sobota, 4 października 2025

Stefan Ossowiecki

 

1877–1944

Za progiem czasu i przestrzeni

Warszawa, połowa lat dwudziestych. Popołudnie. Ogródek trotuarowy hotelu „Europejskiego”. Grupka panów, wśród nich znana aktorka, piękna Helena Sulima. Rozmowa obraca się wokół nadprzyrodzonych uzdolnień obecnego tam także inżyniera Ossowieckiego. Między innymi i o tym, że potrafi on się rozdwoić i przebywać jednocześnie w dwóch miejscach, co się fachowo nazywa bilokacją. Sulima mocno w to powątpiewa, uważa, że to bajeczki.

Ossowiecki proponuje zakład o tuzin butelek francuskiego szampana. Realizacja ma być bezzwłoczna, jeszcze tej nocy. Sulima z trzema świadkami wraca do swego mieszkania. Grają w brydża, piją kawę, a tuż przed zapowiedzianą na pierwszą po północy wizytą Ossowieckiego siadają, zgodnie z jego instrukcją, rzędem na krzesłach, zwróceni twarzami do okna.

On tymczasem z innymi świadkami, wśród nich lekarzem, znajduje się w zamkniętym gabinecie hotelu „Bristol”. Ostrzega, by go nie dotykać, gdy znajdzie się w transie.

Około pierwszej w nocy sztywnieje, nie oddycha, jego twarz nabiera barwy popiołu. Doktor, wbrew zakazowi, dotyka go i nie wyczuwając tętna, przerażony szepcze: „Nie żyje!”. Jednak po czterech minutach Ossowiecki wybudza się i mówi, że istotnie już by nie żył, gdyby doktor dotknął go trochę wcześniej, gdy przebywał jeszcze poza ciałem, będąc już u Sulimy, a nie po powrocie do hotelu.

A punktualnie o pierwszej goście zgromadzeni u Sulimy ujrzeli w wychodzącym na ulicę oknie zielonkawą, fosforyzującą, wyraźną jak na fotografii, postać Ossowieckiego. Inżynier pomachał wesoło oniemiałej gospodyni, po czym rozwiał się jak dym.

Był to drugi tego rodzaju eksperyment, jakiego dokonał na sobie Ossowiecki. Poprzedni wynikł ze względów czysto praktycznych. Inżynier nie miał czasu, aby pojechać na kongres naukowy do Wiednia, przeniósł się tam więc na jeden dzień natężeniem woli. Słuchał referatów, podpisał listę obecności, widziano go tam, a on tymczasem, zesztywniały i zimny, leżał na kanapie w swoim warszawskim gabinecie, nadzorowany przez dwóch wtajemniczonych w sprawę przyjaciół.

Z czasem zaniechał jednak wydzielania z siebie materialnego sobowtóra, bo wiązało się to z niebezpieczeństwem utraty życia i wyczerpaniem psychofizycznym. Natomiast kontynuował z wielkim powodzeniem inne swoje fenomenalne doświadczenia w sferze pokonywania czasu i przestrzeni. Potwierdzone bezspornie rygorystycznym dozorem i firmowane przez najwybitniejsze autorytety naukowe, przyniosły mu sławę na skalę światową.

Fizjolog francuski Charles Richet (Nagroda Nobla 1913) zaliczał go do wielkich klasycznych sensytywów światowych. Adam Grzymała-Siedlecki nazwał go „przybyszem z czwartego wymiaru”. Opisami jego rewelacyjnych zdolności zadrukowano tony papieru. On sam swoje doświadczenia, te osobiste i te pozazmysłowe, zawarł w książce Świat mojego ducha i wizje przyszłości, wydanej w roku 1933.

Był Polakiem ze szlacheckim rodowodem, ale urodził się w Rosji i studiował w renomowanym Instytucie Technologicznym w Petersburgu. Pytania egzaminacyjne podawano tam zdającym w zaklejonych kopertach, ale ich treść Ossowiecki odczytywał, nie trudząc się otwieraniem tychże, ku bezbrzeżnemu zdumieniu profesorów.

