wtorek, 31 maja 2022

Benjamin Constant - wypisy z dziennika

 

...moją jedyną ambicją teraz jest pozostać w cie­niu.


Jaką walką jest życie i jak jestem nim zmęczony!


I czegóż jeszcez pragnąć, kiedy wiek namiętności minął, jak tego tylko, by ujść życiu z możliwie najmniejszym bólem!


Obawiam się, że zagadka świata to dwa słowa: rozmnażanie się — dla gatunków; cierpienie — dla jednostek, co prawda złączone z kilku przyjemnościami, które byłyby jesz­cze większe, gdyby nie sztuczne utrapienia życia społecznego. Ale że starość i śmierć zawsze są u końca, jaka perspektywa, jak mroczny cień rzuca ona na całą przeszłość!


Śmierć pana de Ger­many. To wydarzenie odświeżyło wszystkie cierpienia Minette. 

Smutna prawda o życiu i jego krzywdach wdziera się ze wszyst­ kich stron do jej duszy i pozostaje jej tylko pamięć złudzeń, co czyni tę prawdę bardziej bolesną.


Ludzie męczą moje oczy i umysł.


W sumie wieczór zabawny za przyczyną głupoty tych, z któ­rymi się zetknąłem.


Dla człowieka, który chce zostać wybrany przez lud, głupcy są kor­poracją szacowną, bo zawsze stanowią większość.


Kupiłem dziś ma­łego pieska. Jestem pewien, że nigdy nie wyrządzi mi krzywdy, chyba żeby się wściekł. Nie mógłbym tego powiedzieć o jakim­kolwiek ze znanych mi ludzi.


Mówi to, co często czułem, że dla duchów niepo­dległych dwie są możliwości w życiu: sprawy publiczne na wy­sokim stanowisku albo samotność. Ocieranie się o ludzi i jałowe cierpienia życia towarzyskiego są nieznośne.


... i ja, nieśmiały wśród tego wszystkiego, jakby obcość wśród ludzi przeciętnych była niższością! Nieśmiałość to ma w sobie złego, że odbiera wszelkie poczucie własnej wartości.


Odkąd jej siostra, pani de la Turbie, jest w wielkich łaskach, stała się impertynencka. Ze wszy­stkich wad o tę podejrzewałem ją najmniej. Ale myślę, że wszy­stkie wady kryją się we wszystkich kobietach i czekają tylko okazji, by rozkwitnąć.


W ogóle należy możliwie najmniej dziękować ludziom, ponieważ, jak za­ uważyłem, sama już wdzięczność przekonuje ich łatwo, że robią za dużo. Niejeden raz widziałem ludzi cofających się przed do­brym uczynkiem już go spełniając, bo ci, dla których był prze­ znaczony, w swoich uniesieniach przesadzali jego rozmiary.


Jest to osoba, której umysł ma tę wadę, jaką inni ma­ ją we wzroku: nie widzi nic po bokach i zauważa to tylko, co ma prosto nosa.


Zabawna anegdota: „Jesteś nędzna Świnia. Idź i przewodź stadu elity”.


Można by powiedzieć, że to szaleńcy, gdyby nie było wiadomo, że to łajdacy.


Bardzo ciekawy obiad u Goethego. Jest to człowiek pełen inteligencji, dowcipu, głębi, nowych idej. Ale najmniej dobry ze znanych mi ludzi. Mó­ wiąc o Werterze, oświadczył: „Niebezpieczne w tej książce jest to, że słabość przedstawia jako siłę. Ale kiedy robię coś, co mi odpowiada, następstwa mnie nie obchodzą. Jeśli są szaleńcy, któ­rym lektura wyjdzie na złe, no cóż...”


To życie jest ciekawsze od powieści, ponieważ w grę wchodzi prawda.


Samotność jest zimną kąpielą, nieprzyjem­ ną w chwili, gdy się do niej wchodzi. Ale na pewno się przy­ zwyczaję.


Im dłużej się żyje, tym lepiej się widzi, że indywidualność jest czymś najrzadszym i że masa ludzka zależy od okoliczności, które ją formują jak chcą.


Spotyka się tylko ludzi, którzy nie umieją odnieść żadnej korzyści ze swego położenia. Wróg człowieka jest bardziej w nim niż gdziekolwiek indziej.


W pojeździe przeczytałem traktat o poglądzie starożytnych na samobójstwo. Rzecz godna uwagi, że wszystkie ludy, które posiadały to, co nadaje wartość życiu — sławę i wolność — czuły zarazem, że należy gardzić życiem i wyrzekać się go. Ci, co wy­ głaszają do nas kazania przeciw samobójstwu, są właśnie ludźmi, których poglądy czynią życie nędznym i haniebnym, to zwolenni­ cy niewolnictwa i upodlenia.


Poddałem się lenistwu, a rezultatem lenistwa u mnie jest niepo­kój, niepewność i smutek. Mój umysł szarpie się i gnie we wszy­stkie strony, gdy nie ma przed sobą określonego celu.


W życiu tylko z obowiązkiem trzeba się liczyć. Nie daje wielkich przyjemności, ale ilu okropnych zgryzot oszczędza!


Obowiązek jest rzeczą wspaniałą. Poczucie obowiązku daje spokój, który o połowę zmniejsza zgryzotę w każ­dych okolicznościach. Kiedy porównuję moje doznania dzisiejsze, smutne, ale spokojne i zdecydowane, z tym, czego doświadcza­łem wielokroć czyniąc rzeczy znacznie mniej przeciwne moim ra­chubom i projektom, czuję, iż cała różnica płynie stąd, że wów­czas ani jedna, ani druga strona nie wypełniały obowiązku, gdy w sytuacji obecnej obowiązek jest jasny. Brak decyzji jest wielką torturą życia. Tylko obowiązek nas od niej uwalnia. Kiedy w grę wchodzi własny interes, jedynie rezultat rozstrzyga, czy nie po­ pełniło się błędu, a jeśli popełniło się błąd, żadne uczucie nie łagodzi doznawanej przykrości. Ale słuchając obowiązku, nie moż­na się pomylić, ponieważ rezultat, jakikolwiek jest, nie zmienia tego, co powinno się było zrobić.


Głupotą i oszustwem jest chęć zjednania sobie słowem ludzi, których iriteres jest różny od naszego. Mówiąc, daje im się tylko sposoby naruszenia naszych postanowień czy wyrzą­dzenia nam szkody. Trzeba zdecydować się, działać i milczeć.


Minette nie dość oszczę­dza ludzi. To prawda, że ich kocha. Dlatego ma wielu nieprzy­jaciół i wielu żarliwych przyjaciół. Ja oszczędzam ludzi i ich nie kocham. Dlatego nienawidzą mnie mało i nie kochają wcale.


Wczoraj Minette spierała się ze Schleglem o talent do konwersacji. Cóż za mania pedagogiczna chcieć wycho­wywać wychowawcę! I jaka nuda dla innych! Siadają naprzeciw siebie i wśród powszechnego milczenia chwalą się, on — swoją po­gardą dla towarzystwa, ona — swym talentem do prowadzenia rozmów! Widzowie zaś za jedyną rozrywkę mają te następujące po sobie panegiryki, zgoła nie wzajemne, ale przez każdego głoszo­ne na własną chwałę kosztem drugiego!


Wypisy, które Minette zrobiła z dzieła p. de Bonstettena, tak bar­ dzo pobudziły jego miłość własną, że nie ustawał w mówieniu o swoich pracach. Rozkosze miłości własnej autora mają w sobie coś z rozkoszy fizycznej. Twarz rozkwita, całą osobę przebiega lubieżne drżenie.


Ale pracuje mało, rad jest bywać w towarzystwie, pochlebiony, że go przyjmują; nie myśli o tym, że talent otwiera mu do niego dostęp i że dla przyjemności pierwszego i małego sukcesu poświęca środki zdobycia innych.


A ponieważ zawsze śmiano się z tego, co mówiła, przy­wykła uważać, że wszystko, co budzi śmiech, nadaje się do po­wiedzenia.


Czytałem Ksenofonta. Był to człowiek prze­ciętny, którego towarzystwo Sokratesa uczyniło najlepszym i naj­znakomitszym z przeciętnych ludzi.


Zasady ma równie absurdalne jak jego brat. Miejscem, które najbardziej lubi w Niemczech, jest Wiedeń, ponieważ nie ma tam wolności prasy. To doprawdy za wielkie wariactwo jak na ludzi, których cała racja jest w piórze i którzy mimo swych dziwacznych zasad nie mogliby napisać linijki w kra­ju lepszym ich zdaniem od tych, gdzie są tolerowani. Ich pomysły są tak bezsensowne, że w tym przedmiocie stają się zupełnymi głupcami, choć tyle mają inteligencji w innych.


Zgodność naszych opinii w jednym punkcie cudownie przesłania rozbieżno­ści we wszystkich innych.


Czytałem wieczorem pracę Bonstettena. Bezład i powtórzenia, ale wiele myśli słusznych i bystrych spostrzeżeń. Szczególna młodość umysłu u sześćdziesięcioletniego człowieka. Zacznie się uczyć gre­ki. Jeśli tak pójdzie dalej, umrze bardzo wykształcony.


Ambicja jest czymś znacznie mniej szalonym, niż się sądzi, bo życie w spokoju kosztuje niemal tyle samo trudu, co władanie światem.


Moja ku­zynka de Sóveri wychodzi za mąż. Niechże to mężowi wyjdzie na zdrowie. Jest piękna, oschła, zimna, władcza, stąpa, oblicza każdy krok i każde niemal słowo, z usposobienia wesoła, z cha­rakteru zręczna, słowem, nadaje się wybornie na dobrą żonę, któ­ra wzbogaci męża, należycie wychowa dzieci, utrzyma w ryzach służbę; nigdy nie będzie można postawić jej najmniejszego za­rzutu, a bardzo z nią można być nieszczęśliwym.


Wieczór u pani Gay z panią Lindsay. Jakie mdłe rozmo­wy! Powiedziałbyś, że to umarli, którzy zachowali zwyczaj mó­wienia.


Dziwna ze mnie istota! Wszystkie moje uczucia są prawdziwe, ale tyle ich jest, że kaleczą się wzajem i w rozmaitych okresach wszystkie mogą się zdawać nieprawdziwe.


Powta­rzam: głupcy w naszym narodzie są głupsi niż w jakimkolwiek innym, podobnie jak zepsuci bardziej zepsuci, a podli bardziej podli. Czy prawdą jest, że mili są najmilsi? Gdyby tak, za słaba rekompensata, ale to jeden z sekretów, który winienem zacho­wać dla siebie.


Ile gwałtowności w ludziach, gdy chodzi o interes chwili! Jak ważne zdają im się ich preten­sje! Jak burzy się w nich próżność! Jaką wagę przywiązują do życia tak ulotnego i tak szybko zapomnianego! Rozmowa tych osób nasunęła mi inne jeszcze refleksje o arogancji posiadania; ale nie mam sił ich zapisać; ciąży mi myśl o śmierci.


