poniedziałek, 31 października 2022

Waldemar Łysiak o polskim sporcie wyczynowym


KŁAMSTWO SPORTU

Do prawie połowy wieku sport – ze wszystkimi jego trikami, lewymi handicapami i "drugimi dnami" – nie był w Polsce gangreną fizyczną i etyczną. Pandemia zaczela się po skomunizowaniu Rzeczypospolitej i trwała przez cały czas "Polski Ludowej". Program oficjalny głosił (cytuje tekst W.Golebiowskiego z PZPR-owskiej "Trybuny Ludu"): "Sport służy wychowaniu młodych ludzi dla pracowitości, lojalności, koleżeństwa, poszanowania przepisów, godnego reprezentowania kraju" (1975), itd., itp. – słowem sport miał służyć wszechstonnej humanizacji młodzieży. Praktyka byla zupełnie inna – sport służył wszechstronnej demoralizacji młodzieży. Że zaś "cenzura prewencyjna" nie byla wobec afer sportowych równie mocno prewencyjna, co wobec innych czarnych kart PRL-u – opinię publiczną czesto bulwersowano doniesieniami o "kryminałkach" ubarwiających sarmackie "życie sportowe". A to polscy juniorzy kradli stos dżinsów we francuskim miescie La Ferte (były setki takich afer złodziejskich za granicą); a to seniorzy zgwałcili jakieś pokojówki w hotelu czy pasażerki w pociągu (funkcjonariusze PZPN-u ledwie wyrwali nieznajomą kobietę z rąk takich gwiazd jak Szarmach i Gorgon); a to kompletnie pijani "wielcy sportowcy" robili bezkarnie masakrę drogową (Musial) lub demolowali lokal gastronomiczny (Iwan); a to zapaśnicy dokonywali "włamu", bokserzy "rozboju", lekkoatleci przemytu itd.; a to trenerzy (pływacy, gimnastyczni i in.) trenowali hurtowo pedofilstwo z nieletnim "narybkiem sportowym"; etc., etc., etc.W PRL-u sport byl "czysto amatorski", wiec wszystko kręciło sie wokół grubych pieniedzy (cienkie nie interesowaly nawet juniorow). Kupić można było każdy wynik w każdej dyscyplinie sportowej, a każdy wyjazd zagraniczny stawał się wyjazdem "biznesowym" (kontrabanda plus handel). Ryby psuły się, rzecz prosta, od głów – najwiekszymi złodziejami i łapownikami byli wodzowie, czyli sędziowie, prezesi związków oraz klubów i "dzialacze" formujący mafię bardzo profesjonalnie zorganizowaną. Co prawda polscy sędziowie byli przez cudzoziemców pogardzani jako "taniocha" (czołowego polskiego jurora futbolu kupowano w RFN za karton whisky – sic!), jednak chętnie zapraszani do sędziowania miedzynarodowych spotkań, bo to dawało oszczędność. Rekompensowali sobie korupcją na ligowych boiskach "ludowej ojczyzny". Demoralizację sankcjonowała dwulicowość mediow, ktore wywlekały tylko afery puszczone przez sito cenzury, i jednoczesnie używały relatywistycznego ("patriotycznego" jezyka typu "Jak Kali ukraść krowę...". Gdy Mc Farland powstrzymał szarzujacego Latę chwytem za koszulkę (pamiętny mecz z Anglią na Wembley) – to było "boiskowe chuliganstwo"; gdy nasz Kasperczak identycznym sposobem zatrzymał Valdomiro (pamietny mecz z Brazylią podczas World Cup 74) – to był "faul taktyczny na przeciwniku". Faryzejski bełkot sportowych dziennikarzy, gwiazdorów, juniorow i prominentów tamtej doby równał do poziomu zepsucia, fałszu i demagogii wszystkich elit PRL-u, kulturowych nie wyłączając (ulubieniec "europejczykow", J. Waldorff, beszczelnie głoszący na łamach swej ukochanej czerwonej "Polityki", że jest współautorem ... Boyowskich tłumaczeń literatury Balzaka, bo Żeleński prosił go o translatorską pomoc! – to symbol adekwatnosci kłamstw farmazonów "kultury duchowej" i magikow "kultury fizycznej"). Zdemoralizowany był caly PRL-owski futbol, czemu trudno się dziwić – jako dyscyplina najpopularniejsza miał w obiegu najwiekszy "szmalec". Przez całe dziesięciolecia ligą pilkarzy rządziły "spółdzielnie" i układy magfijnych bossów (perfekcyjnie pokazał to film J. Zaorskiego "Piłkarski poker" 1993), z góry mianujące mistrzów, wicemistrzów i spadkowiczów, a niektóre drużyny (np. Krakowska Garbarnia) notorycznie grały rolę "regulatorów" – nie chciały lauru mistrzowskiego, chciały tylko przehandlować jak najwięcej meczów za jak największą gotówkę. A.D. 1977 moj brat poznał (w kurorcie) piłkarza z ligowego "regulatora", a ten mu "pod śledzika" sprzedał kulisy futbolowego jarmarku:

- Przyjeżdżamy, kapujesz, do N ... Frajerzy są na krawędzi, jeden przegrany mecz i lecą na mordę. No to mówimy przed meczem: tyle i tyle i macie mecz. Ale oni pyskują, że nie – nie chcą bulić, bo myślą, że u siebie dadzą radę. No to my, kapujesz, gramy na ura, i do przerwy jest 0:0. I frajerzy normalnie miękną, kapujesz, strach do tyłka. W przerwie przyłazi dwoch do naszej szatni i śpiewają: bulimy. No to w porzasiu – po przerwie, kapujesz, gramy na jedną bramę. I tu, brachu, zaczyna się cyrk. I my, i oni, chcemy wkopać w te nasze brame - i, cholera, nic! Pomagamy im jak możemy, chodzimy jak po hajnie-medyna, a tu, szlag trafił, nic i nic, nie mogą palanty wbić do pustej bramy! Taki fart, rany boskie, czegoś takiego w życiu nie widziałem – forsa wzięta, podkładamy się jak te bure suki, a tu ciagle 0:0! Trzy minuty do końca, śmierć w oczach ... Co było robić, ścieliśmy frajera na polu karnym, aż matka ziemia stękneła, no i, kapujesz, git! Z karnego wreszcie wbili. Ale cośmy sie napocili wtedy i nastrachali, że trzeba bedzie zwrócić szmal, kurcze blade, długo nie zapomnę!

...Jesli dobrze pamietam – w PRL-owskiej prasie tylko raz ukazała się szczegółowa relacja pilkarza (Z. Czolnowskiego) o konkretnym sprzedanym meczu (drugoligowym: Polonia – Warta). Gdy w roku 1979 "Kultura" wydrukowała moj artykul pt. "Sportowe piętno", o gangrenie rodzimego futbolu – cenzura "zdjyela" puentę (był nia cytat wypowiedzi L. Piseckiego sprzed I. Wojny): "Gra ta jest po prostu miniaturą ustroju" (zachowałem wszyakże "szczotkę" redakcyjną, czyli pierwodruk, z nie okrojonym tekstem).

Dekada miedzy koncem PRL-u a koncem stulecia zmieniła tylko jedno: doping (niegdyś głównie u ciężarowców i lekkoatletów, później u wszystkich, ale limitowany bezdewizowością i ostrożnością) – stał się "koksem" powszednim jak chleb i woda. Reszta – łapownictwo, demoralizujące zarobki, handel meczami itp. – przeżywa "dalszy dynamiczny rozwoj"

Z książki Stulecie Klamcow Cz II

O naturach niższych


E. Delacroix o naturach niskich w czasach zamętu

Wszystkie rewolucje dają podnietę naturom niskim i gotowym do czynienia zła. Zdradzieckie dusze wkładają maski; nie mogą powstrzymać sie na widok powszechnego rozkładu, czujac, że oto właśnie nadeszła chwila, która przyniesie im łup. Ani pogarda uczciwych ludzi, ani lęk, że zostaną rozpoznani – nic nie może ich okiełznać. Wydaje im się, że odtąd świat należy do łajdaków; czują sie wybrnie wśród milczenia ludzi uczciwych; łudzą się, że nie ma juz nikogo kto by ich sadzil i napiętnował tak, jak nato zasługują.

Al Capone o politykach

Kańciarz to jest kańciarz. W szczerości kańciarza jest coś zdrowego. Lecz każdy gość, który udając, że pilnuje prawa, wykorzystuje swą władzę dla kradzieży, jest wredną żmiją. Najgorszym gatunkiem tej zgnilizny jest polityk. Może ci poświęcić bardzo mało swego czasu, bo większą jego część spędza na maskowaniu i zacieraniu śladów, żeby nikt nie wiedział jakim jest złodziejem.

Łysiak o polskiej "klasie" politycznej

Relatywizm moralny – nadzwyczaj groźna choroba XX stulecia – gangrenuje te państwa, których elity decyzyjne i propagandowe są skorumpowane etycznie i finansowo. Przyjrzyjcie się naszym prominentom, i tym z lewej, i tym z prawej, bez różnicy. Przyjrzyjcie się owym spryciarzom niezdarnie grającym role mężów stanu. Popatrzcie jak buduja złodziejsko-bananowy ustroik, w którym "folwark zwierzęcy" przybiera trochę bardziej ludzką twarz dzieki humorystycznym elementom "komedii ludzkiej" granej przez "nędzników"(Orwell+Balzak+Hugo). Nie mają talentów prawodawczych i proworzadnościowych. Mają tylko agenturalną przeszłość, genetyczne cwaniactwo, lepkie łapy, zgniłe sumienia i gęby pełne uspokajających, branżowo lub knajacko gęganych frazesów. Kompletny rozklad sprawiedliwości, moralności, zdrowego rozsadku oraz szacunku wobec prawdy i prawa. Ta sama niegdyś "dyktatura ciemniakow", wzbogacona o współudział szulerów dyplomowanych. Cóż zawiniła Rzeczpospolita losowi, iż po wieloletniej kalwarii komunizmu oddał ją w pacht takim ludziom?

sobota, 29 października 2022

Naukowe dowody podważające teorię ewolucji

 Poniższy materiał, jest fragmentem książki Jamesa Perloffa The Case Against Darwin 

Dowody z Genetyki

Teoria Darwina mówi, że ryby ewoluowały, poprzez wiele etapów pośrednich, w istoty ludzkie. Powstaje zatem pytanie: w jaki sposób ryby pozyskały geny, aby stać się ludźmi? Stworzenie nie może być czymś, na co fizycznie nie pozwalają jego geny.  Genetyka jako nauka raczkowała w jego czasach i Darwin zakładał, że zwierzęta mają zasadniczo nieograniczoną zdolność przystosowania się do środowiska.

Pisał: „Dzięki temu procesowi, który trwał długo… wydaje mi się prawie pewne, że zwykły czworonóg kopytny może zostać przekształcony w żyrafę”. 13  To po prostu nieprawda. Nawet po milionach lat w dżungli osły nadal byłyby osiołkami, ponieważ mają tylko ośle geny.

Aby rozwiązać ten dylemat, współcześni ewolucjoniści stwierdzili, że geny ryb musiały zmutować do ludzkich genów w ciągu eonów - mutacje są oczywiście nagłymi zmianami w genach. Na ogół występują bardzo rzadko. Zgodnie z teorią ewolucyjną organizm poprzez mutację rozwija nową pozytywną cechę, lepiej dostosowując ją do środowiska. Stworzenie przekazuje następnie tę zmutowaną cechę następnemu pokoleniu i ostatecznie rozprzestrzenia się na cały gatunek.

Organizmy bez tej cechy, będąc słabsze, wymierają („przeżycie najlepiej przystosowanych”). Dzięki temu procesowi ryby stopniowo przekształciły się w ludzi. Jednak ta hipoteza jest niewiarygodna.

Dr Lee Spetner, który przez dziesięć lat wykładał teorię informacji na Uniwersytecie Johnsa Hopkinsa i Instytucie Weizmana, spędził lata na badaniu mutacji. Napisał ważną nową książkę, Not by Chance: Shattering the Modem Theory of Evolution. Pisze w niej: „Podczas lektury  literatury nauk przyrodniczych, nigdy, ani razu nie znalazłem mutacji, która dodałaby informacji… Wszystkie mutacje punktowe, które były badane na poziomie molekularnym, okazują się zmniejszyć informację genetyczną, a nie ją zwiększać." 14 Mutacje usuwają informacje z kodu genetycznego. Nigdy nie tworzą wyższych, bardziej złożonych informacji. Co tak naprawdę powodują u ludzi? Śmierć. Sterylność. Hemofilia. Anemia sierpowata. Mukowiscydoza. Zespół Downa. I ponad 4000 innych chorób.

Aby rozwinąć swój pogląd, ewolucjoniści od dawna wskazywali na mutacje o korzystnych skutkach. Najczęstszy podany przykład: mutacje czasami uodparniają bakterie na antybiotyki (leki zabijające zarazki). I tak argument brzmi: „Jeśli mutacje mogą wzmocnić bakterie, muszą być w stanie zrobić to samo dla innych stworzeń”. Dr Spetner wskazuje, że jest to oparte na nieporozumieniu, ponieważ mutacje powodujące oporność na antybiotyki nadal wiążą się z utratą informacji.

Na przykład, aby zniszczyć bakterię, antybiotyk streptomycyna przyłącza się do części komórki bakteryjnej zwanej rybosomami. Mutacje czasami powodują deformację strukturalną rybosomów. Ponieważ antybiotyk nie może połączyć się ze zniekształconym rybosomem, bakteria jest odporna. Ale nawet jeśli ta mutacja okazuje się korzystna, nadal stanowi utratę informacji genetycznej, a nie zysk. Żadna „ewolucja” nie miała miejsca; bakterie nie są „silniejsze”. W rzeczywistości, w normalnych warunkach, bez obecności antybiotyku, są słabsze niż ich niezmutowani kuzyni.

Weźmy analogię. Załóżmy, że dyktator danego kraju nakazał schwytać dysydentów i zakuć ręce w kajdanki. Więc policja była zajęta skuwaniem dysydentów w kajdanki. Ale pewnego dnia natknęli się na człowieka urodzonego zdeformowanego – bez rąk. Można by sobie wyobrazić, że w tym przypadku mężczyzna miał przewagę nad innymi, ponieważ nie mógł być zakuty w kajdanki. Ale z pewnością nie oznaczałoby to postępu ewolucyjnego. Ani też deformacja, która zapobiega „zakuwaniu” bakterii w kajdanki przez antybiotyk.

Często można wywnioskować korzyści z utraty informacji. Załóżmy, że zerwałeś wycieraczki z samochodu. Jakieś korzyści? Tak, Twoja przednia szyba nigdy nie zostanie porysowana przez wycieraczki. Ale czy nie wszyscy wolimy wycieraczki? Albo przypuśćmy, że po prostu całkowicie usunęliśmy samochody. Byłaby to ogromna utrata informacji i technologii, ale byłyby korzyści: mniej zanieczyszczeń i nikt nie zginąłby w wypadkach samochodowych. Co się stanie, jeśli mutacja spowoduje, że dziecko urodzi się głuche? Jakieś korzyści? Tak, dziecko nigdy nie usłyszy żadnych przekleństw. Ale czy nie wszyscy chcemy mieć dzieci, które słyszą? W ten sam sposób ewolucjoniści, postrzegając konkretną mutację w ograniczonym kontekście, mogą opisać mutację jako „korzystną” i błędnie powiedzieć, że reprezentuje postęp ewolucyjny.

