czwartek, 29 grudnia 2022

Żadne dowody przeciw nie działają, kiedy się chce wierzyć!

 Na wielkiej i kapryśnej giełdzie literackiej świata Pirandello należy, jeśli nie liczyć samych Włoch, do „noblistów" trochę zapomnianych. Niesłusznie. Był pisarzem mądrym — po sycylijsku mądrym, z podskórnym greckim poczuciem tragizmu — i nie przestaje dziś przemawiać żywym głosem do tych, co mają ochotę słuchać go dalej na przekór zmiennym gustom i modom.

Gdyż życie, ze wszystkimi swoimi bezczelnymi absurdami, małymi i dużymi, których jest pełne, posiada drogocenny przywilej nic-sobie-nie-robienia z owego arcygłupiego prawdopodobieństwa, któremu sztuka czuje się w obowiązku okazywać posłuszeństwo. Absurdy życia nie muszą wydawać się prawdopodobne, bo są prawdziwe. W przeciwieństwie do absurdów sztuki, które muszą być prawdopodobne, jeśli mają być uznane za prawdziwe. A skoro prawdopodobne, to już nie absurdy. 

Zdarzenie z życia może być absurdalne; dzieło sztuki, jeśli jest dziełem sztuki, nie.

W posłowiu do drugiego wydania Nieboszczyka Mateusza Pascala Pirandello drwił tak z krytyków, którzy obruszyli się na „absurdalne nieprawdopodobieństwo" powieści. Jej bohater zostaje w rodzinnym miasteczku pochowany uroczyście na cmentarzu po znalezieniu przez mieszkańców nierozpoznawalnych zwłok samobójcy topielca. Z dala od rodzinnych stron i rodzinnych powikłań wpada na pomysł zbudowania sobie innej osobowości: zmienia nazwisko i twarz, usiłuje zniszczyć własną tożsamość i amputować swoją pamięć. Na próżno. Pokonany przez tożsamość i pamięć, cienie, które chciał pokonać, porzuca w Rzymie ukochaną i zakochaną w nim dziewczynę i wraca do domu. Samotny (tymczasem jego żona wyszła za mąż), lubi odtąd w nudzie prowincjonalnej egzystencji zaglądać na cmentarz i melancholijnie medytować przed nagrobkiem, wynoszącym pod niebiosa jego „szlachetne serce i otwartą duszę". Uważa się za „nieboszczyka Mateusza Pascala".

Cóż tu „absurdalnie nieprawdopodobnego"? W roku 1927, w przeszło dwadzieścia lat po ukazaniu się powieści Pirandella, zelektryzował całe Włochy, dzieląc je na dwa obozy, wypadek tak zwanego smemorato di Collegno, mężczyzny około pięćdziesiątki dotkniętego całkowitą amnezją (w świeżo wydanej książeczce Teatr pamięci Leonardo Sciascia rekonstruuje ten wypadek świetnie). Przychwycono go w Turynie na gorącym uczynku kradzieży i osadzono w zakładzie dla chorych umysłowo w Collegno. Gdy ogłoszono w gazecie jego fotografię z pytaniem: „Kto go widział, kto go znał?", odezwała się z Werony pewna pani, matka dwojga dzieci, żona profesora, który zaginął (ale nie wiadomo, czy zginął) na froncie w roku 1916. Nie miała wątpliwości: 

smemorato di Collegno był jej cudownie odnalezionym mężem. Także smemorato odzyskiwał stopniowo szczątki pamięci w roli profesora oraz męża i ojca przywróconego rodzinie. Był zaś w rzeczywistości, jak wykazały dalsze dochodzenia i procesy w kilku instancjach, drukarzem z zawodu i złodziejaszkiem z natury, który w amnezji szukał przypuszczalnie ucieczki przed odsiedzeniem starych wyroków z zawieszeniem. Na nic się nie zdały dowody i zeznania świadków: „profesor" z uporem twierdził, że jest „profesorem", owdowiała profesorowa broniła jak lwica jego tożsamości przy pomocy krewnych i przyjaciół. Rodzina powiększyła się o dwoje dalszych dzieci i wyemigrowała do Argentyny by uniknąć prawnych i innych chmur na niebie odbudowanego z takim trudem szczęścia.

Ciekawe, że w roku 1930 Pirandello wykorzystał ten wypadek w komedii, która była w jakimś sensie postawieniem na głowie „nieboszczyka Mateusza Pascala". Jej morał tkwił w okrzyku: „Żadne dowody przeciw nie działają, kiedy się chce wierzyć!". Jest i dla tego okrzyku miejsce u pisarza, który urodził się w Villa del Caso, a ziemską wędrówkę zakończył w Villa del Caos; który rozmyślał zawsze o krętych ścieżkach ludzkiej tożsamości i pamięci, uśmiechał się ironicznie na widok „prawdziwych" absurdów życia w poszukiwaniu autora zdolnego nadać im cechy „prawdopodobieństwa" w sztuce.

Herling-Grudziński

Dziennik pisany nocą 

W walce pod różnymi sztandarami ideowymi, antyludzka wspólnota łączy walczących

 W dziesięć lat po śmierci Sorela, czyli w roku 1932, dyrektor Biblioteki Narodowej w Paryżu przyszedł do Daniela Haley/ego z „dziwną historią". Spotkał mianowicie na jakimś przyjęciu ambasadora Włoch faszystowskich, który wśród ubolewań nad opłakanym stanem grobu Soreła zaofiarował w imieniu swego rządu wystawienie pomnika „wybitnemu myślicielowi". Wkrótce potem ambasador sowiecki w Paryżu zwrócił się do niego z ramienia swego rządu z podobną propozycją. Halevy, po wysłuchaniu „dziwnej historii", obiecał, że przekaże obie oferty rodzinie Sorela. Na odpowiedź czekał długo. 

Otrzymał wreszcie szorstki i oschły list odmowny, podkreślający z naciskiem, że stan grobu Sorela jest prywatną sprawą jego rodziny i nikogo poza nią nie powinien obchodzić. Odetchnął z ulgą.

Nic w tym w zasadzie „dziwnego", Kołakowski kończy swój rozdział o Sorelu w Głównych nurtach marksizmu stwierdzeniem, że „losy jego idei ujawniają zbieżność skrajnych form prawicowego i lewicowego radykalizmu"; więcej — przypomina, że autor Rozważań o przemocy, mając „nader słabe wyobrażenie o Leninowskiej doktrynie, wielbił Lenina jako zwiastuna Wielkiego Zniszczenia i wielbił Mus- soliniego z tego samego stanowiska". 

Naturalne zatem, że systemy stworzone przez obu „zwiastunów" zapragnęły nagle uczcić zmarłego, wybitnego „wielbiciela"; nie byłoby nawet niespodzianką, gdyby koincydencja w czasie okazała się „ideologiczną" rywalizacją na cmentarzu, skoro ambasador włoski występował jako przedstawiciel rządu „antykomunistycznego", a ambasador sowiecki jako przedstawiciel rządu „antyfaszystowskiego". A jednak epizod opowiedziany przez Daniela Haley/ego ma swoją wymowę. I może nie dlatego tylko, że stanowi tak jaskrawą ilustrację mistyfikacyjnej wykładni „wielkich konfliktów ideologicznych" naszego stulecia.

Konflikt, prawdziwy konflikt, jest wyłącznie jeden: między uznaniem samoistnej wartości człowieka i jej przekreśleniem (obojętne czy z lewa, czy z prawa na czerwono, na brunatno czy na czarno). Hiszpańska wojna domowa uchodzi za poligon zbrojny konfrontacji „ideologicznej". W roku 1938 wyszły Wielkie cmentarze prawicowego Bernanosa, akt oskarżenia przeciw okrucieństwom frankistów. Simone Weil, lewicowa uczestniczka wojny hiszpańskiej, napisała do niego list o analogicznych okrucieństwach republikanów; co ją najbardziej zmroziło, to beztroski ton, w jakim jej towarzysze, szanowani przez nią ludzie, opowiadali sobie nawzajem z chichotem przy szklance wina o swoich krwawych wyczynach. Wyciągnęła z tego wniosek, że po obu stronach każdy człowiek zaszeregowany jako wróg stawał się automatycznie i raz na zawsze czymś bezwartościowym, godnym jedynie śmierci. Grozą przejmowała ją, w tej walce pod różnymi sztandarami ideowymi, antyludzka wspólnota walczących.

Herling-Grudziński

Dziennik pisany nocą 

Desartryzacja ...

 W pierwszą rocznicę śmierci Sartre'a piszący o niej nie ukrywają zdumienia i zaskoczenia: w ciągu roku został prawie całkowicie zapomniany, jak to możliwe, czym wytłumaczyć taką radykalną „de-sartryzację" po kilku dziesięcioleciach tronowania jednego z wielkich maitres-d-penser? Zdumiewające i zaskakujące było raczej jego długie, choć ostatnio przyćmione już buntami i oporami, tronowanie. Zachodziłem zawsze w głowę, dlaczego okadzali go i nabożnie słuchali wyznawcy na Zachodzie, po co pątnikowali do niego pokornie adulatorzy ze Wschodu? Nawet tak mądry pisarz jak Gombrowicz krążył wokół niego bez przerwy w Dzienniku. Co prawda polemicznie, ale czy nie z przesadną wytrwałością? Nie widział, mógł doprawdy nie widzieć, jaki kolosalny humbug intelektualny kryje się za błyskotliwym, sztukmistrzowskim piórem?

Do grobu odprowadziło Sartre'a 15 kwietnia 1980 roku piętnaście tysięcy osób. W zupełnej ciszy rozległ się nagle czyjś okrzyk: „Boże, jak go nienawidzili!". Kto? Prawica? Musiał się przed laty dobrze natrudzić, by go w końcu wepchnięto z grupką demonstrantów ulicznych do furgonetki policyjnej. Lewica? W gorączce Maja Paryskiego wygwizdali go studenci na Sorbonie. Dzisiaj układa się, dla zabawy, małe antologie jego periodycznych wzlotów myślowych. Rok 1954: „W Związku Sowieckim panuje absolutna wolność, obywatel sowiecki poprawia stale swoje położenie w społeczeństwie stale postępującym naprzód". Rok 1955: „Byłem jak porażony pełną identycznością poglądów narodu chińskiego i jego klasy kierowniczej; nazywam to samostanowieniem mas". Rok 1956: „Błędem niewybaczalnym był raport Chruszczowa, gdyż szaleństwem jest publiczne oskarżanie postaci o cechach sakralnych".

Zostawił po sobie w spadku skrajną nieufność do „intelektualistów". Nie lada dokonanie filozofa, dzierżącego tak długo berło maitre-d-penser.

Herling-Grudziński

Dziennik pisany nocą

Patrz też chleb czy książki 

Papieżyca Joanna - rzeczywistość historyczna czy mit?

 W roku 1362 umarł Boccaccio nieprzystojny, bezwstydny autor Dekameronu, a narodził się Boccaccio „duchowo odmieniony", skruszony i gotów piórem służyć najświętszej wierze. O „duchowej odmianie" pisarza zadecydowała rozmowa z mnichem, którego przysłał mu kartuzjanin Petroni. Groźba rychłej śmierci i wiecznego potępienia, poparta zapewne wizją strasznej agonii na naszym padole łez i dodatkowych mąk w królestwie piekieł, odniosła upragniony (przez Petroniego i jego wysłannika) skutek. Nowy Boccaccio napisał łacińskie dziełko De mulieńbus clańs, sto sześć medalionów kobiet przesławnych, postaci mitologicznych i realnych, zaczerpniętych ze świata antycznego i chrześcijańskiego. Realna była dla Boccaccia ,Joanna Angielka, papieżyca". Próżno odgadywać, jaki byłby jej medalion w dawnym, wyklętym duchu Dekameronu. Na szczęście w świeżym, bogobojnym duchu De mulieńbus zachował przynajmniej pisarską świetność, rytowniczą zwięzłość wielkiego nowelisty.

Jan (Giovanni) z imienia zdawał się mężczyzną, był natomiast płci żeńskiej. Dobrze znaną całemu światu i potomności uczyniła ją niesłychana jej pycha.

Niektórzy mówią, że pochodziła z Moguncji; lecz prawdziwe jej imię jest nieznane, chociaż niektórzy twierdzą, że przed wstąpieniem na tron papieski używała imienia Gilberto. Z pewnych świadectw wiadomo, że jeszcze dziewicą będąc, kochana była przez młodego studenta, którego miłość tak gorąco odwzajemniała, że na stronę odsunąwszy dziewiczą wstydliwość i lęk przyrodzony niewiastom, po kryjomu uciekła z domu ojcowskiego w ślad za kochankiem, pod zmienionym imieniem i w szatach młodzieńca. U boku kochanka, który studiował w Anglii, przez wszystkich uważana była za kleryka i tak oto pędziła życie w służbie Wenery i literackich nauk.

Gdy umarł kochanek, ona, znając własne uzdolnienia i trwając dalej pod urokiem wiedzy, pozostała wierna męskiemu strojowi; nie chciała związać się z innym mężczyzną ani ujawnić, że jest kobietą; z taką zaś pilnością oddawała się studiom, takie pożytki ciągnęła z nauk świeckich i świętych, że ją za wzór stawiano innym.

Tak oto, przepełniona zadziwiającą wiedzą i bardziej już wiekiem dojrzała, przyjechała z Anglii do Rzymu, gdzie przez kilka lat wykładała, przyciągając sławnych słuchaczy. Ceniono w niej, prócz wiedzy, szczególną uczciwość i czystość, wszyscy więc mieli ją za mężczyznę. Tak tedy, znana dobrze i ceniona wysoko, ze śmiercią Leona V wybrana została papieżem głosami wszystkich kardynałów; przybrała imię Jan. Gdyby była mężczyzną, przysługiwałoby jej imię Jan VIII. Nie wzdragając się przed wstąpieniem na tron Piotrowy i udzielaniem sakramentów (co nigdy dotąd nie było przez religię chrześcijańską dozwolone kobiecie), znalazła się na szczycie apostolatu i sprawowała jako kobieta namiestnictwo Chrystusa na ziemi. Lecz później Bóg z litością spojrzał z wyżyn na swój lud i nie pozwolił, by kobieta zajmowała tak ważny stolec, by przewodziła takim krociom ludzkim i zwodziła je tak zgubnym błędem; i pozostawił ją samej sobie, widząc, jak jest zuchwała w porywaniu się na rzeczy niestosowne i uparta w przywiązaniu do swego błędu.