To człowiek poczciwy, który bardzo mnie lubi; obcując jed­nak teraz z bardzo przeciętnymi ludźmi, zobojętniał na sprawy ducha, zepsucie zaś dawnych przyjaciół zrodziło w nim pogardę dla tego, co szlachetne. 


Jak interes zmienia ludzi! Pewien pan, wściekły na mnie z zazdrości, po­prosił mnie o przysługę natury pieniężnej nie dla siebie, ale dla tej właśnie osoby, z powodu której jest zazdrosny; przysługa po­lega na pomocy w zagarnięciu spadku po umierającej. Ponieważ nie będzie to z niczyją krzywdą, skoro spadkobiercą naturalnym jest skarb państwa, postaram się zrobić, o co prosi. Ale miałem niejaką przyjemność z podwójnego hołdu złożonego mojej do­broci i bezinteresowności; to bowiem, czego ów pan ode mnie żąda, mógłbym zrobić dla siebie, a pochlebia mi jego przekona­nie, że nie zechcę.


Stanowczo mam dość tych potraw odgrzewanych szczęśliwym trafem.


Zawsze zastanawiają mnie przewagi w świecie tych, co umieją zachować dystans. U Allarda był pewien je­ gomość pyszałkowaty, zimny, gnuśny, który nie powiedział nic ciekawego, ale miał minę taką, jakby ledwie mnie słuchał. Przez cały obiad zabawiałem tylko jego.


Pani Necker notuje w swoich myślach: kiedy ktoś jest wiel­koduszny bez udawania, ci sami, którzy wzbogacają się na jego wielkoduszności, sądzą, że wypełnił tylko swój obowiązek.


Po błaganiach, bym przestał ją widywać dla spokoju nas obojga, może poczuła się dotknięta, że uległem tak łatwo.


Kiedy roz­mawiam z wykształconymi Niemcami, zawsze jestem w swoim żywiole, wiedzą bowiem, o czym mówią. Kiedy rozmawiam z Francuzami, przeczą mi z taką pewnością w materii, którą znam lepiej od nich, że w końcu sam siebie podejrzewam o kom­pletną niewiedzę.


Widzę więc, że prócz chorób nagłych, kiedy natura potrzebuje chwilowej pomo­cy, medycyna jest całkowicie bezsilna. Sposób życia, obserwacja samego siebie, cierpliwość i, jeśli wystarczy odwagi, śmierć do­browolna, gdy zdolności i siły słabną, oto najlepsze ze wszyst­kiego.


Miłość jest zresztą uczuciem, które się umieszcza w pierwszej lepszej osobie, kiedy trzeba je gdzieś umieścić. Wszystkie jego uroki są w wyobraźni zakocha­nego. To strój, w który przybiera się istotę napotkaną.


Nie rozumiem mego losu. Nikogo jeszcze nie chwalono tak przesadnie. O nikim nie zapomniano tak całko­wicie.


Pojedynek. Montlosier oświadczył, że nie potrafi utrzy­mać szpady, tak mocno zraniłem go w rękę. Musieliśmy skończyć. ...Po­jedynek robi niezłe wrażenie, ale wołałbym, żeby Montlosier był poważniej ranny.


Jest to historia dwudziesto-trzyletniej dziewczyny, powieszonej w Anglii za fałszerstwo. Nie ma nic ciekawego w jej osobie. Nie przedstawiono jej ani jako pięknej, ani jako inteligentnej, ani jako czułej czy wyróżniającej się w jakikolwiek sposób. Ale w szczegółach jej cierpień, od po­czątku procesu aż do egzekucji, jest taka głębia nędzy ludzkiej, że kiedy się nad tym zamyślić, robi się zimno i straszno. Złapana na gorącym uczynku i zaprowadzona przed trybunał, wcale się nie broniła, ale podczas całej procedury popadała z omdlenia w omdlenie. Po wyroku, znalazłszy się w więzieniu, do dnia egze­kucji trwała nieruchomo na tym samym miejscu nie biorąc nic do ust. Kiedy cierpienie, które się sobie narzuca, styka się ze spoj­rzeniem ludzi, z jakąkolwiek opinią, choćby po to, by stawić jej czoło, w jakiś sposób jest wynagrodzone. Ale tu było cierpienie samotne, wzgardzone, obok którego przechodzi się bez jednego spojrzenia, jakby to była rzecz całkiem naturalna. Cały jego ciężar spada wyłącznie na ofiarę. W dniu egzekucji wreszcie, nieszczęsna pozwoliła się zawieźć nie stawiając oporu, nie widząc nic wokół; jej pierwszym i ostatnim znakiem życia był długi krzyk, kiedy po­ czuła, że brak jej pod stopami wozu, na którym jechała. W tym obrazie jest jakaś osobliwa męka; istota słaba, poddająca się bez walki, nie oczekująca najmniejszego zainteresowania, zgnieciona żelazną ręką nieubłaganego społeczeństwa, budzi zupełnie szcze­gólną litość, która, choć nie wolna od domieszki pogardy, niemniej boleśnie przenika w głąb duszy. 


Gdybym miał się ożenić, poślubiłbym dziewczynę szesnastoletnią. Korzyść oczywista przez 3 albo 4 lata, kiedy ko­bieta — w tym wieku — nie może stworzyć sobie egzystencji niezależnej. Potem wychodzi to może na jedno, ale miało się już ten zysk realny i szansę oddziałania na charakter żony i nada­nia jej pożądanego kierunku. Nie mówię, że to szansa bardzo prawdopodobna; ale przy ożenku z kobietą o ukształtowanym już charakterze nie ma żadnej. Wiesz, że ten charakter istnieje, i nie­ podobna ci go poznać. U dziewczyny szesnastoletniej widzisz, jak się kształtuje, jesteś przy narodzinach wroga i możesz lepiej się zabezpieczyć. Wszystko to odnosi się zresztą tylko do mężczyzny, który długo już żył i ze wszystkich stosunków wyciągnął smutną naukę, że życie jest walką mniej czy bardziej zamaskowaną, mniej czy bardziej złagodzoną. Ten jest najzręczniejszy, kto potrafi wal­czyć doznając najmniej przykrości; ten najlepszy, kto najmniej przysparza ich przeciwnikowi.


Idąc na obiad natknąłem się na ulicy na kobietę o szaleńczym wyglądzie, która niemal rzuciła się na mnie wołając: „Wsparcia, wielmożny panie, zaklinam na Boga”. Pierwszym moim odruchem, który w sposób naturalny wyrabia życie w wielkich miastach, było ją odtrącić. Nieszczęścia tak mnożą się w tych ogromnych skupi­skach ludzi obróconych przeciwko sobie i wrogich uciskającym ich ustanowieniom społecznym, pozory zaś nieszczęścia tak często biorą się z chytrości i sztuczek, że mamy się na baczności przed zewnętrznością często oszukańczą. Kiedy więc minąłem tę kobie­ tę nie zwracając na nią uwagi, ona zatoczyła się na kamienny słupek ze słowami: „O Boże, znikąd pomocy!” Niewzruszony sze­dłem dalej. W miarę jednak jak się oddalałem, ostatni okrzyk kobiety rozbrzmiewał coraz mocniej w mej pamięci. Walczyłem z tym wrażeniem i krzepiłem się myślą, że zniknęła mi z oczu, że zrobiłem już około 400 kroków, etc. Wrażenie jednak wciąż przybierało na sile. Wreszcie, nie mogąc tego znieść, zawróciłem, przebiegłem ulicę, straciłem pół godziny na znalezienie przedmio­tu litości tak przemożnej i dałem jej znacznie więcej, niż mogę dać. Nowe doświadczenie: cierpienie, prawdziwe czy fałszywe, zawsze będzie miało niepokonaną władzę nade mną.


niedziela, 29 maja 2022

Z pogardą o ludzie

 

Bez podstawowej oświaty całkowite ogłupienie ludu jest niemożliwe.

Lud nigdy nie powstaje przeciwko despotyzmowi, buntuje się przeciwko podłemu żywieniu.

Rozsądne jest szanowanie starych katechizmów, aby uniknąć wulgarności i zbrodni ludu, który formułuje nowe opinie.

Lud wybiera nie tego, kto go kuruje, lecz tego kto go narkotyzuje.

Lud znosi to, że go grabią, pod warunkiem, że mu schlebiają.

Głupie odmiany despotyzmu, gdy eksploatują lud - aby go rozerwać - wybierają walki cyrkowe, - podczas gdy przebiegły despotyzm woli walki wyborcze.

Znajdowanie się na łasce ludowego kaprysu dzięki powszechnym wyborom jest tym, co liberalizm nazywa gwarancją wolności.

Lud brudzi idee i wyciera słowa.

Lud żeni się wyłącznie ze sprostytuowanymi ideami.

Lud przyjmuje nawet szlachetne idee, jeśli są mu głoszone przy użyciu prostackich argumentów.

Lud wierzy, że triumfuje, kiedy wybiera tych, którzy podzielają jego idee, podczas gdy realnie triumfowałby tylko wtedy, gdyby wybierał tych, którzy nie podzielają jego idei.

Aby gnębić lud, trzeba zlikwidować w imię ludu to, co od ludu się odróżnia.

Lud jest wychwalany wyłącznie przez tego, kto zamierza albo mu coś sprzedać, albo mu coś ukraść.

Lud chce tego, co mu zasugerują by chciał.

Lud nigdy nie wybiera.
Co najwyżej - zatwierdza.

Kto uznaje suwerenność ludu, ten z góry zalegalizował gwałty, których będzie ofiarą.

"Sprawiedliwość ludu" to eufemizm oznaczający masakry.

Wolny lud to widowisko pod względem estetycznym żałosne.

Lud wita owacyjnie wyłącznie przyszłego tyrana.

Suwerenność ludu nie oznacza powszechnego porozumienia: oznacza rozdrapywanie mniejszości przez większość.

W demokratycznej teorii "lud" znaczy populus; w demokratycznej praktyce - plebs.

Gdzie pozostaje tylko lud, tam stabilność tyranii jest zagwarantowana.

Przestraszony lud czasami trafia w sedno, rozentuzjazmowany lud zawsze się myli.

Nicolas Gomez Davila

Friedrich Georg Jünger - Myśli i uwagi

 Odrzucić karę śmierci to znaczy oszukać życie, odbierając możliwość odpowiedzialności. Czy nie pozbawia się również prze­stępcy możliwości pojednania z Bogiem? On nie chce uniewinnienia, to narusza jego godność. Cóż to za widok, kiedy morderca daremnie żebrze o własną egzekucję.

Rosnąca potrzeba anestezji ujawnia zmniejszoną siłę życia.

Wywoływać opór. Za dużo światła, wilgoci i ciepła czyni drzewo lekkim i włóknistym. Talent cierpi, jeśli się go nadmiernie faworyzuje. On wymaga przymusu, niezrozumienia. Chcąc uzyskać drogocenną żywicę niektórych drzew, należy je zranić.

Doskonałą kobietą jest ta, która odczuwa radość przy poczęciu, jest płodna, rodzi piękne dzieci i ma piersi pełne dobrego mleka. Im mniej przy tym wszystkim kłamstwa pięknych uczuć, tym lepiej. Zachowanie wielkiego Napoleona wobec pani de Staël wprawia mnie w radość i zachwyt. Aż skaczę z uciechy, kiedy sobie przypomnę tę dobrze znaną scenę.

