niedziela, 23 czerwca 2024

Żyć - to wydzielać żółć

 1934-1935. Mojej berlińskiej samotności normalny człowiek nie potrafi sobie wyobrazić. Jakże ja mogłem wytrzymać nerwowo? Nigdy nie byłem tak blisko całkowitego upadku ani świętości. ..

Sądzę, że korzystając z kilku wyjątkowych, niebywałych chwil, otarłem się o granice często osiągane przez świętych, którzy skutkiem tego stają się pozytywnymi monstrami, na szczęście - i na nieszczęście - niedającymi się naśladować.

Niezależnie od charakteru intrygującego mnie problemu, nie potrafię go roztrząsać bez szczypty amatorstwa, desperackiej nieszczerości. Tak głęboko jest we mnie zakorzeniony wstręt do wszelkich przekonań.

Dramat ciekawości (Adam), pożądania (Ewa), zawiści (Kain) - tak zaczęła się historia, tak toczy się dalej i tak się skończy.

Zawiść to uczucie najbardziej naturalne, a także najpowszechniejsze, skoro nawet święci zazdrościli sobie nawzajem.

Dwaj ludzie robiący to samo są potencjalnymi wrogami.

Pisarz szczerze może podziwiać torreadora, ale nie kolegę po fachu.

Zazdrość jest czymś filozoficznym. Żyć - to wydzielać żółć.

Nietzsche i Wagner. Dramat wybuchł wskutek zazdrości tego pierwszego, który tak znakomicie umiał ją zamaskować.

Tylko z tchórzostwa nazywamy iluzją to, co jest jedynie farsą.

Wyczytałem, że za pięćset tysięcy lat Anglia będzie całkowicie pod wodą. Gdybym był Anglikiem, już sama ta perspektywa sparaliżowałaby mnie, uniemożliwiła jakiekolwiek działanie.

Każdy ma własną jednostkę czasu. Dla jednych jest nią dzień, dla innych tydzień, miesiąc lub rok. Dla jeszcze innych - okres życia, stulecie czy tysiąclecie. Taka jednostka ma jeszcze skalę ludzką, a więc z powodzeniem da się pogodzić z wszelkim projektem i wszelką robotą.

Niektórzy jednak za taką jednostkę biorą sam czas i często wznoszą się powyżej niej; jaka robota, jaki projekt zasługuje w ich oczach na wykonanie? Ten, kto widzi zbyt daleko, kto jest w kwestii czasu dalekowidzem, nie może się już ruszyć; a jeśli wykonuje poruszenie, to machinalnie, nie zaś z przekonania.

Lektura listów de Sade’a do żony i do teściowej. Pisane w Vincennes, w latach 1778-1784. Patetyczne i rozwlekłe.

6 grudnia (?) - Taksówką z Clichy do Odeonu. Cała godzina! Nie sposób się posuwać. Ci potępieńcy tłoczą się jeden na drugim. Samochód wynaleziono gwoli szybszej jazdy, i oto teraz powoduje on w miastach paraliż ruchu. Wszystko, co człowiek wymyśli, każda maszyna, wcześniej czy później zaczyna negować swą pierwotną funkcję. Można by nazwać to zjawisko zdradą przedmiotów.

Człowiek naprawdę jest pechowcem: wszystko, co wynajduje, służy mu tylko przez chwilę, a potem zwraca się przeciwko niemu. Jadąc dziś po południu przez Paryż, mówiłem sobie, że najbardziej ponury prorok nie wymyśliłby widowiska równie okrutnego jak to, którego byłem świadkiem, a przecież jest to czymś absolutnie powszednim. Na próżno próbuję wyobrazić sobie przyszłość - nie daję rady, za mało mam okropieństwa w umyśle.

Wszelki „postęp” opatrzony jest ujemnym znakiem; nie ma na to rady.