Za podszeptem diabła, który pchnął ją do tak niecnej śmiałości i nie dopuszczał odwrotu, ona, uosobienie szczególnej uczciwości i czystości jako kobieta prywatna, po wyniesieniu na tron papieski dała się ogarnąć płomieniom żądzy. A tej, co tak dobrze umiała ukrywać swą płeć, nie mogło zabraknąć sposobów nasycenia swej rozwiązłości. 

Znalazła kogoś, kto ją tajemnie posiadł (ją, następcę Piotra!), podniecając jej piekącą chętkę; i tak doszło do papieskiego poczęcia.

Niegodziwa nikczemność! Bezgraniczna cierpliwość Boga! Ta, co umiała tak długo mamić wzrok ludzki, nie potrafiła zasłonić przed światem swego haniebnego porodu. Pewnego dnia, gdy szła w orszaku do Lateranu na uroczysty obchód dni krzyżowych — a była bliższa rozwiązania, niż sądziła — i doszła do miejsca między Koloseum i kościołem świętego Klemensa, bez pomocy położnej urodziła dziecko na publicznej drodze; pokazując tym samym, jak długo i zręcznie udawało jej się wszystkich, z wyjątkiem swego kochanka, okłamywać. Przepędzona przez kardynałów, nędznica uciekła z urodzonym właśnie dzieckiem.

Jeszcze dzisiaj, dla napiętnowania jej srornoty i przedłużenia jej hańby, papieże celebrujący z klerem i ludem uroczystość dni krzyżowych omijają w procesji obrzydliwe miejsce porodu, które znajduje się w połowie tej trasy, i skręcają w boczne zaułki; potem, gdy owo wstrętne miejsce mają już za sobą, wracają na główną drogę i kończą rozpoczęty pochód.

20 stycznia Tekst Boccaccia można przyjąć za historię papieżycy Joanny. Inna sprawa, czy za historię naprawdę historyczną, poświadczoną przez dokumenty i wiarygodne przekazy, czy też za historię od początku do końca zmyśloną, za legendę powielaną w ciągu stuleci. Rozstrzygnięciem tego problemu zajmuje się książka D^Onofrio.

Inne wersje samych dziejów papieżycy różnią się od tekstu Boccaccia drobnymi tylko wariantami i niuansami. Czego natomiast u Boccaccia brak (i co w przyszłości kolejni wydawcy De mulieńbus zwykli byli z własnej inicjatywy dołączać do jego medalionu Joanny), to opisu następstw skandalu z papieżycą w mechanizmie intronizacji dalszych papieży. Odtąd, czyli od zdemaskowania i „przepędzenia nędznicy5', każdego elekta natychmiast po wyborze sadzano w Lateranie na porfirowym fotelu z dużym otworem w siedzeniu, po czym najmłodszy z kardynałów przyklękał, wsadzał rękę pod spód i sprawdziwszy od dołu w otworze co trzeba, wykrzykiwał: Testiculos habet, dignus est papali corona, „ma jaja, godny jest papieskiej korony". 

W innych wersjach, oficjalnych i historycznych (rzekomo, jak się okaże), na ten proceder pominięty przez Boccaccia kładziono szczególny nacisk.

Historycznie więc, aż po wybuch Reformacji i rozgorzałych w związku z nią polemik, papieżyca Joanna istniała, chociaż nazywana na przemian to Janem VII, to Janem VIII: od średniowiecznego Liber Pontificalis do Vitae Pontificum, które nadworny historyk papieski Platina napisał na życzenie Sykstusa IV i złożył pokornie u jego stóp w Roku Jubileuszowym 1475. Jej dwuletni przeszło pontyfikat, 855-857, umiejscawiano między Leonem IV i Benedyktem III.

Dopiero luteranie, bez pardonu eksploatując Joannę w swoich atakach na papiestwo, posuwając się do szyderczego okrzyku Pon- tiftcalia habet sparafrazowanego z okrzyku Testiculos habet, spowodowali reakcję Kościoła Rzymskiego. Szarpani i wyszydzani „papiści" uciekali się do różnych argumentów na dowód nieistnienia Joanny. Z historii przechodziła stopniowo do legendy. Przeszła do niej definitywnie, „przepędzona" (tym razem z mniejszą brutalnością) argumentem głównym: że jej istnienie i pontyfikat zakończony macierzyństwem nie opierają się na niczym poza plotką, średniowiecznym odpowiednikiem współczesnego zwrotu „jedna pani powiedziała".

Gwóźdź do trumny „historycznej" papieżycy wbija w swojej książce D^nofrio, ale usiłując równocześnie odpowiedzieć na pytanie, skąd się wzięła i jak powstała legenda. Jego przekonywający wywód jest zabiegiem odwrócenia porządku legendy. Epizod kobiety na papieskim tronie pociągnął za sobą wprowadzenie rytuału, w którym weryfikowano męskość jej następców. A może w zamierzchłych czasach papiestwa przyjęty był jakiś rytuał intronizacyjny, podobny zewnętrznie do domniemanej weryfikacji męskości, lecz w rzeczywistości o zupełnie odmiennym znaczeniu? I może to on zapłodnił ludzką wyobraźnię epizodem papieżycy w męskim przebraniu, ze wszystkimi konsekwencjami maskarady? Punktem centralnym dochodzenia staje się tu ów porfirowy fotel z dużym otworem. Otóż jest on imperialnym fotelem położniczym, na którym żony imperatorów rzymskich rodziły według antycznych (i zachowanych w średniowieczu) metod akuszerii. Pod koniec I tysiąclecia rytuał sadzania na nim papieży był przypuszczalnie symbolicznym wyrazem Mater Ecclesia, zwłaszcza że ceremoniał przewidywał, iż siadający musi przybrać pozycję „jak gdyby leżał"; pozycję zalecaną właśnie matce-położnicy w dawnych operacjach porodu.

,Joannę Angielkę" wciągam tu, do mojego dziennika, nie tylko jako znakomity przyczynek do okoliczności towarzyszących „kształtowaniu się historii". Rzecz w tym, że sugestywna legenda silniejsza jest od prawdy. 

Komu sławną papieżycę, przemądrą lubieżnicę, zastąpi fotel położnicy, choćby porfirowy, choćby imperialny, choćby do tak wzniosłych w Lateranie powołany celów?

Jak to się stało, że Joannę przeoczył lub zlekceważył zapalony „kronikarz włoski" Stendhal?

Herling-Grudziński

Dziennik pisany nocą 

Wchodzenie w epokę martwych dusz

 Odrobinę dla większej wyrazistości naciągając, można książkę Siniawskiego W cieniu Gogola sprowadzić do następującej tezy: natchniony, poetycki, swobodny i wyzwolicielski, „święty" czy w każdym razie „podobny do modlitwy", srebrzysty, pełen miłości śmiech Rewizora zamiera w Martwych duszach; a raczej przeobraża się w śmiech stetryczały, jałowy, zapowiadający (nic to, że na stronicach bezspornego arcydzieła) dekadencję artystyczną „ojca prozy rosyjskiej", wysychanie jego źródeł twórczych, pustkę, w której przy blasku płomieni pochłaniających różne redakcje drugiego tomu miał się narodzić i stopniowo rozwijać, aż do samobójczej w praktyce śmierci, rzekomy „kryzys mistyczny" Gogola połączony z atakiem moralizatorskiego i kaznodziejskiego obskurantyzmu; rzekomy, skoro zdaniem Siniawskiego autor Martwych dusz nie tyle topniał jak rozjarzona świeca w mistycznej bliskości Boga, ile zapadał po prostu na nieuleczalną chorobę impotencji pisarskiej.

Siniawski jest bardzo wnikliwym i inteligentnym krytykiem, więc dość trudno pogodzić się z myślą, że dla samego tylko efektu połasił się na „oryginalną" kontrowersyjność z absolutnym prawie lekceważeniem istoty sztuki Gogola. Więcej nawet — istoty nowoczesnej literatury i nowej wizji człowieka. „Wyszliśmy wszyscy spod Płaszcza Gogola", miał powiedzieć Dostojewski. Se non e vero (to znaczy czy tak naprawdę powiedział, czy nie), e ben trovato. Ale o Płaszczu w książce Siniawskiego mowa jedynie półgębkiem, między pomniejszymi utworami Gogola. A przecież jest on swoistym pomostem od „świętego" śmiechu Rewizora do innego zupełnie śmiechu Martwych dusz; i prawdziwym centrum twórczości Gogola. Dla Siniawskiego zdaje się istnieć jeden wyłącznie „pełnowartościowy" śmiech, ten z Rewizora; pozostałe są „jałowe". Jakby nie dostrzegał powstania, właśnie w Płaszczu, śmiechu, który z braku lepszej nazwy określę jako „egzystencjalny". Nie oklepany i banalny „śmiech przez łzy", lecz egzystencjalny w tym znaczeniu, że dobywa się z dna ludzkiej egzystencji. Max Brod wspomina, że Kafka czytał swoje utwory przyjaciołom, pokładając się ze śmiechu. O taki śmiech chodzi także w Płaszczu, a później w Martwych duszach. Nie słyszeć jego nowej tonacji, przenikającej do szpiku kości, jest zaiste dowodem nagłego ogłuchnięcia. Niespodzianego u Siniawskiego.

W papierach pośmiertnych Nabokova znaleziono cykl jego wykładów uniwersyteckich o Kafce, w sumie zanadto pedantycznych i belferskich, ale odkrywczych przez niezwykłe na pozór zestawienie: 

Płaszcza Gogola i Metamorfozy Kafki. W „absurdalnym świecie" stają obok siebie „patetycznie absurdalny" Baszmaczkin i „tragicznie absurdalny" Gregor Samsa. Usiłują na próżno wyrwać się do „ludzkiego świata"; i umierają w rozpaczy.

Baszmaczkina sam niegdyś postawiłem w dzienniku obok kopisty Bartleb/ego z noweli Melville'a. 

Wszyscy trzej — rosyjski Baszmaczkin z roku 1841, amerykański Bartleby z roku 1856, środkowoeuropejski Samsa z roku 1912 — lepiej wykreślają agonię tradycji romantycznej i wchodzenie w epokę martwych dusz.

Herling-Grudziński

Dziennik pisany nocą 

środa, 28 grudnia 2022

Ruch „Czysta krew”: profesor immunologii wirusowej wyjaśnia, dlaczego nie chce „zaszczepionej” krwi

 

Oficjalna polityka służby krwiodawstwa brzmi: „każdy, kto otrzymał szczepionkę, może oddać krew natychmiast, nie ma czasu oczekiwania [karencji], możesz dosłownie wyjść z kliniki, w której otrzymałeś szczepionkę, a pięć minut później możesz być w punkcie krwiodawstwa i oddać krew.”

Tłumaczenie artykułu z serwisu RAIR Foundation USA na temat coraz większego zapotrzebowania na krew od osób niezaszczepionych preparatami mRNA. /AlterCabrio – ekspedyt.org/

Ruch „Czysta krew”: profesor immunologii wirusowej wyjaśnia, dlaczego nie chce „zaszczepionej” krwi (wideo)

„Z racji tego, że ogólne zaopatrzenie w krew jest teraz skażone tą „w pełni zaszczepioną”, obciążoną białkiem kolczastym krwią chemiczną, zapotrzebowanie na czystą krew gwałtownie rośnie”.

Kanadyjski profesor immunologii wirusowej, dr Byram Bridle, nie chce krwi ze szczepionek, powiedział w rozmowie z nowozelandzkim Voice for Freedom. Badania pokazują, że nanocząsteczki lipidowe, które zawierają mRNA, trafiają do krwi, mówi Bridle.

Lekarz zwrócił uwagę, że ludzie mogą oddawać krew do Canadian Blood Services natychmiast po szczepieniu. Dzieje się tak, chociaż nanocząsteczki lipidowe pozostają obecne we krwi przez dłuższy czas.

Oficjalna polityka służby krwiodawstwa brzmi: „każdy, kto otrzymał szczepionkę, może oddać krew natychmiast, nie ma czasu oczekiwania [karencji], możesz dosłownie wyjść z kliniki, w której otrzymałeś szczepionkę, a pięć minut później możesz być w punkcie krwiodawstwa i oddać krew.”
Niezaszczepiona i zaszczepiona krew powinny być oznakowane

Według Bridle’a należy dokonać rozróżnienia między krwią osób zaszczepionych i niezaszczepionych. „Powinni to oznaczać. Jeśli potrzebuję transfuzji krwi, chcę mieć pewność, że nie otrzymam krwi od kogoś, kto nie przyjął tych produktów”.

„To jest bardzo łatwe do zbadania” – podkreślił. „Możemy bardzo łatwo określić, jaka ilość i jak długo krąży w układzie”. Powiedział, że mRNA raczej nie powinno pozostawać we krwi przez długi czas, ale nanocząsteczki lipidowe mogą utrzymywać się dłużej.

Przyleganie do białka kolczastego

Profesor dodał, że białko kolczaste zostało znalezione w komórkach odpornościowych zaprojektowanych do pochłaniania białka i używania go do aktywacji innych części układu odpornościowego. Prace wykazały, że niektóre z tych komórek, zwane makrofagami, przylegają do białka kolczastego przez okres do trzech miesięcy po szczepieniu.

Państwo wymusza „skażoną zaszczepioną” krew dla dziecka

Niedawno w Nowej Zelandii doszło do przerażającej sytuacji z udziałem czteromiesięcznego dziecka, które musi przejść ratującą życie operację serca. Rodzice tego dziecka, Sam i Cole, poprosili szpital, aby nie używał zaszczepionej krwi w trakcie operacji ich dziecka Willa. Chłopiec ma zwężenie zastawki płucnej i wymaga natychmiastowej operacji. Zamiast spełnić ich prośbę, państwo pozbawiło ich praw rodzicielskich i przejęło kontrolę nad dzieckiem.