Prócz kryptoskopii popisywał się także telekinezą – skrępowany sznurami, wysileniem woli przesuwał ciężkie przedmioty. W trakcie seansu u księżnej Wołkowskiej przyciągnął do siebie, z odległości ponad dwumetrowej, marmurowy posąg, który z trudem dźwigało trzech mężczyzn. Zdejmował obrazy ze ścian, potrafił przestawić wielki wazon chiński z postumentu na odległy o sześć metrów blat fortepianu. Później, już w Warszawie, leżąc związany na podłodze, w ciągu półtorej minuty zdjął z kominka ogromny zegar i ustawił go koło siebie. Takich pokazówek miał na koncie setki.

Po rewolucji w Rosji bolszewicy skonfiskowali duże zakłady chemiczne, które Ossowiecki przejął po śmierci swego ojca Jana (asystenta Mendelejewa) i pozbawili go całego majątku. A potem wsadzili do więzienia, bo dał lokum u siebie dwóm Francuzom z misji wojskowej. Spędził pół roku w ciemnicy, karmiony dziennie jedną słoną rybą i szklanką wody. Skazany na śmierć, w ostatniej chwili uniknął rozstrzelania dzięki interwencji kolegi ze studiów.

Posiwiały, zrujnowany, opuścił Rosję z poczuciem krzywdy i przekonaniem, że Lenin to antychryst. Resztę życia spędził w Polsce, mówił jednak z silnym wschodnim zaśpiewem i kalkował gramatycznie rosyjski. Ożenił się także z Rosjanką, która go jednak nie szanowała, kpiła z jego medialnych talentów i chodziła własnymi drogami. Bywało, że nie mógł się jej w mieście doszukać, chociaż fraszką dla niego było odzyskanie czyjejś zgubionej lub skradzionej papierośnicy czy broszki. Ba, wskazał nawet, gdzie się znajdują piloci balonowi Franciszek Hynek i Zbigniew Burzyński, zaginieni w Ameryce podczas zawodów o Puchar Gordona Bennetta. Znany był z roztargnienia, umawiał się o tej samej porze z wieloma osobami, gubił stale a to kapelusz, a to laskę lub płaszcz.

Żona w końcu od niego uciekła (czego nie przewidział) i prawie przez 10 lat cieszył się kawalerską swobodą. Dopiero w 1939 roku ożenił się ponownie, tym razem szczęśliwie.

W Warszawie zainteresował się nim Piłsudski, z którym przeprowadził kilka udanych eksperymentów, w tym jeden telepatyczny. W jego opinii Marszałek był obdarzony nie tylko głęboką intuicją, ale i zdolnością zdalnego odbioru odczuć i myśli. Na swym zdjęciu ofiarowanym Ossowieckiemu Piłsudski napisał: „Na pamiątkę naszych rozmów, w zrozumieniu tego, czego nie ma, a co jest”.

Po ucieczce z Rosji Ossowiecki szybko stanął finansowo na nogi dzięki swej fachowej wiedzy. Edukacja petersburska procentowała, powodziło mu się bardzo dobrze, był niezależny materialnie, i to mu wystarczało. Bogactwo nie było jego celem, choć mógł je łatwo osiągnąć.

Na początku lat trzydziestych wyjaśnił, na prośbę pewnego milionera z Niemiec, zagadkę zniknięcia jego 11-letniej córki. Na podstawie tak zwanego cienia materialnego, w tym wypadku rękawiczki dziewczynki, określił precyzyjnie miejsce, gdzie ją zgwałcono, zamordowano i zakopano („siedem kilometrów za Berlinem, po lewej stronie szosy, pod dużym grabem”). Podał nadto rysopis mordercy i wskazał go w rejestrze fotograficznym przestępców, co doprowadziło do jego ujęcia. Za tę przysługę nie wziął żadnego wynagrodzenia, co było jego żelazną zasadą. Odmówił też stanowczo prowizji za zlokalizowanie miasta, domu i schowka, gdzie znajdował się testament amerykańskiego miliardera Rotszylda, umożliwiając jego spadkobiercy legalne przejęcie kolosalnej schedy.

