piątek, 20 grudnia 2024

O ryzyku obdarzania uczuciem tajskiej dziewczyny

 – Tajska prostytucja jest szczególnego rodzaju – odpowiadasz. – Europejscy starcy kupują tu miłość na cały czas pobytu, miesiąc, dwa, niekiedy dłużej.

– Miłość? – Ptasidziób wykrzywia się ironicznie.

– Najprawdziwszą – zapewniasz. – Czułą, wierną, opiekuńczą. Nieletniej Tajce nie przeszkadza, że jej sponsor jest łysy, brzuchaty, że wszystko mu zwisa, że śmierdzi starością. Ona go kocha. Na innego nie spojrzy. Towarzyszy dziadkowi na plaży, na wieczornych spacerach po Walking Street, podaje mu piwo, kupuje viagrę, masuje, przypomina o lekarstwach. Ona dźwiga zakupy, rozlicza się z taksówkarzem. Jak idealna żona z czytanki. A gdy staruch odjeżdża, jego Tajka płacze. Naprawdę. Przysięga mu dozgonną miłość, zapewnia, że będzie tęsknić i czekać. Nie kłamie. I emeryci wracają, i znów jest idylla, ale trzeba dziewczynę uprzedzić o dacie przyjazdu, żeby w porę była gotowa. Stali klienci mają przywileje.

Przypominasz sobie opowieść Korala o jego sąsiedzie, Benie, obleśnie tłustym Australijczyku pod osiemdziesiątkę, z babskim dupskiem, krzywą gębą, pryszczami i łysą pałą w kształcie strusiego jaja. Benowi towarzyszy zjawiskowo piękna, filigranowa Tajeczka podobna do antycznej boginki.

– Ona nie robi tego dla pieniędzy – wyznaje Koralowi Ben. – Ona mnie kocha. Zakochała się od pierwszego wejrzenia i przysięga dozgonną miłość.

– Ale ty jej płacisz – zauważa Ptasidziób.

– Nigdy! – zaperza się Ben. – Przecież ci mówię, że ona mnie kocha prawdziwą bezinteresowną miłością. Owszem, gdy jej matka jest chora, daję na szpital. Pomagam rodzinie zbudować dom na północy, pożyczyłem im na kupno ziemi, ale to wszystko z własnej woli, bez żadnych z jej strony nacisków.

– A prezenty? – pyta łagodnie Koral.

– Nie prosi. Sam widzę, że coś jej się podoba. Jest jak sroczka, uwielbia błyskotki, no to dostaje ode mnie te złote kolie, bransolety. A jak tęskni za mną, kiedy wyjeżdżam do Melbourne…

– Ty durniu! – wybucha nagle Koral. – Widujesz się w lustrze? Masz mordę jak szympans i cuchnie ci z pyska. Jesteś zwiędły staruch. Tajskiego nie znasz, ona nie zna angielskiego, więc ze sobą nawet nie rozmawiacie. Na migi zgłaszasz swoje życzenia, a ona je spełnia, bo jej za to płacisz! Po co wciskasz mi te ciemnoty?

Ben zaczyna płakać. Bezgłośnie. Tylko łzy mu ciekną po pryszczatych policzkach. Koralowi robi się przykro. Kto mu dał prawo odzierać kogoś ze złudzeń? Wycofuje się rakiem. Podsuwa Benowi myśl, żeby się ożenił i wywiózł swoją boginkę do Australii. Przecież jest wdowcem. Ben uspokaja się i popada w zadumę…

– Dlaczego się nie żenią? – pyta Ptasidziób. – Nie musieliby się rozstawać.

– Niektórzy to robią. Nawet płodzą dzieci o nadzwyczajnej urodzie. Likwidują w Europie swoje interesy i przenoszą się na stałe do Tajlandii. Tu otwierają biznes, hotel, restaurację, biuro podróży. Wszystko na żonę, bo tak stanowi tajskie prawo. A później, zazwyczaj, jest to kwestia czasu. Gdy Szwajcar, znajomy Korala, po kilku latach poleciał na krótko do Zurychu odwiedzić swoje szwajcarskie wnuki, po powrocie do Pattaya nie zastał w domu żony ani córeczek. Dom nie był już jego. Hotel wart miliony żona sprzedała tajskiemu Chińczykowi za sto tysięcy dolarów i wróciła do siebie na wieś. Do narzeczonego.

– On to tak zostawił?

– Pojechał do niej. Ponieważ ogołociła go kompletnie, wyczyściwszy również ich wspólne konto w Kasikorn Bank, ulitowała się i dała mu na bilet do Szwajcarii. On nie wrócił jednak do Zurychu. Po co? Tam też byłby bez grosza.

– Co biedak zrobił? – pyta z uśmieszkiem Ptasidziób.

– Nic szczególnego. Zjadł z Koralem kolację w nadmorskiej tawernie, opił się whisky i nad ranem już wisiał w hotelowym pokoju.

Urywasz, zamyślasz się. Masz przed oczyma Jonasza Wyborowego, swego przyjaciela z Bangkoku, który dziesięć lat temu ożenił się z Tajką, spłodził z nią trzech synów i założyli wspólnie hodowlę węży dla ogrodów zoologicznych, medycznych laboratoriów, miłośników żmij. Mają tam pytony, boa, anakondy i inne zimnokrwiste o wadze do stu kilo, a nawet więcej. Z wężem, powiada Jonasz, nie można się zaprzyjaźnić jak z psem czy kotem, lecz rozpoznaje karmiciela – po zapachu, bo wzrok ma kiepski – i nie zrobi mu krzywdy. A pokochać je można? Wyborowy twierdzi, że tak. Biznes idzie dobrze, zyski lokują w nieruchomościach, oczywiście wszystko na żonę, wedle tajskich przepisów.

I raptem żona odeszła. Tak po prostu. Wyszła z domu i nie wróciła, zostawiając mężowi dzieci oraz wiadomość, że jest z innym. Z Tajem. Który, być może, cierpliwie czekał na nią dziesięć lat, aż się doczekał. Matka zostawia dzieci? Nic nadzwyczajnego. W Tajlandii dziećmi zajmują się dziadkowie, bo rodzice nie mają na to czasu, muszą pracować, i nie jest to takie złe dla dzieci – dziadkowie przekazują im swoje życiowe doświadczenie. Ale pani Tanata nie odesłała dzieci rodzicom, tylko zostawiła je Wyborowemu. Może uznała, że Jonasz lepiej o nie zadba? Mój przyjaciel ma problem i zarazem nadzieję, że nie zostanie doszczętnie ograbiony, ze względu na synków, których mamusia na swój tajski sposób niewątpliwie kocha.

Co tu jest grane? Zapewne różnica kulturowa, przekładająca się na mentalność. Porównywanie takich różnic jest głupotą. Europejczycy są lojalniejsi, Azjaci widzą więcej kolorów. Tajowie nie wymawiają litery „R”, a ich podniebienia są odporniejsze na ostre przyprawy. Europejczyk jest wyrafinowany, Azjata przebiegły, albo na odwrót.

Podoba nam się uwielbienie Tajów dla króla i rodziny królewskiej. Taj kocha swego króla całym sercem. Przed Bhumibolem Adulyadejem z dynastii Czakri, czyli Ramą IX Wielkim, Tajowie padają na twarz, choć Tajlandia tylko z pozoru jest monarchią absolutną, a de facto rządzą tam wojskowi. I tak, i nie…

W 1946 roku zamordowany został Rama VIII. W do dziś nieznanych okolicznościach. Wtedy pospiesznie sprowadzono z USA jego najbliższego krewnego, młodziutkiego Bhumibola, dotąd utalentowanego saksofonistę, wykształconego na prestiżowej amerykańskiej uczelni. Stał się Ramą IX w kraju biednym i zacofanym, żyjącym głównie z narkotycznych upraw maku. Król Bhumibol odbył wędrówkę po najbiedniejszych wioskach, fundując wodociągi i ucząc chłopów agrokultury. Zamiast maku truskawki. Zboża, jarzyny, owoce – dotąd tutaj nieznane. W zamian stał się ubóstwiany przez lud i jest do dzisiaj, a króluje Tajom od prawie siedemdziesięciu lat. Tajlandia kwitnie, pomimo zamieszek, walk politycznych, rewolt i puczów. Król się w to nie miesza. I tak, i nie…

Gdy z cicha huknie na wojskowych, ci padają przed nim na kolana. Jeśli da milczące przyzwolenie, wprowadzają stan wojenny. Formalnie jest ponad. Musiał jednak dać zgodę na wypędzenie skorumpowanego premiera Thaksina, a później jego siostry, która objęła po nim fotel szefa Rady Ministrów, a on rządził krajem przez telefon, z Malezji.

Gdzie jeszcze obywatele tak kochają władzę? Gdzie za słówko krytyki panującego idzie się do więzienia na długie lata? 

Aleksander Minkowski 

Zabić Ptasidzioba 

Nie ma mistycznego uniesienia bez umysłowej pustki


Wróćmy wszakże do przedmiotu naszych rozważań. Otóż mistycyzm również okazuje się  kwestią uwagi. Skupienie uwagi na czymś jest pierwszą czynnością, jaką proponują nam mistyczne techniki. Na czym? Najrygorystyczniejsza w swych zasadach, najgłębiej przemyślana a zarazem najsłynniejsza technika ekstatyczna - joga -bodaj najwyraźniej ujawnia mechaniczną  naturę tego, co tutaj następuje. Na postawione pytanie -na czym koncentrujemy naszą uwagę? - odpowiada: na niczym. Obiekt nie jest tu zatem tym, co określa oraz inspiruje ów proces. Służy raczej jako pretekst umysłowi, który osiąga anormalność. W rzeczywistości więc zwraca się uwagę na określoną rzecz jako coś, co pozwala oderwać się od spraw tego świata. Droga mistyczna zaczyna się od oczyszczania naszej świadomości z bezliku obiektów, zwykle obecnych w niej i świadczących o jej normalnym życiu. U św. Jana od Krzyża punktem wyjścia jest la casa sosegada, " niezmącony spokój domu". Dla stłumie­nia żądz i ciekawości, desasimiento grande de todo, " wspaniałego uwolnienia się od wszystkiego", używając słów św. Teresy zAwili, czy też dla "pozbawienia duszy korzeni", un arrancamiento del alma, trzeba odciąć korzenie rozlicznych zainteresowań, osiągnąć zdolność trwania w "pochłonięciu" (embebido wg św. Teresy) jedną sprawą. Podobnie Hindus wymaga spełnienia tego warunku, by móc się  pogrążyć w stanie mistycznym: nanatvam na pasyatu -odrzucenie mnogości i różnoro­dności.

Proces odrzucania rzeczy, wśród których zazwyczaj błąka się nasza uwaga, dokonuje się przez  całkowite skupienie umysłu. W Indiach ćwiczenie polegające na wykorzystaniu do tego celu jakiegokolwiek obiektu nosi nazwę kasina. Przykładowo: człowiek może wykorzystać do koncentracji gliniany talerz: siada obok i stara się skupić na nim wzrok. Może też ze szczytu  oglądać rwący potok albo przypatrywać się kałuży odbijającej światło. Lub też zapalać ogień,  umieszczać przed nim ekran, w którym drąży otwór i ogląda przezeń światło itd. Taka kontemplacja daje podobny skutek jak wspomniane wcześniej sprzężenie "pneumatyczne", które kochankowie wykorzystują do wzajemnego zajęcia sobą swoich myśli.

Nie ma mistycznego uniesienia bez umysłowej pustki. "Dlatego -powiada św:Jan od Krzyża- Bóg przykazał, by ołtarz, na którym składa się ofiary, był wewnątrz pusty ... by dusza rozumiała, że  tylko pustą kocha ją Bóg ponad wszystkie inne rzeczy". Pewien niemiecki mistyk jeszcze sugestywniej wyraża swój brak ciekawości do wszystkiego poza Bogiem głosząc: "Nie  urodziłem się". Św. Jan od Krzyża powiada pięknie: "Nie pilnuję trzody", to znaczy: nic mnie nie zajmuje.