„Nie chcemy krwi skażonej szczepieniami” — wyjaśnił tata. „Tylko o to chodzi – nie sprzeciwiamy się pozostałym rzeczom, które ci lekarze chcą zrobić”.

Ponad 20 niezaszczepionych osób było gotowych oddać krew na operację ich syna, ale państwowa służba krwiodawstwa Nowej Zelandii (NZBS) odmówiła zgody i wymusiła podanie dziecku zaszczepionej krwi.

„Czysta krew” to rosnący ruch

Rośnie ruch na rzecz niezaszczepionych banków krwi, aby ludzie mogli mieć czyste transfuzje. Natural News donosi, że szwajcarski naturopata George Della Pietra uruchomił nową usługę „SafeBlood Donation”, aby dostarczać czystą, niezaszczepioną krew pacjentom potrzebującym transfuzji.

Z racji tego, że ogólne zaopatrzenie w krew jest teraz skażone tą „w pełni zaszczepioną”, obciążoną białkiem kolczastym krwią chemiczną, zapotrzebowanie na czystą krew gwałtownie wzrasta. Pietra uznał to za doskonałą okazję do dostarczenia czystej krwi, która jest teraz bardziej pożądana niż kiedykolwiek.

Nazywając kampanię masowych szczepień przeciw Covid „zbrodnią stulecia”, Pietra uważa, że ​​zastrzyki zawierające informacyjne RNA (messenger RNA) „zanieczyszczają” krew i niszczą układ odpornościowy.

Załóżmy, że osoba niezaszczepiona przyjmuje transfuzję krwi zawierającą mRNA, białko kolczaste i cokolwiek innego, co jeszcze znajduje się w tych fiolkach. W takim przypadku ona również mogłaby zostać skażona, więc wymyślił usługę SafeBlood Donation.

Dostaję setki e-maili z pytaniem: „Czy masz [dostępną] krew, ponieważ za trzy tygodnie mam operację” – cytuje Pietra.

„Chcemy być platformą dla ludzi, którym zależy na swobodnym wyborze dawców krwi. Niezależnie od tego, czy myślą, że faktycznie istnieje jakaś teoria spiskowa, że ​​Nowy Porządek Świata ma miejsce, czy też mówią: ‹Po prostu nie chcę tego z jakiegokolwiek powodu›”.

W tej chwili SafeBlood Donation ma członków w co najmniej 16 krajach, których celem jest założenie banków krwi, które dostarczą niezaszczepione osocze dla swoich członków. W ramach planu wywierana jest również presja na większą liczbę szpitali i organów ds. zdrowia, aby zezwoliły na konkretnie „ukierunkowane oddawanie” [directed donations] niezaszczepionej krwi w tradycyjnych centrach krwiodawstwa.

„Władze medyczne zezwalają na ukierunkowane oddawanie tylko w określonych sytuacjach, w których jest to konieczne z medycznego punktu widzenia, na przykład w celu pozyskania rzadkiej grupy krwi, ale odrzucają rosnące prośby o «niezaszczepioną» krew z powodów etycznych czy medycznych” – donosi jedno z mediów.

SafeBlood Donation napotyka pewne trudności, ponieważ „oficjalne” źródła, w tym amerykańska Agencja ds. Żywności i Leków (FDA), twierdzą, że nie ma różnicy między krwią zaszczepioną i niezaszczepioną.

Oczekuje się, że obecny system nie wdroży działań, które SafeBlood Donation i jego członkowie próbują podjąć, więc nieuniknionym skutkiem tego będzie stworzenie całkowicie nowej infrastruktury krwiodawstwa, w której dopuszczona będzie tylko czysta krew.

________________

Źródło: ‘Pure Blood’ Movement: Viral Immunology Professor Explains Why He Does Not Want ‘Vaccinated’ Blood (Video), Amy Mek, December 12, 2022

−∗−

Powiązane tematycznie:

Krew zaszczepionych czyli covidowe dylematy
Czy powinniśmy mieć prawo odmówić transfuzji krwi od osób zaszczepionych na COVID-19? A co z narządami oddanymi przez zaszczepionych? W większości krajów każdy zaszczepiony na COVID-19 może oddać krew natychmiast […]

Kumulacja poszczepienna czyli co robią nanocząstki lipidowe
(…) dr Robert Malone, twórca technologii szczepionek mRNA, powiedział, że nanocząstki lipidowe szczepionki przeciw COVID – które mówią organizmowi, aby wyprodukował białko kolczaste – opuszczają miejsce wstrzyknięcia i gromadzą się […]

Filmy do obejrzenia na bibula.pl

wtorek, 27 grudnia 2022

Wygaśnięte serce Dostojewskiego?

 Trudno nie zgodzić się ze Stanisławem Mackiewiczem, że „dopiero Ania w czasie swego czternastoletniego małżeństwa z Dostojewskim stworzyła uprzednio kaleczonemu i poniewieranemu geniuszowi pisarza możliwość owocowania". Anna Grigoriewna, dwudziestoletnia dziewczyna w chwili ślubu z czterdziestopięcioletnim Dostojewskim, zastanawiała się w wiele lat po śmierci męża i na krótko przed własną, jako stara już kobieta, nad „swoistą zagadką": co sprawiło, że Dostojewski nie tylko ją kochał i szanował, lecz „niemal ubóstwiał", jakby była „istotą niezwykłą, stworzoną specjalnie dla niego"? 

Przecież w rzeczywistości niczym się nie wyróżniała, „ani urodą, ani talentem, ani szczególnie rozwiniętym umysłem". A że ubóstwiał i uwielbiał, to pewne: „Ludzie, którzy czytali listy mojego niezapomnianego męża do mnie, nie będą moich słów uważali za samochwalstwo". Miała rację. Nie dostałem jeszcze z Warszawy wielkiego tomu Listów Dostojewskiego w opracowaniu Zbigniewa Podgórca i Ryszarda Przybylskiego, ale wyszedł świeżo we Włoszech tomik samych tylko listów do Ani, Lettere ad Anja. Więc miała rację: ubóstwiał, uwielbiał, nazywał „bożyszczem, najpiękniejszym aniołem, królową, mędrczynią, złotym skarbem", czasami nawet nie umiał w tym adoracyjnym rozdygotaniu uniknąć żenujących i komicznych trochę ekscesów, których część nie dotarła do potomności wymazana ręką Ani. 

Za co należy jej się wdzięczność.

Dostojewski pisarz, a nie jedynie mąż na klęczkach, dochodzi w tomiku do głosu dwukrotnie. Na początku, zaraz po ślubie, gdy dorywa się znów do ruletki i opisuje Ani huśtawkę nałogu. Na końcu, w maju 1880 roku, czyli osiem miesięcy przed śmiercią, gdy codziennie wysyła do żony sprawozdania z Moskwy, gdzie w ramach obchodów puszkinowskich posadzono go prawie na tronie literatury rosyjskiej i obwołano „prorokiem". Są to jak gdyby klamry życia z Anią.

W roku 1880 zatem jest czczony, wychodzą Bracia Karamazow, sytuacja materialna rodziny stabilizuje się, można nareszcie odsapnąć. I wtedy właśnie pisze w sierpniu z letniska zaskakujący (dla mnie) list do Ani, ostatni w tomiku:

Dziś przeczytałem w gazecie, wiadomość zatelegrafowano z Jarmarku w Niżegorodzie, że powiesił się tam, w swoim składzie futer, kupiec z Petersburga, niejaki Grigorij Pawłowicz Zizerin. Przyjechał na Jarmark. Zdaje się, że nasze futra przechowujemy latem u Zizerina (zresztą nie wiem). Jeśli są u Zizerina, to czy to nie ten? Na pewno powiesił się z powodu złych interesów. W takim razie uważajmy, żeby nam nie przepadły futra. Jeśli ten list zastanie cię w Petersburgu, nie mogłabyś iść do Zizerina i sprawdzić?

Dość osobliwy efekt wywołują te słowa pod piórem pisarza, któremu przypisywano wyjątkową, bliską prostracji, wrażliwość na wszelkie wypadki samobójstwa. Wygasało coś w sercu Dostojewskiego, okadzanego „proroka", pisarza i człowieka w apogeum, szczęśliwego męża i ojca?

Herling-Grudziński

Dziennik pisany nocą 

"Podła przypowieść" zwiastująca świat Kafki

 Wakefield, bohater noweli pod tym tytułem Nathaniela Hawthorne'a (uważanej powszechnie za arcydzieło, podobnie jak Czarny welon pastora tegoż autora), jest mężczyzną w średnim wieku, żonatym, mieszka w Londynie. Któregoś dnia wybiera się w krótką podróż, zapowiedziawszy żonie, że wróci za kilka dni. W rzeczywistości podróż kończy się w mieszkaniu na sąsiedniej ulicy, gdzie Wakefield spędza samotnie dwadzieścia przeszło lat, nie dając znaku życia ani żonie, ani nikomu z bliskich. Po czym, już na starość, wraca pewnego dnia jak gdyby nigdy nic do domu i do roli dobrego męża. Lecz nie zdaje sobie sprawy, że do domu wrócił ktoś inny, upiór Wakefielda.

W pozornym zamieszaniu naszych tajemniczych światów jednostki są tak dobrze osadzone w systemie, a systemy tak ze sobą powiązane w całość, że człowiek, który się na chwilkę wyślizguje, naraża się na straszne ryzyko utraty swego miejsca na zawsze. I może się stać, jak Wakefield, wyrzutkiem wszechświata.

Jaki ten Wakefield był i czemu tak postąpił? Co w ciągu dwudziestu przeszło lat robił? Nie wiadomo. 

Sam właściwie „nie wiedział, czego chce", w momencie rozpoczęcia „podróży". Do domu też wrócił, nie wiedząc dlaczego, pod wpływem nagłego impulsu. Hawthorne pozostawia pytania noweli bez odpowiedzi, wzywa natomiast czytelnika do „własnej medytacji". Borges twierdzi, że „rozwiązania zagadki Wakefielda mogą być nieskończone", i nazywa nowelę „podłą przypowieścią", przenoszącą nas już „w świat MelvilleJa, w świat Kafki".

Przypowieścią jest także Czarny welon pastora. I także zagadkową, i po jakiemuś „podłą". Pastor Hooper zjawia się pewnego dnia przed swoimi parafianami z twarzą owiniętą welonem z czarnej krepy. Rychło okazuje się, że ma zamiar nosić go do śmierci. Nie pomagają błagania narzeczonej Hoopera, która z nim w końcu zrywa; ani milczące wymówki wiernych, którzy w końcu skazują swego pastora na życie w całkowitej izolacji. Nawet na łożu śmierci odmawia zdjęcia welonu.

Nigdy, nigdy na ziemi... Co uczyniło ten welon tak strasznym, jeśli nie tajemnica, której jest ciemnym symbolem? Dzień, w którym przyjaciel odsłoni wnętrze swego serca przyjacielowi, a zakochany swojej wybranej; dzień, w którym człowiek nie będzie uciekał przed okiem swego Stwórcy i nie będzie ukrywał swego grzechu jak wstydliwego sekretu; wtedy nazwijcie mnie potworem z racji symbolu, pod którym chciałem żyć i umrzeć! Lecz ja oglądam się wokół i na każdej twarzy widzę czarny welon!

W czarnym welonie kładą go do trumny i niosą na cmentarz. „Twarz pastora obróciła się już w proch, ale pozostaje na zawsze straszna myśl, że obróciła się w proch pod czarnym welonem!" Czego symbolem jest czarny welon? Co zasłania, ukrywa, albo raczej co odsłania? Znowu, jak w wypadku Wakefielda, pytania bez odpowiedzi. I znowu, we „własnej medytacji" czytelnika, rozwiązania zagadki Hoopera mogą być nieskończone.

Syjamskie przypowieści Hawthorne^a pochodzą z tomu Twice-Told Tales, wydanego w roku 1837. 

„Dwukrotnie opowiedziane", może więc i dwakroć winny być czytane? Tak myślę, w każdym razie tak sam zrobiłem. Pierwsza łektura pobudza do prób „rozszyfrowania" Wakefielda i pastora Hoopera. Po drugiej „własne medytacje" idą w zupełnie innym kierunku. Nie dlatego, że rozwiązania obu zagadek mogą być nieskończone. Dlatego, że obie zagadki nabierają sensu i pełnego wyrazu poetyckiego pod warunkiem swej nie- rozwiązalności. Ma rację Borges, wkracza się tu w świat Melville'a, w świat Kafki, bez możliwości i potrzeby przeniknięcia skryby Bartleby'ego z opowiadania Melville'a czy obu Józefów K. z Procesu i Zamku. Oni sami nie wiedzą o sobie więcej niż my o nich. Ale, począwszy od przypowieści Hawthorne'a, reprezentują w literaturze nowy typ bohatera enigmatycznego. Wolno go, jak Wakefielda, nazwać „wyrzutkiem wszechświata". Pozbawiony „swego miejsca w systemie", posiada jedną tylko własność — swoje „ja". Jest tego „ja" panem i równocześnie niewolnikiem.

Panowanie „ja", subiektywności absolutnej i egocentryzmu totalnego, skodyfikował w roku 1844 Max Stirner w Jedynym i jego własności. Niewolnictwo „ja", wycie i skowyt człowieka iz podpolja pokazał (znając książkę Stirnera) Dostojewski w Zapiskach. Trzeba przypowieści Hawthorne'a włączyć i do tego kontekstu.

Herling-Grudziński

Dziennik pisany nocą 

Witkacy - wariat zrozpaczony?