Nieporównanie mniejszego kalibru, lecz nader istotną pomoc okazał Wedlowi, demaskując pracownika fabryki, który wrzucał do mieszadła z masą czekoladową drobiny metalowych gwoździków. Z czystej grzeczności odkrył też los przejechanego przez auto ukochanego psa radcy poselstwa Chile.

Niekiedy doświadczenia Ossowieckiego miały po prostu charakter zabawy towarzyskiej. Pewnego wieczoru podczas przyjęcia na ogólną prośbę zebranych (byli wśród nich Szymanowski, Osterwa, reżyser filmowy Ryszard Ordyński, prorektor konserwatorium Zbigniew Drzewiecki) zmusił do natychmiastowego przybycia – z Pragi po drugiej stronie Wisły do alei Róż w śródmieściu – pianistę Mikołaja Orłowa, mimo że ten, bardzo zmęczony, zmierzał już autem do domu. Kiedy indziej na życzenie kilku profesorów uniwersytetu odgadywał liczbę pestek w mandarynce. Określił ją na 30 do 33, a było ich 31.

Bardzo wcześnie odkrył w sobie Ossowiecki zdolność widzenia aury, czyli fotonów emitowanych przez układ nerwowy człowieka. Zależnie od jej barwy można ocenić stan zdrowia danej osoby. Początkowo Ossowiecki sądził, że coś jest nie w porządku z jego wzrokiem, później okazało się, że na przykład białość aury oznacza czyjeś szybkie rozstanie się z życiem. Dostrzegł taką aurę przypadkiem w windzie hotelowej „Bristolu” wokół głowy Zygmunta Wielopolskiego. Hrabia był w świetnym nastroju, miał niebawem jechać do Anglii w misji dyplomatycznej. Zmarł jeszcze tego samego dnia.

Najłatwiejszą i podobno najbardziej przez Ossowieckiego lubianą formą jasnowidzenia były podróże wyobraźni do odległych miejsc. Opisując je, nie pomijał żadnych szczegółów, jakby rejestrował obraz na żywo, wyposażony w kamerę telewizyjną. Potrafił też antycypować zdarzenia mające dopiero nastąpić. Tak było w przypadku kąpiących się w Wiśle żołnierzy. Ossowiecki ujrzał, że zaczną się topić, pospieszył nad rzekę i wszczął zawczasu alarm, dzięki czemu trzech wojskowych udało się uratować, jeden jednak utonął.

Odwrotnością jasnowidzenia (prekognicji) jest retrokognicja, ogląd zjawisk z odległej, zamierzchłej przeszłości. Również i w tej dziedzinie Stefan Ossowiecki zaznaczył swoje umiejętności. Raz była to historia egipskiej księżniczki, wnioskowana z dotyku stopy jej mumii, innym razem nieznane, pikantne detale z dzieciństwa i młodości Mikołaja Kopernika, odtwarzane po kontakcie z księgami, które ten miał w rękach. Wykorzystał je Jeremi Wasiutyński w swej sensacyjnej biografii astronoma, uznanej przez „Wiadomości Literackie” za książkę roku 1937.

Nadszedł rok 1939, w którym rosnące obawy przed nadejściem wojny przeplatały się z niewiarą w jej wybuch. Ossowiecki był przekonany, że do niej dojdzie, bo wywołał już jej wizję, ale indagowany w tej kwestii, odpowiadał wymijająco, dał bowiem słowo honoru Rydzowi-Śmigłemu, że dla uniknięcia paniki nie będzie publicznie ujawniał swej apokaliptycznej prognozy. Mówiła ona o klęsce, o śmierci milionów ludzi i o dwukrotnym zniszczeniu Warszawy, która zmieni się w porosłe chwastami rumowisko. Polska miała się wprawdzie po latach odrodzić, lecz jakaś zupełnie inna.

