czwartek, 11 maja 2017

Kiedy mnich nie rozpoznaje „ja” czy tego co należy do „ja” w tych czterech elementach...

Wtedy czcigodny Rahula podszedł do Zrealizowanego, złożył mu hołd, i usiadł z boku. Wtedy Zrealizowany powiedział do niego:

Rahulo, wewnętrzny element ziemi i zewnętrzny element ziemi, są po prostu elementem ziemi. A ten powinien być widziany takim jakim rzeczywiście jest, z odpowiednim zrozumieniem, w taki sposób: „To nie moje, tym nie jestem, to nie moje ja”. Zobaczywszy to takim jakim to rzeczywiście jest, z odpowiednim zrozumieniem, staje się wyobcowany wobec elementu ziemi, odrywa swój umysł od elementu ziemi.

Rahulo, wewnętrzny element wody i zewnętrzny element wody, są po prostu elementem wody. A ten powinien być widziany takim jakim rzeczywiście jest, z odpowiednim zrozumieniem, w taki sposób: „To nie moje, tym nie jestem, to nie moje ja”. Zobaczywszy to takim jakim to rzeczywiście jest, z odpowiednim zrozumieniem, staje się wyobcowany wobec elementu wody, odrywa swój umysł od elementu wody.

Rahulo, wewnętrzny element ognia i zewnętrzny element ognia, są po prostu elementem ognia. A ten powinien być widziany takim jakim rzeczywiście jest, z odpowiednim zrozumieniem, w taki sposób: „To nie moje, tym nie jestem, to nie moje ja”. Zobaczywszy to takim jakim to rzeczywiście jest, z odpowiednim zrozumieniem, staje się wyobcowany wobec elementu ognia, odrywa swój umysł od elementu ognia .

Rahulo, wewnętrzny element powietrza i zewnętrzny element powietrza, są po prostu elementem powietrza. A ten powinien być widziany takim jakim rzeczywiście jest, z odpowiednim zrozumieniem, w taki sposób: „To nie moje, tym nie jestem, to nie moje ja”. Zobaczywszy to takim jakim to rzeczywiście jest, z odpowiednim zrozumieniem, staje się wyobcowany wobec elementu powietrza, odrywa swój umysł od elementu powietrza.

Rahulo, kiedy mnich nie rozpoznaje „ja” czy tego co należy do „ja” w tych czterech elementach, jest nazwany mnichem który odciął pragnienie, zerwał więzy, i przez pełne przebicie się przez wyobrażenie, uczynił koniec cierpienia.

AN IV 177

sobota, 6 maja 2017

Hans-Joachim Schoeps - Żyd, Prusak i konserwatysta

Mówiono o nim „przypadek ekstremalny”, „przypadek monstrualny”, „kuriozum historii współczesnej”, co pozwala być pewnym, że chodzi o osobowość oryginalną i wymykającą się wszelkim schematom. Omawiając w 1975 roku jego wspomnienia lewicowy „Frankfurter Rundschau” ubolewał, że „nie wszyscy Żydzi są demokratami”, tak jakby bycie Żydem oznaczało automatycznie bycie lewicowcem.

Znany badacz mistyki żydowskiej Gershom Scholem napisał o jednej z jego książek, że„jeszcze dziś napawa grozą czytelników” (zob. tenże, Żydzi i Niemcy, Sejny 2006, s. 74) – doprawdy trudno o lepszą reklamę. Człowiekiem, który przeraził Scholema, był Hans-Joachim Schoeps (dalej HJS), żydowski uczony, religioznawca, filozof religii, historyk idei i prądów umysłowych a zarazem pisarz polityczny i publicysta, który określał się jako „Żyd, Prusak i konserwatysta”.

Urodził się jak w 1909 roku w rodzinie renomowanego berlińskiego lekarza, który w czasie I wojny światowej odznaczył się jako lekarz wojskowy na froncie wschodnim. Studiował w Heidelbergu, Marburgu, Berlinie i Lipsku germanistykę, historię i religioznawstwo porównawcze. Doktoryzował się w 1932 roku pod kierunkiem Joachima Wacha. Pod koniec 1938 roku wyjechał z Niemiec do Szwecji i osiedlił się w Uppsali, gdzie był bibliotekarzem i docentem prywatnym. Ślęczał w bibliotekach i archiwach, pracując „aż palce mu krwawiły od pisania”. W Szwecji ożenił się z Dorothee Busch, z którą miał dwóch synów – Juliusa i Manfreda.

Wśród niemieckiej emigracji zdominowanej przez lewicę był politycznie izolowany. Krytykował żądania aliantów bezwarunkowej kapitulacji Niemiec. Podkreślał, że Niemcy i narodowy socjalizm to nie to samo („Hitler to nie Niemcy”).

Odrzucał zdecydowanie koncepcję zbiorowej winy Niemców. W 1947 roku powraca do Niemiec z walizką pełną manuskryptów, z których powstało potem siedem książek. Habilituje się w Marburgu w 1948 roku, w tym samym roku obejmuje katedrę Historii Religii i Idei na uniwersytecie w Erlangen, gdzie pracuje do przejścia na emeryturę w 1977 roku. Od 1950 roku jest profesorem zwyczajnym.

W 1948 roku zakłada, razem z wybitnym religioznawcą, badaczem niemieckiej mistyki, Ernstem Benzem (1907-1978) wychodzące do dziś czasopismo „Zeitschrift für Religions- und Geistesgeschichte”. Umiera w czerwcu 1980 roku. Jego grób znajduje się na Nowym Cmentarzu Izraelickim w Norymberdze.

Ten „teolog polityczny i historyczny”, jak określił go Richard Faber w jedynej monografii uczonego wydanej w 2008 roku, był wedle opinii amerykańskiego teologa, historyka i religioznawcy Gary Lease`ajednym z najwybitniejszych i najbardziej inspirujących umysłów swojego pokolenia”.

Pierwszy esej teologiczno-filozoficzny opublikował HJS w wieku 18 lat; jest autorem ok. 50 książek, 200 rozpraw i artykułów, nie licząc recenzji, redaktorem 18 edycji źródeł i tomów zbiorowych (jego dzieła zbiorowe liczą 16 tomów). Przedmiotem jego zainteresowania były: historia religii i teologii, historia idei i prądów umysłowych (niemieckich, żydowskich, chrześcijańskich), historia Prus, Niemiec i Żydostwa, antropologia filozoficzna. Przez całe życie zgłębiał problematykę teologii i filozofii żydowskiej i żydowskiego świata duchowego. Tytuł jego, wydanego w 1932 roku, doktoratu brzmiał Wiara żydowska w naszej epoce. Prolegomena do ustanowienia systematycznej teologii Żydostwa. W 1935 roku opublikował Historię żydowskiej filozofii religii w czasach nowożytnych.

Jako pisarza teologicznego interpretował Kafkę, o którym pisał w wydanej w 1936 roku książce Postaci na przełomie epok. Burckhardt – Nietzsche – Kafka. W 1931 roku razem z Maxem Brodem opracował i wydał niepublikowane opowiadania i prozę Kafki Przy budowie chińskiego muru. Wiele lat później, w 1985 roku, wydano korespondencję HJS z Brodem zatytułowaną W sporze o Kafkę i Żydostwo, zaś w 2005 roku ukazał się zbiór jego tekstów na temat Kafki Zapomniany Bóg. Franz Kafka i tragiczna pozycja Żyda w nowoczesności (2006). Korespondował również z wybitnym żydowskim religioznawcą i teologiem Schalomem Ben-Chorinem – ich korespondencja W poszukiwaniu żydowskiej teologii ukazała się w 1989 roku.

Swoją żydowską tożsamość HJS uzasadniał w pierwszym rzędzie teologicznie. Był religijnym Żydem, ale nie mieścił się w głównym nurcie swojej wspólnoty religijnej. Odrzucał kabałę, żydowski gnostycyzm, mistycyzm w stylu Gershoma Scholema, jak również gettową wersję żydostwa talmudycznego. Sprzeciwiał się wszelkim formom żydowskiego apokaliptycznego mesjanizmu niszczącego Prawo, czy to współczesnego w stylu Waltera Benjamina, o którym wyrażał się lekceważąco „lewicowy literat”, czy to historycznego jak sabbatanizm. Z Sabbataiem Zwi miał zresztą osobiste porachunki, wśród jego przodków byli bowiem wyznawcy tego „fałszywego mesjasza”, „tchórzliwego oszusta” i „podłego człowieka”.