Dlaczego jest to problem ewolucji? Ponieważ jeśli teza Darwina jest słuszna i całe życie zaczęło się jako pojedyncza komórka, to przypadkowe mutacje musiały zaprojektować i skonstruować prawie każdą biologiczną cechę na Ziemi, od niezwykłego systemu sonarowego delfinów (który jest przedmiotem zazdrości amerykańskiej marynarki wojennej) po serce człowieka. A te jest niezwykle pomysłowo skonstruowane.

Rzadko mutacje powodują, że dzieci rodzą się z wrodzonymi wadami serca, co powoduje przeciek krwi w niewłaściwe miejsce. Nie jest znany przypadek mutacji poprawiających krążenie. Hemoglobina – składnik krwi przenoszący tlen – ma ponad czterdzieści zmutowanych wariantów. Żaden nie transportuje tlenu lepiej niż normalna hemoglobina.15 Aby zaakceptować ewolucję, musimy wierzyć, że krążenie krwi ludzkiej — cud inżynierii — powstało w wyniku przypadkowych mutacji, kiedy rzeczywiste obserwacje wykazują, że one go uszkadzają.

Ernst Chain, który otrzymał Nagrodę Nobla za swoją pracę nad rozwojem penicyliny, wiedział dużo o bakteriach i antybiotykach. Dr Chain stwierdził: „Założenie, że rozwój i przetrwanie najlepiej przystosowanych jest całkowicie konsekwencją przypadkowych mutacji, a nawet, że natura przeprowadza eksperymenty metodą prób i błędów poprzez mutacje w celu stworzenia żywych systemów lepiej przystosowanych do przetrwania, wydaje się hipoteza opartą na braku dowodów i nie do pogodzenia z faktami”.

Mutacje są często dziedziczne, powodują zmiany, ale zmiany są nieuchronnie umniejszające lub w najlepszym razie neutralne. Nigdy nie zaobserwowano, by mutacje zapoczątkowały nowy hormon, narząd lub inną funkcjonalną strukturę. Zmniejszają, ale nie generują technologii biologicznej. Nie oznacza to, że nie jest możliwe, aby losowa mutacja mogła stworzyć wyższą informację genetyczną – tylko, że nie jest to zaobserwowane przez naukę. I tylko w oparciu o to teoria Darwina mogłaby umrzeć. ...

Dowody z nauki o początkach

Jeszcze większe trudności pojawiają się z ewolucyjną ideą początków życia. Karol Darwin i jemu współcześni uważali, że komórki są raczej proste i że w ten sposób możliwe jest, aby substancje chemiczne zawarte w „pierwotnej zupie” złączyły się i utworzyły jedną komórkę. Jednak dzięki postępowi w biologii wiemy teraz, że nawet „prosta” komórka zawiera wystarczająco dużo informacji, aby wypełnić sto milionów stron Encyklopedii Britannica. Komórki składają się zasadniczo z białek; jedna komórka ma tysiące białek, a białka z kolei składają się z mniejszych cegiełek zwanych aminokwasami. Normalnie białko składa się z łańcuchów setek aminokwasów, a aminokwasy te muszą być w precyzyjnej sekwencji funkcjonalnej.

Jak zatem, zgodnie ze scenariuszem ewolucyjnym, powstała pierwsza komórka? Podobno w pierwotnej zupie powstały aminokwasy. Prawie każdy tekst o biologii w szkole średniej opisuje słynny eksperyment dr. Stanleya Millera. W 1953 roku Miller, wówczas absolwent University of Chicago, zmontował aparat, w którym łączył wodę z wodorem, metanem i amoniakiem (proponowane gazy wczesnej Ziemi). Poddał mieszaninę iskrom elektrycznym. Po tygodniu odkrył, że niektóre aminokwasy utworzyły się w pułapce w systemie. 

Nawet jeśli starożytny ocean nie miałby takiego aparatu, ewolucjoniści przypuszczają, że na prymitywnej Ziemi piorun (odpowiadający elektryczności Millera) mógł uderzyć w podobny zestaw substancji chemicznych i wytworzyć aminokwasy. Ponieważ zaangażowane były miliony lat, w końcu doszło przypadkiem do właściwych sekwencji. Powstały pierwsze białka i stąd pierwsza komórka.

Ale Sir Francis Crick, który otrzymał Nagrodę Nobla za odkrycie struktury DNA, wskazał, że to bliskie niemożliwości. Obliczył, że prawdopodobieństwo otrzymania przez przypadek tylko jednego białka wynosi od jednego do dziesięciu do potęgi 260, czyli jedynki z 260 zerami za nią. Patrząc na to z innej perspektywy, matematycy zwykle uważają wszystko, co ma szanse niższe niż jeden na 10 do 50, za niemożliwe z praktycznego punktu widzenia. Tak więc przypadek nie mógł wyprodukować nawet jednej proteiny, nie mówiąc już o tysiącach które większość komórek potrzebuje.

A komórki potrzebują czegoś więcej niż białek – potrzebują kodu genetycznego. Kod genetyczny bakterii jest znacznie bardziej złożony niż kod dla Windows 98. Nikt nie sądzi, że program dla Windows 98 mógł powstać przez przypadek (chyba że jego twardy dysk uległ ostatnio awarii).

Ale poczekaj. Komórki potrzebują czegoś więcej niż kodu genetycznego.

Jak każdy język, musi być przetłumaczony, aby był zrozumiały. Komórki mają urządzenia, które faktycznie tłumaczą kod. Aby wierzyć w ewolucję, musimy wierzyć, że przez czysty przypadek powstał kod genetyczny, a także przez czysty przypadek powstały urządzenia translacyjne, które wzięły ten bezsensowny kod i przekształciły go w coś, co ma znaczenie.

Ewolucjoniści nie mogą twierdzić, że „dobór naturalny zwiększyłby szanse”. Dobór naturalny działa w organizmach żywych – tutaj omawiamy martwe związki chemiczne, które poprzedzały początek życia.

Jak coś tak złożonego jak komórka może powstać przez przypadek? Słynny argument ewolucyjny pochodzi z 1860 roku, rok po opublikowaniu O powstawaniu gatunków. Na Uniwersytecie Oksfordzkim „buldog Darwina” Thomas Huxley (którego cytowaliśmy wcześniej) zaangażował się w debatę na temat stworzenia i ewolucji z teologiem Samuelem Wilberforce'em. Nie ma żadnych zapisów, ale podobno Huxley, argumentując za przypadkowym pochodzeniem, powiedział, że sześć małp, stukających losowo w klawiaturę maszyny do pisania, mając wystarczająco dużo milionów lat, może napisać wszystkie książki w British Museum. Ponad sto lat później, jako uczeń szkoły publicznej, usłyszałem wariację na ten temat: „Gdyby pokój pełen małp przypadkowo stukał w maszyny do pisania wystarczająco długo, w końcu odtworzyłyby całe dzieła Szekspira.

Jednak każdy, kto wierzy w te prognozy, nie zna matematyki. Jakie są szanse, że małpa wpisze jedno z góry określone dziewięcioliterowe słowo, takie jak „ewolucja”? Dajmy Huxleyowi fory i założymy maszynę do pisania tylko z literami, bez innych symboli. Oczywiście pierwsza litera „e” byłaby bułką z masłem. Ale aby uzyskać „ewolucję”, ponieważ alfabet ma 26 liter, trzeba pomnożyć 26 przez siebie osiem razy. Odkryliśmy, że małpa potrzebowałaby średnio ponad pięciu bilionów prób, aby raz poprawnie napisać „ewolucja”.

Wpisanie dziesięciu liter na minutę zajęłoby ponad milion lat. Uzyskanie dwóch następujących po sobie z góry ustalonych dziewięcioliterowych słów – takich jak „ewolucja się rozpoczęła” – zajęłoby ponad miliard miliardów lat, co zabrałoby nas znacznie dalej niż Wielki Wybuch, który rzekomo miał miejsce jakieś 15 miliardów lat temu. Innymi słowy, jeśli małpa zaczęła pisać w czasie Wielkiego Wybuchu i trwała w tym do tej pory, nie byłaby w stanie stworzyć nawet dwóch kolejnych wstępnie wybranych 9-literowych słów – nie mówiąc już o „dziełach Szekspira”. Jeśli zarzuca się, że przykład miał pokój pełen małp, dr Duane Gish przedstawia sprawę małp z perspektywy:

Gdyby miliard planet wielkości Ziemi został pokryty małpami oko w oko i od łokcia do łokcia, a każda małpa siedziałaby przy maszynie do pisania (wymaga to około 10 stóp kwadratowych dla każdej małpy, z około 10¹⁶ stóp kwadratowych dostępnych na każda z 10⁹ planet) , a każda małpa pisała ciąg 100 liter co sekundę przez pięć miliardów lat, szanse są przytłaczające, że żadna z tych małp nie napisałaby poprawnie tego zdania! W ciągu tych pięciu miliardów lat wszystkie te małpy mogły wykonać tylko 10⁴¹ prób. . . . Nie byłoby najmniejszej szansy, że jedna z małp 10²⁴ (bilion bilionów małp) napisałaby wstępnie wybrane zdanie składające się ze 100 liter (takie jak „Tematem tego artykułu o wpływie jest naturalistyczny projekt życia na Ziemi pod zakładane warunki pierwotne"

Nawet gdyby właściwe chemikalia złączyły się przypadkowo, czy stworzyłoby to żywą komórkę? Rzucanie na podłogę cukru, mąki, oleju i jajek nie daje ciasta. Łączenie stali, gumy, szkła i plastiku nie daje samochodu. Te produkty końcowe wymagają umiejętnej inżynierii. O ileż bardziej zatem żywy organizm? Rzeczywiście, przypuśćmy, że włożymy żabę do blendera i zamienimy ją w puree?

Znajdowałyby się tam wszystkie składniki życia, ale nic z tego nie powstaje. Nawet naukowcy w laboratorium nie są w stanie wyprodukować żywego stworzenia z chemikaliów.

Jak zatem mógł ślepy przypadek?

Ale powiedzmy, że w jakiś sposób przez przypadek komórka naprawdę uformowała się w pierwotnym oceanie, wraz ze wszystkimi niezbędnymi białkami, aminokwasami, kodem genetycznym, urządzeniami translacyjnymi, błoną komórkową itp.

Przypuszczalnie ta pierwsza mała komórka byłaby raczej delikatna i krótkotrwały. Ale musiała być całkiem super komórką, ponieważ w ciągu swojego życia musiała wyewoluować cały proces reprodukcji komórkowej. W przeciwnym razie nigdy nie byłoby innej komórki.
A skąd wzięła się reprodukcja płciowa?

Męski i żeński układ rozrodczy są zupełnie inne. Dlaczego natura miałaby wyewoluować męski układ rozrodczy? Dopóki nie będzie w pełni funkcjonalne, nie będzie służyło żadnemu celowi – i nadal nie będzie służyło, gdyby nie było wygodnie dostępnego żeńskiego układu rozrodczego – który również musiał powstać przez przypadek.

Co więcej, załóżmy, że z „pierwotnej zupy” rzeczywiście powstały jakieś podstawowe związki organiczne. Gdyby w atmosferze znajdował się wolny tlen, utleniłby wiele z tych związków – innymi słowy, zniszczyłby je. Aby rozwiązać ten dylemat, ewolucjoniści od dawna stawiali hipotezę, że starożytna atmosfera Ziemi nie zawierała wolnego tlenu. Z tego powodu Stanley Miller nie uwzględnił tlenu wśród gazów w swoim eksperymencie.

Jednak geolodzy zbadali obecnie to, co uważają za najstarsze skały na Ziemi i nie znajdując dowodów na „pierwotną zupę” wypełnioną aminokwasami – doszli do wniosku, że wczesna Ziemia była prawdopodobnie bogata w tlen. Ale powiedzmy, że ewolucjoniści mają rację – wczesna Ziemia nie miała wolnego tlenu. Bez tlenu nie byłoby ozonu, a bez warstwy ozonowej otrzymalibyśmy śmiertelną dawkę promieniowania słonecznego w zaledwie 0,3 sekundy. Jak kruche początki życia mogły przetrwać w takim środowisku?

Chociaż poruszyliśmy zaledwie kilka problemów „ewolucji chemicznej”, widzimy, że hipoteza ta jest praktycznie niemożliwa na każdym kroku. Jednak dzisiaj nawet pierwszoklasiści są uczeni „faktu”, że życie zaczęło się w starożytnym oceanie jako pojedyncza komórka – z naukowymi przeszkodami prawie nigdy nie omawianymi.

Dowody z biochemii lub system jest nieredukowalnie złożony

Biochemia również sprawia Darwinowi problemy. Dr Michael Behe, biochemik z Lehigh University, napisał Darwin's Black Box: The Biochemical Challenge to Evolution. W tej książce z 1996 roku Behe ​​opisuje, jak złożone są niektóre układy biochemiczne. Gdyby brakowało jakiegoś elementu, system nie działałby. Dlatego nie mogł ewoluować krok po kroku. Behe nazywa to „nieredukowalną złożonością”. Na przykład krzepnięcie krwi zaczyna działać, gdy się skaleczymy. 

Skrzep może wyglądać prosto gołym okiem. Jednak widziany pod mikroskopem jest  bardzo złożonym procesem obejmujący kilkanaście kroków. U osoby z hemofilią brakuje tylko jednego czynnika krzepnięcia i występuje wysokie ryzyko krwawienia.

Ktoś, komu brakowałoby kilku elementów, nie miałby w ogóle szans na przeżycie. Parafrazując doktora Behe'ego bardzo prosto, gdyby krzepnięcie krwi ewoluowało krok po kroku przez eony, stworzenia wykrwawiłyby się na śmierć, zanim zostałoby kiedykolwiek udoskonalone – a jego stopniowe stadia nie przekazywałyby się kolejnym pokoleniom. System jest nieredukowalnie złożony. (...)

Behe pokazuje, że inne systemy biochemiczne, takie jak ludzki wzrok, są również nieredukowalnie złożone – nie mogły ewoluować krok po kroku, dając jasne dowody na to, że powstały w wyniku inteligentnego projektu.

Dowody ze skamieniałości

Czy paleontologia – badanie skamieniałości – potwierdza ewolucję? Otwórz podręcznik biologii dla nastolatka, a prawdopodobnie zobaczysz „drzewo życia”, z którego rozgałęziają się wszystkie formy życia. Na dole drzewa znajduje się jednokomórkowe stworzenie. Według darwinizmu ten mały organizm stopniowo ewoluował w pierwsze bezkręgowce (stwory bez kręgosłupa, takie jak meduza).

