wtorek, 27 grudnia 2022

Silone o sobie samym i o "wieku ideologii"


Zanim w odległej i dość wątpliwej przyszłości nasz „wiek ideologii" wyzionie wreszcie swego plugawego ducha, zanim przyjmie się — jeżeli się przyjmie — zwyczaj pisania słowa „ideologia" w cudzysłowie, a patologia władzy i żądzy władzy nazywana będzie po imieniu, należałoby w szkołach, wszędzie tam, gdzie to jeszcze możliwe, wprowadzić codzienne lekcje ilustrujące, czym była i nadal jest nowoczesna ideologia bez cudzysłowu.

15 stycznia

Przedmiotem jednej z takich lekcji mógłby być, dla odetchnięcia, ogłoszony świeżo we Włoszech tekst Silonego Memońale dal carcere svizzero. Memońał odnaleziono w berneńskim Bundesarchiv przed rokiem, wkrótce po śmierci pisarza. Silone napisał go w więzieniu kantonalnym w Zurichu 17 grudnia 1942 roku.

Został aresztowany 16grudnia pod zarzutem założenia nielegalnego Ośrodka Zagranicznego Włoskiej Partii Socjalistycznej: nielegalnego, rzecz jasna, według surowych w tej materii praw neutralnej Szwajcarii. W dwanaście lat po zerwaniu z komunizmem, po przerażonym odepchnięciu ideologii, w której za młodu ujrzał był źródło „prawdy nieomylnej", Silone uważał się za „socjalistę liberalnego". Jeżeli podobne określenie cokolwiek wówczas znaczyło, to tyle tylko, że nie chciał nawet uchodzić za zwykłego socjalistę partyjnego. Odsunął się całkowicie od polityki, pisał na szwajcarskim wygnaniu swoje książki, usiłował zaleczyć w szwajcarskim klimacie swoją gruźlicę. Dał się wciągnąć na nowo do polityki, gdy perspektywa bliskiego upadku faszyzmu otworzyła przed emigrantami włoskimi szansę bezpośredniego wpływania na bieg wypadków w kraju. Z otrzymywanych z Włoch listów widział, że od czerwca 1941 roku zaczęła w ruchu antyfaszystowskim wzrastać hipoteka komunistyczna. Powstanie Ośrodka Zagranicznego PSI stało się nakazem chwili. Memońał wyjaśnia to krótko:

Nie należałem do grup socjalistycznych. Także później do nich nie wstąpiłem.Także dzisiaj do nich nie należę. Lecz jestem znany i szanowany przez robotników socjalistów, którzy do nich należą, jako niezależny pisarz socjalistyczny.

Pokonawszy w sobie pewne wahania, rad byłem im służyć. Po jedenastu latach izolacji i pracy literackiej były to moje pierwsze kontakty polityczne: uległem kategorycznemu imperatywowi mojego sumienia, które kazało mi przełożyć na bardziej zrozumiały język pojęcia autonomii, odpowiedzialności, godności; doszedłem do tych pojęć w ciągu długich lat studiów i rozmyślań, chciałem teraz, by znalazły się w zasięgu prostych umysłów robotniczych, dla zaszczepienia ich przeciw psychozie komunistycznej, przeciw temu, co określałem jako coś w rodzaju czerwonego faszyzmu.

Ale rdzeniem Memońalu są wyznania i refleksje krążące dokoła „apostazji", wyrzeczenia się ideologii opartej na „prawdzie nieomylnej". Znałem Silonego dość dobrze, przyjaźniłem się z nim, z przejęciem i przeważnie aprobatą wewnętrzną przeczytałem wszystko chyba, co napisał i za życia ogłosił drukiem, a jednak te fragmenty jego więziennego Memońalu napełniły mnie nowym i najgłębszym wzruszeniem; jak gdyby ich autor, zza grobu, ukazał mi się naraz w jeszcze ostrzejszym świetle. Nie może ich zabraknąć w moim dzienniku, pomyślanym i prowadzonym zgodnie z pewną formułą kronikarsko-pisarską.