Richard Faber widzi w HJS absolutne przeciwieństwo Jacoba Taubesa: obaj polityczni teologowie, jeden anarchizujący marksista, drugi konserwatywny monarchista, obaj ze swoich pozycji analizowali historię religii i teologii, wyciągając z niej diametralnie odmienne wnioski i postulaty polityczne. Np. HJS za historyczną winę Żydostwa niemieckiego uważał zawarcie w wieku XIX i w pierwszych dekadach XX wieku sojuszu z siłami politycznego liberalizmu i lewicy, choć oczywiście uwzględniał często antyżydowską postawę sił konserwatywno-narodowych, która temu procesowi sprzyjała.

Żydowska tożsamość była dla HJS nieoddzielna od niemieckości (dokładniej: pruskości), był świadomym swojej niemieckości Żydem i świadomym swojej żydowskości Niemcem. Diasporyczną egzystencję żydowską uznawał za jedynie możliwą i teologicznie uzasadnioną formę życia żydowskiego. Z tego wyciągał oczywisty wniosek, że Żyd jest zawsze patriotą kraju i państwa, w którym żyje.

Odrzucał zarówno asymilatorstwo, jak i syjonizm, który uważał za skrajny przejaw tegoż asymilatorstwa („być jak inne narody”). „Żydowsko-volkistowski” syjonizm (pokrewny, jego zdaniem, narodowemu socjalizmowi) stanowił jeszcze jeden wariant nowoczesnego „nacjonalistycznego nihilizmu”, którego „nienawidził jak zarazy”, przejaw „biologicznego materializmu”, gloryfikującego życie i doczesność. Jego zwolennicy zamiast do wiecznego Boga zwracają się ku „wieczności” własnego narodu i jego wybranej krwi.

Zarzucał syjonistom, że instrumentalizują politycznie ideę mesjańską. Ci odpłacali mu pięknym za nadobne np. jeden z niemieckich syjonistów nazwał go „kaznodzieją kłamstwa, czcicielem Baala i pogańskim kapłanem”. Po latach HJS stwierdził: „Żydzi-syjoniści i narodowi socjaliści jednako mnie nienawidzili”. Nigdy nie odwiedził państwa Izrael, które uważał za „fenomen postżydowski”; swojemu synowi wyjaśnił: „dopiero kiedy przyjdzie Mesjasz, wybiorę się w podróż do Izraela”.

Swojej koncepcji połączenia żydowskości i niemieckości (pruskości) bronił, m.in. debatując z filozofem i teoretykiem ruchu Wędrownego Ptaka Hansem Blüherem. Ich dysputa opublikowana została w formie książkowej w 1933 roku jako Spór o Izrael. Rozmowa żydowsko-chrześcijańska – to właśnie ona przejęła taką grozą Gershoma Scholema. Po kilku miesiącach wydawnictwo wycofało książkę z obiegu. Jest to rzeczywiście zadziwiający, jedyny w swoim rodzaju dokument niemiecko-żydowskiego i chrześcijańsko-żydowskiego dialogu: dialogowało dwóch uczestników ruchu Wędrownego Ptaka (HJS działał w nim jako licealista), dwóch Prusaków, dwóch konserwatystów-monarchistów.

Blüher, który po 1933 roku całkowicie wycofał się z życia publicznego, reprezentował chrześcijańsko-konserwatywny antyjudaizm najwyższej intelektualnej próby (wrogi wobec volkistowskiego antysemityzmu). Dysputa nie mogła więc doprowadzić do porozumienia, ale stała na wysokim poziomie, przeciwnicy odnosili się do siebie z najwyższą kulturą i szacunkiem; w konkluzji Blüher napisał: „nie mamy prawa zgodzić się ze sobą, mamy jedynie zgodę, aby spotkać się jako ludzie”. I spotykali się – HJS utrzymywał kontakty z Blüherem aż do jego śmierci w 1955 roku.

Stosunki Żydostwa i chrześcijaństwa były stale przewijającym się wątkiem w twórczości HJS. W 1937 roku opublikował książkę Żydowsko-chrześcijański dialog religijny na przestrzeni 19 wieków. Historia teologicznego sporu. Po wojnie uczestniczył w dialogu chrześcijańsko-żydowskim. Widział konieczność walki ze wspólnym wrogiem – ogólną bezbożnością współczesności. Oczywiście nie ukrywał, że na płaszczyźnie teologicznej porozumienie jest niemożliwe – Żyd nie może uznać Jezusa Chrystusa jako Mesjasza, ale Żyd nie może też z góry zakładać, że Ten który przyjdzie, na pewno nie będzie miał oblicza Jezusa. HJS uważał również, że Bóg zawarł Przymierze nie tylko z Żydami, ale także z innymi ludami. Nadmieńmy, że duchowo bliscy mu byli karaimi i heretycy wczesnego chrześcijaństwa – żydochrześcijanie (ebionici).

Był nie tylko uczonym, filozofem i teologiem politycznym, ale także „homo politicusem”. W latach 1923-1927 należał – w ostatniej fazie istnienia ruchu Wędrownego Ptaka – do młodzieżowego nurtu Konserwatywnej Rewolucji. W latach 1928-32 – przewodniczył studenckiej grupie Freideutsche Kameradschaft. Jako ciekawostkę literacką przytoczmy fakt, że obszerne fragmenty jednego z jego młodzieńczych tekstów Tomasz Mann wmontował do tak zwanych „rozmów na słomie” studenta Adriana Leverkühna z kolegami w Doktorze Faustusie.

W latach 1928-33 poruszał się w kręgach Konserwatywnej Rewolucji, należał do nielicznego kręgu żydowskich intelektualistów, którzy stali blisko tego ruchu jak Rudolf Borchardt, Ernst Kantorowicz, Hans Rothfels. Utrzymywał bliskie kontakty ze środowiskiem „młodokonserwatystów” skupionym wokół barona Heinricha von Gleichena. W 1930 roku opublikował swój pierwszy polityczny artykuł na łamach konserwatywno-rewolucyjnego miesięcznika „Die Tat”, uważanego przez niektórych za najważniejsze pismo polityczne w Niemczech lat 1928-32.

Pisał też do pisma „Der Ring”, którego duchowym patronem był Moeller van den Bruck – autor Trzeciej Rzeszy wywarł na HJS znaczący wpływ, podobnie jak Stefan George i Oswald Spengler. Z „młodokonserwatystów” cenił zwłaszcza Edgara Juliusa Junga, autora znanej książki o demokracji zatytułowanej Panowanie miernot. Bliska mu była nauka o nomosie narodu rozwijana w kręgach ewangelickich teologów, najpełniej wyrażona w książce Wilhelma Stapela Chrześcijański mąż stanu. Teologia nacjonalizmu.

Jedyną możliwość przetrwania niemieckiej republiki upatrywał HJS– podobnie jak Jung i inni „młodokonserwatyści” – w autorytarnym rozwiązaniu Hindenburg-Papen. Miał wówczas nadzieję, że – w obliczu codziennej utraty autorytetu przez państwo i wzbierania sił rewolucyjnych – poprzez gabinety prezydenckie i przebudowę konstytucji Rzesza pójdzie w kierunku silnego, konserwatywnego, autorytarnego państwa. Kiedy ta koncepcja poniosła klęskę i władzę przejęli narodowi socjaliści, HJS usiłował podjąć polityczną grę z nowym reżimem. Pod koniec lutego 1933 roku założył organizację o nazwie Niemiecka Straż Przednia. Drużyna Niemieckich Żydów, uważaną za „najdalej na prawo stojącą grupę niemieckiego Żydostwa”. Skupiała ok. stu młodych Żydów, którzy sądzili, że w „nowej Rzeszy” da się wywalczyć jakieś miejsce dla Żydów.

Grupa dysponowała własnym czasopismem i wydała serię książek. HJS był autorem jej manifestu politycznego zatytułowanego My, niemieccy Żydzi (zakazanego przez władze w 1938 roku). Według koncepcji opracowanej przez HJS – Żydzi mieliby tworzyć coś w rodzaju, uznawanego przez „nową Rzeszę”, „stanu” czy „korporacji”. W tej sprawie HJS wysłał memorandum do kanclerza Hitlera, jednak ten odmówił przyjęcia go na rozmowę. Próbował znaleźć „dojście” przez Ernesta Röhma, ale i ta próba się nie powiodła.

