczach ... Co było robić, ścieliśmy frajera na polu karnym, aż matka ziemia stękneła, no i, kapujesz, git! Z karnego wreszcie wbili. Ale cośmy sie napocili wtedy i nastrachali, że trzeba bedzie zwrócić szmal, kurcze blade, długo nie zapomnę!
...Jesli dobrze pamietam – w PRL-owskiej prasie tylko raz ukazała się szczegółowa relacja pilkarza (Z. Czolnowskiego) o konkretnym sprzedanym meczu (drugoligowym: Polonia – Warta). Gdy w roku 1979 "Kultura" wydrukowała moj artykul pt. "Sportowe piętno", o gangrenie rodzimego futbolu – cenzura "zdjyela" puentę (był nia cytat wypowiedzi L. Piseckiego sprzed I. Wojny): "Gra ta jest po prostu miniaturą ustroju" (zachowałem wszyakże "szczotkę" redakcyjną, czyli pierwodruk, z nie okrojonym tekstem).
Dekada miedzy koncem PRL-u a koncem stulecia zmieniła tylko jedno: doping (niegdyś głównie u ciężarowców i lekkoatletów, później u wszystkich, ale limitowany bezdewizowością i ostrożnością) – stał się "koksem" powszednim jak chleb i woda. Reszta – łapownictwo, demoralizujące zarobki, handel meczami itp. – przeżywa "dalszy dynamiczny rozwoj"
Z książki Stulecie Klamcow Cz II
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.