Nurtuje mnie pewna wątpliwość.
Otóż powszechnie wiadomo (przynajmniej tak głoszą zdobni w
srebrne brody gerontowie), że rewizjoniści Holocaustu są
„kłamcami” lub „zaprzeczaczami prawd oczywistych”. Logicznie
więc zasługują na ignorowanie, tudzież zamknięcie w małym
światku chorych idei. Tymczasem dzieje się inaczej.
Rewizjoniści od kilkudziesięciu już lat „robią”
za łowną zwierzynę bez okresu ochronnego. Można na nich zasadzić
się z kolczastym paragrafem prawnym, tropić w gimnazjach i na
wyższych uczelniach, katować w ustronnych miejscach, a nawet
potraktować obrzynem. Dotyczy to także tych, którzy – bynajmniej
nie podzielając wrażych poglądów – starają się obiektywnie
przedstawić punkt widzenia ofiary albo ośmielają się protestować
przeciwko niekontrolowanym, wprawiającym jurnych egzekutorów w stan
geriatrycznego podniecenia polowaniom. Cóż, jeżeli nie w łóżku
(nie te lata), to przynajmniej z flintą przy ramieniu.
Mamy zatem sytuację paradoksalną: z jednej strony
rewizjoniści to oczywiści kłamcy („powszechnie wiadomo”), a
więc ludzie niegroźni (tak samo jak osobnikiem niegroźnym jest
zwolennik teorii, że ojcem Karola Darwina był goryl „Magilla”,
a Iwana Pawłowa pies „Pluto”), z drugiej traktuje się ich ze
śmiertelną – to dobre słowo w tym miejscu – powagą. Powiem
więcej: muszą być nosicielami szczególnego kłamstwa, które –
jak już nadmieniłem – nie jest groźne, czyli… jest groźne.
Oto paranoja właściwa elitom rządzącym współczesnym światem.
Dzisiejsi demoliberalni inkwizytorzy są dla
rewizjonistyczno-antyholocaustycznych adwersarzy bezwzględni. Łączą
w sobie najgorsze cechy marrana Torquemady, Savonaroli i Jana
Kalwina. Przekonują się o tym coraz to nowe szeregi
nonkonformistów, którzy delikatnie przypominają, że przynajmniej
mają prawo wątpić w prawdy podane na wypucowanej do granic
nieprzyzwoitości tacy. Wiadomo: nie wszystko co się świeci jest
piękne – jak mawia mój znajomy kynolog. Otóż – nie mają
takiego prawa! Nowy totalitaryzm nie znosi wahań i kontestacji
(chyba, że jest to kontestacja ostatnich placówek antypoprawnej
politycznie rzeczywistości). Gdy trzeba – unosi szablę
sprawiedliwości i tnie przez łeb z wprawą małego rycerza ze
stepowych stanic.
Fizyczna przemoc lub propagandowe ględzenie
właściwe kostycznym użytkownikom kleju do protez zębowych
zastępują merytoryczną dyskusję. A wszystkiemu ze zgrozą
przyglądają się prominentni „odważni inaczej” oraz skołowana
publiczność, którą – co zrozumiałe – historyczne spory
obchodzą tyle, co urodziny wuja kuzyna ciotki Tekli. Pełne
wyliczenie przykładów represji, jakim poddawani są rewizjoniści
Holocaustu od 25 lat wystarczyłoby na napisanie sporych rozmiarów
„Czarnej Księgi”. Ten dokument hańby końca XX wieku –
doprawdy „piękne” uzupełnienie praktyk komunizmu, hitleryzmu i
faszyzmu – czeka na odważnego autora. Najlepiej z jakiegoś
Komitetu Helsińskiego… bo – czcigodni obrońcy Żydów, Cyganów,
dzieci i molestowanych seksualnie kobiet – to nie rewizjoniści
biją, to oni są bici.
To nie Francois Duprat, jeden z pierwszych
francuskich rewizjonistów Holocaustu, podkładał bomby. To jemu
podłożono ładunek wybuchowy pod samochód. W następstwie zginął
on, a jego żona została poważnie ranna. To nie David Irving szalał
z młotem w ręku po ulicach Londynu. To jemu politycznie poprawny
drań wywrócił do góry nogami mieszkanie, a inny pobił w
restauracji. To nie Ernst Zuendel – cokolwiek by o nim nie
powiedzieć – zabawiał się w bombiarza. To jemu fachowo wysadzono
w roku 1995 w powietrze dom w Toronto. To nie członkowie Institute
for Historical Review z Kalifornii nawoływali do gwałtu. To im w
roku 1984 zafundowano wybuch, ofiarą którego padł budynek
Instytutu oraz magazyn książek. To nie Robert Faurisson w
towarzystwie psa pobił w parku bandę opryszków. To oni skatowali
ciężkimi buciorami nobliwego profesora, deformując mu twarz. To
nie Michel Cagnet, student Sorbony i rewizjonistyczny badacz-amator,
zaczaił się na żydowskie komando z butelką kwasu solnego w
kieszeni. To jemu spalono twarz. To nie rewizjoniści Holocaustu
anulują uczonym uczciwie uzyskane tytuły doktorskie. To oni są ich
pozbawiani. To nie oni wyrzucają niepokornych z wyższych uczelni i
z gimnazjów. Sami są wyrzucani. To nie, to nie, to nie…
Być może za wcześnie o tym pisać. Polityczna
poprawność zdaje się święcić tryumfy. Ale nadejdzie taki czas,
gdy padnie z kretesem – jak wszystko, co sztuczne i głupie
zarazem. Jej filary, dzisiaj z cicha podmywane, jutro runą jeden po
drugim w świetle jupiterów. Życie nie może opierać się na
intelektualnym zakazie mówienia, pisania, a przede wszystkim
zdroworozsądkowego myślenia. I wtedy zaczniemy rozmawiać. Sire
ira et studio.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.