czwartek, 2 października 2025

Najmilszy chłopiec w Wolcott

 Przed paroma laty Lowell Lee Andrews, ogromny, krótkowzroczny chłopak lat osiemnastu, który nosił rogowe okulary i ważył prawie trzysta funtów, był na Uniwersytecie Kansaskim studentem drugiego roku otrzymującym wyróżnienia i specjalizującym się w biologii. Chociaż był samotnikiem zamkniętym w sobie i mało komunikatywnym, znajomi, zarówno na uniwersytecie, jak i w jego rodzinnym miasteczku Wolcott w Kansas, uważali go za wyjątkowo łagodnego i obdarzonego „przemiłym charakterem” (później jedna z gazet kansaskich wydrukowała o nim artykuł pod tytułem Najmilszy chłopiec w Wolcott). Jednakże w tym spokojnym, młodym studencie tkwiła druga, nie przeczuwana osobowość, o stępionych uczuciach i wypaczonym umyśle, przez który przepływały okrutne zimne myśli. Jego rodzina – ojciec i matka oraz nieco starsza odeń siostra, Jennie Marie – byliby zdumieni, gdyby znali marzenia na jawie, które Lowell Lee snuł przez całe lato i jesień 1958 roku; ten wspaniały syn, ten uwielbiany brat planował sobie otrucie ich wszystkich.

Starszy Andrews był zamożnym farmerem, nie miał wiele pieniędzy w banku, ale posiadał ziemię ocenianą w przybliżeniu na dwieście tysięcy dolarów. Chęć odziedziczenia tego majątku była rzekomą pobudką knutego przez Lowella Lee unicestwienia własnej rodziny. Albowiem ów utajony Lowell Lee, ten, który krył się w nieśmiałym, nabożnym studencie biologii, widział siebie w rojeniach jako mistrza zbrodni o lodowatym sercu; chciał nosić gangsterskie jedwabne koszule i jeździć szkarłatnymi wozami sportowymi, chciał być uznany za coś więcej, niż za ślęczącego w okularach nad książką, ociężałego, dziewiczego studenta – i chociaż nie żywił, przynajmniej świadomie, niechęci do nikogo ze swojej rodziny, wymordowanie jej wydawało mu się najszybszą, najsensowniejszą drogą do zrealizowania marzeń, które nim owładnęły. Arszenik był bronią, na którą się zdecydował; po otruciu swych ofiar zamierzał ułożyć je w łóżkach i spalić dom w nadziei, że prowadzący śledztwo uznają ich śmierć za wypadek. Jednakże trapił go jeden szczegół: co będzie, jeżeli sekcja zwłok wykaże obecność arszeniku? Albo jeżeli uda się powiązać zakupienie trucizny z jego osobą? Pod koniec lata powziął inny plan. Trzy miesiące strawił na doszlifowywanie go. Wreszcie nadeszła kulminacyjna listopadowa noc, kiedy był gotów do działania.

Był to tydzień Dziękczynienia i Lowell Lee przyjechał do domu na święta, tak samo jak Jennie Marie, inteligentna, ale raczej nieładna dziewczyna, która uczęszczała do college’u w Oklahomie. Wieczorem 28 listopada, gdzieś około siódmej, Jennie Marie siedziała w rodzicami w saloniku oglądając telewizję; Lowell Lee zamknął się w swojej sypialni i czytał Braci Karamazow. Po zakończeniu lektury ogolił się, przebrał w swój najlepszy garnitur i wziął się do ładowania półautomatycznego karabinka kaliber 22 oraz rewolweru Ruger tego samego kalibru. Wsadził rewolwer do kabury na biodrze, karabinek założył na ramię i ruszył przez hall do saloniku, w którym było ciemno, z wyjątkiem migotliwego ekranu telewizyjnego. Zapalił światło, złożył się z karabinka, nacisnął spust i trafił siostrę między oczy zabijając ją na miejscu. Do matki strzelił trzy razy, do ojca dwa. Matka, z rozszerzonymi oczyma i wyciągniętymi rękami, zatoczyła się ku niemu; usiłowała przemówić, usta jej otworzyły się i zamknęły, ale Lowell Lee powiedział: „Milcz”. Ażeby mieć pewność, że go usłucha, strzelił do niej jeszcze trzykrotnie. Jednakże pan Andrews żył nadal; łkając i jęcząc począł się wlec po podłodze w stronę kuchni, ale na progu syn dobył rewolweru i wystrzelił wszystkie naboje, po czym załadował broń na nowo i opróżnił ją powtórnie; ogółem jego ojciec otrzymał siedemnaście kul.