Skały kambryjskie to niska warstwa geologiczna zawierająca większość najstarszych znanych skamieniałości bezkręgowców. Znajdujemy w nim dosłownie miliardy skamieniałości bezkręgowców: małży, ślimaków, robaków, gąbek, meduz, jeżowców, pływających skorupiaków itp. Nie ma jednak skamieniałości pokazujących, jak te stworzenia ewoluowały lub że rozwinęły się od wspólnego przodka. (Z tego powodu słyszymy o „wybuchu” kambryjskim). Nieżyjący już Stephen Jay Gould z Harvardu przyznał, że „nasza intensywniejsza praca wciąż nie pozwoliła zidentyfikować żadnego stworzenia, które mogłoby służyć za prawdopodobnego bezpośredniego przodka fauny kambryjskiej [zwierząt”. ] .23 Innymi słowy, dno wielkiego „drzewa życia” Darwina jest jedynie spekulacją nie popartą dowodami kopalnymi.

Podobno bezkręgowce wyewoluowały w pierwszą rybę. Ale pomimo miliardów skamieniałości z obu grup brakuje łączących je skamieniałości przejściowych.

W całym drzewie ewolucyjnym wciąż brakuje „brakujących ogniw”. Owady, gryzonie, pterodaktyle, palmy i inne formy życia pojawiają się w zapisie kopalnym bez śladu ewolucji. Gareth J. Nelson z Amerykańskiego Muzeum Historii Naturalnej stwierdził: „Błędem jest sądzić, że można wykazać, iż nawet jeden gatunek skamieniałości lub „grupa” skamieniałości był przodkiem innego.”24 Colin Patterson, starszy paleontolog w Wielkiej Brytanii Museum of Natural History napisało: „Gouldowi i American Museum trudno zaprzeczyć, gdy mówią, że nie ma skamieniałości przejściowych. Jako paleontolog jestem bardzo zajęty filozoficznymi problemami identyfikacji form przodków w zapisie kopalnym. ... Położę to na szali – nie ma jednej takiej skamieniałości, za którą można by wysunąć niepodważalny argument. „25

Wielu innych paleontologów poczyniło równie mocne twierdzenia (patrz rozdział 2 mojej książki Tornado in a Junkyard). Oczywiście to z pewnością nie oznacza, że ​​nie ma obecnie form przejściowych, o których mówią ewolucjoniści. Coraz mniej ewolucjonistów zdaje się przyznawać do braku skamieniałości przejściowych, być może z obawy przed cytowaniem ich przez kreacjonistów. Niektórzy zaczęli mocno podkreślać istnienie takich form.

O podatności takich opinii na błędy świadczą jednak chwile, w których ostatecznie udowodniono, że są błędne. Weźmy na przykład Człowieka z Piltdown. Został uznany za małpoluda w wieku 500 000 lat. Zostało to potwierdzone przez wielu czołowych brytyjskich naukowców, w tym znanego anatoma Sir Arthura Keitha, specjalistę od mózgu Sir Graftona Eliota Smitha i geologa z British Museum Sir Arthura Smitha Woodwarda. Kiedy ogłoszono odkrycie (1912), New York Times zamieścił nagłówek: „Teoria Darwina okazała się prawdziwa”.26 Przez następne cztery dekady Człowiek z Piltdown był największą wizytówką ewolucji, opisywaną w podręcznikach i encyklopediach. Tymczasem wyśmiewano duchownych, którzy potępiali ewolucję; mówiono, że Pilt down udowodnił, że się mylili.

Ale z czego właściwie składał się Człowiek z Piltdown? Tylko bardzo niedawna szczęka orangutana, poplamiona na starość, zęby spiłowane, aby wyglądały bardziej ludzko, posadzone razem z ludzką kością czaszki, również poplamioną, aby stworzyć wrażenie starości.

Ci, którzy sądzą, że takie błędy już nie występują, powinni jedynie wziąć pod uwagę Archaeoraptora, promowanego na 10-stronicowej kolorowej rozkładówce w National Geographic z listopada 1999 roku jako „prawdziwe brakujące ogniwo” między dinozaurami a ptakami. Skamielina została wystawiona w National Geographic Explorer Hall i obejrzana przez ponad 100 000 osób. Okazało się jednak, że to również fałszywa – ktoś po prostu skleił skamielinę ptaka z częścią skamieniałości dinozaura.

Nie tylko oszustwo może oszukać. Celakant to ryba kostna, której skamieniałości można zobaczyć w jurajskiej skale (z epoki dinozaurów). Podobno to stworzenie wyginęło około 70 milionów lat temu. Zgodnie z teorią Darwina ryby wyewoluowały w płazy (zwierzęta, które mogą poruszać się po lądzie i wodzie, takie jak żaby). Przez lata ewolucjoniści nazywali celakantę prekursorem płazów, a jego skamieniałe płetwy opisywano jako kończyny.

Następnie, w 1938 roku, rybacy złowili żywy okaz u wybrzeży Afryki. Od tego czasu złowiono około 200 kolejnych. Poza udowodnieniem, że celakant nie wyginął przez 70 milionów lat, badania wykazały, że była to w 100% ryba bez cech płazów.

Dlaczego stosunkowo łatwo dać się zwieść skamieniałościom?

Ponieważ 99 procent biologii organizmu opiera się na jego miękkiej anatomii, istnieje granica tego, ile można wydedukować z kości. To sprawia, że ​​skamieniałości łatwo prowokują do wyrażania subiektywnych opinii. Jak zauważyli Jerold Lowenstein i Adrienne Lihlman w New Scientist, odnosząc się do ludzkiego pochodzenia:

Subiektywny element tego podejścia do budowania drzew ewolucyjnych, za którym wielu paleontologów opowiada się z niemal religijnym zapałem, ukazuje wynik: nie ma jednego drzewa genealogicznego, co do którego wszyscy się zgadzają.27 Nie ma jednoznacznego sposobu sprawdzenia interpretacji skamieniałości.wymarłego stworzenia. Nauka nie może obserwować przeszłości z takim samym autorytetem, jak obserwuje teraźniejszość. Paleontologia nie jest więc nauką na poziomie fizyki czy chemii, której prawa można zademonstrować w laboratorium. Opiera się w dużej mierze na opinii i może nawet lepiej być opisana jako sztuka niż nauka.

W 25. rocznicę śmierci prezydenta Johna F. Kennedy'ego, ogólnokrajowe czasopismo poprosiło mnie o napisanie szczegółowego artykułu na temat zamachu. Badając to, byłem zdumiony różnorodnością opinii na temat tego, co się wydarzyło – tożsamości zabójców, liczby zabójców, miejsc, z których strzelali, itp. Debaty te szalały pomimo bogactwa dowodów: setki naocznych świadków, z którymi rozmawiała Komisja Warrena; film Zaprudera, który uchwycił faktyczne zabójstwo; odciski palców; badania balistyczne. Nawet wyniki autopsji ciała Kennedy'ego zostały zakwestionowane w bestsellerowej książce.

Jeśli tak wielka debata może mieć miejsce w związku z incydentem, który miał miejsce zaledwie 40 lat temu, jak zatem ewolucjonista może podnieść fragment kości, rzekomo liczący miliony lat, i stwierdzić z dużą dozą pewności, że jest on przodkiem takiego a takiego gatunku? 

W przeciwieństwie do zabójstwa Kennedy'ego, nie ma naocznych świadków, którzy widzieli to stworzenie; nie ma o tym filmu Zaprudera; nie ma tkanek miękkich do zbadania.

Darwin stwierdził, że „liczba pośrednich i przejściowych powiązań między wszystkimi żyjącymi i wymarłymi gatunkami musiała być niewyobrażalnie duża. A.z pewnością, jeśli ta teoria jest prawdziwa, takie żyły na ziemi”. 28 Przyznał, że skamieliny tych stworzeń nie zostały znalezione w jego czasach, ale miał nadzieję, że przyszłe wykopaliska je odkryją. Nie miało to miejsca.

Jeśli teoria ewolucji jest prawdziwa, zapis geologiczny powinien ujawnić niezliczone formy przejściowe, o których mówił Darwin. Nie powinniśmy znaleźć tylko garstki wątpliwych skamielin, ale miliardy półproduktów potwierdzających jego teorię. Zamiast tego zapis kopalny pokazuje, że zwierzęta są kompletne – nie w stadium rozwojowym – za pierwszym razem, gdy widziane.

To kolejne uderzenie w Darwina, ale ponieważ subiektywność zapisu kopalnego sprawia, że ​​jest to kwestia bardziej dyskusyjna ...

Dowody z taksonomii

A co z żywymi formami przejściowymi? Taksonomia to nauka, która klasyfikuje rośliny i zwierzęta, grupując je według wspólnych cech.

Szwedzki botanik Carolus Linnaeus był pionierem w tej dziedzinie, przypisując organizmy według klasy, porządku, rodzaju i gatunku. Jego system zyskał powszechną akceptację.

Linneusz zdecydowanie sprzeciwiał się ewolucji. Zauważył, że większe podziały istot żywych — wbrew temu, co przewidywała ewolucja — są wyraźnie podzielone bez nakładania się.

Tęcza może mieć wiele kolorów, ale nie widać, jak jednolita czerwień przechodzi w kolor jednolicie pomarańczowy. Raczej istnieją między nimi gradacje. Podobnie, jeśli wszystkie stworzenia mają wspólnego przodka, nie powinniśmy widzieć wyraźnie podzielonych grup, ale żyjące pośredniki między tymi grupami. Ewolucjoniści przyznają, że brakuje półproduktów, ale twierdzą, że musiały one wyginąć. Ale jeśli tak, to gdzie są ich skamieliny? Kanadyjski biolog WR Thompson zauważył:

Rozpatrując system taksonomiczny jako całość, jawi się on jako uporządkowany układ jednoznacznych bytów, które są jednoznaczne, ponieważ są oddzielone lukami . . . . Ogólna tendencja do eliminowania za pomocą niesprawdzalnych spekulacji granic kategorii, które przedstawia nam natura, jest dziedzictwem biologii z Pochodzenia Gatunków. Aby ustalić ciągłość wymaganą przez teorię, przywołuje się argumenty historyczne, mimo że brakuje dowodów historycznych. W ten sposób rodzą się te kruche wieże hipotez opartych na hipotezach, w których fakt i fikcja mieszają się w nierozerwalnym wyznaniu29.

Niewiele się zmieniło od 1930 roku, kiedy Austin H. Clark, wybitny zoolog z Instytutu Smithsona, oświadczył:

Całkowity brak jakichkolwiek form pośrednich między głównymi grupami zwierząt, który jest jednym z najbardziej uderzających i znaczących zjawisk wydobytych w badaniach zoologicznych, był dotychczas pomijany, a przynajmniej ignorowany. . . .

Bez względu na to, jak daleko cofniemy się w zapisie kopalnym poprzedniego życia zwierzęcego na Ziemi, nie znajdujemy śladu jakichkolwiek form zwierzęcych, które są pośrednie między różnymi głównymi grupami lub gromadami.

Może to oznaczać tylko jedno. Istnieje tylko jedna interpretacja tego całkowitego braku jakichkolwiek związków pośrednich między głównymi grupami zwierząt – jak na przykład między zwierzętami bez kości grzbietowej lub kręgowcami, szkarłupniami, mięczakami i stawonogami.

Jeśli jesteśmy gotowi zaakceptować fakty, musimy wierzyć, że nigdy nie było takich pośredników, czyli innymi słowy, że te główne grupy od samego początku łączyły ze sobą takie same relacje, jakie są obecne dzisiaj. ³⁰

Dowody z biologii molekularnej

Według darwinizmu ryby wyewoluowały w płazy, które następnie przekształciły się w gady, które następnie wyewoluowały w ssaki; australijski biolog molekularny Michael Denton zbadał te różne zwierzęta na poziomie molekularnym i nie znalazł dowodów na ich sekwencję. W swojej książce Evolution: A Theory in Crisis Denton analizuje różne struktury molekularne, takie jak cytochrom C, białko zaangażowane w wytwarzanie energii komórkowej. Występuje w organizmach od bakterii po człowieka. Opierając się na cytochromie C, płazy są tak samo oddalone od ryb jak ludzie. Innymi słowy, na poziomie molekularnym płazy nie są bliskimi kuzynami ryb. Denton pisze:

Biologia molekularna zamiast ujawniać mnogość form przejściowych, przez które mogła nastąpić ewolucja komórki, służyła jedynie do podkreślenia ogromu luki. . . . Żaden żywy system nie może być uważany za prymitywny lub przodka w stosunku do jakiegokolwiek innego systemu, nie ma też najmniejszego empirycznego śladu sekwencji ewolucyjnej wśród wszystkich niewiarygodnie zróżnicowanych komórek na Ziemi.

System natury jest zasadniczo zgodny z wysoce uporządkowanym schematem hierarchicznym, w którym wyraźnie nie ma żadnych bezpośrednich dowodów na ewolucję.31

Kwestie zdrowego rozsądku

W popularnym wyjaśnieniu ewolucyjnym, oto jak gady ewoluowały w ptaki: Chciały jeść latające owady, które były poza ich zasięgiem. Tak więc gady zaczęły skakać i machać rękami, by wznieść się wyżej. Przez miliony lat ich kończyny stopniowo przekształcały się w skrzydła, a ich twarde gadzie łuski stopniowo wypuszczały miękkie pióra.

Ale teoria traci przy analizie. Kilka lat temu spacerowałam z synem po zoo. Widzieliśmy otwarte papugi siedzące na grzędach na otwartej przestrzeni. Mój syn zapytał mnie, dlaczego papugi tak po prostu nie odleciały. Zapytaliśmy dozorcę, który powiedział nam: „Podcinamy im skrzydła”. Co by się stało z tymi papugami, gdyby zostały wypuszczone w dżungli? Niezdolne do latania byłyby łatwym celem dla drapieżników i szybko by zginęły.

Zgodnie z doborem naturalnym cecha fizyczna jest nabywana, ponieważ zwiększa przeżycie. Oczywiście lot jest korzystny. Z pewnością można zobaczyć, jak latające zwierzęta mogą przetrwać lepiej niż te, które nie mogą, a zatem dobór naturalny zachowałby je. Ale skrzydła i pióra ptaków to doskonale zaprojektowane instrumenty. „Ewoluujące” skrzydła nie miałyby prawdziwej wartości przetrwania, dopóki nie osiągną punktu lotu. Istota przejściowa, której kończyna była w połowie nogą, w połowie skrzydłem, byłaby słabym kandydatem do przetrwania — nie potrafiła jeszcze latać ani dobrze chodzić. Dobór naturalny wyeliminowałby go bez namysłu.

Zadajmy jeszcze bardziej fundamentalne pytanie:

Dlaczego dzisiejsze gady nie rozwijają piór?

Dlaczego dziś ryby nie wyhodują małych nóżek, próbując przystosować się do lądu? Dlaczego bezkręgowce nie ewoluują w kręgowce? Dlaczego gady nie ewoluują w ssaki? Czy ewolucja nie powinna trwać?

