Na chrześcijańskim Wschodzie mnisi byli boleśnie wyczuleni na problematykę, którą wiele stuleci później romantycy określali w sposób tyle zwięzły, co celny: ja i świat. Ale w końcu bardzo emocjonalne podejście do tej sprawy zrodziło ruch monastyczny.
Nie będę mozolił się nad ścisłym i uczonym określeniem obu członów tej antynomii. Sforka z dramatu Juliusza Słowackiego Horsztyński, niezbyt rozgarnięty dworzanin hetmana litewskiego, kiedy stanął przed pytaniem: „Co to - ja?", zupełnie się zatracił, ponieważ nie wiedział, czy chodzi o tego, kto pyta, czy też o tego, którego pytają. Chociaż abstrakcyjne nie jest mi obce, mam nadzieję, jak Sforka, że „może to się jakoś rozwiąże", a tymczasem, jak kompan Sforki, Trombonista, odpowiadam zdecydowanie i jasno: „ja" to „ja". Z kolei na pytanie: „Co to jest świat?", romantycy niemieccy odpowiadali równie celnie i zwięźle: świat to „nie-ja", czyli wszystko to, co istnieje poza mną, dokoła mnie. I nie jest to najgorzej sformułowana odpowiedź.
Kiedy więc przed mnichem pojawiało się pytanie: skąd zło?, mógł on odpowiedzieć, że bierze się ono albo z jego „ja", albo ze świata, z „nie-ja". Ponieważ doświadczenie codzienne poucza, że najcenniejsze, święte jak przepocona koszula drwala, jest dla nas nasze „ja", zajmiemy się najpierw wypowiedziami tych mnichów, którzy twierdzili, iż zło pochodzi z głębin tożsamości osobowej człowieka; którzy byli przekonani, że demony mają siedlisko w „ja", stamtąd wychodzą na świat i pojawiają się przed pustelnikiem w widomej postaci jako fantazmat.
Tego rodzaju wydarzenie, które musiało wstrząsnąć fundamentami świadomości, w ogóle by nie zaistniało, gdyby nie potężna i nieokiełznana wyobraźnia, w cudowny sposób przekształcająca myśl w pozór materialnej rzeczywistości.
Oczarowane Platonem, który nie znosił wybryków wyobraźni, wczesne chrześcijaństwo powinno było starać się ukracać roszczenia imaginacji. Roszczenia te, wynikające ze struktury świadomości, a konkretnie ze sposobu przeżywania czasu przez człowieka, nie dały się jednakże stłamsić. Czas ludzki dzielimy na przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Znajdując się w teraz, mając świadomość, że się jest, wybiega się nieustannie w przeszłość i przyszłość. Wypędza się swoje „ja" z jest w mgliste wstecz i w fantastyczne wprzód. Słowem, uruchamia się wyobraźnię. Człowiek zaczyna w ten sposób wyobcowywać się ze świata, który - podobnie jak jego Stwórca - zna tylko jeden stan: wiecznego teraz. „Ruchy ciał niebieskich - pisze Simone Weil w komentarzu do Timajosa - dzielące nasze dni, miesiące, lata, są dla nas w tym względzie wzorem, ponieważ obroty ich są tak regularne, że dla gwiazd przyszłość niczym nie różni się od przeszłości".
Kontemplacja harmonii świata powinna była pomóc człowiekowi w okiełznaniu wyobraźni podsycanej nieustannym przeżywaniem czasu ludzkiego. „Co się nas tyczy - czytamy w Timajosie - powiemy, że Bóg wynalazł wzrok i obdarzył nas nim, abyśmy oglądając na niebie periodyczne ruchy rozumu wykorzystywali je w obrotach naszego rozumu, które są spokrewnione z tamtymi ruchami, chociaż są one uporządkowane, a te w nas bywają niekiedy zakłócane; ponadto byśmy studiując te ruchy na niebie, uczestnicząc w rozumowaniu z natury prawdziwym, naśladowali ruchy boskie, które nie dopuszczają żadnego błędu, i poprawiali nieregularność ruchów w nas". Ponieważ żyjemy w świecie matematycznych proporcji, powinniśmy starać się okiełznać wyobraźnię, która na przekór jasnej prawdzie świata wznieca tylko chaos w naszym myśleniu i zakłamuje obraz rzeczywistości.