 „Był przytomny dla siebie, tą charakterystyczną przytomnością silnego zatrucia piekielnym jadem — dla drugich, gdyby byli i mogli widzieć jego myśli, byłby skończonym wariatem". Ostatnie stronice Pożegnania jesieni, Atanazy Bazakbal idący na spotkanie śmierci. Kiedy powieść Witkacego wyszła dziesięć lat temu po włosku, napisałem o niej artykuł zatytułowany II pazzo disperato. Ten „wariat zrozpaczony" pochodził z zapisu o Witkacym w dzienniku Gombrowicza. Znakomita definicja, chociaż niezbyt pasująca do reszty zapisu o rzekomym „dandyzmie metafizycznym" Witkacego, o jego „trikach surrealistycznych", podobnych jakoby do tego, „czym dzisiaj epatuje Salvador Dali". Ale Gombrowicz, jak sam przyznaje, „trzeciego muszkietera" nie lubił, drażnił go Witkacy „wiecznie odstawiający wariata". Pewnie, można także na Pożegnanie jesieni spojrzeć jak na „odstawianie wariata": teatrum mundi (nadchodzącego) w jarmarcznej budzie, olbrzymi kukiełkowy komiks z obłoczkami dialogów i kłębami filozoficznego dymu. 

A przecież to tylko błazeńska maska. Za nią kryje się twarz wariata zrozpaczonego, przekonanego, że jedyną odpowiedzią na wariactwo świata jest własne, że „dziś o ludzkiej duszy wiedzą naprawdę cokolwiek wyłącznie wariaci". Przeczytałem teraz Pożegnanie jesieni na nowo, w lozańskiej fotokopii wydania Hoesicka z 1927 roku. Miałem takie uczucie, jakby w ciągu dziesięciu minionych lat element rozpaczy w wariacie zrozpaczonym wzrósł niepomiernie, nabrał przejmującej autentyczności, usuwając w cień albo w każdym razie osłabiając wszystko, co jest w powieści bufonadą, świadomą bufonadą na krawędzi świadomego kiczu. Co nadało powieści Witkacego, w moich przynajmniej oczach, nowy wyraz i większy niż dawniej format? Mógłbym to sobie wyjaśnić tyłko pośrednio. Do lozańskiej fotokopii dołączono posłowie van Crugtena, inteligentny szkic o „katastrofizmie w literaturze międzywojennej". 

Witkacy występuje tam jako pisarz „katastrofizmu historiozoficznego". Otóż podczas obecnej lektury Pożegnania jesieni Witkacy wydawał mi się chwilami katastrofistą realistycznym, a niektóre partie jego powieści brzmiały jak pisane już po katastrofie, przez jej kronikarza obłąkanego i błaznującego z rozpaczy, wstrząsanego wybuchami na przemian śmiechu i płaczu. W Pożegnaniu jesieni — przedziwne wrażenie! — nie ma żadnej przyszłości; skończona jest sama historia.

Herling-Grudziński

Dziennik pisany nocą 

Silone o sobie samym i o "wieku ideologii"


Zanim w odległej i dość wątpliwej przyszłości nasz „wiek ideologii" wyzionie wreszcie swego plugawego ducha, zanim przyjmie się — jeżeli się przyjmie — zwyczaj pisania słowa „ideologia" w cudzysłowie, a patologia władzy i żądzy władzy nazywana będzie po imieniu, należałoby w szkołach, wszędzie tam, gdzie to jeszcze możliwe, wprowadzić codzienne lekcje ilustrujące, czym była i nadal jest nowoczesna ideologia bez cudzysłowu.

15 stycznia

Przedmiotem jednej z takich lekcji mógłby być, dla odetchnięcia, ogłoszony świeżo we Włoszech tekst Silonego Memońale dal carcere svizzero. Memońał odnaleziono w berneńskim Bundesarchiv przed rokiem, wkrótce po śmierci pisarza. Silone napisał go w więzieniu kantonalnym w Zurichu 17 grudnia 1942 roku.

Został aresztowany 16grudnia pod zarzutem założenia nielegalnego Ośrodka Zagranicznego Włoskiej Partii Socjalistycznej: nielegalnego, rzecz jasna, według surowych w tej materii praw neutralnej Szwajcarii. W dwanaście lat po zerwaniu z komunizmem, po przerażonym odepchnięciu ideologii, w której za młodu ujrzał był źródło „prawdy nieomylnej", Silone uważał się za „socjalistę liberalnego". Jeżeli podobne określenie cokolwiek wówczas znaczyło, to tyle tylko, że nie chciał nawet uchodzić za zwykłego socjalistę partyjnego. Odsunął się całkowicie od polityki, pisał na szwajcarskim wygnaniu swoje książki, usiłował zaleczyć w szwajcarskim klimacie swoją gruźlicę. Dał się wciągnąć na nowo do polityki, gdy perspektywa bliskiego upadku faszyzmu otworzyła przed emigrantami włoskimi szansę bezpośredniego wpływania na bieg wypadków w kraju. Z otrzymywanych z Włoch listów widział, że od czerwca 1941 roku zaczęła w ruchu antyfaszystowskim wzrastać hipoteka komunistyczna. Powstanie Ośrodka Zagranicznego PSI stało się nakazem chwili. Memońał wyjaśnia to krótko:

Nie należałem do grup socjalistycznych. Także później do nich nie wstąpiłem.Także dzisiaj do nich nie należę. Lecz jestem znany i szanowany przez robotników socjalistów, którzy do nich należą, jako niezależny pisarz socjalistyczny.

Pokonawszy w sobie pewne wahania, rad byłem im służyć. Po jedenastu latach izolacji i pracy literackiej były to moje pierwsze kontakty polityczne: uległem kategorycznemu imperatywowi mojego sumienia, które kazało mi przełożyć na bardziej zrozumiały język pojęcia autonomii, odpowiedzialności, godności; doszedłem do tych pojęć w ciągu długich lat studiów i rozmyślań, chciałem teraz, by znalazły się w zasięgu prostych umysłów robotniczych, dla zaszczepienia ich przeciw psychozie komunistycznej, przeciw temu, co określałem jako coś w rodzaju czerwonego faszyzmu.

Ale rdzeniem Memońalu są wyznania i refleksje krążące dokoła „apostazji", wyrzeczenia się ideologii opartej na „prawdzie nieomylnej". Znałem Silonego dość dobrze, przyjaźniłem się z nim, z przejęciem i przeważnie aprobatą wewnętrzną przeczytałem wszystko chyba, co napisał i za życia ogłosił drukiem, a jednak te fragmenty jego więziennego Memońalu napełniły mnie nowym i najgłębszym wzruszeniem; jak gdyby ich autor, zza grobu, ukazał mi się naraz w jeszcze ostrzejszym świetle. Nie może ich zabraknąć w moim dzienniku, pomyślanym i prowadzonym zgodnie z pewną formułą kronikarsko-pisarską.

Dokładnie dwanaście lat temu, w grudniu 1930 roku (jak dziś, na kilka dni przed Bożym Narodzeniem), byłem gościem tego samego więzienia, w którym znajduję się obecnie: władzom chodziło wtedy o zbadanie mojego wypadku, jako że przyjechałem do Szwajcarii bez paszportu. Kiedy patrzę teraz wstecz, obejmując spojrzeniem lata spędzone w tym kraju i przeobrażenia, jakie tu we mnie zaszły, wydaje mi się, że stałem się innym człowiekiem. Miałem podówczas trzydzieści lat, dopiero co wystąpiłem z partii komunistycznej, której poświęciłem moją młodość, moją naukę i wszelkie względy osobiste; byłem ciężko chory; nie miałem środków utrzymania;
byłem bez rodziny (zostałem sierotą w piętnastym roku życia, mój jedyny brat siedział w więzieniu jako katolicki antyfaszysta i niebawem w więzieniu umarł); wydalono mnie z Francji i z Hiszpanii; nie mogłem wrócić do Włoch; słowem, byłem na krawędzi samobójstwa. Przeżyłem w tym okresie kryzys straszny, lecz zbawienny. Jak pisał święty Bernard w jednej ze swych książek, są ludzie, których Bóg ściga, prześladuje, szuka, a gdy ich dopada i chwyta, zadręcza ich, rozszarpuje, gryzie, przeżuwa, połyka, trawi i robi z nich istoty zupełnie nowe, twory całkowicie swoje; gdy myślę o cierpieniach, o niebezpieczeństwach, o błędach, o pokutach, jakie były udziałem wielu moich przyjaciół i moim, wydaje mi się, że spotkał mnie ten właśnie bolesny i uprzywilejowany los, o którym mówi święty Bernard. W Szwajcarii stałem się pisarzem; co ważniejsze jednak, stałem się człowiekiem. Nie tylko rozjaśniła się moja koncepcja społeczeństwa i moja myśl polityczna oderwała się od koszmaru bolszewizmu, nie tylko w codziennym obrazie wolnego, demokratycznego i pokojowego narodu odkryłem możliwość ludzkiej egzystencji, przedtem negowaną; ale, co o wiele istotniejsze, samo znaczenie egzystencji człowieka na ziemi, samo znaczenie realności przybrało we mnie na powrót chrześcijański i boski sens, który posiadałem już we wczesnej młodości i potem zagubiłem. Moje oddalenie się od polityki mogło więc w pierwszej chwili wyglądać na wymuszone przez okoliczności zewnętrzne; szybko jednak, w miarę jak dokonywało się we mnie odrodzenie wewnętrzne, w moim sumieniu odbyło się rzeczywiste odejście od wszelkiej ambicji i żądzy władzy.

Zrozumiałem, jaka winna być najwyższa aspiracja człowieka na ziemi: stać się dobrym, uczciwym i szczerym. Moja działalność pisarska stanowiła świadectwo tej mojej walki i tego mojego dojrzewania wewnętrznego. Moje książki są opisem niepewności, trudności, powodzeń, zwycięstwa mojej duszy w jej walce przeciw temu, co mogło być wulgarne i zwyczajnie instynktowne w moim poprzednim życiu. Nie sądzę, by moje książki miały bardzo dużą wartość literacką; sam znam ich wady formalne. Ich wartość jest głównie wartością ludzkiego świadectwa; są w nich stronice pisane krwią".

W innym miejscu, cytując z własnego listu do jednego z korespondentów robotniczych we Włoszech:

Faszyzm wziął od socjalizmu jego część negatywną i materialistyczną; przywłaszczył sobie wiele rzeczy, które wydawały się, a nie były, istotne dla socjalizmu. Trzeba mu je pozostawić. W socjalizmie tradycyjnym żyły obok siebie, jedna obok drugiej, jedna w drugiej, dwie figury: Chrystusa i Barabasza. Faszyzm (i narodowy socjalizm) wziął sobie Barabasza. Jest dyktaturą Barabasza, impeńum Barabbae. Zostawmy Barabasza faszyzmowi, rozpoznajmy się sami w Chrystusie.

I wreszcie konkluzja:

Skończyłem. Dixi et animam meam salvavi. Byłem absolutnie szczery. Mam nadzieję, że będę czytany nie przez policjanta, lecz przez człowieka i chrześcijanina. Niech przyjmie mój Memońał jako podarek na Boże Narodzenie. Jeśli go nie zrozumie, zrozumieją go może ci, co za trzysta lub dwieście lat grzebać będą w tych biednych papierach, by złowić w nich iskrę wielkiej walki naszej epoki.

Herling-Grudziński
Dziennik pisany nocą

Nietzsche i jego demon

 


Skazany na śmierć morderca, dobry i zacny przedtem człowiek, opowiada w przeddzień egzekucji swoją historię. Zgubił go „duch przewrotności, duch, którego filozofia nie bierze w rachubę".

A przecież (ciągnie opowiadający) nawet to, że dusza moja żyje, nie jest dla mnie tak pewne jak to, że przewrotność, jeden z najbardziej pierwotnych impulsów ludzkiego serca, kształtuje charakter człowieka. Któż nie dopuścił się w życiu nikczemnych i głupich uczynków tylko dlatego, że wiedział, iż nie powinien ich był popełnić? Ach, duch przewrotności, niezgłębione pragnienie duszy dręczenia samej siebie, zadawania gwałtu własnej naturze, czynienia zła dla samego jedynie zła, grzeszenia tak ciężkiego i śmiertelnego, że usuwa grzesznika poza zasięg nieskończonego miłosierdzia najmiłosierniejszego i najstraszniejszego Boga.

Tak Edgar Allan Poe sformułował w niesamowitej noweli The Black Cat jeden biegun egzystencji diabła, ten, który każe twierdzić: diabeł we mnie. Drugim był czarny kot z tytułu noweli, podżegacz do zbrodni, jedna z jej ofiar i równocześnie jej odkrywca. Krótko mówiąc, diabeł poza mną. Niesamowitość noweli Poego (napisanej w tych samych mniej więcej latach co przypowieści Hawthorne'a) polega na oscylacji między  biegunami. Ale czarny kot jako wcielenie „diabła poza mną" zbyt jest konwencjonalny, by nie ustąpić w końcu miejsca „diabłu we mnie", lekceważonemu przez filozofię „duchowi przewrotności".

Obok bohatera enigmatycznego Hawthorne Ja pojawił się ledwie zarysowany diaboliczny bohater Edgara Poego, który w kilka dziesięcioleci później dojrzeje już na tyle, aby powiedzieć do diabła: „Ty to ja, ja i nic więcej".

Naturalnie mam na myśli Iwana Karamazowa. To on woła z wściekłością do diabła:

Czasem cię nie widzę, nawet nie słyszę twego głosu, ale zawsze rozumiem, co pleciesz, ponieważ to ja, ja sam mówię, a nie ty!... Ani przez chwilę nie uważam cię za realną prawdę. Jesteś kłamstwem, moją chorobą, jesteś marą. Tylko nie wiem, jak cię zniszczyć, i widzę, że przez pewien czas trzeba będzie pocierpieć. Jesteś moją halucynacją. Jesteś uosobieniem mojego własnego ja, zresztą tylko jednostronnym... jesteś wcieleniem moich myśli i uczuć, ale najbardziej obmierzłych i głupich.

A jednak Iwan dorzuca naraz „dziwnie" (według określenia powieści): „Nawet chciałbym w ciebie uwierzyć". I trochę później, opisując Aloszy swoją rozmowę z diabłem, zapewniając, że „on to ja", znowu dodaje „bardzo poważnie i jak gdyby konfidencjonalnie": „Wiesz, Alosza, bardzo bym pragnął, aby to naprawdę był on, a nie ja".