Dzisiaj wieczorem, podczas zwyczajowego spaceru, zobaczyłem z najdrobniejszymi szczegółami sztukę, którą mógłbym zmajstrować z historii owej portugalskiej pseudoświętej, Marii od Nawiedzenia, o której wyczynach czytałem w jakimś tomiszczu poświęconym fizycznym fenomenom mistycyzmu. Otóż królowałaby ona sama na scenie przez dwie godziny, a jej monolog miałby za przedmiot wszystkie możliwe aspekty świętości wątpliwej, acz patetycznej. Rozumie się, że sztuka ta, którą perfekcyjnie rozpracowałem we własnej głowie, w niej pozostanie.

Można wierzyć w Boga, jeśli się pozostanie na poziomie bardzo wysokim i bardzo abstrakcyjnym. Z chwilą jednak, gdy zejdziemy do poziomu codziennych zdarzeń, składających się wszak na życie, nie znajdujemy nic, co by prowadziło do Boga czy choćby do boga. Wiara jest wyobraźnią odrzucającą koqkret, nieprzejmującą się tym, co ją neguje. Niepodobna wierzyć bez wyobraźni.

W czasie okupacji Picky Pogoneanu, chorujący na paraliż dziecięcy, ze Sztokholmu, gdzie był na placówce dyplomatycznej, przyjechał do Paryża na leczenie; odwiedził tu wszystkich słynnych lekarzy i uzdrowicieli. Pewnego dnia powiedział mi: „Absurdalne są wszystkie te moje cierpienia. Nie wiem, co z nimi począć. Gdybym był poetą, może coś bym z nich wydobył. Niestety, jestem dyplomatą”.

Wszyscy, łącznie z moim bratem, pytają mnie, nad czym pracuję, co piszę; otóż ja nie pracuję, nic nie piszę, lecz gdy to wyznaję, nikt mi nie wierzy. Skądinąd bardzo trudno wytłumaczyć komuś, że się utraciło ochotę na te rzeczy, że uważa się za coś niewłaściwego „produkowanie„, „pokazywanie się„, stawianie się na „widoku„;że wszelkie wyrażanie związane jest z „człowiekiem zewnętrznym”; że się opuściło domenę aktywności.

Jest to zawsze ten sam problem - problem poziomu duchowego. Jeśli nie jesteśmy z kimś na tym samym poziomie, nie potrafimy się z nim porozumieć. Miarą poziomu duchowego jest stopień oddalenia się od świata. Ale jak obiektywnie to określić? Rozmawiając z kimś, wiem, czego się trzymać, wiem, jak daleko mogę z nim pójść. On jednak tego nie wie. On sądzi, że mnie rozumie. Może zresztą rozumie mnie na swój sposób, bo przecież nie ma żadnego dowodu, że w jakiejś dziedzinie nie posunął się znacznie dalej ode mnie. Jednakże do doświadczenia duchowego zdolny jest tylko ten, dla kogo coraz mniej rzeczy jest ważnych, a krąg jego zainteresowań kurczy się w miarę wędrówki.

Nie jest ważne, by wiedzieć - liczy się to, by być. Otóż być to wyczyn ze wszystkich najtrudniejszy. Albowiem być na płaszczyźnie duchowej to być niczym na płaszczyźnie świata.

13 grudnia Bezsenna noc.

To niewiarygodne, jak bardzo samobójstwo wydaje się w środku nocy czymś najnormalniejszym w świecie.

Prawda nie kryje się ani w reakcji, ani w rewolucji. Tkwi w zakwestionowaniu zarówno społeczeństwa, jak i tych, którzy je atakują.

Po bezsennej nocy niemal zawsze zaczyna nas nękać potrzeba prorokowania.

Zdrowie, podobniejak wolność, nie ma konkretnej treści, gdyż nie cieszymy się nimi, póki je mamy. Tak więc nic nam one nie przynoszą, nie mogą nikogo wzbogacić. Niedorzecznością byłoby zatem stwierdzenie, że ten czy ów dokonał jakiegoś odkrycia lub miał jakąś wizję dlatego, że miewa się dobrze. Tylko miewając się kiepsko, odkrywamy coś nowego, bo zdrowie to stan braku, skoro go nie rejestrujemy. Najlepiej byłoby móc sobie powiedzieć w każdej chwili: miewam się dobrze, i wyciągnąć z tego rzeczywisty, świadomy dobrostan. Ale w ten sposób świadomość stanęłaby w sprzeczności ze zdrowiem i pokazałaby po prostu, że jest ono - bądź wnet będzie -nadwerężone. Zdrowie świadome jest zawsze zdrowiem zagrożonym. Zdrowie jest z pewnością dobrem, ale tym, którzy je posiedli, nie dane jest poznanie własnego szczęścia. Bez przesady można więc mówić o słusznej karze spadającej na tych, którzy mają się dobrze.