I dlaczego człowiek tak niesamowicie różni się od zwierząt? Jakie zwierzę potrafi rozwiązywać złożone równania matematyczne? Pisać wiersze? Śmiać się z żartów? Projektować oprogramowanie komputerowe? Jak możemy powiedzieć, że człowiek jest tylko „jeszcze jednym zwierzęciem, tylko bardziej rozwiniętym”?



piątek, 28 października 2022

Szeroka jest brama i przestronna ta droga, która prowadzi do zguby ...


Każdy wierzy, że słońce wschodzi dla niego. Ta iluzja mąci nam przenikliwość i przydaje sił pilności. Bez niej czas byłby czymś absurdalnie okrutnym. Instynkty bez wytchnienia konstruują fundamenty dla konieczności naszego istnienia; trzeba byśmy byli na świecie, świat należy do nas. Tworzenie idei absencji nie mieści się w naturze ciała ani umysłu; natura odmawia ujawnienia nam pustki, w jakiej się unosi. – A przecież tę ziejącą pustkę widać w szczelinach ducha. Dostrzegamy przez nie "drogę" i "bramę", która się otwiera, choć nie pukamy ...
*
"O wiele łatwiej przychodzi mi wznieść własną duszę do Boga niż unieść rękę do czoła", zwykł mawiać Ruysbroeck o przydomku Cudowny.
Czy tego pośród nas, komu wyrwałoby się stwierdzenie: "mam Nic w zasięgu ręki, bardziej niż powierze", diaboliczna nabożność bliźnich określiłaby mianem "Nędznika"?

Z Okno na Nic Ciorana

***
Wgląd we współzależne powstanie, opisujące doświadczenie zwykłego człowieka, sytuację gdzie świadomość wspiera stan istnienia (co może mieć miejsce tylko w obecności ignorancji) podważa zaklęty krąg: cogito ergo sum, pojawia się "szczelina" pozwalająca wyjść poza stan istnienia, bez popadnięcia w nie-istnienie. Milczący umysł nie afirmuje już postawy "jestem", a jednak to milczenie jest czymś realnym, zatem nie wpada się w nie-istnienie.

Siostra Vajjira, w liście do czcigodnego Nanaviry pisze iż zobaczyla że jednostka jako zespół pięciu agregatów może dalej funkcjonować bez upadana (co jest bezpośrednią determinacją bhava: z utrzymywaniem jako warunek, istnienie). "Straciłam wymiar myśli, przynajmniej w takim stopniu, by zobaczyć własne upadana".

Tego "doświadczenia" czy raczej braku doświadczenia charakterystycznego dla zwykłego człowieka już nie można stracić, można je jedynie pogłębiać aż do finałowego wejścia w pustkę.

Ludzie krytykujący wizję współzależnego powstawania jako obecnej tu i teraz struktury ignorancji, przywodzą na myśl słowa Nicolasa Gomeza Davili: ludzie mówiący nam, że nie wierzą w nieśmiertelność duszy, wydają się być pod wrażeniem że nam zależy na tym by ich dusza była nieśmiertelna (cytuję z pamięci).

No cóż, każdy musi wziąć odpowiedzialność za swe działania w tym też za krytykowanie szlachetnych, oferujących nam nieśmiertelność tu i teraz.

Ten kto widzi tu i teraz że śmierć jest nietrwała, determinowana i powstała współzależne nie odczuwa potrzeby argumentowania i przekonywania innych, że ma rację. Nawet jeżeli ktoś przekona samego siebie argumentami: "nawet wielki Nagardżuna akceptował podział współzależnego powstawania na trzy egzystecje", to czyż nie jest to tylko chronieniem własnej ignorancji? Istnienie wraz nierozłącznymi z nim narodzinami i śmiercią są determinowane przez obecną tu i teraz ignorancję i jako takie mogą zostać wstrzymane tu i teraz.

Niestety, choć fundamentalne upadana to utrzymywanie wiary we własne "ja", trzymanie się własnych poglądów jest równie śmiertelne. Z chwilą gdy dany pogląd stał się "moim", stanowi on niejako część osobowości (sakkaya) i podważanie go jest odbierane w podobny sposób jak bezpośrednie fizyczne zagrożenie dla jej przetrwania. Całkiem słusznie, ale jako że nibbana jest wstrzymaniem istnienia tu i teraz, to nie na przetrwaniu, ale wstrzymaniu osobowości powinno nam zależeć.

wtorek, 25 października 2022

Andrew Joyce - Jak żydowscy "literaci" demoralizują nasze dzieci


„Od samego początku – to znaczy od publikacji pierwszej książki przeznaczonej specjalnie dla dzieci – intencją było ukształtowanie i formowanie umysłu zgodnie z przyjętymi standardami zachowania”.
Saul Braun, The New York Times , 7 czerwca 1970.

Ten artykuł jest wynikiem badań pierwotnie przeprowadzonych do niedawnego artykułu zatytułowanego „Jews, Obscenity, and the Legal System”. Biorąc pod uwagę znaczną ilość odkrytego materiału i wyjątkowość tematyki, uznałem, że materiału wystarczy na artykuł poświęcony literaturze dziecięcej. Podczas badań nad esejem o nieprzyzwoitości skonsultowałem się z listą „Top 100 Banned/Challenged Books: 2000–2009 ” American Library Association, w celu oceny charakteru i zasięgu żydowskiej obecności. Pierwszym faktem, który się ujawnił, była wyraźna nadreprezentacja Żydów w produkcji książek uznanych za kontrowersyjne lub przewrotne przez rodziców, szkoły i inne instytucje. Żydzi notorycznie unikają spisu, ale prawdopodobnie są gdzieś pomiędzy 2,2% populacji USA sugerowanej przez Pew Research Center czy maksymalnie około 5%. Nawet przyjmując że jest ziarno prawdy w usprawiedliwiającym argumencie, iż zawody literackie nieproporcjonalnie pociągają Żydów (nie mówiąc już nic o motywach), można by bardzo hojnie oczekiwać żydowskiej reprezentacji w okolicy 10 książek na liście ALA.

Jednak moje biograficzne sprawdzenie wszystkich autorów na liście, z których część była nieokreślona, ​​wykazała, że ​​22 książki z listy ALA zostały napisane przez 17 żydowskich pisarzy. [1] Żydzi są zatem znacznie nadreprezentowani w produkcji współczesnej literatury uważanej za opozycyjną przez otaczającą kulturę, a jeszcze bardziej radykalnie nadreprezentowani, gdy starsze, napisane przez białych utwory, takie jak Przygody Huckleberry Finna (książka obecnie często krytykowana jako „rasistowskia”) są brane pod uwagę. Ponieważ większość wpisów na liście to książki dla dzieci, a biorąc pod uwagę moje wcześniejsze odkrycia dotyczące żydowskiej manipulacji popytem na „diverse books” w systemie szkolnym, przyszło mi do głowy, że literatura dziecięca jest ważnym, choć czasem zaniedbywanym frontem konfliktu kulturowego, który rozgrywa się na co dzień. Dlatego ten artykuł jest pomyślany jako krótkie wprowadzenie do niektórych z najbardziej istotnych osobistości i tematów w obszarze żydowskiego aktywizmu lewicowego w beletrystyce dziecięcej.

Duża część żydowskiego radykalnego aktywizmu w sferze kulturalnej mieści się pod parasolem ogólnych stosunków między Żydami a lewicą. Historycznie związek ten może być rozumiany jako w relacji z żydowską innowacją, lub wspieraniem społecznych, kulturowych i politycznych, czynników zdolnych do osłabienia struktur kulturowych społeczeństwa przyjmującego by uczynić je bardziej podatnymi na żydowskie interesy. W rozdziale zatytułowanym „Żydzi i lewica” w Kulturze krytyki (s. 50) Kevin MacDonald cytuje Stanleya Rothmana i S. Roberta Lichtera, którzy zauważyli w swoich Korzeniach radykalizmu: Żydzi, chrześcijanie i nowa lewica(1982):

„Niezależnie od ich sytuacji… w prawie każdym kraju, o którym mamy informacje, część społeczności żydowskiej odegrała bardzo istotną rolę w ruchach mających na celu podważenie istniejącego porządku”. MacDonald argumentuje, że powierzchowne rozbieżności między religią żydowską a radykalnymi programami są negowane przez fakt, że wielu etnicznie żydowskich radykałów uparcie trzyma się silnej tożsamości żydowskiej i często wyraźnie dąży do żydowskich interesów. MacDonald pisze (s. 51): „Hipoteza, że ​​radykalizm żydowski jest zgodny z judaizmem jako grupową strategią ewolucyjną, implikuje, że radykalni Żydzi nadal identyfikują się jako Żydzi”.

> Bądź autorem żydowskich dzieci
> Dla gojów: „dobrze jest mieć dwóch ojców. Tradycyjne małżeństwo nic nie znaczy. Różnorodność jest ważniejsza niż tradycje kulturowe”.
>Dla Żydów: kluczowa dla ochrony i promowania naszych żydowskich tradycji. Ta książka przedstawia tradycyjną rodzinę żydowską”. pic.twitter.com/U4RK52yF4b

— Joyce (@TOQJoyce) 6 stycznia 2018 r.

Uważam, że materiał przedstawiony w tym eseju powinien być postrzegany w tych samych ramach teoretycznych, które zaproponował MacDonald. Na przykład, kilku z rozważanych tu żydowskich pisarzy to homoseksualiści, radykalni socjaliści i feministki. Powszechnym usprawiedliwieniem „Żydów na prawicy” jest to, że takie postaci są przekleństwem dla judaizmu, lub że jako zwolennicy ruchu reformowanego itp. nie reprezentują „prawdziwych Żydów”. Twierdzę tutaj, że sytuacja jest zupełnie odwrotna i podkreślam, że wielu z tych pisarzy jest wyraźnie zaangażowanych w tradycję żydowską i grupę żydowską.

Doskonałe studia przypadków w tym zakresie można znaleźć u żydowskich pisarek lesbijskich, feministycznych — postaci, które przynajmniej na pierwszy rzut oka nie dają się pogodzić z grupową strategią ewolucyjną. W końcu, jak można powiedzieć, że kobiety, które osobiście zrezygnowały z reprodukcji, angażują się w darwinistyczną walkę? Jednak historia mówi nam, że żydowscy celibatariusze i homoseksualiści mogli w jakiś sposób przyczynić się do awansu grupy. Użytecznym przykładem jest mój niedawny przegląd pracy RA Maryksa „ Żydowski aktywizm w Zakonie Jezuitów ”, scenariusz, w którym żydowscy mężczyźni wymieniali możliwości reprodukcyjne na wpływy polityczne, społeczne i kulturowe mające na celu przyniesienie korzyści społeczności converso wczesnonowożytnej Hiszpanii. Podobnie żydowska uczona Sylvia Fishman wskazuje w: Follow My Footprints: Changing Images of Women in American Fiction (1992), że „znaczna część żydowskiego pisarstwa lesbijskiego jest głęboko oddana żydowskiemu narodowi i żydowskiemu przetrwaniu”. [2] Szczególnie interesującym przykładem radykalnej żydowskiej feministki jest Betty Friedan (urodzona jako Bettye Naomi Goldstein), aktywistka stojąca za „feminizmem drugiej fali”, która „przyznała, że ​​zawsze miała „bardzo silne uczucia” co do swojej żydowskiej tożsamości” i widziała feminizm częściowo jako środek zbliżenia się do judaizmu i jej tożsamości jako Żydówki. [3]

To, że radykalni działacze żydowscy powinni zwrócić uwagę na kulturę i edukację dzieci, też nie jest zaskoczeniem. W ostatnich dziesięcioleciach żydowscy intelektualiści forsowali ideę, że postawy natywistyczne i/lub antyżydowskie są na równi z wysoce zakaźną chorobą – na co sugerowali zaszczepiene, w formie agresywnego „edukacyjnego” leczenia, w młodym wieku  jako najpewniejsze lekarstwo na postrzegane bolączki „nietolerancyjnego społeczeństwa”. Chociaż idea, że ​​postawy antyżydowskie są formą choroby mającej korzenie w dzieciństwie, sięga Freuda, pozostaje ona aktualna w głównym nurcie żydowskich kręgów akademickich i politycznych. Weźmy na przykład uwagi końcowe z książki „ Żydzi i pieniądze: historia stereotypu” Abrahama Foxmana, gdzie rodzice i nauczyciele są nakłaniani do „próby pomocy następnemu pokoleniu w dorastaniu wolnym od infekcji nietolerancji” [4] – celem jest, jak wyraził kiedyś pan Foxman , „uczynić Amerykę tak przyjazną dla Żydów, jak to możliwe." „ Antysemityzm: choroba umysłu ” Theodore Isaac Rubin, opisuje antyżydowskie uczucia jako „zaraźliwą, złośliwą chorobę” i kończy się stwierdzeniem, że „niezwykle aktywne, stosowanie wglądu i edukacji jest konieczne, aby powstrzymać chorobę. Szach mat i wykorzenienie są [ sic ] niezwykle trudne i prawdopodobnie możliwe tylko wtedy, gdy zostaną zastosowane u bardzo młodych, zanim zapuszczą się korzenie choroby”. [5] Dla Rubina i ADL rozwiązanie problemu solidarności i tradycji w okolicznej populacji wymaga „profilaktyki” i „podejścia do dzieci”. Rzeczywiście, sponsorowany przez ADL tom Anti-Semitism in America (1979) stwierdza, że ​​„jest oczywiste, że szkoły są najbardziej odpowiednim i potencjalnie skutecznym agentem do realizacji opisanej właśnie strategii”. [6]

 Dlatego literatura dziecięca, czy to rozrywkowa, czy edukacyjna, byłaby oczywistym kanałem, przez który Żydzi mogliby propagować idee lub zachęcać do zachowań, które mogą przynosić korzyści żydowskim interesom. Można również racjonalnie przewidzieć, opierając się na historycznych precedensach w postaci żydowskich ruchów intelektualnych (zwłaszcza wielokulturowości, seksuologii, Boasianskiej antropologii, psychoanalizie i teoriach Szkoły Frankfurckiej), że takie idee będą obracać się wokół pojęć etnicznego i seksualnego pluralizmu oraz krytyki i dekonstrukcji tradycyjnej struktury rodziny u Białych. Rzeczywiście, można by nawet oczekiwać, że autorzy wnoszący wkład będą mieli nakładające się powiązania z psychoanalizą i radykalnym socjalizmem. Takie przewidywania w dużej mierze znajdują potwierdzenie w przedstawionych poniżej ustaleniach.

