Jakiś czas temu na moje redakcyjne biurko trafił list od klubu Zarażonych Kulturą im. Jeana Geneta, który szukał kontaktu z innymi klubami czytelniczymi. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że klub im. Geneta działa przy zakładzie karnym w Rawiczu.
Ktoś zauważył, że w życiu są dwa idealne momenty na kształcenie się i lekturę – studia i pobyt w więzieniu. I to dotyczy wszystkich, nawet tych, którzy wcześniej z książkami nie mieli wiele wspólnego. Choćby taki Zdzichu, o którym pisał Marek Bieńczyk w książce Jabłko Olgi, stopy Dawida. Siedzieli razem w ławce w podstawówce, Zdzichu był drugoroczny, z rodziny pijaków, należeli do innych światów. I po latach Bieńczyk odwiedził Zdzicha w więzieniu, gdzie ten odsiadywał duży wyrok: „Nawet «cześć» nie powiedział. Bo pierwsze dosłownie zdanie, jakie usłyszałem po dekadach niewidzenia się, wycharczane z głębi więziennej piżamy, brzmiało: «Wiesz co, kurwa, tego Cervantesa nie całkiem rozumiem»”.
Więzienne czytanie (i pisanie) ma bogatą tradycję. Pięknie pisał o tym Aleksander Wat w Moim wieku. Dziwiło go, że na Łubiance więźniom przysługiwały książki: „Co jest w książkach, że dają je nam, potępieńcom?”. Może, zastanawiał się, Stalin chciał stworzyć wzorową tiurmę, w której więzień ma prawo do kultury? A może książki miały wywoływać schizofrenię, sprawiać, że więzień żył w dwu światach i w ten sposób stawał się bezbronny na przesłuchaniach? Może miały podsycać tęsknotę za wolnością? Na niego książki działały zupełnie inaczej, porządkowały intelektualnie i umacniały duchowo. „Książki na Łubiance stały się jednym z największych przeżyć w moim życiu. Nie przez fakt ucieczki, ale one do pewnego stopnia mnie przerobiły, wpłynęły na mnie, bardzo mnie uformowały (...). Literatura to znaczy wnikanie i synteza, to znaczy poezja – w końcu – to jest bohaterstwo” – mówił Wat Miłoszowi.
Karol Modzelewski był więziony kilkakrotnie i większość czasu spędził na czytaniu i pisaniu. Przez dłuższy czas miał celę jednoosobową. Jeden z pobytów w więzieniu wykorzystał na uzupełnienie braków w wykształceniu, a inny na pisanie pracy habilitacyjnej. Chodziły legendy, że książki przywoził mu profesor Aleksander Gieysztor w plecaku. „W więzieniu bardzo starannie, od deski do deski, przeczytałem Biblię – opowiadał Adam Michnik Łopieńskiej. – Byłem pierwszym więźniem w historii Sztumu, który wypożyczył z biblioteki pisma Lenina. Przeczytałem też w więzieniu Kapitał Marksa, Noce i dnie, Cichy Don, W poszukiwaniu straconego czasu, Bolesława Chrobrego Gołubiewa, Nędzników”.
W bibliotece więzienia Guantanamo można wypożyczyć komiksy o Kapitanie Ameryka, książki Dickensa i sporo arabskiej literatury w oryginale. Najpopularniejsze są książki Agaty Christie, Harry Potter, Władca Pierścieni i poradnik Jak nie być smutnym. W Rawiczu więźniowie z Klubu Geneta mają dostęp do nowości i chętnie je czytają. – Rozmowy przenoszą się na cele mieszkalne i spacerniaki – opowiada wychowawca Marek Pięta. Najgoręcej omawiane są te książki, o których równolegle głośno za kratami. Gdy na ekranie pojawiła się Gra o tron, więźniowie woleli najpierw przeczytać książkę. Jeszcze większe emocje i długie dyskusje wywołała książka Piotra Zychowicza Pakt Ribbentrop–Beck. Wiele mówiło się między skazanymi o książce Khady Okaleczona czy byłej top modelki Anny Golędzinowskiej Ocalona z piekła. Popularność opowieści dręczonych kobiet wśród więźniów osadzonych być może za podobne wykroczenia – to brzmi nieco perwersyjnie, ale może jest to droga do kształtowania empatii.