Tego samego, wolno przypuszczać, pragnął bohater noweli Poego w swoim sam na sam z własnym „duchem przewrotności". Lecz na- stawała i długo miała potrwać epoka przygód i cierpień duszy „bez- religijnej", jak mawiał Brzozowski.
**
W wieku dwudziestu czterech, pięciu lat Nietzsche uchodził za człowieka silnego i zdrowego, nie skarżył się na żadne dolegliwości z wyjątkiem rzadkich i przelotnych bólów, przypuszczalnie pamiątki po upadku z konia. We wszystkich świadectwach z tego okresu mowa o jego wyśmienitym zdrowiu, szczególnie w świadectwach siostry. Tylko wielka edycja historyczna dzieł zebranych zawiera w piątym tomie „adnotację autobiograficzną", która, zdaniem redaktorów, napisana była między jesienią 1868 i wiosną 1869 roku, „niewątpliwie w stanie szalonego wzburzenia". Brzmi ona dosłownie tak: „Czego się boję, to nie strasznej figury za moim krzesłem, lecz jej głosu; i nawet nie słów, lecz straszliwie nieartykułowanego i nieludzkiego tonu tej figury. Gdybyż mówiła chociaż, jak mówią ludzie!".

Curt Paul Janz w ogromnej biografii filozofa zastanawia się, czy nie było w tym okresie takich adnotacji więcej, zwłaszcza że po wielu latach chory już Nietzsche napomykał o swoich atakach epileptycznych (bez utraty przytomności) w młodości. Całkiem możliwe, że siostra Nietzschego „oczyściła" wczesne zeszyty z analogicznych adnotacji, a tej, wplecionej w zapiski filologiczne, po prostu nie zauważyła.

Możliwe również, według biografa, że młody Nietzsche miewał częste halucynacje, był nimi wstrząśnięty i przerażony, ale dopiero figura za krzesłem, przemawiająca straszliwie nieartykułowanym 10 nieludzkim głosem, popchnęła go do odnotowania wizyty „wysłannika królestwa, do którego miał sam wejść dwadzieścia lat później". Zacny i wierny biograf nie umie tu powściągnąć własnego przejęcia:

Nie wiemy, ile razy demon najgłębszych otchłani i najzawrotniejszych szczytów pojawił się za krzesłem dwudziestoczteroletniego uczonego, pogrążonego w pracy i medytacjach; nie wiemy, co mu na ucho szeptał tym swoim straszliwie nieartykułowanym i nieludzkim głosem, co takiego przenikało słuchającego do szpiku kości; nie wiemy, jak głęboko wnikał w niego ten demon, i w jakim stopniu Nietzsche odczuwał jego podziemną obecność także w pełnym świetle dnia; wiemy jednak, że walczył z nim, że go pokonał i spętał na dwadzieścia lat. I może też być, że w ciągu tych długich dwudziestu lat nie spuszczał go nigdy z oka, a później, gdy go w pełni rozpoznał, złączył się z nim jak z najbardziej intymnym i sekretnym Ty.

Bardzo dobre to ostatnie zdanie, widać, że Janz biegły jest w demonologii. Nie tak dawno pisałem w dzienniku, na marginesie noweli Edgara Poego The Black Cat, o swoistej demonologicznej dialektyce „diabła poza mną" i „diabła we mnie". Oto ona w biografii Nietzschego: dwadzieścia lat filozof trzyma na uwięzi „straszną figurę za krzesłem", „wysłannika podziemnego królestwa", aby w końcu wyrzucić z siebie słowa Iwana Karamazowa z jego dialogu z diabłem: „Ty to ja". Ale przy uderzających zbieżnościach między Nietzschem i Dostojewskim w tych samych mniej więcej latach zeszłego wieku (Nietzsche pisał w Uście do Gasta, że lektura Dostojewskiego daje mu poczucie obcowania z bliskim krewnym), jedna i ważna różnica, która w pewnym sensie nadaje dziś osobistemu doświadczeniu Nietzschego większą dramatyczność i aktualność niż powieściowej wizji Dostojewskiego. „Zawsze rozumiem, co pleciesz", woła w dialogu Iwan Karamazow, zgodnie z tradycją diabła, nosiciela zła i księcia ciemności, posługującego się jednak ludzkim językiem. A diabeł Nietzschego? „Gdybyż mówił chociaż, jak mówią ludzie!" I w nim, w strasznej figurze za krzesłem filozofa, a nie w rozmówcy Iwana Karamazowa, rozpoznajemy protoplastę diabła nam współczesnego, tego, co język zbliżony do ludzkiego zastąpił nieludzkim, nieartykułowanym, ciemnym bełkotem.

Herling-Grudziński
Dziennik pisany nocą

poniedziałek, 26 grudnia 2022

Florian Znaniecki o pojawianiu się i zanikaniu cywilizacji


Każda cywilizacja jest wynikiem zwycięstwa pewnych ideałów nad temi dążnościami, które ludzkość podziela z innemi gatunkami zwierzęcemi. Czynności, które zmierzają jedynie do zadowolenia tak zwanych instynktów — głodu, pożądania płciowego, strachu, gniewu, instynktu macierzyńskiego, instynktu towarzyskiego — służą do zachowania jednostki i gatunku, pozatem jednak są nieprodukcyjne.

Świat kultury, który ludzkość buduje ponad przyrodą — technika, instytucje ekonomiczne, ustrój społeczny i polityczny, religja, moralność, sztuka, wiedza — ma swe źródło ostateczne w tem, że pewna część czynności ludzkich zwraca się od zadowolenia powtarzających się ciągle potrzeb do tworzenia nowych wartości. Mówi się zwykle, że przeznaczeniem nowych wartości jest tylko ułatwienie zadowolenia dawnych potrzeb. Lecz potrzeba, którą się zadawalnia w nowy sposób, nie jest już tą samą dawną potrzebą.

Wytwarzanie nowych wartości zmienia nie tylko warunki istnienia, lecz i samą świadomość człowieka. W ciągu tworzenia nowych wartości, sama twórczość staje się odrębnym i niezależnym celem, wzbudzającym nowe pragnienia i zdolności. Wraz z narastaniem kultury, pierwotne instynkty rozwijają się w olbrzymią różnorodność dążności świadomych; pojawiają się niezliczone nowe pożądania i potrzeby, które nie maia żadnego niemal związku z samem materjalnem istnieniem gatunku. Cały zaś ten rozwój twórczy zawdzięczamy powstaniu ideałów ¹.

Ideał jest to wyobrażenie jakiejś nowej formy życia, wywołujące i organizujące te czynności, których jego urzeczywistnienie wymaga. Rzadko się zdarza, aby ideał był z góry, przed rozpoczęciem jego urzeczywistnienia, jasno pojęty i sformułowany. Wyobrażenie nowej formy życia rozwija się i staje się coraz dokładniejszem w ciągu swego własnego urzeczywistnienia. Czynności, które wywołuje, oddziałują na jego własną treść i znaczenie. Jednostka lub grupa mogą dążyć do pewnego ideału, nie uświadamiając sobie rozumowo jego natury; najczęściej refleksja rozumowa przychodzi dopiero wtedy, gdy ideał został już częściowo osiągnięty. Rozumowe uświadomienie ideałów, do których jednostka lub społeczeństwo rzeczywiście dąży, jest wytworem wysokiej kultury intelektualnej. Na niższych szczeblach umysłowego rozwoju, ideał jest obecny w świadomości tylko w postaci niejasnego, choć stałego pożądania jakiejś na wpół-określonej „zmiany na lepsze”. Na jeszcze niższym stopniu, każda jednostka w poszczególnym momencie wie tylko, że chce wytworzyć jakieś drobne polepszenie, nie zdając sobie sprawy, że jej działalność jest tylko nieznaczną cząstką wielkiego twórczego prądu, przebiegającego całe społeczeństwo. Często się zdarza, że rozproszone poczynania indywidualne nie mogą się połączyć w jedną harmonijną, stale rosnącą całość. Znaczy to, że istniał zarodek nowego ideału, lecz nie zdołał się rozwinąć.

W innych wypadkach jednakże pozornie niezależne wysiłki indywidualne stopniowo kojarzą się w mniej lub więcej świadomem współdziałaniu i podziale pracy, przebieg twórczy przybiera określony kierunek, pojawiają się hasła wyrażające zbiorową dążność, aż wreszcie następuje świadome usiłowanie zorganizowania tych wszystkich czynności zgodnie z jakimś planem rozumowym, i nadania każdej jednostce jakiejś oznaczonej funkcji. Organizacja działalności religijnych w kościele rzymsko-katolickim lub działalności narodowych w któremkolwiek z państw, które brały udział w Wielkiej Wojnie, dostarczają dobrych przykładów całkowitej rozumowej systematyzacji czynności, dążących do urzeczywistnienia ideału.

Udział różnych osobników w tworzeniu i urzeczywistnieniu ideałów jest nader nierównomierny. Podstawą tej nierówności jest względna ilość inicjatywy i twórczości, jaką każdy osobnik chce i może wnieść do wspólnego twórczego przebiegu. Znaczna większość zdolniejszą jest do naśladownictwa, niż do inicjatywy, i woli przytem powtarzać czynności, które już się stały dla niej zwyczajnemi, aniżeli naśladować czynności nowe, nawet, gdy te ostatnie zostały już zainicjowane przez innych. Każda cywilizacja jest tedy wytworem niewielkiej mniejszości, której zadaniem jest nie tylko tworzenie nowych ideałów, lecz narzucanie tych ideałów niechętnym masom, nie tylko inicjowanie nowych czynności, lecz skłanianie ludu do naśladownictwa.

Każda cywilizacja potrzebuje tedy przywódców, zdolnych do robienia wynalazków i posiadających władzę do narzucania tych wynalazków ogółowi.

Pierwotnie te różnice zdolności do tworzenia ideałów i chęci dążenia do nich są czysto indywidualne i posiadają niezliczone stopnie. Źródłem ich jest wrodzona różnorodność, jaką znajdujemy pomiędzy osobnikami każdego gatunku żyjącego; skala tej różnorodności szerszą jest u człowieka, aniżeli u niższych istot. Dopóki inicjatywa kulturalna w jakiejś poszczególnej dziedzinie nie wymaga specjalnego przygotowania i narzucenie tej inicjatywy innym nie potrzebuje stałej i skoncentrowanej władzy, przodownictwo jest sprawą ściśle osobistą. Członek grupy społecznej zostaje przodownikiem wyłącznie na mocy swej naturalnej chęci i zdolności. Nawet teraz, w najbardziej złożonych społeczeństwach nowożytnych, znajdujemy niekiedy ten typ przodownictwa, jak np. w pewnych sektach religijnych, w grupach włościańskich lub robotniczych. Lecz gdy inicjatywa musi być oparta na dokładnej znajomości i rozumieniu przeszłych i teraźniejszych wyników twórczości w danej dziedzinie, lub gdy doniosły i złożony ideał nowy może być narzucony masom tylko zapomocą stałego i skoncentrowanego wpływu i potęgi, przodownictwo staje się sprawą z a w o d o w ą i musi być utrwalone i zorganizowane przez instytucje społeczne. W każdej dziedzinie życia kulturalnego tworzą się zawodowe klasy przodownicze: połączone wspólnością objektywnych zainteresowań.

Zadaniem ich jest przechowywanie nagromadzonego bogactwa wartości kulturalnych, opracowywanie nowych ideałów za pomocą planowego lub przygodnego współdziałania, oraz werbowanie biernej większości społeczeństwa na służbę tych ideałów. W końcu wieków średnich klasami temi były: duchowieństwo, szlachta, bogaci kupcy i bankierzy, prawnicy, członkowie uniwersytetów, wybitni budowniczowie, rzeźbiarze i malarze. W społeczeństwie współczesnem.znajdujemy np. przedsiębiorców, wynalazców, duchowieństwo, mężów stanu, prawników i kierowników biurokracji, sztab wojskowy, literatów, artystów, uczonych. Całość klas przodowniczych w danej epoce i w danem społeczeństwie nazwać możemy arystokracją umysłową.²

Tak więc, do pierwotnej nierówności osobników, rozwój cywilizacji z konieczności dodaje nierówność klas wewnątrz danego społeczeństwa. Rozumie się, że ta druga nierówność rzadko w zupełności harmonizuje z pierwszą. Wielu „urodzonych przodowników” pozostaje, z powodu braku sposobności do wybicia się, poza klasami przodowniczemi, gdy tymczasem wielu z tych, którzy są powołani do przodowania, nie posiada odpowiednich kwalifikacji umysłowych i moralnych. Przytem, zwykłym skutkiem społecznego utrwalenia różnic pomiędzy klasami przodowników a resztą społeczeństwa, jest wytwarzanie się, obok rzeczywistej arystokracji umysłowej, specyficznej klasy, którą nazwać możemy „arystokracją pasożytniczą”. Jest to ta część społeczeństwa, która, choć sama twórczą nie jest i dlatego z prawa należy do mas, jednakże faktycznie połączona jest z przodownikami kulturalnymi zapomocą węzłów wychowania, stosunków rodzinnych i towarzyskich, wspólności interesów osobistych itd. Nazywamy ją arystokracją pasożytniczą, ponieważ zawdzięcza swe stanowisko społeczne nie działalności własnej, lecz twórczości i potędze arystokracji umysłowej, której pracę i wpływ wyzyskuje na własną korzyść. Rozpatrzymy w innym rozdziale, jakie czynniki sprzyjają powstaniu tej arystokracji pasożytniczej. 

Typowym przykładem tej ostatniej jest większość szlachty europejskiej, która nawet w najlepszym swym okresie była tylko jedną z klas przodowniczych (wyjąwszy w Polsce, gdzie zawierała niemal wszystkie grupy przodowników), później zaś, we Francji w XVIII, gdzie indziej w XIX wieku, obok stale zmniejszającego się procentu przodowników rzeczywistych, składała się przeważnie z pasożytów, utrzymujących się u szczytu społeczeństwa dzięki instytucjom ekonomicznym i politycznym, stworzonym przez ich przodków na korzyść dziedzicznej klasy szlacheckiej, oraz dzięki pracy twórczej tej nielicznej garstki jej członków i zwolenników, którzy pozostali społecznie produkcyjnymi.

