Pokochanie innej osoby dowodzi zmęczenia samotnością: jest więc tchórzostwem i zdradą wobec samego siebie (jest rzeczą najwyższej wagi, abyśmy nikogo nie kochali). Fernando Pessoa
czwartek, 10 lipca 2025
środa, 9 lipca 2025
Czy Polska jest krajem okupowanym?
W okresie ostatnich kilkunastu lat pojawiło się kilka nazw określających prawdziwy, nie urojony, lecz prawdziwy status Polski jako kraju i państwa obdarzonego oficjalną nazwą III RP. Ich autorami są nie tylko publicyści, ale także politycy.
– PRL bis
– Polin
– Ukropolin
– Kraj należący do kogoś za granicy
– Eurokołchozowy land
– Państwo z tektury
Jesteśmy w sytuacji w pewnym sensie nie do odwrócenia, ponieważ jesteśmy „krajem posiadanym przez kogoś z zagranicy”
– słowa te wypowiedział w roku 2017 Mateusz Morawiecki zweryfikowany do roli premiera III RP przez znanego żydowskiego „porno-rabina”. W rozmowie z Bronisławem Wildsteinem Morawiecki poruszał się tylko w sferze zależności gospodarczych. Nie poruszył równie ważnych aspektów braku suwerenności politycznej i monetarnej Polski.
Niewykluczone, że byliśmy pierwszym portalem, który zwrócił uwagę na słowa Morawieckiego.
„Tu jest Polin” – oznajmił swego czasu Andrzej Duda. Te i inne określenia są używane coraz częściej jako opisujące realne znaczenie państwa polskiego.
Sterowność
„Jeżeli suwerenne państwo będziemy rozpatrywać jako system autonomiczny, zaś jego rozwój jako proces autonomiczny, wówczas stosunki międzynarodowe możemy opisać jako wzajemne oddziaływania sterownicze państw jako systemów lub procesów autonomicznych, którego celem jest uzyskanie jak największego udziału w procesach sterowania międzynarodowego” (J. Kossecki, „Naukowe podstawy nacjokratyzmu”, Warszawa 2015, str. 190).
Udział ten mierzy się stosunkiem mocy swobodnej państwa do całkowitej mocy swobodnej wszystkich państw na świecie.
Udziały w sterowaniu międzynarodowym liczone według metody polskich cybernetyków (tamże, str. 190 i następne) w czerwcu 2024 roku wyniosły: Chińska Republika Ludowa – 25,8%, Stany Zjednoczone Ameryki – 13,5%, Japonia – 9%, Federacja Rosyjska – 8%, Niemcy i Austria – 6%, Indie – 3,4%, Wielka Brytania – 3%, Republika Korei – 2,9%, Ukraina – 2,7%, Francja – 2,4%. Na resztę świata przypada pozostające 23,3% sterowania /za “Myśl Polska”/
Polska nie działa w swoim interesie. “Koszerność” zamiast sterowności
Jedynym polskim politykiem spośród czołówki kandydatów ubiegających się o urząd prezydenta, jedynym, który powiedział wprost, że Polska nie jest krajem niepodległym był Grzegorz Braun. Karol Nawrocki, Rafał Trzaskowski wraz z pozostałymi kandydatami lewicy, Sławomir Mentzen we wszystkich swoich wypowiedziach aż do dziś podtrzymują szkodliwe złudzenie sprawczości i autonomii organizmu państwowego i klasy politycznej w Polsce. W praktyce wszystko decyduje się bez Polski i najczęściej przeciw Polsce, a jeżeli już gdzieś pojawia się przedstawiciel III RP, to pełni on rolę klakiera i użytecznego idioty.
Na czym polega okupacja?
Główną cechą władzy okupacyjnej w Polsce jest gorliwa, sprawiająca wrażenie obłąkanej, realizacja obcych – szkodliwych, określanych mianem globalistycznych, unijnych, niemieckich i innych – dyrektyw. Decyzje te nie są dyskutowane, a towarzysząca temu propaganda jest skrojona na miarę przysłowiowego debila, który jest gotowy skoczyć (przedterminowo) w przepaść absurdu, w ramach poparcia dla ogłoszonego planu zagłady.
Doskonałym przykładem jest sprawa tzw. migracji czyli zalewania Polski przestępcami, a także co stanowi normę na zachodzie, osobami na granicy upośledzenia intelektualnego i moralnego – legalnymi czy nielegalnymi, nie ma to żadnego znaczenia. W tragicznym kontekście zamordowania kolejnego Polaka okazało się, że odpowiedzialna za tragiczne wydarzenia grupa Kolumbijczyków pracuje na terenie niemieckiej firmy otrzymującej coroczne dotacje od polskiego podatnika i niepłacącej podatku CIT.
Konfrontacja, pacyfikacja, kontynuacja – plan Tuska
Plan depopulacji i systematycznego zastępowania rdzennej ludności „Ukropolin” ma być kontynuowany. Zamiast blokady migrantów na granicy niemieckiej oraz deportacji Tusk ogłosił blokadę informacyjną (ułatwiającą cenzurowanie wydarzeń w mediach) i zagroził represjami w formie: „mandatów, środków przymusu bezpośredniego i zatrzymania”. Został wydany zakaz lotów prywatnych dronów i wedle wielu interpretacji zakaz fotografowania.
* * *
Współczesna władza okupacyjna to tymczasowe sprawowanie władzy na danym terytorium bezpośrednio lub pośrednio przez ośrodki decyzyjne innego państwa lub organizacji międzynarodowych. Podejmowane decyzje zazwyczaj stoją w rażącej sprzeczności z interesem okupowanego narodu, a zakres ich szkodliwości jest odwrotnie proporcjonalny do siły narodowego oporu.
wtorek, 8 lipca 2025
O Lex Kamilek i innych sprawach - rozmowa z Grzegorzem Braunem
(...)
Wczoraj w rozmowie z samą resortową „Stokrotką” mecenas Giertych, stwierdził, że bardzo dużo podejrzanych osób było od Pana Olszańskiego, który został zapuszkowany 3 tygodnie wcześniej z zupełnie innego powodu. Ale to może z tego powodu został zapuszkowany?
Muszę powiedzieć, że to jest chyba ta z teorii spiskowych, która najbardziej mi się podoba. Uważam, że jest w niej najwięcej śmiałości. Jako reżyser, niespełniony fabularzysta, doceniam rys awanturniczy tej historii. Bo gdyby się jeszcze udałoby przylepić zarzut prowadzenia zamachu na demokrację w grupie zorganizowanych elektoro-terrorystów więźniom sumienia Olszańskiemu i Osadowskiemu, którzy siedzą za słowa, to naprawdę czapki z głów. Brawo, mecenas Giertych.
To był szok, większy niż myśleliśmy, a wszystko poszło w drugą stronę. Teraz się okazuje, że Twój kolega Szczerba z Europarlamentu już się wybierał na Prezydenta Warszawy.
Ała. Auć.
Pierwszego dnia pojawiły się plakaty z zadowolonym Szczerbą, że on jest kandydatem europejskim dla Warszawy.
Ale serio?
Serio.
Ale to jest jakoś udokumentowane?
Ja to widziałem na własne oczy.
Coś podobnego!
Bo musiał kupić słupy już. A tu trup, baronowo.
Jaka piękna katastrofa.
I kto za to zapłaci? Podatnik.
Wiadomo, że podatnik zapłaci. Tak, Szanowni Państwo, rzeczywiście miejmy świadomość, jakie napięcia psychiczne, trudne do uniesienia się musiały pojawić. Na pewno nie będę tutaj występował z jakimiś specjalnymi wyrazami współczucia, ale warto zauważyć, że niektórzy, jak widać, wiele postawili na niewłaściwy kolor, na niewłaściwy żeton tej ruletki.
Ja mam déjà vu. Wrócił seryjny samobójca, i to bardzo, można powiedzieć, widowiskowo.
Ale czy już znaleziono tego pana?
Tak, utopił się w Wiśle.
No, nie mów, ale serio?
Jak najbardziej serio.
Ja liczyłem, że on się objawi może nie w Wiśle, ale może gdzieś nad Dunajem, może w Budapeszcie i życzyłem mu najlepszego zdrowia, a tutaj…
Niestety już za późno.
No widzisz… to poważna sprawa. Może nie wszyscy słuchacze pamiętają, bo powoli okrywa to mgła niepamięci. To była jedna z agend rządowych, służących jako przepompownia niebanalnych pieniędzy na różne projekty.
Niebanalnych, tj. ok. 50 miliardów rocznie.
To nie może mało kosztować. Więc pamiętajmy, że jeszcze polityczny nieboszczyk, premier Gowin jako minister nauki i wicepremier za te badania i rozwój w jakimś stopniu odpowiadał. Potem były te różne jego dziwne sytuacje z panem Bielanem i jego kolegami.
A pana posła Bielana nikt o te sprawy nie pyta. Złożył w swoim czasie obszerne zeznanie w tej sprawie pan minister Żalek. I niektórzy mieli żal do niego, o to, że złożył tak obszerne zeznania. Zdaje się, że jego kariera polityczna doznała w związku z tym czasowego przynajmniej wstrzymania. Ale być może, szczerze dystansując się od jakichś nieprawidłowości czy nieprawości, zapewnił sobie spokój sumienia i święty spokój, którego nie zapewnił sobie w porę ten nieszczęśnik, którego, jak widzisz wyłowiono z Wisły.
A daleko tą Wisłą popłynął?
Dokładnie szczegółów nie znam, bo wczoraj pojawiła się informacja, że znaleziono jego samochód na brzegu, co już sugerowało rozwiązanie tej zagadki kryminalnej. Ogłoszono, że zagadka się rozwiązała w sposób oczywisty. Szczegółów nie znam, bo jak wiesz, policja zajmuje się obecnie nieujawnianiem żadnych szczegółów na żaden temat.
