Większość ludzi przedkłada geografię nad geometrię.
Joseph Conrad, Geografia a niektórzy odkrywcy
U wielu pisarzy, ale u Conrada szczególnie, geografia jest odmianą moralności. Ruch opowieści i jej bohaterów w jakąś stronę świata stanowi decyzję etyczną. I to bez względu na odmianę gatunkową powieści. Podlega temu Proust, każąc Marcelowi wybierać między stroną Méséglise a Guermantes, i Sienkiewicz, wysyłając Skrzetuskiego na Sicz Zaporoską, i Chandler, kiedy decyduje, że Philip Marlowe przyjmie zlecenie od bogacza z luksusowej dzielnicy Los Angeles. Za każdym razem wstąpienie bohatera na nowe terytorium pociąga za sobą moralne konsekwencje. Conrad jako pisarz krytyczny wobec kolonializmu wyodrębnił osobną kategorię dla tego ruchu, mianowicie „geografię wojującą”. Zanim przybliżymy treść tego pojęcia, rozpocznijmy od narysowania kwadratu. Jego wierzchołki wyznaczą: Josepha Conrada Korzeniowskiego Dziennik kongijski i opowiadanie Jądro ciemności; Henryka Sienkiewicza Listy z Afryki oraz powieść W pustyni i w puszczy.
Geometria tego zestawienia jest metaforą następującego problemu: jak zmienia się zapis doświadczenia dwóch polskich pisarzy przebywających w Afryce kolonialnej, kiedy przechodzą oni od dokumentu osobistego (dziennika, listu) do fikcji (opowiadania, powieści). Z pola tego kwadratu literackiego spróbujemy wyczytać, co mówią nam o kolonialnej Afryce współpracujące ze sobą dokument i fikcja. Wizualizacja problemu za pomocą kwadratu daje jeszcze inne korzyści. Arbitralna abstrakcyjność tej figury odbija dziwnie geometryczny układ granic państw afrykańskich, wytyczanych jakby „od linijki”, bez troski o zgodność z naturalnymi liniami rzek lub pasm wzgórz. Czystość geometrycznego podziału kontynentu jest zapisem kolonialnej arogancji i pogardy wobec rzeczywistości życia biologicznego i społecznego. Kwadrat jest również poręczną figurą pisania jako zaczerniania papieru kolejnymi liniami znaków, które biegną od wierzchołka do wierzchołka, a potem coraz ciaśniej, kwadratową spiralą do ostatniego jasnego punktu w środku kwadratu. W ten sposób dodajemy kolejne znaczenie do symbolicznej dialektyki czerni i bieli, jaką uprawia Conrad w Jądrze ciemności.
Nazwa „Czarny Kontynent” jako synonim Afryki rozpowszechniła się za sprawą wydanej w 1876 roku książki słynnego podróżnika Henry’ego Mortona Stanleya Through the Dark Continent. Czerń w tytule nie oznacza koloru skóry tubylców, ale miejsca na kontynencie nieznane białemu człowiekowi. „Mimo wielu lektur – pisze Stanley – wiedziałem, że wielka część Czarnego Lądu wciąż była nieznana światu”. Marlow, bohater Jądra ciemności, mówi natomiast, że kiedy był chłopcem, „wtedy jeszcze na świecie było dość sporo białych plam”. Zwrot „białe plamy” to potocznie miejsca niepoznane, a pochodzi od oznaczanych w ten sposób punktów na dawnych mapach. Jeśli więc nasz kwadrat symbolizuje pole opisu Afryki za pomocą znaków literackich, to nawet zapełnienie go słowami nie stłumi bieli wyzierającej spoza liter, a one z kolei, choć mówią nam wiele, same też tworzą własną tajemnicę i wymagają objaśnienia. I biel, i czerń, to, co nienazwane, i to, co napisane, wyzwalają pragnienie poznania. Linie pierwszych zdań wytyczą boki naszego kwadratu.
„Przybyłem do Matadi 13 czerwca 1890” (DK).
„Nellie, wycieczkowy jol, bez drgnienia żagli zatańczył na kotwicy i znieruchomiał” (JC).
„Kair, 18 stycznia 1891 r.
Nie mam bynajmniej zamiaru opisywać Egiptu, z którego opisów można by złożyć drugą Bibliotekę Aleksandryjską” (LA).
„Wiesz, Nel – mówił Staś Tarkowski do swojej przyjaciółki, małej Angielki – wczoraj przyszli zabtie (policjanci) i aresztowali żonę dozorcy Smaina i jej troje dzieci – tę Fatmę, która już kilka razy przychodziła do biura do twojego ojca i do mego” (WPP).