Wydawałoby się więc, że pustelnik, który odszedł od zgiełku czasu; który dzięki kontemplacji Boga, wiecznego praźródła harmonii, nie był narażony na zakłamanie związane z linearnym czasem ludzkim, powinien być wolny od roszczeń i zachłanności imaginacji. Jak wzrok, podobnie i słuch eremity powinien utemperować wyobraźnię dzięki zanurzeniu się w harmonii codziennego śpiewania psalmów. „Harmonia bowiem - pouczyłby go Platon — której ruchy są spokrewnione z obrotami duszy istniejącymi w nas, nie przedstawia się człowiekowi, który za pomocą rozumu rozkoszuje się Muzami, jako coś służącego mu do sprawiania głupich przyjemności, jak się dzisiaj sądzi. Przeciwnie, Muzy nam ją dały dla porządkowania i uzgadniania ze sobą ruchów periodycznych, które popadły w nas w nieład. Podobnie w tym samym celu te same Muzy dały nam rytm, aby pomagał nam w przypadkach nieumarkowania i braku wdzięku widocznych w większości w nas". Zdeprawowawszy i oko, i ucho, wyobraźnia stała się jednak zatrutym owocem tego nieumiarkowania i pustelnicy, jak się okazało, byli wobec niej bezsilni.
Przyczyn tej głęboko ludzkiej klęski należy szukać w samej strukturze świadomości, w ciągłym wybieganiu myśli eremity poza jego aktualne religijne jest. W teraz pustelnika, które zostało zdominowane przez ascezę, wdzierały się bowiem nieustannie wspomnienia z przeszłości lub myśl o przyszłości. Kiedyś jadł i pił, ile chciał. Jeśli tylko zechce, będzie się mógł kochać do woli. Dwie konieczności ciała, jedzenie i seks, rozjątrzone przez dobrowolnie nałożone na nie restrykcje, na dodatek obłożone piętnem grzechu, wyobraźnia pustelnika przekształcała w fantazmaty demonów. Demony rodziły się w „myślącym ciele" eremity, ustawicznie katowanym nie zaspokojonymi popędami.
„Błogosławiony Jan — czytamy w Napomnieniach świętych Ojców - takim przykładem pouczał braci mówiąc: »Jeśli jakiś władca będzie chciał zdobyć miasto przeciwników, wpierw zabiera im żywność i w ten sposób nękani głodem i niedostatkiem z konieczności upokorzą się i skruszeni poddadzą się. Podobnie ma się rzecz z namiętnościami i występkami naszych ciał -jeśli zostaną wyniszczone głodem postów i nocnymi czuwaniami, wówczas także zostanie upokorzona moc naszych przeciwników, demonów, którzy przez moc naszych ciał zwykli działać przeciw nam«". Żaden z pustelników nie zdawał sobie jednak sprawy, że tym razem lekarstwo miało zupełnie niezwykłe skutki uboczne. Z apoftegmatów wynika, że eremicki fanatyzm, nieumiarkowanie w ascezie, często gęsto kończyło się przekształceniem myślenia w kłąb chaotycznych fantasmagorii, które przybierały postać neurotycznych zjaw.