Osadzeni w Rawiczu prowadzą teraz bardzo ożywione życie kulturalne: czytają, dyskutują, słuchają wykładów i nawet sami piszą recenzje do więziennej gazetki „Ocenzurowano”, telewizji TV Kukiel. Tworzą swoje listy bestsellerów. Nie zawsze tak było. Kilka lat temu, kiedy pierwszy raz pojawiła się tu Agnieszka Kłos, publicystka i wykładowczyni na wrocławskiej ASP, biblioteka wyglądała zupełnie inaczej. Od dwudziestu lat nie pojawiało się w niej nic nowego. Książki stały rzędami, niepodpisane, owinięte w szary papier. – Ponury widok – opowiadała Agnieszka Kłos. – Jeśli więźniowie nie znali tytułów i autorów książek, nie wiedzieli, co wypożyczać. A jak nie ma książek, to nie ma nic.
Akurat zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Postanowiła więc wysłać książki więźniom. Już wcześniej, kiedy towarzyszyła swojej przyjaciółce w szpitalu w czasie chemioterapii, wpadła na pomysł, żeby zanieść chorym książki. – Wierzę w moc literatury, która może być deską ratunkową, na niej opiera się cywilizacja. Do świąt czasu było mało, więc zaangażowała swoich znajomych i rozmaite instytucje z Wrocławia. I zebrali kilkaset książek. Przypadkowych, były i katalogi wystaw, numery czasopism literackich, ale też pewien policjant wysłał im książki Louisa-Ferdinanda Céline’a i Jeana Geneta, autorów, którzy opisali odrzuconych, poniżenie i sami też siedzieli w więzieniu (Genet m.in. spędził w 1936 roku dwa miesiące w katowickim areszcie śledczym za rozprowadzanie fałszywych pieniędzy). Nie miała pojęcia, jaki efekt przyniesie ta akcja. Odzew był zaskakujący – napisały do niej rodziny osadzonych z podziękowaniem, że ktoś po raz pierwszy o niech pomyślał i coś im przysłał. Akcja „Książka za kraty” była jednorazowa, ale po trzech latach musiała do niej wrócić, bo wszyscy chcieli wysyłać książki więźniom. Dalej dostaje takie listy z likwidowanych bibliotek szkolnych, z instytucji i od prywatnych ludzi. Trafiają do więzienia również książki z likwidowanych księgozbiorów zmarłych osób. Okazało się, że więźniowie cieszą się zwłaszcza z książek używanych, pomazanych, z zagiętymi rogami i z dedykacjami. A jeśli dedykacja jest dla nich, to książka staje się jeszcze cenniejsza. To jest zawsze jakaś namiastka kontaktu z innymi ludźmi.
Pojechała do Rawicza spotkać się z wychowawcą i więźniami, i zobaczyła nową bibliotekę. – Oni tam założyli też czytelnię, taki empik – śmieje się Kłos. Mają ponad sto tytułów prasowych i rozmaite kluby, np. miłośników gier i literatury fantasy. Przyznają też tytuł Socius et Amicus Populi Carceri (Sprzymierzeniec i Przyjaciel Ludzi Skazanych) zasłużonym osobom z zewnątrz. Dostała go m.in. Agnieszka Kłos. Dzięki jej akcji bibliotece w Rawiczu przybyło trzydzieści tysięcy książek, a potem machina ruszyła sama i zdarzały się dni, kiedy przychodziło nawet kilkaset książek – czasem były to nowości prosto z księgarni, które ktoś dla nich kupił. Kiedyś przyjechał cały samochód wyładowany książkami z Muzeum Sztuki Współczesnej we Wrocławiu. Przeciętny więzień może wypożyczyć raz w miesiącu trzy książki, bibliotekarz aż pięć. Dawniej bibliotekarz w więzieniu miał mocną pozycję, bo jako jedyny mógł chodzić pomiędzy celami, roznosząc książki (i grypsy). Dziś sami więźniowie wypożyczają książki, ale czytających jest coraz mniej, bo mają inne atrakcje.