„Miałem się udać tam, gdzie było żółto” (JC)
Sienkiewicz i Conrad nie spotkali się nigdy, choć mieli po temu dość okazji. Spoglądali na siebie z krytycznym dystansem, nie komentowali szerzej swoich dzieł, poprzestając na lakonicznych zarzutach dotyczących zdrady polskiej sprawy (Sienkiewicz) i naiwności „heroicznej ewangelii św. Henryka” (Conrad). Sienkiewicza ubodła na pewno odmowa Conrada wstąpienia w szeregi Komitetu Generalnego Pomocy Ofiarom Wojny w Polsce, którego ten pierwszy był przewodniczącym. Nie wiemy, co dokładnie wzajem czytali ze swoich powieści, ale niewątpliwie czytać musieli – nie było w tym czasie wielu Polaków, których twórczość budziłaby takie zainteresowanie w świecie – gigantyczne Sienkiewiczem, rosnące Conradem.
Podróże zrobiły z nich znanych pisarzy. Ameryka z Sienkiewicza, morze i Malaje z Conrada, u którego ostatnie lata pracy na statkach (1889–1894) zbiegają się z rozpoczęciem pisania pierwszej powieści Szaleństwo Almayera. Mimo świetnego obeznania z językiem i kulturą francuską obaj wielbili Anglię za połączenie tradycjonalizmu i nowoczesności, tolerancję, a także za jej kolonialną ekspansywność. Do Afryki wyruszyli w tym samym 1890 roku (Conrad pół roku wcześniej), z podobnych powodów: dla przygody i pieniędzy. Sienkiewicz wyjechał na wyprawę reportersko-myśliwską, aby przez kilka miesięcy zwiedzać i polować na terytorium dzisiejszej Tanzanii, a potem napisać wielką powieść o niewolnictwie.
Zatrudniony przez belgijską spółkę Conrad miał być kapitanem parowca żeglującego po Kongo i poznawać dziewicze terytoria Afryki wraz z ekipą badającą dopływy górnego biegu rzeki. Po dwustu trzydziestu milach pieszej wędrówki z Matadi do Kinszasy okazało się, że statek jest zepsuty. Popłynął więc jako nadliczbowy członek załogi na łodzi parowej o nazwie Roi des Belges prawie tysiąc mil w górę rzeki. Z powodu choroby kapitana dowodził statkiem podczas powrotu do Kinszasy i na tym zakończył służbę. Plany obu wzięły w łeb. Conrad zamiast przygód i odkryć znalazł w Kongu prawdziwy obraz kolonializmu, cztery ataki febry i dezynterię. Po niespełna pół roku, 4 grudnia 1890 roku, był znów w Matadi, a w styczniu w Brukseli. Koło (lub kwadrat) się zamknęło.
W tym czasie Sienkiewicz przybył do Kairu, gdzie spędził miesiąc na zwiedzaniu i wizytach towarzyskich. W lutym przypłynął do Zanzibaru, a z końcem miesiąca wylądował na Czarnym Lądzie, w Bagamoyo, skąd wybrał się w towarzystwie Jana Tyszkiewicza i dwudziestu tragarzy na wycieczkę łowiecką. Wkrótce po wyruszeniu w głąb lądu zachorował na febrę i ledwo uszedł z życiem. Słaniając się na nogach, czasem niesiony na noszach, dotarł z powrotem do Bagamoyo, gdzie opiekowali się nim misjonarze. 15 kwietnia był z powrotem w Kairze, a pod koniec miesiąca w Wiedniu. To wszystko w niecałe trzy miesiące, z czego właściwej podróży afrykańskiej niespełna trzy tygodnie.
Obaj powrócili schorowani i w złym stanie psychicznym. Sienkiewicz zamiast „wielkiej powieści niewolniczej” napisze po dwudziestu latach powieść dla młodzieży, za to Conrad dziewięć lat po powrocie z Afryki – arcydzieło i protest antykolonialny w jednym, czyli Jądro ciemności. Dopiero literatura pozwoliła im przemyśleć to, czego doświadczyli; na pewno Conradowi. Zdzisław Najder wyraził się o obu tych doświadczeniach z uznaniem i powagą. Co do Conrada nie miał wątpliwości, że:
podwójny był wynik tych doświadczeń: potępienie kolonializmu i odtrącenie społeczeństwa „lądowego”. Nie jest przypadkiem, że wyprawa do Kongo pozostała w życiu Korzeniowskiego przypadkiem odosobnionym. Po jej zakończeniu pozostał na resztę życia samotnikiem w sensie społecznym, niezwiązanym z żadną instytucją, żadną wyraźną grupą.
O relacji Sienkiewicza pisał tak:
Ale też Listy z Afryki to utwór zarówno melancholijny, jak – wbrew pozorom – kameralny. Wszystko tu jest ściszone, przytłumione, opanowane: jakby pisał człowiek ciężko chory na serce, wystrzegający się gorętszych odruchów.
W niezrównanych partiach opisowych wychodzi to książce na dobre – ale osłabia ją tam, gdzie jest mowa o czynnym działaniu, jeśli mistrzostwem stylu Listy z Afryki biją amerykańskie korespondencje Sienkiewicza, to znowu Listy z podróży do Stanów Zjednoczonych górują zdecydowanie młodzieńczą brawurą i żywością akcji.