Przez całą okupację rodziny osób zaginionych na froncie, uwięzionych na Szucha czy na Pawiaku, osadzonych w kacetach, pojmanych w łapankach błagały Ossowieckiego o wiadomości, co się z nimi dzieje. Była to dla niego udręka, bo najczęściej stawały mu przed oczami obrazy potwornych cierpień. Egzekucji, tortur, katorgi obozowej i więziennej, śmierci w najokrutniejszych postaciach. Przez cały ten czas miłosiernie zatajał prawdę, tuszował ją, łagodził rozpacz, obciążał sumienie kłamstwem – dla ocalenia nadziei. Musiał to być bolesny ciężar, gdyż jego wewnętrzny wzrok nie tracił nic ze swej niesamowitej przenikliwości. W 1940 roku potrafił bezbłędnie wskazać, gdzie w anonimowej, zbiorowej mogile siedmiuset polskich kawalerzystów znajdują się zwłoki podchorążego Janusza Olewińskiego.

Pod koniec lipca 1944 roku i tuż po wybuchu Powstania Ossowiecki dwukrotnie przepowiedział, w rozmowach ze znajomymi, własną śmierć. „Widzę przed Warszawą i przed sobą okropne rzeczy – mówił. – Widzę, że zginę strasznie... Wezmą mnie i zamordują. Nikt nawet nie znajdzie mego trupa”.

Nie mylił się i tym razem. Trzeciego sierpnia, wypędzony razem z gromadą mieszkańców podpalonej kamienicy, został wraz z grupą mężczyzn odprowadzony na ubocze i rozstrzelany. Wszystkie zwłoki Niemcy oblali benzyną i spalili.

Kazimiera Reych, sąsiadka z pobliskiego domu, rozmawiała z nim kilka minut przed śmiercią. Zapamiętała, że miał w ręku walizeczkę, której nie udało się odnaleźć. Miał w niej „pisany w stanie nadświadomości” maszynopis pracy Nieśmiertelność i życie pozagrobowe oraz scenariusz filmu dla wytwórni Paramount, pod tytułem Oczy, które widzą.

Jerzy Chociłowski 

Talia niezwykłych postaci II RP

Patrz również bardzo ciekawy artykuł 

Poniatowski & Ossowiecki - The psychic archaeology

Exactly how Ossowiecki met the man who would become the scientist half of the best psychic archaeological team in history is now unknown. Perhaps Balcer introduced them. It is clear, however, that they knew each other by March 1936.

Stanislaw Poniatowski was fifty-two, seven years younger than the psychic, and since this was to be his major work for the remainder of his life, it was almost as if he had come to Warsaw for just these experiments. After eighteen years as a professor of ethnology at Wolna Wszechnica (University) he had suddenly accepted the same post at the University of Warsaw in 1934.

(...)

Again Ossowiecki cried out, "I cannot return."This time both he and the observers became uneasy.

Unable to stop, the psychic continued, describing a zebralike animal. "Long ears. Several there are ... they graze near the house. Long tails, the end like thick gray brush. Rear white and from it toward the front darker. From spine white bands go to white belly. Huge ears, horns I do not see...."

Talking about the animals seemed to calm and release him. Then the man of the vision abruptly came into view again. "God how wild it is here ... savage ... they are like monkeys. The man is so hairy ... all are so hairy. Men's bodies are brownish, dark like fur. Hair on foreheads grows from bridge of nose." With the man's reentry some connection seemed reestablished for Ossowiecki. He yelled, "I can't get out of here!" and with those words dashed the stone-tool guide object to the floor. Even after he had returned to the world of the living, he still seemed to linger in the past and for another fifteen minutes felt as if the two realities had become confused and that he was alternating between them.

https://varapanno.blogspot.com/2024/03/poniatowski-ossowiecki-psychic.html?m=1


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.