Najbardziej jednak zadziwiający wydaje się fakt, że gdy umysł zostaje już ze wszystkiego oczyszczony, mistyk zapewnia, że czuje obecność Boga, że cały jest w ypełniony Bogiem. Oznacza to, że właśnie owa próżnia stanowi istotę Boga. Stąd Mistrz Eckhart mówi o "milczącej pustyni Boga", zaś św Jan o "ciemnej nocy duszy". Ciemnej, niemniej pełnej światła na tyle pełnej -bo jest tam tylko jasność -że światło niczego na swej drodze nie napotykając staje się ciemnością.

Oto własność ducha oczyszczonego i uwolnionego od wszystkich osobistych trosk i upodobań który nic nie chcąc i nic nie pojmując przebywając w próżni w nie-oświecniu  i ciemności ogarnia wszystko z łatwością jakby na potwierdzenie słów św Piotra: Nihil habentes et omnia possidentes ("Nie mają nic, a posiadają wszystko"). Gdzie indziej św Jan przedstawia tę całą próżnię, ową świetlaną ciemność zamykając opis w zachwycającej formule: "Jest to -powiada -dźwieczna  samotnia", la soledad sonora.

Zgadzamy się zatem, że mistyk, podobnie jak osoba zakochana, osiąga swój anormalny stan przez zawężanie uwagi na danym obiekcie; tego zaś głównym zadaniem - oczywiście chwilowo-jest odwracanie uwagi od wszystkiego innego i umożliwie powstania próżni w umysłach.

(...)
Mistrz Eekhart ma świetny argument na niższość stanu, w którym Bóg staje się obiektem myśli. "Prawdziwe posiadanie Boga - powiada - to jego obecność w duszy, nie zaś bezustanne i jednostajne rozmyślanie o Nim. Bóg nie powinien istnieć dla człowieka jedynie w myślach, gdyby bowiem myśli ustały przestałby i On sam istnieć". Dlatego szczytem mistycznej drogi jest chwila, w której człowiek jest cały nasycony Bogiem. Dopiero wtedy można znowu zwrócić się ku światu i zająć się ziemskimi pracami; teraz bowiem działa jako "posłaniec boży ". (...) Jego prawdziwa osobowość powędrowała ku Bogu, przelała się w Boga, zaś reszta to tylko mechanicznie poruszana marionetka, "dziecko" Boga. (W swej pełni mistycyzm zawsze ociera się  o kwietyzm).

Jose Ortega y Gasset
Szkice o miłości

czwartek, 19 grudnia 2024

Aureola nadchodzącej śmierci

 

Wśród przejawów paranormalnych właściwości psychicznych Ossowieckiego, budzących najwięcej emocji, szczególne miejsce należy się widzeniu „aury”. Owa dziwna zdolność niezawodnego - jak głosiła fama - przewidywania rychłej śmierci człowieka, nad którym jasnowidz dostrzegał białą świetlistą aureolę - stanowi i dziś nieodłączny składnik legendy Ossowieckiego.

Niestety, chociaż wzmianki o „aurze” zwiastującej nadchodzącą śmierć przewijają się w wielu wspomnieniach przyjaciół i znajomych jasnowidza, ta dziedzina jego działalności me-tapsychicznej pozbawiona jest niemal całkowicie jakiejś rzetelniejszej, metodycznej dokumentacji. Również sam Ossowiecki daje w swej książce dość skąpe informacje na ten temat, ograniczając się do bardzo skrótowego opisu zjawiska i próby fizykalnego, psychofizjologicznego i metafizycznego, niezbyt przekonywającego wyjaśnienia. I nam więc pozostaje ograniczyć się do tych materiałów.

Ossowiecki twierdzi, że „aurę” tworzą fotony emitowane przez atomy ciała ludzkiego, a zwłaszcza systemu nerwowego.,,Powstaje ona przy każdym zaburzeniu w ruchu elektronów, a zaburzenia te są wywoływane przez najróżniejsze nastroje psychiki ludzkiej, zwłaszcza przy największym i najsilniejszym duchowym napięciu, w chwili przekroczenia granicy świadomości i wkraczania do nadświadomości, czyli świadomości Ducha Jedynego. Każde usposobienie ma swój kolor aury i jawi się, jako zaburzenie elektronów, z których wydzielają się fotony w kolorach, jakie są uzależnione od danego usposobienia.

Przy koncentracjach myśli - aura zielona. I rzeczywiście spostrzegamy w życiu codziennym, że najbardziej uspokajająco na system nerwowy, czyli na psychikę człowieka, działa kolor zielony, a mianowicie łąki, pola, ogrody w zieleni. Do gry, wymagającej skupienia lub koncentracji myśli - sukna zielone na stołach, bilardach itp. W chwilach zmęczenia człowiek intuicyjnie pragnie przebywać wśród zieleni.

Przy usposobieniu twórczym - aura błękitna (np. niebo błękitne), gdyż błękit usposabia człowieka do twórczych nastrojów, do poezji, sztuki itp.

Przy usposobieniu mistycznym, okultystycznym - aura fioletowa; fiolety nosi kler i wszystko co wiąże się z mistyką, dziwnie harmonizuje z kolorem fioletowym.

Przy usposobieniu erotycznym, miłości gorącej, namiętnej - aura czerwona: malowanie ust kobiecych ołówkiem czerwonym dla budzenia nieświadomie żądz w mężczyźnie, latarnie czerwone w portowych miastach itp. Tam gdzie budzą się zmysły żywiołowe: czerwone sztandary socjalistyczne i komunistyczne, czerwone płachty w rękach matadorów podczas walk byków w Hiszpanii.

Aura żółta - choroby i wreszcie biała - śmierć. (...) Nie bez przyczyny widzimy na obrazach i malowidłach z życia Chrystusa, Mojżesza i wielu świętych promienie w kształcie otoczki. Ta forma okrągła jest projekcją promieniowania aury, idącej od pleców ku głowie. Jest ona biała, gdyż Chrystus, Mojżesz i Apostołowie Ducha Jedynego znajdowali się często w psychice nadświadomości boskiej. Byli oni już za życia nieśmiertelni, tak jak ludzie, którzy odchodzą z tego świata i którzy też mają aurę białą, ponieważ nieśmiertelność ich okazuje się w chwili odejścia, w momencie wyzwalania się duszy. (...)

Jestem głęboko przekonany, że ludzie współcześni widywali aurę nad głowami Apostołów Ducha Jedynego. Ja widuję ją, więc wierzę, że i oni mogli też ją oglądać. Aura ta idzie jak gdyby z pleców do góry; kolor jej jest mieniący.

Ciało ludzkie nie składa się z pierwiastków promieniotwórczych; nie ma w nim radu ani polonu. Fotonowe promieniowanie ma charakter świetlny (...) każda długość fali odpowiada pewnej barwie: oko nasze reaguje normalnie na fale określonej długości. Moja możność reagowania na fale sięga poza granice normalnego widzenia, dlatego też widuję aurę. (...) Dodam jeszcze, że obecność aury to zjawisko bardzo rzadkie, gdyż bywa ona widziana tylko w zupełnie wyjątkowych warunkach, w chwilach największego psychicznego napięcia. Nigdy nie można jej widzieć przy świetle słońca lub elektryczności. (...)

Będąc studentem Instytutu Technologicznego już ją spostrzegałem i na razie nie mogłem zrozumieć istoty rzeczy, a nawet sądziłem, że to nic innego jak defekt wzroku. Zwracałem się nawet do kilku okulistów w Moskwie. Jeden z bardzo znanych lekarzy, prof. Gilius, orzekł, że mam chorobę Daltona. Zacząłem się nawet leczyć. Byłem przerażony; miałem jednak przeczucie, że oni wszyscy się mylą i zaniechałem kuracji. Zupełnie przypadkowo zauważyłem, że kiedy zobaczę wyłaniającą się z kogoś białą aurę, to w ten sam dzień, najpóźniej nazajutrz człowiek ów umiera; sprawdzałem to często i zawsze rezultat był taki sam. Zrozumiałem wtedy, że aura biała jest wyjściem ciała eterycznego, które przykrywa wyjście ciała astralnego”1.

Konkretnych opisów zdarzeń poprzedzonych widzeniem aury przez Ossowieckiego - zawierających choćby tylko podstawowe dane: kto, gdzie, kiedy - znaleźliśmy niewiele, a właściwie żadnego, który by spełniał wszystkie trzy wymagania. Choćby najbardziej wiarygodni świadkowie nie zwalniają przecież od weryfikacji faktów, która niestety w tych warunkach i to po latach staje się bardzo trudna.

Ossowiecki opisuje tylko jeden przypadek, i to bardzo krótko:

„Pewnego dnia jechałem windą w hotelu Bristol z hr. Zygmuntem Wielopolskim. Hrabia wita się ze mną i z radością oznajmia, że w tych dniach wyjeżdża do Londynu jako minister pełnomocny. Był on w pełnym rozkwicie lat i dobrym humorze. Ku wielkiemu memu przerażeniu zobaczyłem nad jego głową białą aurę. Rozstałem się z Wielopolskim, ale będąc pod wrażeniem widzianego zjawiska, przynajmniej dziesięciu osobom opowiedziałem o bliskim końcu życia tego człowieka. Rzeczywiście tego samego dnia, między godz. 9 a 10 hr. Wielopolski zmarł. To samo było z hr. A.Potulickim, z Wołowiczem, z mecenasem Ejsmondem i wielu, wielu innymi”2.

O przepowiedzeniu śmierci Wielopolskiego, jako szeroko komentowanym wydarzeniu wspomina też Grzymała-Siedlecki, przytaczając równie interesujące zdarzenie, którego świadkiem był Paderewski:

„Było to w pierwszych tygodniach jego premierostwa, w styczniu 1919 roku. Któregoś dnia na rozmowę z nim w pałacu Radziwiłłowskim zgłosił się Ossowiecki. Wyznaczono mu czas bezpośrednio następujący po konferencji z kimś, kto otrzymał nominację na jedną z placówek zagranicznych. Konferencja skończona, nominat wychodzi z gabinetu Paderewskiego i, witając się z Ossowieckim, który już czeka na swoją kolej, powiadamia go o swojej nowej godności. Żegnają się, sekretarz prezydialny wzywa Ossowieckiego: Pan prezydent (premiera tytułowano wówczas: prezydent ministrów - przyp. KB) prosi pana. - Wszedł do gabinetu -opowiada Paderewski - wszedł zmieszany tak, że aż go zapytałem:

-    Co się z panem dzieje?

-    Na miłosierdzie boskie, na co wy go wysyłacie za granicę na tę placówkę, przecież on tam nie zdoła dojechać.

-    Dlaczego?

-    Jego dni policzone.

Przejęło mnie to, ale szybko otrząsnąłem się z wrażenia: jakiś Ossowieckiego popis jasno-widzki, przecież tamten nie zdradza żadnej choroby, gdzie mu do śmierci? W dwa tygodnie później ten zdrowy człowiek umarł”3 4.

Trzeci przykład, zawarty we wspomnieniach Antoniego Plater-Zyberka,

będący przekazem relacji ciotecznego brata autora - Remigiusza Grocholskiego (18881965), rotmistrza 12 Pułku Ułanów, skłonny jestem raczej zaliczyć do „legendy” opartej co prawda na jakichś rzeczywistych zdarzeniach lecz ubarwionych literacko.

Pewnego dnia hr. Grocholski, odnoszący się sceptycznie do opowieści na temat „aury”, zaproszony został przez inżyniera-jasnowidza do jego mieszkania.

„Ossowiecki przyjął go w swoim gabinecie.