Na ascetę czekały więc zawsze demony głodu. Opowiadali święci ojcowie o pewnym bracie, że kiedyś tak bardzo napastowały go demony, iż wywołały u niego wielki głód i wyczerpanie organizmu już o godzinie pierwszej. Zupełnie nie mógł wytrzymać. „Wydaje mi się — postanowił — że bezsprzecznie powinienem wytrzymać do godziny trzeciej, a dopiero wówczas spożyję pokarm". Kiedy nadeszła godzina trzecia, przedłużył post do szóstej, o szóstej zaś postanowił coś zjeść dopiero o dziewiątej, czyli o naszej trzeciej po południu. „Gdy raz o godzinie dziewiątej usiadł, aby zjeść pokarm, zobaczył, że z koszyka, w którym znajdował się chleb, to jest gdzie były przechowywane okruszki chleba, wydobył się wielki dym, który wyleciał przez okienko jego celi. I od owego dnia nie odczuwał już ani głodu, ani wyczerpania ciała. Lecz co więcej, serce jego tak bardzo umocniło się w wierze i wstrzemięźliwości, że nawet dwa dni nie czuł potrzeby spożywania pokarmu. W ten sposób łaska Boża wspomagała tę jego walkę. Przez swoją cierpliwość zwyciężył łakomstwo, to jest namiętność żarłoczności". Nie każdy mnich był godzien cudu. Większość wystawiona była na złośliwość i upartość tego demona. Prawdziwe nieszczęście zaczynało się wówczas, kiedy z powodu pychy doskonałości bardzo skromny posiłek mnich określał jako ucztę kulinarną. Wtedy demon głodu po prostu nie wychodził z celi. Siadał między okruchami suchego chleba i czyhał.
Równie uparty był demon seksu. O jego potędze i natręctwie krążyły liczne opowieści. W apoftegmatach umieszczano je na dowód, że największą radość sprawia piekłu mnich, który zerwał ślub czystości. Pewien syn kapłana pogańskiego, który został później eremitą w Tebaidzie, opowiadał, że dawno, dawno temu miał widzenie samego Szatana. Siedział on na wysokim tronie otoczony swoim nieprzeliczonym wojskiem. Co i raz zjawiał się tam jeden z jego książąt i składał mu sprawozdanie ze swej działalności na ziemi. Pierwszy z nich powiedział, że wzniecił w pewnym kraju chaos, wojnę i przelew krwi. Na zapytanie, ile czasu potrzebował na tę robotę, odpowiedział, że trzydzieści dni. „Co?! - wykrzyknął Szatan. - Tylko tyle uczyniłeś w tak długim czasie?!" I kazał go wysmagać biczem. Drugiemu, który mając dwadzieścia dni wywołał tylko burzę na morzu i zatopił mnóstwo okrętów, również zaordynował chłostę. Trzeci książę czartowski w dziesięć dni przygotował wielką kłótnię na weselu, na którym zadźgano nożem pana młodego i pozabijano wielu ludzi, a mimo to Szatan skazał go na taką samą karę. Aż w końcu padł przed jego tronem czwarty książę, który przyszedł z pustyni, gdzie od czterdziestu lat wojował z pewnym mnichem, i oznajmił swemu panu, że odniósł w końcu zwycięstwo: ostatniej nocy doprowadził ascetę do grzechu nieczystości. I usłyszawszy to, Szatan wstał z tronu i ucałował demona. Posadził go obok siebie i oznajmił dworowi, że dokonał on największego dzieła. „Usłyszawszy i zobaczywszy to wszystko, syn pogańskiego kapłana powiedział do siebie: »Stan mnisi ma zapewne wielkie znaczenie«. Przyjął chrześcijaństwo i został eremitą". Na Pustyni wierzono tedy, że tryumf demona nieczystości nad anachoretą należy do największych osiągnięć Władcy Powietrza. Wypada więc nam tylko zazdrościć, że taka była wówczas miara zła.
Z licznych opisów mnisich zmagań ze „zmysłowymi pożarami", jak pokusy cielesne określał św. Hieronim, wybierzemy tylko dwa. Pierwszy z nich ilustruje bowiem, w jaki sposób wałka z koniecznością ciała uruchamia agresję wyobraźni, drugi zaś tłumaczy powiązanie między ascezą a fantazmatycznymi wizjami.