Wybitny znawca prądów ideowych tamtej epoki Armin Mohler napisał trafnie o HJS, że jest „przyrodnim bratem” licznych wizjonerów niemieckiej Konserwatywnej Rewolucji. Wprawdzie Mohler datuje Konserwatywną Rewolucję na lata 1918-1933, ale HJS konserwatywno-rewolucyjne pozycje reprezentował jeszcze w latach 1933-1935. Jego Straż Przednia, która ulega rozwiązaniu w 1935 roku, to ostatni żydowski legion niemieckiej Konserwatywnej Rewolucji, walczący na spenglerowskim „straconym posterunku”, pragnący po heideggerowsku „stawić czoła nicości”, kroczący drogą bez odwrotu. W tekstach, pisanych głównie przez HJS, członkowie Straży Przedniej deklarowali: Nawet kiedy nasza ojczyzna nas odepchnie, pozostaniemy w gotowości dla Niemiec; jesteśmy wyłączeni z niemieckiego życia zewnętrznie, ale wewnętrznie nikt nie może nam go odebrać; jesteśmy Żydami w każdym calu, ale jako Żydzi idziemy drogą niemiecką, idziemy nią nawet wtedy, kiedy drzwi do realnie, czyli w sensie politycznym, istniejących Niemiec są dla nas zamknięte; kochamy Niemcy dla nich samych – to jest zobowiązanie określające naszą egzystencją, to my reprezentujemy dziś prawdziwą substancję niemieckości; to my jesteśmy wierni niemieckości, wbrew tym, którzy chcą nas z niej wykluczyć, to my jesteśmy „prawdziwymi Niemcami”.

Od 1936 roku nadzorowany jest przez gestapo i wzywany na przesłuchania. Ucieka z Niemiec w święta Bożego Narodzenia 1938 roku, choć był na czarnej liście osób, którym nie wolno było opuszczać kraju. W ucieczce pomógł mu znajomy dyplomata z MSZ.

Ponieważ działalność HJS w latach 1933-35 stała się powodem licznych ataków (o czym niżej), należy tutaj wyraźnie rozróżniać stosunek polityczny HJS do nowego reżimu od stosunku do ideologii narodowego socjalizmu. W latach 1933-35 HJS poszukiwał jakiegoś politycznego modus vivendi z nowym reżimem, który, jak uważał, będzie być może ewoluował w kierunku autorytarnego reżimu w stylu włoskiego faszyzmu. Wszak wielu włoskich Żydów poparło Mussoliniego, Żydzi należeli do Czarnych Koszul, brali udział w marszu na Rzym.

HJS uważał ponadto, że przełom polityczny 1933 roku i dojście do władzy narodowych socjalistów były, do pewnego stopnia zrozumiałą, reakcją zranionego, upokorzonego i zagrożonego „ciała narodu”, reakcją na społeczny i polityczny rozkład republiki. „Volkistowski” wybuch 1933 roku był gwałtowną erupcją sił elementarnych i tłumionych narodowych emocji, wobec której republika okazała się bezsilna. Za wielką zasługę poczytywał Hitlerowi HJS zlikwidowanie bolszewickiego zagrożenia.

Zarówno przed 1933 rokiem, kiedy stosunek HJS do narodowego socjalizmu był negatywny, w latach 1933-35, kiedy wydawało mu się, że istnieje jakiś margines dający szanse na polityczną grę, jak i wreszcie po wojnie, HJS wielokrotnie poddawał refleksji ideologię narodowego socjalizmu. Szukał źródeł jego sukcesu i klęski. Fiasko narodowego socjalizmu wzięło się stąd, że wychodził od krwi, absolutyzował to, co biologiczne, gloryfikował siły biologiczno-materialno-witalne. Był jedną z nowoczesnych pseudoreligii, czczących nowych bożków, posługujących się nowymi magicznymi zaklęciami i kultowymi rytuałami. HJS widział w narodowym socjalizmie rozkładowy i nihilistyczny masowy ruch ludowy, typowy wyraz ery mas, zaspokajający ich antykapitalistyczne tęsknoty. Można go też interpretować jako ruch młodzieżowy, jako młodzieżową rebelię.

Ostatnie sto lat – pisał HJS – unaoczniło zwycięstwo suwerenności ludu i despotyzmu mas, zwycięstwo większości nad autorytetem – owocem tego zwycięstwa jest m.in. narodowy socjalizm, czyli absolutyzm na rewolucyjnej bazie. Działacze i funkcjonariusze narodowego socjalizmu to „urzędnicy suwerenności ludu” i „powiernicy woli mas”. W jednym z tekstów cytuje Goebbelsa deklarującego, że narodowosocjalistyczna kadra przywódcza to „wyznaczeni przez lud wykonawcy woli ludu”. O Adolfie Hitlerze pisał:„śmiertelny wróg wszystkiego, co konserwatywne”.

Narodowy socjalizm nie jest alternatywą dla bolszewizmu i amerykanizacji, jest jeszcze jednym przejawem tego samego prądu. W 1935 roku nazwał narodowych socjalistów „brunatnymi bolszewikami”. Pomiędzy kolektywizmem bolszewizmu i kolektywizmem narodowego socjalizmu nie ma różnicy co do istoty, a jedynie co do stopnia. Oba są antytradycyjnymi, kolektywistycznymi systemami panowania mas sprzężonymi z nowoczesną techniką. Łagodniejszą wersją tego systemu jest masowa demokracja, w niej „poddanie ludzi planowi” jest mniej wyraźne niż w państwach totalitarnych.

Dodajmy, że według HJS niezależnie od różnych form i wariantów istnieje tylko jeden możliwy system polityczny – teokracja, i tylko dwie jej odmiany: teokracja z góry, jak na przykład „monarchia z Bożej łaski”, albo teokracja z dołu, którą reprezentują wszystkie ideologie egalitarne: volkistowskie nacjonalizmy, narodowy socjalizm, międzynarodowy socjalizm, komunizm, syjonizm, faszyzm, masowa demokracja.

Po powrocie do Niemiec, oprócz prowadzenia działalności naukowej, stara się ponownie zaszczepić w ojczyźnie idee konserwatywne i monarchistyczne, w tym celu publikuje dwie książki Duchowa sytuacja epoki (1951) oraz Czy powróci monarchia? Drogi do nowego ładu w epoce mas (1953).

Uważał, że to chrześcijańskie monarchie europejskie powstrzymywały wybuch okropieństw, do jakich doszło w pierwszej połowie XX wieku. Dowodził, że zniesienie monarchii w Niemczech w 1918 roku pozbawiło naród niemiecki równowagi i wydało go na pastwę totalitarnej gorączki – zerwanie z 11 wiekami tradycji nie mogło ujść Niemcom bezkarnie. Niemieccy republikanie zniszczyli monarchię i związane z nią elity arystokratyczne, ale republika okazała się niezdolna do wytworzenia nowych elit, dlatego upadek Republiki Weimarskiej był wpisany w jej strukturę. Hitler był surogatem cesarza, od którego wziął jedynie zasadę wodzostwa.

Zniesienie monarchii otworzyło drogę do ideologizacji i depersonalizacji polityki. W „bezcesarkiej” epoce następuje eliminacja jednostkowej odpowiedzialności, rośnie podatność narodów na sugestywne hasła i polityczną hipnozę, wybuchają kolektywne psychozy. Demokracja masowa oznacza autogloryfikację mas – przejście władzy na naród jako wrzeszczącą masę. W miejsce zlikwidowanej monarchii przychodzi plebiscytarna dyktatura partyj, postępuje „pluralistyczny” rozkład państwa rozdzieranego na strzępy przez partie, monopole, kartele, grupy interesów, związki zawodowe etc. Zamiast selekcji autentycznych elit mamy selekcję posłów i ministrów przez aparaty partyjne.

Król – wywodził HJS – był wspólnym punktem odniesienia – bez niego urzędnicy, wojskowi, policjanci, nie wiedzą komu mają służyć. Wierność królowi jest jedyną możliwą formą patriotyzmu, bez króla patriotyzm się rozsypuje. Poprzez króla państwo otrzymuje twarz, natomiast demokratyczne państwo jest anonimowe. Jedynie król może naprawdę służyć całości – w demokracji żaden przywódca partyjny z natury rzeczy nie może służyć całości. Król nie był tworem ludu, zatem lud mógł go czcić, w demokracji politycy są kreaturami ludu i wykonują jego wolę (przynajmniej w teorii), przeto lud nimi pogardza.


HJS przekonywał, że zwłaszcza Niemcom potrzebny jest monarcha, który po katastrofie rządów narodowego socjalizmu, straszliwej klęsce wojennej i podziale kraju, pomógłby zjednoczyć naród i zaleczyć rany jakie ten sam sobie zadał. Widział jednak jasno, że walec niwelatorskiej, egalitarystycznej demokracji masowej jest w gruncie rzeczy nie do powstrzymania. Nie miał wielkich złudzeń, żadna pedagogika tego nie zmieni, zbyt krótkie jest nasze życie, byśmy mogli coś naprawdę zmienić.