Jedną z ciekawszych postaci w tej sferze działalności kulturalnej jest Lesléa Newman , lesbijka i żydowska feministka, która szczyci się wątpliwym osiągnięciem:, napisała jedną z najbardziej kontrowersyjnych książek dziecięcych ostatnich dziesięcioleci, jednocześnie tworząc serię książek dla dzieci żydowskich promujących tradycyjne i kulturalne wartości żydowskie. W 1989 r., po odrzuceniu przez prawie wszystkich głównych wydawców, wraz ze współtwórcą etnicznym Tzivią Gover, Newman opublikował samodzielnie Heather Has Two Mommies , opisaną jako „pierwsza kiedykolwiek opublikowana książka dla dzieci o tematyce lesbijskiej”. Newman wspomina, „Ludzie bali się publikować „Heather”, mimo że było na to zapotrzebowanie. Nikt by tego nie dotknął. Ale byłyśmy srogimi Żydówkami”. Dzieło Newman zostało zarejestrowane przez American Library Association jako 11 najbardziej krytykowana książka lat dziewięćdziesiątych. Jednak, podobnie jak reakcje na aktywizm żydowski w innych sferach kulturowych, społecznych i politycznych, reakcja na pracę Newmana była hałaśliwa, ale pozbawiona wnikliwości; uważano, że było to wyłącznie częścią programu homoseksualnego i zabrakoło zrozumienia związanego z tym elementu żydowskiego. Raporty Żydowskiej Agencji Telegraficznej że „dyrektor okręgu szkolnego w Queens wypowiedział „wojnę” tej książce i wysłał list do rodziców ostrzegający, że ich dzieci będą się uczyć o sodomii. …Prezydent dystryktu wysłał ponad 30 000 listów do rodziców dystryktu, potępiając książkę jako „niebezpieczną homoseksualną propagandę”. W pewnym momencie Newman została opisana jako „najniebezpieczniejszy pisarz w Ameryce”.

Wielu przeciwników książki przegapiło jednak to, że jej autorka była zapalonym propagatorem tradycjonalizmu i wspólnoty — tradycjonalizmu i wspólnoty żydowskiej. W przeciwieństwie do Heather ma dwie mamusie i późniejszych książek, takich jak The Boy Who Cried Fabulous (2004), Wóz strażacki dla Ruthie (2004), Momma, Mama and Me (2009), Daddy, Papa and Me (2009), Donovan's Big Day (2011) i Sparkle Boy (2017), które szerzyły wśród dziecięcych czytelników homoseksualizm, dysforię płciową i AIDS, Newman opublikowała szereg niszowych książek dla dzieci z jej własnej społeczności, oferując konwencjonalne i tradycyjne sposoby traktowania żydowskich festiwali pozbawionych którykolwiek z tych tematów. Matzo Ball Moon (1998), Runaway Dreidel (2002), Osiem nocy Chanuki (2008), Słodka Pascha (2012), Nazywam się Aviva (2015) i Chanuka Rozkosz (2016) przedstawiają tradycyjne żydowskie rodziny bez cienia pluralizmu seksualnego lub kulturowego. Zostały wysoko ocenione przez Żydowską Radę Książki jako tradycyjne, przyjazne rodzinie.

To, że Newman świadomie lub nieświadomie stworzyła dzieło tak podzielone tematycznie, nie jest zaskakujące i mieści się ramach żydowskiej  zwodniczości i skłonności do samooszukiwania się. Kluczowym czynnikiem jest tutaj to, że żydowska tożsamość jest integralną częścią  Newman, jej przynależności i własnego wizerunku i jest czymś, wobec czego czuje się bardzo opiekuńcza. Rzeczywiście, w naszej próbie oceny prawdziwej psychologicznej siły napędowej stojącej za produkcją i rozpowszechnianiem poprzedniego dorobku, warto przypomnieć opis Newmana o sobie i Gover nie jako feministkach czy lesbijkach, ale jako „srogich żydowskich kobietach". W pełni uzasadnione byłoby pytanie, dlaczego, biorąc pod uwagę pozornie nieetniczny i niereligijny kontekst pochodzenia Heather Newman kładła największy nacisk na jej pochodzenie etniczne. Moja własna interpretacja jest taka, że ​​jako homoseksualistka Newman jest rodzajem outlier w obrębie żydowskiej grupy etnicznej, która świadomie lub w inny sposób dążyła do wspierania interesów swoich rodaków poprzez „uzbrojenie” swojej seksualności i kierowanie swojego aktywizmu wyłącznie przeciwko „społeczeństwu”, ale nie jej społeczności. Oczywiście dokładnie te same niespójności można znaleźć wśród heteroseksualnych feministek, które w swoich gorączkowych obelgach przeciwko patriarchatowi zachowują dziwnie, ale jednomyślnie milczenie na temat patriarchalnych aspektów judaizmu i kultury żydowskiej.

Z dwoma wpisami na liście ALA, Robie Harris jest kolejnym doskonałym przykładem żydowskiego aktywizmu w beletrystyce dziecięcej, ponieważ urodził się w ortodoksyjnej rodzinie żydowskiej. Najtrudniejszym tekstem Harrisa jest It's Perfectly Normal (1994), książka opisana przez Kirkus Review jako ukazująca pragnienie Harrisa, by „pokazać więcej różnorodności etnicznej i seksualnej, niż kiedykolwiek zakładano w nowojorskim Rainbow Curriculum”. Harris osiąga to, wprowadzając dzieci w wieku przedszkolnym do tematu aktów seksualnych, transpłciowości, homoseksualizmu i AIDS. W 1996 roku krytykowano It's Perfectly Normal w Waszyngtonie, ponieważ „książka jest aktem zachęty dla dzieci, aby zaczęły pragnąć zaspokojenia seksualnego… i jest wyraźnym przykładem pornografii dziecięcej”. W 1999 Harris opublikował It's So Amazing, która była równie kwestionowana przez rodziców i szkoły, ponieważ wprowadzał dziesięciolatków do tematu „stosunku seksualnego, masturbacji, aborcji i homoseksualizmu”. W 2012 roku Harris wywołał dalsze kontrowersje publikacją Who's in My Family, która „opowiada historię zmieniających się struktur rodzinnych, od rodzin birasowych po gejowskie”. Znacznie bardziej interesujące jest to, kto jest w rodzinie Harrisa, rozbudowanej sieci jednolicie żydowskich gospodarstw domowych. Rzeczywiście, kuzynka Harrisa, Elizabeth Levy, jest również autorką dla dzieci. Levy jest najbardziej znana z wydawanego w latach 1973-1997 serialu Something Queer , opowiadającego o przygodach dwóch młodych dziewczyn z ledwo skrywanym (dla tych, którzy przegapili tytułową podwójną entendre) podtekstem lesbijskim. W 1981 roku Levy porzuciła subtelność wraz z publikacją Come Out Smiling, paskudnej opowieści skierowanej do nastolatków i badającej relacje lesbijskie na letnim obozie dla dziewcząt. Czarnym charakterem utworu jest biały, „homofobiczny” ojciec, z którym dziewczyny muszą „odważnie” walczyć.

Wszystko to nie znaczy, że promowanie różnorodności seksualnej i etnicznej lub podważanie tradycyjnych przedstawień męskości w powieściach dziecięcych było wyłączną domeną żydowskich kobiet. Harvey Fierstein 's The Sissy Duckling (2002) jest skierowany do dzieci w wieku 5-8 lat i „opowiada historię Elmera, kaczątka, które jest wyśmiewane za to, że jest 'maminsynkiem', ale które ostatecznie dowodzi swojej odwagi”. Inną niezwykle kontrowersyjną pracą dla dzieci ostatnich dziesięcioleci jest Two Weeks with the Queen, opublikowana przez Morrisa Gleitzmana w 1990 roku. Szczególnie interesującym studium przypadku jest Maurice Sendak, żydowski homoseksualny pisarz i ilustrator literatury dziecięcej i jego „Where the Wild Things Are  (1963). Sendak znalazł się na liście ALA z uwagi na film In the Night Kitchen (1970), który przedstawia wymarzoną podróż młodego chłopca przez surrealistyczną kuchnię piekarza, gdzie asystuje przy tworzeniu ciasta, które ma być gotowe do rana. 

Szczególnie kontrowersyjny był fakt, że chłopiec jest rysowany przez Sendaka jako całkowicie nagi i przedstawiany w szeregu scenariuszy przypominających, słowami dziennikarza Saula Brauna, „fantazję masturbacji”. Syn polskich Żydów, Sendak wyznawał w wywiadach o żydowskiech podtekstach w swoich pracach, m.in. In the Night Kitchen oraz o sposobach, w jakie jego żydowskie korzenie wpłynęły na jego życie, poglądy i pracę. Na przykład Sendak twierdzi, że od najmłodszych lat postrzegał „ludzką rasę jako dość agresywną i konfrontacyjną” i zauważył, że piekarze w „W nocnej kuchni ” – „z wąsami w stylu Hitlera – byli nawiązaniem do Holokaustu”. Podobnie, zauważono, że ilustracje dzieci Sendaka są „nieco grube i gnomskie. … Jego dzieci są ciemne, z przysadzistymi figurami – nie w standardowym, anglosaskim typie Janet i Johna. Sam Sendak stwierdził, że są to postacie żydowskie, będące „ciekawą domieszką zapamiętanego Brooklynu i wymyślonego życia sztetla w Polsce”.

Heteroseksualny żydowski autor literatury dziecięcej, który do tej pory unikał znalezienia się na liście, to Michael Rosen, urodzony w Anglii, jego rodzice byli Żydami z korzeniami w Polsce, Rosji i Rumunii. Oboje rodzice byli członkami Ligi Młodych Komunistów i sprzeciwiali się Brytyjskiemu Związkowi Faszystów Sir Oswalda Mosleya podczas „bitwy pod Cable Street”. Jego matka była sekretarką w Daily Worker, oficjalnej gazecie Community Party of Great Britain. Sam Rosen jest silnie związany z radykalną lewicą, pisząc felietony dla socjalistycznej gazety Robotniczej i przemawiając na konferencjach Socjalistycznej Partii Robotniczej. Po zrobieniu całkiem udanej kariery dziecięcego poety i pisarza, nawet pobieżne spojrzenie na jego dorobek sugeruje, że jego polityka zmieszała się z jego „sztuką”. Jednym z najlepszych i być może najsubtelniejszych przykładów jest To jest nasz dom(1996), skierowany do przedszkolaków. W gruncie rzeczy jest to opowieść antynatywistyczna, mająca na celu odwieść dzieci od „uprzedzeń” lub jakiegokolwiek poczucia posiadłości lub własności, ale udaje prostą opowieść o dzieleniu się. W opisie książki czytamy: „George mówi, że kartonowy domek należy do niego i nikt inny nie może się nim bawić. Nie jest dla dziewczyn, małych ludzi, bliźniaków, ludzi w okularach lub ludzi, którzy lubią tunele. Ale Lindy, Marly, Freddie, Charlene, Marlene, Luther, Sophie i Rasheda mają inne pomysły! Każdemu dziecku jedno po drugim odmawia się dostępu, dopóki sprawy się nie odwrócą, i George odkrywa, jak to jest być odbiorcą. W trakcie książki George (przedstawiony jako Biały) radośnie bawi się pudełkiem, które skonstruował jako swój „dom”. Ale inne dzieci, z których połowa nie jest biała, naciska, że jego dom nie jest tylko jego, ale należy do każdego.

Niedawno dla dzieci w wieku 10–12 lat Rosen napisał książkę non-fiction zatytułowaną Kim są uchodźcy i migranci? Co sprawia, że ​​ludzie opuszczają swoje domy? I inne wielkie pytania (2016). Mówi się, że książka porównuje „wpływ różnorodności i międzykulturowości na społeczeństwo z historycznymi próbami stworzenia rasowo „czystej” kultury. Przyjmuje perspektywę międzynarodową…. Istnieje również akcja polegająca na odgrywaniu ról, w której czytelnicy wyobrażają sobie siebie w sytuacji, gdy muszą zdecydować, czy opuścić swoje domy i szukać schronienia w nowym kraju”.

W gruncie rzeczy jest to więc dość typowy przykład propagandy wielokulturowej. Zaangażowanie Żydów w tworzenie pro-wielokulturowych tekstów non-fiction dla dzieci nie jest oczywiście niczym nowym. Najwcześniejszym przykładem, jaki udało mi się znaleźć (przynajmniej w świecie anglojęzycznym) jest Glass House of Prejudice (1946) Dorothy W. Baruch. Tekst został opisany przez Kirkus Review w roku jego publikacji jako „pierwsze tego rodzaju podejście do problemów mniejszości, dyskryminacji rasowej, nietolerancji, oparte na historiach przypadków, z których wiele jest ściśle związanych z problemami młodzieży. Podejście dr Baruch.dotyka zarówno intelektu, jak i emocji; przechodzi do sedna sprawy …. Pokazała, jak problemy [otoczenia imigracji] są zakorzenione w warunkach, z którymi musimy się zmierzyć [rodzima ludność], niepewności, fałszywych postawach, ignorancji”. Takie idee były oczywiście w pełni zgodne z teoriami wysuniętymi przez Szkołę Frankfurcką.

Zanim skończę, należy wspomnieć o najpłodniejszej autorce z listy najbardziej kwestionowanych książek ALA w latach 2000–2009: Judy Blume (ur. Judith Sussman). Trzy wpisy Blume przewyższają wszystkich innych pisarzy, podczas gdy w latach 1990–1999 miała pięć wpisów. W latach 1990-2004 Blume zajęła drugie miejsce po innym Żydzie  Alvinie Schwartz, którego brutalne i dosadne horrory zostały uznane za nieodpowiednie dla grupy wiekowej, dla której twierdził, że je pisał. Blume popadła w konflikt z rodzicami, szkołami i innymi instytucjami, ponieważ jej prace zawierają drastyczne treści seksualne i obraźliwy język, a także tematy uznane za nieodpowiednie dla żadnej dziecięcej grupy wiekowej. Te elementy są obecne w każdej z kwestionowanych książek Blume, ale by przytoczyć tylko dwa przykłady, w Deenie (1973) Forever (1975), Blume wprowadziła do powieści dla nastolatków takie tematy, jak kompulsywna masturbacja, ciąża nastolatek, próby samobójcze, homoseksualizm i mówienie o chorobach przenoszonych drogą płciową. Ale jak Blume widzi siebie? Feministyczny wzór do naśladowania? Kulturowy egalitaryzm? Jej własnymi słowami : „Kulturowo i duchowo jestem żydowską dziewczyną z New Jersey”.