Sienkiewicz od razu wypełnia „białą plamę” w naszym kwadracie, bo taka jest umowa ze „Słowem”, któremu trzeba dostarczyć reportaże z podróży. Jest już pisarskim wygą, więc nieudana wyprawa i brak materiału nie przeszkadzają mu w stworzeniu dwudziestu trzech listów-rozdziałów, które w wydaniu książkowym w 1893 roku połączy w dwa tomy. Brak zdarzeń wypełnia opisami, anegdotami i rozważaniami o kolonialnej rzeczywistości.
Na tym tle Dziennik kongijski Conrada w ogóle nie przypomina tekstu literackiego, bardziej instrukcję obsługi albo nawigację samochodową. Jest zbiorem suchych informacji i wskazówek topograficznych. Po dziewięciu latach, kiedy wysnuje z nich narrację literacką, nie będzie śladu po tej lakoniczności. Jądro ciemności olśniewa wspaniałą impresyjno-symboliczną narracją i bogactwem zharmonizowanych konwencji gatunkowych, takich jak dziennik podróży, kolonialna przygodówka, nowoczesny dramat psychologiczny, satyra polityczna, autobiografia i gotyckie fantasy; oraz aluzjami do arche-tekstów, jak Biblia, Boska komedia czy Eneida.
„Któregoś dnia, kładąc palec na mapie w samym środku białego wówczas wnętrza Afryki, oświadczyłem, że kiedyś się tam wybiorę”
Obaj wyznawali, że to chłopięce marzenia są źródłem ich późniejszych decyzji o podróżach. Wyobraźnię Sienkiewicza rozpaliły powieści Robinson Cruzoe Daniela Defoe i Robinson szwajcarski Johanna Davida Wyssa, ale podróżomania nie opuszczała go przez lata. Jeszcze w 1882 roku pisał z dziecięcym entuzjazmem do Stanisława Witkiewicza:
Czy nie palisz się, czy Ci skóra nie drży, a dusza się nie wyrywa z Rogozińskim do Afryki? Gdyby nie „Mańcia mała”, tyle by tu mnie widzieli.
Jak na Sienkiewicza działały opowieści Rogozińskiego, tak na Conrada książka Francisa Leopolda McClintocka Podróż „Foxa” na morza arktyczne:
Pod wpływem wzniosłego ducha realnych wydarzeń tej opowieści podejmowałem romantyczne wyprawy w głąb własnego ja, odkryłem w sobie zamiłowanie do ślęczenia nad mapami, odkryłem także drzemiący w mej duszy zapał do geografii.
Dziecięcy charakter tych idealizacji jest bardzo ważny, bo retrospektywnie, a więc gorzko, obaj autorzy wskazują na ideologię kolonialną, której ulegli, przekonani, że Afryka „stała się przystępną dla ludzkości i cywilizacji, w nagrodę krwi tylu męczenników wiedzy i wiary” (LA). Podkreślają czystość tego marzenia, które zostanie poddane brutalnej demistyfikacji w wieku dojrzałym. Conrad w Afryce ma trzydzieści dwa lata, a Sienkiewicz czterdzieści cztery. Już dawno zyskali dostateczne pojęcie o rzeczywistości, historii i polityce, aby stracić złudzenia młodości, a jednak utrzymują, że pojechali do Afryki z tamtych, idealistycznych pobudek kierujących również książkowymi podróżnikami z dziecięcych lektur. W późnym artykule Geografia a niektórzy odkrywcy, z marca 1924, Conrad wspomina, jak narysował swoją pierwszą mapę właśnie w hołdzie dla odkrywców Wielkich Jezior:
Polegało to na pracowitym naniesieniu ołówkiem zarysów Tanganiki w moim ulubionym starym atlasie, wydanym w 1852 roku, w którym Wielkich Jezior oczywiście jeszcze nie było. Środek Afryki był w tym atlasie białą plamą.
Kiedy jednak jego literacki awatar Charlie Marlow w siedzibie spółki w Brukseli ogląda mapę Afryki, biel zmienia się w żółć:
Miałem się udać tam, gdzie było żółto. W sam środek. To tam była moja rzeka – fascynująca – śmiercionośna – jak wąż (JC).
Podążając śladem afrykańskich tekstów obu pisarzy: od marzeń przez dokumenty po fikcję, dotykamy paradoksu prawdy literackiej, która choć operuje konwencją i zmyśleniem, jest bardziej wiarygodna niż dokument czy wspomnienie. Jednym z powodów ograniczonego zaufania do Listów i Dziennika jest nasza świadomość, że afrykańskie zapiski Conrada i Sienkiewicza nie były pisane „na gorąco”. Poprzedziły je czytane na całym świecie książki i reportaże podróżnicze, traktowane jako poważne publikacje naukowe. Więcej, literatura przygodowa o Afryce, na której sami się wychowali, rozwijała się dynamicznie dalej i kształtowała kolejne pokolenia ich czytelników. Ogromną rolę w kreowaniu legend o kolonialnych przygodach odegrała prasa sprzymierzona z technologią komunikacji, której rozwój przypada na drugą połowę XIX wieku. Na początku tego stulecia parowiec płynął do Indii cztery miesiące, w 1836 roku już sześćdziesiąt dni, a telegraf w 1855 roku potwierdzał komunikacyjną spoistość imperium, dostarczając na bieżąco relacje z buntów, zamieszek czy naturalnych niebezpieczeństw grożących Europejczykowi w Indiach lub Afryce.