– W moim więzieniu właściwie czyta już tylko stara recydywa – mówi Wojciech Brzozowski, dyrektor Zakładu Karnego Czarne. Więzienie uchodzi za ciężkie. Ciągnie się za nim wspomnienie krwawego buntu z grudnia 1989 roku, w czasie którego zginęło kilku więźniów. Wtedy recydywa paliła bloki. Dziś utrzymuje więzienną bibliotekę, która paradoksalnie, pod względem księgozbioru przeżywa złote lata. – Biblioteki za murami też umierają. Bibliotekarze ratują książki, zwożąc je do nas. Liczą, że jeśli zamkną je w więzieniach, to przetrwają – dodaje dyrektor Brzozowski. Na tysiąc pięciuset osadzonych regularnie czyta ponad stu. Ale jest to czytelnik wymagający, mający swoich autorów, czytelnicze sympatie i antypatie. No i elitarny. Pozostali więźniowie na czytających patrzą jak na lekkich wariatów. – Zwłaszcza młodzi, którzy właściwie nie czytają niczego. Gdyby nie przywięzienna szkoła, to nie wiem, czy mieliby książkę w rękach – martwi się dyrektor Zakładu Karnego Czarne. Czytanie za murami zabija powszechny dostęp do telewizora. I Playstation.
Nie zmienia się jednak to, że ci, którzy czytają książki i prasę, tworzą elitę. Na oczytanego i inteligentnego w gwarze więziennej mówi się „belfer”. To oni potrafią pisać wnioski, skargi. Są użyteczni dla innych więźniów. Bibliotekarze, często z dużymi wyrokami, bywają bardzo przywiązani do swoich księgozbiorów. Tak jak ten z więzienia w Nowogardzie ogarniętego buntem w 1989 roku. Kiedy doszło do zamieszek, bibliotekarz namówił innych więźniów, żeby w bibliotece urządzić szpital polowy i w ten sposób ocalić cały księgozbiór. Więzienie zostało całkowicie zdewastowane oprócz, właśnie, biblioteki. Taka scena obrony biblioteki mogłaby się znaleźć w jakimś hollywoodzkim filmie.
– Wcześniej patrzyłam na więzienie poprzez różne stereotypy – mówi Kłos. – Wydawało mi się, że jeśli już w ogóle czytają, to tylko lektury lekkie i sensacyjne. A potem spotkałam chłopaka, z wyglądu typowego mięśniaka, który pod pachą niósł Sartre’a i Dostojewskiego. Bo oni potrzebują też lektur egzystencjalnych, o złu i o przemianie.
O podobnych zaskoczeniach opowiada Wojciech Brzoska, poeta, który jest animatorem kultury w Areszcie Śledczym w Katowicach i organizuje spotkania dla więźniów.
– To była ostatnia osoba, którą bym podejrzewał o zainteresowanie kulturą – interesowały go wcześniej tylko sztuki walki. I zaczął chodzić na spotkania i widać było, że czeka na nie. Brzoska organizuje też dla więźniów co roku Ogólnopolski Konkurs Poetycki im. Jeana Geneta. W konkursie jurorami są poeci i poetki. Dostaje zwykle około stu pięćdziesięciu zestawów wierszy z więzień z całej Polski. To sporo. Nagrodami są tomiki wierszy. Odkryciem dla wielu więźniów była poezja, że nie jest taka jak w szkole i wcale nie musi być oderwana od rzeczywistości.
Zaprasza też do więzienia pisarzy, poetów i zespoły muzyczne. Niektórzy się obawiali, trzeba ich było długo namawiać. No, ale potem chwalili się, że występowali w więzieniu. Bali się pytań z sali i jakiejś konfrontacji. I czasem była – na spotkaniu ze Stasiukiem, jak opowiadał Brzoska, pojawiały się zaczepki, ale pisarz spokojnie na nie odpowiedział i to się bardzo spodobało. Ta publiczność jest wymagająca, bo wyczuwa rozmaite fałsze. Ale jest też ciekawa swoich gości. Stasiuk początkowo nie chciał czytać, tylko pokazywać zdjęcia, ale namówiono go na czytanie. Po spotkaniu przysłał karton reportaży z Czarnego. Paradoksalnie trudniejsza publiczność bywa w areszcie kobiecym, bo spotkanie traktują tam jak czas wolny i trudniej o skupienie. Literatura wciąga i można się nią zarazić – Wojciech Brzoska był przyjemnie zaskoczony, kiedy jeden z chłopaków przed wyjściem na wolność zgłosił się do niego po listę książek, które warto przeczytać. Może być jednak tak, że na wolności nie będzie mu się tak dobrze czytać. Tak było w przypadku niejakiego Daniela Genisa.