Dyskusja

Jest oczywiście znacznie więcej pisarzy, których można by sprofilować, i znacznie więcej dzieł, które można by zbadać, ale intencją tego eseju było przedstawienie skromnego wprowadzenia do niektórych z bardziej istotnych tematów w tym obszarze żydowskiej działalności kulturalnej. Twierdzenie tutaj nie polega na tym, że wyłącznie Żydzi stoją za upadkiem norm społecznych, kulturowych i seksualnych, historycznie bardzo korzystnych dla stabilności białych społeczeństw. W końcu po wykluczeniu autorów nie-białych z listy ALA nadal znajdujemy około 60% dzieł społecznie opozycyjnych, które są produkowane przez pisarzy białych. Oczywiście jest rynek na taki materiał i jak zwykle nie brakuje białych chętnych by z tego skorzystać. Twierdzi się jednak, że istnieją znaczące dowody na to, że osoby identyfikujące się jako Żydzi, i widzące się w pełni jako członkowie żydowskiej grupy etnicznej, promują erozjię kultury, często wprowadzając innowacje lub działając jako pionierzy w dekonstrukcji norm społecznych. Zasadniczo widzimy, że pisarze tacy jak Baruch, Harris, Levy i Newman wdarli się na grunt, przetarli szlak po którym mogli pójść inni żydowscy aktywiści – i odstający Biali. Trudno powiedzieć z całą pewnością, jak odmiennie potoczyłyby się rzeczy bez tak agresywnych działań tych samozwańczych „srogich żydowskich kobiet” (i mężczyzn), ale można rozsądnie przypuszczać, że chronienie moralności i norm w naszej grupie byłoby znacznie silniejsze bez podkopujacego wpływu kulturowych mód, takich jak psychoanaliza lub selektywne „popieranie wolności słowa” przez grupy żydowskie, gdy odpowiadało to ich interesom.

Wreszcie szerszy obraz tu oferowany to indoktrynacja naszych dzieci. W tej notatce odsyłam do epigrafu, który otwierał ten esej. Ostatecznie mamy do czynienia z materiałami przeznaczonymi do kształtowania i formowania umysłów naszych dzieci zgodnie z nowymi „przyjętymi standardami zachowania”. Nie jesteśmy teraz daleko od czasów, kiedy zdrowe opowieści o białych dzieciach angażujących się w przygody zostaną uznane za reakcyjne ze względu na ich potencjał do wzbudzania dumy lub niebezpieczne, ponieważ nie są wystarczająco tolerancyjne wobec mnożącej się plątaniny mniejszości seksualnych i rasowych, które teraz wdzierają się we wszystkie aspekty kultury. Naszym wyzwaniem w nadchodzących latach będzie wejście w wojnę kulturową w bardziej znaczący sposób. Będzie to wymagało opracowania nowej literatury i wykorzenienia trującej, którą obecnie nam się oferuje.

[1] Avi (aka Edward Irving Wortis), H.G. “Buzz” Bissinger, Judy Blume, Esther Drill, Lois Duncan (Steinmetz), E.R. Frank, Bette Green, Robie Harris, Carolyn Mackler, Johanna Reiss, Louise Rennison, J.D. Salinger, Louis Sachar, Alvin Schwartz, Maurice Sendak, Charles Silverstein, R.L. Stine.

[2] S.B. Fishman, Follow My Footprints: Changing Images of Women in American Fiction (Hanover: Brandeis University Press, 1992), p.50.

[3] F. Klagsbrun, “Marching in Front,” Hadassah Magazine (Nov. 1993), p.24.

[4] A. Foxman, Jews and Money: The Story of a Stereotype (New York: Palgrave, 2010), p.230.

[5] T.I. Rubin, Anti-Semitism: A Disease of the Mind (Fort Lee: Barricade Books, 2009), p.156.

[6] H. Quinley & C. Glock, Anti-Semitism in America (New York: The Free Press, 1979), p.202.

Artykuł po angielsku:

https://www.theoccidentalobserver.net/2018/01/06/jewish-leftist-activism-in-childrens-fiction/

sobota, 15 października 2022

Życie jako test na inteligencję

 Dotąd Anando człowiek może się rodzić czy starzeć czy umierać czy upadać czy powstawać dotąd jest sposób desygnacji, dotąd jest sposób języka, dotąd jest sposób opisu, dotąd jest sfera zrozumienia, dotąd jest kontynuacja samsary jako pojawienie się w sytuacji, dotąd mianowicie jak jest imię-i-materia* ze świadomością.

DN 15

*Termin imię-i-materia był używany w Upaniszadach na określenie zróżnicowanej manifestacji Brahmana, nie-dualnej rzeczywistości. Jest to jego manifestacja jako wielość, postrzegana przez zmysły jako zróżnicowane przejawy czy formy, i przez myśl jako zróżnicowane nazwy czy koncepty. U Buddy to po prostu fenomenologiczny opis oddający naturę doświadczenia; sama w sobie materia nie istnieje, w tym sensie, że aby znalazła się w polu świadomości musi być ona postrzegana z pewnego określonego punktu, przez konkretnego obserwatora. Zatem doświadczenie składa się nie tylko ze świadomości i poznawanej materialnej formy, ale z uczucia, percepcji, intencji, kontaktu i skierowania uwagi. Świadomość jest najbardziej tajemniczym elementem doświadczenia, gdyż nie poddaje się pozytywnemu opisowi, można ją opisać tylko w oparciu o bazę zmysłową na podstawie której powstaje, np mówimy o świadomości oka (czy wizualnej) albo w oparciu o poznawany przez nią obiekt: świadomości jest zawsze świadomością czegoś innego niż ona sama. Opis Buddy jest pozbawiony monistycznych implikacji? Być może, ale  pluralizm da się przypisać świadomości tylko na podstawie mnogości organów percepcyjnych w oparciu o które obserwator (świadomość) poznaje obserwowane pole. W rzeczy samej, wielość obserwatorów jest tylko pewnym założeniem, i choć to założenie jest czynione praktycznie przez każdego zwykłego człowieka, nie koniecznie jest słuszne.

Jest wiele teorii na temat Życia, jego pochodzenia, oraz sensu i celu. Jakość tych teorii zależy od inteligencji tych, którzy je proponują. Najinteligentniejszy byłby ten, którego teoria nie byłaby wcale teorią, ale dokładnym opisem rzeczy, takimi jakimi są. Taki opis oczywiście byłby połączony z odpowiedzą na pytanie: "co robić?". Jak się powiada,

nikt nie przystępuje do gry, bez poznania ich zasad, a jednak jesteśmy zmuszeni do podjęcia gry zwanej życiem, bez uprzedniego zaznajomienia się z zasadami jakie nas obowiązują.

Zrozumieć o co tu chodzi a następnie podporządkować naszą linię działania obowiązującym regułom. Tego nam trzeba.

Ale jako że świadomość jest nierozerwalnie związana z bólem i przyjemnością - świadome działanie jest celowe nakierowane na unikanie bólu i dążenie do przyjemności -ci którzy proponują właściwą linię działania, nawet jeżeli ich opis rzeczy takimi jakimi są nie jest zbyt dokładny, też powinni być zaliczani do grona inteligentnych. Ostatecznie to na czym nam zależy jest nasze szczęście i wolność od cierpienia, i skoro pewna linia działania pozwala nam to osiągnąć, nie jest tak ważne jak dokładna jest metafizyczna strona opisu.

Ateizm i teizm są dwoma przeciwstawnymi założeniami. To dwa opozycyjne systemy. O ile ateizm wyklucza moralną odpowiedzialność za podjęte działania, tym samym pytanie "co robić?" może mieć dla ateistów nieskończenie wiele równocennych odpowiedzi, wszystkie w ostateczności są równie dobre, gdyż śmierć kładzie kres absurdowi istnienia; systemy teistyczne przeważnie są związane z założeniem pewnego obowiązującego Prawa Moralnego, którego należy przestrzegać by nie znaleźć się w poważnych kłopotach po śmierci ciała. Bez wątpienia wielu ateistów jest ludźmi bardziej moralnymi niż ci którzy twierdzą, że wierzą w istnienie takiego Prawa, ale to dlatego że człowiek nie jest li tylko racjonalną istotą, zatem za jego działaniami kryje się nie tylko umysł wierzący w te czy inne zasady, ale i uczucie. Jednak jeżeli ograniczymy się tylko do poziomu poglądów, to idee mają swoje konsekwencje i pogląd ateistyczny obejmuje założenie: czy jesteś dobroczyńcą czy też jednym z psychopatów obecnie rządzącym światem, odpowiadającym za śmierć i cierpienie milionów istot,  to po śmierci nie ma to już żadnego znaczenia, o ile psychopata jest na tyle sprytny, że nie tylko nie da się złapać policji, co ma policję w swojej kieszeni, jego sposób życia -przynajmniej dla niego samego- jest dobry, i nie musi się niczego obawiać po śmierci.

Zatem jeżeli rzeczywiście istnieje ponadczasowe Moralne Prawo, pogląd teistyczny jest bardziej zbliżony do rzeczywistości. Nie mniej, Teizm niesie z sobą także inne założenia, na przykład dla bogobojnego katolika, o ile zakłada on istnienie takiego Prawa, dobrzy ludzie nie uznający dogmatów katolickich są raczej na straconej pozycji, ateista który nie zabija, nie kłamie, nie kradnie, jest wierny swojej żonie oraz ma wiele innych godnych pochwały cech, wszelkie to działanie idzie po śmierć na marne i nie osiągnie on tak zwanego "zbawienia", pomijając tu co faktycznie taki katolik rozumie przez słowo "zbawienie". Taki pogląd, być może słuszny, tego nie wiem a tylko wierzę że takim nie jest, jest w pewnym sensie zbliżony do ateistycznego założenia że dobre uczynki popełnione w tym życiu idą na marne, jeżeli nie spełnia się innych warunków.

W Dhammie, kwestia istnienia lub nieistnienia Boga nie jest podstawową, gdyż ważniejsze jest założenie że zarówno nasze złe jak i dobre uczynki będą miały odpowiedni rezultat, niezależnie od innych poglądów jakie utrzymujemy. Poza tym o ile idea Boga jako pewnej wiecznej, niezmiennej rzeczywistości jest w pełni kompatybilna z Dhammą, to idea Boga Stwórcy już nie. Najbliższe koncepcji Boga Stwórcy byłoby przypisanie boskości naszemu umysłowi, np na poziomie jednostek, pewna konkretna małpa jest świadomą istotą która swą aktywnością mentalną z idącymi za nią działaniami mową i ciałem sama stworzyła się taką jaką obecnie jest.

Trzymając się tej idei, można by powiedzieć że każda świadoma istota jest Bogiem, tyle że o tym nie wie, a z ignorancją jako warunek... narodziny, starość i śmierć dochodzą do zaistnienia.

W jednym z listów do mnicha przyjaciela, który wydawał się utrzymywać pogląd iż Dhamma jest ateistyczna, czcigodny Nanamoli Thera napisał: zamiast zastanawiać się czy Dhamma jest teistyczna czy też ateistyczna, wolę zastanawiać się jakie jest miejsce teizmu i ateizmu w Brahmajala.

Brahmajala, to Boska Sieć, która przedstawia za pomocą schematu 62 poglądów, wszelkie możliwe błędne poglądy jakie zwykły człowiek, bez bezpośredniej wiedzy może utrzymywać na temat świadomego istnienia. O ile możemy sobie pozwolić na użycie słowa Matrix, bardzo popularnego od czasu pewnego filmu, to samo Istnienie jest pewnym Matrix, i tak długo jak długo będziemy udzielać błędnych odpowiedzi na to czym jest świadomość, będziemy więzieni w Matrix Świadomego Istnienia. Jeżeli życie jest testem na inteligencję, to Brahmajala opisuje wszystkie możliwe poglądy jakie ci którzy nie zdają tego testu, podają.

Koneserzy mogą czerpać pewną satysfakcję z klasyfikowania poglądu danego człowieka i odnalezienia go w schemacie Brahmajala, ale nie zawsze jest to zadanie łatwe, gdyż ludzie utrzymują często logicznie sprzeczne poglądy, na przykład są buddyści nie wierzący w odrodzony. Nie mniej, takie ćwiczenie intelektualne nie jest niezbędne, ostatecznie to co się liczy to wydostanie się poza Sieć. A do tego niezbędna jest wiedza o tym, że wszystkie te błędne poglądy mają jedno źródło, jeden wspólny mianownik, jeden fundamentalnie błędny pogląd.

Nisargadatta Maharaj: "Droga do prawdy leży w zniszczeniu fałszu. By zniszczyć fałszywe, musisz zakwestionować swe najbardziej niezmienne wierzenia. Z tych idea, że jesteś ciałem, jest najgorszą. Z ciałem przychodzi świat, ze światem Bóg, który jak się zakłada, stworzył świat, i tak to się zaczyna – lęki, religie, modlitwy, ofiary, wszelkiego rodzaju systemy – wszystko by ochraniać i wspierać człowieka-dziecko, umierającego z przerażenia z powodu potworów które sam stworzył. Rozpoznaj, że to czym jesteś, nie może się urodzić ani umrzeć, i z odejściem lęku zakończy się wszelkie cierpienie.

Co umysł wymyślił, umysł niszczy. Ale rzeczywiste nie jest wymyślone i nie może być zniszczone. Trzymaj się tego nad czym umysł nie sprawuje władzy. To o czym ci mówię, nie jest ani w przeszłości ani w przyszłości. Ani też nie jest to codzienne życie, takim jakim płynie teraz. To nie jest wieczne, to jest bezczasowe i totalna bezczasowość jest ponad umysłem."

Ten pogląd to pogląd ucieleśniający, czy pogląd osobowościowy, sakkayaditthi, przekonanie że jest się kimś, osobą istniejącą w przestrzeni i czasie. Z ciałem przychodzi świat, ze światem Bóg, który jak się zakłada, stworzył świat... To co ludzie rozumieją przez słowo "świat", jest tylko pewnym przejawem w świadomości. Nie znaczy to że materia jest złudą, bynajmniej, ale otaczające ciało materialne formy stają się zewnętrznym wobec nas światem tylko wtedy gdy identyfikujemy się z ciałem.

Jako że sakkayaditthi nierozerwalnie jest związana z attavadą, identyfikacją swego "ja" z pewnym aspektem doświadczenia, (nie tylko materialnym) wszyscy więzieni przez Sieć są attavadinami. Dlatego też po omówieniu wszystkich błędnych poglądów, Budda bynajmniej nie zmienia tematu, kiedy mówi że ciało Tathagaty trwa ze sznurem wiążącym do istnienia (wolne tłumaczenie z pamięci) odciętym. Z rozpadem ciała,  bogowie i ludzie już go nie zobaczą. Jak wiemy ze współzależnego powstawania, attavada jest jednym z upadana, niezbędnym warunkiem dla istnienia, i z eliminacją tego warunku, istnienie zostaje wstrzymane.

Życie jako test na inteligencję jest tak trudne do zrozumienia, gdyż wymaga zakwestionowania jednego fundamentalnego założenia wspólnego wszystkim zwykłym ludziom. Ateista i teista może nie zgadzają się w kwestii istnienia Boga, natomiast są całkowicie zgodni w tym, że istnieją, i są odseparowanymi osobami żyjącymi w świecie. Najbliższa analogia sytuacji zwykłego człowieka to niewolnik który nie zdaje sobie sprawy z tego że jest niewolnikiem, więc trudno od niego oczekiwać by starał się wyzwolić... Brahmajala jest Siecią która zniewala, gdyż zniewolony nie zdaje sobie sprawy z jej istnienia.

W terminach filozoficznych cogito ergo sum, dobrze opisuje sytuację zwyego człowieka, gdyż nie można poddać tego założenia w wątpliwość, mniej więcej tak jak nie można sobie wyobrazić własnej śmierci. Jakkolwiek szczegółowo wyobrazi się swe martwe ciało, zawsze przetrwa się jako jego obserwator. Samo stwierdzenie, "ja nieistnieję" jest logiczną sprzecznością, gdyż istnieję jako ten, który neguje własne istnienie.