Obok prasy, największy wpływ na trwałość i siłę kulturowego imaginarium imperialnej tężyzny miała powieść przygodowa, która umieszczała bohatera w konkretnej przestrzeni historycznej i geograficznej, gdzie stawał na szczycie rasowej drabiny, a tym samym całego świata. Mimo konwencjonalnych fabuł i niewinności moralnej bohaterów rzeczywisty kontekst tych utworów czynił z nich powieści polityczne. Zwraca uwagę zbieżność pewnych elementów W pustyni i w puszczy i Jądra ciemności. Staś Tarkowski jest synem Francuzki i Polaka, który pracuje w Afryce dla angielskiej kompanii obsługującej Kanał Sueski. Chłopiec uczy się w angielskiej szkole, jest spoufalony z Arabami i Murzynami, mówi po polsku, angielsku, francusku, arabsku, w ki-swahili oraz w narzeczach dinka i szylluk. Ojciec powstaniec jest dla niego źródłem wiedzy o Polsce i jej historii. Staś to szlachetna hybryda europejskiej kultury i cywilizacji. Nie inaczej młody bohater Conrada.
Prawdziwy Kurtz kształcił się częściowo w Anglii […]. Jego matka była pół-Angielką, ojciec pół-Francuzem. Do sporządzenia Kurtza przyczyniła się cała Europa (JC).
Marlow wyobraża sobie Kurtza na podstawie opowieści o nim: „Przybył do nich, wie pan, w błyskawicy i gromie” (JC). W kolonialnych przygodach bohaterów powieści Henry’ego Ridera Haggarda, George’a Alfreda Henty’ego czy Thomasa Mayne Reida wraca arystokratyczny militaryzm zanikający w powieści dziejącej się w Europie. W koloniach można eksponować jednostkową wyższość białych bohaterów nad tłumami tubylców. W tej aurze mocy mieści się strach, jaki wzbudzają sztucer Stasia, broń Kurtza („dwa karabiny, ciężki pistolet i rewolwer”), a nawet świstawka okrętowa, dzięki której Marlow rozpędza atakujących tubylców. Epika przygodowa stanowi tym samym niezwykle skuteczny kulturowy lobbing, któremu ulegali zarówno czytelnicy z kręgu imperium, jak i ofiary imperializmu wewnątrzeuropejskiego.
Afryka jest zatem dla autorów i ich bohaterów od dawna zaczerniona znakami, z których najważniejsze są te utrwalające kolonialny mit o wspaniałych przygodach na Czarnym Lądzie. Wszyscy czterej odbiorą okrutną lekcję deziluzji, co i nam, czytelnikom, dobrze zrobi. Aby jeszcze wzmocnić wymowę tego zestawienia, spróbujmy pomyśleć o Stasiu jako o młodym Kurtzu, który z humanitarnego idealisty staje się sadystycznym tyranem.
„Jeden dobry świst więcej zdziała niż wszystkie te strzelby. To prości ludzie” (JC)
Staś reprodukuje wzorzec angielskiego dżentelmena ze szlachetną domieszką polskiej tradycji rycerskiej, a zarazem reprezentuje już nowy typ dziejowego bohatera, o którego upominał się Smiles w Żywotach inżynierów (Lives of the Engineers) – wynalazcę i konstruktora. W nowoczesnym, pozytywnym modelu męskość oznacza między innymi praktyczną wiedzę o budowie i użytkowaniu maszyn. W koloniach biały mężczyzna to istota, która nie lęka się techniki i potrafi jej świadomie używać, jak czyni to czternastoletni Staś uczący dorosłego Idrysa obsługiwać sztucer. Widać w tej hierarchii męskich profesji specyfikę późnodziewiętnastowiecznej epiki; jej bohater nie tylko wykazuje się heroizmem indywidualnym, ale także reprezentuje i wciela triumf nowoczesnego państwa – jego polityki i organizacji, którą w powieści realizują doświadczeni fachowcy, jak ojcowie Stasia i Nel albo Marlow. Ten ostatni chce przez pewien czas po prostu wykonać swoją robotę, co pośród powszechnego rozkładu norm i zwykłego okrucieństwa białych wobec tubylców wydaje się absurdem:
Na Boga, tak naprawdę chciałem tylko nitów! Nitów. Żeby posunąć naprzód robotę. Załatać tę dziurę. Chciałem nitów. Niżej, na wybrzeżu, były całe skrzynie nitów, stosy skrzyń, spiętrzone, pękające, niszczejące. Idąc przez podwórze tej stacji na zboczu, człowiek potykał się o nity na każdym kroku. Toczyły się do zagajnika śmierci (JC).