Andrews, według przypisywanych mu zeznań, nie czuł nic w związku z tym. „Przyszedł czas i robiłem to, co musiałem zrobić. I na tym koniec”. Po dokonaniu morderstwa otworzył okno w swojej sypialni i wyjął zasłonę siatkową, następnie jął krążyć po domu opróżniając szuflady komód i rozrzucając ich zawartość; intencją jego było zwalić winę za zbrodnię na złodziei. Później przejechał samochodem ojca czterdzieści mil po śliskich od śniegu szosach od Lawrence, miasta, w którym znajduje się Uniwersytet Kansaski; po drodze przystanął na moście, rozmontował swą śmiercionośną artylerię i pozbył się jej wrzucając części do rzeki Kansas. Jednakże właściwym celem wyprawy było oczywiście zapewnienie sobie alibi. Najpierw zatrzymał się przed domem akademickim, w którym mieszkał; porozmawiał z gospodynią, powiedział jej, że przyjechał po swoją maszynę do pisania i że z powodu na złej pogody jazda z Wolcott do Lawrence zabrała mu dwie godziny. Stamtąd pojechał do kina, gdzie wbrew swojemu zwyczajowi pogawędził z bileterem i sprzedawczynią słodyczy. O jedenastej, kiedy film się skończył, wrócił do Wolcott. Na ganku frontowym czekał domowy kundel; skomlał z głodu, więc Lowell Lee, wszedłszy do domu i przestąpiwszy trupa ojca, przyrządził miseczkę ciepłego mleka z papką, i kiedy pies je chłeptał, zatelefonował do urzędu szeryfa i powiedział: „Moje nazwisko Lowell Lee Andrews. Mieszkam pod numerem 6040 na Wolcott Drive i chcę zameldować o rabunku…”

Zgłosili się trzej funkcjonariusze ze służby patrolowej szeryfa okręgu Wyandotte. Jeden z nich, posterunkowy Meyers, opisał ową scenę, jak następuje: „No więc była pierwsza nad ranem, jakeśmy tam dojechali. W domu paliły się wszystkie światła. A to wielkie, ciemnowłose chłopaczysko, ten Lowell Lee, siedział na ganku i gładził sobie psa. Gładził go po łbie. Porucznik Athey zapytał, co się stało, a on pokazał drzwi, całkiem od niechcenia, i powiedział: «Zajrzyjcie tam»”.

Uczyniwszy to, zdumieni policjanci wezwali okręgowego koronera, którego też zaskoczyła nieczuła nonszalancja młodego Andrewsa, bo kiedy go zapytał, jakie ma dyspozycje w sprawie pogrzebu, Andrews odpowiedział wzruszając ramionami: „Wszystko mi jedno, co z nimi zrobicie”.

Wkrótce zjawili się dwaj starsi detektywi i zaczęli wypytywać jedynego pozostałego przy życiu członka rodziny. Jakkolwiek byli przekonani, że kłamie, słuchali z uszanowaniem opowieści o tym, jak pojechał do Lawrence po maszynę do pisania, poszedł do kina i wrócił po północy do domu, gdzie zastał sypialnie splądrowane, a całą rodzinę wymordowaną. Trzymał się uparcie tej wersji i może nigdy by jej nie zmienił, gdyby po jego aresztowaniu i przewiezieniu do więzienia okręgowego władze nie uzyskały pomocy ze strony pastora Virta C. Damerona.

Wielebny Dameron, postać dickensowska, gładki i pogodny kaznodzieja od siarki piekielnej i wiecznego potępienia, był pastorem kościoła baptystowskiego w Kansas City, do którego rodzina Andrewsów regularnie uczęszczała. Zbudzony pilnym telefonem od koronera okręgowego, zjawił się w więzieniu około trzeciej nad ranem, a wówczas detektywi, którzy dotąd usilnie, lecz bezowocnie przesłuchiwali podejrzanego, wycofali się do innego pokoju, by umożliwić pastorowi poufną rozmowę z jego parafianinem. Rozmowa okazała się fatalna dla tego ostatniego, który w wiele miesięcy później tak ją zrelacjonował pewnemu znajomemu:

– Pastor Dameron powiedział: „Posłuchaj, Lee, znam cię od urodzenia. Od małego szkraba. I znałem całe życie twojego tatusia, razem dorastaliśmy, byliśmy przyjaciółmi od dzieciństwa. I właśnie dlatego tu jestem – nie tylko z tej racji, że jestem twoim pastorem, ale że uważam ciebie niejako za członka mojej własnej rodziny. A także dlatego, że potrzebujesz przyjaciela, z którym mógłbyś pomówić w zaufaniu. Okropnie odczułem ten straszny wypadek i zupełnie tak samo, jak ty, pragnę, żeby winowajca został ujęty i ukarany”.

Zapytał, czy nie chce mi się pić, a że mi się chciało, więc kazał mi przynieść coca-colę, a potem zaczął pytać o te świąteczne wakacje i jak mi się podoba w szkole, aż raptem powiada: „Słuchaj, Lee. Zdaje się, że tutaj mają pewne wątpliwości co do tego, czy jesteś niewinny. Na pewno chętnie poddasz się próbie za pomocą wykrywacza kłamstw i przekonasz ich o swojej niewinności, żeby mogli wziąć się do dzieła i złapać winnego”. A potem powiedział: „Lee, tyś przecie nie zrobił tej potwornej rzeczy, prawda? Bo jeżeli tak, to teraz jest pora oczyścić sobie duszę”. I wtedy pomyślałem: co za różnica? I powiedziałem mu prawdę, właściwie w całości. A on tylko kiwał głową, przewracał oczami, zacierał ręce i wreszcie powiedział, że to straszna rzecz i że będę musiał odpowiadać przed Wszechmogącym i oczyścić sobie duszę powtarzając policji to, co mu powiedziałem, i spytał, czy tak zrobię.