Poważę się to powiedzieć. Nie ma doskonałej kobiety bez doskonałej macicy. Co to za czasy, którym trzeba mówić coś takiego.

Mój sen: gwiazdy to lampy, trzymane przez niewidzialne anioły.

Co pozostało po Heraklicie, to nie fragmenty, lecz aforyzmy. Zwietrzeniu opie­rają się tylko najtwardsze skały.

Mów jak długo chcesz; to, co mówisz, ma swój czas. Granicą słów jest milczenie. Tylko ten mówi dobrze, kto jest znawcą milczenia.

Rozmawiaj z ludźmi o tym, na czym się znają: z myśliwym o polowaniu, z rybakiem o połowie, z winogrodnikiem o winie. To zawsze będzie dobra rozmowa.

Z pomocą przyjaciół nikt się naprawdę nie przebije. Siły nabiera się dzięki przeciwnikowi. Salus ex inimicis nostris.

Co mnie wzmacnia, innego osłabia. Co mnie osłabia, jego wzmacnia. Corruptio unius est generatio alterius et contra.

Armia, która walczy tylko w defensywie, już jest pokonana.

Umysły, które zastanawiają się jedynie nad zyskiem i korzyścią, tylko wyzyskują i wykorzystują świat.

Kiedy człowieka zaczyna się ważyć, mierzyć, liczyć, czy bardzo odległa jest myśl, by go pokroić na kawałki?

Miłujące wolność narody nie znoszą emerytury.

Państwo nie może składać się z samodzielnych, zacnych, miłujących wolność ludzi. Żeby je zbudować i utrzymać, potrzeba solidnej porcji nikczemności. Potrzeba ludzi, którzy są ulegli, którzy się dopasowują, dają się wykorzystywać i chętnie załatwiają brudne sprawy. Trzeba opłacać dużych i małych łotrów, żeby nie podupadły interesy.

Państwo nigdy nie zlikwiduje denuncjatorów. Gdyby zabrało się za nich poważ­nie, zlikwidowałoby ich. Ale oni są najtańszą kategorią jego urzędników. Oni pracują w dzień i w nocy. Pracują bez wynagrodzenia i bez nadziei na emeryturę.

Cóż miałoby znaczyć, że władza jest zła? Bezsilność jest jeszcze gorsza, a do tego podstępniejsza i bardziej jadowita. Nie władza jest zła, lecz jej nadużywanie.

Uzurpowana sława bruka bardziej niż wszelki brud.

Po co jeszcze okradać ludzi, skoro można ukraść samego człowieka.

Kto jest całkowicie pusty, ten już jest bębnem.

Szanuj rzecz, z którą wiąże się wysiłek. To należy do poczucia własnej godności. Szanuj naczynia, sprzęty, odzież. Nie obchodź się niedbale, lekceważąco i nisz­czycielsko z rzeczami, w których tkwi ludzkie staranie, ludzki trud, ludzkie życie.

Żyć skrycie bez konieczności ukrywania się, to znaczy żyć właściwie.

Oskarżony prosił, by jego ubóstwo uznać za okoliczność łagodzącą. Sędzia się na to nie zgodził, ponieważ – mówił – jeśli kradzież policzę na konto biedy, przypiszę ją biednym ludziom, a wtedy przepadnie domniemanie ich uczciwości.

Dowód prawdzie nic nie przydaje.

Jego życie polegało na podawaniu dokładnych danych.

Nauka nie tworzy oczu, lecz okulary.

Kto żąda prawa do pracy, ten żąda obowiązku pracy, przymusu pracy i pracy przymusowej.

Trzymaj z dala od człowieka lupy, mikroskopy i teleskopy, bo nie ujrzysz człowieka. To są metody, które sprawiają, że traci się zdolność widzenia. Widzieć nie oznacza powiększać drobne lub pomniejszać duże. Widzieć znaczy oglądać oczami i zobaczone pozostawić w proporcjach odpowiednich dla oczu.

Pracujesz nad tym, żeby swój arsenał dokładnych pojęć uczynić jeszcze dokład­niejszym. Nie bez powodzenia. Coraz bardziej upodabniają się one do narzędzi włamywacza.

Myśląc stawiamy długotrwały opór.

On myśli jak wiewiórka w klatce, kręci się wciąż w swoim bębenku.

Każde pożegnanie daje nam przeczucie śmierci.

Nie wiem, czy jestem nieśmiertelny. Ale przeczuwam, że zawsze istniałem.

W cierpieniu jest się zawsze laikiem.

Lekarze ćwiczą na zwłokach. Dlatego zwłoki pozostają często modelem, według którego leczą żywych.

Nikt nie może sam sobie wyprawić święta.

Chińskie przysłowie mówi, że człowiek, któremu spełniają się wszystkie życzenia, z każdym dniem staje się słabszy.

Że się obdarowujemy, to dobrze. Jednak to, że człowiek siebie samego przeznacza na dar, to przemienia świat od podstaw.

Stary mężczyzna, stara kobieta powinni być dla nas godni czci niczym katedry. Gdzie nie ma szacunku dla starości, tam w ogóle nie ma religii.

Gdzie zaczyna się nieokiełznane, tam wszystko jest zagładą, wszystko zniszczeniem. Wsłuchaj się w siebie a dostrzeżesz: gdzie brak więzów, tam są tylko grabieże, mordy, gwałty.

Ból nie omija tego, kto nieruchomo siedzi na krześle.

Samotność zakłada istnienie wspólnoty.

Wieczna wiosna nie jest już wiosną.

O czym mówi woda, o czym mówi wiatr? One wciąż mówią tylko o sobie. Nie potrafią mówić o niczym innym, to jest powodem ich melancholii.

W chichocie dziewcząt śmieje się płeć.

Kto nie ma czasu, nie dojrzeje.

Próżnowanie powiększa pokój na ziemi.

Dlaczego nie możesz przejść po linie nad przepaścią? Ponieważ przepaść jest silniejsza niż lina. To, co ciągnie w dół, jest silniejsze od tego, co przeciąga na drugą stronę.

Ciemność, mówią starożytni, jest tym, czego nie widać ani ze światłem, ani bez światła.

Co nie idzie od korzeni, nie pójdzie do korony.

Kto chce się przed wszystkim zabezpieczyć, pomnaża więzienia.

Gdzie wszystko się chwieje, tam wyrastają potężni ludzie.

Gdzie brak dystansu, tam wszystko staje się demoniczne.

Dojrzewać znaczy: ograniczać się w wyborze.

Każdy, kto myśli o przyszłości, już pcha kamień Syzyfa.

Gdzie zaczyna się liczenie i rachowanie, tam zawsze czegoś brakuje.

Potrzeba wielkoduszności, by dostrzec dwie strony jednej rzeczy.

To nie miłość, jeśli nie sprawia bólu.

Gdyby przeszłość nas nie żywiła, pomarlibyśmy już z głodu. Teraźniejszością nikt nie może żyć. Żyjemy w teraźniejszości, żywiąc się jednak przeszłością. Troszczymy się o dzieci, tworząc dla nich przeszłość. O ich przyszłość nie potrzebujemy tyle się troszczyć; one mają ją w sobie.

Jest coś małego w człowieku będącym jedynie obserwatorem człowieka. Owa małość jest w maksymach La Rochefoucaulda.

Prawda rani. Jednak prawda, wypowiadana po to tylko, aby zranić, cierpi. Prawda jest dyskretna; ona nie może stać się niedyskretna. Niedyskrecja jest uchybieniem wobec prawdy. Albowiem warunkiem wypowiadania prawdy jest właściwy czas i odpowiednie miejsce.

Są dwa rodzaje odwagi. Jedna jest jak strzała, druga jak tarcza.

Powoływał się na to, że również słońce ma plamy.

Sądzili, że jest wyniosły, a on tylko zezował.

Im większe miasto, tym mniej sąsiadów.

Przychodzący i odchodzący pozdrawiają się, dlatego dzieci i starzy ludzie są dobrymi towarzyszami. Opowiadają sobie bajki, ponieważ mają historię przed sobą, mają ją poza sobą.

Ten ćwiczy już postawy na własny pomnik. Ten odnosi posągi z powrotem do kamieniołomu marmuru.

Powoływał się na to, że również słońce ma plamy.

Wenus nie jest próżna. Również kobiety są mniej próżne niż mężczyźni. Jedwabna pończoszka, szminka, wysoko zasznurowane piersi, wilgotne spojrzenia, wszystko to jest nie – jak uważają teologowie – próżność, lecz popęd. A popęd nie jest próżny. Próżność osłabia popęd. Mężczyźni stają się tym próżniejsi, im bardziej kobiecy się stają.

Człowieka trzeba popchnąć, aby zobaczyć czy ustoi czy też upadnie. Człowiek nigdy nie poddany próbie, nie doświadczony, nie posiada dającego się określić charakteru.

Wstydliwość jest oznaką zmysłowości. Bezwstyd nie jest zmysłowością, lecz jej defektem. Bezwstyd jest zawsze również czymś duchowym.

Człowiek bez skóry to obrzydliwy widok. Myślenie, któremu brakuje skóry nie jest wiele przyjemniejsze. Mam dziś wrażenie, że poruszam się wśród odartych ze skóry.

Mówisz mi, że nie lubisz wielkich słów. Ale mówisz to za często.

Jemu odpowiada każde towarzystwo, byleby tylko nie musiał być u siebie. Kto jest ze sobą w zgodzie, ma towarzystwa dość.

Nieumiarkowanych poznaje się po sposobie, w jakim sławią umiar.

Kto chce być wciąż dowcipny, szybko staje się pogardzany.

W kraju, w którym nie ma szacunku dla starych ludzi i starych drzew, nie będzie nigdy ładu ani pokoju.

Ostrożny człowiek. Obiecuje tylko to, co inni mogą dotrzymać.

Kobiety drwią sobie z wrogów kobiet, ponieważ wiedzą, że z ich powodu jeszcze na niczym nie straciły.

Kobiety między sobą są najmniej uprzejme i najbardziej skore do łamania reguł.

Uprzejmość i takt to dwie różne rzeczy, ponieważ ta pierwsza może opierać się na konwencji i być przybrana. Takt nie ma nic z przybrania; on jest rytmem i jako taki pozostaje wrodzony.

Zazdrość boli już w rogach, które jeszcze nie wyrosły.

Pochlebcy jak ślimaki torują sobie drogę, wydzielając śluz.

Pochlebcy są złodziejscy jak muchy-śmietki. Oni łasują na próżnych.

On żyje wiadomościami. Ale żyć wiadomościami to znaczy prowadzić życie uzależnione od zastrzyków.

Nie zadał sobie trudu, aby się czegoś nauczyć. Ale nauczył się jednego: trudzić innych.

Świat trzeba zostawić nienaruszony, jeśli chce się ujrzeć delikatny pyłek okrywa­jący rzeczy.