Szanowni Państwo, my tutaj tak popadamy w sarkazm, mówiąc nawet i o tak smutnych sprawach, ale warto, żebyśmy sobie uświadomili, że Państwo Polskie ma także i takie oblicze, i taki wymiar. Ten wymiar to jest wojna gangów, to są liczne delikty kodeksowe, oczywiście cały nasz ustrój, cały nasz system podatkowy, biurokratyczny ma charakter wymuszenia rozbójniczego przez zorganizowaną grupę przestępczą, wymuszenia prowadzonego na narodzie polskim. Ale są też wojny gangów, które między sobą zwalczają się w walce o dostęp do przysłowiowego encybiru. Sam minister Gowin zwodował kilka takich jednostek. Jest NAWA – Narodowa Agencja Wymiany Akademickiej, jest to Narodowe Centrum Badań i Rozwoju i kilka różnych innych. Na każde ministerstwo jest co najmniej kilka otworzonych takich paśników dla obrotnych ludzi pomp ssąco-tłoczących, które zapewniają kierunek i, jak to ujmuje pięknie i ujmująco pan redaktor Michalkiewicz, niejedna stara rodzina została założona w oparciu o takie zasoby z takich źródeł.
Ale są rzeczy mniej śmieszne, bo chodzi oczywiście o tragedię człowieka. Ten pan zajmował się nadzielaniem kasy, czyli skupił na swoich piersiach odpowiedzialność, której nie udźwignął, albo ktoś mu pomógł jej nie udźwignąć. Ja optuję przy drugiej tezie, chociaż nie mam oczywiście na nią żadnych dowodów w sensie procesowym. Wstrząsająca jest historia, jak działa to państwo w zderzeniu z tzw. „słabym obywatelem”. Otóż jakaś pani dostała grzywnę 3 tys. złotych zaocznie, nawet nie wiedząc, że ją dostała, do końca nie wiadomo, za co, a ona cały czas siedzi w areszcie. Za te 3 tys. złotych, pewnego dnia zapukali do niej funkcjonariusze i ją zgarnęli, żeby odsiedziała, bo ich nie spłaciła. Nie ma z nią kontaktu. Policjantki, które tam przybyły, przeszkolone zapewne pod kątem Lex Kamilek, porwały dwójkę dzieci i oddały je do rodzin zastępczych. Nikt nie chce teraz powiedzieć, co to za rodziny i najmłodsze dziecko umarło. Musiało błyskawicznie umrzeć, a policja, jak wiemy zajmuje się nieudzielaniem informacji. Wtedy policjantki się zorientowały, że nie wystąpiły jeszcze do sądu o zgodę, żeby te dzieci wyjąć.
Dobrze, że wspomniałeś Lex Kamilek, dlatego że ten horror, ta tragedia osobista niejednej osoby – bo tu chodzi o całą rodzinę – ma szersze tło. Tym szerszym tłem jest systemowe gwałcenie praw rodzicielskich i niszczenie rodziny pod rozmaitymi, zawsze z pozoru mocnymi pretekstami. Lex Kamilek był jednym z takich projektów ustawowych, który stał się prawem, który rozluźnia prawa, podejście do praw rodzicielskich, kwestionując je. Ja bym niejako symetrycznie też wskazywał przykład tego prawa, które pod pretekstem opieki nad ofiarami przemocy pozwala wyrzucić z mieszkania, domu nawet i jego gospodarza, właściciela, jeżeli zostaje nominowany na przemocowego męża. Niczego nie trzeba udowadniać, policjant ma nie tylko prawo, ale nawet ma obowiązek po prostu wziąć, wyprowadzić, usunąć na podstawie wskazania palcem, na podstawie nominacji przez osobę wcześniej bliską. To jest szerszy system, w tej chwili już ustawowych rozwiązań, które rozmywają się, jak widzimy w praktyce, nie tylko ze zdrowym rozsądkiem, ale w skutkach rozmywają się z prawem, sprawiedliwością, a jeszcze bym rozszerzył to tło. Jeśli państwo post-prlowskie PiS-PO nadało władzę MOPS-om do tego, żeby dokonywać oceny i na podstawie tej oceny dokonywać rozdzielenia rodzin, to znaczy że w ogóle zeszliśmy już z gruntu cywilizowanego państwa, którego charakter cywilizowany tym się wyraża, że sprawy tak ostateczne, jak zdrowie, życie, śmierć, prawa konstytucyjne i w tym posiadłość rodziny, nie mogą być uchylane inaczej niż przez sąd. To jest ten mały figiel w naszej cywilizacji, że jest do różnych rzeczy potrzebny sąd. I urzędnikom, i żoliborskim inteligentom, którzy chcą wyłącznie dobra Polski i ludzkości wydaje się, że to zbyteczna mitręga, żeby zanosić do sądu te wszystkie sprawy, więc skróćmy to. Niech decyduje urzędnik, niech decyduje policjant. Jeżeli tak, to otwiera się piekło i w tym piekle ginie dziecko i skrzywdzeni zostają najbliżsi tego dziecka.
Przypomnijmy, jak dalej zachowali się nasi dzielni policjanci ze służbą aresztancką. Matka Oskara nie została przywieziona na pożegnanie w kaplicy, nie mogła zobaczyć dziecka, dowieźli ją dopiero, gdy trumna była zamknięta w słynnych kajdankach zespolonych i stroju więziennym na cmentarz, gdzie mogła sobie postać chwilę, po czym ją odwieziono z powrotem.
To są sprawy, które powinny oczywiście skutkować natychmiastowymi dymisjami i to nie nieszczęśnik policjantek pierwszego y, ale służba policyjna jest najwyraźniej dowodzona przez ludzi, którzy uznają takie sytuacje za dopuszczalne. A dlaczego tak jest? Dlatego, że ustawodawca, czyli większość demokratyczna i z jednej, i z drugiej strony zezwala na to. Lex Kamilek przechodziło przy aplauzie, a każdy, kto się temu sprzeciwiał, był nominowany na oprawcę nieletnich.
A prawo to napisał z jednej strony zbrodniarz demokracji, a z drugiej strony uciekinier polityczny, minister Romanowski.
Zespół propagatorów idei silnego państwa i jednocześnie dobroludzizmu pod dyrekcją ministra Ziobry. Ci ludzie mają taki problem, że chociaż niektórzy z nich osobniczo robią wrażenie normalnych z sympatycznymi rysami ludzi, po prostu obce są im kategorie cywilizacyjne. To są ludzie, którzy uważają, że wolno, a nawet należy wyjmować spod jurysdykcji sądów i powierzać woluntarystycznej, bujnej twórczości, decyzyjności urzędnika, policjanta, decyzje dotyczące zdrowia, życia i majętności ludzkiej. I to jest ta różnica, to jest przepaść. Tu się kończy cywilizacja i zaczyna biurokratyczne barbarzyństwo.
Ostatnia rzecz. Wybieramy się w rocznicę do Jedwabnego.
Ważna sprawa – do zobaczenia! Będzie tam Pan Redaktor Sommer i ja także postaram się zdążyć do Jedwabnego – jeśli nie będzie żadnych strajków lotniczych w Brukseli czy Strasburgu – żeby domagać się prawdy o Jedwabnem, czego nie będzie, jeśli nie zostanie tam wznowiona ekshumacja.
lipca, także serdecznie zapraszamy. Dziękuję za rozmowę.
https://nczas.info/2025/07/04/nasz-wywiad-grzegorz-braun-usmiechnieta-szuria/
środa, 2 lipca 2025
Czapski i Achmatowa
Przez następne dwa lata Czapski był w codziennym kontakcie z naczelnym dowódcą Armii Polskiej oraz z każdym z kolejnych szefów sztabu, co stanowiło znaczne wyróżnienie. Często o wpół do siódmej rano jadał śniadanie z generałem Andersem. Bliskie kontakty pogłębiły wielki podziw Czapskiego dla dowódcy, który jako człowiek „niesłychanej odwagi, elegancki, nadzwyczaj uprzejmy”[116] był dla niego wzorem żołnierza. Ich stosunki były skomplikowane, zabarwione po części tym, że w 1917 roku Anders podkochiwał się w jednej ze starszych sióstr Czapskiego. Anders nie mógł starać się o jej rękę, bo nie pochodził z rodziny dorównującej jej pozycją społeczną. Chociaż uprzywilejowane życie polskiej arystokracji gwałtownie dobiegło kresu, Anders miał świadomość, że choć w wojsku jest przełożonym Czapskiego, w sensie towarzyskim ma niższą rangę. Podobnie jak Proust, Czapski potrafił przenikliwie obserwować zawiłości różnic klasowych i ich wpływ na stosunki społeczne, sam jednak był na to zupełnie obojętny. W wojsku wielu żołnierzy chyliło głowę przed jego hrabiowskim tytułem, ale on sam nigdy nie myślał o sobie w tych kategoriach.
Jako szef propagandy jedno z pierwszych zadań otrzymał od ambasadora Kota, który polecił mu skontaktować się z Aleksiejem Tołstojem, należącym do grona najbardziej znanych rosyjskich pisarzy. Jangi-Jul leży w pobliżu Taszkientu, gdzie Tołstoj mieszkał wówczas wśród wielu innych luminarzy kultury, którzy ratowali się ucieczką z oblężonego Leningradu. Ten autor powieści historycznych, luźno spokrewniony z twórcą Wojny i pokoju, był szczególnym faworytem Stalina i częstym gościem na Kremlu. Tołstoj, milczący stronnik reżimu, był również jednym z zamożniejszych ludzi w ZSRR. Opanował skomplikowane niuanse egzystencji w komunistycznym państwie, nazywano go prześmiewczo Czerwonym Hrabią. Czapski niezbyt cenił pisarstwo Tołstoja, rozumiał jednak znaczenie podtrzymywania takiej znajomości. Napisał bezpośrednio do pisarza, który odpowiedział natychmiast, prosząc Czapskiego, by złożył mu wizytę.
Ich pierwsze spotkanie okazało się serdeczne i niewymuszone. Tołstoj zgodził się odwiedzić bazę Polskiej Armii, spytawszy uprzednio, czy może zabrać ze sobą żonę. W umówionym dniu Czapski przyjechał po Tołstojów limuzyną, którą Anders otrzymał w prezencie od Stalina. Para zwiedziła obóz, chętnie wdając się w rozmowy z oficerami. Dzień zakończył się wystawną kolacją ze sporą ilością alkoholu. Czapski zaczął recytować polską poezję, tłumacząc ją bez przygotowania na rosyjski. Tołstoj był zachwycony i bardzo poruszony dźwięcznością wierszy. Pod koniec wieczoru poprosił Czapskiego o ponowne spotkanie i następną rozmowę o poezji i przekładzie. Rozpoczęta w kwietniu seria spotkań miała swój dalszy ciąg w maju i czerwcu 1942 roku.