Abba Pambo urodził się około roku 304. Mając lat dwadzieścia udał się na pustynię i tam drugie tyle lat spędził w milczeniu. Około roku 340 zamieszkał w Nitrii, w której abba Ammun założył właśnie miasto mnichów. Tam wyświęcono go na kapłana. Zanim jeszcze biskup Atanazy zaprosił go do Aleksandrii, przyszedł do niego pewien mnich po radę, dręczyły go bowiem pokusy cielesne tak wielkie, że był już bliski myśli porzucenia Pustyni. Postanowił jednak porozmawiać jeszcze z jakimś mądrym ojcem. Pambo, który miał już łat siedemdziesiąt, opowiedział mu wówczas o doświadczeniach z czasów własnej młodości.
Kiedy pewnego razu diabeł odkrył, że bojowaniem o własną czystość Pambo jest już bardzo zmęczony, przeistoczył się w dziewczynę, Murzynkę, którą - opowiadał młodzieńcowi abba - „kiedyś widziałem podczas żniw, jak zbierała kłosy. Przyszedłszy do mnie siadł mi na kolanach i tak mnie zamroczył, iż wydawało mi się, żem się z nią połączył. Bardzo mnie to zasmuciło i wściekły uderzyłem ją po policzku. Natychmiast zniknęła". Źródłem tej uderzająco werystycznej wizji była więc myśl o stłumionym seksie, wyobcowana w fantazmat demona. Spoliczkowanie widma nie mogło zatłamsić tej myśli. Toteż po jakimś czasie Pambo został skatowany odwiedzinami demona. Miał dosyć tego udręczenia. Nie chciał już żyć, ale też nie chciał popełnić grzechu samobójstwa. Toteż, co prawda w dobrej wierze, ale popełnił śmieszny grzech świątobliwej obłudy, rzecz i dzisiaj bardzo rozpowszechniona. Wszedł do jaskini dzikich zwierząt w nadziei, że zostanie rozszarpany i zjedzony. Ale pod wieczór, kiedy te bestie wróciły do swego legowiska, obwąchały go tylko i poszły sobie. Wówczas - oddajmy znowu głos Pambo — „udałem się na pustynię i poszukałem tam małej żmii. Przybliżyłem ją do moich tajemnych członków, aby mnie ugryzła i żebym umarł. Przystawiłem do nich jej głowę, ale ona nawet ich nie dotknęła. I wtedy usłyszałem głos, mówiący mi: »Pambo, wróć do swojej celi i żyj od tej chwili w spokoju. Wodziłem cię na pokuszenie, abyś nie wymądrzał się na swój temat i nie wymyślał, że można zrobić coś dobrego bez pomocy Bożej«".
Z tego wynika, że Pambo, ponieważ przypuszczał, iż ulegnie koniecznościom ciała, wołał umrzeć. Dwukrotne ułaskawienie potraktował jako semeion: cud-znak. Jego własna interpretacja wydarzeń została wyalienowana w głos anioła. Jego własna walka z seksem skończyła się tedy objawieniem słabości człowieka, który nie jest w stanie czynić dobra bez pomocy Opatrzności.
Najczęstszym źródłem eremickich halucynacji była tedy egzaltowana asceza. Kiedy młody św. Hieronim, podniecony tęsknotą za samotnością, rozpoczął nareszcie żywot ascety, krańcowe wyczerpanie ciała wymusiło na nim niebawem dojmujące wizje erotyczne. „O, ileż razy — pisał w roku 384 do Eustochium, córki swej rzymskiej przyjaciółki Pauli — mnie samemu, przebywającemu w tej samotni, na rozległej pustyni, która, spalona żarami słońca, użycza mnichom okropnego schronienia, zdawało się, że jestem wśród rozkoszy rzymskich! Siedziałem sam jeden, ponieważ byłem napełniony goryczą. Wzdragały się członki przed niekształtnym workiem, a brudna skóra przybrała kolor etiopskiego ciała. Codzienne łzy, codzienne westchnienia, a jeśli mię kiedy, mimo żem się wzbraniał, opadł nagły sen. kładłem ledwie trzymające się razem kości na gołej ziemi. Nie mówię już o umartwieniach w pokarmie i napoju, gdyż nawet chorzy mnisi używają tylko zimnej wody, a przyjęcie czegoś gotowanego uważaliby za zbytek Otóż ja, który z obawy przed piekłem dobrowolnie na takie skazałem się więzienie, mając za towarzyszy jedynie skorpiony i dzikie zwierzęta, często przebywałem w towarzystwie dziewcząt. Bladły mi usta z postów, a umysł gorzał pożądaniami i w umarłym już prawie ciele kotłowały się tylko żądze".