Instytucje, ułatwiające wzrost tej klasy pasożytów, w połączeniu z nieodpowiedniemi metodami rekrutowania ludzi na stanowiska przodownicze, są głównymi czynnikami rozkładu arystokracji umysłowej. Arystokracja, która nie odświeża się ciągle przypływem rzeczywiście twórczych sił, wybranych z szerszych warstw społeczeństwa, zamiast tworzyć nowe ideały, ogranicza się do zachowywania starych wartości kulturalnych; jeżeli zaś jest przytem obciążona liczną klasą pasożytów, używa swego dobytku kulturalnego i swej potęgi społecznej na swoją własną korzyść, i zamiast prowadzić masy naprzód, wyzyskuje je. Wynikiem jest stopniowy zanik cywilizacji danego społeczeństwa, gdyż cywilizacja utrzymuje się przy życiu jedynie postępując naprzód. Wartości kulturalne są aktualne społecznie, istnieją dla świadomości społecznej jedynie o tyle, o ile są użytkowane dla celów działalności ludzkiej; posługując się niemi przy tworzeniu nowych wartości, ciągle odnawiamy ich dawne znaczenie i nadajemy im znaczenia nowe. Dlatego też, gdy konserwatywna i niepłodna arystokracja łudzi się, że zachowa swój zasób kultury, nie dodając doń nic nowego, zasób ten w rzeczywistości nieuniknienie zmniejszać się musi, gdyż znaczenie starych wartości wkrótce się wyczerpuje i przestają one być żywotnemi. A dalej, pamiętać należy, że wszystkie wyższe potrzeby ludzkie, odpowiadające życiu cywilizowanemu, są daleko mniej głęboko zakorzenione, aniżeli instynkty niższe, i muszą być podtrzymywane za pomocą ciągłego nacisku, kładzionego na ich doniosłość; to zaś znajdujemy jedynie w grupach społecznych, zajętych pracą twórczą. Dlatego też klasa przodująca, która zwraca zbyt wiele uwagi i energji na cele, związane z jej materialnym dobrobytem i stanowiskiem społecznem, stopniowo traci zainteresowanie i zdolności, konieczne do przodownictwa kulturalnego. Gdy zaś arystokracja panująca w ten sposób upada, dalszy rozwój cywilizacji jest możliwy tylko, o ile nowa arystokracja może odrazu zająć jej miejsce.

Niekiedy wszakże zdarza się, że jakaś katastrofa dziejowa zmiecie zupełnie arystokrację umysłową, a nie ma nowej arystokracji gotowej do objęcia jej funkcji. Wynikiem tego jest mniej lub więcej zupełna ruina tej cywilizacji, która istniała przed katastrofą. Chociaż bowiem wśród mas zawsze są urodzeni, a nawet wyrobieni umysłowo przodownicy, gotowi do narzucenia im pewnych ideałów, brak jednak odpowiednich instytucji i psychologicznego przygotowania do zrozumienia i oceny starego zasobu kultury.

Przeciwnie, zdarza się nieraz, że cywilizacja, reprezentowana przez znikającą arystokrację umysłową, jest przedmiotem nienawiści dla mas, w których ręce przechodzi władza. Tak bywa np., gdy jakąś cywilizację zatapia napływ wrogich barbarzyńców, lub gdy uciśniona klasa buntuje się i obala swych panów. Co więcej, katastrofa, która niszczy arystokrację umysłową, zawsze wywołuje w masach najniższe i najgwałtowniejsze instynkty, i tym sposobem niweczy wszelkie przygotowanie do przyjęcia ideałów kulturalnych, jakie masy mogły poprzednio posiadać. Każda wojna, każda rewolucja rozwija, nawet w najlepiej zorganizowanych grupach społecznych, psychologię tłumu, na skutek której dzieło zniszczenia prowadzone jest o wiele dalej niż pierwotnie zamierzano je prowadzić. Wszelkie subtelne wzruszenia społeczne tępieją, samowiedza i panowanie nad sobą słabnie, dążności konstrukcyjne tracą swój wpływ regulujący. Jeżeli nawet masy i ich nowi przodownicy nie są wrogo usposobieni względem dawnej cywilizacji, lecz podziwiają ją i są gotowi ją zachować, nigdy nie zdają sobie sprawy, że przyswajanie i tworzenie wartości kulturalnych jest powolną i trudną sprawą. Zawsze spieszą się i niecierpliwią, a szybkie zmiany, charakteryzujące każdą katastrofę społeczną, zwiększają jeszcze ten pośpiech. Przyswajanie jest więc zawsze powierzchowne, twórczość niedojrzała. Upadek cywilizacji starożytnej był spowodowany daleko mniej faktycznem niszczeniem jej wartości przez barbarzyńców, niż niezdolnością tych ostatnich do ustalenia się, do powolnego i gruntownego przyswojenia kultury Rzymu, do systematycznej organizacji ich własnej pracy twórczej dla wielkich i odległych celów.

Twórcze życie kulturalne po każdej katastrofie dziejowej jest daleko trudniejsze, niż przedtem, z powodu zdruzgotania tych ram społecznych, w których się poprzednio zawierało. Ożywienie cywilizacji po kryzysie wymaga lepszego przygotowania, silniejszej władzy kontrolującej, wyższych ideałów kulturalnych, niż jej podtrzymywanie w normalnych czasach. Tymczasem masy, wywołujące kryzys, nie posiadają przygotowania, odrzucają kontrolę i drwią ze wszelkich ideałów, przewyższających ich pojmowanie.

Ruina jest nieuniknioną. Po wielu pokoleniach nowa cywilizacja niekiedy powstaje na miejsce dawnej i z czasem nawet pod wielu względami przewyższyć ją może; lecz ciągłość ewolucji społecznej jest przerwana, stracone stulecia odzyskać się nie dają, i liczne pierwiastki, które zniszczona cywilizacja zawierała, nie mogą już być odtworzone lub zastąpione.

1 ) Używamy terminu „kultura” dla oznaczenia wszelkich wytworów działalności świadomej, włącznie ze zmianami psychologicznemi, mniej lub więcej dobrowolnie wywołanemi w świadomości działającego osobnika lub grupy. „Kultura” przeciwstawia się „naturze”. „Cywilizacja” zaś jest to pewna część kultury ludzkiej wogóle, wytworzona przez poszczególne społeczeństwo lub przez grupę społeczeństw, połączonych ze sobą, i stanowiąca wskutek tego pewną jedność organiczną, dzięki przewadze określonego kompleksu ideałów. Zachowanie i dalszy rozwój danej cywilizacji zależy od pewnych warunków społecznych i z kolei oddziaływa na te warunki.

2 ) Dla uniknięcia wszelkich nieporozumień zaznaczyć musimy z naciskiem, że używamy terminów „arystokracja” i masy (albo „lud”) bez żadnych, choćby najodleglejszych, aluzji do kwestji pochodzenia lub stanu ekonomicznego. Terminy te odnoszą się wyłącznie do powyżej określonej, społecznie utrwalonej i zorganizowanej różnicy pomiędzy samorzutnie twórczą mniejszością, w której ręku spoczywa inicyatywa kulturalna, a kulturalnie bierną większością, która przyczynia się do pracy twórczej o tyle tylko o ile mniejszość zmusza ją lub skłania do współdziałania w urzeczywistnieniu stworzonych przez tę mniejszość ideałów.

Z książki
Upadek Cywilizacji Zachodniej

sobota, 24 grudnia 2022

Czy Budda może wygłosić mowę, która byłaby niechciana i niemiła innym?


M. 58 Do Księcia Abhaya


1. Tak usłyszałem. Przy pewnej okazji Zrealizowany mieszkał w Rajagaha w Bambusowym Gaju w Sanktuarium Wiewiórek.

2. Wtedy Książę Abhaya udał się do Nighanty Nataniputty i po złożeniu mu hołdu usiadł z boku. Wtedy Nighanta Nataputta powiedział mu:

3. „Chodź Książę, obal doktrynę pustelnika Gotamy, a dobra wieść rozniesie się o tobie w taki sposób: 'Książę Abhaya obalił doktrynę pustelnika Gotamy, który jest tak potężny i mocny”. „Ale jak czcigodny panie mogę obalić jego doktrynę?” „Książę, idź do pustelnika Gotamy i powiedz: 'Czcigodny panie, czy Tathagata może wygłosić mowę, która byłaby niechciana i niemiła innym?' Jeżeli pustelnik Gotama, będąc tak zapytanym odpowie: 'Tathagata, o Książę, może wygłosić mowę która będzie niechciana i niemiła dla innych', wtedy powiedz mu: 'Zatem czcigodny panie, jaka jest różnica pomiędzy tobą a zwykłą osobą? Gdyż zwykła osoba również może wygłosić mowę, która jest niemiła i niechciana przez innych'. A jeżeli pustelnik Gotama będąc tak zapytany odpowie: 'Tathagata, o Książę, nie może wygłosić mowy która byłaby niechciana i niemiła dla innych, wtedy powiedz mu: 'Zatem czcigodny panie, dlaczego zdeklarowałeś o Davadattcie: 'Devadatty przeznaczeniem jest piekło, Devadatta pozostanie w piekle przez eon, Devadatta jest nie do skorygowania'? Devadatta był zagniewany i niezadowolony z powodu twojej mowy. Kiedy postawisz pustelnikowi Gotamie te dwu-rożne pytanie, nie będzie on zdolny ani go przełknąć ani wykrztusić. Jeżeli żelazna szpila utkwiłaby w gardle człowieka, nie byłby on zdolny ani jej przełknąć ani wykrztusić, tak też, Książę, gdy postawisz pustelnikowi Gotamie te dwu-rożne pytanie, nie będzie on zdolny ani go przełknąć ani wykrztusić”.

4. „Tak, czcigodny panie”, odrzekł Książę Abhaya. Wtedy wstał ze swojego miejsca i po złożeniu hołdu Nighancie Nataputtcie, odszedł trzymając go po swej prawej stronie i udał się do Zrealizowanego. Po złożeniu mu hołdu, usiadł z boku, spojrzał na słońce i pomyślał: „Jest już zbyt późno by dzisiaj obalić doktrynę Zrealizowanego. Obalę doktrynę Zrealizowanego jutro w mym własnym domu”. Wtedy powiedział do Zrealizowanego: „Czcigodny panie, niech Zrealizowany z trzema innymi zaakceptuje jutrzejszy posiłek ode mnie”. Zrealizowany zgodził się w milczeniu.

5. Wtedy wiedząc, że Zrealizowany zgodził się, Książę Abhaya wstał ze swego miejsca i po złożeniu mu hołdu, odszedł, trzymając go po swej prawej stronie. Wtedy gdy skończyła się noc, wraz z nastaniem poranka, Zrealizowany ubrał się i zabierając swą miskę i zewnętrzną szatę udał się do domu Księcia Abhaya i usiadł na przygotowanym miejscu. Wtedy swymi własnymi rękami Książę Abhaya obsłużył i zadowolił Zrealizowanego różnymi rodzajami dobrego jedzenia. Kiedy Zrealizowany skończył jeść i odłożył miskę, Książę Abhaya zajął niższe miejsce, usiadł z boku i rzekł do Zrealizowanego:

6. „Czcigodny panie, czy Tathagata może wygłosić mowę, która byłaby niechciana i niemiła dla innych?” „Nie ma na to jednostronnej odpowiedzi, Książę”. „Zatem, czcigodny panie, tu Nighantowie są stratni”. „Dlaczego Książę mówisz: ,Zatem, czcigodny panie, tu Nighantowie są stratni'?” Książę Abhaya zdał sprawę Zrealizowanemu z całej konwersacji z Nighantą Nataputtą.

7. Przy tej okazji młody niemowlak leżał na kolanie Księcia Abhaya. Wtedy Zrealizowany rzekł do Księcia Abhaya: „Jak myślisz książę? Jeżeli podczas gdy ty czy twoja pielęgniarka nie doglądalibyście go, to dziecko włożyłoby sobie patyk czy kamyk do ust, co byś z nim zrobił? „Czcigodny panie, wyciągnąłbym go. Gdybym nie mógł go wyciągnąć od razu, wziąłbym jego głowę w lewą rękę i wkładając palec mojej prawej ręki, wyjąłbym go na zewnątrz, nawet jeżeli to spowodowałoby krwawienie. Dlaczego tak jest? Ponieważ mam współczucie dla dziecka”.

8. „Tak też książę, takiej mowy o której Tathagata wie, że jest nieprawdziwa, niepoprawna i niekorzystna i która jest również niechciana i niemiła innym, takiej mowy Tathagata się nie podejmuje. Takiej mowy o której Tathagata wie, że jest prawdziwa, poprawna ale niekorzystna i która jest również niechciana i niemiła innym, takiej mowy Tathagata się nie podejmuje. Taką mowę o której Tathagata wie, że jest prawdziwa, poprawna, korzystna ale która jest niechciana i niemiła innym, Tathagata zna czas by użyć takiej mowy. Takiej mowy o której Tathagata wie, że jest nieprawdziwa, niepoprawna i niekorzystna i która jest chciana i miła innym, takiej mowy Tathagata się nie podejmuje. Taką mowę o której Tathagata wie, że jest prawdziwa, poprawna ale niekorzystna a która jest chciana i miła innym, takiej mowy Tathagata się nie podejmuje. Taką mowę o której Tathagata wie, że jest prawdziwa, poprawna, korzystna i która jest chciana i miła innym, Tathagata zna czas by użyć takiej mowy.

9. „Czcigodny panie, kiedy uczeni szlachetni, uczeni bramini, uczeni gospodarze i uczeni pustelnicy, po sformułowaniu pytania przychodzą do Zrealizowanego i stawiają je, czy w umyśle Zrealizowanego już jest myśl: 'Jeżeli przyjdą do mnie i spytają mnie tak, odpowiem im w ten sposób'? Czy też taka odpowiedź pojawia się Tathagacia na miejscu?”

10. „Co do tego, Książę, odpowiem ci kontr-pytaniem, odpowiedz jak uważasz. Jak ci się wydaje Książę, czy jesteś obeznany z częściami karety?” „Tak czcigodny panie, jestem”. Jak myślisz, książę, kiedy ludzie przychodzą do ciebie i pytają: 'Jaka jest nazwa tej części karety?' czy już była u ciebie w umyśle myśl: 'Jeżeli przyjdą do mnie i spytają mnie tak, odpowiem im w ten sposób'? Czy też taka odpowiedź pojawia się u ciebie na miejscu?” „Czcigodny panie, jestem dobrze znany jako znawca części karety. Wszystkie części karety są mi dobrze znane. Odpowiedź pojawia mi się na miejscu”.