Dokładnie dwanaście lat temu, w grudniu 1930 roku (jak dziś, na kilka dni przed Bożym Narodzeniem), byłem gościem tego samego więzienia, w którym znajduję się obecnie: władzom chodziło wtedy o zbadanie mojego wypadku, jako że przyjechałem do Szwajcarii bez paszportu. Kiedy patrzę teraz wstecz, obejmując spojrzeniem lata spędzone w tym kraju i przeobrażenia, jakie tu we mnie zaszły, wydaje mi się, że stałem się innym człowiekiem. Miałem podówczas trzydzieści lat, dopiero co wystąpiłem z partii komunistycznej, której poświęciłem moją młodość, moją naukę i wszelkie względy osobiste; byłem ciężko chory; nie miałem środków utrzymania;
byłem bez rodziny (zostałem sierotą w piętnastym roku życia, mój jedyny brat siedział w więzieniu jako katolicki antyfaszysta i niebawem w więzieniu umarł); wydalono mnie z Francji i z Hiszpanii; nie mogłem wrócić do Włoch; słowem, byłem na krawędzi samobójstwa. Przeżyłem w tym okresie kryzys straszny, lecz zbawienny. Jak pisał święty Bernard w jednej ze swych książek, są ludzie, których Bóg ściga, prześladuje, szuka, a gdy ich dopada i chwyta, zadręcza ich, rozszarpuje, gryzie, przeżuwa, połyka, trawi i robi z nich istoty zupełnie nowe, twory całkowicie swoje; gdy myślę o cierpieniach, o niebezpieczeństwach, o błędach, o pokutach, jakie były udziałem wielu moich przyjaciół i moim, wydaje mi się, że spotkał mnie ten właśnie bolesny i uprzywilejowany los, o którym mówi święty Bernard. W Szwajcarii stałem się pisarzem; co ważniejsze jednak, stałem się człowiekiem. Nie tylko rozjaśniła się moja koncepcja społeczeństwa i moja myśl polityczna oderwała się od koszmaru bolszewizmu, nie tylko w codziennym obrazie wolnego, demokratycznego i pokojowego narodu odkryłem możliwość ludzkiej egzystencji, przedtem negowaną; ale, co o wiele istotniejsze, samo znaczenie egzystencji człowieka na ziemi, samo znaczenie realności przybrało we mnie na powrót chrześcijański i boski sens, który posiadałem już we wczesnej młodości i potem zagubiłem. Moje oddalenie się od polityki mogło więc w pierwszej chwili wyglądać na wymuszone przez okoliczności zewnętrzne; szybko jednak, w miarę jak dokonywało się we mnie odrodzenie wewnętrzne, w moim sumieniu odbyło się rzeczywiste odejście od wszelkiej ambicji i żądzy władzy.

Zrozumiałem, jaka winna być najwyższa aspiracja człowieka na ziemi: stać się dobrym, uczciwym i szczerym. Moja działalność pisarska stanowiła świadectwo tej mojej walki i tego mojego dojrzewania wewnętrznego. Moje książki są opisem niepewności, trudności, powodzeń, zwycięstwa mojej duszy w jej walce przeciw temu, co mogło być wulgarne i zwyczajnie instynktowne w moim poprzednim życiu. Nie sądzę, by moje książki miały bardzo dużą wartość literacką; sam znam ich wady formalne. Ich wartość jest głównie wartością ludzkiego świadectwa; są w nich stronice pisane krwią".

W innym miejscu, cytując z własnego listu do jednego z korespondentów robotniczych we Włoszech:

Faszyzm wziął od socjalizmu jego część negatywną i materialistyczną; przywłaszczył sobie wiele rzeczy, które wydawały się, a nie były, istotne dla socjalizmu. Trzeba mu je pozostawić. W socjalizmie tradycyjnym żyły obok siebie, jedna obok drugiej, jedna w drugiej, dwie figury: Chrystusa i Barabasza. Faszyzm (i narodowy socjalizm) wziął sobie Barabasza. Jest dyktaturą Barabasza, impeńum Barabbae. Zostawmy Barabasza faszyzmowi, rozpoznajmy się sami w Chrystusie.

I wreszcie konkluzja:

Skończyłem. Dixi et animam meam salvavi. Byłem absolutnie szczery. Mam nadzieję, że będę czytany nie przez policjanta, lecz przez człowieka i chrześcijanina. Niech przyjmie mój Memońał jako podarek na Boże Narodzenie. Jeśli go nie zrozumie, zrozumieją go może ci, co za trzysta lub dwieście lat grzebać będą w tych biednych papierach, by złowić w nich iskrę wielkiej walki naszej epoki.

Herling-Grudziński
Dziennik pisany nocą

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.