-    Panie rotmistrzu, nadszedł czas, w którym mogę pana przekonać, że moje widzenie owych świateł nie jest żadnym czczym wymysłem, ale prawdą. Wczoraj, po pracy w biurze, wyszedłem się przejść po Alejach Ujazdowskich i w ciągu godzinnego spaceru alejami i przez Łazienki spotkałem kolejno trzech znanych mi panów, u których spostrzegłem takie światła - aureole nad głową. O, widzi pan, tam na moim biurku leżą trzy zaklejone koperty oznaczone z wierzchu literami: A, B i C. W kopertach są imiona i nazwiska tych trzech panów, których spotkałem z aureolą nad głową - oni trzej umrą w ciągu najbliższych 2-3 dni. Pana, oznaczonego literą „A” - ciągnął dalej Ossowiecki - znam bardzo dobrze i przyjaźnię się z nim. Jest to człowiek głęboko religijny i mający silny, męski charakter. Poszedłem do niego zaraz wczoraj po spacerze i powiedziałem mu wręcz, że może umrzeć w tych dniach. Podziękował mi bardzo i przygotował się na śmierć. Pana oznaczonego literą „B” znam mniej blisko, ale znam za to od dawna jego żonę i wiem, że ma silny charakter. Spotkałem się więc z nią zaraz wczoraj i ostrzegłem ją o moim przeczuciu co do rychłej śmierci jej męża. On też już dzisiaj rano, ostrzeżony przez żonę, przygotowywał się na śmierć. Pana oznaczonego literą „C” znam tylko ze spotkań towarzyskich. Odszukałem jego adres w książce telefonicznej i umówiwszy się z nim, poszedłem do jego mieszkania. Gdy mu powiedziałem, jaki jest powód mojej wizyty, wyśmiał mnie i niezbyt grzecznie wyprosił, mówiąc: Ja takich bzdur nie mam zamiaru słuchać.A teraz, panie rotmistrzu, proszę o zabranie ze sobą tych trzech zaklejonych kopert i danie mi słowa honoru, że pan je otworzy dopiero wtedy, gdy do pana zatelefonuję i powiem którą kopertę może pan otworzyć (...).

Grocholski, po powrocie do swego mieszkania, zamknął koperty w swoim biurku na klucz.

Minęła doba. Dzwoni telefon.

-    Tu inżynier Ossowiecki. Panie rotmistrzu, czy słyszał pan już o wypadku śmiertelnym, który zdarzył się dziś rano w Alejach Jerozolimskich? Tramwaj całym rozpędem wpadł na skręcający nieprawidłowo samochód osobowy, z którego z taką siłą wyrzuciło pasażera, że ten, uderzywszy głową o krawężnik chodnika zabił się na miejscu. (...) Panie rotmistrzu, proszę otworzyć kopertę z literą „A”.

W kopercie „A”, na kartce papieru było napisane imię i nazwisko pana zabitego w tym dniu w wypadku samochodowym. (...) Minęła druga doba. Koło godziny 18 dzwoni telefon.

-    Tu Ossowiecki. Panie rotmistrzu, czy ma pan już wieczorną gazetę dzisiejszą?

-    Mam (...).

-    To niech pan przeczyta dwa pierwsze nekrologi: dziś w nocy zmarli pan z koperty „B” na atak serca, a pan z koperty ,,C” na apopleksję” .

Wątpliwości, jakie budzi w nas powyższa relacja, wynikają nie tylko z „teatralności” wydarzeń, ale przede wszystkim stąd, że niektóre istotne ich elementy nie odpowiadają temu, co wiemy o Ossowieckim. Nie wydaje się, aby jasnowidz skłonny był zawiadamiać kogoś o czekającej go wkrótce śmierci. Był człowiekiem o wysokim poczuciu odpowiedzialności i chyba zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa sugestii. Nie jesteśmy też pewni, czy rzeczywiście zapowiedzi śmierci dotyczyły czysto losowych wypadków (jak w przypadku pana „A”). Nie tylko kłóci się to ze współczesnymi hipotezami na temat „aury” (patrz rozdz. 7 cz. IV), ale zdaje się sugerować istnienie fatum.

Tymczasem już w czasie pisania tej książki otrzymaliśmy jeszcze jedną podobną relację, stanowiącą być może inną wersję wydarzenia opisanego przez Platera. Wspomina dr Tadeusz Gliwic:

„Ojciec mój, Hipolit Gliwic, był pod wielkim wrażeniem sprawdzenia się zapowiedzi Ossowieckiego dotyczącej śmierci jednego z jego znajomych. Pana tego (nazwiska nie pamiętam) spotkał Ossowiecki w budynku Prudentialu (mieściło się tam biuro Ojca) i zauważył nad nim aureolę oznaczającą - jak tłumaczył memu Ojcu - bliską śmierć tego człowieka. Ten pan umrze w ciągu najdalej trzech dni - stwierdził bardzo przejęty swą wizją.

Tymczasem Ojciec mój umówił się z tym znajomym na obiad w Hotelu Europejskim właśnie za trzy dni i, nie bardzo wierząc przepowiedni, powiedział o tym Ossowieckiemu.

Zapowiedziany obiad odbył się bez przeszkód, w pogodnej atmosferze. Gość ojca wyszedł z restauracji, wsiadł do taksówki i pojechał w kierunku placu Zamkowego. Na rogu Krakowskiego Przedmieścia i Trębackiej taksówka wpadła między dwa tramwaje i została zgnieciona. Szyba boczna przecięła szyjną aortę pasażera, który zmarł z upływu krwi przed przybyciem pogotowia.

Ojciec rozmawiał później na ten temat z Ossowieckim, który twierdził, że jeśli aureola denata byłaby bardziej zwarta i nie taka biała, to wypadek zakończyłby się jedynie poranieniem, a nie śmiercią. Na kontrargument, że kolor i kształt aureoli nie mógł mieć wpływu na przebieg wypadku, odpowiedział: Gdyby aureola nie zapowiadała śmierci, szyba spadłaby pod innym kątem, kalecząc tylko ofiarę wypadku.

Daty tego wydarzenia nie pamiętam, miało ono miejsce w drugiej połowie lat trzydziestych”.

A więc mamy jak gdyby potwierdzenie przepowiedni wydarzenia losowego, i to ze źródła, które można uznać za wiarygodne. Czy jednak rzeczywiście jeśliby udało się znaleźć pełną dokumentację tego rodzaju przypadków, skazani jesteśmy na wniosek, że o losach ludzkich decyduje przeznaczenie? Bo jeśli Ossowiecki przeczuł bliską śmierć, to „gdzieś musiało być ustalone”, kiedy i w jaki sposób ona nastąpi... Istnieją jednak co najmniej trzy możliwości parapsychologicznego wyjaśnienia zagadki bez uciekania się do hipotezy, że istnieje fatum. Pierwsza - najmniej prawdopodobna - zakłada, że Ossowiecki miał taką zdolność telepatycznego, choć może bezwiednego przekazywania ludziom sugestii, że przyczynił się sam do spowodowania wypadku i takiego zachowania się ofiary, które doprowadziło do jej śmierci. Druga możliwość - zupełnie nieprawdopodobna w opisanym przypadku, choć w pewnych szczególnych okolicznościach godna uwagi - to zdolność podświadomego poddania analizie informacji o faktach warunkujących taki, a nie inny przebieg zdarzeń prowadzących do śmiertelnego zagrożenia. Wreszcie trzecia - jak się wydaje najprawdopodobniejsza - opiera się na hipotezie, że ofiara wypadku znajdowała się w stanie sprzyjającym śmiertelnemu zagrożeniu. Swym nieświadomym oddziaływaniem telepatycznym mogła w momencie krytycznym osłabić u kierowcy zdolność panowania nad pojazdem. Ten stan przyszłego pasażera -samobójcy ujawnił się Ossowieckiemu w postaci wizji białej aury. Inaczej mówiąc: denat „wykorzystał” okoliczności. Czy tak było rzeczywiście? - trudno orzec.

„Aura” jako zwiastun zbliżającej się śmierci występuje bardzo często w opowieściach o Ossowieckim. Wynika to chyba z typowego dla tworzenia się legendy zapotrzebowania na elementy dramatyzmu. Niemal klasyczny przykład takiej opowieści przytacza w swych wspomnieniach J.Jacyna. Historię tę usłyszał od swego kolegi, któremu z kolei opowiadał jego ojciec przed wojną, pochodzi więc - można rzec - z trzeciej lub czwartej ręki:

„Działo się to przed I wojną światową w Petersburgu w okresie karnawału. Ossowiecki miał wówczas trzydzieści parę lat, a ze względu na swoje zdolności parapsychiczne był rozchwytywany towarzysko. Salony hrabiny S. rozbrzmiewały tej nocy muzyką, brzękiem kryształów, wesołym gwarem. Pani domu przedstawiła młodego inżyniera wielu swoim znajomym, którzy dotychczas nie znali go jeszcze. Do takich należeli m.in. państwo N. prześliczna pani Anna, kobieta dwudziestokilkuletnia i jej mąż - przystojny rotmistrz gwardii. Z twarzy młodych małżonków biło tyle radości życia, że hrabina S. była wstrząśnięta, kiedy po odejściu młodej pary, Ossowiecki nagle spoważniał i powiedział:

- To straszne, co ja widział. Jeszcze tej nocy oni życie swoje zakończą i osierocą dziecko.

Według relacji mego kolegi - dalsze wypadki potoczyły się szybko. Koło północy przystojny rotmistrz zasiadł w gronie wesołych kompanów do kart. W godzinę potem był zupełnie zgrany. Przegrał trzy swoje majątki w kurskiej gubernii, pałacyk w Petersburgu i stadninę końską pod miastem. Jako ostatnią stawkę zaproponował sanie, stangreta i parę koni, czekających na niego w wozowni. Stawki tej nie przyjęto. Młody człowiek poczuł się dotknięty, zerwał się z miejsca, krzyknął coś o sekundantach, zlekceważył z sarkastycznym uśmiechem ostrzeżenie Ossowieckiego, zabrał żonę i dziecko, zbudził stangreta i ruszył w drogę. Nim zdumieni przyjaciele zdołali go powstrzymać - sanie zniknęły w śnieżnej zamieci. Goście wrócili do salonów, komentując dziwne zachowanie się rotmistrza. Hrabina S. była ciągle pod wrażeniem słów Ossowieckiego. Podzieliła się swą troską z kilkoma osobami. Postanowiono z samego rana posłać kogoś do pałacyku rotmistrza w Petersburgu, a gdyby go tam nie zastano - do jego stadniny pod miastem. Do godziny 12 następnego dnia nie natrafiono nigdzie na zaginionych. Okazało się tylko, że rotmistrz tej nocy kazał stangretowi zostać w mieście, a sam silnie zdenerwowany - wraz ze śpiącymi żoną i synem - pomknął gdzieś cwałem w kierunku północnym, w stronę wielkich jezior. Ze względu na wciąż wzmagającą się zamieć i trzaskający mróz, mógł oczywiście zabłądzić.

Epilog tej smutnej sprawy był taki: Pod wieczór następnego dnia konni wyznaczeni do poszukiwań natrafili w odległości 30 km na północ od miasta na wystający ze śniegu koński łeb. Po rozkopaniu śniegu znaleziono zasypane sanie, a w nich dwa trupy: rotmistrza i jego pięknej żony. Ich 6-letni syn, opatulony kożuchami i rozgrzany ciałami rodziców - nie zamarzł. Nad jego płową główką Ossowiecki nie widział aureoli śmierci...”51 

Op. cit., s. 58-62.

Op. cit., s. 62-63.

    A. Grzymała-Siedlecki, op. cit., s. 291.

    A. Plater-Zyberk, op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 7-8/1972, odc.1-2.

    J. Jacyna, op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 16/1971, odc. 41.

6.

Ossowiecki - zagadki jasnowidzenia

Krzysztof Boruń & Katarzyna Boruń-Jagodzińska

wtorek, 10 grudnia 2024

Prawo moralne we mnie?


Widzę co nocy bezdeń czarniawą
W górze nad nami,
Niebo ogromne z mgławic kurzawą,
Drżące gwiazdami 
Strachem przejmuje dolina wieczna,
Czarny jar Boga,
W wichrze tworzenia rozwiana mleczna
Słoneczna droga.
Lecz przerażenie większe porywa
Gdy spojrzę w siebie –
Bezprawnych orbit spieniona grzywa
Jaźń mą kolebie.
Tam nie wirują mgławice, ziarna
Narodzin wielu,
Noc nieprzejrzana, bez dna i czarna — Immanuelu!