Cierpliwość posiada się tylko wraz z celem. Bez celu nie ma cierpliwości. Nie istnieje cierpliwość abstrakcyjna.

Szczyt namiętności jest wysoki i wąski. Nie mogę się na nim wygodnie umościć, nie mogę zamieszkać.

Reguła towarzyska: nie przestawać z ludźmi poszukującymi przeżyć.

Mówi się, że pewne zajęcia wysuszają ludzi. Może tak być. Jednak wydaje mi się, a spotykałem się z tym dużo częściej, że to człowiek wysusza swoje zajęcia. Bezkrwisty, oschły człowiek wystarczy, żeby wszelkie zajęcia stały się bezkrwiste i suche.

Kto nie potrafi słuchać, me potrafi być posłuszny. Kto nie potrafi być posłuszny, nie potrafi myśleć.

Powiedzieć, że coś jest korzystne, nic nie znaczy, jeśli się nie doda, dla kogo.

Mówi się: „poznaję to po twoich oczach, po twoim nosie”. Uszy trudniej rozszyfrować.

To też niebezpieczne, nikomu nie ufać.

Kto dużo się uśmiecha, oducza się śmiać.

Kobiety, które w kłótni porzucają wszelką logikę, doprowadzają mężczyznę do rozpaczy. Jednak w jego logice nie ma słuszności. On nie ma słuszności przez to, że myśli bardziej logicznie niż kobieta. Kobieta zachowuje swoją rację wobec całej słuszności logicznych argumentów. Kobieta respektuje mężczyznę, a nie logiczne myślenie.

Z powrotem do źródeł! Nie jest źródłem ten, kto to głosi.

Również myśl, że wszystko przemija, jest przemijająca.

Pokój zawarty przez kastratów, także jest wykastrowany.

Kto ucieka od swego cienia, ten ucieka od światła.

Archeologia wiąże się zawsze z profanacją grobów.

Kto chce ponad bogów, wpada w ręce tytanów.

Urzędnik: „Gdzie pan pracuje?”
Ja: „Nigdzie. Jestem niezależny”
Urzędnik: „Czy posiada pan na to zezwolenie?”
(Dosłownie z rozmowy, jaką odbyłem w roku 1947 w urzędzie zatrudnienia)

Na sztuce lawirowania zna się tylko ten, kto ma cel.

Kiedy znikają żebracy, to znak, że bieda się rozprzestrzeniła.

Skowronek nie wznosi się ponad swoją pieśń.

Tam, gdzie wszystko można powiedzieć, dobre jest milczenie.

Przemysł produkujący konserwy konserwuje to, co podlega gniciu.

Szczerość i umiłowanie prawdy to dwie różne rzeczy.

Jest rekord wierceń głębinowych na czas. Trudniej wytworzyć warstwę próchni­cy na grubość trzech cali.

Wszystko wulgarne jest zarazem głupie.

Źdźbło gnie się, bo jest zakorzenione.

Świat nauki jest najbardziej odległy od boskiego świata.

Chytrość pochodzi z niedostatku. Dlatego pustynne lisy są chytrzejsze od innych.

Ludzie nie wierzą już w bajki. Nawet nie wiedzą, że pozostają w służbie olbrzymów i że skrzaty wyprowadzają ich w pole.

Przed dalekim skokiem skoczek musi się cofnąć. Siłę do skoku czerpie z obszaru, na którym się nie skacze.

Godność pozbawiona wdzięku jest irytująca i trudna do zniesienia.

Ten wysiaduje porcelanowe jaja.

Litość w stosunkach pomiędzy płciami wskazuje na brak Erosa. Eros nie jest litościwy.

Utknął w sylurze, w dewonie. Prekambryjska formacja życia duchowego i inte­lektualnego.

Liberalny mieszczuch oklaskuje nawet swą własną zagładę.

Szlachetni ludzie, mówi przysłowie, myślą długo. Dają sobie czas. A tylko ten, kto ma czas, jest szlachetny.

Dobroć potwierdza się tam, gdzie brak sympatii.

Tylko mumie nigdy się nie zmieniają.

Nadmiar jedynie wówczas nie ciąży, kiedy zamienia się w dar.

Istnieją umysły, które są ciemne, w których nie ma światła. Oraz takie, które są tak jasne od sztucznego światła, że już nic nie widzą.

Dialektyka i sofistyka. Dziewki służebne, które w nędznych sukniach kłócą się i strofują, podczas gdy Sophia z uśmiechem staje w drzwiach.

Podłość ma wiele drzwi.

Kołyska, łoże i trumna są z tego samego drzewa życia.

Mówić, że coś jest dobre, piękne, prawdziwe, nic nie znaczy. To tylko naklejone etykiety.

Fortuna rozprasza majątki przy pomocy szulerów i łatwych dziewcząt. To jest sprawiedliwe wyrównanie.

Od rousseauizmu do gilotyny jest tylko jeden krok.

Źródło wyboru zawierające więcej "Myśli i uwag"





sobota, 28 maja 2022

Samo-oszukiawanie się i wpływ ego na osądy

 

Wnioski są nie tyle wynikiem procedur, ile powodem, dla każdego wybieramy jedną z nich.

Do tej pory każda socjologiczna ankieta potwierdzała koncepcje socjologa, który ją przygotował.

Człowiek potrzebuje nie tyle rozwiązania swych problemów, ile wiary, że zostały one rozwiązane.

Nic trudniejszego niż wątpić w winę naszych ofiar.

Zwykle najtrudniejsze jest nieudawanie zrozumienia.

"Postęp" -nie mogąc zrealizować tego, czego pożąda, chrzci mianem "pożądanego" to, co realizuje.

Myślenie zazwyczaj sprowadza się do wymyślania racji po temu, by wątpić w oczywistości.

Człowiek woli usprawiedliwiać się cudzą grzesznością niż własną niewinnością.

Nazywamy egoistą tego, kto nie poświęca się naszemu egoizmowi.

Nazywanie "społecznymi" problemów, które wynikają z samej natury człowieka, służy jedynie udawaniu, że możemy je rozwiązać.

Racjonalista przypisuje rozumowi ojcostwo swych założeń, aby z góry zdyskredytować oczywistości, które zagrażają jego głębokiemu snowi.

W naukach społecznych zazwyczaj waży się, liczy i mierzy, aby nie musieć myśleć.

Przywykliśmy nazywać doskonaleniem moralnym niezdawanie sobie sprawy z tego, że zmieniamy nałóg.

Człowiek zapewnia, że życie go upadla, żeby ukryć to, iż poprostu go odsłania.

Problemy społeczne są rozkosznym schronieniem tych, którzy uciekają od swych własnych problemów.

Niereligijne społeczeństwo nie jest w stanie znieść prawdy o kondycji ludzkiej.
Woli kłamstwo - jakkolwiek byłoby niedorzeczne.

Nie ma zwycięzcy, który byłby zdolny czuć się zaledwie szczęściarzem.

Człowiek wyrusza nie tyle na na łowy prawd, ile na poszukiwanie wymówek.

Mamy zwyczaj nazywania galimatiasem tego, co rozważa się na przerastającym nas poziomie.
[Ostrożnie ze znajdywaniem czegoś "niejasnym", gdyż nie jest to zbyt trudne. Pudle i słonie znajdują wiele rzeczy niejasnymi. Lichtenberg]

Uczestniczenie w kolektywnych przecięwzięciach pozwala zaspokoić apetyt i czuć się bezinteresownym.

Wielu uważa się za anachoretów, podczas gdy zwyczajnie usunięto ich w cień.

Nicolas Gomez Davila

środa, 25 maja 2022

Odwrócić się plecami do życia

 


Współczesny świat krytykuje zgryźliwie tych, którzy "odwracają się plecami do życia".
Tak jakby można z pewnością wiedzieć, że odwracanie się plecami do życia nie jest zwracaniem się twarzą ku słońcu.

Nicolas Gomez Davila

Im bardziej badam rzeczy, tym wyraźniej widzę, że do krańca wszystkiego dotarli jedynie ci, którzy odwrócili się do świata plecami.

Być może nie ma prawdziwego szczęścia poza wyrzeczeniem. Nie potrzebować już tego świata!

Jedyną "filozofię" prawdziwą wyznaje eremita, nie chcący mieć z tym światem nic wspólnego.

"Bóg nie stworzył niczego, co byłoby dla niego bardziej obrzydliwe niż ten świat, toteż znienawidził go tak bardzo, że od dnia, gdy go stworzył, ani raz na niego nie spojrzał". Nie wiem kim był muzułmański mistyk, który to napisał, imię tego przyjaciela pozostanie na zawsze dla mnie nieznane.

Gdy umysł zwraca się ku Bogu, jedna tylko rzecz łączy nas ze światem: pragnienie by go opuścić.

"Odkąd jestem na świecie" - to odkąd wydaje mi się brzemienne sensem tak straszliwym, że wprost nie do zniesienia.

... zgłębienia natury Tao dostąpić może jedynie umysł oderwany od rzeczy tego świata.

Zarzut wobec wiedzy: ten świat nie zasługuje na poznanie.

Cioran

Gdziekolwiek, Byle Z Dala Od Tego Świata

Romantycy nie dowierzali światu i nie bardzo go lubili. Niekiedy odnosi się wrażenie, że mieli do  Stwórcy pretensje, nie tyle może o historyczny kształt "postaci świata" ile o to, że byt w ogóle zaistniał. Dlatego sprawiedliwie jest mówić o ich gnostyckich sympatiach.

W antologicznym wierszu The Bridge of Sighs Thomasa Hooda pretensja ta została zapisana w sposób następujący:

Anywhere, anywhere
Out of the world!

Edgar Allan Poe docenił natychmiast zwięzłość i celność tego oświadczenia i zacytował je w swoim programowym eseju Poetic Principle. Charles Baudelaire, który był zafascynowany Poem i   - nawiasem mówiąc - przetłumaczył ten szkic, wykorzystał tę cytatę jako tytuł jednego ze swoich poematów prozą z cyklu Paryski spleen. Ale w samym zakończeniu tego utworu pojawia się już jej parafraza "N'importe ou! pourvu que ce soit bors de ce monde", co w polskim przekładzie Joanny Guze brzmi: Gdziekolwiek, byle z daleka od tego świata.

Rzecz zrozumiała, że w III wieku frazę taką mógłby wypowiedzieć każdy Kopt, każdy Syryjczyk, każdy Grek, każdy Rzymianin, który wybierał się do monasterów i pustelni. Gdyby istniał sztandar anachoretów, można by ją na nim umieścić jako zawołanie. To pokrewieństwo duchowe jest zresztą w pełni zrozumiałe. XIX-wieczny eskapizm był świecką formą anachorezy, a pustelnik - ulubionym bohaterem romantyków.