Cogito samo w sobie, na poziomie logicznym, też jest tylko tautologią gdyż w samym "myślę" już jest założenie podmiotu który istnieje. Ucieczka z istnienia nie może się odbyć przez negację istniena, lecz przez zobaczenie że moje istnienie jest nietrwałe, determinowane i powstałe współzależnie, i zależy generalnie od ignorancji a bardziej szczegółowo od attavadupadana. Gdy taka wizja się pojawia, pojawia się też droga wyjścia, całkowita dezidentyfikacja z wszelkimi aspektami doświadczenia.

Brahmajala zniewala, gdyż nie widzi się tego że ona zniewala, gdy rozpoznana, uwalnia nas. Jak to powiedział Nisargadatta Maharaj, w pewnym sensie można powiedzieć że ignorancja nie istnieje. Dla zwykłego człowieka nie istnieje, bo nie ma on o niej wiedzy, dla ariya nie istnieje, gdyż widzi on czym ona jest. Oczywiście to ma miejsce na poziomie poglądów, nawet jeżeli przekonanie że jest się osobą zostało porzucone, ciągle na poziomie pre-logicznym czy pre-refleksyjnym ignorancja manifestuje się jako postawa "jestem". O ile zwykły człowiek jest w pewnym sensie przeklęty: nasza definicja: "być przeklętym to kontynuować czym jestem, tak długo jak długo jestem przeklęty", o tyle ariya widzi drogę do położenia kresu swej egzystencji.

Mahajana mówi o wyzwalaniu wszystkich istot. Trudno o bardziej dziwaczną aspirację, skoro prawie wszystkie istoty kochają swe istnienie i bynajmniej nie chcą się od niego wyzwalać. Świadomość zniewolona przez przywiązanie i atrakcję do imienia-i-materii nie zna nic innego. Życie odseparowanego bytu, to współzależność świadomości i imienia-i-materii. Jest to stan cierpienia, ale nie dokładnie w sensie takim jak to widzą najwięksi pesymiści. Wraz z pojawieniem się oka Dhammy, ma się wgląd w milczący umysł i to jego spokój jest tłem na podstawie którego wszelkie temporalne doświadczenie jest widziane jako bolesne, ból jest widziany jako drzazga, przyjemność jest bolesna, bo jest nietrwała i tylko ekscytuje umysł odciągając go od spokoju milczenia. Ludzie kochając istnienie, kochają to co przynosi im ból.

Jak powiada Ewagriusz z Pontu, rzeczą Boga jest oderwać ciało od duszy, rzeczą ascety, oderwać duszę od ciała zanim zdąży ono umrzeć. Oderwana od imienia-i-materii świadomość to viññana anidasana, nie tylko wolna od faworyzowania (doświadczeń przyjemnych)i oponowania (doświadczeniom bolesnym) ale także uwolniona od koncepcji "jestem". Jeżeli jestem, to jestem w przestrzeni, przez jakiś okres czasu. Wyzwolona świadomość nie determinuje już stanu istnienia -bhava-, wychodząc poza dialektykę być albo nie być.

Dostrzegam lęk w każdym sposobie istnienia
Włączając istnienie szukające nie-istnienia;
Nie ma sposobu istnienia, który afirmiję
Nie rozmiłowując się w niczym, niczego nie utrzymuję.

MN 49

Wiara jest czynnikiem kierującym naszymi działaniami podczas gdy błądzimy w mrokach ignorancji. Od niej nie możemy uciec. To poziom naszej inteligencji określa to w co wierzymy.
O ile ostateczne wyzwolenie jest tylko dla nielicznych, co może zrobić człowiek który nie ma predyspozycji do "zaparcia się siebie" zalecanego przez Jezusa? Jeżeli trudno mu uwierzyć w Prawo Działania mówiące o totalnej odpowiedzialności za wszystkie nasze działania i że śmierć ciała nie uwalnia nas od skutków naszych działań, to przynajmniej powinien przyjąć to Prawo jako "hipotezę roboczą", i zachowywać się odpowiednio. Jeżeli zna inne motywy wspierające moralne zachowanie, to też dobrze.

Nie mniej, to minimum jest dość prowizoryczne i powinno zabezpieczyć tylko naszą najbliższą przyszłość; skoro stany nienawiści, chciwości i złudzenia są u nas obecne, prędzej czy później skłonią nas do podjęcia działań sprowadzających nas do niższych światów. Zatem rzeczywiste minimum dla tego kto pragnie własnego szczęścia polega na bezpośrednim wglądzie w Cztery Szlachetne Prawdy. Istnienie, jako odseparowany byt jest bolesne, i poszukiwanie szczęścia w obrębie takiego bytu jest z góry skazane na niepowodzenie. Śmierć ciała kładzie kres wszystkim naszym doczesnym projektom. Widzimy jednak jak psychopaci, którzy już posiadają na własność prawie całą Ziemię nie wahają się przed żadną zbrodnią by jeszcze powiększyć swą dominację a przecież za parę lat, robaki będą oddawały się marzeniom na ich kościach... Człowiek inteligentny powinien dostrzec że jedyny aspekt doświadczenia który rzeczywiście może przetrwać śmierć ciała to świadomość. Zatem polepszanie jakości swego umysłu, usuwanie z niego stanów nienawiści, chciwości i złudzenia jest jedyną inwestycją która może przynieść sukces. I nie jest to tylko tak zwany religijny cel, który jest do osiągnięcia, ale zawsze w przyszłości. Przeciwnie, te trzy korzenie zła można usunąć z umysłu już w tym życiu, dodatkowo jest do zweryfikowania tu i teraz że czym umysł spokojniejszy i mniej narażony na te stany, tym jest to przyjemniejsze. Nie mniej, nawet jeżeli jest to cel dla nich za trudny do zrealizowania, troszcząc się o swoje dobro, inteligentni ludzie stawiają pracę nad umysłem na pierwszym miejscu. Głupcy, którzy z tych czy innych względów łamią podstawowe prawa moralne powinni być dla nas negatywnym wzorcem, czego nie należy robić. Dobrze jest też pamiętać o powiedzeniu Pessoi:

Jeżeli wrażliwy i prostolinijny człowiek przejmuje się złem i niesprawiedliwością świata, to w naturalny sposób najpierw próbuje zaradzić ich najbardziej bezpośrednim przejawom - a znajdzie je w samym sobie. Ta praca zajmie mu całe życie.

niedziela, 9 października 2022

Przerażenie  świadomością

   Na chrześcijańskim Wschodzie mnisi byli boleśnie wyczuleni na pro­blematykę, którą wiele stuleci później romantycy określali w sposób tyle zwięzły, co celny: ja i świat. Ale w końcu bardzo emocjonalne podejście do tej sprawy zrodziło ruch monastyczny.

  Nie będę mozolił się nad ścisłym i uczonym określeniem obu członów tej antynomii. Sforka z dramatu Juliusza Słowackiego Horsztyński, niezbyt rozgarnięty dworzanin hetmana litewskiego, kiedy stanął przed pytaniem: „Co to - ja?", zupełnie się zatracił, ponieważ nie wiedział, czy chodzi o   tego,   kto   pyta,   czy   też   o   tego,   którego   pytają.   Chociaż abstrakcyjne nie jest mi obce, mam nadzieję, jak Sforka, że „może to się jakoś rozwiąże", a tymczasem, jak kompan Sforki, Trombonista, od­powiadam zdecydowanie i jasno: „ja" to „ja". Z kolei na pytanie: „Co to jest świat?", romantycy niemieccy odpowiadali równie celnie i zwięźle: świat to „nie-ja", czyli wszystko to, co istnieje poza mną, dokoła mnie. I nie jest to najgorzej sformułowana odpowiedź.

  Kiedy więc przed mnichem pojawiało się pytanie: skąd zło?, mógł on odpowiedzieć, że bierze się ono albo z jego „ja", albo ze świata, z „nie-ja". Ponieważ doświadczenie codzienne poucza, że najcenniejsze, święte jak przepocona koszula drwala, jest dla nas nasze „ja", zajmiemy się najpierw wypowiedziami tych mnichów, którzy twierdzili, iż zło pochodzi z głębin tożsamości osobowej człowieka; którzy byli przekonani, że demony mają siedlisko w „ja", stamtąd wychodzą na świat i pojawiają się przed pustelnikiem w widomej postaci jako fantazmat.

  Tego rodzaju wydarzenie, które musiało wstrząsnąć fundamentami świadomości, w ogóle by nie zaistniało, gdyby nie potężna i nieokiełznana wyobraźnia, w cudowny sposób przekształcająca myśl w pozór materialnej rzeczywistości.

  Oczarowane Platonem, który nie znosił wybryków wyobraźni, wczesne chrześcijaństwo powinno było starać się ukracać roszczenia imaginacji. Roszczenia te, wynikające ze struktury świadomości, a konkretnie ze sposobu przeżywania czasu przez człowieka, nie dały się jednakże stłamsić. Czas ludzki dzielimy na przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Znajdując się w teraz, mając świadomość, że się jest, wybiega się nieustannie w przeszłość i przyszłość. Wypędza się swoje „ja" z jest w mgliste wstecz i w fantastyczne wprzód. Słowem, uruchamia się wyobraźnię. Człowiek zaczyna w ten sposób wyobcowywać się ze świata, który - podob­nie jak jego Stwórca - zna tylko jeden stan: wiecznego teraz. „Ruchy ciał niebieskich - pisze Simone Weil w komentarzu do Timajosa - dzielące nasze dni, miesiące, lata, są dla nas w tym względzie wzorem, ponieważ obroty ich są tak regularne, że dla gwiazd przyszłość niczym nie różni się od przeszłości".

  Kontemplacja harmonii świata powinna była pomóc człowiekowi w okieł­znaniu wyobraźni podsycanej nieustannym przeżywaniem czasu ludzkiego. „Co się nas tyczy - czytamy w Timajosie - powiemy, że Bóg wynalazł wzrok i obdarzył nas nim, abyśmy oglądając na niebie periodyczne ruchy rozumu wykorzystywali je w obrotach naszego rozumu, które są spokrewnione z tamtymi ruchami, chociaż są one uporządkowane, a te w nas bywają niekiedy zakłócane; ponadto byśmy studiując te ruchy na niebie, uczest­nicząc w rozumowaniu z natury prawdziwym, naśladowali ruchy boskie, które nie dopuszczają żadnego błędu, i poprawiali nieregularność ruchów w nas". Ponieważ żyjemy w świecie matematycznych proporcji, powinniś­my starać się okiełznać wyobraźnię, która na przekór jasnej prawdzie świata wznieca tylko chaos w naszym myśleniu i zakłamuje obraz rze­czywistości.

  Wydawałoby się więc, że pustelnik, który odszedł od zgiełku czasu; który dzięki kontemplacji Boga, wiecznego praźródła harmonii, nie był narażony na zakłamanie związane z linearnym czasem ludzkim, powinien być wolny od roszczeń i zachłanności imaginacji. Jak wzrok, podobnie i słuch eremity powinien utemperować wyobraźnię dzięki zanurzeniu się w harmonii codziennego śpiewania psalmów. „Harmonia bowiem - pouczyłby go Platon — której ruchy są spokrewnione z obrotami duszy istniejącymi w nas, nie przedstawia się człowiekowi, który za pomocą rozumu rozkoszuje się Muzami, jako coś służącego mu do sprawiania głupich przyjemności, jak się dzisiaj sądzi. Przeciwnie, Muzy nam ją dały dla porządkowania i uzgad­niania ze sobą ruchów periodycznych, które popadły w nas w nieład. Podobnie w tym samym celu te same Muzy dały nam rytm, aby pomagał nam w przypadkach nieumarkowania i braku wdzięku widocznych w więk­szości w nas". Zdeprawowawszy i oko, i ucho, wyobraźnia stała się jednak zatrutym owocem tego nieumiarkowania i pustelnicy, jak się okazało, byli wobec niej bezsilni.

Przyczyn tej głęboko ludzkiej klęski należy szukać w samej strukturze świadomości, w ciągłym wybieganiu myśli eremity poza jego aktualne religijne jest. W teraz pustelnika, które zostało zdominowane przez ascezę, wdzierały się bowiem nieustannie wspomnienia z przeszłości lub myśl o przyszłości. Kiedyś jadł i pił, ile chciał. Jeśli tylko zechce, będzie się mógł kochać do woli. Dwie konieczności ciała, jedzenie i seks, rozjątrzone przez dobrowolnie nałożone na nie restrykcje, na dodatek obłożone piętnem grzechu, wyobraźnia pustelnika przekształcała w fantazmaty demonów. Demony rodziły się w „myślącym ciele" eremity, ustawicznie katowanym nie zaspokojonymi popędami.

  „Błogosławiony Jan — czytamy w Napomnieniach świętych Ojców - takim przykładem pouczał braci mówiąc: »Jeśli jakiś władca będzie chciał zdobyć miasto przeciwników, wpierw zabiera im żywność i w ten sposób nękani głodem i niedostatkiem z konieczności upokorzą się i skruszeni poddadzą się. Podobnie ma się rzecz z namiętnościami i występkami naszych ciał -jeśli zostaną wyniszczone głodem postów i nocnymi czuwaniami, wówczas także zostanie upokorzona moc naszych przeciwników, demonów, którzy przez moc naszych ciał zwykli działać przeciw nam«". Żaden z pustelników nie zdawał sobie jednak sprawy, że tym razem lekarstwo miało zupełnie niezwykłe skutki uboczne. Z apoftegmatów wynika, że eremicki fanatyzm, nieumiarkowanie w ascezie, często gęsto kończyło się przekształceniem myślenia w kłąb chaotycznych fantasmagorii, które przybierały postać neurotycznych zjaw.

  Na ascetę czekały więc zawsze demony głodu. Opowiadali święci ojcowie o pewnym bracie, że kiedyś tak bardzo napastowały go demony, iż wywołały u niego wielki głód i wyczerpanie organizmu już o godzinie pierwszej. Zupełnie nie mógł wytrzymać. „Wydaje mi się — postanowił — że bezsprzecznie powinienem wytrzymać do godziny trzeciej, a dopiero wówczas spożyję pokarm". Kiedy nadeszła godzina trzecia, przedłużył post do szóstej, o szóstej zaś postanowił coś zjeść dopiero o dziewiątej, czyli o naszej trzeciej po południu. „Gdy raz o godzinie dziewiątej usiadł, aby zjeść pokarm, zobaczył, że z koszyka, w którym znajdował się chleb, to jest gdzie były przechowywane okruszki chleba, wydobył się wielki dym, który wyleciał przez okienko jego celi. I od owego dnia nie odczuwał już ani głodu, ani wyczerpania ciała. Lecz co więcej, serce jego tak bardzo umocniło się w wierze i wstrzemięźliwości, że nawet dwa dni nie czuł potrzeby spożywania pokarmu. W ten sposób łaska Boża wspomagała tę jego walkę. Przez swoją cierpliwość zwyciężył łakomstwo, to jest namiętność żarłoczno­ści". Nie każdy mnich był godzien cudu. Większość wystawiona była na złośliwość i upartość tego demona. Prawdziwe nieszczęście zaczynało się wówczas, kiedy z powodu pychy doskonałości bardzo skromny posiłek mnich określał jako ucztę kulinarną. Wtedy demon głodu po prostu nie wychodził z celi. Siadał między okruchami suchego chleba i czyhał.