Daniel Genis pracował w agencji literackiej, a wcześniej studiował historię na uniwersytecie nowojorskim, ale najbardziej kształcący okazał się dla niego pobyt w więzieniu. Odsiadywał karę za napady z bronią – tak zdobywał pieniądze na narkotyki. W ciągu dziesięciu lat przeczytał 1046 książek. Wie dokładnie ile, bo w swoim dzienniku sporządził listę, na której każda ma swój numer. Zaczął od takich, które odnosiły się do sytuacji więziennej: Papillon, Notatki z domu umarłych Dostojewskiego, Sołżenicyn i Szałamow. Potem zgłębiał problem dobra i zła: Zbrodnia i kara, Pascal, Rousseau, Schopenhauer i dla relaksu – trochę Philipa K. Dicka. Wybór lektur dyktowały też znajomości więzienne, rozmowy z byłym mnichem molestującym dzieci zaowocowały lekturą Kwiatków św. Franciszka i Lolity, z kolegą gejem – lekturą Znowu w Brideshead. Książek szukał w bibliotece, zamawiał z katalogów i naręczami przynosił mu je do więzienia jego ojciec. Czytał też książki po prostu dlatego, że były w bibliotece, choćby historia sumo. Ale najważniejsza okazała się lektura Prousta. Siedem tomów W poszukiwaniu straconego czasu czytał przez rok. – „W więzieniu człowiek stara się skracać czas, żeby płynął jak najszybciej, albo żyje przeszłością” – mówił „New Yorkerowi”. „Ale zabijanie czasu to przecież też skracanie swojego życia”. Czas w więzieniu jest jednocześnie wrogiem i wybawieniem. Jedynym wyjściem z tej pułapki okazało się pisanie. Powstała powieść o świecie, w którym narkotyki są legalne. Po wyjściu z więzienia Genis zaczął pracować jako dziennikarz.
Akcja wysyłania paczek do więzienia, zapoczątkowana przez Agnieszkę Kłos, przerodziła się w zbieranie innych rzeczy: przede wszystkim ubrań. Niedawno przez Wielką Brytanię przetoczyła się wielka debata właśnie dotycząca paczek do więzień. Po kolejnych przypadkach szmuglowania narkotyków minister sprawiedliwości zabronił wysyłki czegokolwiek. Chodziło nie tylko o książki, ale to właśnie o nie podniósł się największy rwetes. Trzynaście tysięcy osób podpisało petycję przeciwko zakazowi, w tym wielu pisarzy, takich jak Marc Haddon czy Irvine Welsh. „Dostęp do książek nie jest przywilejem, tylko prawem” – zauważył jeden z pisarzy. Minister odpowiadał, że nikt nie ogranicza dostępu do książek, po prostu trzeba ukrócić przemyt. Jednak jego tłumaczenia nie uspokoiły protestów, a jedna z pisarek zapowiedziała, że w następnej powieści skorumpowany prawnik będzie nazywał się tak, jak ten minister i trafi do więzienia. I oczywiście bez dostępu do książek pogrąży się w szaleństwie.
Tymczasem w Brazylii osadzeni będą mogli skrócić swój wyrok dzięki czytaniu – cztery dni krócej za każdą przeczytaną książkę. W ramach programu „Odkupienie za czytanie” mogą przeczytać książkę i napisać esej i w ten sposób skrócić pobyt w więzieniu maksymalnie o 48 dni w ciągu roku. – Naszym zdaniem – więźniom powinno się w ramach kary właśnie kazać czytać książki – żartuje Marek Pięta. Przecież wielu z nich wyjdzie na zewnątrz. I już pewnie nie będą mieli czasu na czytanie.
Justyna Sobolewska
Książka o czytaniu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.