Świat został oświecony i zdemitologizowany, reflektorami rozumu prześwietlono ostatnie zakamarki duszy, nie można ludziom na nowo wpoić uczuć bojaźni i szacunku, aby czcili najwyższy urząd i ład jaki reprezentuje, nie da się ich nakłonić do wiary w nowy mit. Jedyne co można zrobić, to pomóc im zrozumieć rzeczywiste położenie i pokładać nadzieje w tym, że rozum sam siebie ograniczy, uznając wartość tradycyjnych instytucji i zostawiając dla nich przestrzeń, w której mogłyby istnieć.

W pierwszej połowie lat 50. HJS pisał o restytucji monarchii, zakładał różne kółka dyskusyjne, wygłaszał prelekcje, organizował spotkania i seminaria. Wprawdzie konstytucja nie dawała możliwości restytucji monarchii na legalnej drodze, ale w momencie zjednoczeniu Niemiec i uchwaleniu nowej (a właściwie pierwszej) konstytucji, taka szansa mogłaby się pojawić. W kwestii dynastycznej HJS był bezkompromisowy: w grę wchodziła tylko dynastia Hohenzollernów, pretensje do korony Welfów czy Wittelsbachów stanowczo odrzucał.

Dobrym znajomym HJS był, poznany w 1937 roku, dr Otto John, który okazywał promonarchistyczne sympatie. W 1950 roku ówże dr Otto John został – z namaszczenia brytyjskich tajnych służb – szefem niemieckich tajnych służb, czyli Urzędu Ochrony Konstytucji. Na spotkaniu monarchistów zorganizowanym przez HJS w styczniu 1953 roku w restauracji Rheingauer Hof w Eltville nad Renem uczestniczył funkcjonariusz UOK, współpracownik Johna, dr Hans Sigismund vom Berge und Herrendorff. Gdyby więc niemieckie tajne służby (z poparciem brytyjskich, rzecz jasna) wsparły wysiłki HJS, to pojawiłaby się realna szansa odbudowy monarchii w Niemczech. Niestety, HJS poparcia tajnych służb dla restauracji monarchii nie uzyskał, o czym świadczą wydarzenia, jakie rozegrały się rok później.

Otóż w marcu 1954 roku w Königstein koło Frankfurtu mieli się spotkać w celu „omówienia sytuacji politycznej” HJS, ewangelicki działacz społeczny i pedagog dr Friedrich Kreppel oraz jeden z liderów konserwatywnej Partii Niemieckiej, poseł do Bundestagu, Hans-Joachim von Merkatz. O spotkaniu dowiedział się (ciekawe od kogo), tygodnik „Der Spiegel” (założony przez brytyjskie tajne służby), który z wielkim oburzeniem doniósł o planach „monarchistycznego przewrotu”. Gazeta poinformowała czytelników, że HJS jest autorem Manifestu Monarchistycznego, który ma być platformą programową nowego ugrupowania o nazwie Volksbund für Monarchie.

„Spiegel” napisał ponadto, że za swoje prelekcje i wykłady HJS inkasował honoraria od organizacji pozarządowych finansowanych przez urząd kanclerski. Tym samym gazeta oskarżyła kanclerza Adenauera o finansowanie propagandy na rzecz dynastii Hohenzollernów! Tak oto organ młodej demokracji niemieckiej zdemaskował i udaremnił „monarchistyczny spisek”!

HJS tłumaczył później z rozbawieniem, że „Spiegel” wszystko to zmyślił, a jedynym rezultatem jego „demaskatorskiej” publikacji były przysyłane do HJS z całego kraju listy z deklaracjami przystąpienia do Volksbund für Monarchie – ugrupowania, które, wedle HJS, istniało wyłącznie w wyobraźni redaktorów hamburskiego tygodnika.

Wprawdzie po tym incydencie HJS zrezygnował z podejmowania praktycznych kroków na rzecz restytucji monarchii, ale pozostał „monarchistą w sercu”. Był członkiem honorowym założonej w 1956 roku i istniejącej do dziś największej niemieckiej organizacji monarchistycznej Tradycja i Życie, pisał do jej czasopism „Tradition und Leben” i „Erbe und Auftrag”.

W 1969 roku uczestniczył w spotkaniu, które odbyło się na zamku Hohenzollern, w obecności księcia Prus Ludwika Ferdynanda, głowy domu Hohenzollernów, pretendenta do tronu cesarskiego (zm. 1994). Należał do powołanego wówczas stowarzyszenia Zollernkreis, propagującego pruską ideę państwową oraz niemieckie tradycje wolnościowe i federalistyczne.

W tym miejscu wspomnieć trzeba o jeszcze jednej dziedzinie, której HJS poświęcił sporą część swojej naukowej i publicystycznej działalności, mianowicie rehabilitacji Prus i ich państwowego etosu, co przyniosło mu szczególne uznanie ze strony niemieckich konserwatystów. Kiedy pod koniec 1950 roku zobaczył, że nikt nie chce pamiętać o dacie 18 stycznia 1951 roku, kiedy to przypadała 250 rocznica pierwszej pruskiej koronacji, kazał wydrukować odpowiednie plakaty – osobiście je rozkleił! – zapraszające do auli uniwersytetu na jego wykład zatytułowany „Prawda o Prusach” – przyszło ponad 1000 osób.

W swoim wykładzie HJS powiedział m.in.:

„Chciałbym zacząć od stwierdzenia, że wspominamy tutaj drogiego zmarłego, który, przez nurt historii wyniesiony ku światłu, znowu w tym nurcie zatonął. Państwa są zawsze zachowywane i unoszone tylko przez te siły, poprzez które zostały stworzone. Prusy były państwem królewskim, i dlatego musiały umrzeć, kiedy zmarła ich monarchia. Prusy przestały istnieć 9 listopada 1918 roku, a nie dopiero w 1933 lub wręcz 1945 roku”.

Dlatego oficjalne rozwiązanie państwa pruskiego zarządzeniem Alianckiej Rady Kontrolnej z 25 lutego 1947 roku, „wszyscy starzy Prusacy odczuli jako osobliwy akt profanacji zwłok”.

Mowa HJS wydana drukiem jako Honor Prus sprzedała się w kilkudziesięciu tysiącach egzemplarzy i zapoczątkowała serię książek, rozpraw, antologii, zbiorów materiałów źródłowych do historii wydarzeniowej i historii duchowej Prus, wśród nich m.in. Inne Prusy, To były Prusy. Świadectwa wieków (przełożone na włoski przez Juliusa Evolę), Prusy. Historia państwa (wydany w 1966 roku bestseller, uchodzący w kręgach konserwatywnych za niedoścignione wprowadzenie do historii Prus), Bismarck o współczesnych – współcześni o Bismarcku, Droga do cesarstwa niemieckiego.

„Szczęśliwym zrządzeniem losu – pisał HJS – nie było u mnie żadnej ewolucji. Zawsze byłem konserwatystą, Prusakiem i Żydem”.

Akcentował swoją pruskość, ważniejszą dlań niż niemieckość, którą interpretował i oceniał przez pryzmat pruskiego etosu państwowego. Bliżsi mu byli bracia Gerlachowie niż Bismarck. Prusy stawiał wyżej niż zjednoczoną w 1870 Rzeszę Niemiecka powstałą jako państwo narodowe – w tym procesie Prusy przejęły złe cechy niemieckie, zaś Niemcy złe cechy pruskie. Za Moellerem van den Bruckiem powtarzał, że „Prusy są ofiarą Niemiec”, i ubolewał, że pod wpływem niemieckiej idei narodowej nastąpiła „deprusyzacja Prus”.

Prusy były dlań podstawowym punktem odniesienia, obrazem, symbolem, ideą przewodnią dla przyszłości. Walczył z ich „czarną legendą” stworzoną w XIX wieku przez niemieckich i polskich katolików a w XX przez propagandystów państw walczących z Niemcami w obu wojnach światowych. Pragnął oddać Prusom historyczną sprawiedliwość, kreował ich wizję jako ponadnarodowego państwa prawa opartego na zasadach tolerancji religijnej, duchowej wolności i szacunku dla drugiego człowieka.

Wierność, uczciwość, obowiązkowość („ani na cal nie zbaczaj z właściwej drogi”), szlachetna prostota, dyscyplina, skromność, zasada „wiele zdziałać, mało się chwalić, więcej być niż udawać” – to były wyznaczniki pruskiego etosu, lub inaczej konserwatywnego „pruskiego socjalizmu”, którego był zwolennikiem.