Łatwo dostrzec potworne sąsiedztwo okrutnego wyzysku z rzetelną pracą, której wykonawca zapomina o tym, dla kogo i po co jest wykonywana. Sięgając po nity, trzeba wejść do „zagajnika śmierci”, w którym umierają wycieńczeni i skatowani niewolnicy. Wydaje się, że sam Conrad nie potrafi wybrnąć ze splątania indywidualnej dzielności, wiedzy, pracowitości, opanowania rzemiosła z kolonialnym kontekstem tej pracy. Dzikość Afryki i chciwość kolonizatorów wymagają połączenia organizacji, wiedzy i techniki z heroizmem indywidualnym, co powoduje zlanie się w jedno umiejętności technicznych i militarnych, jakimi dysponują bohaterowie. Marlow, choć głosi apologię etyki pracy, pracuje nad naprawieniem konkretnej rzeczy, która posłuży podbojowi i wyzyskowi. Sam był przecież uczestnikiem tego procederu. Pisze Jerry Allen:
Bardzo zyskowny handel Wolnego Państwa Konga, terytorium stanowiącego w latach 1885–1908 prywatną własność króla Leopolda II, przyniósł temu ciemięzcy w ciągu dwudziestu trzech lat około dwudziestu milionów dolarów. W tym okresie, w wyniku handlu niewolnikami, przymusowej pracy i bezwzględnego traktowania podbitego narodu, liczba ludności tego obszaru zmniejszyła się o połowę.
Mimo niebezpiecznego zbliżenia pracy i podboju Marlow nie bierze udziału w zabijaniu. Staś inaczej – zdobywa, po wielu próbach charakteru, prawo do zabijania, niewątpliwy atrybut mężczyzny w Afryce. W nowoczesnej powieści przygodowej ważnym sprzymierzeńcem bohatera są: broń, kompas, lekarstwa, mapy, wiedza. To nie tylko narzędzia, ale też potwierdzenie cywilizacyjnej wyższości białego człowieka. Spośród tych przedmiotów broń palna jest supernarzędziem, które symbolizuje potęgę cywilizacyjną Europejczyka. Staś używa broni palnej przeciw dzikiej Afryce: lwu, czterem Arabom, a zwłaszcza przeciw Wobo. I – dodajmy – nie jest to wyłącznie przymus, ale także przywilej dojrzałego mężczyzny, który czerpie przyjemność z faktu władania życiem innych stworzeń. Sienkiewicz pokazuje, z całą niebezpieczną niewinnością konwencji przygodowej, że jest to przyjemność, którą – pisze w Listach z Afryki – daje
poczucie władzy. Przyjemność, jaka płynie z tego ostatniego poczucia, była dla nas czymś tak niespodziewanym, że nie od razu umieliśmy ją uświadomić. Jednakże tak jest! Życie ucywilizowane pochłania i niezmiernie wydelikaca tę chęć władzy, ale drzemie ona w duszy i budzi się przy pierwszej sposobności, a gdy się rozbudzi, człowiek najbardziej wykwintny, największy sceptyk i pesymista, czuje, że woli rozkazywać, choćby pod równikiem, w jakiej lichej wiosce murzyńskiej, niż słuchać w najwspanialszym z miast Europy. Taka jest natura ludzka (LA).
Bohater Jądra ciemności wcielił tę „naturę” w sposób absolutny. Oczarowany jego demonicznym wpływem Rosjanin stwierdza, że dla Kurtza „na tym świecie nie ma takiej rzeczy, która by go mogła powstrzymać przed zabiciem tego, kogo mu się żywnie spodoba” (JC). Wydaje się niepodobieństwem, aby bohater Sienkiewicza mógł osiągnąć taki stan, ale w Listach z Afryki pisarz sugeruje coś innego:
Biały człowiek, który wychodzi z karawaną w głąb, staje się siłą rzeczy nieograniczonym panem ludzi – a i każdy Murzyn ma to we krwi, że raz nająwszy swe usługi, uważa się przez czas trwania układu poniekąd za niewolnika swego chlebodawcy (LA).
Obaj ich bohaterowie są wykształceni, etyczni, nowocześni, pozbawieni rasistowskich uprzedzeń; doskonale przygotowani, aby nieść tubylcom dary wiedzy, techniki i dobrych obyczajów. W razie potrzeby – z użyciem konstruktywnej przemocy. I to jest moment kluczowy, od którego zaczyna się upadek Kurtza. Staś wstępuje na tę drogę, kiedy bierze udział w wojnie plemiennej między Wa-Hima i Samburu z naiwnym planem, aby „pobić Samburów, ale nie pozwolić Wa-himom na zbyt krwawy odwet, a potem nakazać spokój i pogodzić walczących” (WPP). Wbrew tym humanitarnym planom „bitwa zmieniła się […] w rzeź”. Sienkiewicz chroni nieszczęsnego nastolatka przed konsekwencjami tej interwencji i wysyła do Szwajcarii, aby uczył się na inżyniera. Kurtz, czyli dorosły Staś, nie ma co liczyć na wybawienie ze strony Conrada, skończy więc jako oszalały ludobójca, który przekonawszy się, że inny chce pozostać inny, czyli „nieucywilizowany”, ma na to jedyną receptę: „Wybić to bydło!” (JC).