Jarosław Iwaszkiewicz


Jest wiele podstaw by prowadzić godne życie o wysokich standardach etycznych, ale doszukiwanie się w sobie prawa moralnego, to budowanie na ruchomych piaskach.

Teistyczne religie cieszą się prowadzeniem moralnego życia dzięki przykazaniom, z podstawowym argumentem wysuwanym za ich przestrzeganiem, że człowiek winien jest posłuszeństwo z wdzięczności dla swego stwórcy. Z tego też często dowodzi się, że dobre i moralne życie jest nieuniknienie związane z Kreatorem - Bogiem. Budda pokazuje jak złudne jest to założenie. I znów, próby zbudowania systemu etyki na bazie współczesnej nauki, niezależnie od koncepcji Boga stworzyciela świata, są wiążące, gdyż prawdziwe naukowe dane nie są ani moralne ani niemoralne; i zobowiązują do wprowadzenia jakiejś obcej doktryny, takiej jak Imperatyw Kategoryczny - postulowanej subiektywnej zdolności zakładającej bezpośrednie postrzeganie obiektywnego obowiązku do wykonania, bez konieczności usprawiedliwienia tego. Tu nie dające się przezwyciężyć kłopoty, nierozłącznie związane z takimi nie podlegającymi weryfikacji tezami są przez Buddę omijane, który w swej czystej i jasnej wizji pokazuje, że nie ma potrzeby hipotetycznych zdolności percepcyjnych by rekomendować Dobre Życie. Cztery Szlachetne Prawdy, jak powiedzieliśmy, są fundacją buddyjskiej struktury etycznej. Bazuje ona nie na boskim objawieniu, nie na dogmacie, nie na hipotezach, ale na dających się zweryfikować faktach doświadczenia, obiektywnych i subiektywnych.

Cztery Szlachetne Prawdy →

Oczywiście Budda nie ma nic przeciwko Bogu jako fundamencie etyki, o ile ten narzuca uniwersalne Prawo Moralne, ważne dla wszystkich, bez nakazu podrzynania gardeł niewiernym, i zakazuje kłamać, oszukiwać i okradać wszystkich, nawet tego kto nie żydem. 

Bolesław Miciński o Kartezjuszu

 „W cóż wierzył przed zgonem? Piekło — obalił piekło... oczekiwana szczęśliwość była radością myśli, która uczciwie spełniła swój obowiązek. Na łożu śmierci marzy, iż w raju prawych ludzi odnajdzie mądrego Sokratesa, w którym tak bardzo cenił prostotę ducha”.

(Maxime Leroy, Descartes, le philosophe au masque)

„...w ten sposób znalazłem niebo”.

(Kartezjusz, Rozprawa o Metodzie)

1

Tej przełomowej dla naszej kultury nocy 10 listopada 1619 roku Kartezjusz, znużony gwałtowną walką myśli, uczuł się niewymownie wyczerpany. Zdawało mu się, że płomienie ogarniają jego mózg — usnął. Śniło mu się, że kroczy ulicami, a będąc zmuszonym przechylić się w lewo dla zachowania równowagi, uczuł, jak gwałtowny zryw wichru rzuca go w stronę kościoła kolegialnego. Obudził się, doznając dotkliwego bólu w pobliżu serca. Cierpienie wzbudziło obawę: marzenie senne zdawało się być dziełem złego ducha, który, zwodząc na manowce, usiłował przemocą zawlec filozofa tam, dokąd zdążał z dobrej woli. A malo spiritu ad templum propellebar33 — mówi w relacji z zaginionego manuskryptu. Przewrócił się na prawy bok i, modląc się żarliwie, usnął po dwugodzinnym rozmyślaniu nad sprawami tego świata.

Miał wtedy drugi sen: usłyszał potężny łoskot piorunu. Strach obudził go natychmiast. Otworzywszy oczy, ujrzał rój ognistych iskier unoszących się w komnacie. „Zdawało mu się to często, gdyż budząc się w nocy tak roziskrzone miał źrenice, że rzucały odblaski na otaczające go przedmioty”. Tym razem postanowił uciec się do racji filozoficznych: przerażenie oznaczało według jego mniemania wyrzuty sumienia za grzechy, które mógł popełnić w dotychczasowym życiu. Piorun miał być zwiastunem Ducha Prawdy, który spłynął nań, aby go posiąść Lumen cognitionem significat34.

Trzeci sen był następujący — znalazł książkę na stole, nie wiedząc, kto ją tam położył. Otworzył ją, a widząc, że jest to słownik, ucieszył się w nadziei, że może mu być przydatny. Równocześnie wpadła mu do ręki inna książka: był to zbiór poezji pt. Corpus Poetarum, w którym odnalazł wiersz Ausoniusza Quod vitae sectabor iter35. W tej samej chwili ujrzał nieznajomego, który, wskazując na utwór zaczynający się od słów: Jest i Nie, wychwalał go jako utwór znakomity.

W półśnie jeszcze pogrążony, usiłował sen odcyfrować: słownik symbolizował zbiór wszelkich nauk, Corpus Poetarum oznaczał zaś zgoła wyraźnie jedność wiedzy i filozofii. Uważał, iż nie należy się dziwić przesadnie, iż poeci, nawet ci najgłupsi, mogą być pełni sentencji bardziej ważnych, rozsądnych i lepiej wyrażonych niż te, które się znajdują w pismach filozofów. Przypisywał to boskości entuzjazmu i sile wyobraźni; wydobywa ona ziarna mądrości (znajdujące się w każdym umyśle ludzkim jak iskry ognia w krzemieniu) z o wiele większą łatwością i blaskiem niż rozum filozofa. „Ratio est quod poetae per enthusiasmum et vim imaginationis scripsere: sunt in nobis semina scientiae, ut in silicae, quae per rationem a philosophis educuntur, per imaginationem a poetis excutiuntur magisque elucent36”.

Widząc zgodność owych spraw z jego skłonnością, powziął śmiałe mniemanie, że oto Duch Prawdy poprzez sen otworzył mu skarby wszelkiej wiedzy.

2

Ten „kryzys mistyczny” wielkiego racjonalisty, który „le bon sens37” cenił nade wszystko, był ośrodkiem licznych dociekań i przedmiotem różnorodnych interpretacji. Huet (1693) ujmował sprawę w sposób wielce uproszczony: Kartezjusz — pisze sceptycznie nastawiony biskup — w wilię Świętego Marcina, którego święto przypada na dzień 11 listopada, pił i palił ponad miarę...

Współcześni historycy dalecy są od sceptycyzmu Hueta i w sennych marzeniach Descartesa widzą zręby filozofii (Chevalier, Milhaud, Gouhier, Gilson) lub metody (Liard, Millet, Hamelin), która zaważyła na historii ludzkości. Owej nocy sławetnej — mówi Chevalier — wyłoniła się doktryna, która jest kamieniem węgielnym kartezjanizmu: podstaw wiedzy winniśmy szukać w nas samych (tkwią w nas one jak iskry ognia w krzemieniu) odnajdujemy je zaś nie na drodze spekulatywnych dociekań, ale na drodze intuicji (poetyckiego natchnienia), której gwarancją jest Bóg (Duch Prawdy).

Szczególnie interesująca jest analiza Freuda, który, afirmując zresztą kartezjańską interpretację, widzi w marzeniu sennym filozofa zarys konfliktu moralnego.

Sny naszego filozofa — pisze Freud — są tak zwanymi „snami z góry” (Träume von Oben), to znaczy formacjami idei, które mogły być utworzone równie dobrze w stanie snu, jak i na jawie i które częściowo tylko czerpią treść z głębokich stanów duszy. Toteż treść owych snów posiada najczęściej formę abstrakcyjną, poetycką lub symboliczną. Analiza snów tego typu prowadzi zazwyczaj do następujących wniosków: nie możemy zrozumieć snu, lecz śniący może go bez trudu zinterpretować, ponieważ treść sennego marzenia bliska jest jego świadomości. Pozostaje jednak kilka fragmentów, o których śniący niczego powiedzieć nie umie: są to właśnie elementy wynikłe z podświadomości, a te pod wielu względami najbardziej są interesujące. W najlepszym wypadku tłumaczy się je na drodze najbliższych skojarzeń. Takie ujęcie „snów z góry” (należy rozumieć ten termin w sensie psychologicznym, nie mistycznym) odnosi się do snów Kartezjusza. Nasz filozof sam je interpretuje, a my stosownie do reguł interpretacji sennego marzenia, musimy przyjąć jego tłumaczenie; dodać należy, że nie widzimy innej drogi, która by nas mogła zaprowadzić dalej. Afirmując jego własną interpretację, dorzućmy, że przeszkody, które krępowały swobodę Kartezjusza dokładnie są nam znane: jest to senne odbicie wewnętrznego konfliktu. Strona lewa jest wyobrażeniem zła i grzechu, a wicher — złego ducha...

Analiza Freuda posiada dla nas trojakie znaczenie: po pierwsze, afirmując racjonalny charakter sennego marzenia idzie w sukurs interpretacji Chevaliera; po drugie, odnajduje leżący u podłoża konflikt moralny; po trzecie, każe nam szukać prawdy we własnych słowach Kartezjusza, któremu tylekroć zarzucano świadomą bądź nieświadomą obłudę.

Informacje o nowościach w naszej bibliotece w Twojej skrzynce mailowej? Nic prostszego, zapisz się do newslettera. Kliknij, by pozostawić swój adres e-mail: wolnelektury.pl/newsletter/zapisz-sie/3

Owa noc rzuca pewne światło na tak zwane „zagadnienie osobowości” Kartezjusza. O Homera walczyło siedem miast „rodzinnych” — o osobowość Kartezjusza walczy historia filozofii. Kartezjusz występuje w okresie przełomowym dla kultury europejskiej: liberalizm i ateizm — kontrreformacja i neutralizm (V. L. Chmaj).

Dziewiętnasty wiek nawiązał do tradycji encyklopedystów: Kartezjusz jest burzycielem średniowiecznego despotyzmu i metafizycznych bożyszcz. Miał on być niereligijnym naukowcem, uczonym fizykiem, który prawowierną metafizyką maskował naukową rewolucję. W oczach Brunetière’a był on filozofem mało chrześcijańskim, a filozofia XVIII wieku była konsekwencją jego nauki. Dla Janeta Kartezjusz był „roztropny” aż do bojaźliwości... aż do obłudy — dodaje Adam — resp.38 wobec Kościoła.

Tak mówią jedni. A drudzy: Filozofia Kartezjusza — pisze Espinas — związana była z współczesnym ruchem nacjonalistycznym, który zwalczał liberalizm i protestantyzm. Uczeń jezuitów z La Flèche był gorliwym katolikiem, który bał się grzechu, a nie Kościoła i jego kar. Bardziej przekonywujące są argumenty Milhauda: zwykło się nazywać kartezjańską tezę o nieruchomości ziemi krokiem oportunisty, koncesją na rzecz Kościoła, a przecież analiza kartezjańskiej teorii ruchu przemawia za absolutną szczerością.

Życie Kartezjusza — pisze wreszcie Gouhier — jest szeregiem postaw i stanowisk, a „roztropność” filozofa, który, jak wiadomo, zniszczył swoje dzieło O świecie na wiadomość o potępieniu Galileusza, nie była aktem trwogi, ale czynem człowieka nauki urażonego w swej dumie. Właściwy konflikt istniał w łonie samej osobowości: życie spekulatywne czy życie czynne...

Nie umiemy odtworzyć jego oblicza — Kartezjusz zakrył twarz jak Agamemnon na obrazie Timantesa: „Jak przezorni komedianci, którzy przybierają role, aby nie widziano wstydu wstępującego na ich czoło, podobnie ja, dotychczas widz, w chwili wstąpienia na scenę świata, kroczę zamaskowany. Larvatus prodeo39”.

Quod vitae sectabor iter. — Był wędrowcem z temperamentu i podobnie jak Pascal mógł powiedzieć o sobie: „Notre nature est dans le mouvement40”. Wędrował w poszukiwaniu spokoju, którego nie odnalazł nawet po śmierci: Wyjęto serce, skradziono czaszkę, Kawaler de Terlon — jak nas zapewnia Baillet — przywłaszczył sobie szczątki jego dłoni, w roku 1792 stróż jego kości kazał wytoczyć w jednej z nich pierścienie, które według niego miały wygląd gąbczastych agatów — rozdał je „przyjaciołom dobrej filozofii”.