Równie uparty był demon seksu. O jego potędze i natręctwie krążyły liczne opowieści. W apoftegmatach umieszczano je na dowód, że największą radość sprawia piekłu mnich, który zerwał ślub czystości. Pewien syn kapłana pogańskiego, który został później eremitą w Tebaidzie, opowiadał, że dawno, dawno temu miał widzenie samego Szatana. Siedział on na wysokim tronie otoczony swoim nieprzeliczonym wojskiem. Co i raz zjawiał się tam jeden z jego książąt i składał mu sprawozdanie ze swej działalności na ziemi. Pierwszy z nich powiedział, że wzniecił w pewnym kraju chaos, wojnę i przelew krwi. Na zapytanie, ile czasu potrzebował na tę robotę, odpowiedział, że trzydzieści dni. „Co?! - wykrzyknął Szatan. - Tylko tyle uczyniłeś w tak długim czasie?!" I kazał go wysmagać biczem. Drugiemu, który mając dwadzieścia dni wywołał tylko burzę na morzu i zatopił mnóstwo okrętów, również zaordynował chłostę. Trzeci książę czartowski w dziesięć dni przygotował wielką kłótnię na we­selu, na którym zadźgano nożem pana młodego i pozabijano wielu ludzi, a mimo to Szatan skazał go na taką samą karę. Aż w końcu padł przed jego tronem czwarty książę, który przyszedł z pustyni, gdzie od czterdziestu lat wojował z pewnym mnichem, i oznajmił swemu panu, że odniósł w końcu zwycięstwo: ostatniej nocy doprowadził ascetę do grzechu nieczystości. I usłyszawszy to, Szatan wstał z tronu i ucałował demona. Posadził go obok siebie i oznajmił dworowi, że dokonał on największego dzieła. „Usłyszawszy i zobaczywszy to wszystko, syn pogańskiego kapłana powiedział do siebie: »Stan mnisi ma zapewne wielkie znaczenie«. Przyjął chrześcijaństwo i został eremitą". Na Pustyni wierzono tedy, że tryumf demona nieczystości nad anachoretą należy do największych osiągnięć Władcy Powietrza. Wypada więc nam tylko zazdrościć, że taka była wówczas miara zła.

  Z licznych opisów mnisich zmagań ze „zmysłowymi pożarami", jak pokusy cielesne określał św. Hieronim, wybierzemy tylko dwa. Pierwszy z nich ilustruje bowiem, w jaki sposób wałka z koniecznością ciała uruchamia agresję wyobraźni, drugi zaś tłumaczy powiązanie między ascezą a fantazmatycznymi wizjami.

Abba Pambo urodził się około roku 304. Mając lat dwadzieścia udał się na pustynię i tam drugie tyle lat spędził w milczeniu. Około roku 340 zamieszkał w Nitrii, w której abba Ammun założył właśnie miasto mnichów. Tam wyświęcono go na kapłana. Zanim jeszcze biskup Atanazy zaprosił  go  do  Aleksandrii,  przyszedł  do  niego  pewien  mnich  po  radę, dręczyły go bowiem pokusy cielesne tak wielkie, że był już bliski myśli porzucenia Pustyni. Postanowił jednak porozmawiać jeszcze z jakimś mądrym ojcem. Pambo, który miał już łat siedemdziesiąt, opowiedział mu wówczas o doświadczeniach z czasów własnej młodości.

  Kiedy pewnego razu diabeł odkrył, że bojowaniem o własną czystość Pambo jest już bardzo zmęczony, przeistoczył się w dziewczynę, Murzynkę, którą - opowiadał młodzieńcowi abba - „kiedyś widziałem podczas żniw, jak zbierała kłosy. Przyszedłszy do mnie siadł mi na kolanach i tak mnie zamroczył, iż wydawało mi się, żem się z nią połączył. Bardzo mnie to zasmuciło i wściekły uderzyłem ją po policzku. Natychmiast zniknęła". Źródłem tej uderzająco werystycznej wizji była więc myśl o stłumionym seksie, wyobcowana w fantazmat demona. Spoliczkowanie widma nie mogło zatłamsić tej myśli. Toteż po jakimś czasie Pambo został skatowany odwiedzinami demona. Miał dosyć tego udręczenia. Nie chciał już żyć, ale też nie chciał popełnić grzechu samobójstwa. Toteż, co prawda w dobrej wierze, ale popełnił śmieszny grzech świątobliwej obłudy, rzecz i dzisiaj bardzo rozpowszechniona. Wszedł do jaskini dzikich zwierząt w nadziei, że zostanie rozszarpany i zjedzony. Ale pod wieczór, kiedy te bestie wróciły do swego legowiska, obwąchały go tylko i poszły sobie. Wówczas - oddajmy znowu głos Pambo — „udałem się na pustynię i poszukałem tam małej żmii. Przybliżyłem ją do moich tajemnych członków, aby mnie ugryzła i żebym umarł. Przystawiłem do nich jej głowę, ale ona nawet ich nie dotknęła. I wtedy usłyszałem głos, mówiący mi: »Pambo, wróć do swojej celi i żyj od tej chwili w spokoju. Wodziłem cię na pokuszenie, abyś nie wymądrzał się na swój temat i nie wymyślał, że można zrobić coś dobrego bez pomocy Bożej«".

  Z tego wynika, że Pambo, ponieważ przypuszczał, iż ulegnie koniecznościom ciała, wołał umrzeć. Dwukrotne ułaskawienie potraktował jako semeion: cud-znak. Jego własna interpretacja wydarzeń została wyalienowana w głos anioła. Jego własna walka z seksem skończyła się tedy objawieniem słabości człowieka, który nie jest w stanie czynić dobra bez pomocy Opatrzności.

  Najczęstszym źródłem eremickich halucynacji była tedy egzaltowana asceza. Kiedy młody św. Hieronim, podniecony tęsknotą za samotnością, rozpoczął nareszcie żywot ascety, krańcowe wyczerpanie ciała wymusiło na nim niebawem dojmujące wizje erotyczne. „O, ileż razy — pisał w roku 384 do Eustochium, córki swej rzymskiej przyjaciółki Pauli — mnie samemu, przebywającemu w tej samotni, na rozległej pustyni, która, spalona żarami słońca, użycza mnichom okropnego schronienia, zdawało się, że jestem wśród rozkoszy rzymskich! Siedziałem sam jeden, ponieważ byłem napeł­niony goryczą. Wzdragały się członki przed niekształtnym workiem, a brudna skóra przybrała kolor etiopskiego ciała. Codzienne łzy, codzienne westchnienia, a jeśli mię kiedy, mimo żem się wzbraniał, opadł nagły sen. kładłem ledwie trzymające się razem kości na gołej ziemi. Nie mówię już o umartwieniach w pokarmie i napoju, gdyż nawet chorzy mnisi używają tylko zimnej wody, a przyjęcie czegoś gotowanego uważaliby za zbytek Otóż ja, który z obawy przed piekłem dobrowolnie na takie skazałem się więzienie, mając za towarzyszy jedynie skorpiony i dzikie zwierzęta, często przebywałem w towarzystwie dziewcząt. Bladły mi usta z postów, a umysł gorzał pożądaniami i w umarłym już prawie ciele kotłowały się tylko żądze".

  Baczna obserwacja tego rodzaju doświadczeń pozwoliła niektórym, dodajmy od razu, nielicznym, eremitom stwierdzić, że demony są jedynie projekcją stanów świadomości. Weźmy choćby tylko trzy przykłady. Mnich, który zapisał widzenia abba Pawła Prostaka (przeszedł on przez wiele prób, zanim został uczniem św. Antoniego), wspominał: „Pan bowiem udzielił mu tej łaski, że patrząc na człowieka widział stan jego duszy, tak jak my widzimy wzajemnie swoje twarze". Wokół mnichów czystych widział „ich aniołów, jak się z nimi radowali". Ale jeden mnich był „czarny i mroczny na całym ciele: diabli otaczali go zewsząd i ciągnęli go do siebie, zakładając mu w nozdrza postronek, a jego święty anioł szedł za nim z daleka smutny i pochylony". Badając twarze swoich braci, abba Paweł stwarzał rzeczywistość transcendentną, aniołów i demony. Kiedy św. Doroteusz wstąpił do klasztoru położonego w okolicach Gazy, duchową pieczę nad tą wspólnotą sprawowali dwaj rekluzi, Bersanufiusz i Jan Prorok. Doroteusz został ich duchowym synem. Pisali do niego listy, które weszły później w skład cenionego dzieła pt. Biblios psychophelestatos, Księga bardzo pożyteczna dla dusz, napisanego w popularnej formie pytań i od­powiedzi. Sami, co prawda, poddawali się wielkim umartwieniom, ale - jak pisze Małgorzata  Borkowska - bardziej  cenili „ascezę wewnętrzną:  czystość serca, pokorę, posłuszeństwo, miłość, dlatego nie pozwalali Doroteuszowi na nadmierne posty i praktyki pokutne..." Nadmiar ćwiczeń sprowadzał bowiem demony, którymi — jak napisali Doroteuszowi w jed­nym z listów - „według Pisma są namiętności". Pogląd, iż demony zwykłego mnicha są projekcją buszujących w nim namiętności, nie był bynajmniej odosobniony. „Abraham, uczeń abba Agatona, pytał abba Pojmena: »W jaki sposób szatani walczą ze mną?« Odrzekł mu abba Pojmen: »Z tobą walczą szatani? Oni nie walczą z nami, dopóki spełniamy własną wolę. To nasze zachcianki stają się szatanami i dręczą nas, byśmy je wypełniali. A jeżeli chcesz wiedzieć, z kim szatani walczą: z Mojżeszem i z ludźmi jego miary«".

Demon, który przemierzał „powietrze"; który był bytem autonomicznym, atakował człowieka uhonorowanego kontaktami z Bogiem.

  Dla niektórych mnichów spotkanie z demonem było czymś w rodzaju ekstazy zła. Pod wpływem Plotyna większość Ojców Pustyni pojmowała ekstazę jako otwarcie niebios dla „oczu duchowych". Chodziło więc o egzaltowane oglądanie Chwały Bożej lub Bożej Sprawiedliwości, sądów nad grzesznikami. Wystarczy przeczytać apoftegmaty związane z abba Sylwanem, aby się o tym przekonać. Ale w klasycznej grece słowo ekstasis znaczyło również wyjście z siebie, przeobrażenie, stanie na uboczu. W pojęciu niektórych pustelników myśl kołacząca się w więzieniu ciała mogła je opuścić nie tylko w postaci słowa. Na ogół bowiem sądzi się, zacytujmy tutaj Josifa Brodskiego, że „tylko dźwięk zdolny jest odłączyć się od ciała". W zasadzie jest to słuszne, ale przecież nie jest to jedyny sposób „wyjścia człowieka z siebie". Niektórzy ekstatycy Pustyni, jak widzimy, mieli bowiem świadomość, że od ciała odłącza się bezdźwięczna myśl, „słowo wewnętrzne", logos endiathetos, nie uświadomione przeżycie, uczucie, namiętność i — przeobrażone w obraz — staje naprzeciw pustelnika w postaci demona. W Sentencjach Ojców egipskich Marcina z Brakary pewien starzec wyznał: „Zadaniem mnicha jest ujrzeć z daleka swe myśli". No właśnie. Kiedy nawiedzał go demon, eremita widział swe myśli z oddali, chociaż kotłowały się one nadal w jego ciele. Inny starzec powiedział: „Człowiek może widzieć swe myśli na zewnątrz tylko wtedy, gdy [jednocześnie] pozostają one wewnątrz; wówczas jednak, o ile jest bojownikiem, wypędza je". Ponieważ chce się ich pozbyć, tworzy demona. 

Tych kilku mnichów, dla których - rzecz zrozumiała - mam szczególny szacunek, miało tedy demona za coś, co dzisiaj nazywamy fantazmatem, czyli wyobrażeniem i halucynacją. Carl Gustav Jung nazwałby go cieniem, „drugą stroną" człowieka, jego „ciemnym bratem". Romantycy z kolei zaczęliby mówić o sobowtórze, o wyalienowanej w postaci przywidzenia nieświadomości, sile z reguły destrukcyjnej, utożsamianej z kompleksem, z „wyrzutem sumienia", ze wstydem. Dla takich mnichów demon był po prostu urojeniem.

  W rozprawie o muzyce św. Augustyn wyróżnił dwa rodzaje wyobrażeń. „Miano phantasia - pisze Elżbieta Meger - nadaje obrazowi, który czysto i prosto odtwarza wspomnienia, a phantasmata — obrazowi przedmiotu niepostrzeżonego, który tworzymy przy pomocy wspomnienia". Phantas­mata - czytamy u Augustyna - są to „jak gdyby obrazy obrazów. Nadano im nazwę tworów wyobraźni". W zasadzie były to wyobrażenia rzeczy nie poznanych, stworzone przez wyobraźnię z obrazów, które „pamięć w sobie zachowała". Demony pustelników nie miały na ogół wyglądu ludowego diabła, zjawiały się bowiem w postaci ludzi i zwierząt. Kiedy demon pojawiał się bez takiej „maski", mnich go zaledwie wyczuwał. Wiedział, że jest obecny i działa, ale jakby go nie widział. W każdym razie straszniejsza była mu jego obecność. Wyglądu demona mnich nie zapamiętywał. Nie był to więc typowy fantazmat, groźny i przerażający obraz, lecz wyczuwalna, chociaż niewidzialna, własna myśl: zło.

  Niektórzy pustelnicy mieli więc demona za wyalienowane z człowieka zło, które przypominało mnichowi, że pochodzi z ziemi, że jego myśl rodzi się w materii, w kryjówce kosmicznego zła. Zaczadzony urazem do materii mnich przypuszczał, że diabeł go prześladuje, ponieważ zamierza grzeszyć ciałem, a tymczasem diabeł nie mógł się od niego odczepić, ponieważ grzeszył przeciw ciału, buntował się bowiem przeciw jego koniecznościom. Dopóki żył i myślał, nie był w stanie pozbyć się swego demona, ponieważ demon „wychodził" z niego po to właśnie, aby „ujrzał swe myśli z daleka". I dowiedział się, że zło w świecie ma kryjówkę w człowieku. I - przeraził się sobą. I pojął, że - zgodnie z eschatologią Nowego Testamentu - dopóki na ziemi będzie istniał człowiek, dopóty panować na niej będzie zło.

Ryszard Przybylski, Pustelnicy i demony, Wydawnictwo ZNAK, Kraków 1994