Podczas kolejnej kolacji w domu Tołstoja powstał plan wydania rosyjskich przekładów polskich wierszy wojennych. Przy okazji tego niezwykłego przyjęcia z udziałem kilku wybitnych literatów Czapski został przedstawiony Annie Achmatowej. Znał wiersze, które publikowała przed rewolucją październikową, wiedział również o tym, że pod sowieckimi rządami los ją ciężko doświadczył. W młodości Achmatowa była sławną femme fatale, ale kobieta, którą poznał Czapski i na której gruntowna znajomość stalinowskich okrucieństw odcisnęła trwałe piętno, straciła już dawną pewność siebie. Gdy podczas rewolucji 1917 roku wielu innych artystów szukało schronienia za granicą, ona została, postanowiła nie opuszczać ukochanego Petersburga. Achmatowa i jej poezja były zarówno podziwiane, jak i piętnowane. Jej powszechnie chwalone wiersze z czasów carskiej Rosji bolszewiccy krytycy uważali za burżuazyjne i dekadenckie. Po rewolucji jej twórczość była zakazana, wiersze nie mogły być publikowane. W 1921 roku mąż Achmatowej, poeta Nikołaj Gumilow, został stracony przez Czeka. Ich syna Lwa aresztowano, potem wypuszczono, znowu aresztowano i w końcu skazano. W więzieniach i obozach pracy przymusowej spędził czternaście lat. Kampanie oszczerstw, których ofiarą padła, zradykalizowały przekonania Achmatowej, wyolbrzymiając i czasami deformując jej wybory estetyczne. Okiełznała twórczy temperament i swój tragiczny los przekuła w heroiczne przedstawienie cierpienia.
W 1940 roku, podczas krótkiej odwilży ideologicznej, pozwolono jej wydać tomik wierszy zatytułowany Z sześciu ksiąg, który zawierał prócz dawniejszych dziesiątki nowych wierszy. Kilka miesięcy po jego opublikowaniu władze wycofały książkę z obiegu. W 1941 roku, po pierwszych kilku miesiącach oblężenia Leningradu, Achmatową ewakuowano najpierw do Moskwy, a potem do Taszkientu. Teraz nad jej bezpieczeństwem czuwał Związek Pisarzy ZSRR, to samo grono, które potępiło jej poezję. Otrzymawszy ciasny pokoik pod blaszanym dachem w Domu Pisarza, była wdzięczna, że nie grożą jej niemieckie bomby i śmierć głodowa. Świetnie zdawała sobie sprawę ze swojego uprzywilejowania i z jego niepewnego statusu.
Czapski był dość zaskoczony widokiem niepokornej artystki, wdowy po zamordowanym poecie i matki więźnia, w prywatnym domu jednego z prominentów Związku Sowieckiego.
Achmatowa siedziała tego wieczoru pod lampą, miała na sobie skromną suknię, coś między workiem a jasnym habitem, z bardzo lichego materiału, z lekka siwiejące włosy były gładko zaczesane i przewiązane kolorową chustką. Musiała być kiedyś bardzo piękna, o regularnych rysach, klasycznym owalu twarzy, dużych szarych oczach. Piła wino, mówiła niewiele, tonem trochę dziwnym, jakby półżartobliwym, nawet o najsmutniejszych rzeczach[117].
Tołstoj poprosił, by Czapski uraczył ich następną porcją polskiej poezji, zapewniwszy najpierw rosyjskie tłumaczenie. Kiedy deklamował wiersze Stanisława Balińskiego i Antoniego Słonimskiego, widział łzy w oczach milczącej Achmatowej. „Tego wieczoru tknęło mnie, [...] jaki głód, głód poezji autentycznej tam panuje”[118].
Nastrój, temperatura reakcji Rosjan przewyższyły najśmielsze moje oczekiwania. Widzę jeszcze łzy w wielkich oczach milczącej Achmatowej [...]. Wiele już razy w życiu próbowałem zarazić poezją polską cudzoziemców, zwłaszcza Francuzów, z minimalnym rezultatem; nigdy nie odczułem takiej chłonności słuchaczy, nie potrafiłem wywołać tak żywej, autentycznej wibracji jak wśród tej niedobitej garstki rosyjskich inteligentów. [...] Jakże możliwy jest głęboki, bezinteresowny kontakt polsko-rosyjski, zdawało mi się wówczas, jaka jest łatwość przenikania wzajemnych kultur, zarażenia wierszem, dźwiękiem wiersza, przekazania najdrobniejszego drgnienia w drugim języku[119].
Zakończywszy swoją recytację, delikatnie zachęcał Achmatową, żeby podzieliła się swoimi wierszami. „Dziwnym, śpiewnym tonem” zadeklamowała kilka długich strof z Poematu bez bohatera, obszernego utworu o Petersburgu/Piotrogrodzie/Leningradzie, nad którym wówczas pracowała i który miał powstawać przez ponad dwadzieścia lat.
Poemat Achmatowej zaczynał się od wspomnień młodości: trudne metafory, commedia dell’arte, pawie, fiołki, kochankowie, klon z żółtymi liśćmi w oknie dawnego Szeremietiewskiego Pałacu, a kończył Leningradem głodnym i chłodnym pod bombami, Leningradem oblężonym. Zachowałem w pamięci strofy o głodnym chłopczyku, który w czasie bombardowania, wczesną wiosną czy późną jesienią, przyniósł jej trawinki wyrosłe między kamieniami bruku[120].
Tołstoj wyjaśnił szeptem Czapskiemu, że Stalin, który osobiście zapewnia jej bezpieczeństwo, podziwiał kilka wczesnych wierszy Achmatowej. Na razie nie tylko tolerowano jej obecność, ale i traktowano w sposób uprzywilejowany, pozwalając obracać się w elitarnym środowisku. W osobie Achmatowej, odznaczającej się elegancją i obdarzonej bystrym umysłem, Czapski znalazł świadectwo niemal schizofrenicznej atmosfery narzuconej zamkniętej społeczności rosyjskich artystów.
Achmatowa wykorzystała lata wojennej ochrony i napisała wiele wierszy o swoim zesłaniu do Azji Środkowej. Nie potępiając reżimu, który ją potępił, dawała świadectwo niedoli, jaką sprowadził na swój lud – przemieniła własny ból w poezję. Opowiedziała Czapskiemu o upokorzeniach, jakie znosiła, rozpaczliwie poszukując informacji o losach swojego syna. „Całowałam buty wszystkim znanym bolszewikom, żeby mi powiedzieli, czy on żyje, czy jest martwy – niczego się nie dowiedziałam”[121]. Josif Brodski, który jako młody poeta zaprzyjaźnił się z Achmatową, pisał:
Zdradzona, udręczona zazdrością albo poczuciem winy, zraniona bohaterka tych wierszy mówi głosem, w którym częściej słychać żal do samej siebie niż gniew, przebacza wymowniej, niż oskarża, raczej się modli, niż krzyczy. [...] Nie odrzucała rewolucji: poza buntownika jej nie odpowiadała. Używając dzisiejszego wyrażenia, zinternalizowała ją. [...] Ona po prostu rozpoznawała smutek[122].
Achmatowa kochała swój kraj, rodzinę, krąg przyjaciół i język. Przez dziesiątki lat tworzyła wiersze, nie przelewając słów na papier („Papier był niebezpieczny” – pisał Brodski). Układając wiersze w głowie, deklamowała wybrane strofy przyjaciołom, licząc, że każdy zapamięta kilka wersów. Części jednego wiersza były przechowywane w pamięci wielu osób, chronione do czasu przyszłej transkrypcji. Czapski, sam pozbawiony możliwości malowania, utożsamiał się z walką Achmatowej o nadanie swojej twórczości konkretnej formy w złączeniu pamięci i sztuki. Poetka rozpoznała w Czapskim bratnią duszę i z uwagą wysłuchała recytowanych przez niego polskich wierszy. Był pierwszym nie-Rosjaninem, jakiego widziała od wielu lat. Dostrzegła w charakterze malarza słowiańskiego arystokratę. Brodski, gdy po raz pierwszy ujrzał fotografię Czapskiego, powiedział: „Teraz rozumiem, czemu Anna Andriejewna zakochała się w nim; on miał białogwardyjską urodę”[123].
Ostrożnie się do siebie zbliżali, dzieląc się wierszami, upajając się swoim towarzystwem, pod bacznym okiem agentów NKWD. Achmatowa mówiła o latach spędzonych w Paryżu, o swojej przyjaźni z Amadeo Modiglianim, którego rysunki i listy do niej spłonęły w pożarze podczas oblężenia Leningradu. Czapski poddał się jej tajemniczemu wdziękowi.
Pragnąłem bardzo poznać poetkę bliżej, widzieć nie w towarzystwie, wniknąć głębiej w jej świat, ale nie śmiałem. Już raz niewinne odwiedziny pewnej kobiety, dokonane przeze mnie bez asysty Sokołowskiego, dały skutki bardzo tragiczne. Zachowałem wspomnienia o Achmatowej jak o kimś „osobnym”, z którym kontakt jest trudny dzięki pewnej sztuczności, a może tylko bardziej „własnemu” zachowaniu tej kobiety. Miałem wrażenie, że obcuję z człowiekiem poranionym i maskującym swoje rany, broniącym się właśnie tą pewną sztucznością. [...]
Wieczór u Tołstoja przeciągnął się do trzeciej czy czwartej w nocy. Żegnaliśmy się jeszcze długo przed domem pisarza, pod koronami rozrosłych drzew. [...]
Żegnaliśmy się, obiecując sobie jeszcze wielokrotne spotkania. Nad ranem dobrnąłem do mieszkania na peryferiach miasta, gdzie dzięki usłużnemu faktorowi z Polski znalazłem nocleg[124].
Przez resztę nocy niemal nie zmrużył oka, zbyt ożywiony, pobudzony, podniecony. Nie chcąc mącić nastroju, uknuł plan pozwalający go podtrzymać. Następnego wieczoru miał być gospodarzem kolejnego spotkania, czyniąc dobry użytek z niewielkiej zdobyczy w postaci konserw mięsnych, herbaty, a nawet cukru. Wystarawszy się u Andersa o pozwolenie zajęcia pokoju zarezerwowanego dla dowódcy armii w głównym taszkienckim hotelu, rozesłał zaproszenia na następny wieczór poetycki w gronie osób spotkanych poprzedniego dnia u Tołstoja. Wiele z nich obiecało przyprowadzić zaprzyjaźnionych literatów. Lista gości i lektur nabrały kształtu w jego głowie.