Ryszard Przybylski z Pustelnicy i demony

Stanisław Lec - nowe słowa


Aforzyści
Alibido
Archeologika
W analfabycie
Argumętnie
Bawisłówek
Błogosłowianie
Chuligarchia
Cieniogród
Czynizm
Doczekalnie
Dogmatoł
Dr tautologii
Fanatyci
Grafomanna
Homo-szympans
Konformalizm
Małpomena
Mitologika
Mituman
Optymistyk
Paradoksyzm
Pani ulegałka
Płakat
Peryfeerie
Piuropuszyć się
Rajfurie
Robocja
Szekspiranci
Szekspirotechnik
Świńoszek
Sonetoidy
Trygloerudyta
W eufurii
Wiwisekciarze
Wyrzutnie sumia
Primus inter parias
Persona non gratis

poniedziałek, 23 maja 2022

Sokratejski poziom wiedzy o tym, że się nie wie


Zawsze potrzebujemy pewnego stopnia inteligencji, by uprzytomnić sobie, że nie wiemy.
Montaigne

Jest się w błędzie nie ponieważ się nie wie, ale ponieważ myśli się, że się wie.
Rousseau

Nie pozyskiwanie wiedzy powinno być naszym celem, lecz raczej uwolnienie się od ignorancji - która jest fałszywą wiedzą.
Wei wu wei

Największą przeszkodą dla odkrycia nie jest ignorancja - jest nią iluzja wiedzy.
D.Boorstin

Oczywiście nie wiem dobrze tego co wiem, ale przynajmniej zupełnie nie wiem tego czego nie wiem.
Nicolas Gomez Davila

Skąd, zatem, przychodzi pytanie? Jakie jest jego miejsce powstania? Jasnym jest że nie pochodzi od wiedzy absolutnej. Kiedy Bóg pyta Adama "Gdzie jesteś?" jego pytanie jest czysto retoryczne. Ani też nie pochodzi z absolutnego braku wiedzy gdyż kiedy nie wiesz, że nie wiesz, nawet nie pragniesz wiedzieć. Źródłem tego pytania jest wiedza o negatywności: wiesz, że nie wiesz, wiesz co znaczy "wiedzieć", i wiesz że nie wiesz tego o co pytasz. ...

Moglibyśmy powiedzieć, że według Sokratesa, kondycja ludzka może być wpisana w przestrzeń pomiędzy tymi trzema dualizmami: pomiędzy życiem i śmiercią, pomiędzy wiedzą i niewiedzą, i pomiędzy dobrem i złem. Zgodnie z Sokratesem, zatem, człowiek istnieje w tych trzech przestrzeniach "pomiędzy". ... Moje pytanie wynika z tej sytuacji ludzkiej istoty w przestrzeni pomiędzy "wiedzą" i "niewiedzą" ... We wszystkich dialogach sokratejskich grzechem śmiertelnym jest uważać że wiesz to, czego nie wiesz. Z chwilą kiedy zaczynasz myśleć, że wiesz, robisz wykroczenie przeciwko ludzkiej kondycji, i zaczynasz być w błędzie; z tego powodu, dla Sokratesa, ostateczną odpowiedzią jest pytanie....

Pytanie wiodące do istoty naszej kondycji, wiedzenie tego, że "nie wiem", ustanowiło myślenie europejskie na solidnym gruncie. Istotną sprawą jest to bym nie miał złudzeń. Każda metoda musi mieć w tym źródło: rozpoczynając od faktu, iż wie, że nie wie, człowiek coś tworzy, wraca do zera i odnajduje swą drogę w przód. To jest tym co zainicjował Sokrates. A gdzie umysł odmawia odkrycia się, nie buduje na początkowej ignorancji, tam pojawia się dogmatyzm.

Alexandru Dragomir 
***
Jasnym jest że [pytanie] nie pochodzi od wiedzy absolutnej.

To nie jest wcale takie jasne. Pytanie jak najbardziej może pochodzić od tego kto dysponuje bezpośrednią wiedzą, będąc swoistym testem rozpoznającym wiedzę rozmówcy. Taką taktykę w Suttach często stosował Sariputta.

Kiedy Bóg pyta Adama "Gdzie jesteś?" jego pytanie jest czysto retoryczne.

Pytanie "gdze jestem" jakkolwiek dziwnym może się wydawać, bynajmniej nie jest tak absurdalne jak to się większości ludzi wydaje. Byt -poczucie tego, że jestem, jakkolwiek naturalnym i oczywistym może się wydawać zwykłemu człowiekowi, jest pewną konstrukcją mentalną i może ulec "dekonstrukcji", u tego kto rozpoznania ją jako bolesną. I tak, jeśli ten kto otrzymał od Buddy instrukcję by widzieć ciało odpowiednio: "to nie moje, tym nie jestem, to nie moje ja" dalej uważa pytanie za pozbawione sensu, to jasno pokazuje że nie doszło pomiędzy nim a Buddą do nawiązania kontaktu, że nie zrozumiał do czego Budda go nakłania. Bez wątpienia ciało z jego organami zmysłowymi jest łatwe do zlokalizowania, ale moja własna lokalizacja w przestrzeni i czasie całkowicie zależy od pewnej mentalnej postawy charakterystycznej dla zwykłego człowieka, która manifestuje się poprzez widzenie ciała jako: "to moje, tym jestem to moje ja".

W tym tkwi główna różnica pomiędzy Nauką Buddy a późniejszą mahayaną. Materia jest jak najbardziej realna, istnieje, ale stan istnienia -bhava - poczucie bycia w przestrzeni i czasie, jako konkretna osoba, jest złudzeniem które zależy od samo-identyfikacji z ciałem. To stan cierpienia. Ale po otrzymaniu odpowiedniej instrukcji, stan istnienia -bhava- może być porzucony.

Przypominam też o różnych poziomach ignorancji od której zależy stan istnienia -bhava. Kiedy zrozumieliśmy przesłanie Buddy, porzuciliśmy ignorancję na poziomie refleksyjnym, nie mniej koncept "jestem", nawet jeżeli już nie wspiera się na samo-identyfikacji "jestem tym", "to moje ja" dalej się utrzymuje. Zatem zwykły człowiek, starający się wprowadzić w życie instrukcję Buddy, może użyć pytania "gdzie jestem?" jako zręcznego środka do pozbycia się samo-identyfikacji z ciałem. Jestem pewny, że jestem, ale skoro ciało to nie ja, gdzie jestem?

Co należy też podkreślić, nieśmiertelność w Nauce Buddy może być zweryfikowana na poziomie refleksyjnym przez każdego inteligentnego człowieka. Ciało się urodziło i umrze, ale jeżeli dezidentyfikacja zakończyła się sukcesem, to jest oczywiste że uwalnia nas ona od idei "ja się urodziłem", i "ja umrę". To co nie zrodzone nie może też umrzeć.

...tam pojawia się dogmatyzm.

Wyobraźmy sobie kogoś zagubionego w labiryncie pełnym pułapek i niebezpieczństw. Uzyskuje on jednak mapę z dodatkowymi instrukcjami co i jak robić. Zarówno mapa jak i instrukcje są rzetelne, jeżeli ten człowiek im zaufa, uda mu się wydostać z labiryntu. Ale musi się tych instrukcji trzymać dogmatycznie. Jeżeli nie uzna przekazanych mu dogmatów, zginie w jakiejś pułapce, albo dalej będzie się błąkał nie znajdując wyjścia.

W Nauce Buddy na poziomie etyki trzymamy się dogmatycznie idei że zabijanie, kradzież, kłamstwo, niewłaściwa seksualność oraz picie alkoholu będzie miało bolesne rezultaty. Na poziomie doktryny jednym z dogmatów jest przesłanie:

Wszystkie determinacje są nietrwałe
Wszystkie determinacje są cierpieniem
Wszystkie rzeczy są nie-ja

Jakąkolwiek rzecz zdeterminuję za  swoje ja, wszelka taka determinacja jest nietrwała i musi skończyć się rozczarowaniem, gdyż wszystkie rzeczy są nie-ja. Trzymając się tego dogmatu i podejmując odpowiedni wysiłek możemy wyjść poza istnienie, poza ból bycia podmiotem w przestrzeni i czasie.

Gdzie jest moje miejsce?


Na kominku - wizerunek szympansa i posążek Buddy. To sąsiedztwo, raczej przypadkowe niż zamierzone, sprawia, że bezustannie zadaję sobie pytanie, gdzie też możne być moje miejsce pomiędzy tymi dwoma ekstremami - pre- i transfiguracją człowieka.

Cioran

Jako że Haeckel może mieć rację iż więcej dzieli człowieka wybitnego od człowieka pospolitego niż człowieka pospolitego od małpy naszym zadaniem jest nie tyle oddalić się jak najbardziej od szympansa, co od człowieka pospolitego czy masowego. Człowiek jest tym co sam z siebie zrobi - zejście poniżej poziomu zwierzęcia bynajmniej nie jest niemożliwe i współczesny świat dostarcza nam na to wielu dowodów. Zatem oddalenie się od szympansa - ta idea nie jest tak jednoznaczna jakby mogło się wydawać. Ważne w którą stronę się oddalamy.

Dawno temu napisałem artykuł

Ajahn Brahmavamso i poszukiwacz prawdy

Od tego czasu zaznajomiłem się z literaturą fachową, i są pewni naukowcy którzy dowodzą, że w rzeczywistości małpy nie potrafią mówić za pomocą języka migowego, że to tylko projekcja badaczy, którzy bardzo by chcieli, żeby tak było. Ale obecnie nie mam czasu na wgłębianie się w to zagadnienie, na razie zawieszam więc osąd w tej sprawie.

Iatrogenesis czyli śmiercionośni lekarze


Jak prawdziwie śmiertelna jest współczesna medycyna, możemy jasno zobaczyć, gdy ma miejsce strajk lekarzy. W 1970 roku w stolicy Kolumbii, Bogocie, miał miejsce przez okres 52 dni strajk, gdzie doktorzy zniknęli zupełnie, z wyjątkiem nagłych wypadków. Gazeta National Catholic Reporter opisała uderzająco niezwykły efekt uboczny tegoż strajku. Otoż śmiertelność obniżyła się o trzydzieści pięć procent. Przedstawiciel National Morticians' Association stwierdził, "To może być zbieg okoliczności, niemniej takie są fakty." 

Osiemnasto procentowy spadek śmiertelności podczas strajku lekarzy miał miejsce w Los Angeles w 1976 roku. Dr. Milton Roemer, Professor of Health Care Administration w UCLA, zrobił przegląd siedemnastu głównych szpitali i odkrył że zostało wykonanych o sześćdziesiąt procent operacji mniej. Kiedy strajk się skończył, wszystko wróciło do normy, a wraz tym śmiertelność także powróciła do uprzedniego poziomu, na jakim była przed strajkiem.

To samo miało miejsce w Izraelu w 1973 roku kiedy doktorzy zredukowali swój dzienny kontakt z pacjentami z 65 000 do 7 000. Strajk trwał miesiąc. Zgodnie z Jerusalem Burial Society,  śmiertelność w Izraelu spadła podczas tego miesiąca o pięćdziesiąt procent. Nie było takiego poważngo spadku śmiertelności od ostatniego strajku lekarzy sprzed dwudziestu lat! Kiedy pytano lekarzy jak wyjaśnić ten fenomen, odpowiedź brzmiała, że skoro zajmowli się tylko poważnymi przypadkami, mogli poświęcić swą energię na leczenie prawdziwe chorych ludzi. Kiedy nie musieli wysłuchiwać codziennych, jak się wydaje nieistotnych skarg przeciętnych pacjentów, mogli oddać się całkowicie ratowniu życia.

