czwartek, 29 grudnia 2022

Papieżyca Joanna - rzeczywistość historyczna czy mit?

 W roku 1362 umarł Boccaccio nieprzystojny, bezwstydny autor Dekameronu, a narodził się Boccaccio „duchowo odmieniony", skruszony i gotów piórem służyć najświętszej wierze. O „duchowej odmianie" pisarza zadecydowała rozmowa z mnichem, którego przysłał mu kartuzjanin Petroni. Groźba rychłej śmierci i wiecznego potępienia, poparta zapewne wizją strasznej agonii na naszym padole łez i dodatkowych mąk w królestwie piekieł, odniosła upragniony (przez Petroniego i jego wysłannika) skutek. Nowy Boccaccio napisał łacińskie dziełko De mulieńbus clańs, sto sześć medalionów kobiet przesławnych, postaci mitologicznych i realnych, zaczerpniętych ze świata antycznego i chrześcijańskiego. Realna była dla Boccaccia ,Joanna Angielka, papieżyca". Próżno odgadywać, jaki byłby jej medalion w dawnym, wyklętym duchu Dekameronu. Na szczęście w świeżym, bogobojnym duchu De mulieńbus zachował przynajmniej pisarską świetność, rytowniczą zwięzłość wielkiego nowelisty.

Jan (Giovanni) z imienia zdawał się mężczyzną, był natomiast płci żeńskiej. Dobrze znaną całemu światu i potomności uczyniła ją niesłychana jej pycha.

Niektórzy mówią, że pochodziła z Moguncji; lecz prawdziwe jej imię jest nieznane, chociaż niektórzy twierdzą, że przed wstąpieniem na tron papieski używała imienia Gilberto. Z pewnych świadectw wiadomo, że jeszcze dziewicą będąc, kochana była przez młodego studenta, którego miłość tak gorąco odwzajemniała, że na stronę odsunąwszy dziewiczą wstydliwość i lęk przyrodzony niewiastom, po kryjomu uciekła z domu ojcowskiego w ślad za kochankiem, pod zmienionym imieniem i w szatach młodzieńca. U boku kochanka, który studiował w Anglii, przez wszystkich uważana była za kleryka i tak oto pędziła życie w służbie Wenery i literackich nauk.

Gdy umarł kochanek, ona, znając własne uzdolnienia i trwając dalej pod urokiem wiedzy, pozostała wierna męskiemu strojowi; nie chciała związać się z innym mężczyzną ani ujawnić, że jest kobietą; z taką zaś pilnością oddawała się studiom, takie pożytki ciągnęła z nauk świeckich i świętych, że ją za wzór stawiano innym.

Tak oto, przepełniona zadziwiającą wiedzą i bardziej już wiekiem dojrzała, przyjechała z Anglii do Rzymu, gdzie przez kilka lat wykładała, przyciągając sławnych słuchaczy. Ceniono w niej, prócz wiedzy, szczególną uczciwość i czystość, wszyscy więc mieli ją za mężczyznę. Tak tedy, znana dobrze i ceniona wysoko, ze śmiercią Leona V wybrana została papieżem głosami wszystkich kardynałów; przybrała imię Jan. Gdyby była mężczyzną, przysługiwałoby jej imię Jan VIII. Nie wzdragając się przed wstąpieniem na tron Piotrowy i udzielaniem sakramentów (co nigdy dotąd nie było przez religię chrześcijańską dozwolone kobiecie), znalazła się na szczycie apostolatu i sprawowała jako kobieta namiestnictwo Chrystusa na ziemi. Lecz później Bóg z litością spojrzał z wyżyn na swój lud i nie pozwolił, by kobieta zajmowała tak ważny stolec, by przewodziła takim krociom ludzkim i zwodziła je tak zgubnym błędem; i pozostawił ją samej sobie, widząc, jak jest zuchwała w porywaniu się na rzeczy niestosowne i uparta w przywiązaniu do swego błędu.

Za podszeptem diabła, który pchnął ją do tak niecnej śmiałości i nie dopuszczał odwrotu, ona, uosobienie szczególnej uczciwości i czystości jako kobieta prywatna, po wyniesieniu na tron papieski dała się ogarnąć płomieniom żądzy. A tej, co tak dobrze umiała ukrywać swą płeć, nie mogło zabraknąć sposobów nasycenia swej rozwiązłości. 

Znalazła kogoś, kto ją tajemnie posiadł (ją, następcę Piotra!), podniecając jej piekącą chętkę; i tak doszło do papieskiego poczęcia.

Niegodziwa nikczemność! Bezgraniczna cierpliwość Boga! Ta, co umiała tak długo mamić wzrok ludzki, nie potrafiła zasłonić przed światem swego haniebnego porodu. Pewnego dnia, gdy szła w orszaku do Lateranu na uroczysty obchód dni krzyżowych — a była bliższa rozwiązania, niż sądziła — i doszła do miejsca między Koloseum i kościołem świętego Klemensa, bez pomocy położnej urodziła dziecko na publicznej drodze; pokazując tym samym, jak długo i zręcznie udawało jej się wszystkich, z wyjątkiem swego kochanka, okłamywać. Przepędzona przez kardynałów, nędznica uciekła z urodzonym właśnie dzieckiem.

