– Tajska prostytucja jest szczególnego rodzaju – odpowiadasz. – Europejscy starcy kupują tu miłość na cały czas pobytu, miesiąc, dwa, niekiedy dłużej.
– Miłość? – Ptasidziób wykrzywia się ironicznie.
– Najprawdziwszą – zapewniasz. – Czułą, wierną, opiekuńczą. Nieletniej Tajce nie przeszkadza, że jej sponsor jest łysy, brzuchaty, że wszystko mu zwisa, że śmierdzi starością. Ona go kocha. Na innego nie spojrzy. Towarzyszy dziadkowi na plaży, na wieczornych spacerach po Walking Street, podaje mu piwo, kupuje viagrę, masuje, przypomina o lekarstwach. Ona dźwiga zakupy, rozlicza się z taksówkarzem. Jak idealna żona z czytanki. A gdy staruch odjeżdża, jego Tajka płacze. Naprawdę. Przysięga mu dozgonną miłość, zapewnia, że będzie tęsknić i czekać. Nie kłamie. I emeryci wracają, i znów jest idylla, ale trzeba dziewczynę uprzedzić o dacie przyjazdu, żeby w porę była gotowa. Stali klienci mają przywileje.
Przypominasz sobie opowieść Korala o jego sąsiedzie, Benie, obleśnie tłustym Australijczyku pod osiemdziesiątkę, z babskim dupskiem, krzywą gębą, pryszczami i łysą pałą w kształcie strusiego jaja. Benowi towarzyszy zjawiskowo piękna, filigranowa Tajeczka podobna do antycznej boginki.
– Ona nie robi tego dla pieniędzy – wyznaje Koralowi Ben. – Ona mnie kocha. Zakochała się od pierwszego wejrzenia i przysięga dozgonną miłość.
– Ale ty jej płacisz – zauważa Ptasidziób.
– Nigdy! – zaperza się Ben. – Przecież ci mówię, że ona mnie kocha prawdziwą bezinteresowną miłością. Owszem, gdy jej matka jest chora, daję na szpital. Pomagam rodzinie zbudować dom na północy, pożyczyłem im na kupno ziemi, ale to wszystko z własnej woli, bez żadnych z jej strony nacisków.
– A prezenty? – pyta łagodnie Koral.
– Nie prosi. Sam widzę, że coś jej się podoba. Jest jak sroczka, uwielbia błyskotki, no to dostaje ode mnie te złote kolie, bransolety. A jak tęskni za mną, kiedy wyjeżdżam do Melbourne…
– Ty durniu! – wybucha nagle Koral. – Widujesz się w lustrze? Masz mordę jak szympans i cuchnie ci z pyska. Jesteś zwiędły staruch. Tajskiego nie znasz, ona nie zna angielskiego, więc ze sobą nawet nie rozmawiacie. Na migi zgłaszasz swoje życzenia, a ona je spełnia, bo jej za to płacisz! Po co wciskasz mi te ciemnoty?
Ben zaczyna płakać. Bezgłośnie. Tylko łzy mu ciekną po pryszczatych policzkach. Koralowi robi się przykro. Kto mu dał prawo odzierać kogoś ze złudzeń? Wycofuje się rakiem. Podsuwa Benowi myśl, żeby się ożenił i wywiózł swoją boginkę do Australii. Przecież jest wdowcem. Ben uspokaja się i popada w zadumę…
– Dlaczego się nie żenią? – pyta Ptasidziób. – Nie musieliby się rozstawać.
– Niektórzy to robią. Nawet płodzą dzieci o nadzwyczajnej urodzie. Likwidują w Europie swoje interesy i przenoszą się na stałe do Tajlandii. Tu otwierają biznes, hotel, restaurację, biuro podróży. Wszystko na żonę, bo tak stanowi tajskie prawo. A później, zazwyczaj, jest to kwestia czasu. Gdy Szwajcar, znajomy Korala, po kilku latach poleciał na krótko do Zurychu odwiedzić swoje szwajcarskie wnuki, po powrocie do Pattaya nie zastał w domu żony ani córeczek. Dom nie był już jego. Hotel wart miliony żona sprzedała tajskiemu Chińczykowi za sto tysięcy dolarów i wróciła do siebie na wieś. Do narzeczonego.
– On to tak zostawił?
– Pojechał do niej. Ponieważ ogołociła go kompletnie, wyczyściwszy również ich wspólne konto w Kasikorn Bank, ulitowała się i dała mu na bilet do Szwajcarii. On nie wrócił jednak do Zurychu. Po co? Tam też byłby bez grosza.