W ostatniej jednak chwili projekt nie doszedł do skutku. Achmatowa zawiadomiła, że jest chora, Jachontow, jeden z najbardziej znanych deklamatorów sowieckich (mieszkał w tym samym hotelu), musiał gdzieś nagle wyjechać. Takie same odmowy otrzymałem od innych zaproszonych gości, którzy jeszcze ostatniej nocy sami się serdecznie do mnie zapraszali. Podejrzewałem: choroby „dyplomatyczne”, zakaz[125].
Zmuszony do rezygnacji przez sowiecki protokół, który zakazywał takich niezależnych inicjatyw, Czapski dostrzegł, jak szaleńczy był jego wymysł. Jednak w ostatniej chwili niespodziewany obrót zdarzeń przyniósł mu pociechę i nadzieję.
Nadszedł wieczór, byłem sam w pokoju, nagle weszła młoda kobieta. Przedstawiła mi się jako przyjaciółka Tołstoja, była również zawiadomiona o tym, że będę czytał wiersze, zaś instrukcja odwołująca zebranie poza moimi plecami nie doszła widocznie do niej. Wysoka, zgrabna, z jasnymi i lekkimi jak puch blond włosami, o rasowych delikatnych rysach, uderzała absolutną naturalnością zachowania. Widząc, że przyszła sama, chciała zaraz odejść, zatrzymałem ją jednak[126].
Chociaż Czapski nie potwierdza tego w swojej relacji (wspomniawszy wcześniej o „bardzo tragicznych skutkach” nieusankcjonowanych spotkań), kobieta, która przyszła się z nim zobaczyć, była tak naprawdę przyjaciółką Achmatowej, przybyłą w roli posłańca, żeby przekazać mu przeprosiny poetki. Pisząc o tej drugiej kobiecie w swoich wspomnieniach Na nieludzkiej ziemi, wyznał: „raz jeszcze przeżyłem wówczas ten rzadki, tak bardzo rosyjski błyskawiczny kontakt z człowiekiem, którego nigdy nie widziałem i już nigdy pewnie nie zobaczę”[127]. Wyraźnie ma na myśli nie posłańca, ale samą Achmatową. „Żegnaliśmy się – przyznał – obiecując sobie jeszcze wielokrotne spotkania”[128]. Najprawdopodobniej do nich doszło, ale oboje byli na tyle ostrożni, by powstrzymać się od jakiejkolwiek wzmianki, która mogłaby narazić ich na szwank, i milczeli przez wiele lat. Zastępując jedną kobietę drugą, pisze dalej:
Czytałem wiersze tylko dla niej, tłumacząc po rosyjsku, potem po polsku, i znowu doznałem tego samego wnikliwego, cudownego odczucia. Nie mówiła ani słowa, tylko jeszcze i jeszcze prosiła o precyzję, o dźwięk słowa, o dokładne oddanie znaczenia po rosyjsku. I potem nagle powiedziała:
– Więc wy już znaleźliście wyraz tego, coście przeżyli... a my... jeszcze nic... – i zamilkła. Miała oczy spuszczone, kąciki ust jej drgały. [...]
Mówiliśmy ze sobą długo i tak jakbyśmy się znali zawsze. Rozstaliśmy się w ciemną noc na wąskim zakurzonym balkonie hotelu[129].
„Na drugi dzień – wspominał Czapski – wróciłem do sztabu”[130].
(...)
Dostojewski zawsze był Czapskiemu bliski. Bohater literacki z Biesów, o którym wspomina, Aleksiej Kiriłłow, spodziewa się jedynie cierpienia i bólu. Spośród wszystkich znanych Czapskiemu żywych ludzi najlepszym przykładem diabelskiego wodewilu życia była Anna Achmatowa. Rosyjska poetka zdołała przeżyć stalinowski terror i jego morderczy sadyzm. W 1964 roku Europejska Wspólnota Pisarzy przyznała jej nagrodę Etna-Taormina. Poetka otrzymała zgodę na podróż na Sycylię pod czujnym okiem KGB. Był to jej pierwszy od rewolucji bolszewickiej wyjazd poza granice Rosji. Następnego roku Uniwersytet Oksfordzki przyznał jej tytuł doktora honoris causa. Znowu dostała paszport i znowu podróżowała pod czujnym okiem KGB. W Anglii witano ją entuzjastycznie, z wielkim szacunkiem i sympatią. Podczas ceremonii kruchej już wtedy poetce biły dzwony jak podczas cerkiewnego święta. Rektor uniwersytetu zszedł ze sceny Sheldonian Theatre, by nie narazić jej na upadek na schodach. To odstępstwo od protokołu sprawiło Achmatowej dodatkową przyjemność.
Ośmielona, sama też postąpiła wbrew protokołowi i wyrwała się na parę dni do Paryża w drodze powrotnej do Moskwy. Jej przewodnicy odchodzili od zmysłów, ale w efekcie po dwudziestu trzech latach Czapski i Achmatowa ponownie znaleźli się w tych samych ścianach. Sytuacja znowu była wymuszona. Krótkie spotkanie przy obowiązkowych świadkach nie pozwalało na prawdziwy kontakt. Mimo to okazało się dla obojga niezapomniane:
Nagły telefon: Anna Achmatowa przejazdem w Paryżu chciałaby mnie widzieć. Wyruszam natychmiast do Paryża, do hotelu przy Etoile, gdzie się zatrzymała. (PP. Notatka spisana ołówkiem zaraz po wyjściu, do której dołączam parę szczegółów zapamiętanych i niezanotowanych).
Duży pokój hotelowy, Anna Andrejewna w wielkim fotelu, gruba, okazała, spokojna, przygłucha. Très dame. Mimo woli przypominają mi się osiemnastowieczne portrety wyidealizowanych caryc rosyjskich. Poza nią w pokoju jej wychowanka z Moskwy – młodziutka panna Kamińska, Polka z pochodzenia, towarzyszka podróży, młoda Angielka z Londynu, dawni przyjaciele z emigracji wchodzą i wychodzą.
Anna Andrejewna rok temu była w Taorminie, po odbiór międzynarodowej nagrody „Etna-Taormina”. Pierwszy wyjazd Achmatowej za granicę chyba od 1914 roku! Mówi o tej nagrodzie bardzo ironicznie, jak o jakiejś bolszewickiej kombinacji. Chciała wówczas jechać przez Paryż w drodze powrotnej, ale Surkow jej powiedział: Wy wiernioties’ tak kak prijechali. Teraz znów wysłali ją do Anglii przez Ostendę, tak żeby nie zawadziła o Paryż.
W Londynie udało jej się uprosić ambasadę rosyjską – nareszcie pozwolenie dostała, pod warunkiem że zostanie w Paryżu nie więcej niż dwa dni. Wczoraj, nie otrzymawszy odpowiednich dla obu pań biletów do Moskwy, odłożyła wyjazd o jeden dzień – ostre wymówki w ambasadzie paryskiej za niesubordynację. Nikt jej tu oficjalnie nie przyjmował na stacji, był jeden Bouchène, kuzyn jej męża (znałem go w latach trzydziestych, jemu zawdzięczam, że mnie odnalazła).
Zostałem przez chwilę z nią sam, zaraz pytam o syna (mówiła mi o nim w Taszkiencie w 1942 roku, o jego aresztowaniu jeszcze przed wojną i wywiezieniu w niewiadomym kierunku).
Mówi mi, że spędził w obozach w sumie czternaście lat, wypuszczali, znowu zabierali, „zdobywał Berlin”, teraz jest na wolności, profesorem, napisał tezę o Hunach, jest w doskonałej formie fizycznej, „ale coś mu się w głowie pomieszało w obozie. Od powrotu mnie znienawidził i nie chce się ze mną spotykać, już trzy lata go nie widziałam”.
– Nu cztoż – dodaje Anna Andrejewna – tak bywajet czto samyj blizkij czeławiek stanowitsia czużdym.
Drugie, o co pytam, to o poetę Brodskiego. Zna go, bardzo go ceni. Wypuszczono go z obozu pod Archangielskiem na trzy dni (na Wielkanoc czy Boże Narodzenie?). „Najwyższe władze lekarskie, do których go wysłaliśmy, oceniły jego stan zdrowia jako bardzo poważny, schizofrenia etc., wrócił do obozu z wszystkimi świadectwami od lekarzy, ale lekarz tamtejszy uznał go za całkiem zdrowego”.
– Nie ponimaju w czom dieło, wied’ nikawo, nikawo nie arestujut i wdruch Brodskij! – Achmatowa mówi dalej: – Stalin doprowadził kraj do ostatniej deprawacji, teraz nadal jest trudno, ale bardzo dobre jest nowe pokolenie, to po Stalinie. – Mówi to z ciepłym, żywym akcentem. W ogóle mówi spokojnie, bardzo oszczędnie, bez śladu superlatywów i to daje wagę każdemu jej słowu.
O „Kulturze” słyszała od profesora Jakobsona. Wie również, że o niej pisałem, znalazła wzmiankę o tym w jakiejś bibliografii, naturalnie nie czytała.
Wspominam Terca i Arżaka (Siniawskiego i Daniela). Reaguje bardzo ostrożnie: „Nie wydaje mi się, by Fantasticzeskije rasskazyTerca mogłyby być napisane w Rosji” – i milknie. (Czy tak myśli naprawdę, czy może wie wszystko i dlatego tak mówi?).
Przed Bouchène’em i przede mną deklamuje swoim półśpiewnym głosem wiersz napisany w Londynie. Ten wiersz zapisany na kartce, włożonej w karnet z londyńskimi adresami, drze na drobny mak, „znam go już na pamięć”, mówi. Ten karnet także zamierza zniszczyć! Kiedy Bouchène dziwi się, że swoich własnych notatek przewieźć nie może, Achmatowa zwraca się do mnie: – Wot widitie, sorok liet nie był w Rassiji i daże on nie panimajet! Czto gawarit’ o Francuzach![324].
Spadłszy bez uprzedzenia z nieba, które lubiła opisywać, Anna Achmatowa, korpulentna, lecz krucha emisariuszka niepogrzebanej przeszłości, sugestywny symbol dwuznacznej, spętanej teraźniejszości, krótko bawiła w Paryżu. Po powrocie do ZSRR wyekspediowano ją z powrotem do Leningradu. Jej przewodnicy dostali od Politbiura ostrą reprymendę za to, że pozwolili na dwudniową przerwę w podróży.