„Minęliśmy szkielet przywiązany do słupa. Także grób białego człowieka – bezimienny” (DK)
Conrad w Jądrze ciemności, strona po stronie, wydobywa z każdej postaci skłonność do władzy i przemocy, ale pozbawia je otoczki bohaterstwa i przygodowej atrakcyjności. Nie stoją za tym jakieś demoniczne cechy białego człowieka. To tylko działanie „dziczy”: tropikalnej przyrody, samotności, alkoholu, przewagi nad tubylcami, oddalenia od norm społecznych, pokusy szybkiego zysku, bezkarnej przemocy. Dzięki tej wiedzy o typowym upadku białego w Afryce Kurtz – mimo że pozostaje dla Marlowa tajemniczy i groźny – jest przegrany i godny pogardy; świadom ohydy, którą odkrył w sobie i w dziczy, a ta „wzięła na nim straszliwy odwet za obłędny najazd, jakiego dokonywał” (JC). Co ważne, Sienkiewicz i Conrad ocierają się o te same siły, które będą rządzić stworzonymi przez nich postaciami. Kiedy porównujemy bieżące zapiski ułożone w Listy z Afryki i Dziennik kongijski, widać, jak „naturalnie” wytwarza się pozycja władzy białych w Afryce. Obcy świat ich pociąga i ciekawi swoją egzotyką, ale częściej męczy, drażni, budzi rozczarowanie, wreszcie lęk. Tubylec jest obcy, dziwny, uciążliwy, mówi niezrozumiałym językiem, a jeśli mówi naszym, to nie dość dobrze, wówczas wydaje się głupi lub infantylny. Ewentualny respekt wobec niego wynika jedynie z lęku białego o swoje życie. Przykładem dwa fragmenty o tym, jak Sienkiewicz i Conrad są przenoszeni przez wodę na ramionach tragarzy:
Dla oryginalności wybrałem plecy, nie nosze, i usiadłszy na karku Murzyna, spuściłem nogi wzdłuż jego piersi, ten zaś schwyciwszy je w kostkach, począł zdążać ku brzegowi. Wyznaję, iż miałem mimowolną obawę, czy nie osmolę o jego czarną skórę mego białego ubrania (LA).
Dzisiaj upadłem w błotnistą kałużę. Paskudnie. Wina człowieka, który mnie przenosił. Po rozbiciu obozu poszedłem do małego strumyka, wykąpałem się i prałem ubranie. Zaczynam mieć tej zabawy całkiem powyżej uszu (DK).
Kiedy przetworzą te doświadczenia w fikcję artystyczną, będzie już inaczej. Nawet w młodzieżowej przygodówce Sienkiewicza Afryka nie jest idyllą, gdzie – jak pisał w Listach – „w cieniu palm, bambusów, pod girlandami lianów, spostrzegasz pogodne twarze księży, pogodne twarze Murzynów i uśmiechy dzieci” (LA). Dżungla to dzikie życie, które pleni się na śmierci, także ludzkiej. Pamiętamy ponury zagajnik w Jądrze ciemności, gdzie „pełzały, leżały, siedziały czarne kształty” (JC), czyli umierający chorzy i wycieńczeni czarnoskórzy tragarze. Ale i u Sienkiewicza jest podobne miejsce:
Staś spojrzał na niego ze zdziwieniem.
– A ten obóz?
– To obóz śmierci.
– A ci Murzyni?
– Ci Murzyni śpią i nie rozbudzą się więcej.
– Nie rozumiem…
– Chorzy są na śpiączkę. […]
Stasia uderzyło teraz dopiero to, że w chwili, w której zsunął się był do wąwozu, żaden Murzyn nie poruszył się, nie drgnął nawet – i że w czasie całej rozmowy spali wszyscy: jedni z głowami opartymi o skałę, drudzy z pospuszczanymi na piersi (WPP).
Obaj pisarze skwitują sztubackie marzenia o przygodach na Czarnym Lądzie znamiennie: Sienkiewicz w słowach szwajcarskiego podróżnika Lindego: „Ach, to trupiarnia ta Afryka!” (WPP); Conrad słynnym: „To zgroza! Zgroza!” (JC), które wypowiada Kurtz tuż przed śmiercią.
Czytając Listy z Afryki i Jądro ciemności równolegle, nie sposób uwolnić się od poczucia, że chociaż zarówno Sienkiewicz, jak i Conrad poddają się fascynacji bogactwem tropikalnej natury, to ich opisy przenika negatywność. Nadmiar wegetacji, dynamika naturalnej różnorodności, także ludzkiej, nie wyzwala afirmacji, ale lęk, i to lęk przed śmiercią. Sienkiewiczowski opis tłumu w Adenie szybko zyskuje wymiar koszmarnego snu:
Wszystko to nagie lub na wpół przybrane; wszystko przewraca białkami oczu, śmieje się, wrzeszczy, żebrze, macha rękoma, ciągnie w różne strony; wszystko wydaje się dziwne, trochę diabelskie. […] Te kupy ludzi o różnych skórach, ta nagość wielkich i małych ciał, namiętne ruchy, ten wrzask rozmaitych języków ma w sobie coś z egzotycznej orgii. Człowiekowi zdaje się, że śni, ale ów sen jest zarazem trochę zmorą. Tkwi w tym coś gorączkowego i złowrogiego. Patrząc na owe rojowiska ludzkie doznaje się takiego uczucia, jakby się patrzyło na kłębienie się robaków. Przy tym tu życie skupia się i wre tylko w pojedynczych punktach, naokół zaś wznoszą się ogromne przestrzenie puste i milczące, od których wieje smutek i śmierć na tę wrzaskliwą maskaradę (LA).