13    grudnia 1968 - Pomyśleć, że w nieskończoności czasu nigdy nie będzie drugiego 13 grudnia identycznego z tym. Wieczny Powrót to dziecinada. Wszystko jest jedyne i przepada na zawsze.

Normalnie powinienem przestać pisać i pokazywać się. Tak, gdybym żył w innej epoce. W naszej trzeba jednak zdobyć się na jakieś minimum działań, żeby nie zdechnąć z głodu. Brak mi moralnej siły do bycia kloszardem, toteż muszę produkować (albo się produkować) od czasu do czasu.

Od pięciu dni nie wychodzę z pokoju. Już teraz świat zewnętrzny wydaje się daleki, niezrozumiały. Co prawda również na zewnątrz mam to odczucie, rzecz jasna mniej silne i mniej tajemnicze.

14    grudnia - Twarzą w twarz z Czasem: słuchanie, jak upływa, przyglądanie się, jak znikają po kolei, w bezkresnej agonii, wszystkie chwile.

Czym jest chwila w życiu Czasu?

Gdyby tak spróbować przedstawić sobie całą sumę chwil, tzn. wszystkie, które upłynęły, odkąd świat światem! Żaden mózg nie wytrzymałby takiej operacji; chcę powiedzieć, że w ogóle pomyślenie takiej operacji naraża na niebezpieczeństwo.

To nie tęsknota za innym światem, to tylko znużenie tym tutaj sprawia, że interesują mnie religie.

Gdy coś mi nie idzie, kładę się do łóżka, zaciągam zasłony i czekam. Prawdę mówiąc, nie czekam na nic, robię w sobie pustkę, próbuję zapomnieć wszystko, co mnie dręczy, ludzi bądź rzeczy, a także zapomnieć siebie - i trwam tak wyciągnięty jak w trumnie, na dnie wszechświata. Na tym polega terapia pustką: unieobecnić się względem wszystkiego, zanurkować w największą głębię tej nieobecności i oczyścić się tam ze wszystkich brudów, które mącą i zagracają ducha. Otrząsnąć się z siebie i nad sobą zatryumfować, udawać trupa ze świadomością absolutną, tzn. wyzerowaną z wszelkiej treści, zlikwidować całe dziedzictwo mentalne - na kwadrans bądź minutę.

Dwa rodzaje prawd: odkryte drogą rozumowania i odkryte poprzez cierpienie.

Wrażliwy jestem tylko na tę drugą kategorię. Poważnie mnie to ogranicza.

Tej nocy śniło mi się, że Mircea Vulcanescu miał wygłosić prelekcję w jednym z paryskich kościołów. Idę tam razem z Ionesco. Kościółjest zatłoczony i niepodobny do żadnego kościoła w Paryżu. Czekamy prawię godzinę. Prelegenta nie ma. Wychodzimy, Ionesco sobie idzie, ja wracam do kościoła, Mircea przybywa eskortowany m.in. przez Jeanne Hersch (logika snu: J.H.jest przyjaciółką od serca starszej córki Vulcanescu). Prelekcja jest błyskotliwa, głęboka, lecz w miarę, jak się toczy, twarz prelegenta ulega zmianie i w końcu nie rozpoznaję już mego przyjaciela.

(Jeden szczegół: na początku wykładu M.V. usprawiedliwia się przed publicznością, że coś go zatrzymało w Wersalu... Otóż właśnie w Wersalu, w 1938 roku, wyłożył Noice, Wendy2 i mnie swoją wizję parku jako świata, którego otwarte okno wychodzi na nieskończoność...)