Trzeba tu jednak zaznaczyć, że jako pruski patriota HJS nie był wcale bezkrytycznym, zaślepionym apologetą Prus. Widział blaski, ale nie zamykał oczu na cienie, dobrze znał wszystkie wyobrażenia Prus, od skrajnie negatywnych po skrajnie wyidealizowane; każde z nich zawiera jakąś cząstkę prawdy, wrogiem prawdy jest tylko płaska jednostronność.

Opowiedzenie się za pruskością było według HJS równoznaczne z opowiedzeniem się za antynacjonalizmem. Stanowczo sprzeciwiał się „hitleryzacji” Prus, Hitler nie był produktem pruskim, lecz produktem rozkładu monarchii austriackiej, egzekutorem demokratycznej woli ludu, nie mającym nic wspólnego z pruskim etosem państwowym. HJS dowodził, że, wbrew powierzchownym sądom, Narodowosocjalistyczne Wielkie Niemcy były w rzeczywistości antypruskie. Dlatego też, jego zdaniem, po 1945 roku nie była potrzebna żadna „reedukacja Niemców”, wystarczyło odwołać się do pruskich tradycji i cnót, do pruskiego etosu państwowego, pruskiej duchowości i pruskiego sposobu życia. Niestety, ubolewał HJS, RFN jako twór zwycięzców II wojny światowej jest świadomie antypruska, zamiast odnowić i zaktualizować ponadczasowa „ideę pruską” realizuje zasady masowej demokracji liberalnej.

Jego wspomniana wyżej książeczka Honor Prus była sygnałem, że niemieccy konserwatyści nie pogodzili się z tą wersją historii, jaką narzucali zwycięzcy oraz ich rodzimi pilni uczniowie, i nie chcieli zaakceptować regulacji językowych zrodzonych z klęski. Stąd nie było tak ważne to, że – jak pisano w konserwatywnym „Criticónie” po śmierci HJS – wymarzone przez niego Prusy być może nigdy nie istniały, gdyż w rzeczywistości jego „kampania pruska” skierowana była przeciwko współczesnym zjawiskom politycznym i formom społecznym.

Był to „pruski atak” na oligarchię partyjną, na ideologię egalitaryzmu, na zwyrodnienie masowej demokracji. Poprzez obronę „pruskości” HJS wskazywał na to, że autorytet, dyscyplina, panowanie są nieusuwalnymi momentami społecznej hierarchii, których nie można „uspołecznić” zgodnie z absurdalnymi żądaniami równości lub znieść poprzez majoryzację według liczenia głów pod hasłem „demokratycznego współdecydowania”. Państwowa substancja jest „zawsze” pruska, dlatego odrzucając „pruskość”, Niemcy niszczą swoją państwowość.

Ciekawym wątkiem obrony Prus przez HJS była ich pochwała z żydowskiego punktu widzenia. Dowodził śmiało, że w Prusach panował pax christiana, który jednocześnie jest zawsze pax judaica; w Prusach była możliwa „żydowsko-pruska symbioza” – nie w Prusach „znacjonalizowanych” i „zniemczonych”, ale w Prusach czujących się spadkobiercami dawnej cesarskiej Rzeszy i będących zmniejszonym odwzorowaniem dawnego corpus christianum.

HJS stworzył nawet zarysy żydowskiej teologii politycznej Rzeszy: Święte Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego wywodzi się od dawnego Izraela, Jerozolima, a nie Rzym są jego korzeniami, cesarz był – jak brzmiał jeden z jego oficjalnych tytułów – „prawdziwym naśladowcą Dawida”, wypełniającym misję ustanowienia pokoju i sprawiedliwości (HJS dyskutował o tych kwestiach Hansem Blüherem i z Carlem Schmittem, z którym spotykał się i korespondował na przełomie lat 40. i 50.). Dlatego to właśnie Żydzi mający we krwi tradycję sakralnego Państwa Bożego, są predestynowani do służenia cesarskiej Rzeszy, a co za tym idzie – cóż za praktyczne myślenie ze strony HJS! – stanowią najlepszy materiał na jej urzędników.

Bardziej żył wśród dawnych pruskich konserwatystów niż w RFN, którą dość pogardliwie nazywał „masą upadłościową po Hitlerze” i „ropiejącym wyrostkiem robaczkowym Rzeszy Niemieckiej”. Wybrał figurę „pruskiego Żyda” jako figurę teologiczno-politycznej egzystencji. Wprawdzie w RFN egzystencja ta była egzystencją pośmiertną, rzeczywiście swego rodzaju kuriozum, ale, czego dowodzi twórczość HJS jako uczonego i pisarza politycznego, inspirującą i płodną w sensie intelektualnym i duchowym.

Po raz ostatni powrócił do roli krytycznego intelektualisty wypowiadającego się w sprawach publicznych (public intellectual), pod koniec lat 60., sprowokowany, rzecz jasna, przez tzw. ruch studencki. Nie był on dla niego zaskoczeniem, w jednej ze swoich książek, opublikowanych kilka lat wcześniej, stawiał diagnozę, że dusza młodej generacji cierpi na „niedostatek kalorii”, przewidywał, że panująca w Niemczech duchowa i historyczna próżnia, brak celów i wartości oraz towarzysząca temu nuda, zrodzą nowy nihilistyczny ruch, entuzjastyczny i agresywny – uwarunkowany ponadto umasowieniem wyższego nauczania, produkującego rzesze młodych, sfrustrowanych ludzi o niezaspokojonych apetytach i ambicjach.

Uważał, że tak zwana generacja 68 to młodzież wyjątkowo bezkrytyczna, łatwo dająca sobą manipulować, mniej inteligentna niż poprzednicy, gorzej poinformowana, myśląca szablonowo. Pisał, że jest to „podniecona młodzież”, biegnąca ślepo za krzykaczami i awanturnikami. Wprawnym okiem konserwatysty rozpoznawał polityczny szwindel kryjący się za „rewolucyjnymi hasłami”.

Nie zgadzał się z opinią, że liderzy ruchu to działający spontanicznie, naiwni utopiści. To był, jego zdaniem pozór, w rzeczywistości wszystko było dobrze obmyślane i zorganizowane, akcjami dowodziła kadra zawodowych rewolucjonistów; rzecz jasna byli to zaślepieni ideologicznie fanatycy (do tego kompletnie pozbawieni poczucia humoru), rekrutujący się głównie z „dyscyplin mielenia językiem” jak politologia, socjologia, psychologia, pedagogika, ale jednocześnie zręczni taktycy, znawcy masowej psychologii, sprytni manipulatorzy, antyautorytarni autorytaryści znający świetnie nigdy niewygasającą potrzebę autorytetów (Wielcy Ojcowie: Marx, Mao, Marcuse).

Kierowała nimi, według HJS, nie tylko niepohamowana żądza władzy, ale i wewnętrzna nikczemność, która każe im świadomie rozkładać i niszczyć to, co stworzyli poprzednicy. Występują pod oszukańczym hasłem zniesienia „feudalnych stosunków” na uniwersytetach, a tak naprawdę chodzi im o zglajchszaltowanie życia akademickiego; chcą zniesienia hierarchii kompetencji, wiedzy, kształcenia i sądu. HJS nie mógł im darować, że wrzeszcząc „pomalujcie błękitny kwiat na czerwono”, niszczą uniwersyteckie instytucje; rewolucjoniści „maszerują przez instytucje” z frazesami „demokratyzacji” na ustach, co jest równoznaczne z pozbawieniem tychże instytucji funkcji, dla których zostały powołane.

Utrzymane w ostrym tonie polemiczne artykuły HJS (m.in. na łamach „Die Welt”), w których pisał o zagrożeniu dla państwa prawa, o zorganizowanej mniejszości terroryzującej swoimi akcjami uniwersytety i dezorganizującej tryb nauczania („akademickie gangsterstwo”, „zawodowi lewicowi podżegacze z pianą na ustach”), apelował o powstrzymanie fali radykalizacji (swoje publicystyczne teksty opublikował w książce Niemcom grozi anarchia wydanej w 1972 roku), wzmogły wrogość wobec jego osoby; zresztą jako konserwatywny „Żydoprusak” nie cieszył się nigdy szacunkiem lewicującej studenterii.