To nie jest znowu taka zła odpowiedź. Potrzebujemy ciągłego strajku lekarzy. Jeżeli lekarze zredukowaliby zaangażowanie w leczenie pacjentów o dziewięćset procent, i zajmowali się tylko nagłymi wpadkami, nie ulega wątpliwości że wyszlibyśmy na tym lepiej.

Confessions of a Medical Heretic - Robert Mendelsohn
*

Całkowita liczba przypadków śmiertelnych spowodowanych przez konwencjonalną medycynę wynosi w USA, 800 000 na rok. Dla kontrastu liczba przypadków śmiertelnych spowodowanych chorobą serca w 2005 roku wynosiła 652,091 a spowodowanych rakiem 559,312

Za Death by Medicine autor Gary Null




niedziela, 22 maja 2022

Dlaczego potępiamy kapitalizm

 

Potępiamy kapitalizm nie dlatego, że wspiera nierówność, lecz dlatego, że sprzyja awansowi niższych typów ludzkich.

Niewybaczalną zbrodnią kapitalizmu jest sztuczne pobudzanie pragnień po to, żeby wzbogacić się przez ich zaspokajanie.

Jeśli pragnie się jedynie zaopatrzyć rosnącą liczbę istot w rosnącą liczbę artykułów - i nie przywiązuje się znaczenia ani do jakości istot, ani do jakości artykułów - kapitalizm jest doskonałym rozwiązaniem.

W kapitalistycznym społeczeństwie bogacz ma pragnienia biedaka.

W społeczeństwie kapitalistycznym bogacz nie umie używać pieniędzy do tego, do czego najbardziej się nadają: do wyeliminowania konieczności myślenia o nich.

Kapitalizm jest potworną deformacją własności prywatnej dokonaną przez liberalną demokrację.

Niedawno kapitalizm pogrzebał swych wrogów.
Dziś umiera otoczony przez spadkobierców.

Kapitalizm redaguje apologię komunizmu, podczas gdy komunizm redaguje apologię kapitalizmu.

Socjalizm jest nazwą handlową państwowego kapitalizmu na rynku wyborczym.

Nazywa się socjalistyczną gospodarkę, która pracowicie montuje spontaniczne mechanizmy kapitalizmu.

Socjalizm wykorzystuje zachłanność i nędzę, kapitalizm - zachłanność i nałogi.

Trzy etapy kapitalizmu: w pierwszym przedsiębiorca handluje, aby zbudować sobie pałace, w drugim - aby reinwestować swoje dochody, w trzecim - aby zapłacić podatki.

Nicolas Gomez Davila

Na zarośniętych ścieżkach Knut Hamsun


Nie miałem żadnej w ogóle władzy, ale telegrafowałem. Zwracałem się do Hitlera i do Terbovena. Szukałem także dojścia do innych, na przykład do człowieka nazwiskiem Muller, który, jak mówiono, miał władzę i wpływy, choć ukrywał się za kulisami. Musi chyba istnieć gdzieś jakieś archiwum, w którym znajdują się moje telegramy. Było ich wiele. Kiedy czas naglił, kiedy chodziło o życie lub śmierć mojego ziomka, telegrafowałem dzień i noc. Zatrudniłem żonę mojego zarządcy, żeby nadawała telegramy przez telefon, ponieważ sam nie byłem w stanie tego robić. To właśnie te telegramy wzbudziły na koniec podejrzliwość Niemców wobec mnie. Traktowali mnie jako swego rodzaju pośrednika, niezbyt godnego zaufania, na którego trzeba uważać. W końcu Hitler przestał się zajmować moimi podaniami.

Znudziły go. Odesłał mnie do Terbovena, ale Terboven mi nie odpowiadał. Czy i w jakim stopniu moje telegramy komuś pomogły, tego nie wiem, podobnie jak nie wiem, z jakim skutkiem moje kawałki w gazetach odstraszały moich ziomków, tak jak to było moim zamiarem.

Zamiast tej mało znaczącej działalności w dziedzinie wysyłania telegramów, powinienem był pewnie raczej sam się ukryć. Powinienem był próbować przedostać się Szwecji, jak to wielu czyniło. Nie zginąłbym tam. Mam w Szwecji licznych przyjaciół, mam swoich potężnych wydawców. I mógłbym pewnie próbować przeprawić się do Anglii, co również uczyniło tak wielu; potem wrócili jako bohaterowie, ponieważ opuścili swój kraj, uciekli ze swego kraju. Ja nie zrobiłem nic takiego, nawet się nie ruszyłem, nigdy nie przyszło mi to do głowy. Chciałem jak najlepiej służyć mojemu krajowi, pozostając tam, gdzie byłem, prowadzić moje gospodarstwo najlepiej jak umiem w tych trudnych czasach, kiedy narodowi brakowało wszystkiego, a nade wszystko wykorzystywać moje pióro dla tego, by Norwegia uzyskała swoją wysoką rangę pośród germańskich krajów Europy. Ta myśl przekonywała mnie od początku. Co więcej, ta myśl mnie zachwycała, wprawiała w oszołomienie. Nie wiem, czy przez cały ten czas spędzony w takiej samotności, kiedykolwiek byłem od niej wolny. Uważam, że dla Norwegii była to wielka myśl, i dzisiaj, tak jak i wtedy, uważam, że to była wielka, dobra idea dla Norwegii, warta, by dla niej pracować i by o nią walczyć: Norwegia, samodzielny, świecący własnym blaskiem kraj na krańcach Europy! Miałem powodzenie u narodu niemieckiego, podobnie jak u narodu rosyjskiego, te dwie potężne nacje ceniły mnie i nigdy mi nie odmawiały, kiedy się do nich zwróciłem. 


Ale poszło na opak, wszystko, co robiłem, poszło na opak. Dość szybko straciłem orientację, zwłaszcza wtedy, gdy król wraz z rządem dobrowolnie opuścili kraj i sami pozbawili się swoich funkcji tu, w ojczyźnie. To sprawiło, że grunt usunął mi się spod nóg. Znalazłem się w zawieszeniu, pomiędzy niebem a ziemią. Nie miałem żadnego pewnego oparcia. Siedziałem zatem i pisałem, słałem telegramy i rozmyślałem. (...)

To mi jednak nie przynosiło pożytku, nie, pożytku mi nie przynosiło. Wprost przeciwnie, sprawiało, że w oczach i sercach wszystkich stawałem się kimś, kto zdradza tę Norwegię, którą chciałem wynieść na wyżyny. Że ją zdradziłem. Cóż, niechaj tak będzie. Niechaj będzie wszystko, czym owe serca i oczy świata chcą mnie teraz obciążyć.

To moja porażka i muszę ją dźwigać. Ale za sto lat wszystko zostanie zapomniane. Wtedy nawet Wysoki Sąd zostanie zapomniany, całkowicie zapomniany. Nazwiska nas wszystkich obecnych na tej sali będą za sto lat całkowicie starte z ziemi, nikt ich już nie będzie pamiętał, nikt nie będzie wspominał. Nasze losy zostaną zapomniane.

Zatem kiedy siedziałem tam, w moim domu, kiedy pisałem wedle najlepszych zdolności i telegrafowałem, to, jak się teraz powiada, zdradzałem mój kraj. Jestem zdrajcą ojczyzny, powiada się. Ale ja nie tak to odczuwałem, nie tak pojmowałem i dzisiaj też wcale tak tego nie pojmuję. Jeśli o mnie chodzi, to jestem bardzo spokojny i sumienie mam tak czyste jak to tylko możliwe.

Cenię bardzo wysoko sąd opinii publicznej. Jeszcze wyżej cenię istotę naszego norweskiego prawa, lecz najwyżej ze wszystkiego cenię moją własną zdolność oceniania, co jest dobre, a co złe, co słuszne, a co nie. Jestem dostatecznie stary, by posiadać własną miarę sprawiedliwości, i taka jest właśnie moja miara.

W moim, nazbyt już chyba długim życiu, we wszystkich tych krajach, w których bywałem, pośród wszystkich narodów, z którymi miałem do czynienia, zawsze i niezmiennie przechowywałem i czciłem w swoim sercu ojczyznę. I nadal zamierzam ją tam przechowywać, w oczekiwaniu na sąd ostateczny nade mną.

A teraz dziękuję Wysokiemu Sądowi.

Tylko tych kilka prostych spraw chciałem wyrazić przy tej okazji, żebym przez cały czas nie pozostawał tak samo niemy, jak jestem głuchy.

I nie miała to być z mojej strony obrona. Jeśli cokolwiek mogło tak zabrzmieć, wynika to jedynie z materiału, na jakim musiałem się oprzeć w moim przemówieniu, z tego, że byłem zmuszony wspomnieć kilka rzeczy powszechnie znanych. Ale to nie miała być obrona, dlatego nie wspomniałem nawet o świadkach, których mógłbym przecież przedstawić. I nie chciałem też wspominać o innych materiałach, którymi także mógłbym się podeprzeć. To wszystko można odłożyć.

Niech czeka na jakąś inną okazję, może na lepsze czasy, może na inny sąd niż ten. Jutro też zapewne nastanie dzień, a ja mogę czekać. Czasu mam dość. Żywy czy umarły, to rzecz obojętna, bo przecież dla świata to obojętne, jak się potoczy los pojedynczego człowieka, w tym przypadku – mój. Ja mogę czekać. Tyle mi wolno”.

O relacjach Hamsuna z Hitlerem

Knut Hamsun: The Soul of Norway

sobota, 21 maja 2022

Pospolitym jest żyć według własnego upodobania

 

Tak jak pewien rodzaj błędów jest możliwy do popełnienia tylko przez znawców tematu, tak też człowiek wyższy wydaje się narażony na pewien rodzaj cierpienia, którym zwykły człowiek nie jest zagrożony. Otóż nawet Budda, po przebudzeniu się z Matrix Świadomego Istnienia i wyjściu poza koncept "jestem" dalej czcząc i szanując, żył w zależności od Dhammy, odwiecznego, niezmiennego prawa. I tu wydaje się tkwić różnica jakościowa pomiędzy człowiekiem wyższym a masowym. Ten pierwszy jasno widzi potrzebę bycia zależnym od jakiejś wyższej instancji, czczenia jej i szanowania, której ten drugi nie odczuwa.Taka zależność daje nam poczucie sensu, spełnionego obowiązku i dyscyplinuje nasze niższe instynkty, które to, niekontrolowane mogą sprawić że zamiast transformacji naszego życia w kierunku boskości, zdegradujemy się do poziomu zwierzęcia albo i niżej.

Zatem słusznie powiada się że dla inteligentnego człowieka dyscyplina ciąży jak tarcza nie jak brzemię.

Parę aforyzmów Gomeza Davili o potrzebie zdyscyplinowania naszego życia:

"Natura ludzka" jest kategorią aksjologiczną.
Czlowiek jest powinnością, ktorej człowiek zwykł się sprzeniewierzać.

To co nie wydaje się być godne człowieka, zwykło być godne prawie wszystkich ludzi.