Uzyskawszy twierdzące kiwnięcie głowy, duchowny doradca więźnia wyszedł do sąsiedniego pokoju, zatłoczonego wyczekującymi policjantami, i zaprosił ich z dumą: „Wejdźcie, panowie. Chłopiec jest gotów złożyć oświadczenie”.

Sprawa Andrewsa stała się asumptem do prawniczej i medycznej krucjaty. Przed procesem, na którym Andrews oświadczył, że nie poczuwa się do winy powołując się na niepoczytalność, zespól psychiatrów z Kliniki Menningera przeprowadził gruntowne badanie oskarżonego. Wynikiem tego była diagnoza stwierdzająca „schizofrenię prostego typu”. Przez „prosty” diagnostycy rozumieli, że Andrews nie cierpiał na urojenia, fałszywe percepcje ani halucynacje, ale na zasadnicze schorzenie, które polega na rozdziale myślenia od uczucia. Rozumiał istotę swoich czynów oraz to, że są one zabronione i że czeka go kara. „Jednakże – aby zacytować doktora Josepha Sattena, jednego z przeprowadzających badania – Lowell Lee Andrews nie doświadczał żadnych uczuć. Uważał siebie za jedynego ważnego, mającego jakieś znaczenie człowieka na świecie. A w jego odosobnionym świecie zabicie własnej matki wydawało mu się równie dobre, jak zabicie zwierzęcia czy muchy”.

Zdaniem doktora Sattena i jego kolegów zbrodnia Andrewsa była tak bezspornym przykładem zmniejszonej odpowiedzialności, że sprawa ta mogła stanowić idealną sposobność do zakwestionowania Reguły M’Naghtena w sądach kansaskich. Reguła ta, jak poprzednio nadmieniono, nie uznaje żadnej formy niepoczytalności, jeżeli tylko oskarżony ma zdolność rozeznania między dobrem a złem – z punktu widzenia prawnego, nie moralnego. Ku wielkiemu strapieniu psychiatrów i liberalnych prawników, reguła owa obowiązuje w sądach Wspólnoty Brytyjskiej, a w Stanach Zjednoczonych w sądach wszystkich stanów z wyjątkiem kilku oraz Dystryktu Columbia, które stosują łagodniejszą, choć zdaniem pewnych ludzi niepraktyczną Regułę Durhama, przewidującą po prostu, że oskarżony nie ponosi odpowiedzialności karnej, jeżeli jego bezprawny czyn jest wynikiem choroby umysłowej albo umysłowego upośledzenia.

Krótko mówiąc, obrońcy Andrewsa, zespół złożony z psychiatrów z Kliniki Menningera oraz dwóch pierwszorzędnych adwokatów, mieli nadzieję odnieść zwycięstwo o rozmiarach prawnego ewenementu. Najistotniejszą rzeczą było przekonać sąd, by zamiast Reguły M’Naghtena zastosował Regułę Durhama. Gdyby to się udało, wówczas Andrews, z uwagi na rozliczne dowody jego schizofrenii, zostałby bez wątpienia skazany nie na szubienicę ani nawet na więzienie, ale na osadzenie w szpitalu stanowym dla niepoczytalnych przestępców.

Jednakże obrona nie brała w rachubę doradcy religijnego Andrewsa, niezmordowanego pastora Damerona, który wystąpił na rozprawie jako główny świadek oskarżenia i wymyślnym, rokokowym stylem dziesięciorzędnego kaznodziei oświadczył sądowi, że często ostrzegał swojego byłego ucznia ze szkoły niedzielnej o grożącym mu gniewie Bożym: „Mówiłem mu: nie masz na tym świecie niczego, co byłoby więcej warte niźli dusza twoja, a tyś wielokrotnie poświadczał mi w rozmowach naszych, że wiara twa słabą jest, że nie masz wiary w Boga. Wiadomo ci, iż grzech wszelki przeciwko Bogu jest i że Bóg to najwyższy twój sędzia i przed nim odpowiadać musisz. Oto, com mówił, ażeby poczuł straszliwość uczynku swojego i pojął, że musi odpowiadać przed Wszechmogącym za tę zbrodnię”.

Wielebny Dameron był najwyraźniej zdeterminowany, ażeby młody Andrews odpowiadał nie tylko przed Wszechmogącym, ale i przed bardziej doczesnymi mocami, bo właśnie jego świadectwo wraz z zeznaniami samego oskarżonego, przesądziło sprawę. Przewodniczący sądu oparł się na Regule M’Naghtena, a przysięgli wymierzyli karę śmierci, tak jak się tego domagało oskarżenie.

TRUMAN CAPOTE

Z zimną krwią

Prawdziwa relacja o zbiorowym morderstwie i jego następstwach

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.