czwartek, 29 grudnia 2022

Wchodzenie w epokę martwych dusz

 Odrobinę dla większej wyrazistości naciągając, można książkę Siniawskiego W cieniu Gogola sprowadzić do następującej tezy: natchniony, poetycki, swobodny i wyzwolicielski, „święty" czy w każdym razie „podobny do modlitwy", srebrzysty, pełen miłości śmiech Rewizora zamiera w Martwych duszach; a raczej przeobraża się w śmiech stetryczały, jałowy, zapowiadający (nic to, że na stronicach bezspornego arcydzieła) dekadencję artystyczną „ojca prozy rosyjskiej", wysychanie jego źródeł twórczych, pustkę, w której przy blasku płomieni pochłaniających różne redakcje drugiego tomu miał się narodzić i stopniowo rozwijać, aż do samobójczej w praktyce śmierci, rzekomy „kryzys mistyczny" Gogola połączony z atakiem moralizatorskiego i kaznodziejskiego obskurantyzmu; rzekomy, skoro zdaniem Siniawskiego autor Martwych dusz nie tyle topniał jak rozjarzona świeca w mistycznej bliskości Boga, ile zapadał po prostu na nieuleczalną chorobę impotencji pisarskiej.

Siniawski jest bardzo wnikliwym i inteligentnym krytykiem, więc dość trudno pogodzić się z myślą, że dla samego tylko efektu połasił się na „oryginalną" kontrowersyjność z absolutnym prawie lekceważeniem istoty sztuki Gogola. Więcej nawet — istoty nowoczesnej literatury i nowej wizji człowieka. „Wyszliśmy wszyscy spod Płaszcza Gogola", miał powiedzieć Dostojewski. Se non e vero (to znaczy czy tak naprawdę powiedział, czy nie), e ben trovato. Ale o Płaszczu w książce Siniawskiego mowa jedynie półgębkiem, między pomniejszymi utworami Gogola. A przecież jest on swoistym pomostem od „świętego" śmiechu Rewizora do innego zupełnie śmiechu Martwych dusz; i prawdziwym centrum twórczości Gogola. Dla Siniawskiego zdaje się istnieć jeden wyłącznie „pełnowartościowy" śmiech, ten z Rewizora; pozostałe są „jałowe". Jakby nie dostrzegał powstania, właśnie w Płaszczu, śmiechu, który z braku lepszej nazwy określę jako „egzystencjalny". Nie oklepany i banalny „śmiech przez łzy", lecz egzystencjalny w tym znaczeniu, że dobywa się z dna ludzkiej egzystencji. Max Brod wspomina, że Kafka czytał swoje utwory przyjaciołom, pokładając się ze śmiechu. O taki śmiech chodzi także w Płaszczu, a później w Martwych duszach. Nie słyszeć jego nowej tonacji, przenikającej do szpiku kości, jest zaiste dowodem nagłego ogłuchnięcia. Niespodzianego u Siniawskiego.

W papierach pośmiertnych Nabokova znaleziono cykl jego wykładów uniwersyteckich o Kafce, w sumie zanadto pedantycznych i belferskich, ale odkrywczych przez niezwykłe na pozór zestawienie: 

Płaszcza Gogola i Metamorfozy Kafki. W „absurdalnym świecie" stają obok siebie „patetycznie absurdalny" Baszmaczkin i „tragicznie absurdalny" Gregor Samsa. Usiłują na próżno wyrwać się do „ludzkiego świata"; i umierają w rozpaczy.

Baszmaczkina sam niegdyś postawiłem w dzienniku obok kopisty Bartleb/ego z noweli Melville'a. 

Wszyscy trzej — rosyjski Baszmaczkin z roku 1841, amerykański Bartleby z roku 1856, środkowoeuropejski Samsa z roku 1912 — lepiej wykreślają agonię tradycji romantycznej i wchodzenie w epokę martwych dusz.

Herling-Grudziński

Dziennik pisany nocą 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.