Przeczytałem tekst „zaklinania” z X wieku, w którym „proszono” złego ducha o wyjście z chorego bądź opętanego. Wylicza się w nim wszystkie części ciała, nawet najmniejsze; rzec by można, że to jakiś obłąkańczy traktat anatomiczny. Piękno egzorcyzmu polega na tej obfitości szczegółów, na nadmiarze precyzji, na elemencie niespodzianki. Powiedzieć diabłu: Wychodź z paznokci! - to absurdalne i śliczne.

Niewiedza jest stanem doskonałym. Rozumiemy więc, że ten, kto się nim cieszy, nie chce zeń wyjść.

Przed chwilą ktoś w radio mówił, że Saint-Glinglin (?) Queneau jest arcydziełem naszej epoki. ..

Arbitralność w literaturze jest doprawdy zbyt wielka. Dopiero uświadamiając to sobie aż do irytacji, pojmujemy rozkosz płynącą z uprawiania geometrii.

Kim jest pisarz, jeśli nie człowiekiem rozdymającym wszystko wskutek temperamentu, przypisującym niezasłużoną wagę temu, co się mu przytrafia, instynktownie jątrzącym swe doznania? Gdyby odczuwał rzeczy takimi, jakimi one są, i reagował na nie proporcjonalnie do ich wartości... „obiektywnej”, nie mógłby mieć żadnych preferencji, nie mógłby więc niczego pogłębić.

Dociera on do prawdy za cenę wynaturzenia wszystkiego.

Nadzwyczaj trudno być szalbierzem, jeśli nie ma się po temu predyspozycji. Szalbierz to sceptyk, którego nie nęka sumienie.

Tym, co sprawia że nadal szamoczę się z życiem, jest moje tajemne przeświadczenie, że świadomość własnej upadłej kondycji chroni mnie przed nią.

Upadły, który się osądza, przestaje nim być; tak skutecznie świadomość naszego stanu pozwala nam nad nim zapanować.

Wszyscy do znudzenia powtarzają, że Grecy nie mieli zmysłu historycznego. Jest to prawda tylko w części. Jak wyjaśnić Hezjodową wizję epoki będącą wizją specyficznie historyczną, jeśli się pominie wszelką perspektywę na proces dziejowy, na następstwo pokoleń itd.?

Pomyślmy tylko, że u samego zarania Grecji, w świecie post-homeryckim, Hezjod uważa, że ludzkość żyje w wieku żelaza, niemal u kresu historii! Co by powiedział kilka stuleci później? Co by powiedział dziś?

Z wyjątkiem wieków ogłupionych ideą postępu, człowiek wierzył zawsze, że dotarł do granic najgorszego. A to mówi wiele o perypetiach człowieczeństwa.

Patrząc na całoksztah dziejów, zadajemy sobie pytanie, jakim to cudem człowiek, wiedząc to, co wie, mógł bezustannie odnawiać swe iluzje.

Tym, co zwiemy doświadczeniem, jest naj zwyczajniej w świecie rozczarowanie jakąś sprawą, którą przez pewien czas się pasjonowaliśmy. Im silniejszy był ów zapał, tym większe będzie rozczarowanie. Zdobywać doświadczenie znaczy pokutować za porywy entuzjazmu.

Być może nic bym z życia nie zrozumiał, gdybym ongiś głupio i żarliwie nie przyłączył się do kilku spraw, które dziś, gdy o nich myślę, przyprawiają mnie o rumieniec wstydu. Ale temu właśnie wstydowi, tym „wyrzutom sumienia” zawdzięczam ową odrobinę mądrości, którą zdobyłem.

Przed momentem zacząłem pisać „gwahowny” list do K.L., „mojego” niemieckiego tłumacza, który nie raczy odpowiadać na moje listy. Napisałem jednak tylko pierwsze zdanie, bo w porę przypomniałem sobie, jak katastrofalne skutki miały zawsze moje listy-ul-timata, które wysyłałem do prawdziwych czy rzekomych przyjaciół. Zamiast „wyklarować” sytuację, tylko ją nieodwracalnie komplikowały. A jednak przerwanie tego listu z zamiarem napisania innego, później i w spokoju, wydało mi się aktem niewybaczalnego tchórzostwa. Lepiej zerwać ze wszystkimi niż łykać jedno upokorzenie po drugim.