Powszechność śmierci wskutek chorób i niekorzystnego klimatu utrwala obraz Afryki jako „trupiarni” – także dla białych. „Niektórzy wyglądali z utęsknieniem statków wracających do Europy; inni wyglądali śmierci”; „Wszyscy ci ludzie noszą po prostu śmierć w twarzach nad wszystkimi ich zabiegami, nawet szczęśliwymi, wisi rzecz tak sprowadzająca je do nicości i tak niepowrotna jak śmierć”; „nad wszystkim zaś nieubłagane słońce i duszna, wilgotna atmosfera, w której czai się febra wysysająca krew z ludzkich twarzy i znacząca je piętnem zmęczenia, tęsknoty, wielkiego smutku i bliskiej śmierci” (LA).
„A potem mało brakowało, żeby zakopali i mnie” (JC) – potwierdzi Sienkiewiczowską litanię śmierci Marlow. Z powszechności obcowania ze śmiercią autor Listów z Afryki wywodzi katastrofalną wizję przyszłości tego kontynentu:
Spojrzawszy w przyszłość – widzimy trzy główne i czasowe okoliczności, przeciw którym każdy winien się przygotować, a mianowicie: brak pracy, chorobę i śmierć. Dwom pierwszym można zaradzić, trzecia jest nieuniknioną (LA).
Ostatecznie Staś porzuci Czarny Ląd dla Szwajcarii, a Marlow wróci do Europy, podobnie jak ich twórcy, którzy o mało nie przypłacili życiem realizacji swoich marzeń o przygodach afrykańskich. Fikcyjni i realni, nasi bohaterowie doznają klęski europejskiego projektu kolonizacji, która będzie miała dalszy ciąg w dwudziestowiecznej historii Europy. Dziś należy szczególnie wyraźnie podkreślić, że narracja Marlowa zaczyna się i kończy w Europie, bo Jądro ciemności to opowieść o Europie, nie o Afryce. Sienkiewicz rozstaje się z Afryką po krótkiej chorobie, a powieść o niej porzuca na dwadzieścia lat, po których zostawi nam „tylko” prozę przygodową. Nie posądzajmy go jednak pochopnie o intelektualne tchórzostwo. Jak pisze Edward Said, nawet Kurtz nie był w stanie wytrzymać ciągłego życia w mroku, a Marlow znieść zbyt długiego wpatrywania się w rzeczywistość.
Conrad nigdy nie otrząsnął się z tego, co zobaczył w Kongu, być może dlatego, że „ciemność, którą Marlow odkrywa w puszczy, w Kurtzu i w sobie samym, jest pierwotną i wszechogarniającą rzeczywistością świata” – pisze Said. Proza, listy i artykuły dają świadectwo przybliżania się i oddalania „zgrozy”; niczym milczenie i opowiadanie, przyciąganie i odpychanie prawdy o możliwościach człowieka. Inicjały autora i utworu JC / JC są takie same w polszczyźnie przypadkowo, ale jarzą się blaskiem niepokojącego sensu introspekcyjnej narracji Conrada. To w nim samym, w jego doświadczeniu powstało to mroczne miejsce, do którego nigdy bezpośrednio nie dał nam dostępu.
Dzięki introspektywnemu wymiarowi Jądra ciemności Afryka jako miejsce geograficzne staje się „miejscem moralnym” świadomości pisarza. W Europie i Europejczykom opowiada Marlow o tym, jak stracił wiarę w „europejskie wartości” podczas kilku miesięcy spędzonych w Afryce Środkowej, „skąd ogółem wywieziono około piętnastu milionów ludzi jako niewolników”.
Conrad współtworzy sprzymierzone siły literatury, które przyzywamy na pomoc w wysiłkach rozumienia przez nazywanie, wyjaśniania przez opowiadanie. Nie możemy, nie powinniśmy przestać go czytać, ponieważ genialnie zobrazował nieczyste sumienie imperialnej Europy, ową „zwyczajną grabież z użyciem siły, kwalifikowany rozbój na skalę masową” (JC). W dodatku koszmar się nie skończył, a dręczone przez wieki ludy pukają do naszych bram. Anthony Giddens pisze, że hipokryzja „europejskich wartości” nigdzie może nie objawiła się tak jaskrawo, jak poza Starym Kontynentem.