Od początku 1968 roku rosło napięcie pomiędzy HJS a studenckimi aktywistami w Erlangen: organizowano bojkot jego wykładów, wywoływano tumulty, grożono mu posuwając się wręcz do fizycznej przemocy, prowadzono brutalną kampania zniesławiania. Na ulotkach Socjalistycznego Niemieckiego Związku Studentów obrzucano go wyzwiskami w rodzaju „doświadczony faszysta”, „Nazi-Jude”, „żydowski obersturmführer”, demaskowano jako „brunatnego Żyda”.

„Demokratyczni studenci” na wzór hunwejbinów żądali od niego złożenia samokrytyki („działam na czerwonych synów brunatnych ojców jak czerwona płachta na byka”). Ataki pojawiły się też w lewicowo-liberalnych gazetach, „Die Zeit“ zażądał, żeby odebrać mu profesurę, „Tagesspiegel” nazwał go „byłym nazistą” („kloaka się otwarła”).

W tym miejscu warto zacytować HJS:

„Gdy ma się do czynienia z osobami, które – uchowaj Boże! – są samodzielnymi myślicielami i dlatego nie można ich zaszufladkować i zaklasyfikować wedle utartych pojęć, nazywa się ich po prostu «faszystami», co zawsze robi wielkie wrażenie na ludziach ociężałych umysłowo; ma to też związek z niesłychanie niskim poziomem wykształcenia dzisiejszej «żurnalii»”.

Atakowany wściekle przez „zoologicznych antyfaszystów” („Jestem widocznie zgorszeniem dla lewicowej mafii”), nie zamierzał kapitulować, przeciwnie, wystąpił z otwartą przyłbicą, zebrał swoje dawne teksty i opublikował je w 1970 roku pod tytułem Gotowi dla Niemiec. Wczesne pisma 1930-39. Dokumentacja historyczna. Dokumentacja obejmowała również analizę historyczną lat 1932-35, ówczesne głosy krytyczne wobec jego poglądów i działalności, a także jego własną krytyczną autorefleksję po trzydziestu kilku latach ¬ można powiedzieć, że był to wzorowo przeprowadzony rozrachunek z własną przeszłością polityczno-intelektualną.

Gdyby poprzestał na krytyce studenckich aktywistów, to być może potraktowano by go łagodniej, ale on zaatakował również innych profesorów i władze uniwersytetu, rektorów i biurokrację ministerialną, zarzucając im tchórzostwo, ponieważ nie reagują na ewidentne łamanie regulaminu uczelni, prawa i zasad panujących na uniwersytetach. Posunął się wręcz do oskarżenia, że ministrowie oświaty ręka w rękę z młodymi zawodowymi rewolucjonistami niszczą stary humboldtiański uniwersytet, są „poputczikami” ruchu, który dąży do ustanowienia na uczelniach wyższych hegemonii marksistowskiego socjalizmu. Konstatował, że „liberale Scheisser” jak zwykle wykorzystani zostali przez twardych lewicowców jako „pożyteczni idioci”. Uważał, że większe szkody poniósł niemiecki uniwersytet w wyniku niszczycielskiej działalności „pokolenia 68” i lewicowo-liberalnych „reformatorów” niż narodowych socjalistów.

W obliczu tumultów i akcji organizowanych przeciwko niemu na uniwersytecie, HJS zwrócił się do kolegów z Wydziału Filozofii z prośbą o poparcie. Jednak Rada Wydziału odmówiła wydania oświadczenia z wyrazami solidarności z kolegą. Od tej pory aż do emerytury HJS nie brał udziału w posiedzeniach Rady Wydziału, z większością pracowników nie rozmawiał. Zachowanie kolegów komentował cytując Georga Christopha Lichtenberga: „W Niemczech są tylko dwa sprzedajne zawody: pewien rodzaj dziewcząt i drugi – uniwersyteccy profesorowie”.

W latach 1969-1971 podjął ostatnią, tradycyjnie już nieudaną, próbę politycznego działania zakładając ugrupowanie o nazwie Konservative Sammlung (Zgromadzenie Konserwatywne). Po ugrupowaniu pozostała jedynie mowa założycielska wygłoszona przez HJS. W latach 70. pisze książki autobiograficzno-wspomnieniowo-„rozliczeniowe” m.in. Pożegnanie z Niemcami (1973), czyli tymi Niemcami, które były tak drogie jego sercu i które kochał „mimo wszystko”, a których wielkie tradycje „nurza się teraz w rynsztoku”. Komentując debatę na temat świąt narodowych, pytał z lekką drwiną: „Po co nam święta narodowe skoro przestaliśmy być narodem?” Niemcy są już tylko „związkiem konsumentów”.

Przed odejściem, w 1977 roku, na emeryturę próbował wszelkimi sposobami zapobiec planowanemu przekształceniu swojej katedry, ale jego wrogowie okazali się silniejsi – najpierw włączono ją do innej jednostki uniwersyteckiej a po śmierci HJS całkowicie zlikwidowano. W 1994 roku sprzedano do antykwariatów bibliotekę gromadzoną przez niego w katedrze. W taki oto sposób uniwersytet w Erlangen „załatwił” jednego ze swoich najwybitniejszych uczonych.

Jak wspomnieliśmy, niemieccy konserwatyści cenili go zwłaszcza za książki o Prusach, jak i za dzielną postawę w walce z marksistowskimi „siłami wywrotu”. Ale są mu wdzięczni za coś jeszcze. Jak wiadomo w Niemczech wielką popularnością cieszył się leksykon cytatów Skrzydlate słowa (Geflügelte Worte) zebrane przez filologa Georga Büchmanna (1822-84). Konserwatyści kręcili trochę na niego nosem, ponieważ Büchmann, jako postępowo-liberalny humanista, dokonywał selekcji zgodnie ze swoimi światopoglądowymi uprzedzeniami, czego ofiarą padały słowa i myśli ludzi niepostępowych, nieliberalnych i niehumanistycznych. Dlatego HJS postanowił sporządzić suplement do Büchmanna i w 1971 roku wydał Bezskrzydłe słowa, czyli to czego nie znajdziecie w Büchmannie. Jest to istna kopalnia cytatów, bon motów, powiedzeń, anegdot w duchu konserwatyzmu i sceptyczno-cynicznego realizmu. Zamieścił tam maksymę pisarza Alberta Heinricha Rauscha (ps. Henry Benrath), którą być może pocieszał się w chwilach, kiedy kubły pomyj wylewali na niego funkcjonariusze frontu ideologicznego: „Jak długo istnieje świat, kundle sikają na marmurowe ściany”.

Z powiedzeń samego HJS przytoczmy dwa:

„Socjologia to sztuka, aby rzecz, którą każdy rozumie i która każdego interesuje, tak wyrazić, że nikt już jej nie rozumie i nikogo już nie interesuje”.

„Głupota jest zawsze postępowa: postępuje naprzód”.

Pozostał wiecznym outsiderem, zawsze gdzieś pomiędzy frontami. Potrafił narazić się nawet swoim sojusznikom z tradycjonalistycznej prawicy, np. kiedy na początku lat 60. skrytykował przekonanie, że homoseksualizm jest chorobą i wystąpił z postulatem zniesienia paragrafu 175 kk penalizującego męskie stosunki homoseksualne, albo kiedy w 1962 roku przygotował nowe (po 45 latach) wydanie wielce kontrowersyjnej książki swojego dawnego adwersarza Hansa Blühera Rola erotyki w męskiej społeczności (w kontekście tych jego działań niektórzy przedstawiciele konserwatywnej prawicy zaczęli sugerować, że sam HJS ma „nienaturalną” orientację seksualną, co być może było prawdą). Kiedy HJS pisał o Blüherze, że żadna grupa, żaden kierunek nie mógł o nim powiedzieć „on jest nasz”, to trochę tak jakby pisał o sobie.

Deklarował, że nigdy nie interesuje go czy jego pogląd na jakąś sprawę jest nowoczesny i popularny; i rzeczywiście się tym nie interesował, miał ambicję stworzenia nowej interdyscyplinarnej metody „badania ducha czasu”, ale duchowi czasu nigdy się nie poddał. Stwierdził kiedyś, że na całe szczęście w każdej epoce żyją zawsze ekscentrycy, oryginały, ludzie nietypowi z samej swojej duchowo-intelektualnej substancji – odnosiło się to także do niego.

Natomiast nie odnosiło się do niego powiedzenie Ernsta Jüngera: „Są tacy, którzy myślą, że płyną pod prąd, a to jest tylko rynna z moczem”. On naprawdę płynął pod prąd. Miał też zapewne na myśli siebie, kiedy pisał o ludziach, których nie obejmują badania opinii publicznej, ponieważ nie rozumieją – z powodu ich niedorzeczności – pytań kierowanych do nich przez ankieterów.