Nie mylić swady z talentem. Swada to najczęściej cecha pseudo-geniusza.

Bez niej wszakże wieje nudą. Albowiem to ona przydaje pikanterii prawdom oraz, rzecz jasna, błędom.

18 grudnia Wszelka mądrość polega na umiejętności przegrywania.

Bogactwo rodzi zgniliznę.

Najgorsze: czas wolny. Człowiek mu się nie oprze.

Gdy zatryumfuje automatyzacja, należy oczekiwać wstrząsów i katastrof dotąd nieznanych. Praca jest przekleństwem nieodzownym, do którego człowiek przywykł i bez którego nie potrafi się obyć. Jest to tak oczywiste, że mając do wyboru między absolutnym zniewoleniem a absolutną wolnością, o wiele łatwiej bym się pogodził ze zniewoleniem. Kajdany dają bezpieczeństwo, którego nie odnajdziemy w wolności będącej wszak upojeniem.

Do rewolucji podżegają nieszczęśnicy (nędzarze) i gnuśnicy; pierwsi z konieczności i rozpaczy, drudzy z nudy i nienawiści do samych siebie. Gnuśnicy usychają z tęsknoty za wstrząsami. Z powodów odmiennych, obie skrajności drabiny społecznej stykają się. Tak można tłumaczyć rolę arystokracji w 1789 roku i w fermencie politycznym w Rosji wieku XIX. Podobnie, co się tyczy inteligencji pochodzenia burżuazyjnego we współczesnych nam ruchach rewolucyjnych. W gruncie rzeczy każdy syty skrycie nienawidzi siebie i pragnie, żeby coś w taki czy inny sposób go zmiotło. Najlepiej zresztą z jego udziałem. Może to właśniejest naj ciekawszym, najbardziej znamiennym rysem wszelkiej rewolucji.

Należałoby się oswoić z myślą, że nic nie mamy do zyskania, żyjąc, ani zresztą umierając. Wychodząc od tego pewnika, można by odpowiednio zorganizować sobie życie.

Najgorszym, najgroźniejszym stanem dla śmiertelnikajest smutek. W nim właśnie urzeczywistnia on w pełni swą kondycję śmiertelnika, w nim jest śmiertelny w sposób absolutny.

Długo byłem zakochany w smutku, a więc w stanie grzechu. Bo smutek jest grzechem przeciw nadziei. Jakże ma rację teologia! Nie wolno wzdychać za tym, co nam szkodzi. A tym właśniejest smutek, mam na myśli smutek, który kochamy, kultywujemy, smakujemy.

Smutek nie jest nieszczęściem krańcowym; jest nieszczęściem stałym.

Trzeba poniżać człowieka. Płynące stąd niebezpieczeństwa są o wiele mniejsze od tych, jakie rodzi jego arogancja.

Wszak to zwierzę z natury aroganckie, więcjedynym sposobem nauczenia go rozumu jest pokazanie mu, z jakiej gliny jest urobione.

Nie wolno jednak lekceważyć niebezpieczeństw wynikających z upokarzania.

Od kogo musiałem najwięcej wycierpieć? Od upokarzanych. Boję się wszystkich, którzy cierpieli. Drżę przed niewinną ofiarą.

20 grudnia Wczoraj wieczorem dowiedziałem się, że ojciec Simone Weil był epileptykiem. Wyjaśnia to mnóstwo rzeczy prócz -oczywiście - tego, co najistotniejsze.

Wczoraj wieczorem M.-M. Davy powiedziała mi, że niesłusznie tak podkreślam grzech pierworodny, że nie jest prawdą, jakoby Jezus przyszedł odkupić człowieka itd. Według niej przyszedł po to, by człowiek mógł stać się Bogiem. Wydało mi się to zupełnym absurdem podczas tego obiadu!

Przekartkowałem książkę o św. Pawle. Z tą samą co zawsze antypatią dla tej złowrogiej, przerażającej postaci - którą tak dobrze rozumiem.

Cioran Zeszyty 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.