(...)
Do Maisons-Laffitte przyszedł zaadresowany do Czapskiego list. W liście pytano go, czy zna dedykowany mu wiersz Anny Achmatowej, która niespełna rok po krótkim pobycie w Paryżu zmarła na niewydolność serca. Achmatowa pracowała nad tym wierszem przez wiele lat, jak zawsze, uczyła się go na pamięć i liczyła, że zaufani przyjaciele też to robią. Nikomu nie zdradziła, kto był inspiracją do napisania utworu. Autorka listu chciała dociec, co malarz wie o tym wierszu, wydrukowanym w dwóch różnych wersjach, skończonym w 1959 roku.
Czapski nie wiedział nic. Nie miał pojęcia o jego istnieniu. Pisząc o Achmatowej, przytacza fragment tego listu:
„Posyłam Panu fotokopię poematu Iz cikła Taszkientskije stranicy z książki Biez wremieni, Moskwa–Leningrad 1965. Pierwszą rozmowę w związku z nim miałam z przyjaciółką Achmatowej [Lidią Czukowską], ona mi wskazała różnice między dwiema wersjami i powiedziała mi, że Achmatowa nie śmiała w pierwszej wersji, która ukazała się w druku, pomieścić słowa Warszawa (wydanie moskiewskie 1961 rok), ale że to teraz już możliwe. Spytała mnie, czy wiem, o kim tam poetka mówi. Powiedziałam, że nie. A ona na to: «Ja wiem, ale nie powiem, powiem tylko, że tu słowo Warszawa da pani odpowiedź».
Parę dni potem mówi mi pani X. (również bliski człowiek Achmatowej) [Nadieżda Mandelsztam]: „Nie rozumiem, dlaczego nie chciano pani powiedzieć, o kim mowa w tym wierszu, to był malarz polski, który przybył do Taszkientu w czasie wojny i którego Anna Achmatowa spotkała». Co do mnie (pisze moja korespondentka), jestem pewna, że jedynym Polakiem, którego wówczas widziała, był pan”.
Tyle w liście. Sam nie mam wątpliwości, że ten wiersz z 1959 roku to poetyckie wspomnienie po siedemnastu latach tej nocy, kiedy ją odprowadzałem od Aleksieja Tołstoja, po wieczorze, który opisałem w książce, na którym czytałem à livre ouvert Norwida i wiersze Balińskiego i Słonimskiego, które do nas nadeszły z Londynu. Pamiętam jeszcze łzy w oczach Achmatowej, kiedy niezręcznie tłumaczyłem Kolędę warszawską.
I jeśli chcesz już narodzić w cieniu
Warszawskich zgliszcz
To lepiej zaraz po narodzeniu
Rzuć go na krzyż.
Achmatowa obiecała wówczas ten wiersz tłumaczyć. Potem ona deklamowała swój Poemat bez bohatera. Do tego przeżycia nie wracam, opisałem je w książce. Pamiętam, jak ją odprowadzałem późną nocą. Był księżyc. Po zaduchu dnia oddychalne powietrze. Oboje byliśmy pijani wierszami. Anna Andrejewna po paru krokach pozbyła się dość bezceremonialnie kogoś, kto wraz ze mną chciał ją odprowadzać. I wtedy mi wyznała śmiertelny niepokój i strach o syna. „Ja cełowała sapagi wsiem znatnym balszewikam, cztoby mnie skazali, żyw li on ili miortw – ja niczewo nie uznała”, i nagle ta kobieta, jakby o sztucznym zachowaniu w salonie Tołstoja, dostojnika stalinowskiego, z dystansem do nas wszystkich, stała mi się nagle po ludzku bliską, inną kobietą i do dna tragicznym człowiekiem. Wtedy jeszcze powiedziała mi: „Nie wiem, co to jest, przecież się prawie nie znamy, a pan jest mi bliższy od tych wszystkich ludzi naokoło mnie”. Czuła najprościej, rozmawiając ze mną, inne powietrze, większą swobodę, brak strachu, który wówczas w Rosji dławił każdy oddech, wszystkich, dosłownie wszystkich[334].
Zaczął się zastanawiać, czy podczas ich ostatniego spotkania w Paryżu Achmatowa czekała, żeby wspomniał o wierszu, o którego istnieniu nie wiedział. Kiedy przysłano mu wreszcie jego kopię, wkleił go do dziennika. Obok napisał: „Według Nadieżdy Mandelsztam ten wiersz był mnie poświęcony. W pierwszej drukowanej wersji nawet słowo Warszawa było ze strachu przed cenzurą wykreślone”[335]. Poemat, opublikowany po raz pierwszy w 1961 roku, nosi datę grudzień 1959:
Z cyklu Stronice taszkienckie
W tamtą noc, gdyśmy wzajem rozum w sobie zmącili,
Mrok jedynie nam wróżył rychły kres wspólnej chwili;
Mamrotały jak zawsze aryki,
Azjatycko pachniały goździki.
Uliczkami obcego miasta szliśmy pomału,
Poprzez pieśń pełną dymu, północ pełną upału,
Nie śmiąc spojrzeć sobie w twarze, sami,
Z gwiazdozbiorem Węża nad głowami.
Mogło to być w Stambule albo nawet w Bagdadzie –
Nie w Warszawie, niestety, ani też w Leningradzie;
Obcość trwała w krąg, gorzka i postna
Jak dławiące powietrze sieroctwa.
I zdawało się: wieki kroczą miastem tym burym,
I gdzieś dłoń niewidzialna uderzała w tamburyn,
I zaklęte w dźwięk sekretne hasło,
Otwierając nam mrok, w mroku gasło.
A my czuliśmy, jak nas mgła tajemna spowija,
Jak pod stopę się kładzie ziemia jakby niczyja –
Ale księżyc feluką ze srebra
Przeciął mrok, wspólną noc nam odebrał...
I jeżeli twe losy, dla mnie nieprzeniknione,
Sprawią, że i ty wspomnisz tamtą noc, tamten moment –
Wiedz, że komuś przyśniła się święta
Owa chwila; że ktoś wciąż pamięta.
(tłum. Stanisław Barańczak)
Samotna jak on, jak on wpatrzona w ducha mijających stuleci, Achmatowa umieszcza i Czapskiego, i siebie w wiecznym czyśćcu, który historyk sztuki Aby Warburg nazywa das Nachleben der Antike, pośmiertnym życiem antyku. Gwiazdozbiór Węża, jedyna konstelacja złożona z dwóch niesąsiadujących ze sobą części, z których każda oznacza połowę węża zwróconego głową na zachód, a ogonem na wschód, wisi nad nimi obojgiem na nocnym niebie. Między oddzielonymi połówkami niezależny gwiazdozbiór symbolizuje starożytnego uzdrowiciela Asklepiosa, trzymającego węża w rękach. Ten niebiański podział odzwierciedla oddzielne ziemskie ciała poniżej, idące wspólnie, lecz osobno, „we mgle tajemnej” na Ziemi, „nie śmiąc spojrzeć sobie w twarze”, każde ze swoją niedolą, ale zespoleni zbawiennym oddziaływaniem poezji i nieprawdopodobnym odkryciem siebie nawzajem. Wiedzą, że „ktoś wyśnił [noc tamtą] w świętej godzinie”. Rosyjski literaturoznawca Wiktor Erlich, którego ojciec popełnił samobójstwo w więzieniu NKWD, zauważa, że „niewielu współczesnych Achmatowej było obdarzonych tak wyjątkowym zmysłem świętości jak Józef Czapski”[336]. Czapski pisał:
Jak wdzięczny jej jestem za ten wiersz, za to, że chciała mnie jeszcze widzieć w Paryżu, jak nie umiem sobie dziś dać z tym rady, że nie dane mi było mówić z nią i jej słuchać, tak jak wtedy, że nie przeczuwałem nawet, że to krótkie, prawie że w tłumie spotkanie było ostatnie, że jej więcej nie zobaczę, że nie powiem jej już, czym były i czym są dla mnie niektóre jej wiersze i tamto taszkienckie spotkanie[337].
Prawie nic. Józef Czapski. Biografia malarza
Eric Karpeles
wtorek, 1 lipca 2025
niedziela, 29 czerwca 2025
Bunt w Straży Granicznej! Nie chcą wpuszczać nielegalnych imigrantów
Nie szliśmy do tej pracy po to, żeby wpuszczać nielegalnych migrantów, a po to, żeby strzec polskich granic – mówi „Codziennej” funkcjonariusz Placówki Straży Granicznej w Zielonej Górze. To tu najbardziej buntują się przeciwko polityce otwartych granic rządu Tuska na nielegalnych migrantów. Bunt jest tłumiony nakazem z samej góry od ministra Siemoniaka, aby migrantów z Niemiec przyjmować.
Jak mówi “GPC” funkcjonariusz Nadodrzańskiego Oddziału Straży Granicznej w Zielonej Górze, niezadowolenie wśród funkcjonariuszy narasta od wielu tygodni.
– Widzimy bezsens naszej pracy, bo de facto my legalizujemy pobyt tych „Murzynków” w Polsce. Zamiast pilnować granicy, my ich odbieramy od niemieckich służb na przejściach granicznych.
Takie same daty urodzenia
Funkcjonariusze z placówki Straży Granicznej są najbardziej zbuntowani wobec polityki otwartych granic, jaką przyjęła ekipa rządu Donalda Tuska. Wielokrotnie protestowali u przełożonych. – Ale my musimy wykonywać rozkazy, bo taki idzie z samej góry, i to nie od naszego dowództwa, tylko ministra spraw wewnętrznych Tomasza Siemoniaka.
W praktyce wygląda to tak, że polscy funkcjonariusze zajmują się obsługą niemieckich służb. W tej chwili już każdego dnia od niemieckiej policji odbierane są na naszej zachodniej granicy dziesiątki nielegalnych migrantów.
– Procedura wygląda tak, że Niemcy przywożą migrantów do granicy – mówi poseł Dariusz Matecki. – W dokumentach wpisują im, że przyjechali z Polski do Niemiec. Mogą wpisać dowolną informację, dowolne dane tych ludzi. Często są to na przykład takie same daty urodzenia wśród całej grupy przywożonej do Polski.