Kto uwalnia się od wszystkiego co uciska, ten szybko odkrywa, że uwolnił się również od tego, co go chroni.

Spróbujmy przekształć ciężar, który przytłacza, we wznoszacą siłę, która ocali.

Jeżeli dyscyplina nie przekształca istnienia jednostki w oryginalny dramat wszyscy niestrudzenie recytują ten sam zwierzęcy repertuar.

Dyscyplina jest nie tyle społeczną koniecznością, ile etyczną nagłą potrzebą.

Kiedy człowiek wzbrania się przed tym, by dyscyplinowały go bóstwa, dyscyplinują go demony.

Moralna doskonałość polega na poczuciu, że nie możemy robić tego, czego nie powinniśmy robić.
Etyka osiąga swój szczyt tam, gdzie reguła wydaje się wyrazem osoby.

"Mieć odwagę zaakceptować siebie" to jedna z wielu współczesnych formułek, które próbują ukryć ludzką nikczemność, nazywając trudnym to co łatwe. Człowiek współczesny twierdzi, że nic nie kosztuje go tyle pracy, co uleganie własnej zwierzecości.

"Bycie sobą" jest domniemaną powinnością, która służy do próby uchylenia się od spełniania naszych prawdziwych obowiązków.
Naszym obowiązkiem nie jest autentyczność ontologiczna zwierzęcia: jest nim autentyczność aksjologiczna.

Kto uważa, że usprawiedliwia złe uczucie, mówiąc, że jest szczere, wyłącznie je potęguje.

To w naszym "wspólnym człowieczeństwie" najchętniej szukamy usprawiedliwienia dla naszej osobistej nikczemności.

Nasz aktualny obowiązek polega nie tyle na przestrzeganiu określonych zasad etycznych, ile na ocaleniu świadomości sacrum.

Każdy spełniony oblwiazek reprezentuje ten sam poziom doskonałości etycznej, ale nie każdy ma tę samą rangę.
Nawet bohaterskiej śmierci nadaje rangę bóstwo, za które się umiera.

Godność ludzka jest tym, co się zdobywa, kiedy walczy się z samym sobą w imię jakiejś normy.
To co nie ma źródła w konflikcie, jest zwierzęce, lub boskie.

Wewnętrzne konflikty niszczą skorupę obojętności, którą dusza odgradza się od oblegających ją prawd.

Człowiekiem szlachetnym jest ten, który stawia sobie wymagania, jakich nie stawiają mu okoliczności.

Zdolność do komplikowania tego co oczywiste, była podstawowym warunkiem metamorfozy zwierzęcia w człowieka.
Bezpośrednie przechodzenie od pożądania do jego zaspokojenia jest cechą zwierzęcia.

Nikt się nie odnajduje, jedynie szukajac siebie.
Osobowość rodzi się z konfliktu z normą.

Dla człowieka współczesnego, "odnalezienie siebie" oznacza rozpuszczenie się w pierwszej lepszej zbiorowości.

Powinniśmy wychwalać wojnę nie między ludźmi, lecz w człowieku.

Kto jedna człowiek z samym sobą, umniejsza go.

Człowiek powinien przygotowywać się nie na przyjmowanie wszelkiej prawdy, lecz na umieranie ze swymi bóstwami.
Dostosowanie się upadla.

Dostosowanie się jest złożeniem odległego dobra na ołtarzu bezpośredniej potrzeby.

Ci którzy wyzwalają człowiek z kajdan, wyzwalają wyłącznie zwierzę.

Etykieta, skrupuły ryty są palcami, które zwierzęcą masę plastyczną instynktów formułują w duszę.

Ludzie dzielą się na tych, którzy komplikują sobie życie, aby zdobyć duszę, i na tych, którzy trwonią duszę, aby ułatwić sobie życie.

Każde obalone tabu cofa ludzką egzystencję ku niesmaczności instynktu.

Ten kto oddaje się swoim instynktom, w równie oczywisty sposób upadla swoje oblicze, jak i swoją duszę.

Do orzeczenia, że jakaś norma jest martwa, głupcowi wystarczy wiedzieć, iż nie jest przestrzegana.

Gdy oczywistości ulegają zaćmieniu, zasady kierują naszymi krokami.

Bycie uczniem tych, którzy łamią normy, nie jest etycznie dozwolone.
Nienaśladowanie jest pierwszym wymaganiem etycznym w przypadku przekraczania norm.

Gwałcenie prostych reguł etycznych w imię jakiejś wyższej reguły zwykły doradzać etyki prostackie.

Świadomość moralna jest jedynie instancją, w której dwuznaczność konkretu prowadzi spór z jednoznacznością reguły.

W dobrze urodzonych duszach zasady są naturalizowane.

Jest coś niezniszczalne nikczemnego w poświęceniu nawet najgłupszej zasady na ołtarzu najszlachetniejszych namiętności.

Normą jest to, czego nic nie chroni przed naszym buntem, lecz czego nasza ślepota nie unieważnienia.

Każda reguła jest lepsza niż kaprys.
Dusza pozbawiona dyscypliny rozkłada się w larwalnej brzydocie.

Między anarchą instynktów i tyranią norm, rozciąga się ulotne i czyste terytorium ludzkiej doskonałości.

Doskonałość jest punktem, w którym łączy się to, co możemy zrobić, i to co chcemy zrobić, z tym co powinniśmy zrobić.

Ortega y Gasset:

Natomiast człowiek, którego analizujemy, przyzwyczaił się nie odnosić własnej osoby do żadnej zewnętrznej instancji. Zadowolony jest z siebie takiego, jakim jest. Skłonny jest zupełnie szczerze - i to nie przez próżność - jako rzecz najbardziej naturalną w świecie przyjmować i brać za dobrą monetę wszystko, co w sobie napotyka: mniemania, pożądania, upodobania i wybory. Dlaczego by nie miał tak robić, skoro – co już stwierdziliśmy - nikt ani nic go nie zmusza do uprzytomnienia sobie, iż jest człowiekiem drugiej kategorii, nader ograniczonym, niezdolnym do stworzenia ani zachowania nawet tej organizacji, która zapewnia jego życiu pełnię i zadowolenie, co z kolei daje mu podstawę do owej afirmacji własnej osoby?

Człowiek masowy nigdy nie odwołuje się do czynników zewnętrznych, o ile nie zostaje do tego gwałtownie zmuszony przez okoliczności. Jako że obecne okoliczności do tego go nie zmuszają, odwieczny człowiek masowy, zgodnie ze swoim temperamentem, nie odwołuje się do nikogo, czując się w pełni panem swojego życia. Natomiast człowiek wybrany czy wybitny odczuwa wewnętrzną potrzebę odwoływania się do norm zewnętrznych, od niego samego doskonalszych, którym dobrowolnie może służyć. Przypomnijmy, że człowiek wybitny tym się różni od człowieka pospolitego, że ten pierwszy ma duże wymagania wobec siebie samego, natomiast ten drugi, zachwycony własną osobą, niczego od siebie nie wymaga, będąc zupełnie zadowolony z tego, kim jest. W przeciwieństwie do tego, co się powszechnie sądzi, to właśnie ludzie wybrani, a nie masy, żyją w prawdziwym poddaństwie. Życie nie ma dla nich smaku, jeśli nie polega na służeniu czemuś transcendentnemu. Dlatego też takiej służby nie odbierają jako ucisku. Jeśli tego im braknie, wówczas odczuwają niepokój i wynajdują nowe normy, jeszcze trudniejsze, bardziej wymagające, które ich gnębią. To jest życie rozumiane jako narzucona sobie dyscyplina - życie szlachetne. Szlachectwo określają wymagania i obowiązki, a nie przywileje. Noblesse oblige.

„Pospolitym jest żyć według własnego upodobania. Człowiek szlachetny dąży do porządku i prawa”. Goethe

Dla mnie szlachectwo to synonim życia pełnego trudu i wyrzeczeń, zawsze gotowego do doskonalenia się, do przechodzenia od tego, co już jest, do wyższych jeszcze celów i obowiązków. Tak rozumiane życie szlachetne jest jaskrawym przeciwieństwem życia pospolitego, bezwładnego, ograniczającego się statycznie do siebie samego, skazanego na wieczne zaskorupienie w sobie, jako że żadna siła zewnętrzna nie zmusza go do wyjścia poza siebie samo.

Dlatego też ludzi w ten sposób żyjących nazywamy masą nie tyle ze względu na ich liczbę, ile ze względu na to, że życie ich jest bezwładne i bezwolne.

Im dłużej żyjemy, tym wyraźniej widzimy, że większość mężczyzn - i kobiet - jest zdolna do podjęcia jakiegoś wysiłku tylko wtedy, gdy wymaga tego zewnętrzna konieczność. Dlatego też te nieliczne, znane nam jednostki, które umieją zdobyć się na spontaniczność i luksus wysiłku, pozostawiają niezatarte piętno w naszej pamięci, nabierając nieledwie monumentalnych wymiarów. To właśnie są ludzie wybrani, szlachetni, jedyni, którzy umieją być aktywni, a nie tylko reaktywni, dla których życie jest ciągłym napięciem, nieustannym treningiem. Trening = askesis. To są właśnie asceci. ...

Kiedy się mówi o „wybranych mniejszościach”, często zniekształca się znaczenie tego określenia nie dostrzegając tego, że człowiek wybrany to nie ktoś butny i bezczelny uważający się za lepszego od innych, lecz ten, który wymaga od siebie więcej niż inni, nawet jeśli nie udaje mu się samemu tych wymagań zaspokoić. Nie ulega wątpliwości, że to właśnie jest najbardziej podstawowym kryterium podziału ludzkości na dwa typy osobników: tych, którzy stawiają sobie duże wymagania, przyjmując na siebie obowiązki i narażając się na niebezpieczeństwa i tych, którzy nie stawiają sobie samym żadnych specjalnych wymagań, dla których żyć, to pozostawać takim, jakim się jest, bez podejmowania jakiegokolwiek wysiłku w celu samodoskonalenia, to płynąć przez życie jak boja poddająca się biernie zmiennym prądom morskim.


Rak nie jest chorobą!

 


Rak skóry, trzustki, płuc, jajnika, prostaty, żołądka czy szyjki macicy to jedne z najczęściej występujących nowotworów, a zarazem schorzenia spędzające chorym sen z oczu. Zastanawiają się oni, jak zniosą inwazyjne terapie leczenia nowotworów, a w przypadku poważniejszych przypadków rozmyślają nawet nad tym, jak poradzą sobie bliscy, gdy ich już zabraknie. Nic dziwnego, skoro nowotwory są traktowane jako wyrok, a sama wizyta u onkologa wielu osobom kojarzy się z wędrówką na szafot? Strach pacjentów wzbudzają również techniki wykorzystywane w onkologii, z których zdecydowana większość wpływa na obniżenie komfortu życia i funkcjonowania. A gdyby tak zmienić myślenie i wcale nie traktować raka jako choroby? Niemożliwe? Ta książka udowadnia, że niekoniecznie!