Już pod koniec lat 50. lewicowy politolog Kurt Sontheimer ostrzegał go, że stanie się „kuriozum historii współczesnej”, no i stał się. I właśnie dlatego warto go – w przeciwieństwie do Sontheimera – czytać. Dlaczego był „kuriozum”? Ponieważ, jak wyznawał, od młodości towarzyszyło mu głębokie – kuriozalne dziś – przekonanie, że jego życie nie zaczęło się wraz z narodzinami, że jest ogniwem łańcucha sięgającego daleko wstecz.

Był „kuriozum” w czasach, o których pisał król pruski Fryderyk Wilhelm IV: „Taka jest osobliwa cecha teraźniejszej epoki, że więcej się daje i obiecuje niż samemu się posiada i ma do rozdania”. Był „kuriozum” w czasach, kiedy „kartki wyborcze wrzuca się do urn niczym kupony totolotka, a aparaty partyjne działają w mętnym półmroku, organizując makabryczne maskarady ideologii”. Ale cóż, „nie wybieramy sobie miejsca w biegu historii”.

Nie tracił jednak ducha: „porusza mnie i podnosi na duchu, że wciąż jeszcze są konserwatyści, którzy nie pozwalają na zerwanie tradycji, ale chcą przerzucić pomost – od przedwczoraj do pojutrza”. Tym, którzy roją sobie, że maszerując na czele postępu, na zawsze zdobyli prestiż, władzę i bogactwo, przypominał, że pod stworzonym światem trwa grzmiąca otchłań chaosu, w każdej chwili gotowa go pochłonąć. Pisał, że człowieka trawi nigdy nie nasycony głód wiary, sensu i prawdy. Człowiek zyskuje sens swojego istnienia poprzez służbę czemuś wyższemu niż on sam, określa go to, w co wierzy i na czym rozżarza się jego miłość.

W 1927 roku jako osiemnastolatek pisał: „nowa wolność nie polega na wyzwoleniu się z wszystkich przekazanych tradycją więzi, ale na dobrowolnym przyjęciu więzi z wiecznymi mocami i wyższymi wartościami, gdziekolwiek napotka je poszukujący”.

Temu przesłaniu był wierny przez całe życie.
Tomasz Gabiś

PRZEGLĄD NIEMIECKI – XXIV
Pierwodruk: „Arcana” nr 112-113, 2013

piątek, 5 maja 2017

Rewizjoniści - zwierzyna łowna bez okresu ochronnego


Nurtuje mnie pewna wątpliwość. Otóż powszechnie wiadomo (przynajmniej tak głoszą zdobni w srebrne brody gerontowie), że rewizjoniści Holocaustu są „kłamcami” lub „zaprzeczaczami prawd oczywistych”. Logicznie więc zasługują na ignorowanie, tudzież zamknięcie w małym światku chorych idei. Tymczasem dzieje się inaczej.

Rewizjoniści od kilkudziesięciu już lat „robią” za łowną zwierzynę bez okresu ochronnego. Można na nich zasadzić się z kolczastym paragrafem prawnym, tropić w gimnazjach i na wyższych uczelniach, katować w ustronnych miejscach, a nawet potraktować obrzynem. Dotyczy to także tych, którzy – bynajmniej nie podzielając wrażych poglądów – starają się obiektywnie przedstawić punkt widzenia ofiary albo ośmielają się protestować przeciwko niekontrolowanym, wprawiającym jurnych egzekutorów w stan geriatrycznego podniecenia polowaniom. Cóż, jeżeli nie w łóżku (nie te lata), to przynajmniej z flintą przy ramieniu.

Mamy zatem sytuację paradoksalną: z jednej strony rewizjoniści to oczywiści kłamcy („powszechnie wiadomo”), a więc ludzie niegroźni (tak samo jak osobnikiem niegroźnym jest zwolennik teorii, że ojcem Karola Darwina był goryl „Magilla”, a Iwana Pawłowa pies „Pluto”), z drugiej traktuje się ich ze śmiertelną – to dobre słowo w tym miejscu – powagą. Powiem więcej: muszą być nosicielami szczególnego kłamstwa, które – jak już nadmieniłem – nie jest groźne, czyli… jest groźne. Oto paranoja właściwa elitom rządzącym współczesnym światem.

Dzisiejsi demoliberalni inkwizytorzy są dla rewizjonistyczno-antyholocaustycznych adwersarzy bezwzględni. Łączą w sobie najgorsze cechy marrana Torquemady, Savonaroli i Jana Kalwina. Przekonują się o tym coraz to nowe szeregi nonkonformistów, którzy delikatnie przypominają, że przynajmniej mają prawo wątpić w prawdy podane na wypucowanej do granic nieprzyzwoitości tacy. Wiadomo: nie wszystko co się świeci jest piękne – jak mawia mój znajomy kynolog. Otóż – nie mają takiego prawa! Nowy totalitaryzm nie znosi wahań i kontestacji (chyba, że jest to kontestacja ostatnich placówek antypoprawnej politycznie rzeczywistości). Gdy trzeba – unosi szablę sprawiedliwości i tnie przez łeb z wprawą małego rycerza ze stepowych stanic.

Fizyczna przemoc lub propagandowe ględzenie właściwe kostycznym użytkownikom kleju do protez zębowych zastępują merytoryczną dyskusję. A wszystkiemu ze zgrozą przyglądają się prominentni „odważni inaczej” oraz skołowana publiczność, którą – co zrozumiałe – historyczne spory obchodzą tyle, co urodziny wuja kuzyna ciotki Tekli. Pełne wyliczenie przykładów represji, jakim poddawani są rewizjoniści Holocaustu od 25 lat wystarczyłoby na napisanie sporych rozmiarów „Czarnej Księgi”. Ten dokument hańby końca XX wieku – doprawdy „piękne” uzupełnienie praktyk komunizmu, hitleryzmu i faszyzmu – czeka na odważnego autora. Najlepiej z jakiegoś Komitetu Helsińskiego… bo – czcigodni obrońcy Żydów, Cyganów, dzieci i molestowanych seksualnie kobiet – to nie rewizjoniści biją, to oni są bici.

To nie Francois Duprat, jeden z pierwszych francuskich rewizjonistów Holocaustu, podkładał bomby. To jemu podłożono ładunek wybuchowy pod samochód. W następstwie zginął on, a jego żona została poważnie ranna. To nie David Irving szalał z młotem w ręku po ulicach Londynu. To jemu politycznie poprawny drań wywrócił do góry nogami mieszkanie, a inny pobił w restauracji. To nie Ernst Zuendel – cokolwiek by o nim nie powiedzieć – zabawiał się w bombiarza. To jemu fachowo wysadzono w roku 1995 w powietrze dom w Toronto. To nie członkowie Institute for Historical Review z Kalifornii nawoływali do gwałtu. To im w roku 1984 zafundowano wybuch, ofiarą którego padł budynek Instytutu oraz magazyn książek. To nie Robert Faurisson w towarzystwie psa pobił w parku bandę opryszków. To oni skatowali ciężkimi buciorami nobliwego profesora, deformując mu twarz. To nie Michel Cagnet, student Sorbony i rewizjonistyczny badacz-amator, zaczaił się na żydowskie komando z butelką kwasu solnego w kieszeni. To jemu spalono twarz. To nie rewizjoniści Holocaustu anulują uczonym uczciwie uzyskane tytuły doktorskie. To oni są ich pozbawiani. To nie oni wyrzucają niepokornych z wyższych uczelni i z gimnazjów. Sami są wyrzucani. To nie, to nie, to nie…

Być może za wcześnie o tym pisać. Polityczna poprawność zdaje się święcić tryumfy. Ale nadejdzie taki czas, gdy padnie z kretesem – jak wszystko, co sztuczne i głupie zarazem. Jej filary, dzisiaj z cicha podmywane, jutro runą jeden po drugim w świetle jupiterów. Życie nie może opierać się na intelektualnym zakazie mówienia, pisania, a przede wszystkim zdroworozsądkowego myślenia. I wtedy zaczniemy rozmawiać. Sire ira et studio.




czwartek, 4 maja 2017

Etycznemu syfilisowi z Hollywood umówimy NIE


I tak, Front Wyzwolenia stawia obecnie dwa wielkie cele dla Europy: 1) całkowite wydalenie wszystkiego co obce z duszy i ziemi Europy, oczyszczenie europejskiej duszy z naleciałości dziewiętnastowiecznego materializmu i racjonalizmu z jego kultem pieniądza, liberalną demokracją, społeczną degeneracją, parlamentaryzmem, wojną klas, feminizmem, wertykalnym nacjonalizmem, finansowym kapitalizmem, drobnym etatyzmem, szowinizmem, moskiewskim i waszyngtońskim bolszewizmem, etycznym syfilisem z Hollywood, i duchowym trądem Nowego Jorku; 2) konstrukcję Imperium Europejskiego i urzeczywistnienie bosko objawionej europejskiej woli ku nieograniczonemu politycznemu imperializmowi.