Tego nie można zweryfikować, bo ci ludzie nie mają paszportów. Polska Straż Graniczna przejmuje tych migrantów do swoich wozów i przewozi do placówki przy ulicy Żołnierskiej, gdzie wystawiają im tymczasowe dokumenty ze zdjęciami. Po czym są wypuszczani na miasto z informacją, że mogą się udać po pomoc na przykład do Caritasu czy do domów zakonnych.
Jak dodaje poseł Matecki, odbywa się to już na masową skalę na przejściach granicznych w Rosówku, Lubieszynie, Kołbaskowie czy Ahlbeck w Świnoujściu.
– To jest sytuacja bardzo niebezpieczna, bo nie wiemy, kim są ci ludzie – dodaje poseł Dariusz Matecki. – Jeśli to Somalia, to mogą to być ludzie z rejonów wojennych, przestępcy, także tacy, którzy popełniają przestępstwa na dzieciach. Bo przecież w Somalii z ośmioletnimi dziewczynkami dopuszczane są śluby. To jest potężne zagrożenie, które powinno wywalić ten rząd. A oni zamiast o tym mówić, mówią o Giertychu i że wybory są sfałszowane.
Autor artykułu
https://niezalezna.pl/polska/bunt-w-strazy-granicznej-nie-chca-wpuszczac-nielegalnych-imigrantow/546353
"To jest sytuacja bardzo niebezpieczna". To bynajmniej nie jest "sytuacja bardzo niebezpieczna", to czysta i oczywista operacja wojenna przeciwko narodowi polskiemu, w dodatku bardziej skuteczna niż bombardowanie. I bynajmniej nie jest prowadzona przez "Niemcy", które właściwie tę wojnę już dawno przegrały. Wrogiem jest "polska" klasa polityczna. Polska w cudzysłowie, gdyż znaczna jej cześć to etniczni nie-polacy (żydzi czy Ukraińcy), reszta to zwykli zdrajcy. To wrogowie, których widać, Kaczyński, Tusk. Ale to tylko marionetki, choć Kaczyński jako żyd pewno stoi wyżej w hierarchii marionetek, w końcu jest "swój".
O imigracji jako działaniu wojennym →
Lucyna Kulińska
PILNE! GORE! DRODZY PRZYJACIELE! DOSTAJĘ ALARMUJĄCE INFORMACJE ZE ŚCIANY ZACHODNIEJ : DOLNEGO ŚLĄSKA, ZIELONOGÓRSKIEGO , SZCZECIŃSKIEGO! TO JUŻ NAJAZD AFRYKANÓW I AZJATÓW NA NASZ KRAJ! NIEMCY, KTÓRZY ICH SAMI ZAPROSILI ,HURTOWO WPYCHAJĄ ICH W DZIEŃ I W NOCY W NASZE GRANICE. MY SIĘ NA TO NIE ZGADZAMY ! PO CO OPŁACAMY STRAŻ GRANICZNĄ I POLICJĘ BY POMAGAŁA NAS UNICESTWIĆ? MUSIMY PROTESTOWAĆ! MUSIMY WALCZYĆ O NASZE BEZPIECZEŃSTWO ZAMIM BĘDĄ OBCY NA NAS I NASZE DZIECI POLOWAĆ WE WŁASNEJ OJCZYŹNIE! CHCĄ NAS ZNISZCZYĆ – NAJPIERW UKRAIŃCY TERAZ MUZUŁMANIE! NIEMIECKIE WŁADZE W POLSCE ZAJMUJĄ NAS PROTESTAMI WYBORCZYMI BY NAM ZROBIĆ KRZYWDĘ REALNĄ!!!ROZSYLAJCIE, MOBILIZUJMY SIĘ! CZĘŚĆ STRAŻY GRANICZNEJ CZEKA NA TO I CHCE WSPARCIA!!! TO JEST W NASZYCH RĘKACH BY TEN NAJAZD POWSTRZYMAĆ TYLKO WYMAGA DETERMINACJI I OPORU ! BROŃMY OJCZYZNY! DOŚĆ ZDRADY!
– Jest paragraf na tych działających na szkodę Polski I narodu. Trybunały powoływać, wyroki wykonywać. Zwierzchnikiem władzy w RP jest naród i to narod będzie sprawował władze bezpośrednio.
– Problem jest bardziej poważny, bo ci inżynierowie od kilku lat są szkoleni przez służby w Niemczech. Potwierdzone wieloma nagraniami, które jako pierwsze ukazywały się w sieci 6 lat temu. Panowie o innej karnacji byli każdego dnia rankiem wywozeni z obozów w nieznanych kierunkach przez samochody Bundeswehra i wieczorem przywożeni. Wnioski można sobie samemu wyciągnąć.
– Kiedy mówiłam o uszczelnianiu polskich granic już 3 lata temu, wyśmiewali mnie ludzie również „z patriotycznego środowiska”. 🥴 Niech teraz chodzą w patrolach obywatelskich i jeżdżą na granice użerać się z „egzotycznymi przyjemniaczkami” oraz ze służbami. Kluczowe jest również branie udziału w komisjach i sesjach lokalnych Rad Miejskich i Sejmików, żeby klakierzy na dołach partyjnych hierarchii czuli presję i gniew mieszkańców. Wówczas szefowie partii i ich mocodawcy będą mieli utrudnioną realizację swoich globalistycznych planów. #TuJestPolska 🇵🇱
TO JEST ATAK NA INTEGRALNOŚĆ POLSKI !
***
A więc to jest Chrystus.
Nazwali go Alan, Alan Kurdi.
Ma trzy lata.
Czerwona podkoszulka, krótki rękaw;
granatowe szorty, buty granatowe.
Wymyło go na brzeg.
Leży, twarzą do ziemi, na mokrych kamieniach.
Jest bezradny, był bezradny
całe życie. Posłuszny
we wszystkim.
Wniesiono go na pokład przeciążonego pontonu.
Znał parę słów.
Jest słowem.
W nim wszystko zostało stworzone. I w nim
wszystko ma istnienie
John F. Deane (z tomu Naming of the Bones, 2021)
przeł. Agata Hołobut
***
Jest z pewnością wielu dobrych ludzi, którzy wzruszyli się losem malucha, znalezionego martwym na plaży, czy uciekającej przed złowrogim i zimnokrwistym czekistą Putinem, który od tak sobie, bez żadnego uzasadnienia napadł na Ukrainę.
Jakiś moralista twierdził, że zasadniczo nie miałby nic złego do powiedzenia na temat naiwności, gdyby tak często nie była ona stowarzyszona z głupotą.
Pierwsze co musimy sobie uświadomić, media na całym świecie są kontrolowane przez te same siły, które zaserwowały nam covidową mistyfikację. Zatem wszelkie informacje są podawane w ten sposób, by ich oglądacz myślał to, co informujący go chcą by myślał. A niektóre informacje, tak jak wymienione powyżej są podawane tylko po to.
W tych przypadkach chodziło o to by zmiękczyć serca naiwnych Europejczyków i Polaków, którzy inaczej mogli by sobie zadawać pytania na sens - w przypadku Polski - wpuszczania ukraińskiej hordy, która nigdy nie słynęła z jakiej wielkiej miłości do Polski, a której barbarzyństwo bardzo dobrze ukazuje historia Wołyńskiej rzezi.
Nie wiem nic co się dzieje za kulisami "wielkiej polityki" ale niewykluczone że jednym z celów tej wojny, oprócz depopulacji jednej z najbardziej znienawidzonych przez żydów nacji Ukraińców i Rosjan, było zniszczenie Polski.
Niestety, jako że nie tylko media, ale i rząd jak i dwie partie polityczne są całkowicie kontrolowane przez obce siły, nie sądzę by coś rzeczywiście dało się zrobić. Ale przynajmniej, w terminologii chrześcijańskiej, można przynajmniej "wybawić" swą duszę od głupoty/naiwności i nie poddawać manipulacyjnym przekazom, chcącym ukształtować naszą postawę emocjonalną.
Jeżeli rzeczywiście to co miało miejsce w przeszłości, miało sens - dawanie wyroku śmierci za zdradę - praktycznie większość klasy politycznej powinna być rozstrzelana. Oczywiście, żydowscy politycy z obecnie polskimi paszportami (choć jeden premier to chyba nawet tego nie miał) powinni być potraktowani inaczej, i rozstrzelani jako obcy agenci.
No cóż, za czasów niemieckiej okupacji, przeciętny człowiek przynajmniej wiedział że nie mieszka w niepodległej Polsce.
Oto jak wygląda obecna Polska, chyba najbardziej niekompetentne polskie rządy nie mogłyby doprowadzić do takiego upadku kraju, praktycznie jego "rozbiórki". (Znalezione w sieci)
80% przemysłu z czasów PRL nie istnieje.
Górnictwo w.k. w wiekszosci nie istnieje.
Motoryzacja polska – nie istnieje.
Rolnictwo- banda rozpieszczonych za nasze podatki milionerów.
Hutnictwo – właśnie upada.
Media w 90% nie w polskich rękach.
Bankowość- parchata.
Wolność słowa- spytajcie ukraińca Bodnara.😂
Stocznie – nie istnieją.
Prawo podatkowe- najgorsze w świecie.
Edukacja – poziom USA, czyli produkcja debili.
Ceny-szwajcarskie.
Służba zdrowia- prywatna.
Demografia -druga najgorsza na świecie.
Prąd- najdroższy w Europie.
Plus 4 miliony banderowców.
Plus 1 milion (?) ciapatych.
Dalej :
700 patentów rocznie.
Najlepszy polski uniwerek- piąta setka rankingu światowgo.
Niezależność polityczna-(😂😂😂) nie istnieje.
Biurokracja- GARGANTUICZNA.
Armia- poszukajcie jej w Krainie 404.
Konkurencyjność gospodarcza- 54 miejsce w świecie.
Nierówności ( wskażnik Ginniego )- ogromne.
Korupcja – trzecia od końca w uniokołchozie.
Kredyty najdroższe w Europie.
Do tego wizja „Zielonych Wałów”, paktów imigracyjnych, obłędnych wydatków na szmelc wojskowy, ”Mercosurów”, ”Niebieskich Ładów”,Itd…itp…
Ps: proszę o wskazanie gdzie poszukać JAKIEJKOLWIEK POLSKIEJ myśli technicznej w gospodarce uchodzącej za "polską”.
poniedziałek, 23 czerwca 2025
Tego Musseta co absentem spity, bluźniercze skargi miotał pod błękity
ROMAN ZERO
NOWELA LWOWSKA.