W Sztokholmie spoczywał na cmentarzu dzieci niechrzczonych. Któż odgadnie — pisze literacko usposobiony Leroy — dlaczego to jego bogobojny przyjaciel Chanut chciał, aby dusza filozofa była towarzyszką tych małych duszyczek niepewnych raju, który pozostanie dla nich na zawsze zamknięty?

4

Jednym z najciekawszych rozdziałów historii psychoanalizy, która poprzez otchłań snów usiłuje dotrzeć do rdzenia osobowości, jest psychologia Leibniza z jego nauką o „popędzie”, „dążeniu” (appetit, tendance) i o nieprzerwanym toku życia psychicznego, w którym pozorne zanikanie jest niczym innym, jak zastąpieniem uwagi i postrzeżeń wyraźnych przez postrzeżenia ciemne (petites perceptions) składające się na sferę nieświadomą.

Dla Leibniza — w równej jak i dla Freuda mierze — natura nasza pracuje nad osiągnięciem „zadowolenia” (à se mettre mieux à son aise). Dla Leibniza jednak „szczęśliwość jest trwałą radością. Jednakże skłonności nasze dążą nie do szczęśliwości we właściwym znaczeniu, tylko do radości, to znaczy szczęścia w chwili obecnej; jedynie rozum mierzy w przyszłość i dąży do trwałości. Co więcej, odruchy instynktu są ślepe. Nasze popędy, czyli, jak mówi Szkoła, »motus primo primi«, podobne są do dążności kamienia, który idzie najprostszą, choć nie zawsze najlepszą, drogą ku środkowi ziemi, ponieważ nie może przewidzieć, że napotka skały, o które się rozbije, zamiast zbliżyć się bardziej do swego celu przez zmianę kierunku” (N. ESS. II).

Kartezjusz dążył do „trwałej radości” i dlatego w przeciwieństwie do ślepego pędu kamienia linia jego życia jest powikłana i zygzakowata i tym należy tłumaczyć różnorodność i rozbieżność hipotez stawianych przez jego biografów.

5

Im głębiej zapuszczamy się w jego życie, im zawilsze z jego pism wysnuwamy wnioski — tym dalsi jesteśmy jego dziełom, tym bardziej zaciemniamy jego oblicze. Najwierniejszym bowiem „portretem” Kartezjusza jest Rozprawa o Metodzie.

Nie tylko analiza myśli i stosunku jej do całości systemu, ale przede wszystkim styl wypowiedzi przemawiają za absolutną szczerością tego autoportretu.

Stopień szczerości czy obłudy mierzy się stosunkiem treści do formy. Ściślej rzecz biorąc, jedynie w drugim wypadku (w wypadku obłudy) dualizm ten jest aktualny i uchwytny i forma „oddzielona” od treści staje się jej maską. Jest to jakby kunsztowna fasada kryjąca właściwy gmach. I dlatego może w stosunku do dzieł „nieszczerych” otamowana jest bezpośrednia reakcja czytelnika i dopiero krytyczne pióro wyławia zamaskowane motywy, które przesiąkły do formy. Są to jakby ślady wilgoci na białej fasadzie, które pozwalają wnioskować o wodzie zaskórnej trawiącej budowlę.

Otóż pierwszą reakcją czytelnika Rozprawy o Metodzie jest reakcja artystyczna — głębokie wzruszenie, jakiego doznajemy w chwili bezpośredniego obcowania z osobowością przetransponowaną na barwy, dźwięki i słowa. Dlatego ekspertyzę autentyczności kartezjańskiego autoportretu powinni przeprowadzać poeci — nawet ci „najgłupsi”.

Pierwsze księgi Rozprawy o Metodzie przypominają Eklezjastę.

Zaprawiano go do nauk od dzieciństwa i zapewniano, że przy ich pomocy można nabyć jasną i pewną wiedzę.

Ale — po wyczerpaniu całego zakresu studium zrodziło się w nim przeświadczenie, iż nie ma na świecie nauki, która byłaby taka, jak mu się pozwolono spodziewać.

Wiedział, że języki potrzebne są do zrozumienia ksiąg starożytnych.

Ale — pisma starożytnych pogan traktujące o obyczajach porównywał do pałaców bardzo pysznych i wspaniałych, ale zbudowanych na piasku i błocie... i często to, co nazywają tak pięknym imieniem jest jedynie bezczułością lub pychą, lub rozpaczą, lub ojcobójstwem.

Wiedział, że powab bajek rozbudza umysł.

Ale — bajki przedstawiają jako możebne wiele wydarzeń w istocie niemożebnych, z czego pochodzi, że ci, którzy kierują swe obyczaje według czerpanych stąd przykładów, łatwo skłonni są popaść w szaleństwa paladynów z romansów i imać się zamiarów, które przechodzą ich siły.

Wiedział, że rozmawiać z ludźmi innych wieków, jest to poniekąd to samo, co podróżować.

Ale kiedy człowiek obraca zbyt wiele czasu na podróżowanie, staje się wreszcie obcym w swoim kraju.

Wiedział, że wymowa posiada nieporównaną siłę i piękność; że poezja ma wykwinty i słodycze bardzo czarujące.

Ale — sądził, że i jedno, i drugie to raczej dary umysłu niż owoce studiów.

Wiedział, że nauki matematyczne zawierają wymysły bardzo subtelne.

Ale — dziwił się, iż skoro ich podwaliny są tak mocne i stałe, nie zbudowano na nich czegoś wznioślejszego.

Wiedział, że teologia uczy, jak zdobywać niebo.

Ale — dowiedział się, jako rzeczy bardzo pewnej, że droga doń jednako jest otwarta dla najbardziej nieuczonych, jak i najuczeńszych.

Wiedział, że prawo, medycyna i inne nauki przynoszą zaszczyty i bogactwa tym, którzy je uprawiają.

Ale — sądził, że nie można zbudować nic trwałego na tak niepewnych podstawach.

Kartezjusz wiedział: „że filozofia daje sposób rozprawiania z prawdopodobieństwem o wszystkich rzeczach i budzenia podziwu mniej uczonych”.

Eklezjasta przyłożył serce swe, aby szukać, i doszedł mądrością swoją wszystkiego, co się dzieje pod niebem (tę zabawę trudną dał Bóg synom ludzkim, aby się nią trapili), i na dnie zwątpienia odnalazł marność, utrapienie ducha i szaleństwo, „bo kto przyczynia umiejętności, przyczynia i bólu”. Kartezjusz zwątpił — i postanowił odnaleźć metodę wiedzy powszechnej. A odkrywając co dzień „jakieś prawdy, które zdawały się dość ważne, a zgoła nieznane innym ludziom, odczuwał w duchu taką radość, iż wszystko inne było mu obojętne”.

U podstaw leży sceptycyzm. Jest to jednak sceptycyzm różny od nauki tych, „którzy wątpią, aby wątpić i lubują się zawsze w niezdecydowaniu; przeciwnie, cały mój zamiar dążył ku temu, aby się upewnić”.

Ale nigdy ramy sceptycyzmu nie były tak szerokie: „Przypuszczam — pisze Kartezjusz w Meditaliones de prima philosophia — że wszystko, co widzę, jest fałszem; wierzę, że nigdy nie istniało nic z tego, co mi przedstawia kłamliwa pamięć, że nie mam żadnych zmysłów, że ciało, kształt, rozciągłość, ruch i miejsce są to chimery. Cóż więc będzie prawdą? Może to, że nie ma nic pewnego”. Zwątpienie metodyczne Kartezjusza jest aktem woli skierowanym przeciw najpotężniejszym i naturalnym skłonnościom natury ludzkiej. Ale zwątpienie jego ma wiedzę za cel — „mathesis universalis” jako punkt dojścia.

Tylko odwaga mnie porywa — pisał Ch. Péguy. — Tylko odwaga jest wielka. I byłaż kiedy odwaga tak piękna, tak szlachetna, rycerska, skromna i uwieńczona? I byłże kiedykolwiek zryw myśli mogący iść w parze z tym Francuzem, który odnalazł niebo?

VII

Ojcu

1

Pewnego razu dwóch przyjaciół, Hylas i Filonous, wyszło na spacer, aby cieszyć się — jak powiada Berkeley — niebem purpurowym, dzikim, a jednak łagodnym głosem ptactwa, pachnącymi pąkami drzew, kwiatów, miłym wpływem wschodzącego słońca i tysiącem innych nienazwanych uroków natury budzącej w duszy tajemnicze porywy.

Obaj byli filozofami. Dla Filonousa, idealisty, przedmiot, który nazywamy substancją materialną, nie istniał. Nie było więc ani purpurowego obłoku, ani pachnących pąków drzew. Hylas natomiast, jak wskazuje samo nazwisko, był materialistą: Jak to? Cóż może być rzeczą bardziej fantastyczną, bardziej sprzeciwiającą się zdrowemu rozsądkowi lub bardziej oczywistym wyrazem sceptycyzmu niż przeświadczenie, że nie istnieje taki przedmiot jak materia?

Ta zasadnicza rozbieżność poglądów zdawała się wykluczać wszelkie porozumienie. A przecież pogodzili się bez zastrzeżeń w jednym punkcie, i to już na wstępie, przed wszelką dyskusją.

HYLAS:

Uważam za szkodliwe, żeby ludzie, którzy całkowicie oddali się poszukiwaniu wiedzy, głosili zupełną niewiedzę wszystkiego lub wysuwali pojęcia niezgodne z prostymi i ogólnie przyjętymi zasadami. Widząc to bowiem, ludzie, mający mniej wolnego czasu na te rozmyślania, będą skłonni podawać w wątpliwość najważniejsze prawdy, które dotychczas uważali za święte i bezsprzeczne.

FILONOUS:

W zupełności zgadzam się z tobą, jeśli idzie o niezdrowe skłonności tych przesadnych wątpień niektórych filozofów i o fantastyczne pomysły innych. Zaszedłem nawet w tym kierunku myśli tak daleko, iż zarzuciłem wiele z tych wzniosłych pojęć, które nabyłem w ich szkołach, przyjmując zamiast nich poglądy powszechnie przyjęte.

Wniosek stąd prosty: elementarne „Zasady życiowe” bardziej są oczywiste, bardziej realne niż słońce, obłoki i drzewa, o których istnieniu wątpił Filonous.

2

Jeśli noc 10 listopada była istotnie nocą przełomową i jeśli konflikt moralny, jak chce Freud, był jej właściwym podłożem, to zdaje się nie ulegać wątpliwości, że kartezjańska Etyka Tymczasowa jest sercem Rozprawy o Metodzie.

„Nim ktoś zacznie przebudowywać dom, w którym mieszka, nie dość jest zburzyć go jeno i zgromadzić zapas materiałów, oraz zgodzić architektów, lub też ćwiczyć się samemu w architekturze, wreszcie nakreślić starannie plan. Trzeba mu także wystarać się o jakiś inny domek, gdzie by mógł wygodnie się pomieścić przez czas, który będzie pracował nad nowym. Tak więc iżbym nie pozostał chwiejny w swoich czynnościach przez czas, przez który rozum zmusza mnie być chwiejnym w sądach, i abym mógł wśród tego żyć najszczęśliwiej, jak zdołam, utworzyłem sobie moralność tymczasową...”.

Tymi słowy zaczyna Kartezjusz swój zarys Etyki Tymczasowej. Ten mały domek, który filozof zbudował sobie w oczekiwaniu pałacu, jest najczcigodniejszym zabytkiem historycznym i musi być poddany troskliwej konserwacji.

Dla jednych Kartezjusz był woluntarystą, dla drugich, jego wolność ograniczona do ram intelektu była tylko cieniem wolności. Dla jednych był idealistą ontologicznym, dla drugich empirycznym, dla trzecich był i pozostał realistą.