Francis Parker Yockey

wtorek, 2 maja 2017

Odłóż na bok za­równo zmysły, jak i zapracowany umysł


Człowiek swoim umysłem (intellectus) musi przekroczyć samego siebie; musi wznieść się ponad ten świat, który zmysły jeszcze poznawczo ujmują; co więcej, winien wznieść się ponad siebie. W tym przejściu czy przekroczeniu Chrystus jest drogą i bramą (por. J 14, 6; 10, 7), drabiną i pojazdem, jak gdyby przebłagalnią umieszczoną nad arką przymierza (por. Wj 25, 17-21) czy tajemniczym planem od wieków ukrytym w Bogu (por. Ef 3, 9).

(...)

Jeśli przejście ma być doskonałe, musi zaniknąć cała aktywność intelektualna, a szczyt wszelkich pragnień musi całkowicie przemienić się i ukierunkować na Boga. Jest to coś mistycznego i okrytego głęboką tajemnicą, której nikt nie zna, jeśli mu jej nie odsłoniono (por. Ap 2, 17). Nie otrzymuje tego nikt, kto nie pragnie, a pragnie tylko ten, w czyje wnętrze rzuca płomień Duch Święty posłany przez Chrystusa. Dlatego Apostoł mówi, że tę mistyczną mądrość objawia Duch Święty (por. 1 Kor 2, 10; 1 J 2, 20-27).

Natura niczego nie może uczynić w tym doświadczeniu, wiedza niewiele, naturalne wysiłki człowieka bardzo mało, wiele natomiast namaszczenie. Mało trzeba przypisywać języ­kowi, bardzo wiele wewnętrznej radości, mało słowom i lite­rze, wszystko darowi Bożemu, czyli Duchowi Świętemu, ma­ło lub nic stworzeniu, wszystko stwórczej istocie, Ojcu, Synowi i Duchowi Świętemu, powtarzając za Dionizym apo­strofę do Trójcy Przenajświętszej: „Trójco nadistotna, nadbogu i najlepszy nauczycielu chrześcijańskiej mądrości, prowadź nas ku nieznanym, najwspanialszym i najwyższym szczytom mistycznych dialogów, gdzie wciąż nowe, absolutne i nieod­mienne tajemnice Boże pogrążają się w mądrym milczeniu najgłębszej ciemności, którą niesie oślepiające, przeobfite i ponad miarę intensywne światło, w którym wszystko zaczy­na jaśnieć, a które przepełnia niedostępne regiony umysłu wspaniałością niewidzialnych dóbr nad dobrami". W ten spo­sób Dionizy przemawiał do Boga. Zwracając się do przyjaciela, dodawał: „Ty zaś, przyjacielu, skoro już zdecydowanie kroczysz po ścieżkach wizji mistycznych, odłóż na bok za­równo zmysły, jak i zapracowany umysł, zarówno to, czego zmysły doświadczają, jak i to, co leży poza ich zasięgiem, zarówno byt, jakikolwiek by był, jak i niebyt. Uwolniony od wiedzy, wróć, o ile to możliwe, do zjednoczenia z Tym, który jest ponad wszelką istotę i wiedzę. Porzucając siebie samego i całą resztę przez radykalne i całkowite wyjście czystego umysłu, wstąpisz w nadistotne światło Bożych ciemności; wstępujesz bowiem wtedy, gdy wszystko opuszczasz i stajesz się od wszystkiego wolny".


Za: Święty Bonawentura, Droga duszy do Boga i inne traktaty,  przekład: Celestyn Napiórkowski OFMConv.. Cecylian Niezgoda OFMConv., Salezy Kafel OFMCap., Klub książki Katolickiej, Poznań 2001


Siedem stopni, które wiodą do ciszy pokoju


Rozważywszy, w jaki sposób winniśmy ćwiczyć się w mądrości poprzez medytację i modlitwę, teraz zajmiemy się tym, jak dojść do prawdziwej mądrości poprzez kontemplację. Za pomocą kontemplacji duch nasz wchodzi do niebieskiego Jeruzalem, na którego wzór został ukształtowany Kościół, zgodnie z Księgą Wyjścia: „Patrz, a uczyń wedle wzoru, który na górze został ci ukazany" (Wj 25, 40). Bo jest rzeczą konie­czną upodobnienie, na ile to możliwe, Kościoła walczącego do tryumfującego, zasług do nagród, a pielgrzymów ziem­skich do świętych.

  W chwale trzy rzeczy stanowią o doskonałości nagrody: wieczne posiadanie najwyższego pokoju, oczywiste widzenie najwyższej prawdy, pełne zażywanie najwyższej dobroci, czyli miłości. Według tego rozróżnia się trzy chóry w najwy­ższej hierarchii niebieskiej, mianowicie trony, cherubiny i se­rafiny. Jest konieczne, aby ten, kto chce dojść do owej szczę­śliwości za pomocą zasług, nabył tu, na ziemi, o ile to możliwe, podobieństwo do owych trzech przymiotów, mianowicie, żeby posiadał ciszę pokoju, blask prawdy, słodycz mi­łości. Na tych trzech atrybutach spoczywa sam Bóg i zasiada jakby na własnym tronie. Jest konieczne, żeby do każdego z wymienionych przymiotów wstępować trojaką drogą: oczy­szczającą, która polega na odrzuceniu grzechu, oświecającą, która polega na naśladowaniu Chrystusa, oraz jednoczącą, która polega na przyjęciu Oblubieńca. Każda z nich ma swoje stopnie, za pomocą których prowadzi od samego dołu aż do szczytu.

Siedem stopni, które wiodą do ciszy pokoju

  Jest siedem stopni dojścia do ciszy pokoju. 
 
  Po pierwsze, wstyd na skutek rozważania zbrodni w jej czterech aspektach, mianowicie co do wielkości, wielości, brzydoty, niewdzięczności.
  Po drugie, lęk wynikły z czworakiego sądu, mianowicie z roztrwonienia dobrych uczynków, zaślepienia rozumu, za­twardziałości woli, ostatecznego potępienia.

  Po trzecie, ból spowodowany oceną szkody, i to czterostronnej, mianowicie utraty Bożej przyjaźni, zatracenia nie­winności, zranienia natury, roztrwonienia przeszłego życia.

  Po czwarte, wołanie o uproszenie czworakiej pomocy, mianowicie ze strony Boga Ojca, Chrystusa Odkupiciela, Dziewicy Matki, oraz Kościoła tryumfującego.

  Po piąte, surowość w wygaszaniu czworakiego zarzewia, czyli podniety, mianowicie zarzewia oschłości, którym jest lenistwo, zarzewia przewrotności, którym jest złość, zarzewia rozkoszy, którym jest pożądliwość, oraz zarzewia próżności, którym jest pycha. 
 
  Po szóste, żarliwość w pragnieniu męczeństwa z czterech powodów, mianowicie ze względu na doskonałe odpuszczenie grzechu, doskonałe oczyszczenie z winy, doskonałe zadośću­czynienie za karę, doskonałe uświęcenie w łasce.

  Na siódmym miejscu idzie ukojenie w cieniu Chrystusa, gdzie jest przystań i spoczynek, a człowiek wie, że schronił się w cieniu skrzydeł Boskich (Ps 16, 8), aby nie raził go żar pożąd­liwości ani strach przed karą. Może do tego dojść jedynie po­przez pragnienie męczeństwa; do pragnienia męczeństwa — pod warunkiem wygaszenia podniety; podnietę zaś wygasi, jeśli uprosi sobie pomoc; pomoc uprosi, jeśli wpierw opłacze ponie­sioną szkodę; opłacze szkodę, jeśli przedtem ulęknie się sądu Bożego; ulęknie się tego sądu, jeśli wprzód rozważy zbrodnię i się jej zawstydzi. Kto więc chce mieć ukojenie pokoju, niech postępuje według wyżej wyznaczonego porządku.

Święty Bonawentura, Droga duszy do Boga i inne traktaty,  przekład: Celestyn Napiórkowski OFMConv.. Cecylian Niezgoda OFMConv., Salezy Kafel OFMCap., Klub książki Katolickiej, Poznań 2001