Baczna obserwacja tego rodzaju doświadczeń pozwoliła niektórym, dodajmy od razu, nielicznym, eremitom stwierdzić, że demony są jedynie projekcją stanów świadomości. Weźmy choćby tylko trzy przykłady. Mnich, który zapisał widzenia abba Pawła Prostaka (przeszedł on przez wiele prób, zanim został uczniem św. Antoniego), wspominał: „Pan bowiem udzielił mu tej łaski, że patrząc na człowieka widział stan jego duszy, tak jak my widzimy wzajemnie swoje twarze". Wokół mnichów czystych widział „ich aniołów, jak się z nimi radowali". Ale jeden mnich był „czarny i mroczny na całym ciele: diabli otaczali go zewsząd i ciągnęli go do siebie, zakładając mu w nozdrza postronek, a jego święty anioł szedł za nim z daleka smutny i pochylony". Badając twarze swoich braci, abba Paweł stwarzał rzeczywistość transcendentną, aniołów i demony. Kiedy św. Doroteusz wstąpił do klasztoru położonego w okolicach Gazy, duchową pieczę nad tą wspólnotą sprawowali dwaj rekluzi, Bersanufiusz i Jan Prorok. Doroteusz został ich duchowym synem. Pisali do niego listy, które weszły później w skład cenionego dzieła pt. Biblios psychophelestatos, Księga bardzo pożyteczna dla dusz, napisanego w popularnej formie pytań i odpowiedzi. Sami, co prawda, poddawali się wielkim umartwieniom, ale - jak pisze Małgorzata Borkowska - bardziej cenili „ascezę wewnętrzną: czystość serca, pokorę, posłuszeństwo, miłość, dlatego nie pozwalali Doroteuszowi na nadmierne posty i praktyki pokutne..." Nadmiar ćwiczeń sprowadzał bowiem demony, którymi — jak napisali Doroteuszowi w jednym z listów - „według Pisma są namiętności". Pogląd, iż demony zwykłego mnicha są projekcją buszujących w nim namiętności, nie był bynajmniej odosobniony. „Abraham, uczeń abba Agatona, pytał abba Pojmena: »W jaki sposób szatani walczą ze mną?« Odrzekł mu abba Pojmen: »Z tobą walczą szatani? Oni nie walczą z nami, dopóki spełniamy własną wolę. To nasze zachcianki stają się szatanami i dręczą nas, byśmy je wypełniali. A jeżeli chcesz wiedzieć, z kim szatani walczą: z Mojżeszem i z ludźmi jego miary«".
Demon, który przemierzał „powietrze"; który był bytem autonomicznym, atakował człowieka uhonorowanego kontaktami z Bogiem.