Napisał
WŁODZIMIERZ STEBELSKI.
Wydanie poprawione.
Postanowiłem sobie w łeb wypalić!
Ale nie schodzę z życia drogi mlécznej,
Aby jak gwiazda gasnąc się rozżalić,
By na cmentarzu w skardze spazmatycznej
Żebrać o pomnik i pamięć utrwalić —
Nie chcę nikogo do litości wzruszyć,
Chcę tylko boleść konania zagłuszyć.
Może nie zawsze będę stać spokojny,
Kiedy skalpelem sobie pierś rozkrwawię,
I kiedy, w śmierci jeszcze w prawdę zbrojny,
Na strzaskanego życia stanę nawie,
I żywot marny, znikczemniały, znojny,
Obnażę Bogu w bólu i niesławie —
Od samobójcy czyliż kto usłyszy
Piosnkę pogody i słonecznej ciszy?
Ale ty nie sądź, co te znajdziesz karty,
Żem się wychował w szarlatanów lidze,
Która jak aktor na Tarpei wsparty
Woła: Narodzie, ja płaczę i szydzę!
Patrz, jaki kostium mam pięknie rozdarty!
I dotąd jeszcze szczerze nienawidzę
Tego Musseta co absentem spity
Bluźniercze skargi miotał pod błękity
Albowiem wrogiem od młodości byłem
Wyuzdanego samoubóstwiania,
Co szuka wrzawy i w powietrzu zgniłem
Kadzidła tłumów jako płaz pochłania —
Nigdy w koronę głowy nie stroiłem,
Kłamana wielkość mnie nie obałwania!
Wierzyłem w Boga, nie wierzyłem w tłumy,
Jeśli umieram, to umieram z dumy!
I może poznasz, mój ty czytelniku,
Że ta opowieść jest wydarta z serca,
Że nie skąpana w obcych gadek mleku,
Ni z wyobraźni wysnuta kobierca —
Albowiem zawsze znać po żywym krzyku
Boleść, co z piersi jak wąż się wywierca
I echem woła mroźnem i rozbitem —
Ja ci na nerwach takim zagram zgrzytem!
Lecz jeśli czujesz, że dla tej powieści
Dusza ci nie jest dość opancerzona,
Że sobie nową wiarę w niej wypieści,
A stara smutnie jak skazana skona —
Jeśli to czujesz, to nie słuchaj treści!
Nie chcę żadnego mieć tu epigona,
Nie chcę niczyjej wiary walić spiżu,
Nie chcę nikogo mieć na moim krzyżu!
A więc zaczynam smutną tę legendę...
Wielkiej poezji nie dam jej szkarłatów,
W modne girlandy stroić jej nie będę
W przededniu śmierci nikt nie szuka kwiatów!
Ani też sławy sobie nie wyprzędę —
Kto się zwie Zero, ginie bez wiwatów!
Tylko wysnuję z wspomnień mych spowicia
To co mi stworzył demon mego życia.
Całość dostępna↓
niedziela, 22 czerwca 2025
Dom chińskiego mędrca - Tomkowski i inni o jego książkach
Książkę kupiłem* za pięć złotych na allegro, elegancko wydana, w twardej oprawie,w stanie jak nowa, bez żadnych pieczątek bibliotecznych.
https://www.polskacanada.com/jan-tomkowski-moj-pamietnik-literacki-19/
*To oczywiście był bardzo udany zakup, na wszelki wypadek, gdyby ktoś podejrzewał mnie o posiadanie takiego kapitału jak pięć złotych - jak mi się wydaje moja sytuacja finansowa jest lepsza od przeciętnego człowieka Zachodu, ale tylko pod tym względem, że nie jestem obciążony żadnym długiem - inaczej jestem skazany na żebranie o książki (Budda zakazał mnichom akceptowania i używania pieniędzy). Zatem mój udział polegał na podaniu linku do książki.
W każdym razie, książkę polecam, nawet jeżeli trzeba by zapłacić obecnie więcej niż 5zł😀
**
Heimito Von Doderer - zachęta do lektury
Jan Tomkowski →
https://www.polskacanada.com/jan-tomkowski-zaglowce-literatury-drewniany-trojmasztowiec-wiedenski/
**
Wyprawa do pamięci literatury
Ten sposób pisania – między ścisłym stylem naukowym a swobodą eseisty (skłaniający się raczej w stronę tego drugiego) – jest godny naśladowania, ponieważ doskonale nadaje się do przekazywania wiedzy i pisania o literaturze. Autor znajduje w nim medium dla swoich własnych sprzecznych dążeń do naukowej precyzji oraz do arbitralności i pasji.
Szkice Tomkowskiego są cennymi drogowskazami lekturowymi. Grzeniewski czy Łoś byli jako eseiści i pisarze wybitnymi opiekunami pamięci kultury (zajmowali się nie tylko literaturą, lecz również historią, filozofią, a także dokumentowaniem miasta, regionu lub działalnością przekładową). Podobnie Tomkowski – jako naukowiec widzi swoją misję w badaniu dzieł coraz bardziej osuwających się w przeszłość, które można docenić tylko w dłuższej perspektywie, nieraz kilkadziesiąt lat po śmierci pisarza. Choć adresuje swoje teksty do wymagającego czytelnika, nie przytłacza nadmiarem przypisów czy zawiłą metodologią, pozostawiając szkice otwartymi na kontynuacje.
Tomkowski przyznaje, że niektóre nurty intelektualne żywe jeszcze w XX wieku, jak pozytywizm polski, są w dzisiejszych warunkach niemal niezrozumiałe. Nie zmienia to faktu, że Szkice o literaturze polskiej pokazują wartość pisania o wybitnej literaturze, choćby nawet zapomnianej. Takie pisanie dostarcza mnóstwa pomysłów i zachęt, przyczyniając się do zachowania pamięci kultury. Ja pod wpływem lektury wrócę do twórczości Buczkowskiego, a sięgnę także po Kisielewskiego i Grzeniewskiego, którzy zapewne zaprowadzą mnie gdzieś jeszcze dalej.
J. Tomkowski, Szkice o literaturze XX wieku, Wydawnictwo IBL PAN, Warszawa 2020.
Źródło tekstu: Przemysław Batorski, Wyprawa do pamięci literatury, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 108
**
Niekonieczność, ironia, rozpacz… Opowiadania Jana Tomkowskiego
(...)
Może dlatego tak ważną rolę w życiu bohaterów pełnią wyobraźnia oraz sny, którymi kompensują sobie niedostatki świata, a niektóre opowiadania to po prostu zapis sennych majaków. Oniryczne jest opowiadanie tytułowe, a liść Kartezjusza, czyli płaska krzywa geometryczna, staje się figurą melancholii i niemożności dotarcia do prawdy o swoim przeznaczeniu. Opowiadania będące zapisem snów są jednocześnie pytaniem o pamięć. O to, czym jest i jak funkcjonuje w trakcie trwania naszego życia (Przywidzenia).
A może to tylko ironia? Może autor chce nas przekonać, że wszystko, co pisze jest nieprawdą, że tylko zabawia się z czytelnikiem, bo kiedy opowiada o seryjnym mordercy zaczajonym na swe ofiary w kinie, zdajemy sobie sprawę, że jest to raczej zemsta narratora na malujących sobie paznokcie i trajkocących bez żenady przedstawicielkach współczesnych barbarzyńców, niepotrafiących uszanować sacrum świątyni X Muzy (Ostatni seans). Ironia jest obecna w prozie Złoto, w której kara wymierzona kilku osiłkom za szyderstwo ze starszych osób jest adekwatna do ich ograniczonych możliwości pojmowania.
Gorzki śmiech? Przecież to nie wszystko. Jest jeszcze u Tomkowskiego rozpacz, świetnie opisana choćby w opowiadaniu Mandarynka i prehistoryczny gad, a figura stworzenia, które wykluło się z jaja w pewnym laboratorium, nikomu niepotrzebnego, ale samowystarczalnego, żyjącego chyba tylko po to, by wszyscy dali mu wreszcie święty spokój, jest jeszcze zwielokrotniona w prozie Pensjonat gadów kopalnych w opisie przerażającej samotności dogorywającej ofiary niezrozumiałych eksperymentów. Losy Gregora Samsy znalazły w Janie Tomkowskim uważnego i współodczuwającego czytelnika, bo te opowiadania są niewątpliwie z ducha Przemiany, są twórczą kontynuacją zapisanego tam koszmaru.
A skoro pojawia się rozpacz, ta sama, o której Jan Tomkowski napisał kiedyś książkę Ciemne skrzydła Ikara oraz wywołujący u co wrażliwszych czytelników drżenie szkic zatytułowany Wyspa umarłych, musi też pojawić się szatan, którego rozpacz jest dziełem. To także jeden z bohaterów tej prozy. U Tomkowskiego diabeł uobecnia się na przykład jako narrator opowiadania Ćwiczenia z cieniem:
Najtrudniej chyba się mnie pozbyć, więc mają słuszność ci, co porównują mnie do cienia. Nie wiadomo skąd się wziąłem ani jaka jest moja misja. Dlaczego jestem tak cierpliwy, może nie mam dokąd pójść i dlatego wciąż dotrzymuję ludziom towarzystwa?
Ta nieokreślona do końca misja staje się już bardzo konkretna w opowiadaniu Odwiedziny trakującym o życiu pisarza Antona Weberna: „Jak mógł dojść do okna i wspiąć się na parapet? – zastanawiał się nazajutrz lekarz dyżurny”. Opisem drogi do piekła (tego konkretnego, z Belzebubem i Asmodeuszem) jest natomiast opowiadanie Po tamtej stronie. Podejrzewać należy, że diabeł, lub też dyabeł, jak ze staropolska nazywa go autor w prozie Dyabeł w komputerze, może być też sprawcą niekonieczności, w której pogrążeni są bohaterowie Jana Tomkowskiego. Może sęk w tym, że oni wszyscy nie mają udanego życia i chcieliby je zmienić, przynajmniej od pewnego określonego miejsca zacząć żyć inaczej, zupełnie na nowo, jak bohater otwierającego książkę opowiadania Decyzja? To na pewno szatańska pokusa, za spełnienie której trzeba zapłacić najwyższą cenę.