Wiemy dziś, że glans pinealis nie jest siedzibą duszy, jak mniemał Kartezjusz, ale — szczątkiem oka ciemieniowego.

Wiemy, że nie ciepło jest przyczyną ruchów krwi, jak pouczał w Rozprawie — ale działanie mięśnia sercowego.

Wiemy, że nie stworzył swej „Mathesis universalis”, ale — wiemy, że jego etyka obowiązuje dziś jeszcze zarówno Hylasa, jak i Filonousa.

3

Materiał anegdotyczny przekazany przez historię filozofii posiada szczególną wymowę: podobno determinista Spinoza śmiał się zawsze, ilekroć jego ulubiony pająk pożerał muchy, które mu Spinoza rzucał na pajęczynę. Leibniz natomiast po badaniach mikroskopowych odnosił zawsze owady na ten liść, na którym je znalazł.

Obie anegdoty mówią o stosunku teorii do rzeczywistości. Słowa i cyfry odznaczają się tym, że nie cierpią, nie prowadzą wojen, nie szamoczą się w pajęczynach — nie umierają.

Fizyk posługuje się teorią jak robotnik pilnikiem; jeśli mu pilnik nie jest przydatny, odkłada go na bok i sięga po nowe narzędzie. Ale wymienne teorie fizyczne nie zmieniają świata materialnego. Niezależnie od teorii Ptolemeusza Ziemia krążyła wokół Słońca. Inaczej ma się rzecz z teorią etyczną — nie jest ona bowiem opisem świata, ale pewną konstrukcją życia: narzucona na całość życia umysłowego przekształca rzeczywistość, która jest jej przedmiotem. Stąd teoria etyczna, podobnie jak i psychologiczna, musi się liczyć z aktualnym stanem rzeczy, czyli, mówiąc po prostu, z powszechnym mniemaniem. I dlatego taka jest pierwsza zasada Etyki Tymczasowej:

„...być posłusznym prawom i obyczajom mego kraju, dzierżąc się stale religii, w której Bóg dozwolił mi łaskawie wzrosnąć od dzieciństwa. We wszelkiej innej rzeczy prowadzić się wedle mniemań najbardziej umiarkowanych i najbardziej oddalonych od wszelkiego wybryku, oraz powszechnie przyjętych w praktyce przez najroztropniejszych między tymi, z którymi żyć wypadnie... A że mogą się zapewne znajdować ludzie równie rozsądni wśród Persów lub Chińczyków, co wśród nas, zdawało mi się, że najużyteczniejszym będzie prowadzić się wedle tych, z którymi żyć mi wypadło... postanowiłem baczyć raczej na to, co czynię, niż na to, co mówią...”.

4

W muzyce, a w szczególności w muzyce klasycznej zdumiewa nas ilość formalnych ograniczeń, z którymi musieli się łamać klasyczni kompozytorzy. Wariacje Goldbergowskie J. S. Bacha rozwijają jeden jedyny motyw w trzydziestu dwóch wariacjach, przy czym każda stanowi kunsztowną całość opartą na skomplikowanej formie fugi czy kanonu.

Malarz i poeta w zakresie swej twórczości znajdują pewien opór, który im nastręcza rzeczywistość. Dla malarza „oporem” tym jest obraz świata, dla poety zasady semantyki, logika, sens całości. Podobnie — jak się zdaje — ma się rzecz z formami muzycznymi, takimi jak sonata czy fuga. Są to formy konwencjonalne, ale nie mniej sztywne, determinujące swobodę artysty i narzucające mu swoje prawa.

Znajdując nikły opór w materiale dźwiękowym, kompozytor sam tworzy opór w postaci skomplikowanych schematów, sam się sobie niejako przeciwstawia, sam siebie kiełzna, sam ogranicza dla większej doskonałości dzieła.

Forma fugi czy kanonu jest tylko umownym schematem — sama przez się jest niczym; wartość uzyskuje wtedy dopiero, gdy staje się ograniczeniem osobowości, gdy pusty schemat zostaje wypełniony konkretną treścią. „Wszelka technika jest zespołem utrudnień, które artysta sam sobie stawia dla osiągnięcia pełnego rozwoju. Technika stawia wobec artysty materię oporną, obcą, głuchą i posłuszną jego wymaganiom” (H. Delacroix).

Dlatego muzyka Bacha brzmi jak głos Boga w Księdze Hioba: „Któż zamknął drzwiami morze, gdy się wyrywało jakoby z żywota wychodząc. Gdym położył obłok za szaty jego, a ciemność za pieluchy jego i gdym postawił o nim dekret mój, a przyprawiłem zawory i drzwi do niego i rzekłem: Aż dotąd wychodzisz będziesz, a dalej nie postąpisz, a tu położysz nadęte zwały swoje”.

Podobnie mają się rzeczy z ograniczeniami etycznymi: nie znajdując żadnej normy, która by narzucała nam konieczność jej przyjęcia, sami ją tworzymy bądź zastanym normom sami nadajemy wartość absolutną w imię naszej własnej doskonałości.

I dlatego taka jest druga zasada Etyki Tymczasowej:

„Być możliwie najbardziej stałym i niewzruszonym w postępkach i trzymać się mniemań nawet najbardziej wątpliwych — skoro już raz do nich przystąpię — nie mniej pewnie, co gdyby były bardzo ugruntowane... Choćbyśmy nawet nie wiedzieli więcej prawdopodobieństwa w jednych niż w drugich, winniśmy się wszelako przechylać ku niektórym i uważać je później, w odniesieniu do praktyki, już nie jako wątpliwe, ale jako zupełnie prawdziwe i pewne”.

5

To samoograniczenie polegające na przyznaniu konwencjom wartości bezwzględnej i stale nas obowiązującej, prowadzi do problemu wolności.

Wolność określamy jako „zdolność wyboru”; w pojęciu tym tkwi splot paradoksów. Jeden z nich zaważył na rozwoju myśli religijnej: poddana nieustannej konieczności wyboru — wolność czyni człowieka niewolnikiem. Prawdziwą wolność zdobywamy dzięki łasce nadprzyrodzonej, która zdejmuje z człowieka nieustanny przymus wyboru. Można by więc było strawestować Pascala: nie ma nic tak zgodnego z wolą, jak wyrzeczenie się jej.

Dla Spinozy wolność polegała na utożsamieniu się z powszechną koniecznością.

Inny, pozorny zresztą, paradoks zarysowuje się na terenie etyki teleologicznej opartej na autonomii woli i pojęciu obowiązku — w jej ramach człowiek istotnie zdaje się być zdeterminowany przez cel, do którego dąży. Jest to jednak sprzeczność pozorna. Paradoks pojęcia wolności, w której zawarte już jest pojęcie ograniczenia i konieczności, uzyskuje rozwiązanie przez samorzutne, własnowolne samoograniczenie się.

Wolna wola, mówi Kartezjusz, czyni nas w pewien sposób podobnymi Bogu, czyniąc nas panami samego siebie, o ile zwiedzeni słabością nie utracimy tych praw, które ona nam dyktuje. I dlatego taka jest trzecia zasada Etyki Tymczasowej:

„starać się zwyciężyć raczej siebie niż los, i raczej odmienić własne pragnienia niż porządek świata, i na ogół przyzwyczaić się do przeświadczenia, iż nie masz nic, co by było zupełnie w naszej mocy, prócz myśli”.

6

Wątpił: niebo, powietrze, ziemia, barwy, kształty, dźwięki i wszystkie przedmioty obiektywne są tylko igraszką sennych marzeń... nie mam rąk, oczu, mięsa, krwi i żadnego ze zmysłów (Meditaliones).

Wątpił, ale nie wątpił w to, że zwątpienie nie rozgrzesza i że nie wolno być chwiejnym w czynnościach przez czas, przez który rozum zmusza być chwiejnym w sądach. I w tym wyłączeniu elementarnych zagadnień etycznych z wszelkich wątpliwości, jakie nastręcza problematyka teoriopoznawcza, leży wielkość moralna Kartezjusza. Świat jako przedmiot teorii poznania w jednej z faz jej rozwoju był fikcją utkaną z sennych marzeń — świat jako przedmiot etyki był niezmiennie światem rzeczywistym, światem rąk, oczu, mięsa i krwi. „Roztropność”, „szczerość”, „obłuda” to zagadnienia pozorne, bo Kartezjusz sam daje jasną i niedwuznaczną odpowiedź.

Wybierał prawdy najumiarkowańsze, „aby mniej odwracać się od prawdziwej drogi, gdyby pobłądził”.

W życiu prawdom względnym, umownym nadawał wartość absolutną, „aby uniknąć żalów i wyrzutów dręczących zazwyczaj sumienie duchów słabych i chwiejnych”.

Łamał siebie raczej niż los i wdrożył się do przeświadczenia, iż tylko myśl jest w jego mocy, aby móc wstąpić na drogę „na której w przekonaniu, iż posiada pewność nabycia wszystkich wiadomości... miał też pewność nabycia tym samym środkiem wszystkich prawdziwych dóbr...”.

Kartezjusz rozumował jak Sokrates: dobrze sądzić to znaczy dobrze czynić. W ten sposób odnalazł niebo.

33. a malo spiritu ad templum propellebar (łac.) — przez ducha zła zostałem pchnięty ku kościołowi. [przypis edytorski]

34. lumen cognitionem significat (łac.) — światło oznacza poznanie (wiedzę). [przypis edytorski]

35. quod vitae sectabor iter (łac.) — ponieważ będę podążał ścieżką życia. [przypis edytorski]

36. Ratio est quod poetae per enthusiasmum (...) magisque elucent (łac.) — cały powyższy akapit zawiera wyjaśnienie tego fragmentu pism Kartezjusza, podanego na koniec in extenso („rozumnym sądem jest, co poeci przez entuzjazm i siłę wyobraźni napisali: są w nas nasiona wiedzy, jak w krzemieniu, których przez rozum dochodzą filozofowie, które zaś lepiej poeci budzą przez dalekowzroczną wyobraźnię”). [przypis edytorski]

37. le bon sens (fr.) — zdrowy rozsądek. [przypis edytorski]

38. resp. (łac.) — skrót od: respective, tj. odpowiednio; tu raczej: mianowicie. [przypis edytorski]39. larvatus prodeo (łac.) — kroczę zamaskowany. [przypis edytorski]40. notre nature est dans le mouvement (fr.) — nasza natura jest w ruchu; nasza natura ujawnia się w ruchu. [przypis edytorski]

Z tomu Podróż do piekieł 

piątek, 6 grudnia 2024

Żyd, pedofil i "edukator"


Lewica i pseudo liberałowie kopiują z zachodu pseudo edukację seksualną. Fundacja Życie i Rodzina Kai Godek na swojej stronie internetowej ujawniła, kto tworzy takie programy, które krzywdzą dzieci na Zachodzie i mają krzywdzić je także w Polsce.

Według obrońców życia pedofilem okazał się żyd Benjamin Levin, były wiceministrem edukacji w kanadyjskim rządzie zadeklarowanej lesbijki Kathlyn Wynne.

Program pseudo seks edukacji Levina został podstawą nauczania w prowincji Ontario w 2010 roku.

Levin był specjalistą, ale najwyraźniej od zboczeń. Złapano go na posiadaniu i produkowaniu dziecięcej pornografii oraz na doradzaniu w internecie innym pedofilom, jak seksualnie rozbudzać dzieci.

Doradzał między innymi kobiecie by zgwałciła własną córkę. Miał pecha, rzekoma pedofilka była policyjną prowokatorką.

Levin nie tylko był praktykiem, ale i teoretykiem. Opublikował wiele artykułów promujących edukację seksualną, był wykładowcą na Wydziale Studiów Nad Edukacją Uniwersytetu w Toronto. Swoje poglądy promował nie tylko w Kanadzie, ale na całym świecie, podróżując z wykładami zachęcającymi do aktywizowania seksualnego dzieci w szkołach.

Jego program z 2010 z Ontario zawierał wulgarne instrukcje kopulacji, w tym homoseksualnych stosunków analnych. Do szkół został wprowadzony pomimo protestów w 2015 roku.

