Nie miałem żadnej w ogóle władzy, ale telegrafowałem. Zwracałem się do Hitlera i do Terbovena. Szukałem także dojścia do innych, na przykład do człowieka nazwiskiem Muller, który, jak mówiono, miał władzę i wpływy, choć ukrywał się za kulisami. Musi chyba istnieć gdzieś jakieś archiwum, w którym znajdują się moje telegramy. Było ich wiele. Kiedy czas naglił, kiedy chodziło o życie lub śmierć mojego ziomka, telegrafowałem dzień i noc. Zatrudniłem żonę mojego zarządcy, żeby nadawała telegramy przez telefon, ponieważ sam nie byłem w stanie tego robić. To właśnie te telegramy wzbudziły na koniec podejrzliwość Niemców wobec mnie. Traktowali mnie jako swego rodzaju pośrednika, niezbyt godnego zaufania, na którego trzeba uważać. W końcu Hitler przestał się zajmować moimi podaniami.
Znudziły go. Odesłał mnie do Terbovena, ale Terboven mi nie odpowiadał. Czy i w jakim stopniu moje telegramy komuś pomogły, tego nie wiem, podobnie jak nie wiem, z jakim skutkiem moje kawałki w gazetach odstraszały moich ziomków, tak jak to było moim zamiarem.
Zamiast tej mało znaczącej działalności w dziedzinie wysyłania telegramów, powinienem był pewnie raczej sam się ukryć. Powinienem był próbować przedostać się Szwecji, jak to wielu czyniło. Nie zginąłbym tam. Mam w Szwecji licznych przyjaciół, mam swoich potężnych wydawców. I mógłbym pewnie próbować przeprawić się do Anglii, co również uczyniło tak wielu; potem wrócili jako bohaterowie, ponieważ opuścili swój kraj, uciekli ze swego kraju. Ja nie zrobiłem nic takiego, nawet się nie ruszyłem, nigdy nie przyszło mi to do głowy. Chciałem jak najlepiej służyć mojemu krajowi, pozostając tam, gdzie byłem, prowadzić moje gospodarstwo najlepiej jak umiem w tych trudnych czasach, kiedy narodowi brakowało wszystkiego, a nade wszystko wykorzystywać moje pióro dla tego, by Norwegia uzyskała swoją wysoką rangę pośród germańskich krajów Europy. Ta myśl przekonywała mnie od początku. Co więcej, ta myśl mnie zachwycała, wprawiała w oszołomienie. Nie wiem, czy przez cały ten czas spędzony w takiej samotności, kiedykolwiek byłem od niej wolny. Uważam, że dla Norwegii była to wielka myśl, i dzisiaj, tak jak i wtedy, uważam, że to była wielka, dobra idea dla Norwegii, warta, by dla niej pracować i by o nią walczyć: Norwegia, samodzielny, świecący własnym blaskiem kraj na krańcach Europy! Miałem powodzenie u narodu niemieckiego, podobnie jak u narodu rosyjskiego, te dwie potężne nacje ceniły mnie i nigdy mi nie odmawiały, kiedy się do nich zwróciłem.
Ale poszło na opak, wszystko, co robiłem, poszło na opak. Dość szybko straciłem orientację, zwłaszcza wtedy, gdy król wraz z rządem dobrowolnie opuścili kraj i sami pozbawili się swoich funkcji tu, w ojczyźnie. To sprawiło, że grunt usunął mi się spod nóg. Znalazłem się w zawieszeniu, pomiędzy niebem a ziemią. Nie miałem żadnego pewnego oparcia. Siedziałem zatem i pisałem, słałem telegramy i rozmyślałem. (...)
To mi jednak nie przynosiło pożytku, nie, pożytku mi nie przynosiło. Wprost przeciwnie, sprawiało, że w oczach i sercach wszystkich stawałem się kimś, kto zdradza tę Norwegię, którą chciałem wynieść na wyżyny. Że ją zdradziłem. Cóż, niechaj tak będzie. Niechaj będzie wszystko, czym owe serca i oczy świata chcą mnie teraz obciążyć.
To moja porażka i muszę ją dźwigać. Ale za sto lat wszystko zostanie zapomniane. Wtedy nawet Wysoki Sąd zostanie zapomniany, całkowicie zapomniany. Nazwiska nas wszystkich obecnych na tej sali będą za sto lat całkowicie starte z ziemi, nikt ich już nie będzie pamiętał, nikt nie będzie wspominał. Nasze losy zostaną zapomniane.
Zatem kiedy siedziałem tam, w moim domu, kiedy pisałem wedle najlepszych zdolności i telegrafowałem, to, jak się teraz powiada, zdradzałem mój kraj. Jestem zdrajcą ojczyzny, powiada się. Ale ja nie tak to odczuwałem, nie tak pojmowałem i dzisiaj też wcale tak tego nie pojmuję. Jeśli o mnie chodzi, to jestem bardzo spokojny i sumienie mam tak czyste jak to tylko możliwe.
Cenię bardzo wysoko sąd opinii publicznej. Jeszcze wyżej cenię istotę naszego norweskiego prawa, lecz najwyżej ze wszystkiego cenię moją własną zdolność oceniania, co jest dobre, a co złe, co słuszne, a co nie. Jestem dostatecznie stary, by posiadać własną miarę sprawiedliwości, i taka jest właśnie moja miara.
W moim, nazbyt już chyba długim życiu, we wszystkich tych krajach, w których bywałem, pośród wszystkich narodów, z którymi miałem do czynienia, zawsze i niezmiennie przechowywałem i czciłem w swoim sercu ojczyznę. I nadal zamierzam ją tam przechowywać, w oczekiwaniu na sąd ostateczny nade mną.
A teraz dziękuję Wysokiemu Sądowi.
Tylko tych kilka prostych spraw chciałem wyrazić przy tej okazji, żebym przez cały czas nie pozostawał tak samo niemy, jak jestem głuchy.
I nie miała to być z mojej strony obrona. Jeśli cokolwiek mogło tak zabrzmieć, wynika to jedynie z materiału, na jakim musiałem się oprzeć w moim przemówieniu, z tego, że byłem zmuszony wspomnieć kilka rzeczy powszechnie znanych. Ale to nie miała być obrona, dlatego nie wspomniałem nawet o świadkach, których mógłbym przecież przedstawić. I nie chciałem też wspominać o innych materiałach, którymi także mógłbym się podeprzeć. To wszystko można odłożyć.
Niech czeka na jakąś inną okazję, może na lepsze czasy, może na inny sąd niż ten. Jutro też zapewne nastanie dzień, a ja mogę czekać. Czasu mam dość. Żywy czy umarły, to rzecz obojętna, bo przecież dla świata to obojętne, jak się potoczy los pojedynczego człowieka, w tym przypadku – mój. Ja mogę czekać. Tyle mi wolno”.
O relacjach Hamsuna z Hitlerem
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.