Dla niektórych mnichów spotkanie z demonem było czymś w rodzaju ekstazy zła. Pod wpływem Plotyna większość Ojców Pustyni pojmowała ekstazę jako otwarcie niebios dla „oczu duchowych". Chodziło więc o egzaltowane oglądanie Chwały Bożej lub Bożej Sprawiedliwości, sądów nad grzesznikami. Wystarczy przeczytać apoftegmaty związane z abba Sylwanem, aby się o tym przekonać. Ale w klasycznej grece słowo ekstasis znaczyło również wyjście z siebie, przeobrażenie, stanie na uboczu. W pojęciu niektórych pustelników myśl kołacząca się w więzieniu ciała mogła je opuścić nie tylko w postaci słowa. Na ogół bowiem sądzi się, zacytujmy tutaj Josifa Brodskiego, że „tylko dźwięk zdolny jest odłączyć się od ciała". W zasadzie jest to słuszne, ale przecież nie jest to jedyny sposób „wyjścia człowieka z siebie". Niektórzy ekstatycy Pustyni, jak widzimy, mieli bowiem świadomość, że od ciała odłącza się bezdźwięczna myśl, „słowo wewnętrzne", logos endiathetos, nie uświadomione przeżycie, uczucie, namiętność i — przeobrażone w obraz — staje naprzeciw pustelnika w postaci demona. W Sentencjach Ojców egipskich Marcina z Brakary pewien starzec wyznał: „Zadaniem mnicha jest ujrzeć z daleka swe myśli". No właśnie. Kiedy nawiedzał go demon, eremita widział swe myśli z oddali, chociaż kotłowały się one nadal w jego ciele. Inny starzec powiedział: „Człowiek może widzieć swe myśli na zewnątrz tylko wtedy, gdy [jednocześnie] pozostają one wewnątrz; wówczas jednak, o ile jest bojownikiem, wypędza je". Ponieważ chce się ich pozbyć, tworzy demona.
Tych kilku mnichów, dla których - rzecz zrozumiała - mam szczególny szacunek, miało tedy demona za coś, co dzisiaj nazywamy fantazmatem, czyli wyobrażeniem i halucynacją. Carl Gustav Jung nazwałby go cieniem, „drugą stroną" człowieka, jego „ciemnym bratem". Romantycy z kolei zaczęliby mówić o sobowtórze, o wyalienowanej w postaci przywidzenia nieświadomości, sile z reguły destrukcyjnej, utożsamianej z kompleksem, z „wyrzutem sumienia", ze wstydem. Dla takich mnichów demon był po prostu urojeniem.
W rozprawie o muzyce św. Augustyn wyróżnił dwa rodzaje wyobrażeń. „Miano phantasia - pisze Elżbieta Meger - nadaje obrazowi, który czysto i prosto odtwarza wspomnienia, a phantasmata — obrazowi przedmiotu niepostrzeżonego, który tworzymy przy pomocy wspomnienia". Phantasmata - czytamy u Augustyna - są to „jak gdyby obrazy obrazów. Nadano im nazwę tworów wyobraźni". W zasadzie były to wyobrażenia rzeczy nie poznanych, stworzone przez wyobraźnię z obrazów, które „pamięć w sobie zachowała". Demony pustelników nie miały na ogół wyglądu ludowego diabła, zjawiały się bowiem w postaci ludzi i zwierząt. Kiedy demon pojawiał się bez takiej „maski", mnich go zaledwie wyczuwał. Wiedział, że jest obecny i działa, ale jakby go nie widział. W każdym razie straszniejsza była mu jego obecność. Wyglądu demona mnich nie zapamiętywał. Nie był to więc typowy fantazmat, groźny i przerażający obraz, lecz wyczuwalna, chociaż niewidzialna, własna myśl: zło.
Niektórzy pustelnicy mieli więc demona za wyalienowane z człowieka zło, które przypominało mnichowi, że pochodzi z ziemi, że jego myśl rodzi się w materii, w kryjówce kosmicznego zła. Zaczadzony urazem do materii mnich przypuszczał, że diabeł go prześladuje, ponieważ zamierza grzeszyć ciałem, a tymczasem diabeł nie mógł się od niego odczepić, ponieważ grzeszył przeciw ciału, buntował się bowiem przeciw jego koniecznościom. Dopóki żył i myślał, nie był w stanie pozbyć się swego demona, ponieważ demon „wychodził" z niego po to właśnie, aby „ujrzał swe myśli z daleka". I dowiedział się, że zło w świecie ma kryjówkę w człowieku. I - przeraził się sobą. I pojął, że - zgodnie z eschatologią Nowego Testamentu - dopóki na ziemi będzie istniał człowiek, dopóty panować na niej będzie zło.
Ryszard Przybylski, Pustelnicy i demony, Wydawnictwo ZNAK, Kraków 1994
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.