J. Tomkowski, Liść Kartezjusza. 69 opowiadań, Bel-druk, Tarnów 2020.
Źródło tekstu: Wojciech Chmielewski, Niekonieczność, ironia, rozpacz… Opowiadania Jana Tomkowskiego, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 97
Najgorsza wojna w dziejach Polski
Żaden konflikt zbrojny nie przyniósł Polsce tak ogromnych strat materialnych i nie odcisnął się w podobnym stopniu na dalszej historii. W połowie XVII w. – w dobie tak zwanego potopu szwedzkiego – populacja Rzeczpospolitej zmniejszyła się nawet o 30 proc. Samego Wielkiego Księstwa Litewskiego – niemal o połowę.
W roku 1655, po zakończonej pełnym sukcesem inwazji, król Szwecji Karol X Gustaw znalazł się w pozycji pozwalającej przyłączyć znaczną część Wielkiego Księstwa Litewskiego i przynajmniej część ziem koronnych do jego państwa. Nie to jednak było celem tak zwanego potopu.
Szwedzi przystąpili do największej grabieży w dziejach Polski. Nie mieli żadnych oporów przed rabunkiem i rozbojem, nie przestrzegali jakichkolwiek obyczajów wojennych i nie okazywali krztyny litości mieszkańcom podbitego kraju.
Orgia grabieży
„Ogałacali wnętrza zamków, pałaców i świątyń z wszelkiego dobytku, nawet z detali architektonicznych” – wyjaśnia Maria Romanowska-Zadrożna z Narodowego Instytutu Muzealnictwa i Ochrony Zbiorów. – „Nie miało dla nich znaczenia, czy miasto zdobyli szturmem, czy się samo poddało. Warunki podpisanej kapitulacji zupełnie się dla nich nie liczyły”.
Od ofiar wyciskano haracz, a potem i tak łupiono wszystko, co zostało. Miasta były puszczane z dymem, domy niszczone; biblioteki, archiwa, zbiory sztuki, skarbce prywatne oraz kościelne ogałacane.
[Szwedzi, czego nie mogli zagrabić, niszczyli – admin]
Zamek na Wawelu był grabiony osiem razy. Dowódca szwedzkich wojsk w mieście osobiście zdzierał srebrne blachy z ołtarza świętego Stanisława. Wyrwano nawet, robiące wrażenie wartościowych, gwoździe z trumny Władysława IV Wazy.
W okolicy splądrowano i zniszczono wszystkie cenne zamki: w Lanckoronie, Lipowcu, Łobzowie, Tenczynie, Pieskowej Skale i wiele innych. Tylko z Wiśnicza łupy wywieziono na stu pięćdziesięciu wozach. Z całej Małopolski – na tysiącach, z kraju – przynajmniej dziesiątkach tysięcy.
Zabierali wszystko
Warszawa – trzy razy zdobywana i odbijana – padła też ofiarą trzech wielkich rabunków. „Zabierano nie tylko meble, srebra, biżuterię, sprzęty, zastawy stołowe, obrazy, rzeźby, dywany i kobierce, ale nawet »suknie panien fraucymeru«” – wylicza Romanowska-Zadrożna.
Również tutaj obrócono w ruinę wszystkie najokazalsze i najbardziej wartościowe pałace: biskupi, kardynalski, dwa królewskie, Kazanowskich, Ossolińskich… W Poznaniu ograbiono i zdewastowano 14 kościołów.
Skarby były ładowane na barki i statki, po czym spławiane Wisłą bądź Odrą ku Bałtykowi. Trudno nawet szacować liczbę tych transportów. Było ich w każdym razie tak wiele, że nie wszystkie docierały do celu, tonąc po drodze.
Wyłowione skarby
W XXI w. podjęto szeroko zakrojone badania dna rzeki na wysokości stolicy. W ciągu ośmiu lat udało się wydobyć kilkaset zabytków, o których szczegółowo piszą autorzy książki „Uratowane z potopu”. To między innymi „marmurowe rzeźby, dekoracje i elementy architektoniczne, a także koła armatnie, kule i same armaty z rezydencji polskiego króla”.
Te relikty stanowią tylko kroplę z morza precjozów do dzisiaj znajdujących się w szwedzkich rękach. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że w latach potopu całe niemal bogactwo Polski trafiło na północ.
Jak podkreślają Marcin Jamkowski i Hubert Kowalski w „Uratowanych z potopu”, w szwedzkich „muzeach, kościołach i pałacach” wciąż znajduje się „wiele tysięcy drogocennych zabytków” zwiezionych z Rzeczypospolitej. Największa ich liczba zalega w świątyniach – żołnierze szczególnie chętnie grabili bowiem polskie kościoły, by obdarowywać własne.
Straty materialne kraju były olbrzymie i niepowetowane. Nie one jednak stanowiły główną tragedię potopu. Z polskiej pamięci historycznej zupełnie zniknęła podstawowa prawda o szwedzkim najeździe. Z atakiem wiązała się największa katastrofa demograficzna w całych, przeszło tysiącletnich, dziejach kraju.
Szarańcza z północy
Na poziomie lokalnym skala śmierci i zniszczeń jest znana dzięki prowadzonym po ustaniu wojny lustracjom, oficjalnym spisom. Urzędnicy notowali liczbę domów czy też gospodarstw. Jej spadek często był równoznaczny z fizycznym zniszczeniem budynków. Przede wszystkim jednak stanowił symptom monstrualnego skurczenia się liczby ludności. „Na Mazowszu ubytek domów szacują badacze w miastach królewskich średnio na 78 proc.” – podawała znawczyni tematu, profesor Maria Bogucka.
Stolica, dzieląca się na miasto Stare, Nowe i liczne przedmieścia oraz jurydyki, ucierpiała w stopniu wprost porażającym. Nowe Miasto spalono „do fundamentów”, podobnie jak wiele peryferyjnych dzielnic. Na Krakowskim Przedmieściu przed wojną stały 184 domy, w 1660 r. – było ich już tylko 40. Liczba ludności skurczyła się w Warszawie o przynajmniej 50 proc. Zdaniem części specjalistów: nawet o 90 proc.
Gdzie indziej sytuacja wyglądała równie dramatycznie. W Gnieźnie „bywało sto trzynaście domów”. Po tym, jak przez kraj przeszła skandynawska szarańcza, ostało się tylko siedem.
W całym województwie poznańskim „ubytek domów w miastach” wyniósł 56 proc., w kaliskim – 68 proc. W Małopolsce podobnie: 60 proc., a na Rusi Czerwonej – najbardziej spośród ziem koronnych dotkniętej przez grabieże – około 80 proc. Straty ludzkie był mniejsze, ale i tak wprost niewiarygodne. Populacja wszystkich miast w Koronie skurczyła się ogółem o 40 proc.
Największa katastrofa demograficzna w dziejach
Skutków potopu nie da się łatwo oddzielić od następstw innych katastrof tego strasznego dla Polski okresu. Wojnom towarzyszyły masowe epidemie, klęska głodu, a wreszcie – bolesne straty terytorialne, zwłaszcza na rzecz Rosjan.
Ogółem, jak podaje profesor Cezary Kuklo w pracy „Demografia Rzeczypospolitej przedrozbiorowej”, wydarzenia z lat 50. i 60. XVII stulecia sprawiły, że populacja całego kraju spadła nawet o 30 proc. Najgorzej było w Wielkim Księstwie, pustoszonym jednocześnie przez dwóch agresorów. Szacuje się, że „pomiędzy 1660 a 1670 rokiem Litwa straciła około 48 proc. mieszkańców”.
W połowie XVII stulecia Rzeczpospolita, wciąż ciesząca się statusem mocarstwa, miała jedenaście milionów mieszkańców. Półtorej dekady później zostało ich mniej niż osiem milionów, kraj był zrujnowany, miasta spalone, zamki i pałace zrównane z ziemią, a wsie pogrążone w nędzy i głodzie. Katastrofa była bezprecedensowa. I państwo nigdy się z niej nie podniosło.
W liczbach bezwzględnych polskie straty były znacznie większe podczas II wojny światowej. Brutalna, ludobójcza okupacja niemiecka oraz sowiecka przyniosły nad Wisłą – według ustaleń Instytutu Pamięci Narodowej – od pięciu i sześciu dziesiątych do pięciu i ośmiu dziesiątych miliona ofiar. Procentowo jednak nawet ta hekatomba nie może się równać z potopem szwedzkim i towarzyszącymi mu katastrofami.
Największa wojna XX w. przyniosła śmierć około 16 proc. mieszkańców Rzeczypospolitej. Straty ludzkie w połowie XVII stulecia nawet według najbardziej ostrożnych, konserwatywnych szacunków wynosiły przynajmniej ⅕ populacji.
Bibliografia
Bogucka M., Samsonowicz H., Dzieje miast i mieszczaństwa w Polsce przedrozbiorowej, Wrocław 1986.
Ciesielski Z., Grabieże dóbr kulturalnych w Polsce przez Szwedów w XVII i w początkach XVIII wieku, „Zapiski Historyczne”, t. 68 (2003).
Filipczak-Kocur A., Skarb litewski za pierwszych dwu Wazów 1587-1648, Wrocław 1994.
Gąsowski T., Ronikier J., Wróbel P., Zblewski Z., Bitwy polskie. Leksykon, Kraków 1999.
Jamkowski M., Kowalski H., Uratowane z potopu, Warszawa 2018.
Kuklo C., Demografia Rzeczypospolitej przedrozbiorowej, Warszawa 2009.
Nagielski M., Źródła dotyczące zniszczeń wojennych w połowie XVII w. w świetle regresu demograficznego Rzeczypospolitej po potopie [w:] Życie gospodarcze Rzeczypospolitej w XVI–XVIII wieku. Materiały konferencji naukowej, red. J. Wijaczka, Toruń 2007.
Polska w okresie drugiej wojny północnej 1655–1660, t. 1–4, red. K. Lepszy, A. Przyboś, M. Krwawicz, Warszawa 1957.
Romanowska-Zadrożna M., Grabieże szwedzkie w Polsce. Przyczyny, charakterystyka i skutki, „Cenne Bezcenne Utracone”, nr 3 (2005).
Wasilewski T., Ostatni Waza na polskim tronie, Katowice 1984.
Wójcik Z., Jan Kazimierz Waza, Wrocław 2004.
Zniszczenia szwedzkie na terenie Korony w okresie potopu 1655–1660, oprac. M. Nagielski, Krzysztof Kossarzecki, Ł. Przybyłek, A. Haratym, Warszawa 2015.
Kamil Janicki
https://www.onet.pl/