– Co biedak zrobił? – pyta z uśmieszkiem Ptasidziób.
– Nic szczególnego. Zjadł z Koralem kolację w nadmorskiej tawernie, opił się whisky i nad ranem już wisiał w hotelowym pokoju.
Urywasz, zamyślasz się. Masz przed oczyma Jonasza Wyborowego, swego przyjaciela z Bangkoku, który dziesięć lat temu ożenił się z Tajką, spłodził z nią trzech synów i założyli wspólnie hodowlę węży dla ogrodów zoologicznych, medycznych laboratoriów, miłośników żmij. Mają tam pytony, boa, anakondy i inne zimnokrwiste o wadze do stu kilo, a nawet więcej. Z wężem, powiada Jonasz, nie można się zaprzyjaźnić jak z psem czy kotem, lecz rozpoznaje karmiciela – po zapachu, bo wzrok ma kiepski – i nie zrobi mu krzywdy. A pokochać je można? Wyborowy twierdzi, że tak. Biznes idzie dobrze, zyski lokują w nieruchomościach, oczywiście wszystko na żonę, wedle tajskich przepisów.
I raptem żona odeszła. Tak po prostu. Wyszła z domu i nie wróciła, zostawiając mężowi dzieci oraz wiadomość, że jest z innym. Z Tajem. Który, być może, cierpliwie czekał na nią dziesięć lat, aż się doczekał. Matka zostawia dzieci? Nic nadzwyczajnego. W Tajlandii dziećmi zajmują się dziadkowie, bo rodzice nie mają na to czasu, muszą pracować, i nie jest to takie złe dla dzieci – dziadkowie przekazują im swoje życiowe doświadczenie. Ale pani Tanata nie odesłała dzieci rodzicom, tylko zostawiła je Wyborowemu. Może uznała, że Jonasz lepiej o nie zadba? Mój przyjaciel ma problem i zarazem nadzieję, że nie zostanie doszczętnie ograbiony, ze względu na synków, których mamusia na swój tajski sposób niewątpliwie kocha.
Co tu jest grane? Zapewne różnica kulturowa, przekładająca się na mentalność. Porównywanie takich różnic jest głupotą. Europejczycy są lojalniejsi, Azjaci widzą więcej kolorów. Tajowie nie wymawiają litery „R”, a ich podniebienia są odporniejsze na ostre przyprawy. Europejczyk jest wyrafinowany, Azjata przebiegły, albo na odwrót.
Podoba nam się uwielbienie Tajów dla króla i rodziny królewskiej. Taj kocha swego króla całym sercem. Przed Bhumibolem Adulyadejem z dynastii Czakri, czyli Ramą IX Wielkim, Tajowie padają na twarz, choć Tajlandia tylko z pozoru jest monarchią absolutną, a de facto rządzą tam wojskowi. I tak, i nie…
W 1946 roku zamordowany został Rama VIII. W do dziś nieznanych okolicznościach. Wtedy pospiesznie sprowadzono z USA jego najbliższego krewnego, młodziutkiego Bhumibola, dotąd utalentowanego saksofonistę, wykształconego na prestiżowej amerykańskiej uczelni. Stał się Ramą IX w kraju biednym i zacofanym, żyjącym głównie z narkotycznych upraw maku. Król Bhumibol odbył wędrówkę po najbiedniejszych wioskach, fundując wodociągi i ucząc chłopów agrokultury. Zamiast maku truskawki. Zboża, jarzyny, owoce – dotąd tutaj nieznane. W zamian stał się ubóstwiany przez lud i jest do dzisiaj, a króluje Tajom od prawie siedemdziesięciu lat. Tajlandia kwitnie, pomimo zamieszek, walk politycznych, rewolt i puczów. Król się w to nie miesza. I tak, i nie…
Gdy z cicha huknie na wojskowych, ci padają przed nim na kolana. Jeśli da milczące przyzwolenie, wprowadzają stan wojenny. Formalnie jest ponad. Musiał jednak dać zgodę na wypędzenie skorumpowanego premiera Thaksina, a później jego siostry, która objęła po nim fotel szefa Rady Ministrów, a on rządził krajem przez telefon, z Malezji.
Gdzie jeszcze obywatele tak kochają władzę? Gdzie za słówko krytyki panującego idzie się do więzienia na długie lata?
Aleksander Minkowski
Zabić Ptasidzioba
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.