Krzewiła [Europa] takie wartości, jak prawa człowieka, swobody obywatelskie i praworządność, ale rzadko przypisywała je narodom zamieszkującym jej rozległe terytoria kolonialne. […] Europie wydaje się, że zostawiła przeszłość kolonialną za sobą, więc może dziś głosić abstrakcyjne wartości w krajach, które dawniej uciskała. Jednakże niełatwo jest odciąć się od przeszłości.
Kiedy kończymy czytać Sienkiewicza i Conrada, kwadrat afrykański jest tak wypełniony znakami, że wszystko wydaje się zaczernione. Czasem jeszcze wyłania się stamtąd szczególnie przerażający obraz lub zdanie, aby wypalić się na czułej materii umysłu i zapaść znowu w ciemność. A jednak taka lektura nie oddaje przekonań ich autorów. Obaj uparcie szukali sposobów ocalenia wiary w racjonalność i dobro europejskiego projektu cywilizacyjnego. Jego składnikiem pozostaje dla obu praca własnych rąk, twórczość i wytwórczość białego człowieka, skromny heroizm codziennej rzetelności, która nie spuszcza krytycznego wzroku z tego, czemu służy (a nie tylko wykonuje rozkazy).
Największą pochwałę dzielności pracowitego człowieka widzę w drugiej części Dziennika kongijskiego – w szeregu suchych i lakonicznych zdań, cyfr i znaków, które mają stanowić instrukcję nawigowania po niebezpiecznej rzece. Pisze ją Conrad, który już wie, że nie czekają go przygody odkrywcy, i który zobaczył z bliska, na czym polega „cywilizowanie” Konga. Kiedy po skończonej lekturze Jądra ciemności zamienimy je na Dziennik, w naszym kwadracie pojawiają się wreszcie dobre znaki; duszny koszmar ustępuje jasnej komunikacji, a jej forma bezpośrednich zwrotów do czytelnika ujmuje mimowolną serdecznością, jak tu na przykład:
Uważaj na przeszkody wzdłuż wyspy Nr 16. Przejdź na drugą stronę przed dojściem do Cyp[la] Sadzawki. Przechodź tam, gdzie zaczynają się wyższe drzewa. Gdy zbliżysz się do cypla lądu, zobaczysz otwarte przejście między w[ys]pami 17 i 18 (DK).
I tak cały czas: steruj, przechodź, omiń, przybij, uważaj, trzymaj się. Czytam te spokojne, rzeczowe rady i mam poczucie, jakby Conrad pilot prowadził mnie przez pełne mielizn, pni i skał górne Kongo, uważnie i troskliwie, pomagając mi odbyć do końca podróż, której nie mogę uniknąć. I wrócić stamtąd cało.
Allen J., Morskie lata Conrada, przeł. M. Boduszyńska-Borowikowa, Gdańsk 1971; ¶ Bristow J., Empire Boys. Adventures in a Man’s World, London 1991; ¶ Conrad J., Dziennik kongijski [w:] tegoż, Dzieła, red. Z. Najder, t. 25: Ostatnie szkice, przeł. H. Carroll-Najder, L. Elektorowicz, J. Miłobędzki, Warszawa 1974; ¶ Conrad J., Geografia a niektórzy odkrywcy [w:] tegoż, Dzieła, red. Z. Najder, t. 25: Ostatnie szkice, przeł. H. Carroll-Najder, L. Elektorowicz, J. Miłobędzki, Warszawa 1974; ¶ Conrad J., Jądro ciemności, przeł. M. Heydel, Kraków 2011; ¶ Giddens A., Europa. Burzliwy i potężny kontynent, przeł. O. Siara, Warszawa 2014; ¶ Green M., Dreams of Adventure, Deeds of Empire, London 1980; ¶ Najder Z., O „Listach z Afryki” Henryka Sienkiewicza, „Pamiętnik Literacki” 1956, nr 4; ¶ Najder Z., Życie Conrada-Korzeniowskiego, t. 1–2, Warszawa 1980; ¶ Rybicki J., Conrad i Sienkiewicz [w:] Wokół „W pustyni i w puszczy”. W stulecie pierwodruku powieści, koncepcja J. Axer, T. Bujnicki, Kraków 2012; ¶ Said E. W., Joseph Conrad and the Fiction of Autobiography, New York 2008; ¶ Sienkiewicz H., Listy, oprac. M. Bokszczanin, t. 5, cz. 2, Warszawa 2010; ¶ Sienkiewicz H., Listy z Afryki [w:] tegoż, Dzieła, red. J. Krzyżanowski, t. 43, Warszawa 1949; ¶ Sienkiewicz H., W pustyni i w puszczy, Warszawa 1963; ¶ Simmons A. H., Reading Heart of Darkness [w:] The New Cambridge Companion to Joseph Conrad, ed. J. H. Stape, New York 2015; ¶ Smiles S., Pomoc własna (SELF-HELP) [tł. z ang.], wyd. nowe pomnożone, Warszawa–Kraków 1908; ¶ Stanley H. M., Through the Dark Continent, London 1890; ¶ Watt I., Conrad w wieku dziewiętnastym, przeł. M. Boduszyńska-Borowikowa, Gdańsk 1984.
Ryszard Koziołek
Wiele tytułów