W internecie Levin promował kazirodztwo, doradzał zboczonym rodzicom jak gwałcić swoje dzieci, i chwalił się tym, jak gwałcił własne.

Zdegenerowana Kanada zapewniła zboczeńcowi bezkarność. Skazano go tylko na 3 lata. Odsiedział 19 miesięcy (trochę ponad półtora roku) i 12 dni. Więzienie opuścił w 2017 roku.

Kanadyjski program edukacji seksualnej jest bliźniaczo podobny do programu pseudo edukacji zdrowotnej wprowadzanej w Polsce w przez reżim PO.

Jan Bodakowski
https://nczas.info/


Patrz również:

Jak żydowscy literaci demoralizują nasze dzieci →

Ignorancja Edypa, projekcja i wyparcie Freuda →

niedziela, 24 listopada 2024

Przepowiednia Lermontowa


Nadejdzie rok, rok czarny krwi, pożarów,

Gdy padnie w proch korona z głów carów,

Zapomni tłum o dawnej czci dla pana

I karmą wielu będzie krew przelana;

Gdy czystych żon przed nożem i niesławą

Zwalone w gruz już nie osłoni prawo,

Ni dzieci ich niewinnych, – gdy wśród sioła

Zarazy duch powstanie i wywoła

Z zapartych chat ukryty trwożnie lud...

I będzie żarł wnętrzności twardy głód,

I ogniem łun zapłonie każda rzeka...

Zabłyśnie wtedy władcza twarz człowieka

I poznasz go, i pojmiesz, patrząc z bliska,

Dlaczego nóż w prawicy jego błyska...

I biada ci! Twój lęk, twej widok trwogi

Zbudzi w nim, wiedz! Li tylko śmiech złowrogi;

I wszystko w okrutne i ponure,

Jak jego płaszcz i skroń wzniesiona w górę...


Jeszcze jaśniej można to odczytać z oryginalnego tekstu. Kto zna rosyjski, może sam się przekonać:


Предсказание


Настанет год, России черный год,

Когда царей корона упадет;

Забудет чернь к ним прежнюю любовь,

И пища многих будет смерть и кровь;

Когда детей, когда невинных жен

Низвергнутый не защитит закон;

Когда чума от смрадных, мертвых тел

Начнет бродить среди печальных сел,

Чтобы платком из хижин вызывать,

И станет глад сей бедный край терзать;

И зарево окрасит волны рек:

В тот день явится мощный человек,

И ты его узнаешь – и поймешь,

Зачем в руке его булатный нож;

И горе для тебя!– твой плач, твой стон

Ему тогда покажется смешон;

И будет все ужасно, мрачно в нем,

Как плащ его с возвышенным челом.


Za Znaki i przepowiednie nadchodzącego końca świata

zebrał i opracował Andrzej Sarwa

Czym jest Agenda 21?

 

Najlepiej będzie zacząć od tego, jak Agendę 21 określa sam ONZ na okładce deklaracji:

Agenda 21 to spójny plan działań, które będą podejmowane w skali globalnej, narodowej i lokalnej przez Organizację Narodów Zjednoczonych, rządy państw i wspólnoty wszędzie tam, gdzie ludzkie poczynania wpływają na środowisko. Warto z powagą potraktować to ostatnie sformułowanie, gdyż zasadnie można argumentować, że niemal wszystko, co ludzie robią, ma swój wpływ na środowisko. To, co jemy, jak się przemieszczamy, jak ogrzewamy i ochładzamy mieszkania, bez wątpienia oddziałuje na środowisko.

Co się absolutnie pokrywa z wizją oraz intencjami ONZ.

Główne założenie Agendy 21 polega na tym, iż chodzi w niej przede wszystkim o kontrolę. Kontrolę nad użytkowaniem Ziemi, zasobami naturalnymi, a ostatecznie nad całą ludzkością. Agenda 21 chce mieć pod kontrolą powietrze (regulacja emisji dwutlenku węgla), lądy (regulacja „trwałego i zrównoważonego rozwoju”) oraz morza (regulacja ekologiczna). W tym sensie Agenda 21 bardzo przywodzi na myśl plan wojenny. Jak wiedzą wszyscy dobrzy generałowie, kiedy zapewniona już jest kontrola nad powietrzem i morzami, można rozpocząć kampanię lądową, gdyż wróg niewiele już może zrobić, by się przeciwstawić. Trudno się zatem dziwić, że język Agendy 21 i cele przez nią wskazywane są zwieńczeniem marksistowsko-progresywistycznych fantazji, których namnożyło się przez ostatnie stulecia. Od edukacji i komunikacji poczynając, a na żywności i wodzie kończąc — nie ma takiej sfery ludzkiego życia, której Agenda 21 nie chciałaby w jakiś sposób regulować i kontrolować.

Nie ukrywa ona także, iż osiągnięcie jej celów wymagać będzie znacznych wyrzeczeń. W gruncie rzeczy wszystkie te wzmianki o „słuszności” w poprzednich dokumentach były ledwie przygotowaniem do takiego oto stwierdzenia z Preambuły Agendy 211:

Osiągnięcie celów dotyczących rozwoju środowiska, jakie stawia przed państwami Agenda 21, wymagać będzie uruchomienia nowych i dodatkowych znacznych środków finansowych dla państw rozwijających się, ze względu na konieczność pokrycia zwiększonych kosztów ich działalności związanej z rozwiązywaniem globalnych problemów środowiskowych oraz w celu przyspieszenia ich zrównoważonego rozwoju2.

Słowa te nie pozostawiają wątpliwości co do tego, że prawdziwym celem tego planu jest redystrybucja bogactwa w skali globu. Skoro kraje rozwijające się mają otrzymać „znaczne środki finansowe”, w naturalny sposób nasuwa się pytanie: a skąd owe środki mają pochodzić? Odpowiedź jest oczywista: ze świata rozwiniętego, a więc Ameryki, Kanady, Europy Zachodniej, Australii itd. A chociaż autorzy planu będą twierdzić, iż środki te pomogą Trzeciemu Światu dorównać Światu Pierwszemu, w istocie ma to działać w przeciwną stronę.

REALIZACJA AGENDY 21

Agenda 21 jest niesłychanie szeroko zakrojona i skomplikowana, dlatego też trzeba jej program czytać w całości, aby zobaczyć, że w istocie ma ona objąć każdy zakątek naszego życia. Niemniej jest kilka punktów, na których trzeba się skupić szczególnie, ze względu na ich wagę w całej opowieści. 

Wykorzystanie ziemi

Przekonanie o tym, iż prywatna własność ziemi jest złem, które powoduje koncentrację bogactwa i społeczne nierówności, nie tylko nadal jest obecne, lecz stanowi wręcz jeden z centralnych tematów Agendy 21 (aczkolwiek autorzy stali się ostrożniejsi i dają temu przeświadczenie delikatniej niż w deklaracji z Vancouver).

Zalecenie 7.28. Podstawowym celem jest zapewnienie gruntów pod osiedla ludzkie w sposób wykluczający powstawanie zagrożeń dla środowiska oraz takie wykorzystanie gruntów, które umożliwi dostęp do nich wszystkim gospodarstwom domowym oraz tam, gdzie to konieczne, społecznościom, które same zarządzają wykorzystaniem gruntów. Szczególną uwagę należy zwrócić na uwzględnienie potrzeb kobiet i ludzi miejscowych oraz względy ekonomiczne i kulturowe3.

Mówiąc inaczej, wszyscy powinni mieć dostęp do ziemi. To rzecz jasna jest niemożliwe, dlatego pojawia się wzmianka o „społecznościach, które same zarządzają wykorzystaniem gruntów”. Ponieważ zaś zdaniem autorów planu ziemia jest jednym z „rzadkich zasobów”, więc niepodobna jej zostawić w rękach prywatnych właścicieli.

W naszej opowieści wysnuliśmy z tego przekonania skrajne konsekwencje. Jeśli nie ma prywatnych właścicieli, a większość ludności trzeba przesiedlić, aby ziemię na powrót zalesić czy „zdziczyć”4, to gdzie wszyscy się podzieją?

Zrównoważony i trwały rozwój

Innym z kluczowych pojęć Agendy 21 jest określenie „zrównoważony i trwały rozwój”. Jak większość idei progresywistycznych, brzmi to miło i przyjemnie, aczkolwiek prawdziwa treść okazuje się złowieszcza. Zasadniczą rolę odgrywa przekonanie, że Matka Ziemia będzie mogła przetrwać tylko wtedy, jeśli zdecydowanie ograniczymy swoje poczynania przemysłowe, a wykorzystanie zasobów naturalnych poddamy surowym regulacjom. Termin ten spróbowano zdefiniować w raporcie wydanym w roku 1987 przez powołaną przez sekretarza generalnego ONZ Javiera Péreza de Cuéllara Światową Komisję do spraw Środowiska i Rozwoju:

Rozwój zrównoważony i trwały odpowiada na potrzeby teraźniejszości, nie naruszając możliwości przyszłych pokoleń, by i one mogły realizować swoje potrzeby.

Wystarczy chwilę zastanowić się nad tą definicją, aby zdać sobie sprawę z tego, że jeśli istotnie nie chcecie naruszać możliwości przyszłych pokoleń, aby realizowały swoje (nie wiadomo jakie) potrzeby, to tak naprawdę niewiele możecie zrobić. Chcecie ściąć drzewo, aby nie zagradzało dojazdu do nowo postawionego domu? Bardzo nam przykro, ale drzewa pomagają oczyszczać powietrze z dwutlenku węgla, są więc wręcz nieodzowne dla przyszłych pokoleń. Chcecie ogrodzić swój ogródek? Bardzo nam przykro, ale może to przeszkodzić w swobodnym przemieszczaniu się dzikich zwierząt, co będzie mieć fatalne konsekwencje dla przyszłości. Chcecie latem mieć temperaturę 20°C? Bardzo nam przykro, ale będzie to zwiększało zużycie energii elektrycznej. I tak dalej, i tak dalej.

Niezliczone są sposoby, na jakie władza może realizować cele Agendy 21. Takie jak „powtórne zdziczenie” są zbyt radykalne, aby sięgać po nie natychmiast, na razie więc trzeba się zadowalać czymś mniejszym i bardziej prozaicznym. Kiedy zaś opinia publiczna stanie się mniej zapalczywa (jeśli chcecie zobaczyć dokładniej, jak to się dzieje, polecam moją książkę The Overton Window), władze mogą przejść do idei bardziej ambitnych, które parę lat temu zostałyby z oburzeniem odrzucone.

Po drodze natomiast jest mnóstwo sposobów i sposobików, które pozwalają rządom i zainteresowanym grupom kształtować nasze życie i powolutku urzeczywistniać zasadnicze cele Agendy 21. Ot, na przykład, inteligentne systemy pomiaru zużycia energii są instalowane w coraz liczniejszych amerykańskich domach. Dzięki nim władze państwowe — a nader często niewybierani przez obywateli biurokraci — mogą nadzorować to, kto ile energii zużywa. Jeśli nałożone są limity, urzędnicy mogą zmieniać panującą w domu temperaturę, a nawet w ogóle wyłączyć klimatyzację. „W imię większego dobra zbiorowego.” Regulacja to inny obszar, na którym władza może rozpocząć wdrażanie w skali państwowej niektórych z owych celów. Wprowadzone w roku 1975 przez Kongres USA standardy przeciętnego zużycia paliwa dla różnych typów pojazdów zmuszają producentów do zmian w sposobie wytwarzania samochodów. Ofiarą konieczności sprostania normom — które wcale nie muszą znacząco wpływać na cokolwiek — padają ceny, wygląd pojazdów, a nawet bezpieczeństwo jazdy (auta bardziej efektywnie zużywające paliwo są często lżejsze, a więc gorzej trzymają się drogi). Na przykład Ford Motor Company w przyszłym roku w samochodach dostawczych F-150 stal zastąpić chce aluminium, chociaż wiadomo, że ludzie zapłacą życiem za dostosowanie się do norm.