11. "Tak też Książę, kiedy uczeni szlachetni, uczeni bramini, uczeni gospodarze i uczeni pustelnicy, po sformułowaniu pytania przychodzą i zadają je Tathagacie, odpowiedź pojawia się Tathagacie na miejscu. Dlaczego tak jest? Ten element rzeczy został w pełni spenetrowany przez Tathagatę, przez pełną penetracją którego, odpowiedź pojawia się Tathagacie na miejscu".

12. Kiedy to zostało powiedziane, Książę Abhaya rzekł: "Znakomicie, mistrzu Gotama! Znakomicie, mistrzu Gotama! Dhamma została wyjaśniona na wiele sposobów przez mistrza Gotamę, tak jakby ustawił on właściwie to co zostało przewrócone, odsłaniając ukryte, pokazując drogę temu kto zagubiony, trzymając lampę w ciemności dla tych ze wzrokiem by zobaczyli formy.

13 Biorę schronienie u Mistrza Gotamy jak i w Dhammie i Zgromadzeniu. Od dziś niech mistrz Gotama zapamięta mnie jako wyznawcę, którzy udał się do niego po schronienie".

Gremar Rudolf o tabu za naruszenie którego był więziony przez cztery lata

Skrócenie przesłania tej książki do zwięzłego, być może prowokacyjnego stwierdzenia dałoby coś takiego:

Dzisiejsze Niemcy to dyktatura, w której każdego roku wszczyna się od dziesięciu do dwudziestu tysięcy dochodzeń karnych w celu ukarania obywateli za wyrażenie swych opinii, gdzie setki więźniów politycznych są przetrzymywane wyłącznie z powodu pozbawionego agresji wyrażania swoich pokojowych poglądów, których rządzący nie aprobują.

Oczywiście, że to nonsens, powie przeciętny człowiek, bo wszyscy wiedzą, że Niemcy zapewniają obywatelom prawa obywatelskie i mają dobrze funkcjonujący system prawny, który cieszy się dużym uznaniem.

Napisałem niniejszą książkę właśnie po to, aby przebić tę złudną bańkę iluzji ostrzem dowodów.

Aby zrozumieć rozbieżność między obrazem siebie a rzeczywistością dzisiejszego społeczeństwa niemieckiego, trzeba zmierzyć się z niemieckimi tabu, które uniemożliwiają Niemcom dostrzeżenie tego, czego nasze pobożne życzenia nie chcą by było prawdą. Aby poradzić sobie z tabu, trzeba je najpierw złamać.

Dlatego proszę pozwolić mi naruszyć w tym wstępie najściślej egzekwowane tabu w Niemczech, które jest jednocześnie najsilniejszym tabu ze wszystkich innych jakie występują w społeczeństwie ludzi Zachodu. W ten sposób zajmiemy pozycję z której następnie, będziemy mogli przeanalizować skutki tego tabu.

Co to jest tabu? Przeczytaj jeszcze raz motto, które umieściłem na samej górze pierwszej strony tego wstępu. Prawdziwie skuteczne tabu zabrania przede wszystkim nazywania go tabu, ponieważ tabu jest czymś archaicznym, czymś, czego oświecone, tolerancyjne społeczeństwo nie powinno mieć. Dlatego rozpoznanie tabu jest równoznaczne z oskarżeniem samego reżimu, który je narzuca, zarzucając mu, że jest prymitywny, nieoświecony, opresyjny. W końcu nazwanie tabu po imieniu jest już równoznaczne z jego naruszeniem, czynem, za który reżim narzucający to tabu będzie karał.

Czym więc dokładnie jest to tabu zachodnich społeczeństw w ogóle, a w szczególności Niemiec? Jako oświecony obywatel, o jakim temacie nie odważysz się mówić publicznie w sposób niezgodny z oczekiwaniami twojego społeczeństwa? Być może przychodzą Ci do głowy pewne tematy. Ale nie mówię o byle jakim temacie.

Cóż, w rzeczywistości dość łatwo jest znaleźć odpowiedź na to pytanie i nie mam tu na myśli nawet lektury niniejszej książki, która zajmuje się prawie wyłącznie tym tabu i wpływem, jaki miało na mnie jego naruszenie. W rzeczywistości odpowiedź jest widoczna dla wszystkich, którzy chcą ją zobaczyć. Po prostu zadaj sobie pytanie, jakie wydarzenia w twoim społeczeństwie sprawiły, że niegdyś wybitne osobistości stały się z dnia na dzień trędowatymi społecznie, tracąc pracę i stanowiska, a w niektórych krajach nawet ścigani i wsadzani do więzienia?

Jednym z przykładów niemieckiego tabu była sprawa niemieckiego parlamentarzysty Martina Hohmanna, który w 2003 roku podczas przemówienia zastanawiał się, czy Żydzi byli nie tylko ofiarami, ale także sprawcami w niektórych momentach współczesnej historii Europy. I tu dochodzimy do sedna: Temat ŻYD i wszystko co jest z nim związane jest tabu.

Już pisząc to zdanie, łamiąc to tabu, nadal jeżą mi się włosy, nawet po latach obcowania z tym tabu, i jestem pewien, że przeciętny czytelnik poczuje się bardzo nieswojo czytając te słowa. Gdybym użył innego słowa niż ŻYD, nikt by się nie obraził.

Czy zastanawiałeś się kiedyś, jakim uwarunkowaniom podprogowym zostałeś poddany, aby rozwinąć tak silne emocje, które zostały wzbudzone tylko dlatego, że napisałem to słowo, które nie powinno być wypowiadane?

A może uważasz, że to wcale nie jest tabu? Otóż ​​1 grudnia 2016 r. Senat USA jednogłośnie przyjął ustawę w pokrewnej sprawie. Mimo że ustawa ta przepadła w Izbie ze względu na koniec sesji – prawdopodobnie w jakiejś formie zostanie przywrócona w 2017 r. – ustawa ta jednak oddaje nastroje ewidentnie wszystkich czołowych polityków USA. Intencją ustawy było poprawienie wadliwej ustawy o prawach obywatelskich z 1964 r. Ustawa ta zakazuje jedynie dyskryminacji ze względu na rasę, kolor skóry lub pochodzenie narodowe, ale nie ze względu na religię. Powyższy projekt ustawy chciał to zmienić.

Niestety, jednak nie zrobił tego dla wszystkich religii, tylko dla Żydów, gdyż miał na celu jedynie zakazanie dyskryminacji przez antysemityzm2. Odkrywczy jest sposób, w jaki zdefiniowano w nim antysemityzm. Na przykład w „Arkuszu informacyjnym” na ten temat jest napisane, a ja cytuję tylko część z tego, co uważam za niepokojące3:

„– Stawianie […] stereotypowych zarzutów o Żydach jako takich lub o władzy Żydów jako kolektywu – zwłaszcza, ale nie wyłącznie, mit o […] kontrolowaniu przez Żydów mediów, gospodarki, rządu lub innych instytucji społecznych. […]
– Zarzucanie […] Izraelowi jako państwu, że […] wyolbrzymia Holokaust.
– Zarzucanie żydowskim obywatelom, że są bardziej lojalni wobec Izraela […] niż wobec własnego narodu. […]
– Używanie symboli i obrazów związanych z klasycznym antysemityzmem do scharakteryzowania Izraela lub Izraelczyków
– Dokonywanie porównań współczesnej polityki Izraela z polityką nazistów […]
– Odmawianie narodowi żydowskiemu prawa do samostanowienia i odmawianie Izraelowi prawa do istnienia”.

Oczywiście każdy powinien być przeciwny ocenianiu na podstawie stereotypów, a dla większości ludzi wszystkie inne stwierdzenia również brzmią ładnie, ale oto kilka trudnych pytań:

– Kto określa, co jest nieuzasadnionym stereotypem, a co jest prawdą?

– Jak możemy pytać, czy państwo Izrael przyczyniło się do wyolbrzymiania twierdzeń o Holokauście, skoro (negatywna) odpowiedź została zakazana przez prawo?

– Jeśli Żydzi są członkami narodu, a nie religii, jak wyraźnie sugeruje ostatnie zdanie powyższego cytatu, to nieuchronnie muszą mieć konflikt interesów, żyjąc wśród ludzi innych narodów. Jeśli tak, to dlaczego kwestionowanie ich podstawowej lojalności jest zakazane?

– I dlaczego używanie symboli i obrazów w karykaturach kojarzonych z klasycznym antyislamizmem w celu scharakteryzowania muzułmanów lub krajów muzułmańskich lub klasycznego antygermanizmu w celu scharakteryzowania Niemców lub Niemiec jest w porządku (tutaj można dodać o wiele więcej przykładów), ale zakazane, gdy chodzi -zaiste dobre określenie - o Naród Wybrany?

– Co więcej, porównanie czegoś nie oznacza utożsamienia. Porównania historyczne mogą być bardzo potężnym narzędziem odkrywczym, więc po co ich zabraniać?

– Wreszcie Izrael nie jest krajem, jednym z wielu. Powstał poprzez brutalne odmówienie pierwotnym mieszkańcom jego ziemi prawa do samostanowienia i przez etniczną czystkę wielu z nich z tej ziemi. Ta polityka zaprzeczania i czystek etnicznych była utrzymywana od początku istnienia Izraela. Więc albo odmawiasz Palestyńczykom prawa do samostanowienia i odmawiasz ich krajowi prawa do istnienia, albo robisz to stosunku do Żydów i Izraela. Tak czy inaczej, dopóki nie można znaleźć wszechstronnego rozwiązania, w którym zarówno Żydzi, jak i nie-Żydzi mogliby żyć obok siebie na równych prawach, jesteś negacjonistą w taki czy inny sposób.

Ale tylko jedna forma odmowy jest zakazana. Znowu: dlaczego?

– Kto ma władzę nad umysłami członków Kongresu, a co za tym idzie nad wszystkimi, którzy przyklaskują temu aktowi, aby uczynić ich tak ślepymi na to nieuzasadnione „specjalne traktowanie” Żydów i Izraela?

– Kiedy ten akt stanie się prawem kraju, jak można krytykować Żydów i Izrael, jeśli taką krytykę można interpretować jako bezprawny dyskryminujący antysemityzm?

Jeśli chcesz wiedzieć, kto rządzi krajem, dowiedz się, kogo nie wolno ci krytykować. Oczywiście, zgodnie z takim prawem, samo to stwierdzenie byłoby już nazywane dyskryminującym antysemityzmem, ponieważ jest to „stereotypowy zarzut dotyczący […] władzy Żydów jako kolektywu”.

Witamy w New World Order!
(Zamień N na J, jeśli chcesz mieć kłopoty) 

 Powiedziawszy to wszystko, czy ośmieliłbyś się mówić publicznie w krytyczny sposób o wpływie politycznym, jaki Żydzi mają w USA, Niemczech i wielu innych krajach, i dlaczego go nie lubisz – jeśli go nie lubisz? To temat tabu, bo prowadzi do pewnej śmierci społecznej dla każdego, kto dotknie tej „trzeciej szyny”. Jeśli mimo to naruszysz to tabu, możesz znaleźć się w tarapatach szybciej niż myślisz, a nawet zostać oskarżony i uwięziony w wielu krajach zachodnich. Nic prostszego.

Cóż, Stany Zjednoczone Ameryki i ich potomek Republika Federalna Niemiec gwarantują podstawowe prawa obywatelskie, prawda?

Oczywiście za tym wszystkim kryje się uzasadnienie, wiem. Po tym wszystkim, co się wydarzyło, Żydów nie wolno atakować ani fizycznie, ani słownie. Ale możesz oczywiście krytykować wpływ jakiejkolwiek innej grupy, prawda? A więc dla odmiany to nie Żydzi są prześladowani przez państwo, a „tylko” ci, którzy Żydów krytykują. Państwo dobrze im służy… I chroni Żydów przed wszelką skuteczną krytyką. Dobrze im służy, z pewnością!

Ale nie martw się; W niniejszej książce nie będę szerzej omawiać tego tematu. Jest obecny tylko między wierszami, ponieważ ta książka dotyczy kwestii, która jest jednym z najważniejszych powodów, dla których temat ŻYD stał się tak silnym tabu: dogmatem, że Żydzi są ofiarami per se; że są uosobieniem dobra; że każdy, kto ich atakuje lub krytykuje, musi automatycznie być zły. Czym jest ten dogmat?

Aby to zrozumieć, wejdźmy głębiej w to tabu, w głębszą, bardziej „nikczemną” warstwę „żydowskiego tabu”. To, z czym mamy tu do czynienia, można wyjaśnić na przykładzie ofiary tego tabu. Mam na myśli byłego działacza byłej niemieckiej partii protestu Die Piraten (Piraci), Bodo Thiesena. W maju 2008 r. w e-mailu do listy mailingowej partii napisał następujące doniosłe zdania:

„Cóż, jeszcze kilka miesięcy temu wierzyłem, że ci, którzy zaprzeczają Auschwitz, to zwykłe niedorosłe dziwadła. Wtedy jednak nie czytałem jeszcze Germara Rudolfa. Przykro mi, ale książka jest całkiem rzeczowa – przynajmniej jeśli spojrzeć na to obiektywnie”.

Na tym zakończyła się kariera polityczna Thiesena. Podczas wstrząsów wtórnych tego „skandalu”, który został powtórzony przez niemieckie media na początku 2012 roku, Partia Piratów przyjęła na swojej konwencji członkowskiej rezolucję z 1499 głosami za i tylko jednym wstrzymującym się, która brzmi następująco:

„Holokaust jest niezaprzeczalną częścią historii. Zaprzeczanie lub relatywizowanie jej pod płaszczykiem wolności wypowiedzi jest sprzeczne z zasadami partii”.