Niespodziewana szansa dla chorych na nowotwory

Autor bestsellerów i uznany na całym świecie ekspert z dziedziny zdrowia dowodzi w tej książce, że rak jest fizycznym objawem odzwierciedlającym ostateczną próbę wyeliminowania konkretnych elementów niszczących nasze życie. Tylko wyciągnięcie wniosków i wyeliminowanie tych destrukcyjnych czynników pozwala osiągnąć pełne zdrowie ciała, umysłu i emocji. Kontrowersyjne? Naturalnie. Jak przekonasz się z tej książki, jest to jednak również niezwykle skuteczne podejście!

Szokujące statystyki onkologiczne

Ta książka prezentuje całkowicie nowe, radykalne zrozumienie raka, które znacząco odbiega od tego, jak większość lekarzy postrzega tę chorobę. Jak przytacza autor, obecne metody wycinania, wypalania bądź zabijania komórek rakowych zapewniają pełen sukces terapeutyczny u zaledwie 7% pacjentów, z których większość i tak zostaje uwolniona od nowotworu na mniej niż pięć lat! Wybitny badacz raka i profesor na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley, doktor Hardin Jones, stwierdził, że pacjenci nieleczeni mają się równie dobrze lub lepiej niż ci poddawani kuracji. Wszelkie opublikowane dane dotyczące sukcesów w statystyce przeżywania u pacjentów onkologicznych są równoważone identycznymi lub jeszcze lepszymi wynikami wśród osób, które nie poddają się żadnym zabiegom. Dzięki tej książce zrozumiesz, jak to możliwe
i zawsze wybierzesz najlepszą metodę terapii.

Nowe spojrzenie na eliminowanie nowotworów

Autor pokazuje, dlaczego konwencjonalne leczenie raka może nieść za sobą śmiertelne skutki, co go faktycznie wywołuje i jak usunąć przeszkody, które uniemożliwiają uzdrowienie ciała. Nowotwór nie jest próbą dla Twojego życia. Wręcz przeciwnie, ON stara się je ocalić. Ta książka otwiera drzwi dla tych, którzy chcą zamienić czucie się jak ofiara w pełną kontrolę własnej mocy, a chorobę w stan pełni zdrowia. To wydanie zostało rozszerzone niemal o połowę, a zawarto w nim chociażby najnowsze wyniki badań popierające tezy już przed laty stawiane przez Andreasa Moritza.

Sam decyduj o swoim zdrowiu!

Z tej książki dowiedz się, czemu nie możesz obwiniać o chorobę swoich genów oraz poznasz nieuczciwe praktyki medyczne i farmaceutyczne. Zrozumiesz, że spontaniczne remisje nie są żadnym cudem, a komórki nowotworowe niosą nie tylko mądrość, ale i zdrowie. Autor wyjaśnia, na czym polega mądrość natury, działanie wolnych rodników i co ma z nowotworami wspólnego zator wątroby. Poznasz znaczenie sztucznych napojów i przetworzonego jedzenia, metali ciężkich i telefonów komórkowych. Dowiesz się też, dlaczego powinieneś unikać popularnych leków, aspiryny czy środków na artretyzm. Zrozumiesz emocjonalne przyczyny raka, takie jak brak miłości własnej, odrzucenie czy sytuacje konfliktowe. Poznasz również czynniki zwiększające ryzyko choroby, takie jak alkohol, cukier czy fluorki.

Jak zatem wyleczyć raka?

Publikacja proponuje szereg naturalnych metod eliminowania nowotworów, takich jak cudowny lek, czyli kurkumina, światło słoneczne, ćwiczenia fizyczne i dieta antynowotworowa. Zrozumiesz, dlaczego objawy menopauzy zabezpieczają przed rakiem piersi i jak istotne jest wysypianie się. Dowiesz się, czym jest Graviola, MMS, Ashwagandha, zioła Indian Ojibwa, organiczne kryształki siarki i mieszanka syropu klonowego z wodorowęglanem sodu. Poznasz również inne użyteczne terapie antynowotworowe. Sprawdź, co jeszcze przygotował dla Ciebie Autor.

Powyższy opis pochodzi od wydawcy

Współczesne świńskie twarze są przejrzystymi kryptogramami grzechu

 

Odkrycie oblicza Chrystusa w twarzy współczesnego człowieka wymaga nie tyle aktu wiary, ile aktu łatwowierności.

Aby odrzucić nową moralność wystarczy poobserwować twarze jej podstarzałych adeptów.

Brzydota współczesnej twarzy jest zjawiskiem etycznym.

Współczesne świńskie twarze są przejrzystymi kryptogramami grzechu.

Zazwyczaj już sama fizjonomia zdradza demokratę.

Ten kto oddaje się swoim instynktom, w równe oczywisty sposób upadla swoje oblicze, jak i swoją duszę.

Nasza nikczemna powierzchowność jest wiarygodnym świadectwem naszej nikczemnej rzeczywistości.

Wiele rzeczy jawi się jako możliwe - aż zobaczymy ich obrońców.

"Godność człowieka", "wielkość człowieka", "prawa człowieka" etc. - słowny krwotok, który powinien być zatamowny zwykłym widokiem naszej twarzy w lustrze przy porannym goleniu.

Skromne zajęcia uszlachetniają oblicze, pozostałe - spodlają je prawie u wszystkich.

W "rozrywkach" niemal jedyną zabawną rzeczą jest widok kretyńskich twarzy tych, którzy się bawią.

Same prawa biologiczne nie mają wystarczająco subtelnych palców, by wymodelować piękne oblicze.

Nicolas Gomez Davila

***
Jak to się mówi, tylko powierzchowni ludzie nie osądzają innych na podstawie ich wyglądu. Arystoteles uważał że można odgadnąć charakter człowieka po jego wyglądzie. Thomas Brown w jego Religio Medici podzielał ten pogląd. Najbardziej znanym promotorem takiego podejścia był Johan Kaspar Lavater.

Kto jest tym zainteresowany może zajrzeć do książki

How to Judge People by What They Look Like napisanej przez Edward a Duttona

środa, 18 maja 2022

Wyczekiwanie w globalistycznym ogrójcu

 

Rzeczywistość NWO bez wątpienia można określić mianem fenomenalnej.

Nigdy dotąd Ludzkość nie doświadczała tak masowego frontalnego ataku szatana na swe istnienie i dziedzictwo Dzieci Bożych. Nigdy dotąd szatan nie posłużył się w swych knowaniach tak absurdalnym pretekstem jak „bezpieczeństwo sanitarne”.

Najdalej posunęły się w tej materii Chiny, które pod przywództwem Partii rozpoczęły wdrażanie tzw. „zero covid policy”.

W praktyce polega to na zamknięciu w ciasnych mieszkaniach dziesiątków milionów skośnookich istot, bez możliwości wychodzenia nawet na własny balkon, okresowego pozbawiania ich żywności, medykamentów, a nawet wody, oraz wybiórczego testowania na coś(?).

W przypadku „pozytywnych rezultatów” testów, rozdzielenia rodzin i deportacji do „centrów kwarantanny”, gdzie w antysanitarnych warunkach i gigantycznej ciasnocie, muszą oczekiwać dalszych testów, a tak naprawdę, śmierci.

Widać z tego wyraźnie, że nie tylko rozpoczęto tam masową depopulację nadmiernej ilości żywej siły roboczej, ale dodatkowo postanowiono dokonać tego z maksymalną dozą sadyzmu, testując przy okazji granice wytrzymałości.

Już teraz widać wyraźnie, że odarcie z Godności Dzieci Bożych owocuje pełną degradacją we wszystkich innych aspektach, takich jak poziom intelektualny i zdolności, a także odwaga, honor, czy godność. W porównaniu z tymi istotami, zwierzęta wydają się stać na wyższym poziomie rozwoju, a z całą już pewnością ich instynktowne odruchy nie pozwoliłby oprawcom na takie bezkarne traktowanie.

Nie inaczej ma się sytuacja na Zachodzie, gdzie zderzenie się społeczeństw z nowymi realiami NWO, obnażyło ich infantylizm, bezradność i ograniczenie umysłowe. Amerykanie i Francuzi biernie zaakceptowali gigantyczne fałszerstwa w wyborach prezydenckich, lub po prostu nic ich to nie obchodziło, tak jak narastające efekty „szczepiennictwa”.

Padają wyszczepieni sportowcy, piloci linii lotniczych, którzy musieli zaakceptować szprycę w celu utrzymania się na stanowisku. Niedawno w Los Angeles rozbił się prywatny samolot pilotowany przez wyszprycowanego kardiologa, powodując pożar kilku domów i ofiary śmiertelne. Ten przypadek rzuca dodatkowe światło na kwalifikacje amerykańskich medyków. Sprawnie realizują politykę walki z covidem, ale tylko wyjątkowi ignoranci pozwalają wyszprycować siebie samych!

Media zachwycają się wyczynem pasażera małego komercyjnego samolotu, który po utracie przytomności jedynego pilota, cudem dokonał lądowania na lotnisku południowej Florydy. Nikt nie zadaje pytań o przyczyny tych i wielu innych „wypadków”.

Szpitale nadal otrzymują wynagrodzenie za „leczenie” pacjentów, którego rezultatem jest śmierć od covida, którego sam Kill Gates ostatnio określił mianem „zwyczajnego grypowego wirusa”.

Sprawcy monstrualnych zbrodni, tacy jak Gates, Fauci, Schwab, nie tylko pozostają na wolności, ale nie krępują się w swych publicznych wypowiedziach, zapowiadających dalsze „sanitarne posunięcia” i wdrożenie „globalnego reżimu sanitarnego” z ponadnarodowego poziomu ONZ.

Wśród milionów „parlamentarzystów”, „przywódców”, członków rządów, policji, administracji, służb medycznych, wojska i wymiaru „sprawiedliwości”, nie znajdzie się nawet niewielka grupa, która zdając sobie sprawę z konsekwencji tej bierności, próbowałaby usunąć kilkusettysięczną grupę oligarchów, ich rodzin i prominentnych światowych wykonawców tych zbrodni.

Nawet w czasach Hitlera, czy Stalina sublimowały się ideowe grupy próbujące usunąć zło i ratować Ludzkość.

Jak głos wołającego na puszczy, na polu boju pozostała zatomizowana grupka straceńców, usiłująca uświadomić ogółowi konsekwencje takiego zaniechania, bezskutecznie mobilizująca Ludzkość do działania, na podobieństwo Chrystusa w Ogrójcu, daremnie próbującego obudzić swych apostołów. Ludzkość śpi zaprzepaszczając ostatnią szansę wyrwania się z objęć szatańskich globalistów.

Na przestrzeni trwania „pandemii” nie znalazł się nikt, kto w języku polskim przedstawiłby obywatelom całokształt tej największej zbrodni w dziejach Ludzkości. „Niezależne media” wolały zajmować się trzeciorzędnymi sprawami, odciągając jeszcze bardzie uwagę opinii publicznej od meritum zagrożeń. Nie ulega wątpliwości, że otrzymają one należną nagrodę z rąk Sprawiedliwego Sędziego.

Ignacy Nowopolski
https://drnowopolskipolskapanorama.home.blog