Podejście profilaktyczne

Podejście takie kieruje się zasadą „winny jest ten, kto nie dowiedzie swej niewinności”. Mówiąc dokładniej, jeśli pojawia się podejrzenie, że coś może zaszkodzić danej osobie czy otoczeniu, odeprzeć je musi osoba planująca działanie. Przykład takiego podejścia mamy w rozdziale 22 Agendy 21, mówiącym o obchodzeniu się z odpadami radioaktywnymi. W punkcie 22.5 (c) wyraźnie wskazuje się, iż przy rozpatrywaniu sprawy trzeba stosować „zasadę etapu wspólnego”5.

I o co robić taki wielki szum? Otóż o to, że w ten sposób na głowie zostaje postawiony cały system prawny. Zastanówcie się nad taką oto sytuacją: wylewacie do oceanu szklankę kawy, więc żeby was za to ukarać, władze, korzystając z argumentacji naukowej, musiałyby wykazać, że rozmyślnie zatruliście środowisko. Jeśli natomiast zastosować „zasadę etapu wstępnego”, wtedy wy musielibyście najpierw wykazać, że żadna szkoda dla środowiska nie jest możliwa.

Dzięki takiemu podejściu możliwe stają się wszelkiego rodzaju restrykcje, które w innej sytuacji byłyby zbyt kosztowne lub skomplikowane. Firmy, a może nawet pojedyncze osoby będą musiały wydatkować czas i pieniądze, aby wykazać nieszkodliwość poczynań, które wydają się wątpliwe jakimś agendom krajowym czy międzynarodowym. To bardzo głęboka przemiana, której konsekwencje mogą odcisnąć się na wszystkich aspektach naszego życia — a wcale nie najmniejszą spośród nich byłoby to, że koszta takich procedur musieliby ostatecznie pokryć konsumenci.

WSZELKA POLITYKA JEST LOKALNA

Jedną z różnic między Agendą 21 a innymi szeroko zakrojonymi programami ekonomicznymi jest nacisk położony na decyzje podejmowane na szczeblu lokalnym, a jedną z głównych organizacji kładących na to akcent jest Międzynarodowa Rada Lokalnych Inicjatyw Środowiskowych (International Council of Local Environmental Initiatives — ICLEI). Rada mająca siedzibę w niemieckim Bonn oferuje szkolenia i pomoc władzom samorządowym, które chcą realizować program Agendy 21. Tej sporej, chociaż nie bardzo znanej sieci udało się zgromadzić spore prywatne dotacje (sam Instytut Otwartego Społeczeństwa George’a Sorosa wpłacił w 1997 roku 2,1 miliona dolarów), dzięki którym mogła usadowić swoje przedstawicielstwa w licznych miastach i hrabstwach USA.

Na stronie internetowej ICLEI USA czytamy:

ICLEI USA powstała w roku 1995 i z garstki samorządowych wspólnot uczestniczących w projekcie pilotażowym rozrosła się do solidnej sieci obejmującej ponad sześćset miast, miasteczek i hrabstw, które aktywnie dążą do wydatnego ograniczenia redukcji gazu cieplarnianego i stworzenia korzystniejszych dla środowiska i ludzi warunków życia. ICLEI USA jest krajowym liderem, jeśli chodzi o ochronę klimatu i forsowanie zrównoważonego rozwoju na poziomie władz samorządowych.

Austin w Teksasie to jedno z miast, których władze dały się urzec propagandzie ICLEI. Zanim doszło do głosowań rady nad przyjaznymi Agendzie 21 inicjatywami, John Bush, członek stowarzyszenia „Teksańczycy na rzecz Odpowiedzialnych Władz” („Texans for Accountable Government” — TAG), zaprezentował ICLEI oraz Agendę 21 w sposób nawiązujący do tradycyjnej wartości teksańskiej: własności ziemi.

Pośród jawnie formułowanych celów Agendy 21 znajdujemy „powtórne zdziczenie Ameryki”. Chodzi tu ni mniej, ni więcej o usunięcie ludzi z ponad połowy terenów USA, aby uczynić z nich obszary „na powrót dziewicze”. Nie będzie się liczyło to, gdzie kiedyś mieliście gospodarstwo — tak czy owak ani wasza, ani niczyja inna stopa nie będzie mogła tam stanąć. Wokół nich powstaną na dodatek ściśle kontrolowane strefy buforowe, w których ruch będzie znacznie ograniczony.

Ta zwięzła argumentacja przeciw projektowi na nic się nie zdała, gdyż chwilę później jednogłośnie (7:0) został on przyjęty.

A daleko do tego, by Austin było jedyną taką miejscowością.

Syracuse w stanie Nowy Jork to inny przykład wspólnoty, która zamierza zgodnie ze wskazaniami Agendy 21 kontrolować własność ziemi, a także nie dopuścić do „rozrastania się” miast za sprawą „Planu zrównoważonego rozwoju hrabstwa Onondaga”. I sam tytuł, i inne sformułowania (np. „Zrównoważony rozwój przynosi wielkie dywidendy w przyszłości”) jasno wskazuje na to, że źródłem inspiracji była Agenda 21.

Kalifornia może być wprawdzie praktycznym bankrutem, jednak ani myśli wycofywać się z niezwykle kosztownego projektu superszybkiej kolei, który wymyśliła grupa zdecydowanie opowiadająca się za rozwojem zrównoważonym, a nosząca nazwę America 2050. (Jednym z jej donatorów jest Surdna Foundation, która jasno deklaruje, iż jej „inicjatywy ekologiczne wyrastają ze zrozumienia tego, jak wzajemnie na siebie wpływają otoczenie, gospodarka i społeczna sprawiedliwość”).

W Kalifornii mają też nadzieję na to, iż na jej terenie do przeszłości będą należeć samodzielne, wyizolowane domostwa. Artykuł z „Wall Street Journal” California Declares War on Suburbia („Kalifornia wypowiada wojnę przedmieściom”) wyjaśnia, w jaki sposób Złoty Stan chce pół swej ludności przesiedlić do wzorowanych na Agendzie 21 gęsto zaludnionych centrów:

Stowarzyszenie Samorządów Południowej Kalifornii chce, aby więcej niż połowa nowych mieszkań w hrabstwie Los Angeles i pięciu innych hrabstwach południowych była skoncentrowana w gęsto zaludnionych „osiedlach przelotowych”, ze wskaźnikiem 30 i więcej jednostek mieszkalnych na akr6… Kampania przeciw przedmieściom jest efektem uchwalonej w roku 2006 ustawy w sprawie globalnego ocieplenia, która wymusiła redukcję emisji gazu cieplarnianego, oraz uchwalonej w roku 2008 ustawy o planowaniu urbanistycznym. Ta ostatnia, jak to celnie ujął „Los Angeles Times”, „ma za zadanie kontrolować rozrastanie się przedmieść, sprzyjać budowaniu domów bliżej centrów miejskich, zmniejszając intensywność przejazdów, co z kolei powoduje mniejszą emisję gazu cieplarnianego”. Mówiąc krótko, chodzi o zniechęcanie do używania samochodów osobowych.

Podobną kwestię rozważa Stanley Kurtz w swej książce Spreading the Wealth: How Obama Is Robbing the Suburbs to Pay for the Cities [Rozsmarowywanie bogactwa: jak Obama łupi przedmieścia, aby móc zapłacić za miasta]:

Prezydent Obama nie jest fanem przedmieść amerykańskich. Mówiąc prawdę, bardzo pragnie je zlikwidować… Od dawna jest zagorzałym zwolennikiem „regionalizmu”, czyli poglądu, że winny być one wchłonięte przez miasta, czego efektem będzie koncentracja szkół, zaludnienia, komunikacji, a przede wszystkim podatków. W tym celu Pan Prezydent uruchomił już realizację planów, które w trakcie jego drugiej, przewidywanej kadencji pchnęłyby społeczeństwo na drogę takiej transformacji, której zasadniczym celem jest wyrównanie dochodów dzięki gigantycznemu przeniesieniu podatków z przedmieść do miast.

Miasto Hailey w stanie Idaho postawiło sobie za cel zredukowanie do roku 2050 emisji dwutlenku węgla o 50% (w stosunku do poziomu z roku 2001). Czyżby istotnie burmistrz tej niewielkiej (7960 mieszkańców) miejscowości chciał zgodnie z poradami i wskazaniami ICLEI ukrócić o połowę jej gospodarkę? Jak wiele innych małych miasteczek szykuje się do podjęcia takich drastycznych działań?

Skoro już mowa o emisji dwutlenku węgla, Barack Obama chciałby nałożyć na przemysł węglowy regulacje utrzymane w duchu Agendy 21. Przed wyborami w roku 2008 udzielił „San Francisco Chronicle” wywiadu, w którym przedstawił swoje stanowisko w kwestii węgla:

Jeśli więc ktoś chce zbudować fabrykę zasilaną energią węglową, proszę bardzo, ale tyle będzie musiał zapłacić za emisję gazu cieplarnianego, że po prostu zbankrutuje…

W tekście napisanym dla FoxNews.com Phil Kerpin pokazuje, jak efektywna okazuje się ta strategia:

Z raportu The US Energy Information Administration wynika, że w pierwszym kwartale roku 2012 nastąpiła gwałtowna redukcja zużycia węgla w branży energetycznej. Zakłady węglowe dostarczają teraz 36% amerykańskiej elektryczności, podczas kiedy rok temu było to 44,6%. To efekt bezprecedensowych regulacji. 

UWAŻAJCIE, CO MÓWICIE

I tak oto się dzieje, że miasteczka i miasta w całym kraju zaczynają używać języka Agendy 21, często nawet o tym nie wiedząc. Rada Planistyczna w Kingwood, w New Jersey, postanowiła ostatnio przeprowadzić następującą zmianę w planie zagospodarowania przestrzennego:

Rada Miasta chce utrzymać status ulokowanych wzdłuż pasa autostrady 12 niewykorzystanych terenów rolniczych, aby dzięki temu zachować rustykalny charakter miejscowości oraz wspaniałe miejsca krajobrazowe…

Owo zachowanie „rustykalnego charakteru” oraz „miejsc krajobrazowych” pochodzi właśnie ze słownika Agendy 21, a podobne sformułowania bez trudu można znaleźć w oświadczeniach i deklaracjach innych rad samorządowych. Chociażby w dokumentach Scandii, stan Minnesota, Tacoma, Waszyngton, Torry Pines, Kalifornia, Charleston, Karolina Południowa, Rancho Palos Verdes, Kalifornia, Dacula, Georgia, Hemet, Kalifornia, Davis, Kalifornia możemy odnaleźć wszystkie cele Agendy 21. I najpewniej większość z orędowników tych pomysłów nie ma nawet pojęcia, jakie jest ich pochodzenie.

CO MOŻNA ZROBIĆ?

Ta sytuacja ma jednak także dobrą stronę. Skoro Agenda 21 tak bardzo zależy od akceptacji oraz inicjatyw władz samorządowych, to można skutecznie zablokować postępy w jej realizacji. Kluczową rolę odgrywa edukacja. Najczęściej wystarczy, by ludzie dojrzeli prawdziwe zamierzenia Agendy 21, a stają się jej poważnymi krytykami. I chociaż wydaje się, że w ostatnich latach znacznie wzrosła świadomość odnośnie do tego, o co tak naprawdę chodzi, ciągle bardzo wiele jest jeszcze do zrobienia. Wielu lokalnych działaczy samorządowych wykazuje wciąż dużo naiwności w tej kwestii i nie wiedzą oni, za czym i za kim, a przeciwko czemu i komu w rzeczy samej występują.

Spośród świadomych przeciwników Agendy 21 na szczególne wyróżnienie zasługuje, moim zdaniem, pewna mieszkanka Kalifornii, Rosa Koire. To liberalna demokratka, która rozumie, że Agenda 21 zniszczy Amerykę taką, jaką znamy. Jeździ po całym kraju i występuje zarówno przed zwolennikami, jak i przeciwnikami swoich poglądów, wytaczając solidne argumenty przeciw ICLEI oraz Agendzie 21. Adres jej strony internetowej podany jest niżej, a naprawdę warto się zapoznać z tymi informacjami, jeśli chcecie wspomagać prawdę przeciw złotoustej propagandzie. 

Glenn Beck Harriet Parke

 Agenda 21