Gdyby członkowie jakiejkolwiek innej niemieckiej partii lewicowej, czy radykalnej prawicy zostali poproszeni o głosowanie nad podobną rezolucją, wyniki byłyby takie same, i to prawdopodobnie dotyczy to prawie wszystkich partii politycznych we wszystkich krajach zachodnich, z wyjątkiem niektórych skrajnie prawicowych partii poza głównym nurtem politycznym. Dzieje się tak pomimo faktu, że wiele z tych zachodnich krajów nie ma prawnego egzekwowania takiej polityki. Takie niemal powszechne przestrzeganie tego tabu jest obecnie osiągane o wiele bardziej wyrafinowanymi metodami, niż Hitler lub jakikolwiek inny dyktator w historii mógł kiedykolwiek mógłby marzyć: metodami używanymi przez ponad 70 lat prania mózgów całej zachodniej sfery kulturowej.

Jak inaczej można wytłumaczyć to, że prawie wszyscy są oburzeni, gdy tylko ktoś choćby zasugeruje lekceważenie tego übertabu, HOLOCAUSTU? Każdy może wyrazić dowolną kontrowersyjną opinię na każdy inny temat historyczny bez wywoływania nadmiernych reakcji.
Holokaust jest wydarzeniem, którego ofiarami par excellence stali się Żydzi. Jako ofiary zła wcielonego, zła ostatecznego, sami zostali wyniesieni na szczyt moralnego Dobra. Dlatego tabu Żyd jest tabu wywodzącym się z tabu Holokaustu.

Można na to odpowiedzieć, że Holokaust w ogóle nie jest tematem tabu, ponieważ nie ma innego tematu historycznego, który byłby tak wszechobecny jak ten. Chociaż prawdą jest, że żadne inne wydarzenie historyczne nie przyciąga większej uwagi niż to, nie dowodzi to, że nie jest tematem tabu. Żydzi jako tacy również nie stanowią tabu, jedynie krytykowanie ich w sposób uważany za niesprawiedliwy lub antysemicki, co wydaje się synonimem. To samo dotyczy Holokaustu. Chociaż nadal można do pewnego stopnia krytykować Żydów bez wpadania w poważne tarapaty, spróbuj chociaż delikatnie skrytykować ortodoksyjną narrację o Holokauście. Możesz wątpić, czy wszystko jest zawsze koszerne z Żydami lub przynajmniej niektórymi Żydami, ale spróbuj tego samego z Holokaustem lub tylko niektórymi jego aspektami:

Stań w miejscu publicznym i wygłoś przemówienie wyrażające jakieś wątpliwości co do prawdziwości ortodoksyjnej narracji o Holokauście. Jestem pewien, że szybko dowiesz się, gdzie są granice tego, co jest akceptowane w Twojej społeczności. W niektórych krajach, jeśli nadal upierasz się przy swoim ludzkim prawie do wątpliwości i publicznego wyrażania tych wątpliwości, prędzej czy później oddychasz przefiltrowanym powietrzem (w celi więziennej), jak to mówią w Niemczech. W tej kwestii nie ma kompromisu ani litości.

Czy jednak najważniejszą lekcją, jaką można wyciągnąć z okropności Holokaustu, nie jest to, że należy zrobić wszystko, aby zapobiec powtórzeniu się prześladowana Żydów, do czego wieczne upamiętnianie jest najważniejszym warunkiem wstępnym, a zaprzeczanie temu jest pierwszym krokiem w kierunku powtórzenia?

Wiem, jak trudno jest uwolnić się od psychologicznych kajdan, w których wszyscy zostaliśmy wychowani w naszych społeczeństwach – lub mówiąc inaczej: zrobiono nam pranie mózgu. Chcę tutaj zaoferować pewną pomoc w osiągnięciu tego aktu wyzwolenia.

Wyobraź sobie, że jesteś kosmitą przybywającym statkiem kosmicznym z innej planety.

Studiujesz różne społeczności ludzkie. Ustalasz, że społeczeństwa zachodnie mają wysokie ideały dotyczące praw obywatelskich, ale zdajesz sobie sprawę, że istnieje jeden wyjątek dotyczący jednej mniejszości i jednego wydarzenia historycznego z udziałem tej mniejszości.

Ziemianie usprawiedliwiają to przed obcymi w następujący sposób: Aby zapobiec ponownemu paleniu książek, ponownemu uwięzieniu dysydentów i ponownemu prześladowaniu mniejszości, tym razem niektóre inne książki muszą zostać spalone, inni dysydenci muszą zostać uwięzieni, musi być prześladowana inna mniejszość.

Jak uzasadniłbyś tę ewidentnie paradoksalną sytuację przed kosmitą?

Obiektywna odpowiedź leży w badaniach przeprowadzonych przez osoby, które potrafią oderwać się od uwarunkowań swojego społeczeństwa, myśleć nieszablonowo. Cytuję tutaj niemieckiego profesora socjologii, dr Roberta Heppa, który przeprowadził pewne badania i eksperymenty w kwestii tabu społeczeństw „prymitywnych” i „postępowych”, aby móc je porównać. Oto podsumowanie tego, czego się dowiedział: 6

„Eksperymenty okazjonalne, które przeprowadzałem na seminariach, przekonały mnie, że „Auschwitz” [najbardziej znane miejsce Holokaustu] jest ściśle etnologicznie jednym z nielicznych tematów tabu, które nasze „społeczeństwo wolne od tabu” wciąż zachowuje […] . O ile w ogóle nie reagowali na inne bodźce, „oświeceni” środkowoeuropejscy studenci, którzy w ogóle odrzucali wszelkie tabu, reagowali na konfrontację z "rewizjonistycznymi” tekstami o komorach gazowych w Oświęcimiu w tak samo „elementarny” sposób (włącznie z porównywalnymi objawami fizjologicznymi), jak członkowie prymitywnych plemion polinezyjskich reagowaliby na naruszenie jednego z ich tabu. Studenci dosłownie tracili rozum i nie byli ani przygotowani, ani zdolni do trzeźwej dyskusji nad przedstawionymi tezami. Dla socjologa, jest to bardzo ważny punkt, ponieważ tabu społeczeństwa ujawniają, co uważa  ono za święte. Tabu ujawniają też to, czego społeczność się boi […]. Zasadniczo społeczeństwo „nowoczesne” nie reaguje inaczej na łamanie tabu niż społeczeństwo „prymitywne”. Naruszenie tabu jest ogólnie postrzegane jako „oburzające” i „okropne” i wywołuje spontaniczną „wstręt” i „przerażenie”. 

Oto wyjaśnienie, jakie powinieneś dać swojemu przybyszowi z kosmosu: mniejszości muszą być prześladowane, a ich książki spalone, ponieważ naruszyły tabu. Nie wymaga to dalszego uzasadnienia. W rezultacie obcy prawdopodobnie uznaliby społeczność ludzką za prymitywną i słusznie, co wyraźnie pokazały wyniki badań prof. Heppa.

Jak właściwie tabu mniejszości działa w „nowoczesnym” społeczeństwie tak, że ​​samo wspomnienie o nim wywołuje niechęć, przerażenie i wstręt? Jak doszło do tego punktu w „nowoczesnym” kraju, jakim są Niemcy, gdzie prawie wszyscy zgadzają się, że taka mniejszość musi być prześladowana, cenzurowana i wtrącana do lochów?

Bardzo łatwo. W średniowieczu takie osoby nazywano czarownicami, a cała reszta następowała automatycznie. To, że osoby tak napiętnowane wcale nie były czarownicami, nie zostało ujawnione, ponieważ temat był tabu, ofiary tabu.

Dzisiaj nazywamy ludzi „nazistami” i uruchamiają się dokładnie te same psychologiczne mechanizmy automatycznego i powszechnie akceptowanego ostracyzmu i prześladowań.

Teraz możesz zapytać, czy jestem przeciwny karaniu nazistów?
Z kolei ja pytam: czy jesteś przeciwny karaniu czarownic?

Za pomocą tego pytania próbuję zwrócić uwagę na fakt, że zadajesz niewłaściwe pytanie. Nikt nie zasługuje na prześladowanie ani karanie, ponieważ przypisano mu jakiś stereotyp.

Nie chodzi o to, czy jestem przeciwny karaniu ludzi, którzy popełnili przestępstwa. Czy podłożem ideologicznym tej zbrodni, jeśli w ogóle, były czary, czarna magia, kult diabła czy narodowy socjalizm, nie ma żadnego znaczenia. Problem polega na tym, czy ktoś nazywany „czarownicą” lub „nazistą” popełnił jakiekolwiek przestępstwo.

Dzisiejsze społeczeństwa zachodnie, a wśród nich postępowe społeczeństwo niemieckie, osiągnęły punkt, w którym ograniczanie praw obywatelskich jest uzasadnione tylko dlatego, że naruszenie to jest skierowane przeciwko „nazistom” (lub antysemitom, jeśli o to chodzi). Jeśli to jest uzasadnienie, opinia publiczna szybko zaakceptuje to naruszenie. Nikt już nie pyta, czy osoby, które zostały w ten sposób zniesławione, poddane ostracyzmowi i rzucone wilkom na pożarcie, zrobiły cokolwiek, by zasłużyć na taką karę.

O tym jest moja książka. Pokazuje wiele aspektów mechanizmu, który zamienia niewinnych ludzi w społecznych pariasów, zakłada im kagańce, zniesławia, ciągnie przed sądy, skazuje w pokazowych procesach, karze, wsadza do więzień, rujnuje ich zawodową egzystencję i czyni społecznie trędowatymi, przy aplauzie mediów, a całe społeczeństwo gapi się z satysfakcją, że po raz kolejny udało się wytropić niebezpiecznego czarnoksiężnika (lub „nazistę”).

Zastanawiam się, czy choćby jeden polityk kiedykolwiek pojmie, na jaką niebezpieczną, potworną ścieżkę wkracza ich społeczeństwo.

W imieniu ponad ćwierć miliona Niemców, którzy od 1994 roku musieli znosić dochodzenia karne za pokojowe wyrażanie swoich opinii – dowody na to można znaleźć w tej książce – nie tracę nadziei, że któregoś dnia zaświeci światło jeszcze raz w kraju, który wraz z wieloma innymi krajami cofnął się w mroczne średniowiecze*.

Germar Rudolf Red Lion, grudzień 2016

Z książki opisującej prześladowanie Germara Rudolfa HUNTING GERMAR RUDOLF.

Jako naukowiec, wpadł Germar Rudolf na pomysł by poddać analizie mury budynku w którym rzekomo przeprowadzano zagazowanie żydów, na obecność cyjanku potasu na jego ścianach. W odróżnieniu od pomieszczeń, gdzie Cyklon B był używany do odwszawiania, badanie wykazało że nic takiego w tych budynkach nie miało miejsca. Rudolf został wyrzucony z uniwersytetu, następnie zdążył uciec z kraju, zanim został aresztowany. Po pewnym czasie pobytu w Anglii, jego rodzina z uwagi na jego status naruszającego tabu, rozpadła się. Po przyjeździe do USA założył nową rodzinę ale został nielegalnie deportowany do Niemiec, gdzie odsiedział w więzieniu cztery lata. To dokładnie był czas - cztery lata- po którym pierwszy raz zobaczył swoją córkę ( podczas jej urodzin już siedział w niemieckim więzieniu.)

Po powrocie do USA Rudolf chciał zawiesić swoją działalność (w Anglii założył firmę wydawniczą publikująca książki o holokauście) z uwagi na bezpieczeństwo rodziny, ale tak jak w przypadku Freda Leuchtera, nie mógł nigdzie znaleźć pracy, ludzie bali się go zatrudnić. Ale w sumie to nie wyszło holokaustowiczom na dobre, gdyż jako że z czegoś trzeba żyć, zdecydował się na dalsze publikowanie książek. Biblioteka Holokaust Handbooks liczy sobie już około pięćdziesięciu tomów. Jeżeli chodzi o naukowe i historyczne badania, wojna jest wygrana całkowicie przez rewizjonistów. Ale ciemne masy książek nie czytają, choć wszystkie pozycje są dostępne bezpłatnie, za to oglądają TV i czytają gazety, które obecnie w większości należą do Żydów... A w wojnie propagandowej i manipulacji, trzeba im to przyznać, Żydzi są całkiem dobrzy.

* Średniowiecze było tak „mroczne”, jak Germar Rudolf jest „złym nazistą”. Ale ponieważ w tamtych czasach Żydzi byli uważani za element obcy, potencjalnie niebezpieczny, jak teraz widzimy całkiem słusznie, Średniowiecze jest obecnie piętnowane.
Chcielibyśmy cofnąć się do średniowiecza.

Dodatkowa uwaga. Nie jestem wcale taki pewien, że istnienie tabu w danym społeczeństwie jest wystarczającym powodem by określić je jako prymitywne. Musimy być realistami, materiał ludzki specjalnie nie nadaje się na tworzenie wielkiej cywilizacji i kultury, które zawsze są wytworem elity, potrafiącej narzucić swą wizję większości. I tak, tabu które ograniczają np swobodę seksualną, jakkolwiek uciążliwe mogłyby się niektórym wydawać, sprzyjają spowolnieniu rozkładu społecznego; cywilizacja,  jako organizm, prędzej czy później musi się rozpaść, ale pewne tabu mogą znacznie spowolnić ten proces. Holokaust z pewnością jest tabu, ale problem nie w tym że jest on tabu per se, ale że to tabu zostało narzucone nam z zewnątrz przez pasożytniczą formę, żerującą na Cywilizacji Zachodu. Sama ta Cywilizacja stała się wielką również dzięki pewnym tabu, które w niej obowiązywały.

O ile na poziomie jednostki poszukującej Prawdy, jakiekolwiek tabu faktycznie jest przeszkodą o tyle zupełnie inaczej sprawy się mają na poziomie Społeczeństwa. Poszukiwacz Prawdy, musi porzucić wszelką hipokryzję względem siebie, ale jest głupcem, jeżeli robi z tego program społeczny. Otóż społeczeństwo składa się z całkiem sporej ilości jednostek które bynajmniej nie da się sklasyfikować jako "dobrych ludzi". I sam fakt, że udają one dobrych jest już całkiem sporym osiągnięciem. Porzucenie hipokryzji w ich wypadku oznacza tylko tyle, że przestaną udawać...