Jeszcze dzisiaj, dla napiętnowania jej srornoty i przedłużenia jej hańby, papieże celebrujący z klerem i ludem uroczystość dni krzyżowych omijają w procesji obrzydliwe miejsce porodu, które znajduje się w połowie tej trasy, i skręcają w boczne zaułki; potem, gdy owo wstrętne miejsce mają już za sobą, wracają na główną drogę i kończą rozpoczęty pochód.

20 stycznia Tekst Boccaccia można przyjąć za historię papieżycy Joanny. Inna sprawa, czy za historię naprawdę historyczną, poświadczoną przez dokumenty i wiarygodne przekazy, czy też za historię od początku do końca zmyśloną, za legendę powielaną w ciągu stuleci. Rozstrzygnięciem tego problemu zajmuje się książka D^Onofrio.

Inne wersje samych dziejów papieżycy różnią się od tekstu Boccaccia drobnymi tylko wariantami i niuansami. Czego natomiast u Boccaccia brak (i co w przyszłości kolejni wydawcy De mulieńbus zwykli byli z własnej inicjatywy dołączać do jego medalionu Joanny), to opisu następstw skandalu z papieżycą w mechanizmie intronizacji dalszych papieży. Odtąd, czyli od zdemaskowania i „przepędzenia nędznicy5', każdego elekta natychmiast po wyborze sadzano w Lateranie na porfirowym fotelu z dużym otworem w siedzeniu, po czym najmłodszy z kardynałów przyklękał, wsadzał rękę pod spód i sprawdziwszy od dołu w otworze co trzeba, wykrzykiwał: Testiculos habet, dignus est papali corona, „ma jaja, godny jest papieskiej korony". 

W innych wersjach, oficjalnych i historycznych (rzekomo, jak się okaże), na ten proceder pominięty przez Boccaccia kładziono szczególny nacisk.

Historycznie więc, aż po wybuch Reformacji i rozgorzałych w związku z nią polemik, papieżyca Joanna istniała, chociaż nazywana na przemian to Janem VII, to Janem VIII: od średniowiecznego Liber Pontificalis do Vitae Pontificum, które nadworny historyk papieski Platina napisał na życzenie Sykstusa IV i złożył pokornie u jego stóp w Roku Jubileuszowym 1475. Jej dwuletni przeszło pontyfikat, 855-857, umiejscawiano między Leonem IV i Benedyktem III.

Dopiero luteranie, bez pardonu eksploatując Joannę w swoich atakach na papiestwo, posuwając się do szyderczego okrzyku Pon- tiftcalia habet sparafrazowanego z okrzyku Testiculos habet, spowodowali reakcję Kościoła Rzymskiego. Szarpani i wyszydzani „papiści" uciekali się do różnych argumentów na dowód nieistnienia Joanny. Z historii przechodziła stopniowo do legendy. Przeszła do niej definitywnie, „przepędzona" (tym razem z mniejszą brutalnością) argumentem głównym: że jej istnienie i pontyfikat zakończony macierzyństwem nie opierają się na niczym poza plotką, średniowiecznym odpowiednikiem współczesnego zwrotu „jedna pani powiedziała".

Gwóźdź do trumny „historycznej" papieżycy wbija w swojej książce D^nofrio, ale usiłując równocześnie odpowiedzieć na pytanie, skąd się wzięła i jak powstała legenda. Jego przekonywający wywód jest zabiegiem odwrócenia porządku legendy. Epizod kobiety na papieskim tronie pociągnął za sobą wprowadzenie rytuału, w którym weryfikowano męskość jej następców. A może w zamierzchłych czasach papiestwa przyjęty był jakiś rytuał intronizacyjny, podobny zewnętrznie do domniemanej weryfikacji męskości, lecz w rzeczywistości o zupełnie odmiennym znaczeniu? I może to on zapłodnił ludzką wyobraźnię epizodem papieżycy w męskim przebraniu, ze wszystkimi konsekwencjami maskarady? Punktem centralnym dochodzenia staje się tu ów porfirowy fotel z dużym otworem. Otóż jest on imperialnym fotelem położniczym, na którym żony imperatorów rzymskich rodziły według antycznych (i zachowanych w średniowieczu) metod akuszerii. Pod koniec I tysiąclecia rytuał sadzania na nim papieży był przypuszczalnie symbolicznym wyrazem Mater Ecclesia, zwłaszcza że ceremoniał przewidywał, iż siadający musi przybrać pozycję „jak gdyby leżał"; pozycję zalecaną właśnie matce-położnicy w dawnych operacjach porodu.

,Joannę Angielkę" wciągam tu, do mojego dziennika, nie tylko jako znakomity przyczynek do okoliczności towarzyszących „kształtowaniu się historii". Rzecz w tym, że sugestywna legenda silniejsza jest od prawdy. 

Komu sławną papieżycę, przemądrą lubieżnicę, zastąpi fotel położnicy, choćby porfirowy, choćby imperialny, choćby do tak wzniosłych w Lateranie powołany celów?

Jak to się stało, że Joannę przeoczył lub zlekceważył zapalony „kronikarz włoski" Stendhal?

Herling-Grudziński

Dziennik pisany nocą 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.